wierze. nie ma w co nie wierzyc. to normalne zjawisko, abstrahujac juz nawet od fizjologii. wszedzie jej pelno. wystarczy sie rozejrzec. to chyba... na pewno najlepsze uczucie na swiecie. zdarza sie wcale nierzadko, choc niektorych, z roznych powodow nie dotyka. mnie dotknela 3 razy, z czego w 2 odbilo mi zupelnie, a 1 z powyzszych byl bardzo dla mnie niezdrowy. wyjatkowo. w jednym rzucilem studia i przeprowadzilem sie na drugi koniec Polski. nie zaluje. a niech wpadne pod tira, byleby poczuc ja jeszcze raz przed przejsciem przez ulice. jestem monogamista, romantykiem (wbrew pozorom taki gatunek wystepuje w przyrodzie) i milosci z wszystkiego co wystepuje na swiecie brakuje mi najbardziej. moja terapeutka mowi, ze jestem w srodku, pod ta cala najezona skorupka, takim malym niedokochanym, opuszczonym chlopcem. poczatkowo sie buntowalem, jezylem kolce, ale miala racje. chlopiec przechodzi ostatnio dosc szybka metamorfoze, wiec moze niedlugo bede duzym lecz wciaz troche niedokochanym mezczyzna. chlopiec sie boi. milosc istnieje. wierze w milosc. i - ze tak sie wyraze - mila by byla milosc. na razie czekam. czekam i wypatruje. moze za miesiac, moze za rok, moze jak juz zaczne siwiec i marszczyc sie, ale wiem, ze w koncu znow mnie odwiedzi. viva l'amour!