-
Postów
2 295 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez New-Tenuis
-
Kasiu, a nie jest tak, że Twoja kuzynka jakby wybebeszyła na światło dzienne to, co Cię w tej chwili najbardziej boli (czyli to, że nie jesteś w związku z W.) i żeby sobie trochę podbić samoocenę po jej wizycie, napisałaś/zadzwoniłaś do W. i pechowo się złożyło, że on w tej danej chwili nie mógł z Tobą rozmawiać... i to utwierdziło Cię w błędnym przekonaniu, że dla niego ta znajomość niewiele znaczy? Tak jakbyś chciała udowodnić kuzynce, że też masz się z czego cieszyć... a raczej udowodnić to swojemu wewnętrznemu krytykowi? Olu, widzisz... skoro przestałaś czuć to straszne cierpienie, to może a nuż powoli coś "rusza" w Twojej psychice pod wpływem leku, który Ci tam podają? Ja bym była dobrej myśli. Bądź cierpliwa. Sens, wiem, że moja koleżanka mnie lubi i ja lubię ją. Ale pojechała po moim "poczuciu bycia gorszą" w sferze damsko-męskiej (i to nawet nie jej wina, bo to poczucie towarzyszy mi od okresu dojrzewania... ).
-
Korba, Kasia, przytulam... :-) Ja też się właśnie w tej chwili nietęgo poczułam... Dopchałam sobie patyczkiem pielęgnacyjnym zdaje się woszczynę do ucha, ale tak, że nie pomagają mi krople... Zaczęłam sobie wkręcać, że sobie coś uszkodziłam. Poza tym, narobiłam sobie problemów, bo muszę iść z tym do laryngologa. Uznałam też, że potrafię zazdrościć komuś do tego stopnia, że łapię doła. Koleżanka była pół roku na stypendium za granicą i poznała mnóstwo ludzi z różnych krajów, którzy ją polubili. Wczoraj się z nią spotkałam i rozmawiałyśmy i źle się czułam w tej rozmowie. Miałam wrażenie, że mnie trochę przepytuje jak moje relacje z chłopakami, czy mam kogoś na oku, spotykam się z kimś. Bardzo ją zdziwił fakt, że z moim przyjacielem spotykam się jako kumpela od dwóch lat, a nie chcę z nim "zagaić", nie rozumie, że nie jestem w niego zaangażowana. No ale każdy ma swój pogląd na przyjaźń kobiety z mężczyzną. Ona poznała na wyjeździe jakiegoś chłopaka, ale z nim zerwała i zaczęła mi opowiadać, że musi się "rozejrzeć" tutaj, w naszym mieście za kimś "odpowiednim". To spotkanie trochę mnie dobiło, bo miałam wrażenie, że dobiera sobie chłopaka jak parę butów. Ponadto, stwierdziła, że polskie kobiety są lepiej ubrane niż tam gdzie była i wskazała mi na dwie lalunie, które szły przed nami, mówiąc: "tam takich nie zobaczysz", sugerując chyba, że wszyscy powinni ubierać się tak jak one, żeby ładnie wyglądać (ignorując przy tym to, że ja mam raczej "wygodny", traperski styl ubierania i nie noszę nawet biżuterii). Teraz weszłam na jej profil na Facebooku i zobaczyłam mnóstwo wpisów od tych ludzi, których poznała. Wiem, że przemawiają przeze mnie kompleksy (i z tym się źle czuję, bo nie chcę, żeby kompleksy sterowały moimi uczuciami), ale ukłuło mnie, że myślę, że mnie nikt by na takim wyjeździe zagranicznym nie polubił. Że jestem gorsza, źle ubrana, nieatrakcyjna... Pomijając fakt, że ostatnio w ogóle unikam wyjazdów ze znajomymi, bo mam bardzo złe doświadczenia.... i po prostu boję się, żeby sytuacja się nie powtórzyła. A też bym chciała poznać tak wiele osób z innych krajów, bo to rozszerza horyzonty.
-
Korba, a działa trochę to Relanium? Czujesz się już odrobinę spokojniejsza?
-
Korba, oj, a ta Twoja koleżanka z CHAD? Nie mogłaby przyjechać do Ciebie, chwilę z Tobą posiedzieć? Bo nie powinnaś być teraz sama... Masz jakieś "uspokajacze" działające na Ciebie w apteczce? To takie samoistne pogorszenie, czy stało się coś, co Cię zraniło?
-
naranja, jesteś zbyt wspaniałą kobietą, abyś nie odbiła się od dna. Tulę i liczę na jakieś sprawozdanie z 7F.
-
Nie, no co Ty, nie przepraszaj. Nie martw się tak tą diagnozą, określić w stu procentach, co dolega osobie, której mózg nie pracuje prawidłowo, jest ciężko. Nawet doświadczeni lekarze mają często z tym problemy. Znam człowieka, któremu stwierdzono schizofrenię, a miał załamanie nerwowe... Jednak pewne leki podawane osobom z wykrytą schizofrenią mogą sprawić, że przestaniesz mieć ten zanik uczuć. Na pewno są to specyfiki mocniejsze niż te, które stosuje się przy depresji... Poza tym, pamiętaj, że schizofrenia to nie jest wyrok. Po prostu trzeba regularnie przyjmować leki i dbać o siebie. W ten sposób jest szansa, że choroba "zaśnie" i może już nigdy się nie obudzi. -- 10 lip 2011, 21:56 -- kite, z tego, co piszesz wnioskuję, że Twoja siostrzenica jest rozkapryszona?
-
Rozumiem. Wiesz, ja w tej chwili nie mam stanów depresyjnych, co chyba zawdzięczam lekom w największej mierze, ale również temu, że jest parę spraw, z których mam powody się cieszyć. Kiedy zwróciłam uwagę Oli, chodziło mi jedynie o to, żeby nie umniejszała przeżyć innych osób się tu wypowiadających, nie porównywała ich przeżyć do swoich... bo takie właśnie wnioski mam, czytając jej wypowiedzi.
-
Olu, przecież dobrze wiesz, że osoby piszące na tym forum przeważnie nie mają fajnie i nie ma im czego zazdrościć. Myślę, że jest tu dużo ludzi w podobnie ciężkiej sytuacji jak Ty, tylko z innymi przypadłościami. Nie pisz, że im zazdrościsz, bo mogą się poczuć przez Ciebie niezrozumiane... Przynajmniej ja to tak odbieram. Poza tym, to nie jest prawda, że 99,9% społeczeństwa odczuwa przyjemne uczucia, jest wiele osób znajdujących się w o wiele cięższej sytuacji niż Ty teraz, uwierz mi.
-
Ja mam tatę, nigdy się mnie nie wypierał, także nie jest tak źle. Mimo wszystko, w młodości był heroinistą, obecnie walczy (trochę chyba niemrawo) z nałogiem alkoholowym. Ponadto wini za wszelkie zło na świecie moją mamę, o czym przeważnie nie omieszka mnie poinformować... Mieszkamy teraz daleko od siebie, ja z mamą tutaj, on gdzieś w innym mieście/na peryferiach miasta. Utrzymujemy ze sobą kontakt mailowy.
-
A dlaczego miałoby mnie to cieszyć??? Wydawało mi się, że każda kobieta (orientacji heteroseksualnej bądź biseksualnej) cieszy się, wiedząc, że ma powodzenie u mężczyzn, w każdym razie poprawia jej to nastrój... choć mnie to czasami peszy, gdy ktoś mnie zaczepia... ale i tak czuję się wtedy lepiej niż gdyby mnie nie zaczepiał. Oczywiście, nie mówię o zaczepianiu wulgarnym, bo wtedy się boję i czuję obrzydzenie...
-
Cooo??? Ojciec tak na serio czy to z ironią było? Na serio. Mój ojciec to chodzący kłębek histerii i zero autorefleksji. -- 09 lip 2011, 19:20 -- Smuci Cię to, że się podobasz płci przeciwnej?
-
Mogę powyliczać... - że byłam kujonem i prymusem (byłam, do pewnego czasu), arogancka, zawsze wiedząca najlepiej (w podstawówce); poprzez bycie naj kupowałam "miłość" matki i babci; za to dzieciaki mnie nienawidziły, byłam odrzucona - że sepleniłam - że miałam tiki nerwowe Znam to. Prawda jest taka, że dzieci są często okrutne. Ale mnie ludzie z podstawówki wykształcili kompleksy. Rodzice mnie nigdy nie krytykowali. Przez to np., że dzieciaki na każdym kroku podkreślały to, że nie jestem atrakcyjna, nie umiem się teraz otworzyć na mężczyzn i jak się komuś podobam, to nie jestem w stanie w to uwierzyć.
-
naranja, moja mama była cały czas murem po mojej stronie, ale ja i tak nie dawałam sobie rady. Myślałam w liceum, że koleżanki kolegują się ze mną z litości, cały czas za wszystko przepraszałam, kuliłam się, miałam wrażenie, że wszyscy mnie obgadują. Cieszy mnie fakt, że te koleżanki, które miałam w liceum, stały się z czasem moimi przyjaciółkami, a ja przestałam je podejrzewać, że są wobec mnie nieszczere. Szkoła nie pomagała mi w takich "paranoidalnych" stanach, raczej dokopywała, w liceum szydzili ze mnie też nauczyciele (raz usłyszałam od matematyczki, że wyglądam, jakby mnie dżdżownica przejechała)... zdarzyło mi się, że z wycieńczenia zasnęłam oparta o plecak na korytarzu. W pierwszej klasie liceum byłam zwolniona z wf-u, bo nabawiłam się astmy oskrzelowej na tle nerwowym i dusiłam się do wymiotów. Moje liceum było "elitarne", 100% zdanych matur, zero kocenia, a i tak panował tam zimny wychów, z nauką też przez stany depresyjne nie mogłam dać sobie rady, ale na szczęście, nie byłam nigdy zagrożona z żadnego przedmiotu. O gimnazjum i podstawówce nie wspominam, tam spędziłam 9 lat z jedną klasą, gdzie większość uczniów przezywała mnie "ciota", bo byłam słaba fizycznie. No cóż... po maturze (którą zdałam miernie i nie dostałam się na dzienne studia), po nieudanym wyjeździe wakacyjnym tego właśnie lata, gdzie zdradziła mnie najlepsza przyjaciółka (która była przy mnie przez 10 lat, od dziecka), zostawiła mnie, potem usłyszałam od niej, że nie może żyć moim życiem, facet, który mi się podobał, mnie olał, młodsza kumpela mnie wyśmiała... nabawiłam się ostrej depresji ze stanami psychotycznymi i ciągle próbowałam się wieszać. Mój tato "radośnie" dołączył do mnie i uznał, że on też się powiesi, a moja mama jako ten "nędzny tchórz" będzie dalej żyła... Jako moment przełomowy w moim życiu wspominam jak napisałam pożegnalny list do mamy, w nocy weszłam na krzesło, zawiązałam pętlę wokół szyi i powiesiłam na haku w kuchni, już miałam zeskoczyć... a tu nagle jakby jakieś jasnowidzenie... pomyślałam, że jak się powieszę, nigdy nie dożyję... tych wszystkich pięknych chwil i nie poznam tych wspaniałych ludzi... ... których znam teraz. Na studiach najpierw wieczorowych, obecnie dwa kierunki dzienne (jeden już kończę) rozwinęłam skrzydła... A na tych wieczorowych na początku też nie było fajnie, bo przyszłam w takim stanie, że ludzie nie wiedzieli, co jest ze mną nie-tak. Ale tam okazano mi ciepło... i pomału się otworzyłam. Teraz jestem szczęśliwa. I jestem wdzięczna losowi ze tę chwilę jasnowidzenia...
-
naranja, rozumiem. Wiesz, ja w tych najgorszych momentach w życiu miałam "jakieś" koleżanki... ale cały czas myślałam, że kolegują się ze mną z litości, stawiałam się niżej od nich, obsesyjnie czekałam na sms-y od nich, wiadomości na gadu. To też nie było za fajne. Reszta klasy (jak w gimnazjum, tak w liceum) też mnie wyśmiewała. Dopiero na studiach poczułam, że żyję. PS W liceum złośliwi koledzy nadali mi ksywkę "Przepraszam, że żyję", bo cały czas chodziłam smutna...
-
Mnie też filmy często pomagają, pozwalają na wyciszenie myśli. Teraz napadł mnie smutek i lęk + nagłe uczucie beznadziei. Wiedziałam, że bez tego się nie obędę... w końcu do mnie zawitały wakacje. Z drugiej strony, bardzo uciekam przed takimi stanami, wolałabym nie powtarzać schematu. Zwróciłam uwagę na to, że najcięższym z moich objawów nerwicowych jest zapętlająca się myśl o odrzuceniu przez środowisko rówieśnicze, lęk przed tym odrzuceniem, a raczej przed porzuceniem, brakiem uwagi, brakiem czasu. To mnie zawsze najbardziej boli. Istnieje jednak możliwość, że ta myśl to swego rodzaju natręctwo, bo pojawiła się w zintensyfikowanej formie dzisiaj po krótkiej kłótni z mamą. Możliwe, że nie dopuszczając do siebie pewnych uczuć w stosunku do mamy, uruchamiam tę jedną myśl, jak pies Pawłowa... bo kiedy jeszcze mieszkałyśmy z tatą i miałam rzeczywiście duże problemy z zaadaptowaniem się w klasie i w szkole, po każdej rodzinnej awanturze potrzebowałam natychmiastowego okazania akceptacji przez którąś z życzliwych mi koleżanek (których było niewiele... ale były).
-
_asia_, bo masz wrażliwy na zanieczyszczenia organizm. Może też nie przywykłaś do miejskiego hałasu.
-
Aha, rzeczywiście. Ja nigdy nie miałam depersonalizacji, ale derealizację miałam, wiem, że to okropne.
-
_asia_, co to jest objaw d/d? Bo ja nie wiem... Myślę, że dobrze, że dbasz o swoje zdrowie, to też pewnie będzie miało pozytywne rezultaty jeśli chodzi o Twoją psychikę. naranja, zgadzam się z Tobą. Przymuszanie się do czegoś, do czego nie jesteśmy przekonani tylko ze strachu przed "wypadnięciem" może skutkować jeszcze większymi problemami.
-
_asia_, bo uczucia tęsknoty i przywiązania w stosunku do terapeutki są tak silne, że się ich boisz i podświadomie je wypychasz, odrzucasz. Dlatego czujesz je tylko częściowo, nie przyjmujesz ich. Jeśli chodzi o lato i wakacje, rozumiem Cię. To jest moja pięta achillesowa. Wszyscy się cieszą, że jest słonecznie, a ja cichutko płaczę w kąciku, że nie pada... bo jak świeci ostre słońce, czuję się jak w klatce, w potrzasku. I też często mnie wtedy boli głowa. Przeważnie w wakacje mój stan psychiczny znacznie się pogarsza, ponieważ nie mam z góry wyznaczonego celu, do którego muszę dążyć. W roku akademickim jest to nauka. Gdy są wakacje, muszę odpoczywać, spotykać się ze znajomymi i cieszyć się jak na zawołanie, a ja przez brak tego celu (jakkolwiek bym nie była znużona nauką) popadam w marazm. Może jest to też związane z tym, że z jednej strony nie lubię mieć zbyt dużo spotkań towarzyskich, a z drugiej strony gdy ich jest za mało, zaczynam czuć się bardzo samotna. Na szczęście, przez pierwsze dwa dni zasłużonych wakacji nastrój mi dopisuje. Pytanie tylko jak będzie dalej, ale to też do mnie należy, żeby umieć sobie samej dogodzić, sprawić przyjemność i nie dopuścić do stanów depresyjnych, lękowych. To ja się sama sobą opiekuję. I muszę być dla siebie dobra.
-
naranja, przyjemnie się czyta Twoje posty. Napisz kiedyś książkę psychologiczną, a będę pierwszą osobą, która ją kupi (ale poprosi o autograf, oczywiście). Myślę, że Tobie 7F ma szanse pomóc, ponieważ poznasz tam osoby w realu, takie jak my, które mają problemy psychiczne. Jeżeli będziesz z nimi rozmawiać tak, jak z nami, to wszyscy Cię będą uwielbiać, daję sobie rękę uciąć. brak uczuć, ja jestem przekonana, że cierpisz na bardzo bardzo ciężką depresję. Być może rzeczywiście najpierw powinnaś być choć odrobinę "zaleczona" farmakologicznie, bo żeby rozpocząć terapię, trzeba mieć wgląd w swoje uczucia. A przy takim obezwładnieniu przez smutek i rozpacz ciężko jest pracować z terapeutą. Mnie się wydaje, że masz derealizację do n-tej potęgi. A myślenie o schizofrenii prostej to nerwica natręctw... Tak mi to wygląda w tych Twoich postach. malibu, podobnie jak Naranja uważam, że powinniście jednak przejść się na terapię rodzinną. Myślę, że może Wam to dużo dać.
-
amelia83, dzisiaj oddałam oba indeksy do dziekanatu. I... mam wakacje. I jestem z siebie dumna. Bo miałam 10 egzaminów i wszystkie zdane. Jak na razie, wypoczywam. Zamówiłam sobie w antykwariacie książkę, dzisiaj mi kurier przywiózł, posprzątałam szafę na ubrania (3 godziny mi to zajęło, myślałam, że wykituję)... a teraz sobie siedzę. Samopoczucie mam stabilne, nie mam jakichś czarnych wizji nadchodzącego lata, więc jest ok. -- 06 lip 2011, 15:20 -- A plany na wakacje mam zagraniczne. Zaczynam wojaże w połowie lipca.
-
naranja, syn Malibu ma siedemnaście lat. Pamiętam. Ja uważam, że on może być podświadomie zazdrosny o siostrę i takimi zachowaniami chce zwrócić na siebie uwagę. Naprawdę nie ciągnie go do rówieśników? Nie jest nikim zainteresowany? Cały czas CHCE (bo nie piszę o sytuacji, kiedy nie chce, ale nie ma nikogo innego) spędzać z rodzicami? To jest bardzo dziwne. Ja nie zawsze miałam towarzystwo, dużo czasu spędzałam z mamą, ale męczyłam się... dla mnie priorytetem były kontakty z rówieśnikami, czasem aż za bardzo mi na kimś zależało.
-
naranja, masz w zupełności rację. Może pójdę na terapię niedyrektywną, ale muszę czuć do tego motywację. Jak na razie nie czuję. Cieszę się, że trafiłaś na mądrą terapeutkę.
-
kite, widocznie na kiepskich ludzi trafiłaś. Zdarza się. Ja Cię podziwiam, bo ja bym w życiu nawet będąc zdrowa nie pojechała na taki festiwal, a co dopiero mając depresję. Mam taki charakter, że umieram jak wokół mnie jest tłum. Jestem wtedy strasznie nieszczęśliwa. Co innego dwie, trzy osoby, które znam i do których mam zaufanie. Także, kite, niezłe kamikadze zrobiłaś, umawiając się z ludźmi z forum na kilka dni, a mając równocześnie depresję. Podziwiam Cię i widzę, że jesteś bardzo odważna. To się ceni. naranja, ja uważam, że każdy ma swoją osobistą potrzebę - Ty masz potrzebę mówić o mamie, Monika nie ma, ja uciekam od tego tematu i właśnie z tego względu nie chodzę na psychoterapię, że od razu mnie o nią pytają. Dajmy sobie do tego wszystkie prawo. Każdy czuje, co jest dla niego dobre.
-
naranja, to nie były w sumie argumenty przeciwko życiu. W filmie jest przedstawiona osoba, której już nie da się pomóc. Oglądając go, miałam jednak ciągle nadzieję, że matka wpłynie na tę dziewczynę... Żal mi tej dziewczyny było. A z tym nieoglądaniem chodziło mi o to, że oglądając ten film, osoby, które też mają problemy z mamą, z samotnością, mogą się zasugerować, że nie ma dla nich nadziei. Jak już napisałam wyżej, jestem teraz w ogólnie dobrym humorze, więc mogłam się zastanawiać, dlaczego ten film miał takie zakończenie. Ale gdybym miała teraz swój stan depresyjny, źle bym się po nim czuła. Ale jak to bywa, antyreklama zadziałała jak reklama. To oglądajcie, tylko wiedzcie, że się bardzo źle kończy. Może z taką wiedzą jest lepiej to obejrzeć jednak.