-
Postów
2 857 -
Dołączył
Treść opublikowana przez _asia_
-
ja też odpoczywam - po korkach i spacerze
-
Kasia ma rację, nie trzeba.
-
Darek, :* A co się stało? jem obiad
-
Później możesz się zarejstrować w UP jako bezrobotna, co powoduje natychmiastowe posiadanie uebzpieczenia zdrowotnego. A chyba o takie ubezpieczenie Ci chodzi? Dokładnie, ja tak zrobiłam.
-
to samo Kasiu u mnie, to samo...
-
uht, jeśli chodzi o mnie - masz rację. zanim zarejestrowałam się na forum mimo wszystko jednak bardziej wychodziłam do ludzi, do świata, do zdrowych, niezaburzonych emocjonalnie osób, znajomych i choć nieudolnie, ale starałam się jakoś między nimi funkcjonować. odkąd znalazłam się na forum jeszcze bardziej zamknęłam się na świat zewnętrzny, całkiem odcięłam od jakichkolwiek realnych znajomych, całkowicie przestałam ich rozumieć, poczucie inności i niepasowania do nikogo wzrosło, za bardzo skupiam się na swoich odczuciach i moim świecie wewnętrznym. dlatego postanowiłam coś z tym w końcu zrobić, bo mi życie ucieka, nie wiadomo co nas czeka i w końcu może nie zdążę tak naprawdę pożyć.
-
Kasiu, to co opisałaś jest faktycznie niesamowite. Powiem Ci, że moje ciało też najlepiej rozluźnia się wtedy, gdy leżę. I czasami też mam sesje na leżąco.
-
No ja na szczęście nie mieszkam w centrum Warszawy, bo chyba bym tam kipnęła. Powiem Wam, że naprawdę czuje się różnicę, bo będąc w Centrum w upały jestem dosłownie jak naćpana. A na Kabatach jednak jest lepiej... Wiolu, ale masz fajnie... To jest idealne rozwiązanie - wieś niedaleko miasta. marcja, w moim przypadku to zdecydowanie nie jest wmawianie sobie. w sumie moja ciocia też musiała się przeprowadzić na wieś, bo jak mieszkała w mieście to cierpiała na permanentne migreny i była chora. a po przeprowadzce minęły migreny, ciągłe zmęczenie, duszności... moja inna ciocia mieszkająca w Suwałkach jak przyjeżdża w lecie czasem do Warszawy to chce jak najszybciej stamtąd uciekać, bo mówi, że tam nie ma czym oddychać i ona nie wie jak ludzie tam żyją. jak człowiek mieszka w stolicy od urodzenia to może i jest przyzwyczajony, ale jak ktoś przyjedzie "z zewnątrz" to różnica jest OGROMNA.
-
Ja czasem też odnoszę takie wrażenie w stosunku do moich postów. Wczoraj wszędzie wołałam o uwagę, pisałam o moich nasilonych myślach s., o tym, że mnie nikt nie słyszy, że nie wiem gdzie napisać, aby ktoś zwrócił na mnie uwagę. Standardowo poczułam się na śmietnik. Ale wiesz... to też może działać przewrażliwienie na swoim punkcie. U mnie także egocentryzm. Kasiu, myślę, że każdy z nas ma takie wrażenie, rzadziej bądź częściej, jest tu dość dużo osób, wiele poruszanych tematów i ciężko się odnieść do każdego. Ja szczerze mówiąc gubię się we wszystkim, gubię się w tym wątku, ciężko mi jakoś nadążyć, ogarnąć to. Każdy z nas bardzo pragnie uwagi, ale nie zawsze możemy tę uwagę otrzymać, a czasem nie tyle ile byśmy chcieli... -- 12 maja 2011, 06:40 -- Moniko, jak zwykle napisałaś bardzo trafne spostrzeżenia i uwagi co do rzadszego pisania w tym wątku, jeśli chodzi o mnie to mogę się pod tym wszystkim podpisać. Od siebie dodałabym jeszcze fakt, że zaczęłam się zastanawiać, co tak naprawdę zmieni moje pisanie tu o sobie i czuję zniecierpliwienie, tak jakby nie chce mi się wszystkiego analizować, rozkminiać, opisywać - w to miejsce wolę coś zrobić jeśli mam siłę. To tak jak z moim obecnym stosunkiem do życia - chcę w końcu żyć, a nie przygotowywać się na życie. To wszystko nasiliło się po śmierci siostry mojej terapeutki, która mną wstrząsnęła. Chciałabym w końcu zacząć żyć, a nie tylko wszystko analizować i patrzeć na ludzi jakby za szybą. Dużo też zmienia mój stan fizyczny, moja choroba. Siedzenie przed monitorem bardzo mnie męczy, nasila bóle głowy, oczu, mięśni, więc energię zużywaną na gapienie się w komputer wolę wykorzystać np. na sprzątanie, pójście na spacer. Bo wiem, że jeśli przesiedzę przed kompem jakiś czas to będę się bardzo źle czuć i wtedy na coś innego tej energii mi już zabraknie. Może zabrzmi to górnolotnie, ale przez chorobę nauczyłam się doceniać małe przyjemności - pogryzienie czegoś bez bólu, wyjście na dwór, możliwość posprzątania... I tęsknię za czasami, kiedy mogłam np. iść do kina. Teraz nie mogę, bo tam nie ma ciągłego dopływu tlenu i mój stan się pogarsza. Jest milion rzeczy, których wcześniej w ogóle nie doceniałam, a za które teraz oddałabym bardzo wiele. Szkoda mi czasu i życia na siedzenie przed kompem. Chcę w końcu powoli zacząć sie do niego przebijać. Chcę do świata, choć wciąż nie za bardzo potrafię. Póki co - jak mawia moja terapeutka. Czyli tymczasowo. Boję się, że umrę, że nie wyjdę z tych moich chorób. A chyba najbardziej właśnie dlatego się boję, że mam poczucie, że tak naprawdę jeszcze nie zaczęłam żyć. Nie chcę przeżyć swojego życia nie żyjąc. Jestem na siebie wściekła, że... tak jakby je marnuję. Chcę być tu i teraz - przede wszystkim czuć to, a nie wciąż analizować swoje stany, niestety - analizę mam we krwi. Tyle ode mnie. -- 12 maja 2011, 06:41 -- uuups, Monia, sorki, miał być zielony kolorek.
-
Pinkii, to współczuję... na kamień, osady, przy infekcjach bakteryjnych, grzybiczych to polecam bardzo pastę z vilcacorą, działa super.
-
jeśli chodzi o "Uratuj mnie" to ja się dziwnie czuję wiedząc, że moja terapeutka zna tę książkę niemalże na pamięć, bo to tak jakby czytała we mnie jak w otwartej księdze, jakby mnie całkiem rozgryzła, czuję się jakbym była obnażona, bo... mój stosunek i uczucia do niej są identyczne jak Rachel do swojego terapeuty, po prostu identyczne. i zdaje się, że ona doskonale o tym wie. -- 11 maja 2011, 19:25 -- Wiesz co, takie teksty, a właściwie taka postawa jest chyba typowa w rodzinach ludzi z problemami osobowościowymi, zwłaszcza border, zależną, symbiotyczną i anoreksją. To, co Ty robisz-czujesz, druga osoba z takiej rodziny interpretuje w odniesieniu DO SIEBIE. Nie ma "Ciebie", w sensie, że nie są zauważone Twoje (odrębne) uczucia/powody/problemy, ale w związku z Twoim (martwiącym/złym/jakimkolwiek)zachowaniem na pierwszym lub jedynym planie są uczucia tej drugiej osoby. "Jak możesz MI to robić", "Wiesz, ile JA się przez Ciebie martwię", "Aż MNIE serce boli..", "Nie martw MNIE", "Zdenerwowałaś MNIE", "Męczysz MNIE", Nie strasz MNIE". I tu nie chodzi tylko o kryzysy, ale generalnie. normalnie jakbym czytała o swojej rodzinie. no może zabrakło jeszcze ciągłych tekstów o poświęcaniu się dla mnie, wpędzaniu do grobu, niewdzięczności i konieczności odwdzięczenia się im na starość.
-
Pinkii, a co Ty robisz u dentysty co tydzień? -- 11 maja 2011, 18:12 -- ojjjj, ja wydałam majątek na wyrzucenie 10 amalgamatów, wkładanie minerałów, plombowanie i dobre białe plomby.
-
Kasiu, dokładnie... Ja czuję się podobnie tylko gorzej. :/ Mieszkając na wsi czułam się o wieeeeele lepiej. Wiolu, na razie o żadnej przeprowadzce nie ma mowy... Musiałabym dojeżdżać i tak do Wawy na różne wizyty, a nie jestem w stanie. Basiu, Biedulko. :*
-
ja się nie do końca potrafię odnaleźć. ja też. wydaje mi się, że jakoś już tu nie pasuję, i właściwie nie wiem co chcę napisać, gubię się w wątkach, czuję jakbym wypadła z dyskusji i nie potrafię wrócić.
-
Pinkii, dokładnie tak... Ja kiedyś też to odczuwałam w dużo mniejszym stopniu, a teraz godzinne przebywanie gdziekolwiek, gdzie nie ma ciągłego dostępu do tlenu (np. klima, albo nie daj Boże ogrzewanie bez otwartego okna) i ja po prostu umieram. Nie mogę mieszkać na wsi - z rodziną nie da rady, poza tym mój dom rodzinny jest bardzo stary, zaniedbany, jest tam wilgoć, zarodniki grzybów -> pogorszenie moich objawów. tu w Wawie mam chociaż stały dostęp do moich lekarzy, rehabilitacji, psychoterapii... Nie byłabym w stanie obecnie dojeżdżać. Ostatnio jak musiałam jechać 1,5 h bez dostępu do tlenu to potem ostro to odchorowałam, nasiliły mi się wszystkie objawy... Bo komórki są niedokrwione, niedotlenione i organizm nie ma siły walczyć, a bakterie atakują ze wzmożoną siłą. jestem załamana. tak źle i tak niedobrze.
-
Kasiu, wiem ale u mnie to zależy od dotlenienia, ja na wsi zupełnie inaczej wszystko postrzegam, mam apetyt, nic mi nie szkodzi. a w mieście nie mogę jeść, prawie wszystko mi szkodzi, wciąż mnie mdli od migren, już nie wiem co mam robić, moja choroba upośledza mi przepływ tlenu, dotlenienie i dobre ukrwienie wszystkich komórek. dziś jestem umówiona ze swoją dawną lekarką, może ona mi coś doradzi, poszukuję ozonoterapii w Warszawie tylko nie mogę znaleźć... ona byłaby dla mnie ratunkiem.
-
ja mam aktualnie BMI 17,4. nie mogę jeść. i wiem już dlaczego. to przez permanentne niedotlenienie tu w Warszawie. nie mam w ogóle apetytu, mam ciągłe migreny, derealizację, praca wszystkich narządów bardzo spowolniona, straszne problemy z krążeniem, jestem osłabiona itd. gdy jestem na wiejskim powietrzu - totalna zmiana, świetne ukrwienie, derealizacja minimalna, nieokiełznany wręcz apetyt i świetne trawienie, nic mi nie szkodzi, migreny znikają. i co ja mam zrobić, nie mogę znowu mieszkać na wsi. boję się, że całkiem tu przestanę jeść, chodzę jak we śnie, już nie odróżniam snu od rzeczywistości. wciąż brakuje mi w mieście tlenu.
-
marcja, dziękuję kasiątko, no numer 35 to przekleństwo.
-
marcja, to koniecznie muszę zobaczyć, może w końcu będę mieć jakieś letnie buty oprócz japonek, dzięki.
-
marcja, ja mam dodatkowo problem z numerem, bo mam bardzo drobną stopę i numer 35, więc jakiekolwiek buty z H&M czy innych sklepów są dla mnie zawsze za duże i za szerokie. już nie wiem, gdzie mam szukać.
-
Dziewczyny, a mogłybyście polecić jakieś wygodne balerinki z materiału (straaasznie delikatna skóra i robią mi się rany od jakichkolwiek butów jak mam ciepłe stopy ), tzn. markę, gdzie szukać? numer 35 bądź ewentualnie malutki 36? bo nie mogę nigdzie znaleźć i nie mam w czym chodzić.
-
kasiątko, dziękuję... Wyjątkowy ciul z tego krytyka, przywal mu ode mnie. ode mnie też.
-
Agnieszko, dzięki, no staram się... Tylko jakoś średnio mi to idzie. Jeszcze chyba sobie na złość zwiększyłam dziś dawkę ziół na borelię, bo dopiero co lepiej się poczułam i dosłownie mną trzęsie, ciężko mi ustać na nogach, nie ma to jak sobie samej dowalić.
-
Kasiu, może to faktycznie dobry pomysł, może idź na ten oddział, porobią Ci tam różne badania, może coś się w końcu wyjaśni...
-
naranja, bezsens życia w tym sensie, że musi się ono prędzej czy później skończyć. dla niektórych bardzo szybko. to niesprawiedliwe. napisałaś, bo "żyjemy i czujemy" - problem pojawia się, gdy nie jesteśmy tu i teraz tylko wciąż żyjemy przeszłością bądź przyszłością, nie potrafimy przeżywać teraźniejszości, gdyż wtedy jest tylko pustka, i tak naprawdę to wciąż tak jakby przygotowujemy się na życie. piszę tu o sobie... może stąd ten strach przed śmiercią - bo ja jeszcze tak naprawdę wcale nie zaczęłam żyć!!!!! a przynajmniej tego nie czuję. w teraźniejszości, w przeżywaniu znikam. wiesz co, jak zaczęłam się nad tym zastanawiać to stwierdziłam, że możesz mieć sporo racji. jednak tym razem zdecydowanie przeważa lęk. czuję się przymroczona dzisiejszym dniem. wstyd się przyznać, ale za każdym razem jak dostaję dziś jakiegoś smsa to się go teraz boję odczytać czy to nie znowu jakaś wiadomość o śmierci, albo że coś się złego stało. albo nie daj Boże, że moja terapeutka umarła. (odpukać, tfu tfu) normalnie wpadam w jakąś paranoję. ja mam straszną schizę na punkcie śmierci, w dzieciństwie bardzo przeżyłam śmierć dziadka, od tamtej pory boję się zmarłych, umierania...