Skocz do zawartości
Nerwica.com

MalaMi1001

Użytkownik
  • Postów

    1 935
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez MalaMi1001

  1. Heh, ja również. Czasami mówie sama do siebie, miej to gdzieś, olej to, nie myśl o tym. I przez jakąś godzinę, góra dwie mi się to udaje, po czym znów zaczynam analizować, gnębi się i mój mózg z prekością światła robi w myślach bajzel nie do ogarnięcia. Wszytsko biorę bardzo na serio i zawsze głęboko do siebie. Do mnie również ludzie nie lgną jak muchy do lepu. Mam taka koleżankę, która w ciagu sekundy nawiązuje znajomość a po minucie wymienia się z kolesiem numerem telefonu. Ja tak nie potrafię. Ja świetnie dogaduję się z płcią przeciwną, ale ZAWSZE tylko na stopie koleżeńskiej....
  2. wiola173 no dobra, liczyć granulki, ale jak to się będzie miało do drugiego leku? Lekarka kazała mi brac jednoczesnie oba przez tydzień, później zupełnie odstawić wenle i zacząć brac po całej tabletce depralinu. Boje się że jak przedłuże branie wenlafaksyny coś niedobrego z tego może wyjść...
  3. Ja jestem własnie w trakcie odstawiania wenlafaksyny. brałam ją przez ponad rok. Na poczatku było fantastycznie, moje nastrectwa myslowe związane z przeszłością, analizowanie i nieuzasadnione poczucie winy znikneły zupełnie, zaczełam nowe życie do czasu aż dawka 75mg przestała działać, zaczęły się jakieś dziwne lęki, strach przed przyszłością (o ironio!), natręctwa wróciły ze zdwojoną siłą. No więc dawka 150mg. Jeszcze gorzej. Więc dawka 225mg. A to już była katastrofa. Mega senność, mogłam spać 24 godziny na dobę, totalne zmeczenie fizyczne i psychiczne, natrectwa myślowe, ogólnie jeden wielki burdel w głowie, 1000 myśli na sekundę i kazda inna. Psychiatra zdecydowała odstawić. Kazała mi schodzić z dawki po 75mg. Póki co prady mam, ale bardzo rzadko, głównie przy sztbkim wstawaniu lub ogólnie szybszych ruchach. A tak poza tym same pozytywy odstawiennia: mniej zamulenia, perystaltyka jelit wraca do normy, burdel w głowie mniejszy. Aktualnie jestem na dawce 75mg, za tydzień mam zacząć do tego brać 0,5 tabletki depralinu i po tygodniu zupełnie odstawic wenlę. Psychiatra powiedziała, że jesli bez wenly będę się bardzo źle czuć muszę przez to przejść i tyle, bo ona mi kroplówki nie poda a w szpitalu mnie wyśmieją.... Wystraszyłam się... Myslicie, ze może być az tak źle skoro zacznę już brac drugi lek?
  4. Ja powiem tak. Jestem na poczatku związku, trwa on jakieś 4 miesiące i mój partner na samym początku powiedział mi, że ma nerwcie lekową, że w trakcie ataku bierze sobie xanax, że leczy się bezskutecznie już którys tam rok. Byłam przy nim kilkakrotnie w czasie ataku. Więc równiez powiedziałam, że mam nerwicę depresyjną i natręctw, że się leczę. I nikomu od tych wyznań korona z głowy nie spadła. Generalnie ja się go czasami pytam jak tam jego nerwica, czy mocno daje się we znaki. On o moją nie pyta, czasami tylko z przymróżeniem oka i usmiechem powie, że gadam głupoty rodem z piekła . Oboje znamy swoje przypadłości i jest ok. Faktem jest jednak, że teraz przy odstawieniu jednego leku a rozpoczęciu drugiego zaczynam być nerwowa i nie ukrywam, że nie raz i nie dwa pewnie mu się "za nic" oberwie. Ale kiedy On ma atak też nie jest w najlepszym humorze... Póki co tolerujemy to u siebie nawzajem.
  5. Nie no ludzie, jak czytam Wasze posty zastanawiam się czy moja psychiatra napewno ukończyła medycynę... Przez rok faszerowałam się wenlafaksyną, najpierw 75mg, potem 150mg przez dluzszy okres czasu, później 225mg po którym czułam się jakby mnie ktoś zdjął z krzyża (senność, chroniczne wyczerpanie i zmęczenie, 1500 myśli na sekundę). Oczywiście zanim wzięłam pierwszą tabletkę pani doktor NIC mi nie powiedziała o możliwych skutkach ubocznych, więc do sniadanka wziełam sobie tableteczke jak apap i zadowolona pojechałam do pracy... Tzn nie dojechałam, bo w trakcie jazdy złapały mnie takie nudności, że zarzygałam sobie cały samochód i kiedy zjechałam na pobocze dostałam drgawek.... skonczyło się powrotem do domu i 3 kolejnymi dniami w łózku... Przecież się mogłam zabić!!! teraz po roku pani doktor stwierdziła, że wenlę czas odstawić. kazała mi schodzić z dawki po 75mg, dała zomiren na niepokój. w sumie odstawienie przebiega ok, lekkie zawroty głowy i to wszystko. Dziś natomiast przepisała mi własnie depralin i ja (już przezrona) zapytałam o skutki uboczne początków brania lekui i co ułyszałam? Że to jest tak nowoczesny lek, że nie ma mowy o żadnych skutkach ubocznych! Nie będzie wymiotów, nudności, sennosci, nie przytyję, i nie muszę brać zwolnienia w pracy! a ja tu czytam, że własciwie każdy kto to bierze ma jakąś jazdę! a już najbardziej boję się senności, która przy wenlafaksynie mnie wykancza, nie potrafie normalnie funkcjonować, nie ma dnia, żebym po przyjściu z pracy nie musiała sie położyć, nie mówiąc już o dniach wolnych kiedy mogę przespać cały dzień.... Czy kogoś ten lek pobudził? Bo jesli to jest kolejny zamulacz chyba w akcie desperacji kupię sobie worek amfetaminy...
  6. Nie znasz tego przysłowia? Kiedy człowiek ma miekkie serce musi miec twardą d*pę... Współczuję Ci... Ale Twojej dziewczynie również. Domyślam się co musiała czuc decydując się na ten krok...
  7. Ja wiem, że masz rację. Ja to wiem, ale (ciężko mi to wytłumaczyć) nie dociera to do mnie. Ona tego nigdy nie zrozumie, nie zauważy swoich błędów a tylko mnie znów wykpi. I po co mi to? Po co mam zaogniac sytuację? Nie mam juz na to sił. buntowałam się już dość długo, jakoś do 20 roku życia kiedy wyjechałam na studia i byłam poza zasiegiem jej kontroli. Teraz od 2 lat znów jestem w domu i znów moje poczucie własnej wartości legło w gruzach. Znów gra się na moich emocjach. Ja wiem, że najlepszym wyjściem to wynieść się z domu raz na zawsze, ale tak, jak pisałam w innym wątku póki co nie stać mnie na to. Ale robie wszystko. Jestem w stanie wynieść się nawet na drugi koniec Polski jesli zajdzie taka potrzeba. Dziś zdałam sobie sprawę z jeszcze jednej rzeczy. Znów złapałam przez to doła, na dodatek odstawiam Velafax, żeby przejść na cos innego, więc to tez mi nie pomaga. Domyślam się dlaczego zawsze pakuję się w toksyczne związki, z których mimo tego, że wiem, że jest mi źle nie potrafię się wyrwać. Ja poprostu boję się samotności! Boję się tej cholernej samotności! teraz chyba znów pakuję się w coś podobnego, nie wiem, jestem juz zamroczona pytaniami bez odpowiedzi, nie wiem co w ludzkich zachowaniach i historiach jest normalne a co nie. Póki co bazuje na swoich własnych przekonaniach. Zdaję sobie jednak sprawę, że nie muszą być słuszne, bo przeciez wzięły się z obserwacji zupełnie obcych ludzi. w domu nikt mi tego wszystkiego nie przekazał, więc mogę się jedynie domyślać, że tak a tak nie powinno się robić. Radą służy mi czasami moja siostra, która jako jedyna chyba wspierała mnie w moim leczeniu, uważała, że dobrze zrobiłam idąc do psychiatry. Ona uważa, że jestem przewrażliwona. Może ma rację, ale jak mam nie być przewrażliwiona kiedy nie wiem co w relacjach między ludźmi jest normalne? co do powodów nerwicy do dziś ich w sumie nie znam. Pamiętam tylko pierwsze natrectwa. Stawiam na dzieciństwo pełne krzyku, braku miłości i lekceważenia. Ale jakie wydarzenie/wydarzenia ją wywołało nie wiem. wiem tylko tyle, że zyję z tym już od dawna, kiedyś mi to nie przeszkadzało, myslałam, ze jestem inna i już, teraz wiem, że to choroba, którą skutecznie pielegnowano we mnie od dzieciństwa aż do stanu, w jakim jestem dzisiaj. Tak, moja matka twierdzi, że sama to sobie zrobiłam, że powinnam odstawic te wszystkie leki, bo tylko mi szkodzą, niszczą wątrobę. Gdyby tylko wiedziała z jakiego powodu SAMA z własnej woli poszłam do psychiatry... Z poczucia totalnej bezsilności i samotności z myslą, że to jest ten czas kiedy sama już sobie nie poradzę. I tego uczucia chyba nigdy nie wybaczę....
  8. Terapeuci są różni to wiem doskonale, jednak ta terapeutke plecają wszyscy psychiatrzy z osrodka, do którego chodzę a lista zapisów do niej jest bardzo długa. Nie wiem, może poczuła do mnie jakąś awersję, nie mam pojęcia dlaczego w ten sposób starała się mi "pomóc". Owszem z asertywnością mam spory problem. Ja wiem jak powinna wygladać moja reakcja w danej sytuacji, jednak na wiedzy zazwyczaj się kończy i i tak załącza się we mnie jakaś blokada, która skłania mnie do uległości. stąd pewnie bierze się agresja w niektórych moich zachowaniach. Staram się bardzo jakoś to przezwyciężać, dużo na ten temat czytam, jednak momentami nie potrafie powstrzymywać wybuchów złości, a nawet w skrajnych przypadkach płaczu. Joaśka kiedy po 5letnim związku zostawił mnie chłopak załamałam się na tyle, że każdy dzień zaczynał się i konczył histerią, paniką, przeplatany niekontrolowanymi wybuchami płaczu. Wtedy po kolejnych złotych radach mojej matki, ze mam wziąść się w garść i powinnam się cieszyć, że ta kanalia mnie zostawiła, wykrzyczałam jej, że zamiast mnie przytulić to cieszy się z mojego nieszczęścia i że było tak od zawsze zaczęła się śmiać. Powiedziała, że miałam wszystko czego chciałam: dom, jedzenie, ubrania, w podstawówce co roku wakacje i jeszcze smię narzekac na nieszczęśliwe dzieciństwo! Wtedy uznałam, ze nie warto podejmować takich tematów, bo w moim domu przelicza się wszystko na rzeczy materialne. Nie muszą to być pieniądze, ale ogólnie rzeczy. Moje dwie starsze siostry były kochane, widzę przecież te uśmiechniete buźki na starych czarno białych zdjęciach w objeciach ojca czy matki. Znam ich pełne radości opowieści ze wspólnych wypadów do lasu czy nad jeziora. A ja co wspominam? Że kiedy miałam jakies 5 lat znalazłam zdechłą myszkę, schowałam do puszki po śledziach i codziennie chodziłam do niej ją przytulać i z nią rozmawiac. wstydzę się tych wspomnień, bo brzmią jak wyznania seryjnego mordercy, ale pdkąd pamiętam chciałam miec kogoś bliskiego. Nawet teraz kiedy sie leczę moja matka uważa, ze sama to sobie zrobiłam, w sensie, że sama wywołałam w sobie nerwicę. Kiedy jakiś czas temu trafiłam po raz drugi w ciągu miesiąca do szpitala jej jedynym zmartwieniem było to, że znowu trzeba będzie jeździć i mnie odwiedzać. więc chyba sama widzisz, że nie warto...
  9. Heh, ja mam dokładnie to samo. Moim najwiekszym marzeniem jest wyprowadzić sie z domu. dlaczego możesz przeczytać w moim temacie o braku miłości w dzieciństwie. to ciągłe kontrolowanie wciąż mi przypomina moje dziecinstwo i to, że teraz nie potrafię sobie poradzić w życiu. Jednak myslę, że wyprowadzka z domu pozwoliłaby mi przynajmniej rozwinąć skrzydła, mieć cos swojego, módz wracac do domu o 1 w nocy od kolezanki czy chłopaka i nie słyszeć "dom to nie hotel" albo "dopóki tutaj mieszkasz nie masz nic do gadania i masz sie dostosować", "to jest mój dom a ty tutaj tylko mieszkasz". Zazdroszcze Ci, że stać Cię na wyprowadzkę z domu. Mnie niestety póki co nie stać, mam marna pracę, ale gdy tylko znajdę coś lepszego pierwsze co zrobię to wynajmę mieszkanie i wyprowadzając się powiem "napchaj się tym swoim domem". Ja nawet mając 26 lat na karku nie mogę bez tłumaczenia się zostać na noc u kumpeli czy chłopaka. więc nie ogladaj się na nic, tylko zabieraj mówiąc kolokwialnie co Twoje i wyprowadzaj się. Twoja mam gra na Twoich emocjach, na poczuciu winy. Znam to doskonale, sama w sobie nie potrafie tego zwalczyć, ale wiem też, że im dłużej zgadzasz sie ta takie traktowanie tym trudniej będzie Ci podjąc potem samodzielne decyzje. Argument, że nie masz męża nie jest żadnym argumentem do pozostania w domu rodzinnym, a raczej staroświeckim przekonaniem, że własny kat powinno się mieć dopiero po założeniu rodziny. Pamiętaj, ze to Twoje życie i nikt za Ciebie go nie przeżyje.
  10. Oj na temat toksycznych zwiazków coś niestety wiem... Najgorsze jest to, że czasami tak dogłębnie analizuję daną relację (nie ważne czy to z szefową, chłopakiem czy przyjaciółką) i zastanawiam się czy nie pokazałam komuś za dużo, nie dałam przez przypadek zielonego światła do wykorzystania mnie, że często zdarza się, że reaguję agresywnie, zaczynam się buntować przeciwko sama nie wiem dokładnie czemu. Coś jak mechanizm obronny przeciwko czemuś, co i tak nie wiem czy sie wydarzyło, bo nigdy nie wiem do końca czy znów pokazałam się z tej słabej strony czy nie. Potrafi to bardzo utrudnić relacje międzyludzkie niestety. Co do miłości kiedyś wierzyłam, że znajdzie się ktoś kto doceni mnie za to, że jestem a nie za to jaka jestem. Nawet kiedy bliscy, znajomi czy chłopak mówią mi, że jestem piękna, zdolna i inteligentna pierwsza myśl jaka świta mi głowie to "czy was ludzie porabało??" Teraz już nie wierzę w to, że kiedyś moje emocjonalne życie na tyle się ułoży, że będę dla kogoś ważna i będę w to wierzyć. Jednak to pragnienie bliskości boli bardzo. P.S. Mój psychoterapeuta tłumaczył mi jedynie mechanizmy psychologiczne, mówił co z czego się wzięło i że jestem juz dorosła wiec powinnam o tym wszystkim zapomnieć, wymazać (coś jak czasami ludzie mówia weź się w garść).
  11. Tak to jest wlaśnie to. Ja wciąż podswiadomie czuję, że muszę zasłuzyć na miłość chcocw głębi serca wiem, że to nie prawda. Jednak i tak pozwalam się wykorzystywać, grać na swoim poczuciu winy. Czasami wydaje mi się, że zaakaceptowałam już to, że nigdy nie zaznam prawdziwej miłosci, godzę się z tym i żyje dalej, ale przychodza momenty takie, kiedy chce mi się żyć do księżyca, że spotyka to właśnie mnie. Chodziłam na terapię, przerabiałam z terapeutką swoje dzieciństwo, jednka ona stwierdziła tylko tyle, że wtedy byłam mała a teraz jestem dorosła i te problemy nie powinny mnie już dotyczyć. No fajnie. Nie powinny. Tyle wiemy wszyscy. Jednak dotyczą, bardzo bolą i regularnie co jakiś czas czynią z mojego zycia koszmar.
  12. Powiedzcie mi dlaczego osoby, które w dzieciństwie nie zaznały miłości rodzicielskiej tak uporczywie szukają miłości w życiu dorosłym? Przynajmniej ja tak mam... I czuję się z tym strasznie Doskonale wiem, ze teraz nic i nikt nie zwórci mi tej miłości, nie cofnie czasu, nie zamieni krzyku po upadku na żwir zamiast przytulenia i pogłaskania po dziecięcej główce. Wiem, ze nic nie zrekompensuje mi utraconego szczęśliwego dziciństwa. Zamiast radości i łez szczęścia były łzy rozczarowania, strachu i poczucia winy. Nikt nie nauczył mnie relacji z ludźmi, zawsze byłam sama, właściwie samotna. Teraz bardzo boleśnie uczę się kim jest człwoiek i jaki potrafi byc okrutny. I wciąższukam tej miłości, takiej prawdziwej bezwarunkowej jakią powinno od rodziców dostać każde dziecko. Pragnę bliskości i czułości. Jednak nikt mi jej nie daje, zawsze i tak zostaję odrzucona. Dlaczego? Bo chyba podswiadomie szukam kogoś takiego jak moja matka, obojętnego, niewzruszonego, zaborczego i osłchłego. Tylko taki wzorzec znam! Czasami mam ochotę jak małe dziecko wykrzyczeć jej, ze nie prosiłam się na ten świat i dlaczego jeszcze na dodatek obarczyła mnie nerwicą?! Natręctwa mam już od podstawówki, chyba wtedy zaczęłam rozumieć, że nie jestem nikomu potrzebna, zbędna, urodziłam sie to jestem. Czy wy też szukacie rekompensaty za brak rodzicielskiej miłości? Czy tylko ja jestem taka głupia? Szukam, szukam, przez to bywam naiwna, łatwowierna, nieostrożna... jak dziecko?
  13. Znam to. Ja mimo tego, że sie leczę, że wiem, że to tylko natęctwa i jak nie wykonam rytuału NIC się złego nie stanie, zawsze gdzies w mojej głwie siedzi ta myśl "a jesli?". Doskonale Cię rozumiem. Udaj sie szyko do psychiatry, bo oszalejesz. I pamiętaj nie tylko leki, ale psychoterapia jest również ważna.
  14. A ja chyba dałam do zrozumienia facetowi, że mam go gdzieś I wracam do punktu wyjścia.... znów zaszyje się z farbami w swojej klitce i będę wychodzić tylko do pracy. heh a może juz nie bo mozliwe ze czeka mnie zwolnienie....
  15. MalaMi1001

    zadajesz pytanie

    Tak, to mój ulubiony... Czy zastanawiasz się czasem "co by było, gdyby mnie nie było"?
  16. thedoglov ja po rozpadzie związku przeżyłam wszystko co tylko negatywnego można przeżyć: furię, lęk, rozpacz, panikę, gniew, nienawiść do siebie i osób które "pomogły" rozpaść się temu związkowi i dużo, dużo więcej. Również wolę sobie tego nie przypominać... Dzisiaj byłam u psychiatry. Czeka mnie ciężka jazda z odstawianiem Efevlonu, muszę zjechać z dawki 225mg i potem zmiana leku. Na jaki? Jeszcze nie wiadomo. Z tym, że jak sobie pomyślę o pierwszych dwóch tygodniach nowego leku, o skutkach ubocznych (to co sie działo ze mną po pierwszej dawce wenlafaksyny to był jakiś koszmar, myślałam że dostała jakiegoś wstrząsu) to już z tego powodu łapię doła... Podobno na moją wagę 225mg to końska dawka, ale skoro nie pomogło, wątpię, że cokolwiek pomoże... Cieszę się, że nowy związek jest dla Ciebie oparciem, że jesteś w nim szczęśliwy. Ja w nowym związku szczęśliwa nie jestem, nie mam szczęścia do płci przeciwnej niestety, poza tym moje schizy nerwicowe ... ehh szkoda gadać
  17. Tak czytam, czytam posty tutaj i chwilami nie mogę uwierzyć, że mnie to też dotyczy... Ta mała, roześmiana dziewczynka, jaką kiedyś byłam zmieniła się w .... no właśnie, sama nie wiem już w co. Ja świetnie wiem, że moja nerwica zaczęła się już bardzo dawno temu. Jeszcze chyba w liceum. Ale wtedy człowiek był zbyt szczęśliwy (mimo wszystko), żeby zwracać uwagę na takie pierdoły. Prawdziwt problem pojawił się na studiach, kiedy rozwalił się związek z kimś, kogo kochałam nad życie. Ale wtedy myślałam, że to poprostu rozpacz, a nie choroba. Potem rozpadł się drugi, długoletni związek. Znów rozpacz, ale już jakaś inna... Pierwsza wizyta u pschiatry. Wenlafaksyna 75mg/dobę. Wstrząs. Nie myślałam, nie czułam, było dobrze. Wydawało się, że jest coraz lepiej. Potem dół. Dawka 150mg/dobę. Poprawa i znów zjazd. Teraz jadę na 225mg/dobę. I jest coraz gorzej. Był moment kiedy czułam się pewna siebie, szczęśliwa ale trwało to tak cholernie krótko. W tej chwili jestem na etapie: nie wiem która myśl jest wytworem mojej nerwicy, a która pochodzi z mojego prawdziwego ja. Nie wiem nic. Czuję się kompletnie nierealnie. Nie posiadam żadnych uczuć, co akurat bardzo mi się podoba, bo zawsze byłam stanowczo zbyt emocjonalna. Ale ten burdel w głowie mnie zabija. Moje leczenie trwa już ponad rok. Czuję się do tego stopnia fatalnie, że zaczynam znów pić... Psychotropy mieszam z alkoholem... Ale nie daję już normalnie rady. Ja wiem, że nie da się nparwić błędów moich rodziców z dzieciństwa. Ale ja tak pragnę mieć kogos bliskiego, ze kazde rozstanie jest dla mnie koszmarem. Nie ważne czy rzuca mnie facet czy przyjaciółka okazuje się zołzą. Teraz zaczynam nową znajomość, pisałam już o tym w innym wątku. I nie wiem co jest wytworem mojej nerwicy a co realne. Jedno wiem napewno - wciąż szukam początku końca. Nie wiem kiedy on nastąpi - jutro, za tydzien, za rok. Ale ja go widzę i uciekam. Od ludzi. Wszystkich. Najgorsze jest to, że ani razu od początku leczenia nie pomyślałam sobie, że warto żyć. Wciąż jestem zdania, że gdybym teraz umarła nic by się nie stało, nie żałowałabym. Nie to, ze chce się zabić, bo na to nie mam odwagi, ale gdybym w jakiś sposób zginęła, nie byłoby mi żal tego co jeszcze może mnie kiedyś dobrego spotkać, poczułabym ulgę. Byłabym wolna od swoich myśli... Tak bardzo chciałabym chociaż przez chwilę przestać myśleć. To musi być szczyt szczęścia.
  18. Miałam dokładnie tak samo z matką. Z tym że ona wykorzystywała moje niskie poczucie własnej wartości (skrzętnie budowane przez nią od dzieciństwa) do bezwzględnego posłuszeństwa. Budowała we mnie poczucie winy, ze jestem jej nie psłuszna, że nie dorastam do pięt siostrze. Trwało to 23 lata do czasu pierwszej wizyty u psychiatry i potem na terapii u psychologa. I coś we mnie pękło. Teraz nie pozwalam się emocjonalnie wykorzystywać. Może w Twoim wypadku również czas powalczyć o spokój?
  19. Powiem tak ... zalezy jak długo to trwa. Jeśli minęło mało czasu od rozstania takie myśli są normalne, ale jeśli trwa to dłużej (jak u mnie dwa lata) sam sobie nie poradzisz... Ja przez to, że w porę nie zareagowałam na to co się ze mną dzieje wylądowałam u psychiatry. Ponieważ rozstaie było dla mnie bardzo bolesne w bardzo nieodpwiednim momencie (nikomu tego nie życzę) jak stwierdziła psychiatra zespół stresu pourazowego obudził we mnie nerwicę... I tak żyję sobie do dziś... Więc polecam przemyśleć czy warto bawić się psychiką samemu.
  20. Nie no nie pracuję za friko, zapłacił mi za to zrobiłam, fakt że dopiero niedawno, ale zawsze... Sama już nie wiem. Może poprostu swoim zachowaniem dam znak, że mi coś nie pasuje. Jak nie zwróci uwagę na zamianę znaczy ze jest mu wszystko jedno jak sie zachowuje itp. Dobry pomysł?
  21. To dlaczego wspomina czasem o wspólnym zamieszkaniu? Dlaczego chce żebym dla niego pracowała? Sama juz nie wiem... Bo wydaje mi sie że jeśli zacznę mówić że to czy tamto mi sie nie podoba pomyśli że sie zaangażowałam i bardzo mi zależy... Chyba ze sie mylę,.
  22. Heh, no właśnie nikt nie darzy mnie szacunkiem. Moja praca polega na wykonywaniu "rozkazów", nikt sie nad nikim nie rozczula, nie chwali i nie podziwia. Czy coś jest dobre wiesz dopiero wtedy kiedy zostanie zaakceptowane. JA tylko nie potrafię odróżnic moich natręctw myślowych, usilnego dopowiadania sobie wszystkiego na każdy gest i temat od rzeczywistości. Nie wiem jak realnie ocenić rzeczywistość... Dlatego czuję, że znowu ytafiłam na idiotę a z drugiej strony tłumaczę sobie, że faktycznie rozwija firmę... ale żeby nawet nie zadzwonić... sama juz nie wiem.
  23. Czyli nie wydaje mi się, że to jawne olewanie? Cały czas wiem, że żyje z tą cholerną nerwicą, a jednym z jej objawów jest panikowanie i wymyślanie sobie odpowiedzi na niezadane pytania (tzw dopowiadanie sobie ideologii). Poza tym totalny brak wiary w to, że ktokolwiek mógłby mnie darzyć szacunkiem sprawia, że wszędzie widzę działania przeciwko mnie...
×