Skocz do zawartości
Nerwica.com

Gods Top 10

Użytkownik
  • Postów

    3 342
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Gods Top 10

  1. W porządku, mój błąd. :) Bez względu na to, co kto uznaje za bezsens, jest to regulowane przez prawo tyczące się własności intelektualnych... które najprawdopodobniej niewielu uczestników tej dyskusji (włącznie ze mną ) zna wystarczająco dobrze. Poza tym, sądzisz, by było takie trudne ustalenie, czy osoba "zrzynająca" z jakiejś strony internetowej wchodziła na nią ? ...a to przypuszczalnie mógłby już być dowód przesądzający o "winie". Większą anonimowość i/lub bezkarność zapewnia pisanie po murach, niż w internecie.
  2. k_o82, o ile nie miałeś (i nie mogłeś mieć) wpływu na to, co działo się między Twoimi rodzicami, o tyle masz wpływ na to, jak te relacje interpretujesz. Jedną z możliwych opcji jest postrzeganie rozejście się rodziców jako "fatum", czyli czegoś co Cię czeka niezależnie od tego, co zrobisz. Drugą opcją jest zrobienie użytku ze świadomości tego, że coś takiego może (ale nie musi !) Cię spotkać. Skoro zdecydowałeś się poruszyć ten temat, domyślam się, że skłaniasz się ku opcji drugiej. By to zrobić, warto pozwolić sobie na "pozostawienie" przeszłości "za sobą", a skupić swoją energię na tym, co dzieje się teraz i jak to może zaważyć na przyszłości... najlepiej pod okiem terapeuty. Powodzenia
  3. Dawno się nie rejestrowałem na forum (boję się złamania regulaminu ), ale przypuszczam, że w momencie rejestracji pojawia się strona z regulaminem forum. Może w podobny sposób podsunąć dwa w/w tematy już na początku kontaktów z forum, zamiast liczyć na to, że nowy użytkownik sam się o nie "potknie" ? Tym bardziej, że te tematy są w subforum "Depresja", a więc ktoś szperający w innych działach, raczej nieprędko zetknąłby się z nimi.
  4. Witaj na forum, nailsD :) Pierwszym, co nasuwa mi się na myśl po przeczytaniu tego tematu, jest pytanie: jakie Wasze potrzeby spełnia dwuletni związek na odległość ? Najwyraźniej nie czujesz się bezpieczna w związku, właśnie z powodu odległości. Poza tym jak zbudować szczerość w takiej relacji, która jakby nie było jest "reżyserowana" wyłącznie przez Was oboje ? Bo w końcu rozmawiacie tylko na te tematy, na które oboje chcecie rozmawiać, a nie np. na te, które pojawiłyby się "z zewnątrz" (np. w czasie rozmowy ze znajomymi), a takie również mogłyby wykazać różnice poglądów miedzy Wami i to, jak je pokonujecie. A i jemu najwyraźniej brakuje kontaktów z innymi ludźmi, np. najzwyklejszych rozmów w cztery oczy po pracy. A teraz najważniejsze pytanie: czy oboje potraficie i chcecie pokonać dzielące Was problemy ? Zwłaszcza gdy mogłoby się to wiązać ze zmianą Waszego związku, w którym bylibyście ze sobą "na co dzień", a nie tylko w czasie rozmów telefonicznych !
  5. Ahhh ta kobieca zapobiegliwość, by być przygotowaną na każdą ewentualność. Bez Was świat nie byłby taki sam.
  6. Aż taki przewidywalny się stałem na stare lata ? Jak na ironię, ponad 50% tego społeczeństwa stanowią kobiety. Można by więc uznać, że to głównie kobiety (z pewnym udziałem mężczyzn obawiających się kobiet) zakładają tego typu "kajdany" innym kobietom. W Polsce kobiety nadal są wychowywane przede wszystkim na bierne i posłuszne. Dotyczy to zarówno obaw przed tym, "co ludzie powiedzą" (tak jakby "ludzie" swoje plotki opierali wyłącznie na faktach ), jak i wąskiego pola wyboru kandydata na męża, czy oporów przed dążeniem do własnego szczęścia. Tyle tylko, że to nie te bierne i posłuszne kobiety były tymi, które np. rozpoczęły edukację na uniwersytetach (o ile się nie mylę) u schyłku XIX wieku. A dziś chyba nikt nie zaprzeczy, że postąpiły słusznie. Dlaczego nie miałoby być podobnie ze stereotypami unieszczęśliwiającymi kobiety i mężczyzn ?
  7. Otóż to ! Twoim zdaniem ten mąż nie do końca dojrzale rozumie miłość. Również Twoim zdaniem jego 30-letnie małżeństwo jest naprawdę udane. To jest Twoje zdanie, a on może mieć zupełnie inny spojrzenie na własne małżeństwo i bardziej istotne od tych różnic jest to, jak bardzo jego zdanie różni się od zdania jego żony i co oboje robią, by te różnice pokonać. Dlatego wg mnie dorabianie sobie ideologii o wypaleniu emocjonalnym mężczyzn na podstawie jakby nie było, niepełnych informacji na temat cudzego małżeństwa, jedynie stwarza (lub rozbudowuje) uprzedzenia, które zniechęcają do działania, starania się. I jak najbardziej jest to tylko moje zdanie, z którym nie muszą zgadzać się inni. betty_boo, moje różnicowanie ze względu na płeć miało na celu ukazanie, że wbrew pozorom obie płcie funkcjonują wg podobnych schematów. Pomimo tego, znajdą się osoby "chętniej" uznające płeć przeciwną za "popsutą", niż zastanawiające się, czy sami "nie dokładają się" do tego "popsucia". Poza tym zgadzam się z pierwszymi trzema punktami. A do czwartego mam (sprowokowane przez Ciebie) zastrzeżenia. Jeśli to mężczyzn miałoby bardziej dotyczyć rozpieszczenie przygodami seksualnymi, to z kim te przygody mieliby mieć, jeśli nie z kobietami, które rzekomo miałyby być "mniej dotknięte" tym rozpieszczaniem ? A może to przejaw kobiecej zazdrości o ilość tych rozpieszczeń ?
  8. Nie rozumiem, co chciałaś przez to wyrazić. Jak to "znowu" ? I za co brać odpowiedzialność ? Chyba większość ludzi ma w sobie egoistę, który jest tak święcie przekonany o tym, jaki jest wspaniały poprzez... , że aż nie bierze pod uwagę tego, by te starania czy zalety mogły nie być oczekiwane przez drugą osobę. Mąż który wyraża swoją miłość poprzez dbanie o byt rodziny i o to, by każda "śrubka" była w domu dokręcona, nie bierze pod uwagę, by te czyny mogły być "mniej ważne" dla jego partnerki, niż np. bukiet kwiatów, zabieganie o jej względy również po 20 latach małżeństwa. Uważa, że poprzez takie czyny najlepiej wyraża swoją miłość... bez zastanawiania się na ile to trafia w oczekiwania żony. Podobnie i żona, która wkłada całe swoje serce w dbanie o ciepło ogniska domowego, o pucowanie domu co sobotę na błysk, nie bierze pod uwagę tego, by mężowi nie zależało na tym aż tak bardzo jak np. na wspólnej sobotniej wycieczce rowerowej (np. zakończonej romansowaniem na leśnej polanie ). Ona również może uważać, że "kocha" najlepiej, jak się da, a mniej przy tym się przejmuje czy tak okazywana miłość jest "wycelowana" w oczekiwania męża. Dlatego jeśli się już zastanawiać, to nad tym na ile własne postrzeganie miłości, jej okazywanie jest zgodne z oczekiwaniami drugiej strony. Gdy się poszukuje, udaje się pogodzić to, co daje się od siebie z tym, co jest oczekiwane przez drugą stronę i vice versa. Lepsze to, niż poddanie się temu, "co ma być".
  9. 1. Wybacz, ale jak dla mnie takie obawy brzmią "nieciekawie"... tak jakby mężczyźni mieli służyć jako "instrumenty do dostarczania intensywnych uczuć". 2. Życie człowieka opiera się na cyklach (m.in. dzień-noc, wysiłek-wypoczynek, cykl pór roku wpływający na funkcjonowanie). Dlaczego więc nie pogodzić się z tym, że intensywność uczuć z czasem musi minąć, ustępując miejsca dla czegoś "nowego" ? I mam tu na myśli dojrzałość zarówno kobiet jak i mężczyzn. Obie płcie mogą albo być bierne (rozczarowane takim "naturalnym" porządkiem) albo aktywnie rozwijać te "nowe" fazy życia. Czy owi mężczyźni wspominali również na ile oni sami pozwolili na oddalenie się od żon, a na ile one się do tego przyczyniły ? Reasumując: tak, jak są inspirujące kobiety, tak są inspirujący mężczyźni. A stawianie mężczyzn (albo i kobiet) na z góry straconej, "wypalonej" pozycji szkodzi nie tylko im samym, ale również i kobietom, które same tracą, gdy już niczego dobrego się po nich nie spodziewają...
  10. Ten fragment chyba najlepiej świadczy o tym, że tylko pozornie "nie mówisz już o tym, wszystko jest Ok". O ile przyjęcie takiego myślenia jest zrozumiałe, o tyle bardzo ogranicza Twoje życie. Obawa przed skorzystaniem z pomocy psychologa, również wpisuje się w to myślenie.W związku z tym warto byłoby postarać się o skorzystanie ze specjalistycznej pomocy, uporać się z przeszłością, by móc żyć bez takich obaw. Powodzenia !
  11. Mdrol, dlaczego w tej sytuacji nie uzgadniasz ważnych dla Ciebie spraw z ojcem ? Skoro odpuszcza kłótnie z Twoją matką, to najprawdopodobniej na własnej skórze doświadczył, do czego jest zdolna, więc może prędzej z nim dojdziesz do porozumienia ? A wybranie "przywalenia" komukolwiek jest najgorszym wyjściem. Bo nie dość, że nic poprawia, to jeszcze ta osoba może chcieć zrewanżować się za doznane upokorzenie... tak jak Ty teraz ?
  12. kaska0110, niewiele można napisać trafniejszych wniosków ponad te, które wyciągnęła wiola173. To bardzo prawdopodobne, że powielasz wzorce zachowania doświadczanego w dzieciństwie. Pytanie tylko z czego takie zachowanie wynika ? Czy to sposób na skupianiu na sobie uwagi, której brakowało Ci w dzieciństwie ? Czy może to jakaś teoria matki, wg której dopóty bliska osoba się stara, dopóki odczuwa "stan zagrożenia" ? Może tak objawia się brak umiejętności (wyniesiony z domu) wyrażania negatywnych emocji w inny sposób ? A może kłótnie pojawiają się, gdy nie umiesz przyznać się do błędu i starasz się zrzucać na męża (lub innych) odpowiedzialność za swoje niepowodzenia ? Albo jeszcze inne przyczyny, które obecnie nie przychodzą mi do głowy... W każdym razie powtarzam za wiolą173, terapia jak najbardziej wskazana. Dzięki niej będziesz miała możliwość dotarcia do źródeł takich zachowań i będziesz mogła nauczyć się reagować bez agresji, bez niszczenia więzi z bliskimi Ci ludźmi.
  13. Jest udowodnione naukowo, że zapadalność na choroby, zaburzenia psychiczne jest mniejsza w czasie wojen czy okupacji.Prawdopodobnie wynika to z tego, że w trudnych czasach społeczeństwo ulega polaryzacji: kanalie "spółkują" z okupantem, "wrogiem" (nierzadko odgrywając się przy tym za "doznane zniewagi" z czasów pokoju), a "oczyszczona" (brakiem łotrów i kanalii) reszta społeczeństwa skupia się na wzajemnym wspieraniu, jednoczeniu w walce z "wrogiem". Przy wspólnym celu nawet jeśli ktoś "zostawał z tyłu", to mógł liczyć na pomoc. Natomiast dziś za bardzo nie ma "sztandarów", pod którymi można by się jednoczyć, skoro praktycznie każdy (czy tego chce, czy nie chce) "musi walczyć o swoje". Zbyt rzadko pojawiają się jakieś inicjatywy łączące ludzi.
  14. Właśnie o to chodzi, że źle może się skończyć "pompowanie" własnego poczucia wartości na zasadzie "jestem lepszy/a niż...<>". W krytycznym momencie, np. mogłoby się okazać, że wokoło nie ma osoby, która mogłaby spełniać rolę "tego gorszego tła". W takiej sytuacji poczucie wartości mające takie podstawy, pęka jak bańka mydlana... i (w najlepszym wypadku) wraca się do "punktu wyjścia". Dlatego lepiej opierać własne poczucie wartości na sobie, swoim wnętrzu, swoich umiejętnościach, zaletach a nie na porównywaniu z kimkolwiek, zwłaszcza gdy to porównywanie ma z góry założoną tezę do "udowodnienia". Ponadto postępowanie w ten sposób samo w sobie spełnia funkcje podobne do tych, które występują przy nałogu. W końcu taka postawa wg założenia również m.in. poprawia samopoczucie "nałogowca", odwraca uwagę od niego/niej, potrafi zrujnować relacje międzyludzkie... pytanie tylko, czy z czasem trudno byłoby normalnie funkcjonować bez tego ?
  15. Z tego można by wysnuć wniosek, jakoby każda osoba uzależniona zaczynała swój kontakt z używką lub czynnością uzależniającą od postanowienia "chcę się uzależnić". Poza tym, nie bez powodu uzależnienia (nie wszystkie) są sklasyfikowane w oficjalnych klasyfikacjach chorób w jednej kategorii m.in. z nerwicami. Prawdopodobnie ze względu na podobne przyczyny i skutki dla psychiki. Tak bardzo demonizujesz nałogowców, jakby nie byli chorzy. A są. I podobnie jak nerwica nieraz przyczynia się np. do niszczenia relacji międzyludzkich, a momenty bez ataków mogą być wspaniałe, tak nałogi potrafią niszczyć, a w momentach gdy uzależnieni nie są "pod wpływem", również potrafią być dobrymi, wspaniałymi ludźmi. Zarówno jednych jak i drugich łączy choćby to czy chcą swoje choroby podtrzymywać Swoją drogą im bardziej starasz się wykazać, że jesteś "ponad" nałogi, "ponad" uzależnionych, tym bardziej negatywne skutki może to przynieść dla Ciebie. I bynajmniej nie chodzi o możliwość urażenia kogoś, tylko o skutki dla Twojego poczucia własnej wartości.
  16. W porządku, poprawka: nie "nikogo nie dziwi, gdy kobieta zajmuje się domem", tylko "w większości sytuacji nie jest dziwne dla otoczenia, gdy kobieta zajmuje się domem".
  17. Myślę, że to jest obraz myślenia reprezentatywnego dla kobiet, jednak nie dla mężczyzn. A najlepiej, gdy prawda jest gdzieś pośrodku. W pewnym stopniu to jest generalizowanie, ale obie płcie mają inne role do wypełnienia. Nikogo nie dziwi, gdy kobieta zajmuje się domem, wychowywaniem dzieci, gdy jest "zorientowana" na konsolidację rodziny, pielęgnowanie uczuć. Nawet gdy te "zadania" są ograniczane z powodu choroby, to nadal jest to "akceptowalne", "nie rzucające się w oczy". Natomiast wzbudza zaciekawienie, zdziwienie, gdy kobieta nie spełnia takiej roli (lub gdy wybiera inną), wtedy ma często doklejoną jakąś "łatkę". Również "pod presją" są mężczyźni. Miarą społeczną mężczyzny jest to, jaki byt zapewnia rodzinie (zaradność życiowa), a w mniejszym stopniu to, jak potrafi wspierać partnerkę czynami (np. dokręcenie zwykłych "śrubek" w sprzętach domowych) i rozmowami. I znów, gdy taka rola nie jest spełniana, to otrzymuje "etykietki". Dlatego mężczyzna, który z powodu choroby nie potrafi wyjść do pracy, praktycznie jest "zdegradowany", bo nie spełnia swojego "podstawowego i najważniejszego" (dostrzegalnego dla innych) obowiązku. Dodatkowo takie postrzeganie depresji u mężczyzn pogłębiane jest przez nieświadomość otoczenia, które prędzej "rozumie" alkoholizm, niż depresję i nerwicę. Nadal dla wielu ludzi te choroby są "czarną magią", "złem" przed którym trzeba uciekać. Czy to się nam podoba, czy nie, obie płcie tkwią w stereotypach. I tak jak kobieta chcąca się spełniać zawodowo pewnie nieraz usłyszy krzywdzącą opinię, że jest "wyrodną matką zaniedbującą dziecko przez karierę" (lub "wyrodną żoną zaniedbującą dom"), tak mężczyzna chorujący na depresję, czy nerwicę pewnie nieraz usłyszy równie krzywdzące słowa, że jest "obibokiem, leniem, któremu nie chce się pracować" (lub "nie chce mu się zmienić pracy na lepszą"). Oczywiście nie chcę sugerować opinii, jakoby choroby jednej płci były "lepsze" / "łatwiejsze" niż dla drugiej. Staram się wskazać, że żyjemy w tym samym świecie, ale m.in. z racji płci postrzegamy ten świat inaczej.
  18. Nie byłbym tego taki pewny. Zamykanie się w sobie ze strony tego faceta (o jakim pisała **onaa), nieźle wpisywałoby się w sytuację w której coraz to więcej obowiązków domowych i rodzinnych spadałoby na żonę, a ona nie miałaby już sił i czasu, by drążyć "co mu jest", skoro sama ma "dużo na głowie". A to tylko pogłębiałoby rozdźwięk między nimi, coraz bardziej oddalaliby się od siebie. W tym wypadku nawet, gdyby facet wieczorem wymykał się do toalety, by wysyłać smsa, to żona albo w tym czasie mogłaby np. "pucować" dom, bądź zastanawiałaby się co ma jutro do załatwienia, bądź spałaby "jak zabita". Oczywiście to tylko hipoteza, która nie musi być prawdziwa w tym konkretnym przypadku. Domyślam się, że pewnie padną tu wnioski typu "faceci to jednak potrafią być skończonymi draniami". Owszem potrafią, ale i zdradzające kobiety potrafią maskować się w podobny sposób. A chyba nikt nie wątpi, że "przedstawiciele"/"przedstawicielki" obu płci zdradzają, prawda ?
  19. ewa11, osobę, która (prawdopodobnie) jest w szponach nałogu, warto wspierać w wychodzeniu z tego nałogu. Natomiast wspieranie w trwaniu w nałogu (czyli m.in. wyręczanie, przyzwalanie na wszystko) nie dość, że pogrąża nałogowca, to jeszcze powoduje współuzależnienie u osoby, która w trwaniu w nałogu wspiera. Rozważ np. następujący scenariusz. Któregoś ranka budzisz swojego chłopaka, a gdy oprzytomnieje stawiasz mu ultimatum: albo w ciągu np. 2 godzin (godzina na doprowadzenie się do porządku, godzina na znalezienie terapeuty) wyjdzie z mieszkania wprost do terapeuty (lub do rejestracji), albo pakuje się. Rozstanie na tym etapie będzie mimo wszystko "łatwiejsze", niż rozstanie po kilku latach, w czasie których niańcząc go, coraz bardziej wpadałabyś w sidła współuzależnienia.
  20. Na prawdę uważasz, że nie dałoby się wspólnie z mężem wypracować takiej możliwości ? Zwłaszcza z człowiekiem, z którym jesteś szczęśliwa. Może też jest tak, że do tego stopnia doceniasz jego zaradność, swego rodzaju siłę, oparcie dla Ciebie, że on obawia się zburzyć ten wizerunek właśnie poprzez rozmowy o uczuciach, poprzez przyznanie się do swoich słabości, wątpliwości, rozterek ? Albo po prostu na podstawie własnych doświadczeń nie docenia wagi rozmów, bo "w domu się tak nie rozmawiało" ? W każdym razie najprawdopodobniej nie są to przeszkody niemożliwe do pokonania przez Was.
  21. swietlana, dlaczego nie chcesz, by dzieci widziały Twoją depresję ? Przede wszystkim chęć ukrywania depresji przed nimi może jeszcze bardziej pogarszać sprawę, bo dodatkowo będziesz się zamartwiała tym, czy dzieci się nie domyślają, czy widziały... Może właśnie dzieci na swój sposób mogłyby Cię wesprzeć, okazać zrozumienie, wsparcie, pomóc w zmaganiu się z chorobą ?
  22. Nie znam tego leku, ale teraz (albo dla większej pewności za 2 tygodnie) skontaktuj się z psychiatrą, by zmienił ten lek, skoro nie najlepiej na Ciebie działa. Leki dobiera się do skutku, aż będą działały możliwie najkorzystniej.
  23. Leki działają "tu i teraz". Natomiast na terapii mogłabyś się nauczyć jak żyć bez zależności od cudzych opinii, jak funkcjonować "samodzielnie". Jeśli leki masz dobrze dobrane, dobrze na Ciebie wpływają, nie lepiej byłoby wykorzystać ten wpływ na zamierzenie się z terapią i całkowicie wyjść z choroby ? Jednocześnie warto byłoby spróbować uniezależnić się od rodziny, żyć "na swoim".
  24. Paradoksalnie to, że nie chcesz ich obwiniać, może mieć również związek z chorobą. Oczywiście samo obwinianie nie doprowadzi do niczego. Za to może Ci uświadomić, jak bardzo rodzice wpływają na Ciebie, jak bardzo masz "zakorzeniony" ich wpływ na własne myśli. Nadal mieszkasz w domu rodzinnym ? Korzystasz z terapii ?
  25. Zgadzam się z tym. Jednak z zastrzeżeniem, że "poukładane życie" "nie spada z nieba", trzeba się przyłożyć do tego poukładania. Zwykle człowiek czegoś nie potrafi lub nie czuje "tego", gdy nie jest świadom istnienia takiej "umiejętności", albo gdy nie miał na to szansy, albo gdy nie chce się nauczyć.W każdym razie nie jest niemożliwym nauczenie się "tego", nie tyle w imię zasad, co w imię "ułatwienia" sobie życia, poukładania go. Ka_Po, jeśli wybrałabyś romans jako wyjście z tej sytuacji, to jakie role mieliby obaj mężczyźni w tej relacji ? Siłą rzeczy jeden z nich byłby osamotniony, gdy byłabyś z drugim. Sama wiesz, jak jest Ci źle z poczuciem osamotnienia, a zarazem bierzesz pod uwagę, by takie samo poczucie serwować każdemu z nich indywidualnie ? Czy samą Ciebie nie męczyłoby miotanie się między nimi, gdy któryś z nich zacznie prezentować się od strony wad, a Ty wtedy będziesz gnała, by doświadczać zalet drugiego ? Wreszcie, czy uważasz, by taki wybór zmienił coś na lepsze, by mógł się skończyć dobrze ? A z drugiej strony dlaczego starasz się "dosztukować" zalety jednego do zalet drugiego ? Dlaczego nie zaakceptować tego, że każdy z nich indywidualnie ma przynajmniej tę jedną "wadę" w postaci: "jest kimś innym, niż ten drugi" ?
×