
yans
Użytkownik-
Postów
454 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez yans
-
moje 3 grosze: złość to nie jest uczucie, tylko emocja
-
Darku, dużo zależy od Ciebie. Szukając prawdziwych przyczyn nerwicy na własną rękę ryzykujesz że możesz ich dłuuugo nie znaleźć. Dobry terapeuta jest niezastąpiony, pamiętaj jedynie że to od Twojego zaangażowania w terapię w dużej mierze zależy jej wynik. Nie jestem przeciwnikiem farmaceutyków, ale traktowałbym je jedynie jako doraźną pomoc póki terapia nie zacznie przynosić efektów. Kiedy można się spodziewać poprawy? Różnie. Ja objawów nerwicy lękowej miałem po dziurki w nosie, więc z determinacją szukałem przyczyn i zdecydowałem stawić im czoła. Większość objawów ustąpiła w przeciągu 6 miesięcy (spotkania raz w tygodniu około 60 minut, sporadycznie 2 razy). Był to jednak burzliwy okres w moim życiu, pełen zmian. Jeśli - z różnych powodów - osoby dotknięte nerwicą nie są w stanie (dla przykładu) zakończyć nieudanego małżeństwa, doporowadzić do konfrontacji z rodzicami, zmienić pracy czy sposobu postrzegania siebie - tkwią w nerwicy na długie lata. Oby w Twoim wypadku potoczyło się inaczej - tego Tobie życzę! Powodzenia!
-
W socjalizmie trzeba wystać i wypracować. W prawdziwej gospodarce wolnorynkowej wystarczy wypracować. To jest opinia - nie argument. Jeśli chcesz mnie przekonać, użyj kontrargumentów. Przy czym ja dyskutuję nad samą idę dotacji więc przykład pana Staszka z Zabrza, który odkąd dostał dotację częściej się uśmiecha mnie nie przekona. Powody podałem wcześniej. I tak i nie. Formalnie - nie założyłem do tej pory firmy. Ale pracując jako grafik-freelancer robię niemal to samo, jeno nie wystawiam faktury a podpisuję umowę. W tym roku jak mi się uda - otworzę działalność (przeszkodą są tu moje problemy natury psychologicznej). Jeszcze jako nastolatek podczas wakacji dorabiałem w biurze rachunkowym u znajomego - więc i od tej strony wiem co i jak działa. A i praca w malutkich agencyjkach reklamowych pozwoliła mi patrzeć i uczyć się na błędach innych. Historia, ekonomia - to nauki które zawsze mnie interesowały. O samą dotację nie zamierzam się starać, bo "chodzi o zasadę" - gdybym o nią zabiegał a jednocześnie pisał jaki to jestem przeciwny czyż nie byłbym hipokrytą? Nie zarzucałem Ci braku doświadczenia w biznesie. Mam tylko wątpliwości, czy potrafisz w ogóle zrozumieć moje stanowisko, ponieważ Twój komentarz wskazywał coś odwrotnego. Telewizja to fatalne źródło wiedzy i informacji, szczególnie tej z zakresu ekonomii, gospodarki, polityki. Polską władają socjaliści - prawo polskie daj władzy kontrolę nad mediami (poprzez takie organy jak KRRiT) - stąd nie tylko telewizja publiczna, ale nawet stacje prywatne (choć na pewno w mniejszym stopniu) stają się raczej narzędziem propagandy niż źródłem rzetelnej informacji. Dyskutuję zaś zawsze z dwóch powodów - pierwszy to próba przekonania innych ludzi za pomocą argumentów do własnych przekonań, drugi to chęć wysłuchania ARGUMENTÓW drugiej strony w celu zdobycia wiedzy, nowego spojrzenia a nierzadko korekty swoich przekonań. Dlatego zainteresowanych zachęcam do rozmowy =).
-
Hej zielonooka, przede wszystkim zrelaksuj się i uspokój - nie masz powodów do obaw. Przechodziłem silną nerwicę lękową w swoim czasie, miałem podobne objawy - jak wszyscy tutaj Przede wszystkim moja rada to przebadaj się u dobrego kardiologa. Proponuję prywatną wizytę, choć oczywiście zdaję sobie sprawę że to kosztuje. Po prostu łatwiej Ci będzie zrobić wszystkie badania, nawet jak nie ma racjonalnego powodu by je robić. Holter, echo, wysiłkówka jak się tak boisz o zawał itp - nie po to by znaleźć jakąś ukrytą chorobę serca (której zapewne brak) ale by upewnić chociaż część racjonalną osobowości (zapewne tworzę jakieś nowe terminy psychologiczne, ale wiadomo o co mi chodzi chyba) o tym, że nic Ci nie grozi. To pomaga. Mocno podkreślając, że nie jestem żadnym lekarzem a wiedzę zdobywałem gdy zmagałem się z największym koszmarem mego życia chciałbym się podzielić tym, co się nauczyłem: Takie sporadyczne, dodatkowe skurcze serca (te słynne podskoki serducha) mogą mieć różne pochodzenie (stąd potrzeba kardiologa by nabrać pewności). U nerwicowca, lub nawet osoby "zdrowej" (ja nie uważam nerwicy lękowej za chorobę) żyjącej pod wpływem np silnego stresu owe skurcze (szczególnie nadkomorowe) wywołuje adrenalina. Serce ludzkie jest w stanie bić przez pewien krótki okres czasu w okolicach 200 uderzeń na sekundę. Tak na chłopski rozum - dlaczego miałoby nas zabić parę szybszych uderzeń? Oczywiście, gdy w grę wchodzą inne przyczyny arytmii, to zupełnie inna rozmowa - dlatego polecam wizytę. Ja dlatego biorę regularnie betabloker w symbolicznych dawkach (lek który wpływa na wytwarzanie adrenaliny). Leki takie przepisać może tylko lekarz, dlatego - wizyta! Serce to nie jest maszyna czy procesor komputera. Nawet u zdrowego człowieka pojawiają się od czasu do czasu takie skurcze. Skupienie uwagi na sobie, na swoim ciele sprawia, że mamy większą wrażliwość i tak dobrze i wyraźnie odczuwamy to, na co inni ludzie nie zwracają kompletnie uwagi. Miałem kiedyś okazję siedzieć u swojego lekarza i spoglądać na ekran komputera gdzie sobie oglądałem swoje ekg. Wiesz że byłem w stanie odczuć (oraz poczuć dyskomfort i lęk) nawet gdy nastąpiła tak nieznaczna odchyłka w pracy serca, że ani komputer, ani nawet mój kardiolog nie stwierdził - patrząc na ów fragment - by było to coś szczególnego (a do potraktowania tego jako dodatkowy skurcz było baaardzo daleko)? Miałem też okazję obejrzeć zapis z holtera mężczyzny z arytmią (zapewne wywołaną czymś więcej niż tylko nerwicą czy stresem) - miał takowych skurczy nadkomorowych i komorowych łącznie kilkanaście tysięcy na dobę! Żyje, pracuje fizycznie - niewiele odczuwa (bo nie ma nerwicy zapewne). Puls spoczynkowy (spoczynkowy!) człowieka zawiera się pomiędzy 60-100. Wahania które obserwujesz (70-90) zapewne wywołuje stres - ale nie ma w tym wypadku mowy o arytmii. Puls spoczynkowy mierzymy w pozycji leżącej lub siedzącej, lewa ręka musi być też w odpowiedniej pozycji (np. nie do góry!). Zatem jak się chodzi w kółko po pokoju i na stojąco mierzy puls to nie mówimy wówczas o spoczynkowym. Regularne uprawianie sportu (polecam bieganie!) wpływa na poprawę kondycji także serca. Jak dawniej uprawiałem biegi regularnie to miałem puls spoczynkowy ~50 i jest to absolutnie zdrowy objaw. Uprawianie sportu pozwala też odkryć inną ciekawą rzecz - mianowicie podczas wysiłku serce Ci takich żartów nie zrobi (ja przynajmniej nigdy nie miałem dodatkowego skurczu podczas biegania). Ja to sobie tłumaczę tym, że podczas wysiłku, gdy puls jest ponad 100 adrenaliny jest i tak dużo w serduchu Kolejna sprawa - magiczne słowo arytmia. "Moja arytmia jest mojsza niż twojsza, bo nawet jak twoja arytmia jest mojsza, to moja jest najmojsza" (uwielbiam "Dzień świra" ) Arytmie są różne - tachykardia gdy puls >100, bradykardia gdy <60 (ale jak uprawiasz sport to taka bradykardia nie jest oznaką choroby ino zdrowia! Lens Armstrong - kolarz - ma tętno spoczynkowe 33!), skurcze dodatkowe to też arytmia, a wszystkie te arytmie mogą mieć jeszcze różne podłoża. Każdy ma swoją arytmię, więc nie ma co się bać tego słowa, jak ktoś straszy że jego wujek to miał arytmię i kopnął w kalendarz. Domorośli "lekarze" traktują arytmię jako jedną chorobę i potrafią jednym zdaniem wpędzić człowieka z nerwicą lękową w atak paniki =) Co jeszcze... kłucie w sercu. Nigdy nie jest objawem zawału. Uczucie kłucia to znany niemal wszystkim nerwoból. Wywołany przez stres, można go odczuć w sercu, pod łopatką itp miejscach. Pokłuje, pokłuje i przestanie. Na pewno nie zabije. A jak się ma te 20-cia, 30-ci parę lat, to zawału nie można dostać od tak, ze stresu, wysiłku czy co tam lęk nam podpowiada. Sporadyczne przypadki wywołują leki, narkotyki lub niewykryte wady serca, a nie strach. Tak więc przede wszystkim trzeba się przebadać - upewnić że fizycznie jest OK. Być może trzeba też zacząć stosować jakieś leki. A potem - żeby problemy z sercem zniknęły - należy usunąć ich przyczyny leżące w naszym życiu. I w naszej podświadomości. Brzmi prosto - wykonać cholernie trudno. Ja należę do tych co wygrali - nie mam nerwicy lękowej. Od dwóch lat nie miałem ataku paniki, jak przez mgłę pamiętam te wszystkie złe doświadczenia (chroniczna bezsenność, noce na pogotowiu, te dziwne jazdy jak odrealnienie, depersonifikacja itd itp). Lekka arytmia została - bo i masa kłopotów została. (Mowa tu o 1, 2, no góra 5ciu skurczach dziennie). Mój kardiomagik (słówko zaczerpnięte od pewnego forumowicza stąd) mówi że taką mam naturę i już pewnie mi tak zostanie do czasu aż trafię 6 stóp pod ziemię. Jak mam lepszy okres (spotykam się z przyjaciółmi, mam zlecenia itp) to arytmia znika na całe miesiące kompletnie. Dlatego traktuję ją jako system wczesnego ostrzegania o tym, że najprawdopodobniej coś jest nie tak a ja jak zwykle oszukuję się, że jest super. Teraz zmagam się z czymś na kształt depresji (ale lekkiej), nie mogę stanąć póki co na nogi, nie stać mnie w tej chwili na terapię więc może dlatego to się tak przeciąga. Ale fakt że czasem czuję podskok serca nie wywołuje we mnie żadnych emocji. Coś jak tik twarzy. Serce robi hops, a ja sekundę później już o tym nie pamiętam nawet. Wiem jak to jest, może kiedyś napiszę więcej przez co przechodziłem, dlatego wszystkim życzę by sobie poradzili, nie poddawali się a przede wszystkim - by leczyli przyczyny a nie skutki. PS: przepraszam że się rozpisuję, w realu też jestem gaduła, ale z tym walczę PS2: regularnie badam się u lekarza (tzn raz na 6 miesięcy, ostatnio rzadziej w sumie hehe), jestem fizycznie zdrowy więc nie czytam więcej o chorobach i mnie ta tematyka nie interesuje. I'm over it. Jeślim gdzieś napisał bzdury to zachęcam innych do sprostowań ale dyskusją na temat tego czy załamek K w punkcie R podczas skurczu komorowego W wyczytany z EKG osby L nie jest symptomem nadchodzącego zgonu mnie nie ciekawią. Powinny ciekawić tylko kardiologów PS3: Tak mi się przypomniało - z tego co kojarzę to natura takich dodatkowy skurczy jest taka, że np. po dwóch szybkich skurczach następuje dłuższa przerwa, taka pauza wyrównawcza. Stąd - wydaje mi się - że odczucie tak "podskoku" jak i zatrzymania to tak naprawdę obie strony tego samego medalu.
-
moje 3 grosze: z własnych rozmów z ludźmi którzy tworzą takie długoletnie, udane związki odniosłem wrażenie - że właśnie prawdziwa miłość to takie 50/50.
-
zagubiona w swoim życiu dziewczyna
yans odpowiedział(a) na **onaa temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Ale przecież chęć posiadania i wytrwania w zasadach, które uważa się za słuszne - raz że jest cnotą (więc czemuż to piętnować?), dwa - nie oznacza, że się najpierw świadomie brnie w kłopoty, a potem wychodzi z nich z czystym sumieniem. Taki kręgosłup moralny (w moim rozumieniu) pozwala (lub jeśli wolicie - daje szansę) uniknąć zabrnięcia na tyle daleko, kiedy owe decyzje stają się bardzo trudne. Uczucie takie jak miłość potrzebuje zwykle trochę czasu by się narodzić. Miłość to specyficzna (wyjątkowa) więź między ludźmi (chyba że się tę euforię hormonów towarzyszącą poznaniu osoby nazywa miłością) więc jest czas, by zapaliła się lampka alarmowa. I nie chodzi nawet o to, by się wówczas chować i uciekać, ale na przykład szczerze rozmawiać z tą drugą osobą. Przykładowo - powiedzieć o swoich uczuciach (czyli że się ma wrażenie, ba - skrywa chęć, by znajomość przeszła w coś więcej), że się człowiek tego boi, bo czuje zgodnie z własnym sumieniem, że jest to nie w porządku, że chce się spróbować - wspólnie - przekuć to w jakąś ciepłą przyjaźń albo decyduje jednak zakończyć znajomość. To taki moment, kiedy się można przekonać, czy facet to asekurant i egoista, czy faktycznie jego miłość do żony przeminęła i będzie gotów rozstać się z nią, jeśli nas pokocha. To właśnie brak zasad często sprawia, że się nie zastanawiamy nad tym co robimy a potem budzimy z ręką w nocniku. Naprawdę z moich wypowiedz bije brak empatii, nieumiejętność współodczuwania? A podsumowując moje rozważania nad moralnością dodam, że za cnotę uważam też zdolność wybaczania. Zatem posiadanie twardych zasad nie oznacza, że się nie jest świadomym własnej (i cudzej) ułomności, że z natury jesteśmy słabi a kontrolować emocje potrafią nieliczni. Wyznam szczerze (heh, przeca widać!) że jestem człowiekiem zasadniczym - i uczę się sobie wybaczać, bo do tej pory mam ogromny żal do siebie o wszystkie te momenty, kiedy łamałem swoje zasady (akurat inne niż te o których dyskutujemy;)). Tak, to jest problem, za bardzo czasem przeginam w tę stronę i widzę że z czymś podobnym się borykasz shadowmere. Ale mimo wszystko nie widzę w samych zasadach jakiś łańcuchów krępujących moją wolność, jakichś klapek na oczy, raczej sposób na określenie swojej tożsamości, wskazówki do kształtowania charakteru. Tak serio - nie ma w tym co piszę żadnego sensu? a wojny zostawmy na dyskusje w dziale 'historia'. O! Nie ma takiego działu? Buuuuu życzę wszystkim udanego weekendu! -
... albo bogatych tatusiów
-
Ale z tego co napisałem wyciągnęłaś wniosek że jestem za tym by każdemu przyznawać dotację. Poczułem się, jakbym pisał w swahili, nie po polsku. Czyli mam rozumieć że przestałaś swoje w urzędach i Ci się podobało. Dlatego duchowo wspierasz rozrośniętą biurokrację i nieograniczoną wolność urzędniczą?
-
zagubiona w swoim życiu dziewczyna
yans odpowiedział(a) na **onaa temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Dostrzegam logiczną sprzeczność pomiędzy stwierdzeniem "posiadam silny kręgosłup moralny" a "wszystkie chwyty dozwolone". Obie rzeczy nie mogą być jednocześnie prawdą. Albo zasady moralne są dla Ciebie czymś płynnym, w najlepszym wypadku jedynie wskazówką, niczym więcej - albo jednak przestrzegasz pewnych zasad i różne "chwyty poniżej pasa" nie wchodzą w grę. Przy czym od razu przepraszam że tak bezpośrednio odnoszę się do Ciebie shadowmere, wolę raczej dyskutować na takie tematy tak ogólnie, bo to jednak pewien dyskomfort tak w czyjąś prywatną sferę wkraczać, szczególnie bez jego zgody. A na marginesie - wojny, tak do XX w. niemal zawsze prowadzono wg. uczciwych zasad. Dopiero wiek ubiegły, wiek masowych mordów i masowej hipokryzji wszystko pozmieniał. Heh, akurat zbiegło się to z tymi wszystkimi prądami umysłowymi które zaczęły wszystko na każdym kroku relatywizować -
Ja-czyli beznadziejna istota i mój wygląd
yans odpowiedział(a) na NataliaSelena temat w Depresja i CHAD
chętnie Ci napiszę parę swoich spostrzeżeń ale pracowałem tylko w małych agencyjkach. W każdym razie odezwę się na priv i już nie dziś bo pora spać. NataliaSelena ma już pewnie dość tych offtopów -
Ja-czyli beznadziejna istota i mój wygląd
yans odpowiedział(a) na NataliaSelena temat w Depresja i CHAD
nie do końca rozumiem pytanie...? Jak się pracuje jako grafik komputerowy to czasem trzeba zdjęcie modelki podrasować, co by wyglądała idealnie. -
...Że zacytuję słowa pewnego mądrego człowieka "pomnij, że sąd laika - gdy mówi o dziele - o dziele mówi mało. O laiku - wiele." ...A dalej w temacie. Z biznesem jest jak z pogodą. Nie można jej przewidzieć, można tylko prognozować z mniejszym lub większym prawdopodobieństwem. Zatem żadne kryterium nie może być idealne. Równie dobrze mogłaby za biurkiem siedzieć wróżka i z fusów decydować, czy komuś przyznać kasę podatnika, czy nie.
-
Ja-czyli beznadziejna istota i mój wygląd
yans odpowiedział(a) na NataliaSelena temat w Depresja i CHAD
A mi, w mojej karierze parę takich pań zdarzyło się "spreparować" (gdy jeszcze pracowałem w agencji reklamowej). Mam wyrzuty sumienia. Będę musiał z tym żyć już do końca swoich dni Swoją drogą, faceci w tej kwestii mają jednak lepiej, prawda? Właściwie wszelkie walory urody jakie kobiety cenią u mężczyzn można poprawić względnie łatwo. Wysportowana sylwetka, zadbane dłonie (moja zmorrrrra - paznokcie obgryzam obrzydliwie), schludny wygląd no i jakiś tam niewyszukany ale jednak STYL ubierania się. Czytałem nawet (i potwierdza to doświadczenie) że panowie łatwiej i szybciej zrzucają dodatkowe kilogramy. Nie masz równości płci -
zagubiona w swoim życiu dziewczyna
yans odpowiedział(a) na **onaa temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Wiesz **onaa, nie chciałem na pewno zabrzmieć jakoś strasznie moralizatorsko bo niewątpliwie znajdujesz się w podłej i skomplikowanej sytuacji. Tak mi jakoś wyszło - nieświadomie. No i odnosiłem się nie tyle do Twojego przypadku ile do słów shadowmere, która mówiła ogólnie. Jeśli chodzi o Twoją sytuację to fajnie napisał God's top 10 więc nie będę powtarzał. Współczuję Ci, chociaż nigdy nie byłem w podobnym położeniu. Zdarzyło mi się być w podobnym położeniu co facet, w którym się zakochujesz. Oczywiście nie będąc w związku małżeńskim a jedynie z dziewczyną. Nie wiem czy shadowmere da wiarę moim słowom, ale w porę się wycofałem i dziś mam czyste sumienie. Pewnie że phi, raz - to mi nie daje prawa moralizować ani nie gwarantuje że się nie zeszmacę w przyszłości ale też nie o to mi chodziło. Wydaje mi się że dziś ludzie właśnie za bardzo wszystko relatywizują, trochę tak jak robi to chyba shadowmere (bez urazy =)). Ja tam myślę że te wszystkie zdrady i problemy współczesnych ludzi biorą się z tego, że dziś to już nic nie jest ani czarne ani białe, tylko takie szare. Że niby nie można, ale można. Że niby nie zabijać dziecka w łonie matki, ale jak z gwałtu to niechby i zabijać. Że niby nie można zdradzać, ale czuję miłość a miłość jest święta to niechby i zdradzać. Że niby kraść nie ładnie, ale jak nie oddam książki przyjcielowi bo "zapomniałem", to można (heh sam tak robię będę się smażył w piekle). I tak się przez to nam życie strasznie komplikuje. Myślę że potrzeba nam jednak trochę takich mocnych zasad w życiu i chęci by w nich wytrwać. I że to nie jest takie złe naiwnie wierzyć, że się nam uda. -
zagubiona w swoim życiu dziewczyna
yans odpowiedział(a) na **onaa temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Owszem, nie ponosi odpowiedzialności, ale co z moralnością? Jeśli podejdzie do nas na ulicy facet z baseballem i siatką na zakupy i powie "potrzymaj mi proszę siatkę bo chcę zdzielić baseballem tę staruszkę co tu siedzi" to mu jej nie trzymamy "bo grzecznie poprosił". Moralność to coś co nie tylko karze nam nie czynić zła, ale także powstrzymywać innych przed takim czynem. Zapobiegać złu wokół nas. (kurczę, ale ze mnie moralista za dychę ) -
zaczynając od końca - prywatny inwestor czyli po prostu dowolna osoba/firma która gotowa jest wyłożyć kasę na nowy biznes. Może to być bogaty wujek, kolega z kasą ale bez pomysłu, z którym wejdziesz w spółkę, firma która zainwestuje w produkcję czegoś, co jej się opłaci (masz np. na coś patent, i jak zainwestują w produkcję to im to będziesz sprzedawał taniej czym wykończą konkurencję). Wreszcie bank, który prosisz o kredyt. Wszak to instytucja prywatna, jeśli nie poznają się że Twój pomysł jest słaby i stracą, to sami ponoszą odpowiedzialność, nie jak urzędnik który Ci przyzna dotację, a jak zbankrutujesz, to odpowiedzialność spada nie na niego, tylko na podatnika, czyli wszystkich. Jeśli chodzi o przykład Twojej mamy to niezbicie dowodzi on że Twoja mama wie co robi i z dużym prawdopodobieństwem poradziłaby sobie bez pomocy państwa. Gdybyście żyli nie w Polsce, ale na przykład w Australii (kraj ogromnych swobód gospodarczych, b. niskiego bezrobocia) to Twoja rodzicielka: - po stracie pracy szybko znalazłaby nową albo... - udałaby się na kurs, gdyby uznała że chce zarabiać więcej pieniędzy a jest okazja bo akurat nie pracuje i założyła firmę z własnych odłożonych pieniędzy lub pożyczki uzyskanej np. w banku. Prowadzenie działalności musi i powinno wiązać się z ryzykiem, rzecz w tym że przy niskich podatkach, niewielkiej biurokracji koszty prowadzenia są niskie a społeczeństwo staje się coraz bogatsze więc łatwiej ryzykować (patrz dzisiejsze Chiny). Podawanie pojedynczych przykładów jest jednak trochę złym rozwiązaniem bo gdy należy podjąć decyzję o wysokości podatków, o wpływie polityków na gospodarkę, trzeba patrzeć globalnie, na korzyść ogółu (np wszystkich przedsiębiorców) a nie pojedynczych jednostek, które akurat mogą na czymś skorzystać. Gdy mówię że jestem przeciwny dotacjom to opowiadam się tym samym za krajem wolnym, z niskimi podatkami, bogatymi obywatelami i wysokim PKB a nie krajem gdzie się trzeba o wszystko pytać pana urzędnika. Jest jeszcze trzeci powód, dlaczego dotacje są czymś wyjątkowo złym w samej swojej idei. Celem państwa jest traktowanie wszystkich obywateli jak równych sobie. Skoro jedni spełniają kryteria i dostają dotację a drudzy nie - to państwo faworyzuje tylko wybranych obywateli, ułatwia im coś, reszta zaś "ma trudniej". Kryteria są w tej chwili drugorzędne. Państwo nie powinno się ludziom mieszać do biznesu, bo tylko szkodzi, ale jak już się miesza, to niech wszystkich traktuje jednakowo. Jak masz gromadkę dzieci, to jedne są grzeczne a inne rozrabiają. Ale na gwiazdkę dajesz prezenty wszystkim, nie tylko wybranym
-
Co do podobieństw. Wszak napisałem że różnic byłoby więcej niż podobieństw - to pewne. I dobrze, wcale bym nie chciał spotkać kogoś takiego jak ja, cenię sobie swój indywidualizm. Ty widzę również, dlatego nie musimy chyba sobie tłumaczyć nawzajem takich oczywistości że każdy jest inny, że - jak pisał Adaś "język kłamie głosowi, a głos myślom kłamie." To normalka, że się nie da słowami tak łatwo oddać prawdy o człowieku, o samym sobie, że co się dziś napisze jutro wydaje się nieprawdą itd. itp. Nie piszę też Ci jaki jesteś, raczej pytam, prawda? Ale - chacha - wiesz że ja też jestem na co dzień pogodny, ludzie mnie lubią, moje poczucie humoru. Choć może nie da się tego wyczytać z moich postów tutaj. Zamiast się przekomarzać, lepiej zająć się sednem sprawy. O tym czego szukasz piszesz z sensem i to co mnie uderza to pesymizm który temu towarzyszy. Ja wiem - miało nie być o podobieństwach - ale co ja poradzę że gdy czytam że boisz się wyjść na lenia ale nie chce Ci się u kogoś pracować to jakbym czytał własne słowa? Tak z czysto pragmatycznego punktu widzenia - ja też się przed tego typu zatrudnieniem bronię rękami i nogami. Swoje przepracowałem oczywiście na etacie u kogoś, gdzieś, ale teraz od ponad roku nie i nie chce mi się wracać. Parę lat temu też się nie widziałem na stanowisku kierowniczym, więc czułem się tak jak ty - bez wyjścia. Żyję w tej chwili na pół gwizdka (albo i mniej) bo łapię zlecenia od czasu do czasu, jak mi je ktoś podsunie pod nos. Ale znalazłem rozwiązanie. W tej chwili marzę by stanąć na nogi prowadząc jednoosobową firmę, oferować swoje usługi przede wszystkim przez internet klientom zagranicznym pracując sobie z domu. Zatem w perspektywie przede mną właściwie to, o czym ty piszesz i o czym i ja marzę - nienormowane godziny pracy, dowolne miejsce zamieszkania (byle był internet ), unikanie zgiełku, szumu i tego szajsu, na który nie chce mi się patrzyć. Czy mi się uda - nie wiadomo - ale ten "pomysł" na życie zgapiłem od innych którym to wychodzi i jeśli nie na swoim to na ich przykładzie chcę Ci pokazać, że się da. Oczywiście moja profesja mi na to pozwala, być może Twoja nie. Ale chyba obaj jesteśmy zgodni co do tego, ze by odnaleźć sens, potrzebujesz jakiejś zmiany (czymkolwiek by ona nie była). Oto w sumie bym się ciebie chciał spytać - czujesz czasem że musisz coś zmienić ale nie wiesz jak czy raczej nie chcesz nic zmieniać bo się przekonałeś, że nie warto? Czy może bardziej jak ja - po prostu brak Ci energii, by coś zrobić? A - i jeszcze coś! Często się łapiesz na tym, że rozmyślasz co by było gdyby (jak z tym urodzeniem się gdzie indziej w innych czasach)? Bo ja tak. I na zdrowy rozsądek to strasznie błędne, bo zupełnie pozbawione korzyści. Przecież się już nie urodzę w moim ulubionym XIX wieku. Kto wie, może ktoś kto się zna na psychologii potrafi wytłumaczyć mi, skąd to się bierze w człowieku? Bo podskórnie wyczuwam, że tu też leży pies pogrzebany. W takim bezproduktywnym marzycielstwie. Co do PRL-u to masz sporo racji. No i podatki były niższe, i biurokracja mniejsza niż w tym naszym pieprzonym euro-socjalizmie
-
Być może niepotrzebnie zabieram głos, ale co tam, trzeba pobudzać ludzkie umysły do spoglądania na życie z różnych stron, wbijać szpilę, wywoływać dyskusję z nadzieją, że jeszcze nie jest za późno a proces zakładania nam klapek na oczy jest odwracalny . Dotacje są - dodam że "moim zdaniem" by uniknąć linczu - czymś z gruntu złym, psującym gospodarkę. Wytłumaczenie jest bajecznie proste, aczkolwiek próżno go szukać np. w telewizji. Wolny rynek działa jak system naczyń połączonych, który nie potrzebuje udziału urzędników i sterowania by wytworzyć sobie mechanizmy obronne. To duży, żywy system, w którego "DNA" wpisany jest postęp i rozwój. Nie jest grą o sumie zerowej, przegrywają w nim co prawda od czasu do czasu niektórzy przedsiębiorcy (część społeczeństwa) lub pracownicy (również część społeczeństwa) - ale jedna grupa konsumenci - wygrywa i zyskuje zawsze (konsumentami jest całe społeczeństwo). Dlaczego dotacje są złem? Z dwóch powodów. Po pierwsze, ów organizm rozwija się dzięki selekcji naturalnej - firmy słabe, źle zarządzane umierają jak stare drzewa, a ich miejsce zajmują młode, mające większe szanse na sukces. Ten proces musi następować, bo dzięki konkurencji zyskuje konsument, czyli każdy z nas (w tym również ten pracownik czy przedsiębiorca który poniósł porażkę, bo dobrobyt ułatwia im kolejny strat). Dotacje faworyzują biznesy, które są skazane na porażkę, które - gdyby owej dotacji nie otrzymały - nie miały by szans wystartować czy utrzymać się na rynku. Jeśli bowiem biznes jest tak dobrze przemyślany, że na rynku obszedłby się bez dotacji to - wcale jej nie potrzebuje. Jeśli nawet nie mam kasy na start, to jeśli faktycznie mam dobry pomysł, znajdę kogoś kto własne pieniądze zainwestuje we mnie. Jeśli jest to pomysł z dużym ryzykiem porażki nikt by kasy mi nie dał. Ale właśnie słusznie! Wówczas tym bardziej nie zasługuję na pieniądze podatnika, bo je najprawdopodobniej zmarnuję. I tu dochodzimy do drugiego powodu - biurokracji i wad całego systemu dzielenia pieniędzy publicznych. Choćby wspomniana podatność na oszustwa. Czy możecie sobie wyobrazić by ktoś szukając prywatnego inwestora zdołał znaleźć pieniądze tylko dzięki samym koneksjom? Nie, bo tylko głupiec da swoją kasę komuś za ładne oczy. Tymczasem urzędnik - a jakże. Wszak pieniądz i tak z nie jego skarpety. Poza tym najlepszym sprawdzianem umiejętności prowadzenia przedsiębiorstwa jest... prowadzenie własnego biznesu. Jak się udam z pomysłem do kogoś takiego, to on wie dużo lepiej czy mam szanse na sukces, od jakiegoś dupka-doradcy z urzędu, co się na biznesie zna bo czytał w podręczniku na uczelni, a decyzję podejmuje na podstawie dyrektyw z Brukseli. Kraje z dużo wyższym od nas PKB i prawdziwie wolnym rynkiem (Australia, Nowa Zelandia, Hong Kong), nie znają pojęcia dotacji a grają nam na nosie.
-
Ja swoje słowa kierowałem przede wszystkim w stronę 8000p a nie generalizowałem. Sądzić innych podług siebie to oznaka przerośniętego ego. Nienawidzić innych za swoje problemy - również. Tak samo jak brak szacunku do siebie samego. Opinię pozwoliłem sobie zbudować na podstawie tego, co 8000p pod innym nickiem wypisywał w innym temacie. Tam nie zabierałem głosu, bo uważałem że coś takiego zasługuje na ostracyzm. Tutaj chciałem tylko podzielić się uwagą, że nie uważam by w jego przypadku to uroda, elegancja, nieśmiałość czy (wątpliwe) dobre ułożenie było przeszkodą w nawiązywaniu kontaktów z płcią przeciwną.
-
no, jeśli ten porządny, nieśmiały, ładny i elegancki ma przy tym ego rozmiarów góry w Himalajach, to dziwnym nie jest że będzie sam.
-
Właśnie o tym chciałem napisać. Nieśmiałość trudno przekuć na przebojowość, dużo łatwiej na tajemniczość. Wiele kobiet pociągają zagadkowi mężczyźni, bo są ciekawsi od takich co to gęba się nie zamyka, mielą ozorem na lewo i prawo i wszystko o nich (łącznie z kompleksami i słabościami) wiadomo po pierwszej randce
-
Hej burek, wiesz, mamy dużo wspólnego. Też zdaję sobie sprawę z potencjału jaki we mnie tkwi jednocześnie nie potrafię na dłuższą metę wykrzesać z siebie energii, wystarczającej determinacji i dyscypliny by zrealizować swoje zamierzenia. Doskonale wiem JAK, mimo to ciągle stoję w miejscu. Na początek powiem Ci że jestem od Ciebie starszy kilka latek i będąc w Twoim wieku czułem się podobnie. Patrząc wstecz widzę u siebie ciągłe pasmo niepowodzeń i - paradoksalnie - determinację to tego, by coś z tym jednak zrobić. Parę razy zachodziłem już nawet gdzieś, ale potem znowu wracałem do punktu wyjścia. Ostatnio jednak znalazłem "nowe dowody w tej sprawie" i po raz kolejny próbuję znaleźć sposób na zmianę stanu rzeczy. Nie wiem na ile odkrywcze jest to, co napiszę, ale wyznam że jak na dość rozgarniętego człowieka nigdy wcześniej nie myślałem o tych sprawach w ten sposób i myślę że po raz pierwszy jestem bliski zrozumienia przyczyn czemu tak się ze mną dzieje. A znać przyczynę to pierwszy krok do znalezienia rozwiazania. Postaram się streszczać, choć mam tendencję do rozpisywania. =) Chodzi mianowicie o ideę pana i niewolnika. Jest bowiem udowodnione że niewolnictwo z ekonomicznego punku widzenia jest nieopłacalne dlatego też w kapitalizmie nie występuje. Zadowolony, uczciwie wynagradzany pracownik jest tańszy w utrzymaniu i wielokrotnie bardziej wydajny. Człowiek przymuszony do pracy naturalnie buntuje się przeciwko nakazom i ów gniew musi jakoś wyładować. W relacji dwóch równych ludzi można nakazu nie posłuchać, można drugą osobę zignorować, w relacji pan <-> niewolnik takiej opcji nie ma. Jedynym sposobem na okazanie buntu przez niewolnika jest sabotaż pracy. W miarę możliwości wykonuje on swoją pracę najgorzej jak tylko może. Jest to kwestia bezdyskusyjna, wpisana w naturę owej relacji (stąd m.in. wysoki koszt utrzymania niewolnika ponieważ musi być nadzorowany przez strażników niemal cały czas). Jak to się ma do naszego życia? Nasze relacje z rodzicami, nauczycielami w dzieciństwie, okresie kształtowania naszego charakteru, osobowości zbyt często przyjmują relację pan <-> niewolnik. Gdy nakazują nam się uczyć, wyjść z klasy, lecieć po zakupy, sprzątnąć pokoik itd itp nikt z nami nie dyskutuje, nikt się nie pyta. Jest czymś powszechnym (i przez to traktowanym jako normę) że dzieciom wydajemy komendy i oczekujemy ich realizacji nie pozostawiając miejsca na negocjacje. Przeto równie powszechny jest dziecięcy bunt, stawianie oporu. Dziecko też chce czuć się wolne i gdy się je zniewala, buntuje się. Relacja pan <-> niewolnik sprawia że dzieci również buntują się poprzez sabotaż (a co mają zrobić? Postawić się?). Matka musi 10 razy wchodzić do pokoju i mówić "idź wyrzuć śmieci". Śmieci są w końcu wyrzucone, ale ile jest przy tym nerwów, chodzenia do pokoju dziecka, zaglądania itp? Mam 3 letniego siostrzeńca. Jego zapał, determinacja do banalnych spraw potrafią wzbudzić we mnie podziw. Kiedy tak się dzieje? Kiedy miast kazać mu coś zrobić, proszę go o pomoc. Kiedy daję mu do zrozumienia, że jesteśmy partnerami i robimy coś razem. Gdy daję mu wybór. " - Żeby iść szybko na spacer musimy sprzątnąć zabawki i pokroić chlebek dla kaczuszek. Pomożesz mi? Hmm, kto posprząta a kto zajmie się chlebem? - Wujek Ty idź przygotuj chlebek a ja posprzątam". Sprawa załatwiona. Chyba nie muszę Wam pisać, ile trwa sprzątanie zabawek, gdy ktoś mu każe po prostu posprzątać. Jak to się ma tego, że w dorosłym życiu nie potrafimy zrealizować swoich celów? Bo podświadomie je sabotujemy. Wychowani w relacji pan <-> niewolnik często nie znamy innej alternatywy i w naszej głowie też siedzi taki pan i niewolnik. Miast robić coś, bo chcemy, robimy bo dajemy sobie taką dyrektywę, rozkaz. Bez dyskusji, bez negocjacji. W efekcie wykonujemy pracę coraz niechlujniej, coraz gorzej, unikamy jej, odkładamy na później. Wszystko to oczywiście dzieje się poza świadomością, zwykle nie zdajemy sobie z tego sprawy. Życie jawi się jako seria czynności które muszę wykonać. Jak je zrobię, będę miał czas na to, co chcę zrobić. Uzmysłowienie, doświadczenie, zaakceptowanie prawdy, że nic nie MUSZĘ robić - wydaje się niemożliwe i wymaga ogromnego wysiłku. Spójrz burek na sprawę poprawy kondycji - ja ilekroć zabieram się za sztangę i hantle, najpierw jest euforia a potem osiadam na laurach. Najpierw jest przyjemność, potem przykry obowiązek. Wpierw OCHOTA, potem NAKAZ. Kiedy budzę się rano z myślą że muszę dziś trochę poćwiczyć to znak, że nie minie tydzień i przestanę pracować nad sobą. Nie masz podobnych doświadczeń? Tyle teorii. Praktyka? Póki co stoję na skraju lasu i widzę ślady zwierzyny. Zaobserwowałem, że nie potrafię wyzbyć się tego pana i niewolnika z mojej głowy. Przynajmniej na dłużej. Zauważyłem też, że mam problem z odpowiedzią na takie pytanie - co CHCĘ w danej chwili robić. Ze strachem odpowiadam zbyt często - że nic. Ale widzę pewną poprawę. Staram się nie popadać w przesadny optymizm, ale coraz częściej budzę się z przeczuciem, że są pewne rzeczy, które zrobiłbym z przyjemnością... Jeszcze na koniec dodam że ową koncepcję poznałem za sprawą pewnego filozofa, łebskiego faceta zza oceanu. Nie zgadzam się z nim w pewnych kwestiach, ale tu trafił w samo sedno moim zdaniem. nazywa się Stefan Molyneux, prowadzi własne internetowe radio, pisze książki, takie tam. Oczywiście nie ogłasza się on autorem owej teorii, ja sam zaś dysponuję nikłą wiedzą z zakresy psychologii więc być może są to dla wielu frazesy i banały. Zainteresowanych odsyłam do filmiku na tubie w którym - w szerszym zakresie niż ja - opowiada o tym zagadnieniu Oczywiście znajomość angielskiego obowiązkowa. Gdyby kogoś kto nie znał angielskiego a interesowała go treść całego "wykładu" hmm... można się zawsze skontaktować z facetem i jeśli zgodzi się na tłumaczenie i publikację na forum - mógłbym podjąć się przetłumaczenia. Ale tak jak wspominałem - nie wiem na ile może się to okazać odkrywcze dla innych. Mój św. Graal może się dla innych okazać plastykowym kubkiem do mycia zębów
-
potrafię ruszać uszami =)
-
Hmm... Jestem typem kinomana co lubi wracać do pewnych filmów co jakiś czas. Od lat już nie śledzę co tam nowego w kinach w Japonii można obejrzeć, ale lubię wracać do klasyki anime: - Jin Roh - bo wygląda jak (rewelacyjna) ekranizacja tego typu prozy s-f, która nigdy nie trafia na ekrany w Hollywood; - Steam Boy - za rozmach i steampunkową estetykę której tak mało w kinie; - Wings of Honneamisae - za ciekawą historię, za banalne przesłanie, za fascynację pionierstwem astronautyki, za klimat; - większość - jak nie wszystkie - filmów Miyazakiego - za oryginalne, wciągające historie, za baśniowe, fantazyjne światy, tak odmienne od tego do czego przywykliśmy, wreszcie za kunszt animatorów (większość twórców anime idzie na łatwiznę, ale nie w Studio Ghilbi). znawcom anime żadnego z tych filmów nie trzeba polecać, ale - jak kto do tej pory nie widział a jest ciekaw - niech sięgnie po coś dobrego, prawda?
-
ja - z miejsca, w jakim się teraz znajduję w swoim życiu - obieram drogę małych kroków, sny o potędze zostawiam do realizacji na później. Zatem zacznę tak: 1. Przestanę obgryzać paznokcie. 2. Stworzę swoją stronę internetową - oczywiście taką kopiącą w cztery litery. 3. Otworzę działalność (ew. znajdę pracę za granicą ale... to mało prawdopodobne i wolałbym mieć własny biznes) 4. Wrócę do regularnego biegania, przerobię wraz z kumplem-sąsiadem część piwnicy na mini siłkę a w konsekwencji - zrzucę trochę tłuszczyku i nabiorę sylwetki bom srodze niezadowolony z tego, jak wyglądam. 5. Zacznę wcześniej chodzić spać i wstawać o świcie (w tej chwili kładę się 2-3 i śpię do 9-10).