-
Postów
152 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez HerShadow
-
Witaj, miło jest poczuć się zrozumianym, choć jednocześnie Ci współczuję. Czuję się oszukana, to fakt. Ale nie przez TV i śniadaniówki. Nie przepadałam nigdy za tego typu formatami i podobnymi. Ale tak, przez większość życia faktycznie wierzyłam, że tylko ja nie domagam. I byłam przekonana, że każdy dowozi od początku do końca, a tak nie jest. Każdy z nas kreuje się na zewnątrz, bo w środku czuje, że jak pokaże, że coś mu nie idzie, inni będą mieć go za nieudacznika. I zawsze tak było. Tylko technologia nie była aż na takim poziomie i wychodziło nam to z przysłowiowej lodówki. Przed sobą nawzajem zawsze się kreujemy. Czasy się mogą zmienić, ale ludzie w niektórych kwestiach pozostają tacy sami. Mi to bycie na 100% wkręcono w domu. Jeżeli zawsze jesteś gorszy od innych, bo jakbyś się nie starał jest źle, też uwierzysz, że inni dowożą na 100%, a Twoje 80% nic nie znaczy. Będziesz próbował z całych sił równać, aby dorównać. Nawet kosztem siebie. I ja to właśnie dostrzegłam, że próbowałam równać do czegoś, czego nawet nie czuję. Zaniedbując siebie fizycznie i emocjonalnie. A teraz moje ciało i głowa, mówi - sp....aj nie mam już siły! Nawet nie znam swoich mocnych stron za bardzo. Nie chcę się nad sobą użalać, choć może powinnam zatrzymać się w końcu, spojrzeć na siebie i powiedzieć sobie, że spotkało mnie sporo okropnych rzeczy, na które nie zasłużyłam. Wierzyłam kiedyś, że terapia pomoże mi chociaż trochę przestać się bać. Tymczasem, jak piszesz, najczęściej kończy się na gadaniu, a przecież wiemy, że w przypadku podejścia poznawczo - behawioralnego są możliwe zmiany. Ale nie będzie żadnych zmian, kiedy to ja naprowadzam terapeutę na problem, a on to ignoruje. Wiem, że to pacjent musi czuć gotowość do wejścia w jakiś obszar, ale też prawda jest taka, że nigdy nie będzie na 100% gotowy na wejście w coś, co go przeraża. Ja na pewnym etapie potrzebowałam trochę "pociągnięcia" mnie gdzieś, a czując, że będę miałam tam wsparcie, poszłabym. Ale absurdalne jest, kiedy Ty mówisz w jakiś sposób do terapeuty "chodź tam ze mną" a on to ignoruje. Dwukrotnie się z tym zmierzyłam. Wiem, gdzie jest źródło moich lęków. Wielu rzeczy pewnie nie widzę jeszcze, ale wiem gdzie trzeba wejść, żeby to do mnie nie wracało. Ale niestety póki co nie mam już na to siły. I tak, to prawda, bywały momenty, gdzie pomyślałam, że największe zmiany przyniosło mi doświadczenie i upływ czasu, a nie to beblanie o niczym na terapii. Jednak jeszcze nie całkiem to skreśliłam. Jest jeszcze jedna, chyba ostatnia, osoba, która jeśli się da, to może pomóc. Ale obecnie nie mam zasobów na kolejna terapię. Leki - kolejny dobry temat. Mam wrażenie, że przez pierwszy okres brania jest poprawa, a po kilku miesiącach lub tygodniach wszystko wraca. Już bardziej normalne jest dla mnie życie z tym kamieniem na placach, niż bez niego. Nie czułabym sie chyba naturalnie bez niego. Syndrom Sztokholmski (?) To chyba tak ze wszytskim jest, że możemy każdy postęp wykorzystać lepiej lub gorzej. Technologia ułatwia nam życie na wielu poziomach, ale ilość informacji i możliwość dzielenia się z nimi przez w zasadzie każdego, jak wiemy bywa szkodliwe. I czasami aż się włos na głowie jeży, jak się usłyszy czyjeś przekonania. Czasem sobie myślę - serio? W obecnych czasach? A potem sobie uświadamiam, że no oczywiście, że tak. Nie technologia jest problemem, tylko ludzie. Krzysztof Piasecki w pewnym wywiadzie dla onetu powiedział, że jego zdaniem takich naprawdę inteligentnych ludzi jest jakieś 10%. Ja osobiście uważam, że nawet to jest optymistyczna prognoza. Po latach pracy z ludźmi widziałam juz tyle, ze chyba nie ma złudzeń. To dobija. Człowiek czuje się samotnie Nie twierdzę, że jestem w tych 10%, bo w końcu jeszcze jest coś pomiędzy. Chodzi mi o to, że czasami odklejka jest taka, że aż się wierzyć nie chce. Witaj, miło jest poczuć się zrozumianym, choć jednocześnie Ci współczuję. Czuję się oszukana, to fakt. Ale nie przez TV i śniadaniówki. Nie przepadałam nigdy za tego typu formatami i podobnymi. Ale tak, przez większość życia faktycznie wierzyłam, że tylko ja nie domagam. I byłam przekonana, że każdy dowozi od początku do końca, a tak nie jest. Każdy z nas kreuje się na zewnątrz, bo w środku czuje, że jak pokaże, że coś mu nie idzie, inni będą mieć go za nieudacznika. I zawsze tak było. Tylko technologia nie była aż na takim poziomie i wychodziło nam to z przysłowiowej lodówki. Przed sobą nawzajem zawsze się kreujemy. Czasy się mogą zmienić, ale ludzie w niektórych kwestiach pozostają tacy sami. Mi to bycie na 100% wkręcono w domu. Jeżeli zawsze jesteś gorszy od innych, bo jakbyś się nie starał jest źle, też uwierzysz, że inni dowożą na 100%, a Twoje 80% nic nie znaczy. Będziesz próbował z całych sił równać, aby dorównać. Nawet kosztem siebie. I ja to właśnie dostrzegłam, że próbowałam równać do czegoś, czego nawet nie czuję. Zaniedbując siebie fizycznie i emocjonalnie. A teraz moje ciało i głowa, mówi - sp....aj nie mam już siły! Nawet nie znam swoich mocnych stron za bardzo. Nie chcę się nad sobą użalać, choć może powinnam zatrzymać się w końcu, spojrzeć na siebie i powiedzieć sobie, że spotkało mnie sporo okropnych rzeczy, na które nie zasłużyłam. Wierzyłam kiedyś, że terapia pomoże mi chociaż trochę przestać się bać. Tymczasem, jak piszesz, najczęściej kończy się na gadaniu, a przecież wiemy, że w przypadku podejścia poznawczo - behawioralnego są możliwe zmiany. Ale nie będzie żadnych zmian, kiedy to ja naprowadzam terapeutę na problem, a on to ignoruje. Wiem, że to pacjent musi czuć gotowość do wejścia w jakiś obszar, ale też prawda jest taka, że nigdy nie będzie na 100% gotowy na wejście w coś, co go przeraża. Ja na pewnym etapie potrzebowałam trochę "pociągnięcia" mnie gdzieś, a czując, że będę miałam tam wsparcie, poszłabym. Ale absurdalne jest, kiedy Ty mówisz w jakiś sposób do terapeuty "chodź tam ze mną" a on to ignoruje. Dwukrotnie się z tym zmierzyłam. Wiem, gdzie jest źródło moich lęków. Wielu rzeczy pewnie nie widzę jeszcze, ale wiem gdzie trzeba wejść, żeby to do mnie nie wracało. Ale niestety póki co nie mam już na to siły. I tak, to prawda, bywały momenty, gdzie pomyślałam, że największe zmiany przyniosło mi doświadczenie i upływ czasu, a nie to beblanie o niczym na terapii. Jednak jeszcze nie całkiem to skreśliłam. Jest jeszcze jedna, chyba ostatnia, osoba, która jeśli się da, to może pomóc. Ale obecnie nie mam zasobów na kolejna terapię. Leki - kolejny dobry temat. Mam wrażenie, że przez pierwszy okres brania jest poprawa, a po kilku miesiącach lub tygodniach wszystko wraca. Już bardziej normalne jest dla mnie życie z tym kamieniem na placach, niż bez niego. Nie czułabym sie chyba naturalnie bez niego. Syndrom Sztokholmski (?) To chyba tak ze wszytskim jest, że możemy każdy postęp wykorzystać lepiej lub gorzej. Technologia ułatwia nam życie na wielu poziomach, ale ilość informacji i możliwość dzielenia się z nimi przez w zasadzie każdego, jak wiemy bywa szkodliwe. I czasami aż się włos na głowie jeży, jak się usłyszy czyjeś przekonania. Czasem sobie myślę - serio? W obecnych czasach? A potem sobie uświadamiam, że no oczywiście, że tak. Nie technologia jest problemem, tylko ludzie. Krzysztof Piasecki w pewnym wywiadzie dla onetu powiedział, że jego zdaniem takich naprawdę inteligentnych ludzi jest jakieś 10%. Ja osobiście uważam, że nawet to jest optymistyczna prognoza. Po latach pracy z ludźmi widziałam juz tyle, ze chyba nie ma złudzeń. To dobija. Człowiek czuje się samotnie Nie twierdzę, że jestem w tych 10%, bo w końcu jeszcze jest coś pomiędzy. Chodzi mi o to, że czasami odklejka jest taka, że aż się wierzyć nie chce. I tak mi chyba wyjdzie. Chociażby z braku sił i rezygnacji. Odpocząć w święta - piękne marzenie Chyba zbuntuję się na najbliższe Boże Narodzenie i tym razem gdzieś wyjedziemy. Wszystkiego dobrego po świętach! Dziękuję za Twój wpis. Czuję zrozumienie i jakiegoś rodzaju porozumienie.
-
Coraz częściej nie tyle pojawia mi się myśl, co jakoś tak wewnętrznie czuję, że po prostu już mi się nie chce. W życiu nie jestem z tych osób, co narzekają, użalają się nad swoim losem. Raczej odkąd pamiętam próbuję iść pod ten prąd. Od wieku nastoletniego czułam że jestem sama. Nie do końca widziałam skalę problemu. Może to i dobrze, ale czułam to. Po wyjściu na dobre z toksycznego domu już całkiem skupiłam się na rozwoju, bo brak matury daje mi poczucie, że mimo zawalczenia o wykształcenie średnie, mam co nadrabiać. Nie wiem czy to, co zrobiłam, to dużo czy mało. Wiem, że mam dosyć. Zaczynam chyba dopuszczać do siebie fakt, że zrobiono mi większą krzywdę, niż chciałam dostrzec. Tak najbardziej to czuję w pracy. Nie daję nawet rady bez wpadek przychodzić cały miesiąc. Albo zaśpię mocno, albo mam takie somaty, że w ogóle nie daję rady przyjść. Wygląda to kiepsko, więc postanowiłam zagrać w otwarte karty. Zdradziłam przełożonemu dlaczego. Czy czuję, że mogę liczyć na jakieś wybitne wsparcie? Nie. Dostałam raczej delikatną sugestię, żeby szukać czegoś innego podczas innej rozmowy. Wydawałoby się pozytywną. Ale nie jest taka, bo czuję to w zespole. Kiedyś, kiedy naprawdę się dokręcałam nie było takich sytuacji. W każdym razie dotarłam do momentu, w którym chyba nie liczę na to, że zawodowo coś osiągnę, że będę chociaż samowystarczalna. Już chyba nie będę. Nie umiem w relacje. No nie umiem. I całe lata się staram, ale nie umiem. Każda próba nawiązania jakiejś relacji, to męka. Nawet jeżeli druga osoba jest ok. Myślę też, że może ja się nie daje lubić. Nie wiem... Na początku w pracy się angażowałam w takie okazje jak urodziny, jeżeli obchodziła osoba, z którą mam bliższy kontakt. Teraz przestałam, bo w dniu moich zrobiło mi się przykro. Nieważne. Nie rozumiem o co ludziom chodzi. Jestem do dyspozycji, gdy ktoś nowy potrzebuje pomocy. Nie wikłam się w żadne dziwne historie. Wydaje mi się, że mam poczucie humoru, nie narzucam się, bo jestem jednak introwertyczką. Nie wiem... Jest coś we mnie, co powoduje, że ludzie jakoś mnie nie lubią. Tak mi się wydaje. Może ludzie czują coś nieprawdziwego we mnie? Jak mają nie czuć, skoro najchętniej w ogóle bym z nimi nie przebywała? ech. Być może po prostu wydaję się nieszczera, czego bym nie zrobiła? Ja za to czuję i zawsze czułam lęk przed ludźmi i wiem, że on mi odebrał i odbiera wiele. Skoro tyle lat poświęciłam na terapię i tyle lat nad tym pracuję i ciągle ani nie zmalał, to chyba tak już musi być. Niezależnie od tego, czy mowa o grupie ludzi czy jednej osobie. Nawet od jednej czuję się słabsza. Muszę tylko znaleźć miejsce w życiu, w którym nie będzie mi on tak bardzo doskwierał. Nie mam siły. Już mi sie nie chce. Wiem, że to oznacza brak rozwoju, ale nie mam na niego siły. Z terapii także zrezygnowałam. Nie bawi mnie płacenie grubej kasy za pogadanki o byle czym nawet, jak sygnalizuję gdzie mi trudno. Jeszcze jutro. Nie mam ochoty nigdzie iść i oglądać tych wszystkich nieprzychylnych mi ludzi. Ble
-
O ja grubo. Dziękuję za ostrzeżenie. Ogólnie wypiłam niecałą lampkę do kolacji i jest ok. Nie piję jakoś często. Ale lubię winko raz na jakiś czas.
-
Wiem, że to może głupie pytanienie, ale moja nerwica każe mi je zadać - jeżeli brałam ostatni raz tabletkę wczoraj i dziś i w najbliższych dniach raczej nie będzie takiej potrzeby - czy lampka wina (albo dwie ), nie jest problemem? wiem, że w ulotce nie zalecają, ale biorę doraźnie, więc od wczoraj, to chyba luz?
-
@acherontia styx dziękuję. Spróbowałam zgodnie z zaleceniem lekarza wziąć pół i mnie zmogło tak dosyć naturalnie. Aż się zastanawiam czy w ogóle zadziała czy może mnie po prostu zmogło. Będę testować. @Mozo w ulotce głównie koncentrują się na informacji k długotrwałym stosowaniu więc zwatpilam. Martwi mnie ryzyko problemów z pamięcią, bo i tak już jestem rozkojarzona, ale muszę zacząć spać, bo zawalam pracę
-
Cześć Zostal mi przepisany lek Nasen doraźnie. Wtedy i tylko wtedy, kiedy naprawdę nie będę mogła zasnąć. czy ten lek przyjmuje się na stałe czy doraźnie też można? Czytałam, że to leki podobne do benzo, a te przyjmuje się chyba na stałe?
-
To już chyba mój sufit... niżej, niż bym chciała :(
HerShadow odpowiedział(a) na HerShadow temat w Depresja i CHAD
Niechcący wysłał mi się niepełny post. Tu ciąg dalszy. Jeżeli dana czynność nie prowadzi mnie do jakiegoś celu, nie służy krótkoterminowemu celowi, nie jestem w stanie się nad nią zatrzymać. Czuję próżnię. Czuję się depresyjnie, nie mam żadnej motywacji aby podjąć działania, choć chce. Nie mogę się w tym odnaleźć. Z pracą to tak typowo, dla DDA - albo wielki sukces, albo nic. Znów wiem, że nic z dnia na dzień, że przeciętna praca też jest ok. ale nie, nie działa to. Wpadam w jakąś matnię. Nie ma kryzysu, to nie ma potrzeby. Nie ma potrzeby, to nie ma działania. Nie wiem od czego to zależy, że kompletnie nie mogę się włączyć do zwykłej systematycznej pracy. Mam poczucie jakbym marnowała cenny czas, a przecież jest dokładnie odwrotnie. M. in. dlatego moja działalność prawdopodobnie spotka się z zamknięciem. To wszystko prawda. Najtrudniejsze jest to, że wiedza jak to działa, nie wystarczy. Jakiś proces musi się zadziać, żeby tak było i wejście na drogę tego procesu jest najtrudniejsze, bo do tej pory, chodzi człowiek po ciemku. I w takim miejscu jestem - kurtyna opadła. Dostrzegłam przyczyny mojego parcia do przodu i zauważyłam, że w ogóle tak jest, że poprzez to uciekałam od czegoś do czegoś. Ale wiem jak to po nowemu zrobić zwłaszcza, kiedy nagle dopada mnie ten marazm, kiedy przychodzi robić coś ot tak. dla rozwoju, przyjemności. Ładnie brzmi. Mam dystans do takich cytatów, bo są często górnolotne i głębokie i oczywiście nie twierdzę, że nie mają przesłania, ale aby człowiekowi udało się tak postąpić, mieć naprawdę dobre narzędzia. Są też sytuacje, w których okoliczności tak się nakładają, że prawie niemożliwe jest wyjść z błędnego koła trudności życiowych. Kiedyś też miałam taki etap, kiedy czułam, że tylko trzymanie się Boga nie pozwoli mi się poddać, bo inaczej będzie naprawdę źle. Pomogło, naprawdę trzymanie się kościoła i wiary dało mi wiele siły. Problem jednak jest w tym, że ja pod tym wszystkim nie do końca mi się to wszystko zgadza. Dużo reguł, całkiem sensownych nawet, ale jak zaczniemy dopytywać, to nie nie szczególnie są odpowiedzi. Mam tu oczywiście na myśli duchownych, a życie nie jest czarno białe. Poza tym przez ładnych kilka lat instytucją mnie skutecznie do siebie zniechęciła, choć miałam dużo dozę wyrozumiałości - że przecież nie można wszystkich mierzyć jedną miarą. Dlaczego wszyscy mają cierpieć za błędy poszczególnych osób. Ale postępowanie instytucji mi się nie podoba pod wieloma względami. A Bóg... jeżeli jakiekolwiek życie po śmierci istnieje, to i tak pewnie pójdę do piekła albo będę męczyć się w czyśćcu po wieki. Są rzeczy, z którymi nie zgadzam się, że są grzechem i nie jestem w stanie się ich wystrzegać, bo to będzie nieprawdziwe, wbrew sobie i co najważniejsze nietrwałe. Nie będę tu absolutnie Cię krytykować czy oceniać. Rozumiem i szanuję taki wybór. Ja po prostu do końca tego nie czuję. Myślę, że było to pomocne dawniej dla mnie, bo naprawdę bardzo potrzebowałam wierzyć, że istnieje ktoś na świecie, komu na mnie zależy. Przyznam szczerze, że gdybym po tych kilku latach ponownie znalazła się w podobnej sytuacji, to nie wiem jak bym sobie poradziła, bo tym razem wiara by nie dała rady/ -
To już chyba mój sufit... niżej, niż bym chciała :(
HerShadow odpowiedział(a) na HerShadow temat w Depresja i CHAD
Miewam ostatnio gorsze dni i w którymś momencie pomyślałam sobie, że niezależnie od tego jaka będzie przyszłość i tego, jak bardzo chcę lub nie tu być, czy też jaki i czy widzę sens istnienia, to i tak dupa, bo już istnieję. To trochę wyrwane z kontekstu moich myśli i emocji, ale tak dokładnie sobie pomyślałam. Wzięło się to stąd, że od dłuższego już czasu wiele rzeczy ni obojętnieje, ale nie tak depresyjnie, tylko (to gotrzej) kwestia jakiegoś rodzaju zmęczenia, zgorzknienia, cynizmu. Niefajne połączenia, wiem. Nie leje się to jeszcze ze mnie, ale na pewno jest sporą częścią. Od momentu, kiedy dostrzegłam, że cała ta moja ambicja jest zbudowana na ucieczce do czegoś - do lepszego życia, do niezależności ekonomicznej, do poczucia bezpieczeństwa w życiu, że obecnie to już nie pasuje do mojego życia, które zbudowałam, ciągle jestem zdezoriwntowana. -
To już chyba mój sufit... niżej, niż bym chciała :(
HerShadow odpowiedział(a) na HerShadow temat w Depresja i CHAD
Ostatnio z mężem o tym rozmawialiśmy i powiedział mniej więcej tę samą myśl. Dodał jeszcze, że może to ja za dużo od życia wymagam. Ta myśl mnie zatrzymała, bo może faktycznie tak jest, ale nigdy nie pomyślałam, że może tak być. Ode mnie zawsze z jednej strony dużo wymagano, a z drugiej przekonywano, że jestem głupia. Co jest z resztą straszną katorgą, bo ten sposób myślenia przecież przejmujemy i nieświadomi przez lata powtarzamy, a czasem do końca życia, jeżeli nie zainteresujemy się poprawą jakości swojego życia. Szczerze mówiąc ta myśl z jednej strony trochę mnie wyciszyła, ale z drugiej powoduje jakiegoś rodzaju... hmmm przygnębienie (?), że wszystko jest po nic. Nie ma w tym żadnej wyższej wartości. Jesteśmy kupą mięsa, którą kiedyś skonsumują inne małe organizmy... albo ogień... Trudna to dla mnie myśl, bo ja myśląc o pracy docelowej, zawsze chciałam, aby niosła ona jakiś wyższy cel dla świata. Oczywiście kiedy już to zajęcie znajdę, a tymczasem... wszystko może być po prostu zwyczajne? Dziwne uczucie. Świetne porównanie. No tak, tak wygląda proces terapii, ale też chyba zmiany środowiska i wejście w samodzielne życie. Po prostu okazuje się, że mechanizmy, które nas chroniły, teraz nam szkodzą. Ładnie to wszystko ująłeś. Tak z dystansem. Dziękuję, że się podzieliłeś. To wszystko prawda. Ja to rozumiem doskonale, że można sobie zatruć życie nienawiścią i żalem. I bardzo bym chciala już mieć ten etap za sobą. Obecnie jestem w miejscu, w którym powiedzmy po częściowej utracie wzroku widzę jak się rzeczy mają w całej okazałości - zaniedbania, opuszczenia itd., i tak po prosru jestem zła, że osoby, które miały mie chronić nawaliły aż tak. Nie chcę robić z tego projektu mojego życia i taplać się w nieszczęściu, ale jeszcze w tych kluczowych obszarach, które blokują mnie w ważnych sprawach, jak praca dobra dla mojego zdrowia, nie mam zupełnie czego się złapać, żeby to naprawić. Wiem już gdzie iść i co jest przyczyną, ale chyba jest to na tyle bolesne, że w bezwarunkowym odruchu bronię się na terapii. Tam dotrę. Martwi mnie cos innego - ślub. Wymazałam ten dzień z mojej pamięci. Nie wspominamy go, nie ma go. Co gorsza, na każdych ślubach ledwo się trzymam, bo wszystko do mnie wraca jakby to było wczoraj. Ten żal... boję się, że nigdy się go nie pozbędę. Cześć Nie zamierzam hejtować. Sama miałam okres intensywnego bycia z Bogiem. Teraz jest... tak sobie, bo chyba... nie wierzę, że On istnieje, ale to nie na ten wątek. Konkretnie podszedłeś do sprawy. Ale mi się podoba. Chociaż do fizyki kwantowej nie doszłam, to też mój styl działania. Szukanie konkretów. Brzmi wspaniale. Ale czy to jest tak teraz, że faktycznie choroba nad Twoim życiem nie dominuje? -
To już chyba mój sufit... niżej, niż bym chciała :(
HerShadow odpowiedział(a) na HerShadow temat w Depresja i CHAD
Wybacz, ale takie zdanie na forum, gdzie znajdują się osoby z depresją (w tym autorka) jest zwyczajnie szkodliwe i nie mam ochoty dalej w ten sposób rozmawiać, więc przestaję odpowiadać. -
To już chyba mój sufit... niżej, niż bym chciała :(
HerShadow odpowiedział(a) na HerShadow temat w Depresja i CHAD
Sądzę, że wszelkie moje działania są przeciwieństwem Twojej pochopnej oceny. Może? To znaczy, że według Ciebie lepie mieć pomimo, że się nie chce? Przecież to bez sensu. Większość wielu problemów wynika z tego, że jako dzieci nie czuliśmy się wystarczająco chciani. Jako to nie? A to poniżej, to kto napisał? Ja rozumiem, że to przykład, ale może warto podawać takie, które się emocjonalnie zna. Dlaczego nie napisałeś, że to ten biedny mężczyzna heroicznie wychowuje dzieci, bo nie wiem..., został wdowcem na przykład? Faceci by się naprawdę mogli odczepić od przypisywania kobietom ról, w których chcieliby je widzieć, a na końcu od oceniania tych kobiet w tych rolach. To Wasza projekcja. -
To już chyba mój sufit... niżej, niż bym chciała :(
HerShadow odpowiedział(a) na HerShadow temat w Depresja i CHAD
Przede wszystkim, nie każda kobieta musi chcieć mieć dzieci. Nie rozumiem dlaczego się nam to narzuca. Odpowiedzialność, to też nie branie sobie na głowę zobowiązania, jeżeli się wie, że nie ma się siły, albo po prostu się nie chce ich mieć. Wtedy nie ryzykuje się, że "jakoś to będzie" , a potem cierpią na tym dzieci. To jest dopiero nieodpowiedzialność. Utrzymując rodzinę alkoholową popełniła błąd. Trzeba odciąć się od alkoholika i jak już samej utrzymywać dzieci. Poza tym nie samej, bo przecież są alimenty, a jak on nie ma z czego ich płacić, to tym bardziej powinna wiać. Bo ten bohaterski heroizm niczego dobrego nie wniesie. Zwłaszcza tym biednym dzieciom. To dobrze. bieda, to nie zawsze patologia. Może być biednie, bez prezentów ale zdrowo i bezpiecznie. Matka, która nie chce dziecka, nie da mu odpowiedniego wsparcia emocjonalnego, bo nie będzie miała tyle cierpliwości dla tego, że ono się rozwija, a ten rozwój nie zawsze jest mlekiem i miodem płynący. Znam matki, które mają dość, a chciały mnieć dzieci i nie żałują, żer je mają, ale czasem mają ochotę wyskoczyć przez okno i różne myśli w kryzysie przychodzą. Chciały mieć dzieci tak naprawdę, więc więc ten stan nie jest jakiś dominujący. Jeżeli taka matka ma czasem dość, to wyobraź sobie jak eksplorujące jest rodzicielstwo i jak może przerosnąć kobietę, która nie chciała tych dzieci mieć. Rozbraja mnie lekkość z jaką mężczyźni wypowiadają się w tych tematach oceniając sytuacje kobiet. Może im łatwiej, bo pomimo, że mamy coraz więcej zaangażowany ojców, to wiadomo, że dziecko ostatecznie zazwyczaj chce do matki. Najczęściej nadal to on idzie do pracy, a ona zostaje w domu. Nie można odnaleźć sensu w ludzkiej głupocie. Bo na etapie, kiedy dorosły człowiek mający sygnały z zewnątrz się nie leczy a kobieta przy nim trwa, to jest głupie postępowanie. I nie ma tu żadnego sensu. Życie generalnie nie ma większego sensu. Odnaleźć siebie... główny cel życia każdego DDA. Ubrani w te wszystkie kokony nałożone przez ludzi nam najbliższych i otoczenie z czadem nie mamy do tego dostępu. Tak, popieram. Warto wrócić do siebie, tylko najpierw trzeba zadrzeć z siebie te kokony, które nam siebie samych przesłaniają. I można mieć pretensje do rodziców o to, że zamiast się kształtować i rozwijać jako pewna siebie jednostka codziennie szurasz twarzą w błocie w dodatku idąc z kamieniami w plecaku, które nam w niego włożono. No i oczywiście trzeba je jeszcze wyciągnąć. -
To już chyba mój sufit... niżej, niż bym chciała :(
HerShadow odpowiedział(a) na HerShadow temat w Depresja i CHAD
Każdy alkoholik, kiedy się nie leczy, jest egoistą. Myśli tylko o butli. Tworzy okazje do picia nawet, gdy dostaje masę sygnałów, że swoim postępowaniem krzywdzi innych. Znam przeszłość mojego ojca i bardzo mu współczuje. Bardzo mi go żal, za to, jakie miał dzieciństwo, ale nie usprawiedliwia to jego egoizmu. Jako dorośli ludzie, niezależnie od tego jakie warunki chcąc czy nie zgotowali nam rodzice, musimy sami po nich posprzątać jako dorośli, bo inaczej życie jest trudne i boli. Moja doza wyrozumiałości skończyła się w dniu mojego ślubu, który pamiętam jako wstyd i upokorzenie, po tatuś się postanowił napierd*olić po dwóch latach absencji nie wiadomo skąd. A lata chlania tak mu zblazowały mózg, że przez kilka dni po tym wspaniałym wydarzeniu wydzwaniał do mnie i darł mordę, że mam mu oddać 20 tys. , bo wesele było do dupy a my przepuściliśmy pieniądze. Mieliśmy świetnych fotografów, a żadne zdjęcie ze ślubu nie jest u nas widoczne. To miał byc nasz dzień, a on go podeptał i wyrzucił do śmietnika. A ból du*y innych członków rodziny (też nie wiadomo skąd ten ból), sprawił, że nikt nam nie pomógł, tylko prawie wszyscy na nas wsiedli i do dziś nie widzą powodów, by przepraszać. Dzień ślubu zakończyły się dla mnie łzami, bo po prostu mnie to wszystko przerosło. Znów nie było mnie, była wóda. Przez lata jako typowe DDA się sama oszukiwałam "a może tym razem?" O jedno " a może?" było za dużo. Nigdy więcej. Nie ma u mnie czego szukać. -
To już chyba mój sufit... niżej, niż bym chciała :(
HerShadow odpowiedział(a) na HerShadow temat w Depresja i CHAD
Aktualnie u mnie Jakbym miała podsumować, to trafnie mi się określiło powyżej, że idę, ale potykam się na prostej drodze. A właściwie biegnę, bo przez to potykanie nad niczym nie nadążam. Nawet już nie nakładam na siebie za wiele. Nie mam siły. Etat tak mnie drenuje, że robię wszystko, aby tam nie nawalać, bo potrzebuję go teraz. I tak nie zawsze wychodzi. Zdarzy się, że nie mam siły przyjść. Zastanawiam się od jakiegoś czasu, czy faktycznie część moich problemów z samopoczuciem nie wynika z kłopotów z hormonami, więc lecę w tym tyg. na kolejne badanie krwi a potem wreszcie do endokrynologa. Mam naprawdę nadzieję, że coś wyjdzie. Jestem tak zmęczona. Często to zmęczenie jest tak obezwładniające. Czasami budzę się in nie mam siły ani ochoty na nic. Energetycznie dętka pomimo, że dzień wcześniej było ok. Aktualnie jestem sama przez kilka tyg. Mąż wyjechał służbowo, a ja staram się za wszelką cenę trzymać tego, co wiem o nim i o nas. A mimo to śni mi się, że mnie zdradza albo odchodzi. Te lęki chyba nigdy mnie nie opuszczą. Pierwszego dnia tego okresu odczułam je wyjątkowo mocno. Jakby zawaliła mi się codzienność i poczucie bezpieczeństwa, a przecież... nic złego nie musi się wydarzyć i pewnie nie wydarzy. Bardzo trafnie. I próbuję namierzyć gdzie jest punkt 0, aby sobie pomóc, ale może do tego punktu trzeba się nitka po nitce przedrzeć. Pozostaje więc terapia, żeby uczyć się ujarzmiać cały ten bałagan. Jest lepiej, niż jeszcze kilka lat temu, ale chyba sił jest mniej, długo to trwa, bo od zawsze i zwyczajnie ma się dość. Ale jakie jest wyjście? Mogę stanąć w miejscu i utknąć w syfie na zawsze. Mogę omijać wszelkie trudności, ale wtedy się ich nie pozbędę. Z częścią pewnie tak będzie, ale nie ze wszystkimi przecież. -
To już chyba mój sufit... niżej, niż bym chciała :(
HerShadow odpowiedział(a) na HerShadow temat w Depresja i CHAD
To, co piszesz skojarzyło mi się z tym, co Krystyna Kurczab - Redlich pisze o tym, dlaczego Rosjanie są tacy karni i zlęknieni wobec władzy. I owszem, są badania, które wskazują na to, że lęk może być zapisany w genach, jednak... geny to nie wszystko. Nie dominują one w tych kwestiach. Mogą bardziej lub mniej działać na nasze życie, ale ważniejsze jest środowisko. Jeżeli jest sprzyjające, to człowiek nabiera narzędzi i pewności siebie, by radzić sobie ze swoim DNA. Gorzej jak nie. Nie wiem na ile u mnie to geny. Jestem DDA, chodzę na terapię. Byłam w szkole prześladowana. Wychowałam się w lęku przed ludźmi. Zaczęłam mieć problemy z nauką, ale nikt mi nie pomógł. Jakich człowiek by nie miał genów, coś go złamie. Jakbym miała obstawiać, to geny sprzyjały. Moja mama jest zalęknioną kobietą przez całe życie. Jej matka była trudnym człowiekiem. Czasy też były mało ciekawe. Jak to wszystko połączyć, to taki sobie obraz wychodzi. Ja rozumiem dokładnie. Rozumiem, że zabrakło umiejętności, by postępować inaczej, ale nieszczególnie mi pomaga ta świadomość, kiedy moja codzienność, to potykanie się na prostej drodze. Walka, by rano wstać. Biznes stojący w miejscu, bo nie wierzę we własne kompetencje i mam raczej niskie poczucie własnej wartości. W dodatku od jakiegoś czasu bardziej zrozumiałam to, że codzienność ludzi, którzy nie są tak zaburzeni (wiem, każdy coś ma, ale nie zawsze to aż tak utrudnia życie, nie zawsze paraliżuje cały proces), doświadczają, eksplorują. Ich dzień, to wyzwanie, a nie kolejny dzień do przetrwania. Jednak jestem w terapii i proces się posuwa do przodu. W związku z tym pewne ściany jednak przebijam. I któregoś razu sama dostrzegłam u siebie tę możliwość. To było chwilowe, ale nigdy nie odczułam wcześniej, że tak może być. To spowodowało jeszcze większy wkurw, zwłaszcza, że większość mojej rodziny jest konsekwentna w swym postępowaniu, więc się od niej już kilka lat temu odcięłam. To prawda. I tak działam, mimo to jestem zła. Myślę, że pewne rzeczy też przychodzą z wiekiem. Człowiek staje się mniej porywczy, mniej go dziwi, ma bardziej wyje*ane. Ale z wiekiem też organizm mniej wytrzymuje. Mój dostaje od stresu i od jakiegoś czasu widzę to bardziej, ale też pewnie próg wytrzymałość na wyparcie i ciśnięcie mi się wyczerpał. Czuję się zmęczona, choć nie rozumiałam czym i wyjaśniła mi to terapeutka oraz pewna książka. Dlatego czuję, że nie miałabym siły na dzieci na przykład. Bo często po pracy jestem już tak wykończona psychicznie i emocjonalnie, że nie mam siły nawet dla siebie. Hmmm... nie ma sensu w zwolnieniu tempa i skoncentrowaniu się na tym, co faktycznie daje nam satysfakcje, co ładuje nasze baterie? Jak bez tego funkcjonować? Tzn. jestem przykładem, że się da, ale też jestem przykładem, że do czasu i raczej bez korzyści, co również widać na moim obrazku. To nie jest nowoczesne zarządzanie. Serio. Obecnie w biznesie koncentrujemy sie także na dobrych rzeczach, aby zacieśnić więzy, lojalność wzajemną (głównie pracownika wobec firmy, ale ważne, że jest bez mobbingu :D). Tym samym pracownik jest bardziej zmotywowany. Obecnie jestem w pracy, której samej w sobie co prawda nie lubię, ale właśnie dzięki zespołowi i atmosferze naprawdę rzadko spotykanym w korporacjach (przynajmniej wg moich doświadczeń) daję radę pomimo moich trudności. Ogólnie w biznesie, zwłaszcza własnym, mówi się coraz więcej o mądrej pracy, która daje lepsze rezultaty, a nie ciężkiej pracy, która jakby nie patrzeć wynika z naszej historii i czasów, które rządziły się jednak innymi prawami. To ciekawe, bardzo przewrotne -
Zawodowo nie mam żadnych planów. W ubiegłym roku miałam ich mnóstwo - zdobywanie kolejnych kompetencji, klientów. Odkąd stanęłam przed tym, że zaliczenie trudnego dla mnie, prestiżowego kursu, nie pomogło mi w przełamaniu swoich trudności, posypałam się i nie mam siły. Wróciłam na etat,(chociaż jeszcze decyzji o zamknięciu działalności nie podjęłam), to zaczęłam się w tej pracy dobrze czuć. Zespół jest bardzo ok. Atmosfera pomogła mi pokonać swoje lęki przed nimi. Chwilę to zajęło, ale jest nieźle chyba pod tym względem postęp. chciałabym w tym roku zaopiekować wreszcie tematy zdrowotne - endokrynolog, stomatolog, diabetolog i stomatologia. Chyba tyle. Nie mam siły na działanie ani siły na dociskanie się. Odpuszczam. Może się dzięki temu zregeneruje. A jak nie…. Trudno. Mam dość ciągłego szarpania sie. .
-
To już chyba mój sufit... niżej, niż bym chciała :(
HerShadow odpowiedział(a) na HerShadow temat w Depresja i CHAD
Coś w tym jest. To brzmi podobnie do tego, co opisywałam chyba jakiś czas temu. Całe życie biegłam, aby uciec od określonej sytuacji w moim życiu. Szkolenia, kursy, szkoła. Ma to oczywiście swoje plusy, ale biegnąc nie wchodziłam w te rzeczy głębiej. Wszystko tylko do odhaczenia - zero eksploracji. Tylko nauczenie się i biegiem do przodu, a to tak nie działa. Żeby stać się ekspertem, trzeba zagłębić, zdobyć jakieś doświadczenie. To mi obnażył ostatni ambitny kurs , po którym myślałam, że już po tym, to dobiegnę. Ale nic z tego. Wszystkie moje automatyczne odruchy działały tak, jakby miały biec dalej o wtedy do mnie dotarło, że problem jest gdzieś indziej. Ja to nazywałam biegnięciem po kładkach na wodzie, ale gonienie pociągu to też dobre zobrazowanie. Tak jak Ty możesz zadecydować, do którego pociągu wsiadasz, tak ja nie muszę wskakiwać w kolejną rzekę z kładkami. Oczywiście nasza sytuacja jest zapewne inna, ale pewnie jakieś punkty wspólne by się znalazły. Mamy też podobne wnioski. Zawsze zarzynałam się też z jeszcze jednego powodu - sądziłam, że będę bardziej wartościowa i warta miłości, tego żeby ze mną być. Kiedy poznałam mojego męża zawsze miałam przekonanie, że jak nie będę przeć do przodu i mieć sukcesów, to on odejdzie, bo znajdzie kogoś bardziej interesującego. Tak ciągle jest, ale w ostatnim czasie coś zaczyna się zmieniać. Nawet sobie trudno wyobrazić z jakiego powodu. Pojawił się taki trend "snail girl". Nie dotyczy on tylko kobiet, a ogólnie pokolenia Z, które w odróżnieniu od pokolenia Millenialsów, nie ma parcia na karierę. Chcą zarabiać, ale tak, by po pracy móc żyć, a nie robić agresywną karierę. Coś jakoś we mnie przekliknęło. NIe umiem sensownie uargumentować dlaczego. Może dlatego, że to może być takie normalne. Bo za moim parcie na sikces zawodowy stoi potrzeba akceptacji, lęk przed porzuceniem, Z tych zdrowszych przyczyn, to fakt, że uważam, ze kobieta powinna być jednak niezależna, a kiedy ma się określone luki trudno ten stan osiągnąć. Poza tym jednak potrzebuję zwolnić. Uwielbiam naturę. Potrzebuję zwolnić tempo i mam w sobie coraz większą gotowość. Ale najlepsze jest to, że poczułam ostatnio, że nie tylko te zawodowe osiągnięcia definiują moją wartość. Bardzo mnie okłamano. To mój ojciec mówił mi, że nie jestem nic warta, jeżeli nie będę miała dobrych ocen, ale kiedy miałam kłopoty z jednym przedmiotem, zostało uznane, że jestem leniem, że mi się nie chce i ogólnie głąb i osioł ze mnie, że nawet ulic zamiatać nie będę. Uwierzyłam, bo nie mogłam wiedzieć,. że trzeba mi pomóc, zamiast tak mnie traktować, a na samiutkim początku lubiłam się uczyć i nieźle mi szło. Okłamano mnie bardzo na wielu płaszczyznach. Jest mi przykro, jestem zła, bo nikt mi już tych wszystkich lat nie odda, pracuję na to, by osiągnąć wewnętrzny spokój i powrócić do siebie. To mi się kojarzy z Andrzejem Tucholskim i jego szkoleniom z wysokosprawczości. Napisał książkę, którą już mam, ale ciągle nie miałam okazji się za nia na spokojnie zabrać. Prowadzi na YT też swój kanał pt. "Przekonajmy się". Bardzo dobry. Dokładnie. A tego często nie potrafimy, a ludzie z tego korzystają i przesuwają granice jak daleko się da. Przychodzi moment kiedy mówi się "dość", a przynajmniej powinien przyjść, chociaż zauważyłam, że bywa, że jeszcze bywa to kruche. To chyba nie to. To moje jest bardziej konstruktywne i pozytywne. Nie jest skrajne, ale też jeszcze nie jest trwałe. Ważne, ze się w ogóle pojawia. Przyjemne uczucie. -
Hej, a dziś jak się czujesz? Jak okres przed świętami? Lubisz ten czas i same święta czy niekoniecznie? Tak sobie pomyślałam; jeżeli trudno Ci w pracy takiej od - do, to może spróbuj znaleźć pomysł na wykorzystanie tego co lubisz i/lub umiesz najlepiej Online? Możesz zacząć powoli, pomalutku i rozpędzać się we własnym tempie.
-
Posprzątać, zrobić pranie, iść z kotem do weta, popracować, poćwiczyć. Mieliśmy też już ubrać choinkę, ale nie wiem, czy się wyrobimy ze wszystkim. Chyba trochę dużo tego, co? Czemu mi się wydaje, tak mało?
-
Jak o tym teraz myślę, to już zanim zaczęłam brać leki coś się zaczęło dziać. Nigdy nie obarczałam tym leków, ale chyba mi to trudno byłoby określić po takim czasie. Problem jest i już zmieniłam sporo nawyków żywieniowych, które są skuteczne. Ale trochę sobie człowiek odpuści i nie ma zmiłuj. Widziałam Ostropest w kapsułkach. Może będzie przyjemniejszy w stosowaniu. ? Daj znać, jak już wykupisz. Też ciekawa jestem.
-
To już chyba mój sufit... niżej, niż bym chciała :(
HerShadow odpowiedział(a) na HerShadow temat w Depresja i CHAD
@Robinmario, to prawda co piszesz. Są rzeczy, których nie da się zmienić i warto je rozpoznać. Mam kłopot z określeniem, czy to, przed czym stoję, to taka właśnie rzecz czy coś, co jest tak głęboko w moim umyśle, że tylko się takie wydaje, bo jeszcze nie jest dobrze widoczne. A może umyka Ci coś ważnego. co jest Ci potrzebne właśnie? Ja tak mam, kiedy stoję przed czymś, co z jakiegoś powodu budzi moje obawy. Najczęściej dotyczą one tego, że coś jest dla mnie za trudne. Nie masz takiego czegoś przed sobą? Ostatnio zachodzi sporo zmian. Nawet moja terapeutka zauważyła. W tych parszywych okolicznościach i problemach ekonomicznych, z którymi jesteśmy sami plus problemy relacyjne w naszych rodzinach powodują, że nie mamy kogo za bardzo poprosić o pomoc. Nastał też czas pożegnania w rodzinie. Trochę się tego spodziewaliśmy. ale mimo to... refleksje przychodzą. Mieszają się one z takim ogólnym rozczarowaniem naszymi "najbliższymi". To wszystko razem spowodowało, że chyba... stwardniała mi skóra. Nie daje sobą manipulować, nie nabieram się już na granie mi na emocjach. Częściej mówię "nie" i bronię swoich/naszych granic mając szczerze wygrzane na to, czy się to komuś spodoba czy nie. Na pewnym etapie zadziało się to już dawno, ale teraz nawet w sprawach dnia codziennego, nie nabieram się na to. Może trochę na wnerwie, ale pojawiła się część mnie, która się mniej boi. Ni stąd ni zowąd w tym wszystkim pojawiają się epizody większej ilości energii do działania. Nie do końca rozumiem, co się ze mną dzieje w ostatnim czasie. -
To już chyba mój sufit... niżej, niż bym chciała :(
HerShadow odpowiedział(a) na HerShadow temat w Depresja i CHAD
Być może. Przyjmuję też fakt, że może ja jestem zablokowana mocno i nie mogę przejść do kolejnego etapu. Wiedzieć, to jedno, przejść proces, to chyba coś innego. Ostatnio zaczynam myśleć o hipnozie. Trafiłam na ciekawy wywiad w podcaście i dużo z tego, co facet mówi, brzmi jak dla mnie. Zdaję sobie sprawę, że dobra gadka, to dobry marketing, jednak posprawdzałam trochę, popytałam i wydaje się, że facet jest ok. Na razie jednak nie przewiduję dodatkowych wydatków na cokolwiek. Nasze kłopoty finansowe trwają. W dodatku wokół robi się kiepsko nastrojowo - przygotowujemy się na odejścia wokół nas. Jest ogólnie smutno i stresowo jednocześnie. @Robinmario dziękuję za link, który podałeś. Bardzo dobrze mi zrobiło posłuchanie tej transmisji . Mało prawdopodobne. Pierwsze problemy zaczęły się jeszcze zanim zaczęłam brać leki. Czas leci, a ja w zasadzie ciągle w ogniu walki. Nie mam w zasadzie na nic czasu. Jak tylko nasza sytuacja ekonomiczna się poprawi, chyba trzeba będzie zrezygnować z jednego zajęcia. Zapewne z własnej firmy. Nie mam siły na nią wraz z etatem a samo prowadzenie działalności tylko mi pokazało jak bardzo boję się ludzi. Bardzo łatwo jest mnie podważyć, moje kompetencje. Zrobiłam mnóstwo szkoleń, kursów. Jeden dość trudny. Jakby nie było trochę się nauczyłam i zdobyłam na prawdę sporo nowych umiejętności. Szkoda mi teraz od tego odejść, ale nie mam na ten moment chyba wyjścia. Boję się klientów, uważam, że ciągle za mało umiem... to się nie udaje i nie uda. Kolejne kompetencje nic tu nie zmienią. Może koniec roku, to dobry moment na decyzje i inne początki. I podstawowy temat - może dać sobie spokój z tymi ambicjami? Są w końcu rzeczy, których nie zmienimy nawet z terapią. Tylko skąd mam wiedzieć, ze to te? Jestem zmęczona... od jakiegoś czasu odczuwam zmęczenie, jakiego wcześniej nigdy nie miałam, tą drogą pod wieczną górę. Może więc trzeba dać sobie spokój, zamiast robić coś przeciw temu, co siedzi we mnie tak głęboko? Jeśli tak zrobię, będę się bardziej bała, że zostanę sama, bo nie będę dość atrakcyjnym człowiekiem... Czasami dziwię się, że jeszcze nie zwariowałam. -
"JĘCZARNIA"-czyli muszę się komuś wyżalić!
HerShadow odpowiedział(a) na magdasz temat w Depresja i CHAD
Wracam po 10h pracy, której nienawidzę Najgorsze, że po niej nie mam siły już na żaden samorozwój, który pomógłby mi w zmianie. W dodatku nie wiem co się dzieje z moją koncentracją. Wyspana czy nie, nie ogarniam Pamięć zawodzi. Potrafię się zawiesić i zgubić coś, o czym mówiłam przed chwila. Od dawna nie mam za dobrej pamięci, ale teraz, to jest koszmar jakis Jak tylko wrócę, zamierzam się położyć, bo kiepsko spałam. Jak nie padam na twarz, tylko wstaję nawet o 12: 00 nie ma siły, żebym zasnęła tak normalnie. Jutro od nowa -
Zaburzenia depresyjno-lękowe - nie widzę dla siebie przyszłości.
HerShadow odpowiedział(a) na gieka temat w Nerwica lękowa
Ach... jakbym czytała o sobie. Z jednym mam odwrotnie - to ja uciekam z każdej pracy. Tak na wszelki wypadek. Przeraża mnie myśl, że mogę zostać zwolniona. Boję się tego, choć raczej rzadko były ku temu powody. Raz mnie wyrzucili. Przepłaciłam ogromnym załamaniem i głębokim epizodem. Powód? Boję się ludzi, więc elegancko wpadłam w rolę ofiary. Praca przez te nerwy traciła i tak oto był niby powód, choć na tym poziomie wiele korporacji z durnymi zasadami ma inne metody... cóż. Na pewno? Nie zawsze to musi być ogromny wstrząs. Ludziom włącza się hamulec "bezpieczeństwa", kiedy czują że nadchodzi etap ich przerażający. Piszesz, że to zaczęło na studiach i piszesz, że boisz się ludzi. Dla mnie to się składa - studia najczęściej zwiastują usamodzielnienie się, konieczność wyjścia do ludzi i przetrwania. Trzeba się utrzymać tak ekonomicznie, a jak to zrobić, kiedy boisz się ludzi? Jak odnaleźć się w miejscu pracy? Może świadome to nie było, ale podświadomości nie doceniamy. Oczywiście ja tu nie twierdzę, że tak było na pewno, ale to się jakoś skleja. Depresja to choroba, ale też komunikat. Bliskie mi co piszesz, bo ja też się od kilku miesięcy zastanawiam czy to się kiedyś skończy? Może nie całkiem, wiem. Ale czy skończy się na tyle, bym mogła przestać czuć się w życiu jak nad przepaścią, na polu minowym a trochę się nim cieszyć, go doświadczać i je eksplorować? Ostatnio mam wątpliwości. Ciężarówki leków, lata terapii a ostatnio doszłam do wniosku, że niby sporo zmieniłam, ale ten kluczowy problem, który mnie blokuje ciągle nie jest rozbrojony. Zaczęłam się zastanawiać czy jest w ogóle na to szansa. Czy ja mam na to jeszcze siłę. Bo w ostatnich miesiącach czuję się wykończona i zrezygnowana, ale tak inaczej niż zazwyczaj. Zaczęłam się zastanawiać, czy nie zostawić tego i może przestać się szarpać? Jednak z drugiej strony wiem, że będzie mnie to frustrować... dlaczego, to może już nie będę się rozpisywać. Przytulam zdalnie. Dobrze, że bierzesz leki, a próbowałaś terapii?