Skocz do zawartości
Nerwica.com

shira123

Użytkownik
  • Postów

    2 390
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Odpowiedzi opublikowane przez shira123

  1. Nie chodzę na terapię od sierpnia, bo rzuciłam ją, bez słowa, kolejną w zasadzie terapię...

     

    Ja też już raz zrezygnowałam, teraz próbuję kolejnej, ale czuję, że nie potrwa to długo.

    Ja w terapię nie wierzę, nie rozumiem w czym ma mi to pomóc. A jak to wygląda u Ciebie? Dlaczego rezygnujesz?

     

    ja nie wierzę, że mogłaby mnie wyleczyć, zresztą terapeutki, na które trafiałam mówiły mi to samo.

    najwyżej wierzę, że mogłaby mi minimalnie pomóc na poziomie tu i teraz, ale w przypadku nasilenia objawów lęku czy depresji, terapia nigdy nic mi nie pomogła.

    rezygnuję nie po kilku spotkaniach,a raczej po paru miesiącach, z powodu nasilenia lęku, gdy lęk jest na tyle silny, że boję się tam iść i ciężko mi się przełamać.

    teraz mogłabym np. wznowić terapię, ale sama myśl o tym powoduje u mnie na tyle lęk, że nie jestem w stanie tego pokonać.

     

    hej, ja tez mam borderline i pierwsza terapie rzucilam po 2 tygodniach...

    ale nastepne kontynuuje juz rok i 3 mce i widze u siebie duza poprawe.oczywiscie wiele

    jest nadal do zmiany ale terapia baaardzo mi pomaga .choc tez mam czasem checi to rzucic,

    uciekac z poczekalni, ale nie robie tego

    co wiecej pozwolilam sobie na wielkie przywiazanie do T.i nie niszcze naszej relacji.

    jestem pelna nadziei, i wam tez tego zycze)

  2. Cześć. Chciałabm się z Wami skonsultować w kwestii dot. moich przypuszczeń co do zaburzeń osobowości. Czytając o zaburzeniach różnego typu, uznałam, że najbliższe mojemu zachwoaniu moe być podejrzenie bordera. Oczywiście, nie chcę się samodiagnozować, bo rownie dobrze mogę mieć raka trzustki, wnioskując po objwach wypisanych w internecie ;) U psychiatry byłam dwa razy (pozniej ju mi się nie chciało) - nerwica natrectw (drapanie), epizody depresyjne. Dostałam paroksetyne, rałam z poltora miesiaca, odstawiłam z dnia na dzień, bo nie czułam poprway (nie gryźcie) a i tak piłam dużo alkoholu, wiec uznałam, że skoda mojego zdrowia. Do lekarza powinnam chodzic ciagle, na terapie rónież, ale naprawdę, nawet jeśli się zmuszę, by iść do lekarza raz na jakiś czas, to cud, terapię trzeba uskuteczniać regularnie, a regularnie to ostatnie słowo, które mogło być jakkolwiek związane ze mną.

    Niepokojące mnie objawy/zachowania/uczucia:

    1. Mam wrażenie wewnętrznej pustki, znudzenia, zdegustowania prez cały czas. Dominującą emocją, którą odczuwam w większości czasu jest gniew. Nie wiem nawet na co, często nie umiem wskazac "wyzwalacza", po prostu jest i nabrzmiewa. Najczęściej nie umiem zapanować nad wyzwalaniem go, więc średnio co chwilę podnoszę na kogoś głos, pyskuję, wydrę się. Jeśli straam się zapanować nad tym gniewem i nie wrzucać go na zewnątrz, po nawet niedługim czasie jestem na skraju wewnętrznej rozpaczy i roztrzęsienia. mam wrażenie, że albo zaczne krzyczeć, albo zacznę płakać, tak sielnie czuje się bezradna w stosunku do wszechogarniajacego uczucia złości.

    2. Od dziecka czuję, że chciałabym komuś zrobić krzywdę. Uderzyć, skopać (?). Mam wrażenie, że czułabym się wtedy oczyszczona, że spuszczono by ze mnie powietrze jak z balona. Gdy miałam 9-12lat, trenowałam piłkę ręczną, tlko dlatego, że ył to kontaktowy sport, w którym mżna było faulować inne dzieci. Pamiętam do teraz, że faulowanie było moim jedynym celem, że tlko to dawało mi satysfakcję i uśmiech po meczu. Pózniej nie wyzwalalam swojej agresji fizycznie (choć bedac mlodm nastolatkiem lubilam psychicznie gnebic). Do teraz nie zrobiłam nikomu krzywdy celowo, oprócz sytuacji kłótni moim już byłm facetem. Czasem uczucie gniewu było tak silne (czasem be powodu), że potafilam go zepchnać nogami z lozka na ziemie, kopiąc, czy nie wiem, wykręcić dłoń. Dla jasności - chec zrobienia krzywdy nie opiera się na chęci pozbawienia kogos zycia (bze, jak to zle brzmi. po prostu nie myslcie, że aż tak mam nierówno), a na checi kopniecia, uderzenia, podloenia nogi, zepchniecia skądś itd. + dziwne jest to,że nigdy nie czułam tej potrzeby w stsunku do zwierząt. Nigdy nie podniosłam ręki na zwierzę, pracowałam w schronisku, mam ogromne pokłady empatii dla tych maluszków.

    3. Jestem wiecznie śpiąca i zmęczona.

    4. Moja prokrastynacja osiągnęła poiom zenitu.

    5. Systematycznie obniżam poprzeczkę w sprawie studiów, pracy itd. Nie mam już chyba ambicji, ani chęci. Wolę robić łatwiejsze rzeczy, może nic nie osiągnę, owszem, ale a)będę się tym martwić pozniej, b)nie chce mi się starać, naprawdę. Mam wrażenie, że gdbym się postarała, moglabym byc jedną z najlepszych osob w niejednej dziedzinie, jednak staram się wybierać najmniejwymagajace, najlatwiejsze drogi i i tak rzutem na tasme daje rade, bo za nic nie umiem i nie chce się zabrać.

    6. Permanentnie czuję, że gardzę większością ludzi. Mam wrażenie, ze bywam narcyzem, naprzemiennie z byciem chyba zakompleksionym człowiekiem, mimo e jestem atrakcyjną osobą.

    7. Nie wiem, czy cuję emocje w ten sam sposob, co inni ludzie. Z jednej strony mam wrazenie, ze nie jestem w stanie czuc milosci (nawet do rodziny), moze jedynie jakies silne przywiazanie, jednak na pocatku zwiazku bylam chyba naprawde "szalenie zakochana. A propos związków - ciągnie mnie tylko do tych niebezpiecznych, intensywnych, niemożliwych, brutalnych. Mam wrazenie, ze gdyby bylo dobrze bez przerwy, zwymiotowałabym. Potrzebuje, by cos się działo. :twisted: Czesto wiem,ze jest to dla mnie niebezpieczne, ale nie umiem inaczej. Jesli jest zbyt nudno, rozpoczynam klotnie, groze samobojstwem (ktorego nawet nie mam w planach), tylko po to, by cos sie zadzialo. Podobaja mi się często mezczyzni niosiągalni (odleglosc, status spoleczny, niezainteresowanie mną) lub tacy, którzy są zajęci. -Czuje satysfakcję, gdy spędzę z takim mezczyzna noc, jednoczesnie nie jestem zadrosna o jego powrot do swojej kobiety. Wlasicie to chyba nawet wolę. Prawdopodobnie a kolejnym spotkaniu brzydziłby mnie. To kolejny problem. Oboejtnie, czy do seksu dochodzi, czy nie, gdy rodzi sie miedzy mna a jakims facetem relacja, to przez pierwsze kilka dni (maks 2 tygodnie) jestem miła, zainteresowana i jakąs taka przyhchylna, a poniej cyk, jakby ktoś przełączył przycisk, mma wrazenie, e tej osoby wręcz nienawidzę, fuj.

    8. Ciągnie mnie do roznych substancji, jesli mam nastrój, jak ja to nazywam, na wyżu. Równoczesnie, ciagnie mnie rowniez do przygodnego (czesto srednio odpowiedzialnego) seksu. W ogole, na etapie "wyzu emocjonalnego" mało która decyzja podjeta przeze mnie jest odpowiedzialna, Jestem wtedy raczej na poziomie "mam to gdzies, bawię się na całego".

    9. Oczywisie, posiadam tez etapy zdolowania bardzo duzego. W gruncie rzeczy, moje nastroje szybk się mieniają, są intensywne i czesto nie mają powodu, by się mienić/pojawić, a jdenak.

    10. W tym punkcie nie wiem nawet, jak mam określić to, co mnie zastanawia czy niepokoi. Mam wrażenie jakbym nie była spójną osobowością. I tu nie chodzi o jakąś drugą jaźń, czy coś, świadomosc mam ciąglę tę samą, mam wrazenie po prostu, że moje cechy często się zmieniają w zaleznosci,od okoliczności, towarzystwa nastroju, czy nawet filmu/piosenki. Zmieniam (nieswiadomie lub lekko-swiadomie) swoje zachowanie, sposob mówienia, ubierania się, CZY NAWET TEMPR GŁOSU, bo coś mi się spodobało, więc na przykład mowię/ubieram się podobnie czy cos. Na przyklad, ostatnio uznalam, ze moze fajnie byłoby być dużą-małą dziewczynką i automatycznie moja barwa głosu zupełnie łagodniała itd. Gdy spodoba mi sie jakis akcent, mowie w nim. To jest w ogole dziwne.

     

     

    Poki co to chyba wszystko, co przychodzi mi na mysl, chociaz znajac zycie pozniej wpadnie mi d glowy jeszcze wiele rzeczy. Coz, najwyzej bede uzupelniac w wątku.

    Co sądzicie? Dzieki z gory za odpowiedzi :)

     

    hej

     

    nie chce cie diagnozowac ale faktycznie border to bardzo pasuje...

    ja wiele rzeczy mam podobnych ...ta chec adrenaliny...zeby tylko nie bylo nudno

     

    a robisz ryzykowne rzeczy?

    robisz sobie krzywde?

     

    wybierasz sie do psychiatry/psychologa?

  3. Cześć wszystkim! Jestem tutaj nowa, jakiś czas temu niezależnie dwóch lekarzy stwierdziło u mnie bordera. Terapeuta powiedział, że nie będzie mnie diagnozował (nazywał schorzenie), tylko leczył poszczególne problemy. Mam do Was kilka pytań, bo nie do końca widzę w sobie borderline.

    1. Czy wszyscy macie takie książkowe wybuchy złości i agresji? Ja jestem dość spokojna, jedynie na siebie się złoszczę, siebie wyzywam i nienawidzę. Wobec innych bywam tylko cyniczna, nic więcej.

    2. Grozicie partnerom samobójstwem lub autoagresją w czasie trudnych momentów w związku, kiedy to możliwe jest rozstanie? Mi się to nigdy nie zdarzyło, dobija mnie to, mam myśli s, ale nikogo nigdy tym nie szantażowałam. Na czym innym ewentualnie polegają u Was próby uniknięcia porzucenia? Ja jedynie podporządkowuje się innym, unikam kłótni, nie wyrażam własnego zdania, boję się sprzeciwiać, mimo, że się w jakiejś sprawie nie zgadzam. Tylko tyle.

    3. Jaki macie stosunek do siebie? Ja mam problem z dewaluowaniem siebie. Choć bywają momenty, że siebie kocham, czy to świadczy właśnie o niestabilnym obrazie własnego ja?

     

    to o mnie:

     

    1.miewam wybuchy zlosci kiedys czesto, teraz po terapii rzadko.na siebie tez sie zloszcze

    2.nie mam partnera. ale w klotni z mama grozilam ze sie zabije,robilam ryzykowne rzeczy zagrazajace zyciu

    3.mam tak samo-raz siebie kocham raz nienawidze. czasem usmiecham sie do siebie czasem nie moge patrzec w lustro.

    tez siebie dewaluuje. tak to jest niestabilny obraz ''ja''

     

    zeby bylo smieszniej, studiuje psychologie wiem sporo o moich mechanizmach

    ale czasem przegrywam z niszczycielska sila ktora jest we mnie.

    oby jak najrzadziej ;)

  4. witajcie, chcialam sie zameldowac na ty m watku

    bo dzis po zrobieniu testow na terapii uslyszalam diagnoze borderline...

     

    o dziwo nie jestem jakos szczegolnie zalamana. bardzo sie balam tej diagnozy, plakalam

    ale teraz czuje spokoj.

    moja T.b. mnie wspiera i mowi ze jestem b.zaangazowana w terapie-trwa juz rok i 3mce

    i pewnie jeszcze ze 2 lata conajmniej...

    ale jestem spokojna, moje myslenie od poczatku terapii przeszlo metamorfoze

    staram cieszyc sie kazdym dniem kazda mila chwila

     

    moja T.najchetniej wyslalaby mnie do Krakowa ,ale studiuje na pomorzu,tak wiec na razie terapia

    indywidualna

    pozdrawiam :P

  5. swietnie napisane superb

     

    ale ja widze ze Autorowi jest chyba wygodnie tkwic w takim stanie wegetacji...

    nikt za niego jego zycia nie zmieni

    najlatwiej jest narzekac i biadolic...

  6. kolego

    jesli nie pojdziesz do psychologa

    to RACZEJ NA PEWNO nic sie nie zmieni na lepsze

    chcesz sobie pomoc-idz

    no chyba ze chcesz miec takie zycie sam w domu ,na kanapie

    wiem o czym mowie bo spedzilam tak wiele lat

     

    teraz prowadze zupelnie inne ,fajne, ciekawe zycie

    wiem co mowie

  7. No wlasnie dlatego powinienes wybrac sie na psychoterapie.moze na grupowa?

    indywidualna masz raz w tygodniu 1 godzine a grupowa codziennie po kilka godzin przez 3 mce.

    nie woiem skad jestes ale mozna sie dostac na NFZ, tylko troche sie czeka

  8. Dzięki za odpowiedź. Myślisz, że to nerwica? Ja boję się, że to coś więcej. Miałem już różne plany:/

    Co do psychiatry to pewnie dobry pomysł, tylko czy się odważę to wątpię. Nawet jeśli się wybiorę i pójdę tam to nie powiem prawdy i tego co mnie gryzie. Wychodzę z założenia, że ktoś z kim rozmawiałem kilka minut czy nawet godzin nie zrozumie ani małej części tego co ktoś w życiu przeszedł i tego co czuje, co myśli.

    Dziś w pracy myślałem co jest ze mną nie tak większość ludzi siedzi i niczym się nie przejmuje na nic nie zwraca uwagi. Ja albo mam takie wrażenie albo zauważam rzeczy na które ktoś w życiu by nie zwrócił uwagi. Dziś pisząc ze znajomą o pierdołach po jednej z wiadomości nie wiem czy mam jeszcze do niej pisać czy sobie odpuszczać. Pewnie przesadzam i miała na myśli coś innego jednak biorę pod uwagę tą gorsza opcje. Dużo spraw zupełnie inaczej interpretuje niż zdecydowana większość osób które znam. Pisałem już wyżej, że raczej nie mam problemów z nauką jednak geniuszem nie jestem. Ja mam takie wrażenie czy otaczają Nas idioci ? Przepraszam jeśli kogoś urażę, ale sporo osób które spotyka się na co dzień to ludzie którzy mają problemy lecz ich nie widzą. Ledwo potrafią dodawać, a co dopiero analizować to co ich otacza. Może za dużo myślę i to mój problem...

     

    nawet nie wiesz jak swietnie cie rozumiem...jakbym czytala o sobie

    tak mamy my, wrazliwi ludzie, za duzo myslimy, analizujemy

    za bardzo boimy sie oceny innych

    ja czasami zazdroszcze tym ''glupszym'' bo maja fajne zycie na luzie nie przejmuja sie niczym

     

    ale ja nie mysle o ludziach ''idioci''widze w nich cos wiecej

     

    jesli chodzi o psychiatre-idz, prosze cie, zrob to dla siebie

    i mow prawde, nie boj sie oceny

    oni sa przyzwyczajeni do roznych przypadkow

     

    ja ci powiem tak,zawsze strasznie sie balam i unikalam psychologow. myslalam,

    co , ktos bedzie ''grzebal mi w glowie'' pozna moje mysli, nigdy!!

    a potem poszlam na terapie

     

    i teraz sama studiuje psychologie))

     

    mowie ci, to bardzo pomaga, wygadac sie przed kims kto cie nie potepia, tylko stara ci sie pomoc

  9. witaj na forum,

     

    moim zdaniem to jakis rodzaj nerwicy-zaburzen lekowo-depresyjnych

    wiesz, powinienes pojsc do psychiatry,nie trzeba skierowania, i poprosic tez o skierowanie na psychoterapie

     

    dodam ze mam podobnie tez sie b.stresuje ale dzieki terapii i lekom jest o wiele lepiej.

    powodzenia!

  10. niedawno pisalam o moim ojcu a tu znowu mnie to spotkalo...

    jestem w pracy za granica,pewien sasiad-pietro wyzej, pan lat 60

    zaczal sie do mnie ''zalecac'' najpierw byly to tylko zarciki apotem posunal sie do przytulania i poklepywania.

    wiecie co zaczynam sie zastanawiac czy to ze mna nie jest cos nie tak.mama mi mowi ze sie troche wyzywajaco ubieram.no ale jest lato nie bede sie ubierac jak zakonnica.

    a ten facet posunal sie do tego ze wszedl do mojego pokoju bez pukania a potem jak sie zamknelam na klucz dobijal sie i walil w drzwi

    balam sie, zadzwonilam do koordynatorki, rozplakalam sie

    masakra....dlaczego mnie to spotyka, wciaz i wciaz na nowo???

    zaczelam unikac mezczyzn

     

    dziwne bo w czasie tych wstretnych zalotow nie czulam zlosci, nic nie czulam jakbym sie totalnie odciela.bylam jak drewniana lalka. dopiero pozniej poczulam wielka zlosc

  11. Witajcie kochani! Nazywam się Szymon, skończyłem kilka dni temu 24 lata i choruję od 19 roku życia na zaburzenia lękowe z epizodami depresyjnymi (tak przynajmniej stwierdził mój lekarz...), epizody depresyjne i lękowe doświadczyłem już jako małe dziecko, jednak jakimś cudem przeszły samoczynnie-zmalały objawy do akceptowalnego poziomu. Odkąd pamiętam jestem człowiekiem bardzo wrażliwym, lękliwym i strachliwym, z czym często nie mogłem się pogodzić, ponieważ wiedziałem, że jest to znacznie odbiegające od normy... Podejrzewam, że na taki stan rzeczy miał wpływ wychowania przez moich rodziców, a w szczególności przez moją matkę (ojca w moim dzieciństwie, aż do okresu dojrzewania nie było, był pracoholikiem uciekającym w alkoholizm), która zawsze traktowała mnie jak kruchą istotę dmuchając i chuchając przy każdej możliwej okazji(nie mam jej tego za złe, wiem że jak każda matka chciała dla mnie najlepiej). Poza tym napięta sytuacja w domu związana z ciągłymi kłótniami nie pozwoliły mi na zbudowanie w swojej głowie obrazu bezpieczeństwa (poza jednym miejscem, domem mojej babci gdzie tylko tam czułem się bezpiecznie i w pełni komfortowo).

     

    Cała świadoma"przygoda" z nerwicą zaczęła się w wieku 19 lat. Był to okres bardzo trudny dla mnie, ponieważ zmagałem się wówczas z pełnym brakiem akceptacji sytuacji panującej w domu, z buntem okresu dojrzewania, z problemami wyboru kierunku studiów i stresem związanym z egzaminami maturalnymi, z brakiem akceptacji własnego wyglądu, a przede wszystkim z duszoną w sobie prawdą o mojej odmiennej (jakby tego wszystkiego było mało) orientacji... Te problemy młodego człowieka były dla mnie bardzo męczące, wprowadzały mnie w depresję i totalną niechęć do życia. Moje życie kulało się z dnia na dzień, a jedynym ratunkiem wówczas byli moi przyjaciele. Czarę goryczy spowodowała moja pierwsza nieodwzajemniona i młodzieńcza miłość do człowieka, który nie był mi pisany. To ona sprawiła, że poziom mojego załamania sięgnął zenitu, był to dla mnie bardzo ważny człowiek, widziałem w nim wszystko, to on sprawiał, że potrafiłem się uśmiechać, nie tylko swoją obecnością, ale też swoim pełnym optymizmu podejściem do życia, był taką moją bateryjką, co prawda często niepewną, ale mimo wszystko było mi przy nim lżej i lepiej. Kiedy zrozumiałem, że to nie ma sensu i mój kontakt z tym człowiekiem został praktycznie ograniczony do zera, po krótkim okresie pojawiły się pierwsze nieuzasadnione lęki

     

    Pierwszym lekiem jaki został mi przepisany był rexetin, czyli paroksetyna 20mg. Zadziałał na mnie idealnie, odzyskałem siły witalne, pewność siebie której wcześniej nie miałem, a jedynym skutkiem ubocznym było tycie i nadmierny apetyt na słodycze. Kurację zaprzestałem po około roku leczenia, kiedy to wydawało mi się, że mam to już wszystko za sobą. Niestety nerwica wróciła po niecałych trzech miesiącach. Następnym krokiem jaki podjąłem była zmiana lekarza. Stwierdziłem, że dobry lekarz powinien mnie z tego wyleczyć, a nie tłumić moje objawy. Dostałem namiar, zostały mi przepisane inne proszki- escitalopran 10mg i depakine-chrono w dwóch dawkach 150mg rano i wieczorem. Pani psychiatra w początkowym rozeznaniu stwierdziła iż zmagam się z zaburzeniami afektywnymi dwubiegunowymi z epizodami lęku. Po moim wywiadzie wywnioskowała, że paroksetyna rozchwiała mnie emocjonalnie i jedyne czego teraz mi trzeba to ustabilizowania moich emocji i poprawę mojego depresyjnego samopoczucie. Byłem wówczas w fatalnym stanie, ciągle prześladowało mnie przeświadczenie, że zwariuję, ataki były bardzo silne, a ja nie chciałem stać się warzywem. Kurację nowymi proszkami kontynuowałem przez kolejny rok, aby wrócić po tym czasie do paroksetyny ze względu na ciągłe złe samopoczucie objawiające się sztucznym pobudzeniem i dziwnym wyciszeniem nie redukującym moich lęków, a jedynie zmiejszających ich skutek. Po powrocie na paroksetynę wszystko wróciło do "normy", a ja wówczas poddałem się psychoterapii psychodynamicznej aby zrozumieć podłoże mojego lęku. Trwało to łącznie przez prawie dwa lata, czułem się coraz lepiej, aż postanowiłem na początku tego roku kolejny raz odstawić prochy, czułem się już tak pewnie, że stwierdziłem "tym razem na pewno się uda". Niestety kolejny raz nici z mojego planu. Za zgodą lekarza od końca tego roku wróciłem na escitalopran, ponieważ stwierdziłem, że nie chcę wracać na paroksetynę, a jedynie na coś co działa na mnie łagodniej, a że w szufladzie nadal leżało opakowanie escitalopranu podjęliśmy decyzję o zaczęciu leczenia po raz kolejny tym lekiem. Lek kolejny raz się nie sprawdził, poprawił jedynie mój humor, natomiast lęki stawały się coraz silniejsze, a ja czułem, że idę na dno.

     

    W chwili obecnej po raz trzeci wracam do paroksetyny, dziś jest mój pierwszy dzień zmiany i czuję się fatalnie... Nic mi się nie chce, czuję niemoc i mam mętlik w głowie... W dodatku zablokowałem się na swoje emocje, boję się ich, bo mam wrażenie, że ich obecność może spowodować, że zwariuję. Żyję według schematu utartego w głowie, nie tak jak chce żyć. Mam problem z określeniem własnej osobowości. Przez te wszystkie zmiany leków, już sam nie wiem jaki jestem na prawdę. Na paroksetynie jestem człowiekiem o absolutnej pewności siebie, bez strachu związanego z życiem, mniej się boję, nie jestem strachliwy, ale za to jestem trochę otępiony, czuje, że nie do końca jestem taki jak powinienem być, mam mniejszą wrażliwość na życie, która mimo wszystko jest dla mnie ważna... Na escitalopranie jestem człowiekiem bardziej naturalny i zbliżony do własnego wewnętrznego "ja", natomiast przeszkadza mi dziwne uczucie sztucznego pobudzenia oraz powtarzające się ataki lęku, które prowadzą do kotłowaniny negatywnych myśli w mojej głowie i które najczęściej wprowadzają mnie w stan derealizacji i strach przed zeschizowaniem... Doceniam jednak w nim to, że nie zaburza on mojej empatii i wrażliwości na innych ludzi, nie jestem zwykłym "ch*jem" mówiąc kolokwialnie...

     

    Zapisałem się już na kolejną psychoterapię. Tym razem behawioralno-poznawczą i mam nadzieje, ze jest to dobry krok. Potrzebuję jednak Waszej pomocy, Waszego doświadczenia... Może ktokolwiek z Was miał podobną historię? Potrzebuję wsparcia, czuję się taki odosobniony z tym problemem, mam wrażenie, że nikt nigdy nie doświadczył tego samego co ja, że nauka jest bezsilna, albo że to już schizofrenia, bo często miewam uczucie pustki w głowie i już sam nie wiem czy to co odczuwam jest realne, normalne, ale mimo wszystko krytycyzm jest zachowany.

     

    Pozdrawiam i mam nadzieje, że ktoś to przeczyta.

     

    witaj ja tez bralam paroksetyne 6 mcy, po terapii odstawilam ale musialam wrocic bo depresja wrocila.na parogenie czuje sie b.dobrze

×