Skocz do zawartości
Nerwica.com

szaraczek

Użytkownik
  • Postów

    768
  • Dołączył

Odpowiedzi opublikowane przez szaraczek

  1. SebaNN, Ja się przekonałem, że jak dany lek ma na kogoś działać, to będzie działać już w najniższej terapeutycznej dawce. Najważniejszy w kuracji tymi lekami jest czas a nie ciągłe zwiększanie dawek. Joker27 bierze klomipraminę dopiero od 6 tygodni. Nie jestem lekarzem, ale widać, że ma kumatego lekarza bo Ten nie zmienia mu leków jak rękawiczki kiedy po miesiącu czasu nie działa. Mówi Mu, że organizm się wysyca. Oczywiście tak jest, ale to jeszcze nie znaczy, że lek Mu pomoże bo to loteria i każdy zdaje sobie z tego sprawę. Niestety nie ma innej możliwości tego sprawdzić czy lek nam pomoże czy nie jeśli tylko czekać cierpliwie. Ja po swoich przygodach z wenlafaksyną wiem, że lek jest w stanie zaskoczyć nawet dopiero po 6 miesiącach. Może, ale nie musi. Tak jest z tymi lekami. Może być też tak, że lek zaskoczy, ale będzie działać tak jak nie powinien. Tego nikt nie przewidzi. U mnie tak było z sertraliną. Co z tego, że zaskoczyła już po 3 tygodniach jak to nie było odpowiednie działanie na mnie. Paroksetyna zaskoczyła już w pierwszym tygodniu brania i też działanie było nieodpowiednie. A mój pierwszy antydepresant - wenlafaksyna - zaskoczył dopiero po 6 miesiącach i działanie było spektakularne, to było to! Joker27 musi cierpliwie czekać i wierzyć, że klomipramina pomoże.

  2. Swoją historię opisałem w tym temacie jak i tutaj: https://www.nerwica.com/nerwica-l-kowa-co-zrobi-moja-historia-cz-2-t12050-5474.html Jak już wspominałem na depresję, fobię społeczną, zespół lęku uogólnionego i napadowego cierpię od lat. Wiedziałem co mi dolega i doskonale zdawałem sobie z tego sprawę. I to jest niezaprzeczalnym faktem. Nigdy nie wzbraniałem się przed diagnozą u siebie owych zaburzeń psychicznych. Wiedziałem, że jestem "psychiczny" i wiedziałem jak nazywają się fachowo moje zaburzenia. Sam się zdiagnozowałem i wiedziałem, że wizyta u lekarza psychiatry tylko to potwierdzi. I tak też się stało. Do lekarza psychiatry również wybrałem się dobrowolnie ponieważ wiedziałem co mi dolega, wiedziałem, że tylko psychiatra może mi pomóc i męczyły mnie moje przypadłości, dlatego chciałem to wreszcie zmienić. Nigdy nie miałem problemu z zaakceptowaniem swoich zaburzeń nerwicowych i depresyjnych. Dostałem wenlafaksynę i po kilku miesiącach zacząłem wreszcie normalnie żyć. Wszystko przeszło. Potem lek odstawiłem i oczywiście wszystko wróciło, ale nie w tym rzecz bo to miało miejsce już kilka lat wstecz. Natomiast w ubiegłym roku w październiku pewnego dnia stało się coś co trwa po dziś dzień. Nagle pojawiło się mnóstwo objawów z praktycznie wszystkich układów organizmu, które trzymają po dziś dzień. I to nie jest żadna nerwica, której dopatrują się wszyscy lekarze u których szukam przyczyn swojego złego stanu zdrowia ponieważ nerwicę mam od lat i wiem jak ona u mnie wygląda. Od października po prostu zachorowałem na coś jeszcze. Oczywiście zaczęło się odsyłanie do psychiatry do którego i tak już chodziłem od lat a który sam stwierdził, że to co mnie dopadło teraz, napewno jest czymś dodatkowym. Ja sam czuję się fatalnie, tak jakby od października moje życie całkowicie się skończyło. I naprawdę nie mam już sił więcej razy słuchać sugestii różnych "specjalistów" abym udał się do psychiatry bo to nie rozwiąże moich problemów ze zdrowiem.

    Tak. To prawda. Nie robiłem jeszcze żadnych badań w kierunku chorób odkleszczowych i nie twierdzę, że napewno je mam. Napewno jednak moje objawy w znacznym stopniu pokrywają się z objawami tych chorób jak i opisami osób chorych. Podobne objawowo są też układowe: chlamydioza i mykoplazmoza. To niekoniecznie musi być jakaś "odkleszczówka". Dlatego też nie zamierzam się zadowolić diagnozą nerwicy i depresji. Tym bardziej, że nawet mój psychiatra, który zna mnie od lat sam - jako jednyny lekarz do tej pory - zasugerował temat boreliozy widząc mnie, słysząc co opisuję, jakie mam objawy. Zrobiłem już mnóstwo badań. Oczywiście pomijam to, że większość badań wykonałem prywatnie bo na NFZ nie ma co liczyć.

    Nie jestem żadnym ekspertem w dziedzinie boreliozy. Na fora o boreliozie zacząłem wchodzić od kilku miesięcy.

    Nie podjąłem decyzji o leczeniu ILADS. Nawet gdyby było mnie na nie stać to i tak nie wiem czy bym się zdecydował. Wiem, że to agresywne, długotrwałe leczenie, zawsze obarczone możliwością niespodziewanych reakcji, ale wiem też, że to w tej chwili praktycznie jedyna droga i nadzieja na wyleczenie w/w chorób. No może jeszcze do tych metod zaliczyć można ziołolecznictwo i dobry biorezonans, ale to już trzeba wiedzieć który konkretnie i musi go obsługiwać doświadczona osoba.

    Ludzie robią badania m.in. dlatego bo właśnie nie są przekonani do swojego zakażenia jeśli nigdy nie mieli rumienia. Poza tym szukają odpowiedzi na swój zły stan zdrowia. Zawsze to człowiek jest spokojniejszy wiedząc co mu dolega i wtedy łatwiej mu podjąć decyzję o wdrożeniu odpowiedniego leczenia. Bo niewiedza co tak naprawdę nas "zjada", jest dodatkowo czynnikiem dobijającym. Brak diagnozy to zawsze wielka niewiadoma. Nie wiadomo czy rozpoczynać leczenie w ciemno, czy szukać dalej czy jeszcze co. Nie wiem czy zdecydowałbym się na leczenie metodą ILADS bez potwierdzonej diagnozy.

    Odnośnie boreliozy przypomina się histeria z toksoplazmozą.

    Gdyby owe choroby były tak powszechne i łatwo zarażalne jak się twierdzi to populacje terenów wiejskich juz dawno przestały by istnieć.

    Śmiertelność boreliozy wynosi 2%, ale sama borelioza rzadko kiedy doprowadza do śmierci. Dopiero powikłania przy boreliozie mogą doprowadzić do śmierci. No i w te statystyki nie są wliczane samobójstwa, które w boreliozie nie są rzadkością.

  3. INTEL 1, Zastanawiam się dlaczego w ogóle nie odniosłeś się do podanego przeze mnie przypadku Linkiii. Chyba wiem dlaczego. Po prostu kłóci się to z tym co sam twierdzisz. Sam wcześniej stwierdziłeś, że ELISA i WB wystarczają do stwierdzenia bądź wykluczenia boreliozy. Linkaaa ma 3-krotnie dodatni test WB w klasie Igm więc nawet Ty musisz przyznać, że borelioza nadal szaleje u Niej na całego. Tym bardziej, że ma objawy. Lekarze zakaźnicy przeleczyli Ją miesiąc jednym antybiotykiem i uznali, że wszystko już załatwione. Według nich i Ciebie powinna być wyleczona. Dlaczego więc objawy neurologiczne w ogóle Jej nie ustąpiły? Dalej uważasz, że wszystko jest w porządku ze standardowym leczeniem boreliozy?

    Sam napisałeś, że Ojciec Twojego Kolegi od lat cierpi na boreliozę. Raz do roku kładzie się do szpitala bo nie jest w stanie normalnie funkcjonować. Według zakaźników borelioza jest łatwa i prosta w leczeniu. Skoro tak jest, dlaczego ta teza nie sprawdza się u Ojca Twojego Kolegi? Ty i lekarze zakaźnicy zaprzeczacie sami sobie. Takich absurdów jest od groma. Naprawdę wielu ludzi już dawno przejrzała na oczy, nie wierzy w zespół poboreliozowy i podziękowała "leczeniu" zakaźników.

    Taaa.... wystarczy wejśc na strone Biblii boreliozowców i od razu można stwierdzić jak ten cały ILADS sobie radzi.

    Ludzie przez KILKANAŚCIE miesięcy ( czasem nawet kilka LAT !!! ) wala w siebie kompilacje antybiotyków i dalej "chorują"... Ale przy okazji na na grzybice tak silną , że na plecach muchomory sromotnikowe im zaczynają wyrastać ( a najpewniej w mózgu )

    Nie ma poprawy po roku antybiotykow za kilka tysięcy zlotych? Och, to zapewne koinfekcja z "babeszjozą" a tę już leczy się według innych protokołów :D

    Jeśli posiadałbyś wiedzę o leczeniu ILADS wiedziałbyś, że żeby nie dopuścić do rozwoju grzybicy, stosuje się duże dawki probiotyków i suplementów.

    Dość często wmawia się tam ludziom babeszjozę. To nic, że według oficjalnych statystyk w Polsce było do tej pory tylko kilka przypadków, oni WIEDZĄ, że chorych są dziesiątki tysięcy, tylko ten spisek lekarzy i naukowców stara się to ukryć, z sobie tylko wiadomych powodów - zapewne po to, by nie zarobić na leczeniu. Tylko kilku lekarzy umie to leczyć i diagnozować, na forum można dostać namiary, potem robi się test za kilkaset zł, który co drugiej osobie wychodzi dodatni - i pozostaje tylko wydać kilka czy kilkanaście tysięcy na leki. A jak nie pomogą... poszuka się innej "koinfekcji"

    Ja wiem, że sprawa z boreliozą i koinfekcjami może być bardzo frustrująca. Niedoskonałe testy o których trąbi sam ILADS, długość i sposób leczenia itd. Co wcale nie oznacza, że ILADS kłamie twierdząc, że jeśli leczenie nie posuwa się do przodu, winne są temu koinfekcje. Jak wiadomo testy mogą nie znaleźć danej koinfekcji co nie oznacza, że jej nie ma. Wiadomo, że w dzisiejszych czasach podświadomie wymagamy od medycyny żeby ta, w szybki sposób uporała się z naszymi dolegliwościami, ale niestety jest jak jest. W leczeniu boreliozy i koinfekcji trzeba być cierpliwym. Borelioza i koinfekcje to temat rzeka. Myślę, że masz problem z zaakceptowaniem faktu, iż borelioza i koinfekcje nie są tak łatwą rzeczą do wyleczenia wbrew temu co wmawiają nam zakaźnicy i lekarze rodzinni na każdym kroku. Chyba istnieje w Tobie duży konflikt wewnętrzny. Naprawdę zrozum, że na dzień dzisiejszy medycyna konwencjonalna jest bezsilna w tych chorobach.

  4. INTEL 1, Ty naprawdę nic nie wiesz o tych chorobach. Myślę, że nic Cię nie przekona dopóki sam nie zachorujesz i wtedy zobaczysz na ile jest w stanie pomóc Ci medycyna konwencjonalna. I wtedy dopiero poczujesz co to znaczy rozgoryczenie i bezsilność kiedy będziesz się czuł umierająco, będziesz szukać pomocy u lekarzy medycyny konwencjonalnej a usłyszysz tylko: "Jest Pan zdrowy, to nerwica, proszę się udać do psychiatry". Żeby daleko nie szukać. To cytat użytkowniczki Linkaaa z tego tematu:

    z bolerka jest problem jezeli chodzi o djagnoze, nie ma "klasycznych" objawow poza moze rumieniem- ktory niby tez nie zawsze wystepuje. mi od pol roku wychodzi pozytywna w klasie igm ( WB) . pierwszy raz badali mnie w grudniu i uznali ze to mam, przeleczyli mnie ale ale neurologiczne dolegliwosci mi nie przeszly. w kwietniu dostalam sie na zakazny i znowu WB - pozytywny igm , w maju to samo. wiec wyglada ze nigdy tego gowna nie mialam, a wyniki wychodza z jakiegos powodu falszywe ( powodem moze byc toczen wiec nie wiem co gorsze...)

    przy mojej psychice oczywiscie czulam wszystkie objawy ktore przeczyalam na necie...wiec grzebania po necie nie polecam

    zwlaszcza ze znam kilka przypadkow wsrod znajomych i rodziny, to nie jestet taka zadka choroba i mozna sie wyleczyc, nawet w pozniejszym stadium

    internet jest pelen "specjalistow " w tym temacie , wiele osob ktore sie na to leczylo nigdy tego nie mialo . kiedys trafilam na forum i znacznie pogorszylo to moj stan psychiczny. a nie warto!!!

    jak dadza antybiotyki to nalezy zjesc a potem dbac o siebie , lepszej metody nie ma

    Dziewczyna ma potwierdzoną boreliozę testem WB. Spójrz co napisała: "przeleczyli mnie, ale neurologiczne dolegliwości mi nie przeszły". Zobacz jak wiele pomogli Jej Twoi wspaniali zakaźnicy. W następnym poście napisała, że była leczona przez 30 dni sumamedem. Pewnie Dziewczyna dała sobie wmówić, że nieustępujące objawy po tym leczeniu to tzw. zespół poboreliozowy. A skoro to zespół poboreliozowy, który z założenia ma przecież ustępować w miarę upływu czasu, dlaczego więc w kwietniu kolejnego roku znowu trafiła na oddział zakaźny? Myślę, że scenariusz był taki, że zakaźnicy po swoim miesięcznym leczeniu boreliozy zmienili więc tylko nazewnictwo. Według nich to już nie była borelioza a tzw. zespół poboreliozowy, który w rzeczywistości był dalej boreliozą o czym zakaźnicy nie mieli zielonego pojęcia. Tak to się właśnie odbywa. Sprytnie to robią. Co mniej światłe osoby - o zgrozo - dają się w to wkręcić i w końcu tak jak Linkaaa zaczynają powątpiewać w swoją chroniczną boreliozę. Na dowód tego spójrz co napisała: "w kwietniu dostalam sie na zakazny i znowu WB - pozytywny igm , w maju to samo. wiec wyglada ze nigdy tego gowna nie mialam, a wyniki wychodza z jakiegos powodu falszywe ( powodem moze byc toczen wiec nie wiem co gorsze...)". Ona myśli, że ten miesiąc leczenia sumamedem przez zakaźników wyleczył ją z boreliozy a dodatnie wyniki WB z kwietnia i maja następnego roku wychodzą fałszywie ujemne. Szkoda, że nie udziela się już w tym temacie bo ktoś powininen Ją uświadomić, że choruje na przewlekłą boreliozę. Zresztą zrobiła to Wiola na kolejnej stronie, ale nie wiem czy Linkaaa to sobie przyswoiła. Chyba uwierzyła zakaźnikom jednak. Dam sobie też głowę uciąć za to, że pewnie nawet nie zrobili Jej badań na koinfekcje. I tak to się właśnie odbywa, nie tylko w Polsce.

    Możesz się śmiać z ILADS, ale nie zmieni to faktu, że na dzień dzisiejszy tylko ILADS i dobry biorezonans są w stanie poradzić sobie z boreliozą i koinfekcjami. Medycyna konwencjonalna nic nie pomoże.

  5. Dla szarlatanow z ILADS to złote runo - choroba ktora jest niewykrywalna, hehehehe.

    Można leczyć, leczyć i leczyć. A jak leczenie nie pomaga ( no bo jak ma wyleczyć osobę zdrową ) to szybciutko wymyśla sie inne "choroby" .... i "leczy" dalej. Prywatne wizyty ( no bo przeciez lekarze z NFZ to tłuki i matoły ) i wlewy oraz anytybiotyki za kilkanaście tysięcy złotych rocznie.

    Uważasz, że wszyscy zgłaszający się na leczenie ILADS są zdrowymi osobami? Robią to bo mają taki "fetysz"? Ich celem jest faszerowanie się końskimi dawkami antybiotyków bo im się np. nudzi? Zastanów się co piszesz. Ja myślę, że są już po prostu tak zmęczeni podejściem NFZu do ich "wyimaginowanych" chorób, które nie pozwalają im na co dzień normalnie funkcjonować i są już po prostu tak wykończeni swoim stanem zdrowia, że szukają po prostu pomocy. A NFZ jedyne co jest w stanie im zaproponować - to skierowanie do psychiatry. Sam być może bym w to nie uwierzył gdybym nie przekonał się na własnej skórze co to znaczy nagła choroba, olewanie pacjenta i stosowanie tzw. spychologii. Od października tamtego roku przechodzę dokładnie przez to wszystko. No i co ciekawe nie wymyśliłem sobie swoich objawów, które zaatakowały z dnia na dzień podczas gdy na nerwicę i depresję cierpię od lat i nic podobnego wcześniej się nie działo.

    Powątpiewasz w istnienie takich chorób jak: przewlekła borelioza i neuroborelioza, układowa chlamydioza czy układowa mykoplazmoza?

    Borelioza jest wtedy kiedy wychodzi w najprostszym badaniu Elisa, ewentualnie Western Blot. Wszelkie inne "boreliozy" sa boreliozami internetowymi rozprzestrzeniającymi sie epidemiologicznie poprzez forum o boreliozie na gazecie pl. To co tam sie wyprawia o lata świetlne wyprzedza nawet fora traktujące o tym , że ziemia jest płaska :D

    Chyba jeszcze dużo nauki przed Tobą. Uważasz, że test LTT stworzony przez Niemców jest kłamstwem i oszustwem? Uważasz, że test KKI WB rozbijający kompleksy immunologiczne też jest nie tak? Poczytaj o tym jak krętek borelii potrafi ukryć się w organiźmie i żadna ELISA czy Western Blott go nie zauważy.

    Przerabiałem temat boreliozy na sobie. Ale w porę otrzeźwiałem.

    I niech nikt nie opowiada bzdur o niedouczonych lekarzach i tak dalej.

    Ojciec mojego kolegi znaczną częśc życia przepracował w lasach.

    I on faktycznie ma PRAWDZIWĄ boreliozę. Boreliozę, ktora bez problemu "wychodzi" na "przestarzałych" i "niewiarygodnych" zwykłych testach Elisa. Boreliozę, ktora faktycznie jest nieuleczalna i gościu średnio raz do roku przebywa w szpitalu NFZ na wlewach antybiotykowych, po których w końcu następuje, niestety czasowa tylko poprawa. Gościu nie musi sobie wmawiać "herxów" i innych kretynizmów. Objawy "prawdziwej" boreliozy nie budzą żadnych wątpliwości. Ten gościu o ktorym piszę dosłownie nie potrafi wstać z łóżka w momencie nasilenia choroby...

    Przerabiałeś temat boreliozy, ale otrzeźwiałeś? Znaczy się nigdy nie miałeś tej choroby skoro "otrzeźwiałeś" bez leczenia.

    Uważasz, że inni ludzie, którzy np. nie przepracowali znacznej części życia w lasach nie mogą mieć PRAWDZIWEJ boreliozy? Ja też od października ledwo zwlekam się z łóżka a NFZ twierdzi, że jestem zdrowy. Nie uważasz, że coś tu nie gra? I to zaczęło się z dnia na dzień.

    Być może Ojciec Twojego Kolegi ma to szczęście w nieszczęściu, że u Niego ELISA pokazuje zakażenie. Poza tym ILADS nie uważa, że test ELISA jest niewiarygodny. Wręcz przeciwnie. Według ILADS borelioza może pokazać się właśnie np. w teście ELISA, który jest mało czuły, ale bardzo swoisty.

    Skoro Ojciec Twojego Kolegi po leczeniach NFZowskich odczuwa tylko okresową poprawą i musi raz do roku kłaść się do szpitala - sam widzisz ile warte są te "leczenia". Na tak krytykowanym przez Ciebie forum boreliozy na gazecie.pl są ludzie, którzy po leczeniu ILADSowskim mają od kilku lat spokój z chorobą.

    Reakcja Jarischa-Herxheimera to żaden kretynizm. Ta reakcja to nie jest wymysł ILADSu tylko już dawno opisane zjawisko przy leczeniu różnych chorób, w tym boreliozy.

    Gdyby borelioza była tak powszechna i łatwo zarażalna jak twierdza idioci z forum o boreliozie to ludzkośc już dawno by wyzdychała w czasach, kiedy to praktycznie cała populacja bytowała w lasach :D

    Gdybyś posiadał wiedzę na temat boreliozy wiedziałbyś, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu nie było tej choroby a co dopiero w czasach o których piszesz.

    Najlepsze sa objawy "internetowej boreliozy" :D

    Wystarczy przeczytać sobie pierwsze lepsze zestawienie objawów i ...... już się boreliozę ma :D

    Potem jest paniczne przeglądanie forum , robienie coraz droższych testów mających wykryć borelioze - jeżeli nie wykrywają to nie dowodzi to że boreliozy nie ma - tak więc moje podstawowe pytanie -PO CO LUDZIE ROBIA TE TESTY CZASAMI ZA KILKA TYSIĘCY ZŁOTYCH skoro i tak bez względu na negatywny wynik i tak sie leczą antybiotykoterapia o takim inwazyjnym nasileniu że ona już sama w sobie powoduje po jakims czasie wszystkie objawy boreliozy :D :D :D

    No ale Dr Beata z forum wie najlepiej, hehehehe

    Zawsze lepiej mieć potwierdzoną na papierze boreliozę. Poza tym ludzie robią testy na boreliozę ponieważ boreliozę leczy się wyższymi dawkami antybiotyków niż np. układową chlamydiozę. Decydujący wpływ ma też chyba dobór antybiotyków. No i jest temat koinfekcji. Tutaj też dobiera się inne antybiotyki w zależności od rodzaju koinfekcji. Dobrze jest to wszystko zdiagnozować bo podobno bez uprzedniego wyleczenia koinfekcji, nie wyleczy się boreliozy jeśli już ją mamy a nie wiemy jeszcze o rodzaju posiadanych koinfekcji.

  6. Witajcie. Ja się tak tylko zastanawiam ilu z Was tutaj dało sobie wmówić przez lekarzy nerwice i depresje. Nie twierdzę, że jest wiele takich osób, ale - znając przesadne wmawianie przez naszych lekarzy nerwicy wielu ludziom - napewno jakiś procent spośród obecnych tutaj osób cierpi na coś innego. Zmagam się od kilkunastu lat z fobią społeczną, zespołem lęku uogólnionego, napadowego, depresją i nerwicą. Kiedyś świetnie wyciągnęła mnie z tego wszystkiego wenlafaksyna, ale niepotrzebnie odstawiłem wtedy po jakimś czasie ten lek i wszystko wróciło. Natomiast od października ubiegłego roku drastycznie posypało się moje zdrowie, fizyczne również. Wszystko pojawiło się praktycznie z dnia na dzień. I trwa po dziś dzień. Jestem pewny, że pojawiła się u mnie dodatkowo jakaś inna choroba. Zaczęły się od tego czasu następujące objawy: nie mam na nic siły, jestem wyczerpany, całe dnie spędzam w domu, pójście do sklepu to wyczyn, mam dużo objawów neurologicznych (światłowstręt, nadwrażliwość na dźwięk, szum i pisk w uszach, napady złości, lęku), objawy fizyczne (ból stawów i mięśni, przeczulica skóry, palenie skóry, ból gałek ocznych, ból żołądka, jelit, kolki jelitowe, kłopoty z oddychaniem, mrowienie na skórze, gula w gardle, ścisk w szyi i w klatce piersiowej, sztywność karku, drżenia, czasem drgawki), uczucie wyobcowania, trudności z patrzeniem na jeden punkt (wodzę wzrokiem, mam tak jakby oczopląs). Wszystko zaczęło się praktycznie z dnia na dzień. Zrobiłem mnóstwo badań, odwiedziłem lekarzy różnych specjalności. Nikt nie wie co mi jest, lekarze twierdzą, że jestem zdrowy, że to nerwica. Twierdzą tak bo tak najłatwiej. Po co szukać prawdziwej przyczyny. Ja jestem w 100-procentach przekonany, że to coś innego ponieważ znam swoją nerwicę od lat i nigdy nie działy się ze mną takie rzeczy jak teraz. Zauważyłem, że wśród lekarzy nagminne wręcz jest odsyłanie do psychiatry. Znaleźli sobie sposób cwaniaki. Jedynie mój psychiatra, który zna mnie najlepiej i u którego leczę się od lat zasugerował, że to może być borelioza. Zacząłem więc szukać na własną rękę w internecie tego co mi może być i rzeczywiście wszystkie objawy podchodzą mi pod boreliozę i inne choroby odkleszczowe. Jestem załamany ponieważ nie dość, że bardzo męczę się ze swoimi zaburzeniami psychicznymi to jeszcze doszło to. Wiem jak wielki jest problem z boreliozą i jak wielu ludzi cierpi w ogromnych męczarniach nie mając pieniędzy na odpowiednie leczenie, które zresztą i tak jest bardzo agresywne i obciążające organizm i na dodatek nie gwarantuje wyleczenia. Jeśli chodzi o lekarzy zakaźników i ich leczenie tej choroby, szkoda nawet pisać. To nie jest leczenie a jakaś parodia. Wszyscy, którzy siedzą w temacie o tym wiedzą. Bez leczenia metodą ILADS wyleczenie się jest w zasadzie niemożliwe. Nie wiem czy wiecie na czym ta metoda polega. Jeśli nie to napiszę Wam, że to długotrwała, znacznie obciążająca organizm bardzo agresywna antybiotykoterapia połączona z suplementacją i leczeniem antygrzybiczym. Czasem dołączane są też zioła. Terapia ta jest bardzo kosztowna. Nie robiłem jeszcze żadnych badań pod kątem boreliozy i koinfekcji i nie mam póki co tego potwierdzonego. To tylko moje domysły, jednak objawy bardzo pasują. Objawy odczuwam nieprzerwanie od tych prawie 8 miesięcy. 2 razy już trafiałem na SOR. Nic nie pomaga. Żadne leki. Doraźnie tylko od czasu do czasu wezmę hydroksyzynę i po niej jestem już kompletnie wycieńczony. Nie wygląda to dobrze. Mam wręcz poczucie umierania. Nigdy nie czułem się aż tak źle. Czuję, że już nie wyjdę z tego. Niektórzy uważają, że boreliozą można się zarazić nawet przez ślinę osoby chorej. Podobno chyba aż 70% osób z boreliozą twierdzi, że nigdy nie ukąsił ich kleszcz? Lekarze ILADS twierdzą, że boreliozę przenoszą też komary, pchły, muchy, roztocza, meszki i inne owady. Choroba odkleszczowa to nie tylko borelioza, ale też tzw. koinfekcje, czyli: bartonelloza, anaplazmoza, babeszjoza, jersinioza. Tyle tego jest. Podobne objawy mogą powodować: chlamydia pneumoniae, chlamydia trachomatis i mycoplasma pneumoniae. Te 3 bakterie mogą spowodować ogólnoustrojową chlamydiozę lub mykoplazmozę. Jak dojdzie do objawów ogólnoustrojowych ciężko się z tego wygrzebać. To osobny temat. NFZ tego nie leczy. Często występuje po kilka z tych chorób u jednej osoby. Np. sama borelioza jest rzadko, często idzie w parze z jakąś tzw. koinfekcją np. bartonellozą. I dopóki najpierw się nie wyleczy koinfekcji to samej boreliozy też nie. Haczyk polega na tym, że borelioza i koinfekcje mogą nie wychodzić w testach. Jest kilka różnych badań na samą boreliozę. Co ciekawe w żadnym z nich nie musi ona wyjść co nie znaczy, że nie ma choroby. Osoby u których choroba nie wychodzi w badaniach a mają objawy, często badają się do skutku różnymi testami. Najbardziej czułym, ale zarazem najdroższym testem, jest chyba LTT. Co ciekawe nieuznawany on jest przez naszych zakaźników, ale to i tak bez znaczenia ponieważ oni i tak by nie pomogli w tej chorobie. Ich sposób leczenia jest zupełnie nieskuteczny. Miesięczna kuracja przez nich stosowana przy przewlekłej, późno zdiagnozowanej boreliozie może jedynie co najwyżej spowodować uodpornienie się krętków borelii na antybiotyki. Oni bardziej szkodzą niż pomagają. Uznają tylko dwa testy na boreliozę, ELISĘ i Western Blott, które wcale nie muszą pokazać aktywnej boreliozy pomimo trwania choroby. Jeśli w którymś z nich nie "pokaże się" borelioza, twierdzą, że jej nie ma. Poza tym źle interpretują wyniki tych badań. Często nawet wtedy kiedy już choroba wyjdzie w którymś z tych testów, twierdzą, że jej nie ma. To są jakieś kpiny. Nie uznają takich testów na boreliozę jak wyżej już wspomniany LTT, KKI WB, LUAT, PCR, czy CD57 a często dopiero któryś z nich jest w stanie wykryć tę chorobę. Wyobraźcie więc sobie teraz ilu jest ludzi, którzy uwierzyli zakaźnikom w to, że nie mają boreliozy i zostali przez nich skierowani do psychiatry. Niektórzy ludzie przed badaniami na boreliozę stosują tzw. prowokację antybiotykową żeby krętki boreliozy wyszły z tzw. cyst i stały się widoczne dla testów. Niektórzy zaczynają leczenie pomimo ujemnych testów ponieważ objawy nie pozwalają im żyć a badania na inne choroby, wykluczają je. Mamy obecnie epidemię boreliozy, chorób odkleszczowych. Wiele osób znajdujących się w szpitalach psychiatrycznych w rzeczywistości nie ma nerwicy czy depresji a nawet schizofrenii, ale właśnie boreliozę, choroby odkleszczowe lub chlamydiozę, mykoplazmozę. Wielu z nich dało sobie wmówić depresje, nerwice i schizofrenie przez lekarzy, którym nie chce się szukać prawdziwej przyczyny. Są choroby gdzie depresja, nerwica i schizofrenia jest tylko objawem a nie prawdziwą przyczyną. Wiele osób z diagnozą stwardnienia rozsianego, stwardnienia zanikowego bocznego, tocznia, w rzeczywistości cierpi na boreliozę i inne choroby odkleszczowe. Te bakterie to jest plaga. Ja sam mam od października ciężkie objawy neurologiczne i wiem, że to nie od nerwicy i depresji na które cierpię od lat. Po prostu teraz doszło do nich jeszcze coś dodatkowego. Najgorsze, że nie można liczyć na żadną pomoc ze strony NFZ. I te ich wmawianie wielu chorym na boreliozę nerwicy i depresji. Straszne. Także ludzie. Nie zawsze Wasze wszystkie objawy spowodowane są przez zaburzenia psychiczne. Nie dajcie sobie zawsze wmawiać przez lekarzy, że to nerwica czy depresja powoduje Wasze objawy. Badajcie się właśnie przede wszystkim na boreliozę, chlamydiozę i mykoplazmozę. Róbcie badania z krwi - IGG i IGA na chlamydię pneumoniae, chlamydię trachomatis i mycoplasmę pneumoniae. Poszukajcie w internecie na sensownych stronach, jak interpretować wyniki. Te choroby naprawdę istnieją i powodują cały szereg różnych dolegliwości, które są przez lekarzy mylone z zaburzeniami psychicznymi. Badajcie boreliozę i koinfekcje. Nawet jeśli przeciwciała nie będą podwyższone, to jeszcze o niczym nie świadczy. Testy te są niedoskonałe. Zdrowia!

  7. Tupac92, Duże prawdopodobieństwo tego, że to jednak borelioza i być może koinfekcje a nie nerwica. Mam te same objawy już od prawie 8 miesięcy i jest cały czas tragicznie. Nie mam na nic siły, jestem wyczerpany, całe dnie spędzam w domu, pójście do sklepu to wyczyn, mam dużo objawów neurologicznych (światłowstręt, nadwrażliwość na dźwięk, szum i pisk w uszach, napady złości, lęku), objawy fizyczne (ból stawów i mięśni, przeczulica skóry, palenie skóry, ból gałek ocznych, ból żołądka, jelit, kolki jelitowe, kłopoty z oddychaniem, mrowienie na skórze, gula w gardle, ścisk w szyi i w klatce piersiowej, sztywność karku, drżenia, czasem drgawki), uczucie wyobcowania, trudności z patrzeniem na jeden punkt (wodzę wzrokiem, mam tak jakby oczopląs). Wszystko zaczęło się praktycznie z dnia na dzień. Zrobiłem mnóstwo badań, odwiedziłem lekarzy różnych specjalności. Nikt nie wie co mi jest, lekarze twierdzą, że jestem zdrowy a ja czuję się fatalnie. Zacząłem szukać na własną rękę w internecie tego co mi może być. Wszystkie objawy podchodzą mi pod boreliozę i inne choroby odkleszczowe. Jestem załamany ponieważ wiem jak wielki jest problem z tą chorobą i jak wielu ludzi cierpi w ogromnych męczarniach nie mając pieniędzy na odpowiednie leczenie, które zresztą i tak jest bardzo agresywne i obciążające organizm i na dodatek nie gwarantuje wyleczenia. Jeśli chodzi o lekarzy zakaźników i ich leczenie tej choroby, szkoda nawet pisać. To nie jest leczenie a jakaś parodia. Wszyscy, którzy siedzą w temacie o tym wiedzą. Bez leczenia metodą ILADS wyleczenie się jest w zasadzie niemożliwe. Nie wiem czy wiesz na czym ta metoda polega. Jeśli nie to napiszę Ci, że to długotrwała, znacznie obciążająca organizm bardzo agresywna antybiotykoterapia połączona z suplementacją i leczeniem antygrzybiczym. Czasem dołączane są też zioła. Terapia ta jest bardzo kosztowna. Nie robiłem jeszcze żadnych badań pod kątem boreliozy i koinfekcji i nie mam póki co tego potwierdzonego. To tylko moje domysły, jednak objawy bardzo pasują. Objawy odczuwam nieprzerwanie od tych prawie 8 miesięcy. 2 razy już trafiałem na SOR. Nic nie pomaga. Żadne leki. Doraźnie tylko od czasu do czasu wezmę hydroksyzynę i po niej jestem już kompletnie wycieńczony. Nie wygląda to dobrze. Mam wręcz poczucie umierania. Nigdy nie czułem się aż tak źle. Czuję, że już nie wyjdę z tego. Niektórzy uważają, że boreliozą można się zarazić nawet przez ślinę osoby chorej. Podobno chyba aż 70% osób z boreliozą twierdzi, że nigdy nie ukąsił ich kleszcz? Lekarze ILADS twierdzą, że boreliozę przenoszą też komary, pchły, muchy, roztocza, meszki i inne owady. I tak samo inne choroby odkleszczowe czyli: bartonellozę, anaplazmozę, babeszjozę. Tyle tego jest. Podobne objawy mogą powodować: chlamydia pneumoniae, chlamydia trachomatis i mycoplasma pneumoniae. Te 3 bakterie mogą spowodować ogólnoustrojową chlamydiozę lub mykoplazmozę. Jak dojdzie do objawów ogólnoustrojowych ciężko się z tego wygrzebać. To osobny temat. NFZ tego nie leczy. Często występuje po kilka z tych chorób u jednej osoby. Np. sama borelioza jest rzadko, często idzie w parze z jakąś tzw. koinfekcją np. bartonellozą. I dopóki najpierw się nie wyleczy koinfekcji to samej boreliozy też nie. Haczyk polega na tym, że borelioza i koinfekcje mogą nie wychodzić w testach. Jest kilka różnych badań na samą boreliozę. Co ciekawe w żadnym z nich nie musi ona wyjść co nie znaczy, że nie ma choroby. Osoby u których choroba nie wychodzi w badaniach a mają objawy, często badają się do skutku różnymi testami. Najbardziej czułym, ale zarazem najdroższym testem, jest chyba LTT. Niektórzy przed badaniami stosują tzw. prowokację antybiotykową żeby krętki boreliozy wyszły z tzw. cyst i stały się widoczne dla testów. Niektórzy zaczynają leczenie pomimo ujemnych testów ponieważ objawy nie pozwalają im żyć a badania na inne choroby, wykluczają je. Mamy obecnie epidemię boreliozy, chorób odkleszczowych. Wiele osób znajdujących się w szpitalach psychiatrycznych w rzeczywistości nie ma nerwicy czy depresji a nawet schizofrenii, ale właśnie boreliozę, choroby odkleszczowe lub chlamydiozę, mykoplazmozę. Wielu z nich dało sobie wmówić depresje, nerwice i schizofrenie przez lekarzy, którym nie chce się szukać prawdziwej przyczyny. Są choroby gdzie depresja, nerwica i schizofrenia jest tylko objawem a nie prawdziwą przyczyną. Wiele osób z diagnozą stwardnienia rozsianego, stwardnienia zanikowego bocznego, tocznia, w rzeczywistości cierpi na boreliozę i inne choroby odkleszczowe. Te bakterie to jest plaga. Ja sam mam od października ciężkie objawy neurologiczne i wiem, że to nie od nerwicy i depresji na które cierpię od lat. Po prostu teraz doszło do nich jeszcze coś dodatkowego. Najgorsze, że nie można liczyć na żadną pomoc ze strony NFZ. I te ich wmawianie wielu chorym na boreliozę nerwicy i depresji. Straszne.

  8. Luna2019, Co do wenli i innych antydepresantów, opisywałem jak to wszystko wyglądało u mnie już wcześniej. Nie chce mi się pisać ciągle tego samego każdej przychodzącej tutaj osobie bo strasznie dużo tego było. Mam nadzieję, że zrozumiesz ;) Przejrzyj kilka ostatnich stron bo od niedawna po przerwie znów się tutaj zacząłem udzielać. Napiszę tylko ponownie, że wenlafaksyna była moim pierwszym lekiem psychotropowym. Przez pierwszy miesiąc brałem 75 mg. Od drugiego miesiąca 150 mg. Lek zaskoczył z dnia na dzień po 6 miesiącach od rozpoczęcia kuracji. Było świetnie jak nigdy wcześniej. Potem zrobiłem ogromny błąd bo odstawiłem z dnia na dzień i wszystko wróciło z nawiązką. Wracałem już dwa razy do wenlafaksyny. Dawałem jej naprawdę dużo czasu. Przy pierwszym powrocie - brałem maksymalnie 225 mg, przy drugim - 300 mg. Bez efektu.

    A co do fluoksetyny. Cóż. Jestem typowym lękowcem, fobikiem społecznym, mam zespół lęku uogólnionego, napadowego. Na temat tego leku naczytałem i nasłuchałem się tylu różnych rzeczy, że raczej podziękuję. Nie spróbuję. Co to to nie. Nikt mnie nie namówi ;) Chyba słabo się sprawdza na GAD i fobię społeczną.

  9. Luna2019, Nie czujesz działania opioidowego na 75 mg? Ja czułem przy 150 mg. Idąc czułem, że moje nogi są tak lekkie, że czułem jakbym płynął a nie szedł na nogach. Nogi same mnie niosły. Taka energia. Do tego poczucie lekkości całego ciała, tak jakbym ważył tyle co piórko. Wszystko przychodziło z taką lekkością. Uczucie nie do opisania.

  10. joker27, Dopiero 5 tygodni. Pamiętaj, że ja na działanie wenlafaksyny czekałem kiedyś aż 6 miesięcy. Wiem, że to bardzo długo, ale gdybym odstawił wcześniej to dzisiaj psioczyłbym, że nie zadziałała na mnie. Już Ci pisałem, że tym lekom trzeba dać naprawdę sporo czasu żeby móc 100-procentowo stwierdzić czy na nas działa czy nie. 5 tygodni to jeszcze krótko.

  11. Mnie to się wydaje, że jeśli wenlafaksyna ma komuś pomóc to pomoże już w dawce 75 mg. Ważna jest tylko systematyczność w braniu i czas, czas, czas. Sam czytałem na jakimś forum, że pewnej kobiecie wenlafaksyna zaskoczyła w dawce 75 mg po 6 miesiącach brania. Wcześniej nic nie odczuwała. Bierze już 2 lata i ciągle działa tak samo. Żeby daleko nie szukać, wystarczy spojrzeć na post Luny2019 trochę wyżej. U Niej również 75 mg zdecydowanie wystarczało. Mnie samemu wenlafaksyna zaskoczyła też po 6 miesiącach, ale w dawce 150 mg. A przy kolejnych kuracjach to i 300 mg nie zaskakiwało. Także teorie, że im większa dawka tym lepiej, są często o kant tyłka rozbić.

    Dowiedziałem się od kogoś, że jeśli leki psychotropowe nie chcą już zaskakiwać podczas kolejnych kuracji, można poddać się zabiegowi elektrowstrząsów. One podobno mogą uwrażliwić mózg na działanie tych leków. Jednak nie wiem ile w tym prawdy i czy zawsze się to sprawdza. Ja - pomimo tego, że te zabiegi są ponoć bezpieczne - raczej nie zdecydowałbym się. U mnie problem jest tego typu, że wenlafaksyna działała świetnie dopóki jej nie odstawiłem. Po powrocie do niej, już bez efektów. Zrobiłem też kiedyś taką próbę z paroksetyną. Co prawda paroksetyna działała na mnie bardzo źle, bo nie eliminowała depresji i nerwicy a tylko zamulała i zobojętniała, ale po jej odstawieniu i po powrocie do niej już nawet nie chciała spowodować tego efektu zamulenia i zobojętnienia. Zastanawiam się czy nie byłoby tak samo z każdym innym lekiem przeciwdepresyjnym, który bym przyjmował a później do niego wracał. Coś tu jest nie tak. Podejrzewam, że po każdym odstawieniu czy to SSRI czy SNRI musi robić się niezły bajzel w mózgu, który później ciężko naprawić. Napiszę więcej. Uważam - chociaż nie mam na to żadnych dowodów - że każde odstawienie takiego leku, szczególne gwałtowne odstawienie pociąga za sobą długofalowe - być może nawet nieodwracalne - zmiany w mózgu a być może i w całym organiźmie. Rozregulowuje cały organizm. Tak jakby wprowadza organizm w stan dezorientacji. Jest nawet w internecie pewna strona o tzw. przedłużonym zespole odstawiennym, który może trwać latami po odstawieniu takich leków a nie tak jak uważają lekarze, najwyżej 3-4 tygodnie. Oto link: http://toxicantidepressants.fr/polish/wprowadzenie/przedluzony-zespol-odstawienny.html. Zresztą nawet w ulotce wenlafaksyny znajduje się informacja, że objawy odstawienne mogą potrwać kilka miesięcy a czasem dłużej. Tylko, że mnie po odstawieniu świetnie działającej wenlafaksyny stało się coś, co już nie wróciło do normy nawet po tych kilku miesiącach. Pojawiła się dużo bardziej zajadła nerwica i depresja niż przed leczeniem. W internecie na różnych stronach można znaleźć posty ludzi o tym jak zmieniła im się osobowość czy charakter po odstawieniu, np. wenlafaksyny. Oto dwa linki na potwierdzenie moich słów: https://polki.pl/zdrowie/rozmowy,przedluzony-zespol-odstawienny-wenlafaksyny,1154283,1,wypowiedzi.html https://forum.kardiolo.pl/temat5238.htm I takich historii można znaleźć w internecie wiele, na różnych forach. U mnie jak już wcześniej napisałem, depresja i nerwica przybrały wtedy bardzo na sile. Zdecydowanie odczułem tzw. efekt z odbicia. Ze stanu świetnego samopoczucia, wpadłem w stan beznadziejny, nadający się do leczenia w szpitalu psychiatrycznym. Nie czułem się aż tak źle przed leczeniem. Jeśli jednak to był tylko zespół odstawienny, to dlaczego objawy nie zmniejszały się w miarę upływu czasu? Tak samo źle było i rok, i dwa lata po odstawieniu. Zwariować można. A więc to był ten tzw. przedłużony zespół odstawienny albo coś poprzestawiało mi się na stałe w głowie po tym odstawieniu. Często towarzyszyło mi poczucie postradania zmysłów. W końcu po nieudanej próbie powrotu do wenlafaksyny i kolejnych miesiącach niesłabnącego ogromnego cierpienia, dałem się namówić innemu lekarzowi na spróbowanie paroksetyny. Z jakim efektem? Pisałem już wyżej i we wcześniejszych postach. Ale przynajmniej te zobojętnienie i zamulenie pozwoliło choć w małym stopniu poczuć ulgę. Nie twierdzę, że u każdej osoby próba powrotu do danego leku przeciwdepresyjnego, który pomógł wcześniej, kończy się niepowodzeniem bo wiem, że są osoby, na których np. wenlafaksyna działa po powrocie do niej. Był kiedyś tutaj użytkownik Michuj, na którego wenlafaksyna też zadziałała świetnie po powrocie do niej. Tak więc wiem, że są osoby na które SSRI i SNRI działają kiedy się do nich wraca.

     

    -- 28 kwi 2018, 18:56 --

     

    Luna2019, Tak jak pisze seneri. Ja na Twoim miejscu zwiększyłbym do 150 mg, ale podejrzewam, że to już nic nie da. Lek chyba po prostu przestał na Ciebie działać i już nawet 375 mg nie pomoże. Tak mi się wydaje, ale ja piszę to tylko na podstawie swoich własnych domysłów. Mogę się mylić. Dlatego najpierw spróbuj może ze 150 mg jeszcze przez kilka miesięcy żeby mieć całkowitą pewność tego, że lek na Ciebie przestał już działać. Czasem tak jest, że wenlafaksyna przestaje sama działać pomimo regularnego przyjmowania, nie omijania dawek. Były już tutaj takie historie osób na których wenlafaksyna przestawała nagle działać po kilku latach. To niezależne od Ciebie. No chyba, że poprzedzone to było u Ciebie jakąś zakrapianą imprezą lub udziałem innych używek. Zauważyłem też, że często ma to miejsce właśnie po takich sytuacjach. I jeszcze jedno. Gdyby przyszło Ci do głowy teraz odstawić wenlafaksynę, pod żadnym pozorem nie rób tego zbyt gwałtownie, a już napewno nie z dnia na dzień bo może się to skończyć naprawdę źle. Naprawdę ostrzegam. Ja sam kiedyś zrobiłem taki błąd. Zresztą przeczytaj to co napisałem wcześniej. Wenlafaksyna dopóki działa jest moim zdaniem najlepszym lekiem przeciwdepresyjnym pod słońcem, ale odstawianie jest jednym z najgorszych przeżyć w życiu. Ty jeszcze tego nie wiesz. Posłuchaj doświadczonej w tym aspekcie osoby.

  12. Elendil, Ja będąc na wenlafaksynie, kiedy zaczęła na mnie działać nie miałem na nic "wywalone". Wręcz przeciwnie. Dopiero wtedy zaczęło mi naprawdę zależeć na moim życiu. Miałem ochotę naprawiać stracone lata. "Wywalone" to miałem wcześniej przed kuracją wenlafaksyną kiedy będąc w depresji i nerwicy nie zależało mi na niczym, i później będąc na kuracjach: paroksetyną i sertraliną.

  13. tracershy, Chyba te 8 lat brania wenli u Ciebie zrobiło swoje. Zazwyczaj u większości ludzi po odstawieniu leku przeciwdepresyjnego objawy wracają. Nawet nie wiesz jak żałuję, że odstawiłem wtedy wenlę. Gdybym tego nie zrobił myślę, że moje życie wyglądałoby dzisiaj zupełnie inaczej. Osiągnąłbym do dzisiaj znacznie więcej. Eh.

  14. gatt, Dokładnie jest tak jak piszesz. Dzięki działaniu wenlafaksyny przez kilka tygodni żyłem jak w bańce mydlanej, która po odstawieniu nagle pękła. Wenlafaksyna w trakcie jej działania tak jakby uzewnętrzniła moją prawdziwą osobowość przez lata przykrytą lękami i depresją. Nagle okazało się, że bez lęków i depresji jestem zupełnie innym człowiekiem. Tak samo jak inni potrafię się bawić, żyć. Zniknęło we mnie coś co towarzyszyło mi od lat, a więc poczucie bycia innym, gorszym. Zacząłem widzieć w sobie osobę godną do życia i przebywania wśród innych ludzi, osobę, która zasługuje na szacunek, a co najważniejsze, stałem się w swoich oczach atrakcyjny towarzysko co wcześniej było zupełnie nie do pomyślenia. Skończyło się w końcu moje ciągłe analizowanie siebie pod każdym względem, rozmyślanie czy powinienem zaczynać jakąkolwiek relację towarzyską. Po prostu wiedziałem, że każda nowa sytuacja w moim życiu zakończy się moim sukcesem no bo przecież jak mogłoby być inaczej skoro stałem się odważny, błyskotliwy, elokwentny i otwarty na ludzi. Moja samoocena niebotycznie poszybowała w górę. Zauważyłem wtedy, że życie naprawdę nie musi polegać na ciągłej walce, tak z nim, ze sobą jak i z innymi ludźmi. Zauważyłem, że można żyć ze sobą i z innymi ludźmi w wielkiej harmonii. Wcześniej ciągle coś mi nie pasowało w sobie i w innych. Dużo narzekałem, ciągle marudziłem. Nie lubiłem i bałem się ludzi. Wiodłem życie samotnika. A to po prostu było spowodowane fobią społeczną, depresją i ogromnym lękiem. Ale co z tego skoro teraz od kilku lat po odstawieniu znowu jest tak samo jak dawniej :( No i zobacz. Kiedy w czasie pierwszej kuracji wenlafaksyną działała, brałem maksymalnie 150 mg. Przy pierwszym powrocie do wenlafaksyny brałem ją rok czasu w maksymalnie 225 mg a przy drugim powrocie przez 9 miesięcy, maksymalnie 300 mg i nic z tego. Tak więc nie dawka ma tutaj znaczenie w tym, że lek ponownie nie zadziałał. To jest coś bardziej skomplikowanego, coś na co nie potrafię znaleźć odpowiedzi i podejrzewam, że nikt inny też, nawet lekarz. Po prostu tak się dzieje i już. Trzeba to zaakceptować chociaż jest ciężko, no bo jak zaakceptować stan choroby, tym bardziej, że już wcześniej posmakowało się normalnego życia. Teraz to dopiero źle. Trzeba było chyba nie zaczynać leczenia i żyć ciągle tak samo jak do tej pory a w zamian nie wiedzieć jak może wyglądać życie bez lęków i depresji no bo teraz to tylko żal doszedł do tego wszystkiego. Żal i ogromne poczucie winy, że samemu zgotowało się ten los. No bo gdybym wtedy nie odstawił to pewnie do dzisiaj byłoby super. Chociaż to też nigdy nie wiadomo. Często lek z upływem czasu traci na sile działania, ale też nie zawsze. Np. u tracershy ciągle było tak samo dobrze przez lata.

     

    -- 26 kwi 2018, 15:00 --

     

    Dodatkowo jeszcze od października ubiegłego roku zachorowałem na coś i nikt nie wie co to jest. Badania, lekarze i nadal tkwię w martwym punkcie. Podejrzewam boreliozę i inne odkleszczowe, ale to tylko moje podejrzenia. Tak więc teraz nie dość, że mam depresję, nerwicę i fobię społeczną, ale coś jeszcze. Totalne załamanie.

  15. picziklaki, Ten wątek jest tak aktywny dlatego bo wenlafaksyna jest prawdziwą perełką :smile:

     

    To jest nie do końca prawda, ten wątek jest aktywny bo wenlafaksyna to leki II generacji ,które są z automatu przepisywane za pierwszą wizytą u lekarza psychiatry , od leków z grupy TLPD czyli dziadków w dzisiejszych czasach się odchodzi ze względu na ich toksyczność i powodowanie działań niepożądanych,

    Tak właśnie. To kolejny z argumentów przemawiających za tym dlaczego ten wątek jest tak aktywny.

  16. picziklaki, Ten wątek jest tak aktywny dlatego bo wenlafaksyna jest prawdziwą perełką :smile:

    gatt, Było właśnie tak jak piszesz. Odstawiłem bo kiedy lek zaczął już na mnie działać, pomyślałem sobie, że jestem już tak zdrowy i silny, że nie potrzebuję już więcej leczenia bo z wszystkim doskonale sobie radzę. Nie pojechałem na wizytę do swojego lekarza. To był mój pierwszy lek antydepresyjny i nawet nie przypuszczałem co mi się może stać po nagłym odstawieniu. Kierowało mną wspaniałe samopoczucie, nie pomyślałem, że moja decyzja o nagłym przerwaniu leczenia spowoduje tak katastrofalne dla mnie skutki. Żyłem chwilą i nie zastanawiałem się nad konsekwencjami. Wszystko było lekkie i przyjemne. No i po nagłym przerwaniu, po odstawieniu 150mg z dnia na dzień zaczęła się rzeź. Myślałem, że w miarę upływu czasu po odstawieniu zrobi się lepiej, ale tak nie było. Ciągły płacz bez powodu, lęk i ataki paniki, koszmary senne, drgawki całego ciała, objawy grypopodobne i dużo innych objawów. W miarę upływu czasu od odstawienia co prawda fizyczne objawy odstawienne ustępowały, ale psychiczne jazdy zostały. Pomieszało mi się coś w głowie, organizm a właściwie mózg zwariował. To była bardzo pochopna, nieprzemyślana decyzja, która spowodowała daleko idące konsekwencje. Wpadłem w jedną wielką depresję i nerwicę lękową. Cierpiałem tak bardzo długo. W zasadzie aż do dzisiaj tak naprawdę nie udało mi się z tego wygrzebać. Wracałem dwa razy do wenlafaksyny i nie przyniosło to już żadnego skutku. Pisałem już o tym wcześniej jakich leków jeszcze później próbowałem. Co prawda sertralina i paroksetyna jakoś tam działały, ale działały w ten sposób, że tylko zamulały, otępiały i zobojętniały. Tak więc koiły moją depresję i nerwicę w niewłaściwy sposób. Byłem jednak już tak zdesperowany swoim stanem, że nawet pocieszało mnie to zamulenie i otępienie bo nie cierpiałem aż tak bardzo jak wcześniej bez niczego. Brałem też później pregabalinę i ona nawet bardzo dobrze sprawdziła się na zespół lęku uogólnionego. Uwolniłem się od niego, ale lęki napadowe choć mniejsze, fobia społeczna i depresja trzymały nadal. Pregabalina powodowała u mnie jednak trochę skutków ubocznych. Dodam jeszcze, że na działanie wenlafaksyny podczas swojej pierwszej kuracji czekałem aż 6 miesięcy. Przez pierwszy miesiąc od rozpoczęcia leczenia brałem 75 mg a od drugiego miesiąca już przez cały czas 150 mg.

  17. seneri, Może to głupie, ale przy pierwszym powrocie do wenli dałem jej aż rok czasu na zadziałanie. Bez efektu. Przy drugim powrocie do wenli dałem jej chyba 9 miesięcy. Tak samo bez efektu. Tak więc sam widzisz jak bardzo brakuje mi działania wenlafaksyny, jak bardzo za nim tęsknię skoro czekałem aż tyle czasu. Ta tęsknota już chyba nigdy mi nie minie. Jednak tym razem mam większe zmartwienia na głowie niż leczenie psychiatryczne dlatego nie wracam do niego.

    tracershy, Mieliśmy szczęście, że wenla była naszym pierwszym lekiem antydepresyjnym. U mnie po nagłym odstawieniu wenlafaksyny te 7 lat temu wszystko się zepsuło. Miałem wrażenie jakby poprzestawiało mi się coś w głowie. Pojawiły się też wtedy takie lęki i depresja, jakich nie miałem nigdy w życiu. I też - tak jak u Ciebie teraz - pojawiło się wtedy uczucie mocno walącego serca wraz z atakami paniki. Jakby miało wyskoczyć z klatki piersiowej. I wraz z upływem czasu wcale to nie przechodziło. Szkoda, że odstawiłeś wenlę. Obawiam się, że gdy będziesz chciał do niej wrócić, może być tak jak u mnie, że ona już nie zadziała.

×