Skocz do zawartości
Nerwica.com

cheiloskopia

Użytkownik
  • Postów

    1 099
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez cheiloskopia

  1. Wolałabym umrzeć, niż przeżyć po raz wtóry własne dzieciństwo...
  2. Kiedy zaczęłam się z nim spotykać, nie dręczyły mnie wspomninia i sny związane z K. - to zaczęlo się po czasie. Nie tęskniłam, nie płakałam i nie myślałam, że jestem aż tak niegotowa na nowy związek. Tym bardziej, że dla mnie "związek" to nie ciągłe pieszczoty, namiętności i spijanie sobie z dziubków. Na początku M. wydawał się ideałem. Poniosło nas, fakt - za szybko to wszystko się działo. Teraz tego żałuję (momentami żałuję nawet, że w ogóle się poznaliśmy). A potem? Ciągłe płacze - wymuszanie płaczem jak dziecko. Bonsai ma całkowitą rację (choć nazwanie historii "łzawą" nieco mnie zirytowało) - mógł popłynąć, przez mnie popłynął, a ja przez to... odpływałam co raz bardziej w drugą stronę. Netrętek - obiecałam mu, że nie chcę się rozstawać, zależało mi na nim naprawdę. Potrzebowałam oderagować w spokoju to wszystko, jakoś sobie poukładać, a nie odchodzić. No, ale ostatecznie przestraszyłam się jego impulsywności, obietnic bez pokrycia i co raz to głupszych pomysłów. Zaczęłam utwierdzać się w przekonaniu, że jest desperatem, który kocha wyobrażenie o mnie, że chodzi głownie o to, żebym była - nie ważne jaka, nie ważne z jakiego powodu, byle nie był sam. W ogóle to mam dość tego wszystkiego; dość tej dyskusji, dość M., po prostu dość. Tłumaczę się cały czas w kółko z tego samego - a praktycznie całe związane z nim zamieszanie związane było z wymaszaniem na mnie tłumaczeń z powodów tak błahych, że aż mi się robiło słabo, z dementowaniem pierdoletów róznego rodzaju etc. Zrobiłam źle; wiem, przyznaję. Nie chciałam nikogo skrzywdzić i przykro mi z tego powodu, że jednak to zrobiłam. Cokolwiek byście jednak nie napisali - ani nie cofnę czasu, ani nic nie naprawię, bo juz pozamiatane. Nie mam ochoty użerać się dłużej z kimś, kto ma głęboko gdzieś powtarzane przeze mnie po sto razy prośby, kto mimo obietnic i znikania z mojego życia pięć razy w tygodniu wciąż wymyśla nowe "niespodzianki", kto w nasze prywatne sprawy miesza moją rodzinę (ja do jego brata nie pisałam, żeby go przystopował, bo nie wytrzymam nerwowo). Powtórzę jeszcze raz: byłam wrakiem emocjonalnym, nie chodziłam do pracy, spałam i płakałam na zmianę, walczyłam z myślami samobójczymi, nawet założyłam sobie prowizoryczną pętlę na szyję, bo zupełnie sobie już nie radziłam ze sobą i w ogóle z wszystkim, po czym skierowano mnie na oddział zamknięty. Wtedy dołożył swoje trzy grosze każąc mi się tłumaczyć z frazy wpisanej w wyszukiwarkę fejsa i grzebaniem tutaj na forum (a inwigilacji boję się strasznie, bo przeżyłam przez to trwający 2 lata koszmar, o czym M. doskonale wiedział). Byłam tak umęczona ostatnimi tygodniami, że nie potrzebowałam już żadnych dodatkowych atrakcji. Chciałam tylko być sama; leżeć sobie w spokoju i w spokoju gapić się w ścianę, powoli wracając do życia. A tu smsy, niezapowiedziane wizyty, list do 12 letniego dzieciaka, klucz wyrzucony do rzeki, ciągłe telefony, majtki na huśtawce... Co raz mniej mi się do tego życia wracać w ogóle chciało. Ale wciąż prosiłam, wciąż tłumaczyłam, wciąż starała się rozumieć. Tylko ile można? Czułam się jak potwór, bo takimi wiadomosciami wciąż mie zasypywał i nic nie dawło moje "proszę, porozmawiajamy o tym, kiedy się pozbieram; teraz naprawdę nie ma na to wszystko siły". Wciąż, wciąż i wciąż od nowa, to samo, te same pierdolety, takie same teksty... Jakoś nie pytał co z terapią, czy się nie próbowałam powiesić znowu, czy zwiększenie dawki leków coś pomaga, czy mnie może w końcu zamknęli w tym wariatkowie - nie, on tylko zasypywał mnie miłosnymi wyznaniami i pretensjami na zmianę. Myślcie, co chciecie. Wiem, że zrobiłam błąd, ale to, co on odpierd@lał przechodzi ludzkie pojęcie. Miłej dyskusji życzę, bo już nie mam ochoty się w niej udzielać. Cwaniak napisał post, nawet nie raczył go później skomentować, po czym całkowicie wpis usunął - cel osiągnięty: przypomniał mi o sobie, wkur*wił mnie, Wy mnie shejtowaliście i wyszło na to, że to głównie moja wina ( z czego zdaję sobię sprawę, acz gdyby nie zachowywał się jak przedszkolak i nie odwalał cyrków, tylko choć raz mnie posłuchał - wszystko mogłoby się potoczyć inaczej), więc pora wątek zakończyć. Pa.
  3. Ok, wiem - popełniłam straszny błąd, za co nie raz i nie dwa (a zaryzykuję stwierdzeniem, że ze sto razy) M. przepraszałam. Błagałam go wręcz, żeby pozwolił mi się pozbierać (bo nie wiem, czy się orientujesz, ale w ostatnim czasie mój stan psychofizyczny mozna było okreslić mianem tragiczny), a on tylko dostarczał mi co raz to nowych atrakcji. Gdyby misiąc temu posłuchał mnie i tak jak prosiłam - pozwolił mi pobyć trochę samej i ogarnąć swoje lęki, natłoki myśli i brak chęci do życia... Nawet nie miałam kiedy i jak cokolwiek przemyśleć, bo każdego dnia serwował mi nową niespodziankę. Nabawiłam się nawet lęku przed odpalaniem facebooka, bo ciągle robił mi tam jakieś wyrzuty, a poczucia winy akurat najmniej potrzebowałam w tamtym momencie. I zaczęłam mieć go dość. Bo prosiłam, tłumaczyłam, błagałam, potem nawet groziłam - a on nic, głuchy na wszystko, dalej wymyślał co raz to bardziej popierd0lone akcje. Nie uszanował ani moich próśb, ani potrzeb, zachowywał się jak cholerny samolub. W każdym związku są kryzysy. Za każdym razem, kiedy poprosiłabym o odrobinę ciszy i samotności (bo ja lubię swoje własne towarzystwo czasami) reagowałby jak dziecko - usuwał z fejsa, blokował w telefonie, wymyślał jakieś głupoty jak ostatni świr? Ja nie chciałam odchodzić! To, że od niego odeszłam, dowiedziałam się z listu, który wysłał do mojego 12 letniego brata. Nawet nie miałam się jak do tego ustosunkować, bo w tym czasie powywalał mnie ze znajomych, zablkował połączenia ode mnie, a na smsy zwyczajnie nie odpisał. A JA CHCIAŁAM TYLKO POBYĆ SAMA ! To jest Twoim zdaniem normalne? Miałam znosić takie pierdolamento, i to akurat wtedy, gdy sama byłam w zupełnej rozsypce i bardzo potrzebowałam spokoju?
  4. To twoim zdaniem miałam go w kółko przepraszać za to, że nie chcę z nim być, nie chcę być zagłaskana na śmierć, nie chcę, żeby mnie przepraszał w kółko za to samo, bo za chwilę i tak znów coś odwali - a co najważniejsze: miałam znosić listy do mojego brata, majtki podrzucane na ławce, rozpaczliwe smsy pisane do moich bliskich, klucze wrzucane do rzeki, pisanie pierdolamento na moim ulubionym forum? Nie zauważyłeś, że M. zachowuje się jak totalny desperat? Chciałbyś być z kimś takim? Co miałam zrobić Twoim zdaniem, cwaniuro?
  5. Zima - mój wymaga właśnie uporządkowania, stąd te starania o przyjęcie na terapię :) Bo ja wiem, że to przestanie boleć i wiem, ze pomoc mogę sobie tylko ja sama. Chciałabym tylko, by ktoś mnie w tym wspierał i motywował, jak rok temu...
  6. Zniknął pewnie dlatego, że prawdziwy autor nie do końca osiągnął swój cel, a na dodatek... no, 0pierd0lił@m go jak burą sukę w prywatnej wiadomości. Nie jestem z tego dumna, ale tym razem przegiął pałę i to konkretnie, a ja - powodowana emocjami - wystosowałam stosowne pw o tresci stosownej, acz niestosownie ubranej w niecenzuralne słowa. O.
  7. Wiesz Purple, dla mnie teraz priorytetem jest terapia ukierunkowana na objawy nerwicy, bo co raz gorzej się czuję. Leki owszem, biorę - obecnie dawki jak dla małego konia... Działają oczywiście, ale zawsze do pewnego momentu; objawy wracają jak bumerang i pozostaje tylko albo zmiana leków, albo zwiększenie dawek tych obecnych. Przetestesowałam już spory kawałek przemysłu farmakologicznego, od sertraliny poprzez klomipraminę i inne, aż do trazodonu i paroksetyny, które na chwilę obecną zdają się być dość fajną mieszanką. Tylko że ja już nie chcę. Czuję się trochę jak zombie wyprane z uczuć wyższych; coś za coś - nie ma lęku, ale nie ma też innych emocji... Przeszłam już raz terapię na oddziale leczenia nerwic rok temu (a trafiłam na nią praktycznie prosto z oddziału zamkniętego, więc w gorszym stanie, niż jestem teraz). W pewnym sensie bardzo mi pomogła, ale... nieco minęła się z celem; mieszkałam z rodzicami alkoholikami i tkwiłam w przepełnionym przemocą psychiczną i strachem związku z K. Teraz mieszkam sama, rodzinę biorę na dystans, nikt mi już nie mówi, że jestem byle kim ani nie straszy, że odejdzie... Teraz dopiero taka terapia może przynieść naprawdę dobre efekty - postaram się uporządkować ten bałagan pod rudą kopułą zdystansowana do ludzi, którzy mnie skrzywdzili. Wiesz, Purple - K. to dla mnie bardzo drażliwy temat. Naprawdę bardzo go kochałam, dużo zniosłam i wybaczyłam... Chciałabym tylko, żeby miał świadomość, jak bardzo mnie skrzywdził - nic więcej. Nie chcę mieć z nim żadnego kontaktu, nie chcę go nigdy więcej widzieć, nie chcę nakreślać mu ogromu cierpienia, jakie mi zadał. Chciałabym, żeby tak jak ja z perspektywy czasu zobaczył, jaka byłam za nim i ile robiłam dla nas, dla niego. I z tego też chciałabym się na owej terapii wyleczeć - z obsesji na punkcie swojej krzywdy...
  8. Purple - na razie staram się o terapię na dziennym oddziale leczenia nerwic (choruję na nerwicę lękową i ostatnio nie daję już rady ze swoimi schizami). O DDA tez myślałam, ale grupa, na którą tak liczyłam, została rozwiązana z powodu terapeuty (choroba i długoterminowe zwolnienie podobno). Najgorsze jest to, że ja bardzo nie chcę być sama. Panicznie boję się samotności. Z drugiej zaś strony panicznie boję się zaanagażować w jakąkolwiek relację... Boję się braku akceptacji, odrzucenia... Boję się krzywdy, którą znowu mogę sobie w ten sposób zrobić. Związkowi z K. poświęciłam tutaj kilka wątków i dotąd chyba się nie pozbierałam. Zrobił mi ogromną krzywdę i nie chcę żadnych przeprosin od niego, nie chcę wracać do niego - chciałabym tylko, żeby wiedział, jaki był wobec mnie okrutny. Chciałabym żeby miał świadomość. Nic więcej.
  9. Ja jestem DDA, niestety, i miałabym do Ciebie kilka pytań, Purple Najpierw może kilka słów o moich pesudozwiązkach. Dość młodo uwikłałam się w "poważny" związek - miałam 16 lat, chłopak 21 i również pochodził z dysfunkcyjnej rodziny. Z czasem sam zaczął nadużywać alkoholu. Odeszłam od niego po 6,5 rocznej relacji, głownie z powodu alkoholizmu, w jaki popadał. Następnie przeżyłam wielką (i chyba tak naprawdę pierwszą miłość) z chłopakiem, który mną manipulował, poniżał mnie, doprowadził do załamania nerwowego, a póżniej skutecznie utrudniał leczenie nerwicy i depresji. Mimo tego kochałam (a może wciąż kocham) go nad życie i czekałam, aż się zmieni, aż zacznie mnie szanować. Odeszłam dopiero, gdy spuscił mi łomot. Związek, bardzo burzliwy i bardzo poważny, bo ślub został odwołany na 4 dni przed ustaloną datą, trwał 2 lata. Gdy wydawało mi się, że ochłonęłam i zaakceptowałam życie takim, jakie jest, poznałam chłopaka wydającego się być ideałem. Po krótkim czasie (raptem dwa miesiące czy jakoś tak) okazało się, że potrafi szantażować emocjonalnie prawie jak ten poprzedni, do tego chce mnie zagłaskać na śmierć i nie istnieje dla niego pojęcie "prywatność i swoboda" drugiej osoby. Czułam się jak w klatce. W związku z powyższym chciałabym zapytać: 1. jak długo uczęszczasz na terapię dla DDA? 2. jakie widać efekty (poza uświadomieniem sobie, że to nie moja wina jeśli o tę część mego nieudanego życia chodzi - choć mam tego świadomość, wciąż poczucie owej winy mnie trawi: może powinnam zostać z pierwszym chłopakiem? może gdybym była inna, mój drugi facet lepiej by mnie traktował? może nie powinnam odchodzić od ostatniego?)? 3. w jaki sposób przestać zgadywać, co jest w związku normalne a co nie? 4. co zrobić, żeby przestać bać się samotności?
  10. Już to widzę - zbawieni siedzą na chmurkach i cisną bekę z tych smażących się w ogniu piekielnym juuupiiii A miłosierny, nieograniczenie dobry ojciec przygląda się, jak jego owieczki czerpią przyjemność z cierpienia bliźnich i sam juuupiii się z tego cieszy (dobrze wam tak, skubańcy). W ogóle to wszystko dla mnie jest tak bardzo pozbawione jakiegokolwiek sensu, że zakrawa na totalny absurd i nawet Tomasz z Akwinu jakos nie szczególnie mnie w tym momencie zaskoczył.
  11. Buraczek58 Przeczytałam powyższe kilkukrotnie i... może to głupio zabrzmi, bo się nie znamy, ale jestem z Ciebie dumna
  12. Przeczytałam dwukrotnie Twój post, Ragnarok. Przyszło mi do głowy, że owa kobieta - porzuciwszy niemal wszystkie swoje marzenia - czuła się przegrana, niepotrzebna i niekochana. Nikt nie kocha tak naiwnie i bezwarunkowo jak.. małe dziecko. Przyznam szczerze, że sama czasem tak myslałam o macierzyństwie: chciałabym mieć bejbusia, któremu dałabym to, co mam najlepszego - samą siebie; chciałabym być bezgranicznie kochana, potrzebna... Ot, egoistyczne podejście głupiutkiej cheiloskopii, której również niewiele w życiu się udało. By kogoś oceniać, trzeba założyć jego buty i przejść tę drogę, którą on przeszedł; napisałam tylko to, co przyszło mi do głowy.
  13. Oj, bywam infantylna Monk Na dodatek lubię swoje wewnętrzne dziecko
  14. cheiloskopia

    Czy masz?

    Nie mam. Masz chęć na coś słodkiego?
  15. cheiloskopia

    zadajesz pytanie

    Gajowy z "Czerwonego Kapturka" lubisz baję o Czerwonym Kapturku?
  16. Łapa - masz rację. Temat cały czas gorący, ja czuję nieodparta chęć usprawiedliwienia się, wzmagam w sobie tym samym poczucie winy... i koło się zamyka. Niekoniecznie zaś urażają mnie krytyczne komentarze, bo mam świadomość, że jest w nich sporo racji. No, ale oka sobie nie wydłubię ani buta sobie nie zjem - choćby nie wiem jak M. szalał z rozpaczy, związek na siłę to nie jest dobry pomysł i nic nie jest w stanie zmienić mojego stanowiska w tej sprawie. Wiem, że zajrzał tutaj wczoraj czy dzisiaj, ale nie pokusił się o komentarz.
  17. Monk, skoro ktoś tak słaby psychicznie jak ja dał radę przestać pisać/dzwonić/oglądać zdjęcia na facebook'u i w ogóle postawić krzyżyk na relacji (przynajmniej na poziomie świadomym, bo podświadomość i tak płata mi figle), w którą tak dużo zainwestowałam samej siebie - Ty też dasz radę. Więcej samozaparcia, chłopie
  18. cheiloskopia

    Spamowa wyspa

    O, to ja jestem kategoria cztery: nie pracuje, pracy nie szuka i nie chce ubezpieczenia z UP ani kasy z MOPS. :) A ja jeszcze inaczej: pracuję, szukam drugiej pracy, a jednocześnie chcę ubezpieczenie i zasiłek z UP Ostatnio się tak udało
  19. Btw. jestem teraz przeczulona. Zaraz Magda założy tutaj konto i opisze wszystko ze swojego punktu widzenia
  20. A ja bardzo pochwalam mojego brata, który jest dopiero materiałem na faceta - ma 12 lat Ostatnio miałam jechać do rodzinnego domu prosto po pracy, ale coś mi wypadło. Zadzwonił, kiedy będę i gdy nakreśliłam mu sytuację, przez którą przyjadę nieco później, z delikatną nutą zawodu powiedział: A ja Ci właśnie makaron gotuję... Bracik zaserwował mi obiad, po którym nawet chciał pozmywać, ale jakoś chyba zapomniał... Kochany jest
  21. Może nie dzwoń i zobacz, czy sama się odezwie? Jeśli nie - i tak nic nie tracisz, bo znaczy to, że niekoniecznie zależy jej na kontakcie z Tobą. Kalebx3 ale żeś mu pojechał po kalesonach...
×