
Dusiorek
Użytkownik-
Postów
239 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez Dusiorek
-
Związek - prosze o radę.
Dusiorek odpowiedział(a) na Ulka89' temat w Problemy w związkach i w rodzinie
No to jak wszystko wiesz a on terapii mówi nie, to jakby wiesz co powinnaś zrobić :) Pytanie czy masz na to na tyle siły. -
Marazm drugiej połówki
Dusiorek odpowiedział(a) na Dusiorek temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Eeeech... gdyby jeszcze ta durna miłość pozwalała na taką siłę... Na razie postanowiłam milczeć. Kolejny weekend ja sobie zaplanowałam jak chcę. Myślałam też, czy by nie napisać do niego maila, czy listu, w którym po prostu okażę wyrozumiałość na jego ciężką pracę, ale jej brak na to, że nie dba o nasze relacje. Bo nawet jak padał na pysk i chciał weekend spędzić w łóżku, to nie wierzę, że ręka go bolała aż tak by nie mógł zadzwonić, zainteresować się co u mnie. Myślę, że jestem w stanie pójść mu na rękę w kwestii odwiedzin, ale nie kiedy czuję się zaniedbywana i pod tym podstawowym jego w zasadzie obowiązkiem. Pomóżcie wytrwać w konsekwencji swojego wyboru. -
Nie poddawać się... póki starcza sił..!
Dusiorek odpowiedział(a) na Dusiorek temat w Kroki do wolności
Dziękuję Wam! Bałam się trochę, że zbyt długie, więc nikt nie przeczyta, lub co gorsza nikt mi nie uwierzy i mnie zlinczujecie . Zarejestrowałam się tutaj bo mam nieco gorszy czas w swoim życiu, a nie chcę wracać do tego co było, ani się cofać. Nie chcę tutaj też zgrywać psychologa, przyszłam do Was no na równi. Jako osoba ze swoimi demonami, więc chciałam Wam je szczerze przedstawić. Jeśli będę umiała komuś pomóc przy okazji to drugie dobrze -
Wiem studiujesz zdalnie i taką samą pracę Ci radzę poszukać.
-
No to już na bank nie masz szansy na rentę, skoro studiujesz A skoro studiujesz to możesz też pracować w jakiejś firmie zdalnie. Prawdopodobnie to usłyszysz. Rozglądaj się za tego typu możliwościami.
-
Dlaczego od razu farmakoterapię? Niektórzy się leków boją bardziej niż psychoterapii Jednak jeśli nie chce skorzystać nic nie zrobisz - możesz ew poszukać kontaktu do niego i spróbować z nim pogadać, ale jak ktoś nie chce pomocy nie udzielisz mu jej na siłę. Ona może mieć do Ciebie nawet pretensje jeśli spróbujesz z nim pogadać, więc wiesz. Twoja decyzja
-
Domyślałam się, że łatwo nie będzie, zaproponowałam co mi przyszło do głowy w sumie jeszcze nie mając pełnego oglądu sytuacji. Co mnie martwi najbardziej to, że dalej ta rodzina ma taki wpływ na Ciebie. Co z tego, że są konserwatywni? Ty zajmujesz się babcią i domem, czy oni? To ich dom, czy babci? Nie musisz od razu afiszować się przed babcią, że to Twój kochanek i całować z nim na jej oczach, ale każdy normalny człowiek przyjacielowi w potrzebie przecież udzieli schronienia, mając tak duży dom Nie pozwól by ktoś Cię ograniczał w dodatku ktoś kto jest daleko stąd. Co do babci jak pisałam wczesniej, poszukaj, popytaj, jest wielu ludzi, którzy pracują z osobami starszymi i zna jakieś tam tricki, czy wie co jest skuteczne w takich przypadkach. Jak się nauczysz czegoś skutecznego, będziesz się mniej tym denerwować. Ewentualnie nastaw jej jakąś operę mydlaną i nie zwracaj uwagi co tam brzęczy pod nosem . Cieszę się, że walczysz z partnerem, rzeczywiście zmiany wymagają czasu, ale nie usprawiedliwiaj go więcej Powodzenia :) I daj znać kiedy zaczynasz terapię.
-
Związek - prosze o radę.
Dusiorek odpowiedział(a) na Ulka89' temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Też mam ostatnio problem w związku tylko zmarnowałam na niego 4 lata . Tym bardziej mi szkoda, że oboje się kochamy i w zasadzie największym problemem jest to, że nie chce mu się mnie odwiedzać, ani walczyć o nasze relacje przez co widujemy się raz na 2 tygodnie. Więc dla mnie 2 razy w tygodniu to byłoby super dużo. Jak widzisz wszystko zależy od punktu widzenia. Twój chłopak też ma zapewne inny. Mój oczekuje zrozumienia i pobłażania, ze względu na ciężką pracę, Twój widzi się z Tobą na tyle często, że stawia Ci jasne granice, byś nie zagarnęła całego jego życia. Powiem tak, na pierwszy rzut oka ciśnie się na usta, że to dupek, daj se z nim spokój itd. ale z mojego doświadczenia wiem, że wszystko ma dwie strony. Rzeczywiście jesteście młodzi a faceci w dodatku dojrzewają później. Potrzebują nie raz dłużej się wyszaleć. Mój jest stabilny, dojrzały, ma 33 lata, a do dziś nie wie czy jest gotów zakładać rodzinę. Ślub itd jest dla niego czymś dość oczywistym, ale dzieci? On tatą? On uziemiony w domu z pieluchami, bez piwka, kumpli motoru? Nie dość że ciężka praca to jeszcze zero relaksu po? I choć jego myślenie również może wydawać się chamskie to jednak ja go rozumiem. Faceci nie mają instynktu macierzyńskiego, który w pewnym momencie mówi im TO JUŻ CZAS. Oni mogą obudzić swój dopiero ściskając swoje niemowlę, przez co też możemy ich błędnie oceniać. Rzeczywiście u Twojego też widać niektóre zachowania typowe dla DDA, więc jeśli chcesz o to walczyć zaproponuj mu terapię/grupę DDA, bo nawet jak się Wam jakoś ułoży jego nieporadność na problemy, kiedyś rozłoży Cię na łopatki. Myślę też że terapia otworzy mu oczy w wielu innych kwestiach, a na razie cóż, możesz korzystać z młodości :). Widując się z nim 2 razy w tygodniu masz kupę czasu na swoje sprawy, swoich znajomych. Korzystaj z tego. Jeśli jednak nie masz już do niego ani sił ani cierpliwości lub na terapię się nie zgodzi to zakończ to, bo raczej nie uzyskasz od niego spełnienia swoich oczekiwań. -
A tak z ciekawości, jeśli uważasz się za niezdolną do pracy, a na rentę masz bardzo niskie szanse to jak wyobrażasz sobie dalsze życie? W jaki sposób chcesz siebie utrzymać, masz jakiś plan?
-
No to może czas już najwyższy, bo Twoje problemy są tego typu, że parę mądrych zdań wypisanych na jakimś forum, a czasem i niemądrych niewiele u Ciebie zmieni. Powinieneś ogólnie przepracować całokształt swojej sytuacji rodzinnej, bo w zasadzie dalej w niej siedzisz. Pozwalasz, aby Twoja matka, z którą już nawet nie mieszkasz zatruwała Ci życie i pokazujesz pewną bezradność w wielu kwestiach. Swoim zachowaniem też upodabniasz się nieco do ojca, nie wiem czy to zauważyłeś? Stawiasz się w roli takiej biernej ofiary, której uczucia i problemy są mniej istotne, niż Twojego partnera. Np. Twój tata pozwolił się wsadzić pod pantofel, grzecznie oddaje żonie wypłatę i nie potrafi się postawić. Ty też. Nawet jak zauważasz, że partner robi coś negatywnego, od razu w zasadzie przyjmujesz to jako coś oczywistego, co musi istnieć i od razu go tłumaczysz, że to nie jego wina. A zapewniam Cię, że brak myślenia o tym co sie mówi i JAK się mówi, to absolutnie jest zależne od Twojego partnera i warto z nim po prostu pogadać, aby dwa razy pomyślał nim powie coś raniącego dla Ciebie, powalczyć u niego o ten nawyk, zwracać mu uwagę za każdym razem. A nawet jeśli rzeczywiście nie była to jego wina, to nie znaczy, że musisz się na to zgadzać . Pomagałeś mu też finansowo i sam wpadłeś w problemy. No ale przecież on ma teraz pracę, czemu by on nie miał pomóc Tobie? I abstrahując zupełnie od Twojej postawy, czemu po prostu nie zamieszkacie razem? Pomógłby Ci utrzymać ten wielki dom, a i opłaty byłyby mniejsze. Jego lokum można by wynająć czy coś i spłacić Wasze długi. Ew. mógłbyś wynająć jakiś pokój w tym domu? Jeśli tak może za te pieniądze warto próbować załatwić opiekunkę dla babci? Bo to naprawdę duży obowiązek, ew. poszukaj gdzieś w internecie kogoś, albo samych wskazówek, jak postępować z taką osobą, chwilach kiedy rozpacza, bo jest to dość typowe dla starszych ludzi, więc na pewno coś się znajdzie . Ewentualnie polecam ja spróbować zamiast pocieszać ją wówczas po prostu spróbuj odwrócić jej uwagę. Np tym co dziś na obiad, na co ma ochotę, czy czymś w ogródku itd. Ale terapia przede wszystkim. Bo nawet jakbyśmy jakoś rozwiązali tu wszystkie Twoje problemy, życie przyniesie Ci kolejne i warto pozbyć się pewnych mechanizmów, by móc skuteczniej sobie z nimi radzić. To odrętwienie też może być efektem nagromadzenia tego wszystkiego. Bardziej przywodzi na myśl wycieńczenie psychiczne co pokazuje, że po prostu pewne problemy Cię przeciążają.
-
Skoro nie jesteś w stanie podjąć pracy, to ten papierek, jednak jest dużym plusem
-
Sens zawsze jest bo nic nie tracisz. A jak czegoś nie zrobisz to będziesz dumać dalej, czy warto. Problem w tym, że nie chcąc sie leczyć będziesz wyglądać w ich oczach jak niepełnosprawna, która może się wyleczyć, ale nie chce, w zamian ubiega się o rentę :). Jeśli chcesz mieć jakąś szansę, to zgódź się na leczenie. Albo Ci się polepszy w szpitalu, albo dostaniesz dodatkowy papier dla komisji ZUSowskiej.
-
Chodzisz/chodziłeś na terapię związaną z DDA/DDD?
-
Jedna z osób tutaj natchnęła mnie, że może warto opisać tu swoją historię tak od a do z. Cóż... faktycznie ludzie gdy słyszą choć parę faktów, często ode mnie uciekają, mało kto lubi słuchać o takim cierpieniu, a ja nie mam się komu wygadać. Jednak tu jesteście bardziej otwarci i jesteśmy w necie i każdy z Was może podjąć decyzję, czy chce o tym słuchać czy nie. Moja historia nie jest łatwa, ale ma happy end, więc może kogoś zmotywuje, komuś pomoże? No to zaczynamy... Moja matka mając 16 lat chciała zobaczyć jak to jest mieć dziecko. Ustawiła więc swoje zajście w ciąże z przypadkowym gościem na dyskotece i pojawiłam się ja. Zostawiła mnie u swojej mamy i pobiegła dalej imprezować. Już wtedy była uzależniona od alkoholu. Moja babcia nie radziła sobie z życiem i z taką córką. Mój dziadek powiesił się jak moja mama i ciocia były malutkie. Babcia zostawszy w bardzo ciężkich czasach sama z dzieciakami po prostu nie umiała sprostać temu psychicznie. Nad moją matką nikt nie umiał zapanować. Dochodziło do coraz trudniejszych sytuacji. Np. jak babcia przez 4 lata ciułała na nowe zimowe buty, bo chodziła już w dziurawych, to kiedy w końcu sobie je kupiła, matka wpadła do domu, zabrała i je sprzedała by mieć na alkohol. babcia z czasem przestała nad sobą panować. Biła na oślep, szczególnie moją matkę. Potrafiła ją skopać do nieprzytomności. W sumie powinnam być zadowolona, ja w tym domu obrywałam najmniej, najczęściej obserwowałam jak się szarpały rzucały w siebie różnymi rzeczami i wrzeszczą, ale miało to duży oddźwięk na moją psychikę. Miałam 4 latka kiedy zrozumiałam, że najwięcej kłótni jest o mnie. Babcia nie pozwoliła matce mnie zabrać. Wtedy znienawidziłam ją za to, dziś gdy wiem już jak działa alkoholizm u mojej matki, jestem babci wdzięczna, ale przez wiele lat kombinowałam jakby jej dopiec. Byłam przekonana, że to przez babcię nie mam rodziny, ale to ona się mną zajmowała. Matka piła i paliła podczas ciąży, byłam bardzo chorym dzieckiem, a babcia - pielęgniarka walczyła z moim brakiem odporności, alergiami, zapaleniami płuc, astmą itd. Generalnie byłam dość samotnym dzieckiem. Babcia pracowała dalej, tym razem na swoją wnuczkę, ciotka zaczęła studia i pracę, miała też bogate życie towarzyskie, a matka przypominała sobie o mnie raz na parę lat. Zazwyczaj siedziałam sama w domu, a jak babcia zmęczona wracała do domu - wyganiała mnie na podwórko, abym jej nie przeszkadzała. Samotne dziewczynki jednak łatwo mogą w takiej sytuacji paść czyjąś ofiarą... O tym mówi mi się najtrudniej, choć już nie boli, aż tak. Poznałam wówczas "wujka", który chciał się mną zaopiekować... Na początku było bardzo niewinnie. Zwierzałam mu się, chciałam aby mnie przytulał, bo nikt tego nie robił i nie zwracałam uwagi, gdy jego ręce zawędrowały, gdzieś indziej. Dopiero, jak miałam 9lat stwierdził, że jestem gotowa na coś więcej. Był moim sąsiadem, więc zaprosił do siebie, na jakieś pyszne nieuczulające przekąski. Jak się domyślacie nic nie dostałam, a raczej to mi coś wówczas zabrano - dziewictwo. Płacząc wybiegłam na klatkę schodową. Tam zwymiotowałam i wciąż w szoku podeszłam do kranu na podwórku, by zmyć z siebie krew. Babcia w tym samym czasie niemal zawołała mnie przez balkon, więc wróciłam do domu. Chciałam jej wszystko opowiedzieć, ale jak spytała gdzie byłam, bo mnie nie widziała, zdążyłam tylko wybąknąć, że u sąsiada i dostałam plaskacza w twarz za to, że szlajam się po obcych i zawracam im głowę. Nie zdążyłam powiedzieć więcej. Prosiłam, by mnie nie wyganiała więcej na podwórko, ale nie miałam szans. Nawet jak byłam w domu cichutka to przecież dziecko musi się wybiegać i pooddychać świeżym powietrzem. Sytuacja więc zaczęła się powtarzać, gwałty były codziennością, a z czasem sąsiad widząc, że naprawdę kompletnie nikt się mną nie interesuje zaczął być coraz bardziej zuchwały. Groził, szantażował, zdarzyło się, że odwiedzał mnie i w domu, jak nikogo nie było, a nawet... no... nie zawsze był sam. Kiedy miałam 12 lat wszystko się skończyło. Wyjechał, zniknął z mojego życia, nie wiem co się z nim stało. Ze mną nie było jednak najlepiej. Nienawidziłam swojego ciała. Zaczęłam się ciąć, bandażować cycki, kraść wagarować. Byłam bezczelna, szukałam kłopotów. Pierwszy raz też zwymiotowałam posiłek, zaczęłam się też trochę głodzić, byleby nie utyć, zostać dzieckiem na zawsze. Wtedy w moje życie znowu wplotła się jakoś matka. Gardziłam nią i postanowiłam, że zrobię wszystko, by być jej przeciwieństwem i że skoro nikt nie chce mnie wychowywać, to ja to zrobię najlepiej jak umiem. Wybrałam gimnazjum daleko od mojego złego towarzystwa i postanowiłam zacząć od zera. Mama przyjaciółki zaczęła uczyć mnie gry na fortepianie, zaczęłam przykładać się do nauki. Jedyne czego nie potrafiłam to przestać się ciąć. Zaczął to być coraz bardziej widoczny problem. Odsyłano mnie po psychologach, ale nikomu nie ufałam. Przeciwko mojej babci wszczęto, więc postępowanie o odebranie praw rodzicielskich i przekazanie ich mojej cioci. Babcia wtedy oszalała. Drastycznie schudła, i wszędzie widziała spisek. Znienawidziła moją ciotkę, pisała do jej pracy że jest lesbijką, do sądu że mam wylądować w domu dziecka, bo ciotka to zły wybór. Zaczęła gadać do siebie, wrzeszczeć w przestrzeń, zaczęła katować mojego psa, a i raz chciała się targnąć na moją ciotkę z nożem. Oddałam więc psa jakimś dobrym ludziom, chowałam ostre narzędzia, spałam z jednym nożem pod poduszką, tak w razie co i wzywałam policję, jak było trzeba. Ciotka bała się babci bardziej niż ja, a mnie napędzała nienawiść. W tym okresie zrobiłam wszystko aby babci dosrać, aby ją zniszczyć. Udało się w sądzie. Ciotka dostała mieszkanie i zamieszkałam z nią. Tylko ze względu na dalsze samookaleczenia zostałam wysłana do szpitala psychiatrycznego na obserwację. Tam znowu się pocięłam, więc wysłali mnie na ostrą psychiatrię, gdzie brutalnie rozebrano mnie do naga, a sanitariusze nadgorliwie sprawdzali wówczas, czy nie mam gdzieś pochowanych żyletek. Oddziałowa śmiała się z mojego przerażenia i podsunęła papiery do podpisania - zgodę na pobyt. Odmówiłam, co chyba ja ucieszyło, bo sprawa trafiła do sądu. Zabrano mi większość osobistych rzeczy, również telefon. Związano w pasy na parę godzin i podano odpowiednie leki. Gdy po paru dniach przyszła sędzina zobaczyć, co ze mną, praktycznie zasnęłam na rozmowie. Więc za "brak chęci do życia" zostałam ubezwłasnowolniona na miesiąc. Nie chcę nawet mówić co tam się działo i jak przeżyłam ten pobyt. Wybłagałam szybkie przeniesienie na zwykły oddział zamknięty w miejscu gdzie była szkoła i chciałam wymazać tamten oddział z pamięci. Na nowym oddziale siedziałam głównie zamknięta w izolatce, bo ordynator bał się, ze pacjenci zaczną małpować ode mnie samookaleczenia, ale stało się ciut na odwrót. Poznałam mnóstwo sposobów na wywołanie biegunek, czy wymiotów, jak udawać, że się jadło, jak ukryć, że się nie je... Po raz pierwszy zemdlałam z głodu. Ciotka widząc co się ze mną dzieje chciała wziąć wypis na żądanie jak tylko minie ubezwłasnowolnienie. Postanowiłam udawać uśmiechniętą i wypluwać leki, aby nie zasnąć na kolejnej rozmowie z sędzią i przekonać ją, że nie trzeba przedłużać ubezwłasnowolnienia. Udawałam dość dobrze - tylko pamiętnik wiedział, jak mocno cierpię. Nie zdziwiłam się, że się udało. Wypis został już ustalony, a we mnie wstąpiły nowe siły. Nawet nie podejrzewałam, że coś jest nie tak! W przeddzień wypisu zawołano mnie jednak do dyżurki. Pokazali mi mój pamiętnik i stwierdzili, że nie jestem gotowa na wypis. Co więcej w takim stanie nie mogę nawet zostać tutaj i popołudniu przyjedzie karetka by zawieść mnie z powrotem na ostrą psychiatrię. Poszłam się niby pakować, ale już nie myślałam. Jak zostałam sama połknęłam wszystkie wyplute leki. Obudziłam się na ostrym dyżurze dzień później. Ciotka wywalczyła dla mnie wypis, gdy usłyszała o całej sytuacji. Podobno ordynator chciał tylko SPRAWDZIĆ, jak zareaguję na taką nowinę. Wściekłam się, jednak nie byłam już sama. Ciotka była po mojej stronie, ale musiałam być ok 3 dni na ostrej psychiatrii na obserwacji. Jak nie zapłaczę, będę się uśmiechać, jeść itd to mnie wypiszą na jej żądanie. Było ciężko, ale odwiedziła mnie wówczas moja wychowawczyni. Powiedziała mi wtedy coś co zapamiętałam na całe życie: "Rozejrzyj się. Tu niejeden się wieszał, niejeden popełniał samobójstwo i nic z tego nie wyszło. System działa dalej, jak nie powinien. A Ty jesteś silna. Może stąd wyjść i coś zmienić". Wtedy już postanowiłam, wyjdę i zostanę najlepszym psychologiem świata! Pomogę każdemu, kto o to poprosi, będę pracować w szpitalu psychiatrycznym i nawet jak nie zmienię całego systemu, chociaż na moim oddziale ludzie dostaną swoje szanse! Niestety wyszłam z mega dołem. Miałam dużo szkolnych zaległości i w dodatku 3 dni po nieudanym samobójstwie ciężko było mi wrócić do życia ot tak. Praktycznie przestałam chodzić do szkoły. Zdawałam tylko komisy i całymi dniami płakałam i cięłam się na przemian. Głodziłam i obżerałam się. Ale przecież przyszłemu psychologowi tak nie wolno! Chciałam zawalczyć o siebie chociaż jeszcze jeden raz... Poszukałam, więc dla siebie terapii i zaczęłam chodzić do fundacji dzieci niczyje. Odnowiłam kontakt z matką i babcią. Poznawszy rodzinną historię zaczęłam mieć wyrzuty sumienia, że tak ją potraktowałam. Zresztą zaczęła się leczyć i z babcią miałam już naprawdę dobry kontakt. Poświeciłam się nauce, zaczęłam robić wolontariaty, by mieć jako psycholog lepszy start. Nie mogłam zmusić się do chodzenia na zajęcia, ale skończyłam szkołę z wyróżnieniem. Po części dzięki mojej wyrozumiałej wychowawczyni. Niestety nie dostałam się na psychologię. Zbyt pewna siebie złożyłam papiery tylko na najlepszą uczelnię w tym kraju i cóż... Załamałam się i poszłam na co innego na przeczekanie. Dostawałam pieniądze od państwa póki się uczyłam, więc wzięłam cokolwiek i zaczęłam się uczyć aby poprawić maturę, bo nie mogłam darować sobie tej dobrej uczelni! Miałam być najlepszym psychologiem to musi być i najlepsza uczelnia! I wtedy... w płucach babci znaleziono jakieś guzki. Okazało się, że jej palenie papierosów i stres w trakcie rozprawy sądowej, stres, którego JA!!!! jej dokładałam po złości, sprawił, że wtedy zagnieździł się w niej rak... Myślałam że jej schudnięcie jest manipulacją, a ona miała raka... Ponieważ od tamtego momentu minęło już parę lat, lekarze nie pozostawiali złudzeń. Hospicjum tylko. Babcia jednak się nie poddała, zrobiła wszystko bym dostała po niej mieszkanie, zrobiła wszystko by zadośćuczynić mi moje krzywdy. I wtedy... zaczęłam chudnąć ja. nie mogłam jeść, nie mogłam patrzeć jak ona umiera i tak po prostu czekać. Ciotka zajęła się matką, a ja znowu mogłam być tylko sama, poza kontrolą. Gdy zaczęłam ważyć 36 kg terapeutka odmówiła współpracy. Chciałam znaleźć kogoś innego stricte od anoreksji, ale wszyscy rozkładali ręce, że dla mnie już tylko szpital. A ja się zbytnio bałam. Ciotka wychodziła do pracy i szpitala, ja opuszczałam zajęcia, aby cały dzień robić brzuszki, albo móc coś zjeść i od razu zwymiotować. Postanowiłam jednak się otrząsnąć z tego. Pojechać do babci, powiedzieć jej, że wybaczam, że mimo wszystko ją kocham i nadrobić zaległości na studiach. Następnego dnia pojechałam na uczelnię. Oczywiście wezwano mnie do odpowiedzi, bo nie pisałam jakiegoś tam kolosa. podeszłam do wykładowcy i zaburczał mi telefon. Zerknęłam kątem oka na smsa i tak dowiedziałam się, że babcia nie żyje. Podczas odpowiedzi poryczałam się i zawaliłam studia nie umiejąc odpowiedzieć, ani zaliczyć tego ważnego przedmiotu. Zresztą to nie było wtedy dla mnie ważne. Nie zdążyłam jej wybaczyć! nie zdążyłam powiedzieć, że kocham! Kiedy okazało się, że straciłam mieszkanie po niej, bo znalazł się właściciel kamiennicy, że moja matka korzystając z okazji okradła mnie i moją ciotkę, że stracę pieniądze od państwa, bo nie zdałam sesji... Wzięłam bardzo duuuużo tabletek i podcięłam sobie żyły. Jestem tu, bo ciotka wróciła wtedy wcześniej do domu. Znowu mnie odratowali. Znowu wylądowałam w szpitalu psychiatrycznym. Tym razem jednak mi tam pomogli. Sam widok ludzi, którzy już nie mają do czego wracać, którzy są 20 raz w psychiatryku, których nikt nie odwiedza, podziałał na mnie dość ostro. Dostałam odpowiednie leki. Przytyłam. Rozwiązali moje problemy finansowe, dostałam rentę rodzinną po babci, dzięki której mogłabym opłacić wieczorową psychologię na mojej wymarzonej uczelni! Wyszłam więc ze szpitala, rzuciłam przypadkowe studia i zrozumiałam, że zaniedbałam najważniejszą część życia - ludzi. Myślałam że będzie dobrze, jak tylko będę robić karierę i się rozwijać, ale nie chciałam skończyć jako staruszka, której nikt nie odwiedza. A jeśli nie chciałam tak skończyć, czas było przestać użalać się nad sobą i rozczulać, nad biedną zgwałconą, niekochaną dziewczynką. Otworzyłam się na ludzi, bo może i z początku nie miałam wyboru, co do samotności, ale jako dorosła istota i owszem. Zeszłam się z moim aktualnym chłopakiem. Zaczęłam imprezować. Nauczyłam się śmiać. Nauka to nie wszystko. Najtrudniej zdobyć przyjaciół, nie dobre stopnie. Przestałam ciąć się i głodzić, bo przecież psychologowi nie przystoi! Mój chłopak dał mi dużo brakującej czułości, ale wiedziałam, że jakby uderzył ciutkę wcześniej, nie byłabym na niego gotowa. Zamknęłam się w swoim cierpieniu. Zapominając, że życie to nie tylko ból. Skończyłam też terapię, a 2 lata później, do tego samego szpitala psychiatrycznego wróciłam. Tym razem jako stażystka . Było dziwnie i nie raz ciężko, ale nauczyłam się już dystansować do swoich problemów i zachowywać profesjonalnie w pracy. Moje doświadczenia jedynie mi pomagają, bo kto lepiej zrozumie, jak nie ja? Wiem jednak, że nigdy nie zrobi się dla nikogo nic na siłę. Póki ludzie będą zamknięci w swoim cierpieniu, jak niegdyś ja, to choćby świat stał się utopią, nie dopuszczą do siebie nic dobrego. Żałuję tych pustych lat, które zmarnowałam na cięcie się i zaburzenia odżywiania.Sam fakt, że przez moją chorobę, nie odwiedziłam babci w szpitalu i sama sobie odebrałam coś dla mnie tak ważnego... był dużą nauczką. Nie pozwólcie by choroba Wami rządziła! Dziś bywa różnie, głupie myśli wracają, miewam dołki nawet dość poważne, ale nawet jak rozstanę się ze swoim chłopakiem mam jeszcze przyjaciół i nie zamierzam zaprzepaszczać kariery psychologa, przez autoagresję. Kończę już studia. Miewam jeszcze czasem nawroty anoreksji, ale generalnie daję radę. Z byciem psychoterapeutą się wstrzymam na razie, bo nie czuję się na siłach, ale sprawdziłam się już jako diagnosta, coach, czy w neuropsychologii i jak najbardziej kocham to co robię! Wydałam tomik poezji, wydaję książkę. Tańczyłam w musicalach. Grałam w serialu, reklamowałam fryzury w czasopismach, pracowałam na kierowniczym stanowisku, więc CV już odpicowane czeka na pierwszą wymarzoną pracę. A mogłabym zamiast tego wszystkiego dalej siedzieć w domu i dalej się ciąć płacząc nad swoim żałosnym losem... Tak wiele od nas zależy, a tak ciężko jest się ogarnąć i to życie poprowadzić.
-
Marazm drugiej połówki
Dusiorek odpowiedział(a) na Dusiorek temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Tylko mój ukochany zazwyczaj takie sytuacje bierze za objaw bordera. Stwierdza hardo że się nie podda manipulacji i skoro w ogóle próbuję to droga wolna . Nie przypuszczałam nigdy że moje zaburzenie będzie mi przeszkadzać w takim czymś ^^' -
Marazm drugiej połówki
Dusiorek odpowiedział(a) na Dusiorek temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Dziękuję w ogóle że się zainteresowałaś :) Cóż... ja go tak nawiedzam od ok 2 lat. Zawsze ja go do niego jeżdżę on do mnie no raz na pół roku... Może rzadziej. Szczere rozmowy i czas spędzony tylko razem jedynie w Walentynki czy naszą rocznicę. Dlatego zaczynam myśleć czy to ma sens. Bo mam 2 wyjścia tak naprawdę: 1) zaciskać zęby kolejne 2 lata i poczekać aż zamieszkamy razem, licząc że nawet jak nie minie mu marazm to chociaż będziemy widywac się regularnie i część problemu z głowy 2) zerwać i poszukać kogoś innego, licząc że uda mi się jeszcze kogoś tak mocno pokochać -- 02 mar 2014, 18:36 -- Czekanie mnie niby nic nie kosztuje ale nie chcę obudzić się za kolejne parę lat i stwierdzić, że zmarnowałam swoją młodość na kogoś nieodpowiedniego. -
Marazm drugiej połówki
Dusiorek odpowiedział(a) na Dusiorek temat w Problemy w związkach i w rodzinie
No właśnie ta nasza osobowość jest do dupy . Kłótnię z chłopakiem przeżywam jakby świat się skończy, a za 2 minuty zaświeci słoneczko i zaczynam tańczyć na balkonie bo jest tak fajnie ^^'. Staram się hamować negatywne emocje i te wybuchy, a pozytywne jak najbardziej brac do siebie, ale bywa różnie. Myślałam, że mój chłopak właśnie się wypalił. Skończył 2 kierunki studiów z wyróżnieniem, a potem bezrobocie i praca za grosze w takim trybie... Też bym się załamała. Jednak nawet jak mu się coś chce nie umie pomyśleć o mnie. Np. w zeszły weekend miałam zajęcia do późna, ale umówiłam się ze znajomymi na wieczorną jazdę na łyżwach. Zaprosiłam go. Powiedział że nie, bo za daleko. Po weekendzie spytałam co porabiał, napisał że jeździł na motorze sobie... Eeee.... to nie mógł zrobić wycieczki sobie pod lodowisko? Nie musiał jeździć na łyżwach jak nie chciał, a tak to pojeździłby sobie i się spotkał ze mną choćby na chwilę. Mniemam, że nie był sam i staram się go tłumaczyć : taaaak jest mu ciężko odreagowuje, jeździ motorami z kumplami na jakiś szybkich trasach, ale pozostaje rozczarowanie. Nawet jakbym jakimś cudem namówiła go na terapeutę to nie znalazłby dla niego czasu. Pracę ma tak zmienną, że nie idzie tego zgrać. No ale nie sądzę, by on w ogóle widział swój problem. Jest bardzo arogancki, to jego największa wada. Zatrzymał się na etapie bycia złotym dzieckiem/studentem, mającym wielką wiedzę, umiejętności, który ze wszystkim sobie radzi SAM. -
"JĘCZARNIA"-czyli muszę się komuś wyżalić!
Dusiorek odpowiedział(a) na magdasz temat w Depresja i CHAD
No to zapraszam tutaj: marazm-drugiej-po-owki-t48421.html Ja właśnie też sobie pomóc nie umiem. Za bardzo mam zaburozny ogląd sytuacji, które wywołują we mnie większe emocje. Innym - nie ma problemu -
"JĘCZARNIA"-czyli muszę się komuś wyżalić!
Dusiorek odpowiedział(a) na magdasz temat w Depresja i CHAD
DwaGuziki, napisałam temat o moim związku chociaż aby jakoś to poukładać ale niestety nikt nie odpisał... Może za długi to był temat, ale chciałam oddać wszystko sprawiedliwie... a co dopiero z całą resztą historii... Sama nie wiem czy warto Was zanudzać tym wszystkim -
"JĘCZARNIA"-czyli muszę się komuś wyżalić!
Dusiorek odpowiedział(a) na magdasz temat w Depresja i CHAD
Jest mi źle, źle, źle. Zawieszenie w sprawie związku i pewne inne sytuacje sprawiły, że wszystkie moje wspomnienia wróciły ze zdwojoną siłą. Ludzie wkładają mi do głowy, że po tym co przeszłam nigdy nie będe wieść normalnego życia i powoli zaczyna się samospełniająca się przepowiednia. Jestem zmęczona ciągłą walką i tym, że tak naprawdę nie mam komu się an to poskarżyć. Nie mam komu wykrzyczeć swojej historii, kto by ją wysłuchał, nie uciekł i zrozumiał. Po prostu zrozumiał -
Coaching - praktyczne metody na poprawę
Dusiorek odpowiedział(a) na torres temat w Kroki do wolności
Widziałam link. Ostro lecą... No nic życzę im powodzenia Ciekawostka. Dzięki! -
Coaching - praktyczne metody na poprawę
Dusiorek odpowiedział(a) na torres temat w Kroki do wolności
Tzn widzisz... depresja to dość ciężkie słowo. Depresja nieważne czy pochodzi z problemów, czy ze zmian chemicznych w mózgu to jest choroba psychiczna. Jest też długotrwała, to nie jest kwestia tygodnia czy dwóch. Więc też potrzeba czasu by przerwać to dołujące myślenie. Nie jestem przekonana, że coaching ze spotkaniami co dwa tygodnie mający zeledwie ok 10 spotkań podołałby w takiej sytuacji, by osobę wyleczyć i jeszcze jakoś rozwijać. Nie wiem jakie to były książki, ale może o depresji mówiono tam w kwestii potocznej, że ktoś ma obniżony nastrój, dystymię, coś w ten deseń. Zaciekawiłeś mnie tym trochę przyznam szczerze. No ale może rzeczywiście ktoś tam próbuje sobie radzić z takimi przypadkami. -
Czujecie się na siłach zakładać rodziny?
Dusiorek odpowiedział(a) na vista temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Nie czuję się na siłach zakładać rodziny, ale bardziej ze względu na kwestie finansowe. Już i tak utknęłam z ciotką w mieszkaniu. Mimo że nie mam rodziców urzednicy nie przyznali mi socjalnego mieszkania, a ponieważ nie biegałam drugi rok do innego urzędu to dla nich było jasne że mi nie zależy. Selekcjonują ludiz w ten sposób, że co rusz prosza o doniesienie jakiś papierów czy zaświadczenia by zobaczyć kto jak się stara, a ew jak cos jest nie tak z jakimś dokumentem głównym to na koniec proszą o rozpoczecie procedury od nowa. Ja wymiękłam bo nie mam do tego nerwów. Zrywałam się z zajęć, mój chłopak z pracy bo też był potrzebny tylko po to by nas zniechęcić oboje. Na rpacę w zawodzie przynajmniej na początku nie mam co liczyć, a nie sądzę bym gdzieś znalazła zaraz po studiach super extra taką robotą, dzięki której dostanę super extra kredyt na mieszkanie. Więc pozostaje wynajem, który w moim mieście osiąga kosmiczne sumy. 2 tysie spokojnie za kawalerkę można liczyć, za wynajem i czynsz. + opłaty i z czego mam wychowywać dziecko? Akurat cała pensja mojego chłopaka szła by na czynsz, część mojej na dodatkowe opłaty, a ile ja będę zarabiać? Utrzymam z tego 3 osobową rodzinę? To mnie dołuje. Dziecko zrobić sobie to nie problem. -
Miałam na myśli byś przestała dumać o tym kto jak zareaguje tylko robiła to na co czujesz potrzebę - o swoim problemie
-
Coaching - praktyczne metody na poprawę
Dusiorek odpowiedział(a) na torres temat w Kroki do wolności
To powiem Ci szczerze pierwsze słyszę. Oczywiście jeśli mówimy tu o depresji a nie zwykłym obniżeniu nastroju. Miałam szkolenie z coachingu i nasza trenerka jasno dała do zrozumienia, że takich pacjentów się nie podejmuje. Nawet jeśli depresja jest spowodowana jedynie staniem w miejscu, czy brakiem celi to jest to jednak choroba psychiczna albo na farmakoterapię, albo na psychoterapię. Nie wiem może są różne szkoły, ale osobiście też bym się nie podjęła pracy z taką osobą. Pomijając fakt, że coaching to nie terapia tylko trening rozwojowy, i po prostu się nie zajmuje wychodzeniem z tak ciężkich stanów psychicznych, to trwa też krócej, za krótko by skutecznie pomóc takiej osobie. No i fundamentalne pytanie, czy osoba z depresją jest gotowa w ogóle na rozwój? Myślę, że bardziej stawiałaby na poprawę aktualnego stanu funkcjonowania niż sama z siebie przyszła, by rozwinąć np. swoją karierę... Tzn to tylko moje zdanie, jak napisałam wcześniej nie wiem może są inne szkoły. Ja jestem raczej ostrożna i nie zamierzam rzucać sie na głęboką wodę by ew. rozbabrać klienta i zostawić samemu sobie. -- 02 mar 2014, 03:40 -- Hehe pewnie zaraz będzie, że celem może być wyjście z depresji i wtedy cały coaching będzie się skupiał na szukanie naturalnych zasobów klienta i motywowaniu go aby depresję pokonał, ale jednak dalej tego nie widzę ^^'. Tutaj jednak bardziej przydałoby się porozmawiać o tym skąd się wzięła depresja i skupić się na problemach ją wywołujących. Obawiam się tez że wielu ludzi z depresją po prostu nie będzie widzieć swojego celu, ani sensu życia, ani swoich dobrych stron, ani nic co je interesuje i tutaj coach wali głową w mur.