Witam wszystkich jestem tu nowa i mam dość trudny temat do poruszenia.
Otóż jestem borderkiem, o dość intensywnym nasileniu. A przynajmniej było to widoczne jakiś czas temu. Borderline poprowadził mnie ku innym chorobom także. Mam za sobą parę prób samobójczych, na ręku sznyty, 2 pobyty w psychiatryku, anoreksja, bulimia, depresja, nerwica... Szereg zaburzeń i pewnie wiele osób niemal oczekuje ode mnie jakiegoś trudnego zachowania, ale tak nie jest. Dzięki pracy nad sobą i wieloletniej terapii, a także rozwiązaniu wielu życiowych problemów czuję się po prostu niezniszczalna.
Niestety czasami wracają do mnie durne myśli, szczególnie kiedy czuję się tak samotna jak ostatnio. Chłopak mnie zaniedbuje, rodziny nie mam, przyjaciela mają swoje zajęcia, ale też obawiam się, że by mnie nie zrozumieli po prostu. Myśli są coraz bardziej upierdliwe. Tęsknię np. do życia z anoreksją, (przytyłam 25 kg po chorobie) podczas której nie tylko byłam chuda, ale nie chcąc myśleć o jedzeniu robiłam szereg rzeczy, które mnie rozwijały, dzięki którym mam na koncie parę sukcesów, jak np wydanie książki, czy praca na kierowniczym stanowisku mimo mojego młodego wieku. Albo mam ochotę się pociąć, by w końcu moi bliscy zwrócili na mnie uwagę. Wiem, wiem to byłaby manipulacja i nie powinnam krzywdzić siebie ze względu na kogoś innego, ale... nie chcę tak żyć. Mało kto rozumie moje zaburzenie w pełni i to ile wkładam wysiłku w kontrolowanie siebie.
Mój chłopak kiedyś mi pomógł wyprowadzić na prostą, ale ostatnio jest z nim bardzo źle. Popadł w jakiś marazm. Uparł się na pracę, która go wykańcza i przez którą nie ma na nic czasu, a jak ma to zdycha zmęczony w łóżku i odsypia. Jest to na razie patowa sytuacja, bo skoro nie chce nic zmieniać, to nic ja mu nie pomogę. Sytuacja ta ciągnie się już bardzo długo, ale wiem że mnie kocha, ja kocham jego, więc trudno jest mi zerwać i stracić miłość w tak banalny sposób, więc trwam w zawieszeniu. Chociaż czasem mam się do kogo przytulić. Rzucenie go niewiele by zresztą zmieniło, bo nie zamierzam się od razu rzucać w ramiona innemu. Nowego przyjaciela od ręki też raczej nie znajdę, a myśli zaczynają mnie niebezpiecznie namawiać do głodówek przede wszystkim...
Co robić, jak z tym żyć? Dołuję mnie fakt, że tak już będzie zawsze... wieczne niezrozumienie, wieczna kontrola, albo zniszczę samą siebie...