Skocz do zawartości
Nerwica.com

Dusiorek

Użytkownik
  • Postów

    239
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Dusiorek

  1. Dusiorek

    Stosunek do alkoholu

    Moja matka jest alkoholiczką, ale nie uważam się za DDA, bo nigdy z nią nie mieszkałam, więc jej wzorce średnio na mnie wpływały, jednakże też byłam abstynentką do bodajże 20 roku życia. Głównie dlatego, że alkohol mi nie smakował. Również wówczas zauważyłam, że mało kto potrafi bawić sie bez alkoholu, że nie tylko ja jestem uważana za dziwoląga, bo nie piję, jak i ja niezbyt dobrze się bawię w gronie rozemocjonowanych, rozchichotanym, nieskładnie mówiących znajomych. Kiedy jesteś jedynym niepijącym i ludzie zaczynają się upijać nie masz ochoty zbytnio już z nimi siedzieć. Dlatego też nie chodziłam na imprezy czy wiele eventów mnie ominęło. No a potem pojawił się mój chłopak, z podlasia. U niego w rodzinie wszyscy duuuuużo piją, mają mocne głowy i owszem pojawiło się u mnie myślenie, że toż to alkoholizm! No a potem jego mama zrobiła mi drinka, pierwszego jaki mi posmakował. Poczułam to szumienie w głowie, dobry humor... Zrozumiałam o co w tym chodzi. Pokochałam imprezy i wesela, gdzie alkohol był darmowy albo mój chłopak mi stawiał. Przywykłam do smaku wódki itd. I generalnie nie ma u mnie myślenia, że mogę się uzależnić. Pomijając fakt testów na predyspozycje do uzależnień, które sa u mnie zerowe, to po prostu nie lubię uciekać przed problemami, czy pić by zapomnieć. Wolę najpierw się z nimi zmierzyć, a potem pić aby to uczcić . Unikam więc największej pułapki uzależnienia psychicznego i w sumie nawet nie robię tego świadomie. Po rpsotu nie wyobrażam sobie bycia zależnym od jakiejkolwiek substancji i nie zamierzam się też stresować, przejmować i martwić na zapas.
  2. No to ja jestem ustabilizowanym borderem. Wyleczyć się tego nie da, bo to nie choroba, ale można nad tym panować. Swoją drogę opisałam w krokach do wolności, ale jak macie jeszcze jakieś pytania to walcie :)
  3. To ja się podłączę pod temat. Także napisałam swoją książkę i cóż... pozostało czekanie lub ewentualne dopicowanie jej. Niestety na razie otrzymuję odpowiedzi typu, że wydawnictwa nie przyjmują nowych propozycji bo mają plan na najbliższe 2 lata, ale wysłałam jeszcze na parę konkursów literackich i czekam. Może kogoś z Was też zainteresuje? Ma pewnie parę drobnych błędów no ale jeszcze nie redagowana w końcu... Tytuł powieści to "Z pamiętnika psychiatryka". Książka oparta na moich doświadczeniach ze szpitalami, gdy byłam tam po raz pierwszy. Co nieco pisałam o tym już w krokach do wolności, a tu wstawię parę fragmentów... "Gdy siedziałam, rozmyślając o życiu i śmierci, i czy czasem mój układ z Alą, nie będzie miał, jakiś przykrych konsekwencji (w końcu nie wiadomo było ile potrwa nasza głodówka, Ala też wyglądała na bardzo upartą), do pokoju wpadło całe stadko podnieconych dziewczyn. Podejrzanie rozstawiły się wokół mnie, mając zapewne jakąś niesamowitą nowinę. - Chcesz zemdleć? – spytały rozchichotane. - Co??? – zaskoczona wybałuszyłam na nie oczy, nie wiedząc, o co im chodzi i gdzie kryje się haczyk w tej niedorzeczności. - Czy chcesz zemdleć? – ponowiły pytanie, bardziej poważnie, ale dalej z uśmiechami, więc nie wiedząc jak powinnam była się zachować, stwierdziłam, że nie mam nic przeciwko. Byłam przekonana, że to jakiś żart. One jednak chwyciły mnie za rękę podprowadziły do ściany i zaczęły dawać wskazówki, co powinnam była robić. Oczywiście z Alą na czele. Jednakże kiedy pojęłam, że całą rzecz tkwi w odpowiednim oddychaniu i zmienieniu pozycji w ostatecznym momencie, nadal nie dawałam im wiary i, aby sprawić im radość wykonałam ze skrupulatnością księgowego, zalecenia, naśmiewając się z ich absurdalności. Wykonawszy krok po kroku instrukcje, oparłam się o ścianę, zamknęłam oczy, i poczułam mocny ucisk na sercu, a świat momentalnie zgasnął. *** - Jesteś? Jesteś już? – dochodziło do mnie gdzieś zza mgły, choć nic prócz światła nie widziałam. Wszystko było zbyt niewyraźne, bym mogła to zobaczyć. Obróciłam głowę w stronę dochodzących mnie głosów. Powoli dochodziłam so siebie. - Słyszysz nas? - Tak… - obrazy nabrały ostrości. Znajdowałam się gdzieś na środku pokoju, rozpłaszczona w dziwacznej pozie skulonego kłębka. Jakim cudem się tam znalazłam? Spróbowałam wstać, okiełznując zawroty głowy – Ale fajnie! – stwierdziłam po chwili, gdy odzyskałam już wszystkie zmysły. Faktycznie było to niesamowite uczucie. Najpierw, jakby ktoś zgasił światło i wyłączył mózg, a potem, gdy powracała świadomość, przeistaczająca się rzeczywistość. Gdybym brała kiedykolwiek narkotyki, miałabym chociaż porównanie, ale bez tej wiedzy, mogłam jedynie streścić niezwykłość nowego doświadczenia do jednego słowa – odlot. - Martwiłyśmy się trochę o ciebie, bo długo nie wracałaś – zaczęły relacjonować – Ale cieszymy się, że ci się podobało. - Jak żeście to zrobiły. To chyba nie sama manipulacja powietrzem? - Nie do końca. Ala jeszcze ucisnęła, w odpowiednim momencie, serce. - Naprawdę? – niczego nie mogłam sobie przypomnieć. Wszystkie wspomnienia były jeszcze po trosze wybrakowane, ale dzięki temu od razu polepszył mi się humor. Nie wiedząc do końca, co jest prawdą, a co snem, chwilowo odsunęłam od siebie swoje problemy. Zresztą nawet gdy powróciły, w całej swej bolesnej okazałości, konkurowały o uwagę z fascynacją, nad nowym przedmiotem badań. - Chcesz wiedzieć co robiłaś? – spytały w końcu rozbawione. - To ja coś robiłam? – przestraszyłam się. - No my cię od ściany nie przenosiłyśmy – śmiały się. - Najpierw upadłaś – zaczęła Ala – tak szybko, że ledwie cię podtrzymałam. - Potem przeczołgałaś się na środek, skuliłaś i rozglądałaś przerażonym wzrokiem po wszystkich wokół! – dokończyła Marysia. - Zupełnie jakbyś się czegoś bała… - Nie spodobało mi się to. Tylko ja wiedziałam, co oznaczała pozycja, w której utkwiłam podczas ich eksperymentu. Przez głupotę mogłam zdradzić swój sekret, swój koszmar, jaki przeżyłam w domu matki. - Ja chcę jeszcze raz! – zakrzyknęłam, kalkulując, że koszmar koszmarem, a cudotwórstwo to cudotwórstwo. " "Na swojej pierwszej społeczności dowiedziałam się także o panującym rytuale w stylu: „Mamy nową uczennicę w klasie, poznajcie się, bądźcie dla niej mili” i od razu padłam jej ofiarą. Po przedstawieniu mnie ogółowi, psycholog zwrócił się do mnie, chcąc nawiązać indywidualną rozmowę na forum. - Powiedz nam… Dlaczego tu jesteś? – to pytanie zadawał za każdym razem, każdemu nowo przyjętemu pacjentowi. - Bo drzwi są zamknięte – odpowiedziałam zwięźle i bardzo szczerze, kryjąc w tonacji głosu swoiste „odwal się”, które najwidoczniej zostało poprawnie zinterpretowane, bo od razu przeszli do omawiania kolejnego punktu zebrania. Na koniec spotkania, podczas którego mówił wyłącznie p. Arek, aby nas rozruszać zadał nam pytanie: „Jaki był najszczęśliwszy dzień Twojego życia”. Mieliśmy odpowiadać zgodnie z ruchem wskazówek zegara. - To było, jak dostałem Internet! – wykrzyknął pierwszy z brzegu maniak komputerowy. - Prosimy o wymyślenie innego dnia- rzekł łagodnie psycholog, chcąc aby uzależniony, którego widziałam na oddziale już nie raz, jak wyrywał Game Boya kolegom, docenił inne aspekty życia. - Faktycznie jest coś takiego! – zakrzyknął, po chwili zamyślenia. - Tak? - Wtedy, kiedy dostałem bezprzewodowy Internet! Psycholog poprosił go jeszcze o inną odpowiedź nie związaną z Internetem i usłyszawszy, że wtedy, jak dostał komputer, odpuścił i poprosił kolejną osobę o wypowiedzenie swojego zdania. Było ich kilka zaledwie. Część przemilczana, część uważała, że ten dzień jeszcze nie nadszedł, a będzie to wyjście stąd i tak, aż nadeszła kolej wysokiego, barczystego chłopaka. - 20 maja 2008 roku – powiedział zdecydowanie. - Co się wtedy stało – zachęcał p. Arek. - Zmarła moja mama – zapadła głucha cisza, wszyscy zwrócili w stronę chłopaka swoje oczy. - I co w tym szczęśliwego? – dopytywał się psycholog. - Jak to co? – chłopak wzruszył tylko ramionami – W końcu się z nią pogodziłem." "Kolację przespałam, następnego dnia, kiedy obudziła mnie znowu klekocząca winda i wózek ze śniadaniem, w którym każdy sztuciec zdawał się brzęczeć z osobna, nawet się nie podniosłam. Postawiłam jeszcze w pidżamie doczołgać się do dyżurki i poprosić o swoją MP3, która była przechowywana w depozycie ze względu na ostrą końcówkę. Tak, ze względu na wejście USB. Dotarłam do pomieszczenia ledwo. Postawienie każdego kroku kosztowało mnie zadyszkę. W końcu dotarłam do kontuaru i zażądałam swojej własności. - Co mówiłaś? – spytała dyżurująca pielęgniarka, siedząca za ladą. Powtórzyłam. - Przykro mi, ale nie rozumiem – wstała bacznie mi się przyglądając. Zdziwiło mnie to. Jak to? Dlaczego mnie nie rozumie? Przecież mówię jasno i wyraźnie! - Proszę mi dać… - zaczęłam po raz ostatni, jak najwyraźniej potrafiłam, lecz zaraz osunęłam się bezwiednie na podłogę. Pod powiekami widziałam tylko szalejące światła, aż zgasły wszystkie na raz, pogrążając mnie w bezgranicznej ciemności." "I co teraz? Kolejny sąd, kolejne ubezwłasnowolnienie, kolejna walka i kolejna porażka? Wiedziałam, że nigdy się nie dostosuję do ich porządku, więc czy miałam jakiekolwiek szanse na wyjście? Próbowałam udowodnić, że nie jestem wariatką i wszystko na marne! Równie dobrze mogłabym nie wyjść już nigdy. Albo odsiedzieć nie wiadomo ile, stracić ileś lat szkoły, pozwolić by świat się zmieniał beze mnie i narobić sobie wieloletnich zaległości z życia, łudząc się, że a nuż kiedyś nadgonię. Lecz czas się nigdy nie zatrzymuje, pędziłby dalej, nie dając mi szansy się pozbierać i wdrożyć. Już przecież miałam problemy na przepustce. Czy taka przyszłość mnie czekała? Byłam więźniem, nie znającym nawet swojego wyroku. Bo spójrzmy prawdzie w oczy: czym szpital różnił się od więzienia? Na oddziale S. nie było znowu, ani psychologa, ani terapii. Poza możliwością zrobienia sobie koralików, czy wydziergania sobie sweterka nie robiło się tu nic. Siedzieliśmy w swoich pokojach, licząc na cud, że ot, pewnego dnia wstaniemy z uśmiechem i wszystko już będzie piękne i kolorowe, bo zadziałają leki. Ten system był chory, bardziej od pacjentów. Czy chciałam złożyć broń i grzecznie odsiedzieć tyle, ile mi dadzą i to w ten sposób? NIE! Otarłam łzy, uzbrojona w swoją ostateczną broń. Posklejałam szybko maskę, podziękowałam pielęgniarkom i uprzejmie poprosiłam wszystkich, żeby wyszli, bo niedługo przyjedzie karetka, a ja chciałabym się w spokoju spakować. Proponowano mi co prawda pomoc, ale wytłumaczyłam spokojnie, że wolałabym zrobić to sama i o dziwo przystano na to. Nie wiem, czy bano się mnie dalej drażnić, czy uwierzono w moją pozorną stabilność, pomimo oczu pełnych szaleństwa i trzęsących się rąk. Cała, aż podskakiwałam z nadmiaru adrenaliny. Gdy tylko zamknęli za sobą drzwi dałam susa w stronę szafki. Spojrzałam w kierunku półpełnej butelki z piciem i sięgnęłam po torebkę z lekami. Dwiema garściami wrzuciłam je w siebie. Część trochę rozmiękła i była rozkruszona, więc moja dwutygodniowa zbieranina zmniejszyła nieco objętość. „Tym lepiej, szybciej połknę, a proszek szybciej dostanie się do krwi” – pomyślałam. Śmieszne, że to były moje jedyne rozważanie. Nie myślałam, ani o konsekwencjach, ani o babci, ani o mamie. Chciałam tylko się uwolnić i zrobić tym wszystkim ludziom na złość. Przełknąwszy wszystkie tabletki, poczułam się szczęśliwa. Adrenalina wypędziła ze mnie wszelkie oznaki strachu, serce waliło jak oszalałe. Umrę? Przestanę istnieć? Po obwieszczeniu ordynatora, brzmiało to niemalże obiecująco. Nie było już ważne, czy podjęłam słuszną decyzję, ani co jest po drugiej stronie. W ostateczności, człowiek nie potrzebuje już tej wiedzy. Kiedy dostaje się impuls, ginie rozsądek, a decyzje podejmują emocje, nie ma miejsca na myślenie. Po prostu idzie się z prądem, przyjmuje rzeczy jakie są. Nie chciałam tracić czasu na rozmyślanie o życiu po śmierci, bo i tak zaraz przecież się dowiem. Liczyło się jeszcze moje aktualne położenie i samozadowolenie. Wygrałam, nie dostali mnie. Zaszczuli moją duszę, ale ona zaraz odleci, zaraz wzbije się w niebo. " Takie tam jakby się komuś chciało przeczytać... też mogę przesłać na maila, choć nie wszystkim, bo chciałabym aby jednak ktoś tą książkę kupił ale powiedzmy paru osobom najbardziej zainteresowanym.
  4. Inga_beta zaburzenie leczy się w zależności od tego jak współpracujesz i ile w zasadzie Ty widzisz i robisz dla siebie. Ja leczyłam się oj wiele lat. Pierwszy raz trafiłam do niej mając lat 17, pochodziłam z rok i widząc że nikt mnie nie pilnuje przestałam przychodzić. Wróciłam mając 19 lat i leczyłam się do 22 roku życia z hakiem. Z tymże gdy miałam 20 lat było ze mną tak źle, że musiałam przychodzić 2 x w tygodniu przez dłuższy czas, więc było intensywniej.
  5. A ja gdzie piszę, że tak uważasz? użyłam słowa "jeśli" tak uważasz i tutaj kompletnie mnie nie zrozumiałeś. jeśli ludzie mają już partnerkę mają też jakieś zdolności społeczne, bo zdolności społeczne to takie dzięki którym nawiązujesz relację, boojętnie czy z grupą, czy z jedną osobą. jesli ktoś ma problemy tylko w grupie, śmiało może znaleźć sobie partnerkę i z nią być, mieć przyjaciół i będzie go oszałamiać jedynie większa ilość osób. Z kolei ktoś kto nie ma ich wcale, albo ma bardzo mocno zaburzone, nie zbuduje z nikim na tyle dobrej relacji, by móc być w związku. I tu znowu wracam do swojej teorii - jeśli nie zrobił tego przez 30 lat mocno powątpiewam, czy jest w ogóle w stanie nawiązać zdrową z kimś relację. Uznałam to za dość oczywiste. Pierwszy raz jest raczej nieudanym razem, dopiero z czasem ludzie dochodzą do wprawy. Owszem to pikuś wystarczy odczekać i poznać siebie nawzajem, choć ja oczywiście chyba wolę bardziej doświadczonych pod tym względem, ale no to nie jest dla mnie najważniejsze. Jest też sprawa spotkań, jak dbać o kobietę, jak ją właśnie zdobyć, jak utrzymać, jakie wyznaczyć sobie granice, co jest dozwolone, co nie, jak dbać o kobietę, ile poświęcać czasu jej ile swojemu życiu. No ale to też jest kwestią przeczekania i ustalenia z partnerką więc napisałam że to pikuś. No mniej więcej o to mi chodziło
  6. Zmiany tworzą się ze względu na coś, ale jak już człowiek ma drugą osobowość, to zmiany następują niezależnie od sytuacji.
  7. A czy naprawdę potrzebujesz zostać sklasyfikowany? Co z tego czy nazwiemy to dystymią, czy niechęcią. Jest Ci źle i warto rozważyć dlaczego. Czy coś się zadziało w gimnazjum, że się zapoczątkowało ono Twoją melancholię? Czym dla Ciebie jest szczęście? Co sprawia Ci radość? Co lubisz robić, lub co chciałbyś robić?
  8. Prawda dlatego miałam na myśli, że teraz o tym się mówi zwraca uwagę itd, myślę że w pełni w tej kulturze będzie wzrastać dopiero next generation. Nie my w zasadzie, ale rzeczywiście też wychowywałam się jednak w mieście, choć moje doświadczenia z malutkimi wsiami są takie, że to panie pracują, mężowie piją pod Geesem ;P Jasne i oby ludzie z tego chcieli korzystać Mam wrażenie, że mnie wszedzie łapiesz za słówka . Najpierw o coś dopytujesz czy każesz rozwinąć, a jak już rozwinę rozwinę pada, że ja tam nic takiego nie mówiłem ^^'. Wszystko zaczęło się od przykładów dramatycznych problemów z samooceną u mężczyzn, że moim zdaniem problemy są wówczas takie i takie, stąd rozwinęło się i to. Pamiętasz w ogóle ? Sorry facet który ma samoocenę równą z podłogą, nie będzie wsparciem, tylko będzie mojego wsparcia potrzebował, a skoro tak to jak mam się czuć przy nim pewnie i bezpiecznie? Jeśli jest niezaradny co też już wyłuszczyłam z tej samooceny, to też nie będzie w stanie dbać o rodzinę, więc kto o nią będzie dbał jeśli z takim się zwiążę? - ja, ergo będę za niego odpowiadać. Takie jest moje zdanie. Jeśli uważasz że facet nie musi mieć zdolności społecznych, a problemy z samooceną przez które nie znalazł partnerki przez ok 30 lat to pikuś - poszukaj podobnie zaburzonej dziewczyny i spędź z nią życie :) Kulturalnie jest to na prozadku dziennym jeśli to facet się o wszystko troszczy, ale pytanie czy Ty wytrzymasz? Nawet jakby kulturalnie było dobrze widziane na odwrót, ja raczej bym spasowała. No właśnie ja stawiam bardziej na naturę. Więcej testosteronu oznaczało niegdyś że facet był silniejszy i mógł chronić rodzinę, polować itd, jednak badania, o których mówiłam pokazywało tylko że tak postrzegamy facetów i chodziło o większa agresywność - choćby o gwałtowność, a nie lanie po mordzie itd. Niestety są kobiety zaburzone w ten sposób, że się zachciewa "oswajać bestię", albo nie mają żadnego szacunku do siebie, czy podążają za schematami w których się wychowały i po prostu szukają/wiążą się z takim który będzie je bił. Nic na to nie poradzisz ;/
  9. W zasadzie to ja Ci napisałam, choćby jak sprawdzić czy kłamie. Jeśli kłamie to by chronić siebie, odwrócił Twoją uwagę dość skutecznie od Waszej kłótni. Nie wiem czy jest sens robić z tego powodu wielkie halo, ale jeśli naprawdę te pytania mogące go zdemaskować są jakoś nie wiem zbyt trudne, to proszę Cię bardzo. Psycholog krzywdy nie zrobi pytanie czy on będzie chciał się tam udać.
  10. Bezsilna znalazłam Twój wątek o śmierci, tego drugiego niestety nie, ale w sumie tam też piszesz wierszem i zero konkretów. Powiedz wprost co Cię dręczy jakie masz problemy, co robisz w kierunku ich rozwiązania, albo jeśli już pisałas wklej mi linka do tego tematu, którego nie znalazłam ;P
  11. Dusiorek

    Witam, to ja border

    Witaj, też jestem borderem, choć już okiełznanym. Domyślałm się przez co musisz przechodzić teraz i mam nadzieję, że znajdziesz na tym forum miejsce dla siebie, aby sie wyżalić, czy pogadać z innymi o podobnych problemach :)
  12. wichura a nie myślałeś czasem, że to Twoje doświadczenia troszeczkę skrzywiają Twój ogląd na sytuację? Niestety tak wygląda realne życie, że ludzie muszą w tygodniu być w miarę wypoczęci, jeśli mam być szczera... ja z rana raczej też bym się nie zwlekła do swojego chłopaka. Nie wiem gdzie wyjeżdża na te weekendy, ani ile razy w tygodniu się widzicie, ale też uważaj, aby swoich doświadczeń z samotnością, biciem i wyobcowaniem w naszym kraju nie przerzucać na nią. Nie możesz za każdym razem jak Ci odmawia spotkania przeżywać to aż tak głęboko, tzn możesz, ale szybko wypali Cię intensywność tych negatywnych emocji. Myślałeś o terapii? Mieszkasz dalej z ojcem?
  13. Widać się nie zrozumieliśmy, bywa Nie powstrzyma, kultura wychowuje w taki sposób że większość z nas ma określone wzorce. Jeśli kultura teraz daje przekaz, że ważne jest partnerstwo - teraz to takie modne, to jak młode pokolenie tym nasiąknie, większość będzie chciała tworzyć związek partnerski, a nie związek, gdzie kobieta czy facet jest zależny od drugiej połówki. I czy chcecie czy nie skoro wzbudzono w nas schematy, że facet jest tym silniejszym w związku, to większość kobiet woli czuć się przy facecie bezpieczna, a nie za niego odpowiadać. Akurat tak się składa, że na dziś robiłam prezentację z utajonych postaw z : "Utajone poznanie społeczne: postawy, wartościowanie siebie i stereotypy" Anthony G. Greenwald Mahzarin R. Banaji Gdzie badano właśnie ukryte postawy (te szybkie automatyczne zachodzące poza świadomością) a propos płci. Wyszło, że zdecydowanie, jeśli nie skupiamy się na tym, że nasze przetwarzanie informacji jest stereotypowe, to widzimy jednak z automatu kobiety, jako bardziej zależne, a facetów jako bardziej agresywnych :). Bynajmniej to nie przypadek, tak już jest. A ponieważ na co dzień raczej posługujemy się tą wiedzą automatyczną to mniej więcej tak postrzegamy świat, przynajmniej podczas pierwszego wrażenia. No ale dobra już nie chcę się czepiac pierdół czy tłumaczyć bo w zasadzie to z kulturą też wyszło gdzieś tam przy okazji i z jednego słówka zrobiła się cała dyskusja. Moje zdanie znacie, jest w pełni wyrazone w sumie w pierwszym poście tutaj. Amen ^^ Tylko i wyłącznie Twój wybór, z Twoim podejściem rzeczywiście może tak być.
  14. Dusiorek

    zadajesz pytanie

    fachowo w mikrofali ile musisz spać aby się wyspać?
  15. Nie rozumiem zdziwienia. Nie musi tak być, bo możesz se wyjechać i zmienić kulturę, prawda? Ale w naszej tak jest, nawet jak dążymy do partnerstwa i równości, wciąż mamy korzenia w kulturze biblijnej i ma to wpływ na ukształtowanie naszej kultury zarówno wierzących jak i niewierzących. A skoro kultura jest taka to tak też wyglądają realne związki, skoro i kultura jest realna, nie sądzisz? Jednakże pomijając, jak kobiety widzą mężczyzn, chyba każdy wolałby ZARADNEGO partnera. Osoby niepewne siebie, nie są tez pewne swoich czynów - nie są zaradne. Ja nie wyobrażam sobie życia z za przeproszeniem z jakąś pipą, która będzie nieporadna i na mojej łasce. Mam kota to mi starczy, od partnera oczekuję partnerstwa, więc umiejętności rozwiązywania problemów, wsparcia i generalnie bycia na równi ze mną, a nie bycia zależnym ode mnie. Wielu mężczyzn też nie chce pustej laski bez żadnych perspektyw i umiejętności, choć u kobiety takie zachowanie nie razi jeszcze to też nie jest pożądane. Nie znalezienie sobie żadnej dziewczyny przez 30 lat nawet na krótko, to dla mnie jakby oblany test z owej zaradności. Nie wyobrażam sobie, by ktoś kto dobrze funkcjonuje w społeczeństwie (nie trzeba być przecież duszą towarzystwa, aby poznać kogoś, szczególnie w dzisiejszych czasach internetu) ogarnia życie i nie jest zaburzony nie potrafił tego zrobić. A skoro nie potrafił tego zrobić, nie wierze, by mógł tworzyć ze mną partnerski, w którym rzeczywiście byłby partnerem. Jeśli ktoś taki pójdzie na terapię by ogarnąć swoje umiejętności społeczne i nieporadność i nie będzie miał jeszcze wykształconych starokawalerskich - nieelastycznych nawyków - jakaś szansa jest, ale tylko wtedy. Szczerze to do mnie taka gra w sumie niewiele trafia, ale wiem, że wiele kobiet udaje dłuuugo niedostępne, albo flirtuje z innymi, aby wzbudzić w swoim facecie zazdrość, aby znów o nią zawalczył. Myslę że o to chodziło tej o której piszesz. Kiedy nie jesteście zazdrośni i stajecie się zbyt pewni tego, że ooo kobieta jest bo jest i będzie, przestajecie się starać. Nie ma słów kocham Cię, nie ma kwiatków, nie ma wyjść na randki, nie ma czułości, nie ma komplementów, no to kobieta pouśmiecha się do tego kto jej te komplementy da, najlepiej na oczach jej osobistego faceta i działa to zdecydowanie lepiej niż awantura w stylu "bo Ty mnie zaniedbujesz". Facet zazwyczaj jak czuje zazdrość, zazwyczaj zaczyna walczyć o kobietę ponownie, jakby ją znowu zdobywał. Znowu komplementy, znowu randka, kwiatki, czy coś. Mój np twierdzi że nie jest totalnie o mnie zazdrosny, ale jak tylko gadam z jakimś nowo poznanym facetem na wspólnej imprezie zaraz zachodzi mnie od tyłu przytula, całuje w główkę . Takie zaznaczanie terenu. Strasznie się z tego śmieję, bo on to nawet nieświadomie robi, nie widzi że więcej czułości okazuje wtedy, kiedy inny potencjalny rywal jest w pobliżu ^^'.
  16. owcełę ale kto robi sobie z Ciebie jaja? Wszyscy piszą że to ściema, ale ściema Twojego chłopaka, nie Twoja a Ty się na nas wściekasz za to... Przecież sama podejrzewasz, że Twój facet kłamie, więc czemu nasze słowa o nim kierujesz do siebie i jeszcze się za to ciskasz? Nie zasłużyliśmy sobie bo przeczytałam cały temat i nigdzie nikt nie robi sobie z Ciebie jaj... Badania psychologiczne w wojsku są regularne, więc nie sądzę, by zauważono taką diagnozę dopiero jak odchodził z wojska... No chyba, ze został zwolniony z powodu tychże badań, ale wówczas jeśli istnieje takie podejrzenie na pewno nie załatwia się wszystkiego na jednym spotkaniu, co więcej objawy są dość widoczne, a Ty żyjesz z nim już kawał czasu i jakoś nie widziałaś jego kolejnych JA. Na pewno też jeśli w ogóle by dostał taką diagnozę, zostałby skierowany na dalsze leczenie. Możesz się go podpytać czy dostał skierowanie i przede wszystkim jakie ma objawy, co w sobie zauważył. To zweryfikuje jego prawdomówność, czemu? Osoby z tym zaburzeniem nie zdają sobie sprawy, że mają po kilka osobowości. Jeśli spytasz się go o objawy i zacznie Ci opowiadać o drugim Zdzisiu, z którym gada w głowie, albo o Zosi, która się staje gdy coś tam - masz go na tacy Tylko skoro zadałaś mu dotychczas wybrane przez Ciebie pytanie, czy czasem się nie uzbroił w dodatkową wiedzę oto jest pytanie Dlatego wyliczyłam tam od razu wszystko o co powinnaś go była zapytać na jeden raz, ale może jest jakaś szansa. Zobaczymy co powie.
  17. Nadal mylisz słowa. "Przyjaźń" a chęć utrzymania kontaktu i wiadomości jak dalej radzi sobie ich pacjent to dwie zupełnie ODMIENNE sprawy.
  18. Jetodik nie musi być skrajne ale jest bo taką mamy kulturę. Wy też wolicie kobiety kobiece a nie ogolone na łyso wytatuowane, agresywne chodzące w dresie, prawda? Owszem może komuś taka się spodoba jak i komuś spodoba się pewnie zniewieściały facet, ale są to jak na razie wyjątki. Jakie jest moje zdanie? Ja lubię jak facet jest wrażliwy ale jak epatuje tym, czuję się co najmniej dziwnie. Każdy jest tylko człowiekiem ma prawo się wzruszyć czy zapłakać ale jeśli mężczyzną trzeba się zajmować, pocieszać wielokrotnie to traci on w moich oczach. Jestem w stanie utrzymywać z nim relację koleżeńską ale nie widział abym kogoś takiego w roli mojego partnera. Jednak oczekuję że mój partner będzie równie zaradny jak ja i nie zostanę z problemami sama bo jest zbyt wrażliwy tylko ja i moje ew dzieci będziemy mogli polegać na jego sile. Poza tym single to ludzie wolni z wyboru. Tosia miała na myśli definicję ludzi którzy chcą związku czy nie chcą - nie powinni w niego wchodzić, czyli ludzie z problemami. To że alkoholicy w związki wchodzą to jest to patologia i zazwyczaj bardzo toksyczna relacja więc wiesz.
  19. Jetodik dlatego patrz że dopisałam: Bierz też poprawkę że pochodziła do mnie jak do dziecka. Nie była to relacja na równi i wątpię czy by zaprzyjaźnić się w ogóle dało właśnie z tego względu ile ona o mnie wie a jak niewiele ja o niej. O reszcie względów pisałam już wcześniej. Ale widzę że jedno co z tego zapamiętałeś to fakt że nawiązaliśmy jakąś relację a nie dlaczego nie powinniśmy i to by nie działało . Problem jest taki że pacjenci szukając więzi z terapeutą chcą się bardziej zabezpieczyć i myślą egoistyczne. Jak można chcieć się z kimś przyjaźnic skoro się go nie zna? Biorąc pod uwagę że pacjenci niewiele wiedzą o swoim terapeucie to szukają kontaktu tylko przez wzgląd dla siebie bo: -> nie są pewni jak sobie poradzą po terapii, -> przywiązują się do terapeuty nie za to kim jest ale za to ile o nas wie -> tak naprawdę nie chcą poznawać terapeuty, są ciekawi paru Faktów ale tak naprawdę oczekują że to on będzie ich słuchał -> nie zdają sobie sprawy że ich sekrety nie są już objęte tajemnica zawodową -> OCZEKUJĄ że terapeuta dalej nie będzie ich oceniał ani krytykował a on może być z natury nawet złośliwy :). A jeśli pacjenci nie wiedzą kim jest terapeuta to skąd wiedzą że chcą z nim przyjaźni jeśli nie przez wzgląd tylko na siebie? A jeśli tak jest to czy egoistyczne relacja ma szansę zaistnieć? Przemyśl to
  20. Jetodik, i co z tego że chce? Chciał pewnie bo również poszłam na psychologię więc rozumiałam i szanowałam jego granice. A granice są takie jak Inga. Moja terapeutka złamała zasadę podając mi maila ale sama też nie pisze. Tak nakazuje etyka zawodu i nie została wymyślona by utrudniać kontakty tylko z jakiś konkretnych względów . Terapia była poznawcza. -- 10 mar 2014, 15:57 -- No u podkreślam zrobiło się fajnie bo wyszłam na prostą ale jakby problemy wróciły kwalifikują ce mnie na terapię to nie sądzę aby chciała pełnić rolę telefonu zaufania
  21. Nie odpowiadam za te, co koniecznie pod pantofel chcą wsadzić faceta i twierdzą jakieś bzdury, bo to rzecz już na inny temat o zaburzeniach kobiet Osobiście nie chcę za dużo narzekać, bo sama weszłam w swój związek lecząc dość poważne zaburzenia i nawet nie chcę sobie wyobrażać co mój partner ze mną znosił, jednakże w naszej kulturze właśnie jest takie przekonanie, że jak facet zajmuje sie kobietą to jest ok, kobieta jest słabszą płcia, kobieta jest bardziej emocjonalna, kobieta potrzebuje opieki, skoro on sie nią zajmuje, jest prawdziwym facetem, a ona nie odbiega także od kulturowych wzorców. Ale jesli to kobieta opiekuje się facetem, ona jego pociesza, ona się zajmuje zbyt emocjonalnym partnerem to jest to postrzegane negatywnie i o tyle o ile kobieta rośnie w oczach, widzimy ją jako silną to facet nie jest już w naszych oczach facetem, to maminsynek, dziecko. A jak chcecie wątek o zdobywaniu to sobie załóżcie
  22. Powiem trochę ze swojego doświadczenia, bo miałam dość nietypową sytuację. Z jednej strony bylam dokładnie w wieku córki mojej terapeutki, przez co bardziej angażowała się w moje problemy, a z drugiej zaczełam studiowac psychologię będąc jeszcze w terapii i moja teraoeutka zaczynała tez powoli dzielić sie swoimi doświadczeniami ze mną. Z początku tylko mówiła o pracy psychologa, ale też wiązało się to trochę z jej ogólnie życiem prywatnym. Pod koniec padały dowcipy, ja miałam jej prywatny numer telefonu, abyśmy w razie co mogły umówić się na spotkanie w innym ośrodku i jakoś tak ciężko było się rozstać. Oczywiście z psychologii wiem dlaczego nie powinno się nawiązywać takiego kontaktu z terapeutą i widziałam, że moja terapeutka także przeżywa pewnego rodzaju dysonans. Umówiłyśmy się, że mogę ją zawsze odwiedzić w ośrodku, żebym czasem napisała w mailu jak tam sobie radzę i że skoro pomagała mi też odnaleźć się w moim związku to skoro zna mojego chłopaka z opowieści, jesli wezmę z nim ślub to ją na ten ślub zaproszę. Sama z siebie zaproponowałam jednak skasowanie jej numeru telefonu i nie odwiedziłam jej po dziś dzień nie radze też Tobie jetodik szukać kontaktu Twoim terapeutą, bo po prostu relacja jest nierówna i zawsze będzie nierówna. Ty możesz chcieć by terapeuta był przyjacielem, bo on i tak wie więcej o Tobie ze względów zawodowych, ale czy zechce swojego pacjenta, który przychodzi z jakimiś zazwyczaj poważnymi problemami, obarczać swoimi? Czy on chce też się obnażać przed Tobą? Pacjentów terapeuta ma masę, jakby z każdym chciał się zaprzyjaźnić nie wytrzymałby psychicznie. Bo do kogo byś dzwonił w kryzysowej sytuacji? do kogo byś uderzał się wygadać? Relacja mogłaby być fajna jakby u eks-pacjenta było już wszystko w porządku, nigdy nie miał by nawrotów ani poważniejszych problemów związanych z tym co padło na terapii. Pozastaje też problem tajemnicy zawodowej. Psycholog zgłupieje nie wiedząc, czy jeśli u niego w gabinecie powiedziałeś "lubię jeździć na nartach", to złamie tajemnicę jak powie o tym Waszym znajomym czy nie, czy jeśli poza gabinetem rozszerzysz swoje opowieści zaczęte w gabinecie to jest to tajemnica czy nie? No nie... po prostu to nie funkcjonuje. Sama mam myśli czasem, czy gdy zadzieje się źle, to napisać do mojej terapeutki, czy nie, truć jej dupę czy nie ? Byłoby mi też trudno przy niej funkcjonować normalnie wiedząc, że ona aż tyle o mnie wie! Na ślub może i ja zaproszę, jesli do niego dojdzie, aby dotrzymać obietnicy, ale raczej nie szukam bliższego kontaktu, bo dla mnie może i byłby fajną sprawą, oooo terapeuta na telefon, ale dla niej? Nawet jak ma matczyne uczucia do mnie i tez by chciała tego kontaktu to jednak dalej nasza relacja pozostaje nierówna. Takimi prawami rządzi się zawód psycholog i trzeba to po prostu zaakceptowac. Z Wychowacą też się nie zaprzyjaźnisz, ani z adwokatem prowadzącym Twoją sprawę itd
  23. jetodik, to jak społeczeństwo patrzy na taki związek mam gdzieś. Nie obchodzi mnie co myślą inni. Ale umiejętności społeczne faceta są dla mnie niezbędne, bo te umiejętności będą się odnosić też do mnie . To wobec mnie będzie też zamknięty w sobie, to wobec mnie nie będzie wiedział jak się zachować, to mnie nie będzie umiał zdobywać, to o mnie nie będzie umiał dbać. I choć nie jestem jakąś księżniczką, która wymaga nie wiadomo czego, to jednak na mnie opierałoby się dbanie o relację. Przypominam, że w moim temacie o związkowych problemach, gdzie facet nieco mnie zaniedbał większość była za tym, że nie powinnam być w tym związku . A co dopiero jakbym ja musiala budować związek, uczyć faceta bliższej relacji, jak to w niej wyglada, co powinien robić, dbała jeszcze o jego samopoczucie i nie dostawała w zamian nic poza ewentualnym uczuciem. Miałam kiedyś faceta z niska samooceną i wytrzymałam z nim 2 tygodnie. Ciągle użalał sie nad sobą jaki jest beznadziejny, oczekiwał zaprzeczenia, opieki, komplementów i bał się nawet mnie dotknąć, czy mnie gdzieś zaprosić, bo czuł że się narzuca, albo że mu nie wolno wymagac ode mnie bym miała czas i że na mnie nie zasługuje. Dzień w dzień mówiłam mu, że skoro z nim jestem to zasługuje, żeby się nie bał, ale skoro on miał takie nie inne mniemanie o sobie to moje słowa niewiele zmieniały. Może mój eks był już drastycznym przykładem tej niskiej samooceny, ale naprawdę mniej więcej tak zachowuja się ludzie bardzo niepewni siebie . znam gorsze przypadki, ale do nich już trzymałam się na dystans, szczególnie jak nie chcieli iść na terapię to włączał mi się alarm. To chyba nic dziwnego, że kobieta woli mężczyznę, a nie pieska na smyczy, którego nauczy nowych sztuczek i będzie ciągać za sobą, biorąc na klatę pełna odpowiedzialność za to stworzenie. Jeśli chcemy tworzyć związek powinniśmy najpierw rozwiązac problemy ze sobą, aby nie przenosić ich na drugą osobę.
  24. Czyli potocznie wśród zwykłych maluczkich ludzi - rozdwojenie jaźni Tak czy siak ja uwazam, że Twój facet kłamie. Spróbuj go podpytać o to co napisal i jestem ciekawa co powie. Raczej jak widzisz cos byś zauwazyła już wczesniej w ciągu tych 4 lat
×