Skocz do zawartości
Nerwica.com

aardvark3

Użytkownik
  • Postów

    726
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez aardvark3

  1. aardvark3

    Asertywność DDA/DDD

    Mam ogromna pomoc w uzyskiwaniu asertywnosci. Jest nia moj partner. Wlasnie dzisiaj sie o tym przekonalam. Szczegoly wkrotce.
  2. Ze mna jest dokladnie to samo - chyba nie wybaczylam (ale mam taki mechanizm ze nie musze wcale wybaczyc, wystarczy ze ta osoba znika z mojego zycia, nie musze sie z nia kontaktowac. Matka nie zyje od 11 lat, ojciec od 30, brat matki od 18 wiec nie wlaza mi w droge, zreszta od matki ucieklam 2000 km dalej w 95 roku ). Pisalam juz ze jest mi zal rodzicow bo nie potrafili wyjsc poza ciasny schemat swojego wychowania. Nie umieli przerwac lancucha przyczynowo-skutkowego. I mieli w sumie marne zycie, wypelnione strachem. Wcale nie bylo im z tym dobrze. Natomiast oddam sprawiedliwosc matce ktora mimo wszystko wiele mi pomogla, mniejsza o intencje. Pomoc przy dzieciach kiedy musialam pracowac na utrzymanie domu i rodziny. Troche tym dzieciom we lbie namacila ale odkrecilo sie jakos. Corka zostala z babcia kiedy wyjechalam za granice ale ona sobie z nia dawala rady bo byla najmniej toksyczna i umiala sobie ja ustawic do pionu. Mysle wiec, ze jest forty-fifty. Te dziesiec jakos strawie
  3. Luktar - nikt Cie nie zamierza hejtowac, wyluzuj Mysle, ze to rozumiem bo bywalo w moim zyciu podobnie. Czlowiek to takie bydle, ktorego latwo przyzwyczaic do wygody i dobrego. A manipulanci o tym wiedza. Jestes manipulowana przez toksycznych rodzicow do tego stopnia, iz nie widzisz zycia bez nich. Taka chora symbioza. Bo tak naprawde to oni nie widza swiata bez Ciebie. Pierwszy krok jest zawsze najtrudniejszy i wrecz niewyobrazalny do wykonania - ale on gdzies tam istnieje i kiedys (mysle, ze wtedy gdy juz do tego dojrzejesz: moze byc w szczytowym punkcie leku albo odwagi) go zrobisz. I zdziwisz sie, ze tak dlugo zwlekalas...
  4. Problemy to cos, co istnieje tylko i wylacznie w mojej glowie i na dodatek wyolbrzymione. Albo OK, jest problem - ale sama sobie jestem winna bo go spowodowalam jakims tam zachowaniem czy postawa, czy slowem itp. Jesli sama jestem przyczyna swojego problemu - to tez go dla innych nie ma i nie mam co liczyc na wsparcie a najlepiej jak nie smiem nawet o tym wspomniec! Kolezanki w szkole dokuczaja? Samas sobie winna, po co z nimi rozmawiasz, po co im pozyczasz swoje rzeczy, po co sie bawisz. Masz ksiazki to czytaj a nie z glupimi kolezankami sie zadawaj a potem placz ze ktoras cos glupiego powiedziala. Sama sobie winna jestes. Wychowawczyni sie na ciebie uwziela? Bo sie nie zglaszasz i tylko glupoty ci w glowie i kolezanki a pani to widzi i daje ci do zrozumienia, ze jej sie to nie podoba. I zes jest glupia dziewucha. Na marginesie - bylam jedna z najlepszych w szkole. W osmej klasie zdobylam 3 miejsce w ogolnopolskiej olimpiadzie jezyka rosyjskiego. I liczne nagrody za proby literackie. Ale nadal bylam glupia i pusta dziewucha. Bo co po takim polskim albo rosyjskim? A z niemieckiego to juz na nagrode mnie nie bylo stac. Albo z matematyki, jak syna lekarki. Albo jak ta Anie z sasiedniej ulicy co to zawsze po szkole do domu idzie, nie ma kolezanek (a skad wiesz ze nie ma? Ty sie nie odzywaj bo nie masz glosu!) i dobrze sie uczy. Co bys czlowieku nie zrobil - zle. Nawet jak dobrze to mogloby byc jeszcze lepiej. Ambicje mi szlag trafil bo po co sie starac - niby dla siebie ale wtedy jakos nie mialam tej swiadomosci. Studia (po najmniejszej linii oporu) skonczylam jak juz pracowalam i bylam na swoim, mialam rodzine, dziecko. Bardziej pro forma i po to by skonczyc skoro zaczelam - a i dla rozrywki Fajnie bylo na studiach, mialam fajne towarzystwo. Ale i tez dlatego, ze brat matki wciaz powtarzal sarkastycznie: zobaczysz, ona tych studiow nie skonczy. To tylko strata czasu. W zawodzie pracowalam krotko, wlaczajac w to praktyki - moze rok. Nie pasowalo mi. Po latach przekwalifikowalam sie na to co lubie i co mi pasuje. Ale z racji obowiazkow rodzinnych nie mam mozliwosci stalej pracy w zawodzie. Mniejsza zreszta o to, za 10 lat emerytura Corka za 2 tygodnie zostanie doktorem chemii (i moze pojsc sladem Waltera White'a albo Sklodowskiej-Curie) Syn skonczyl 2 rok programowania komputerowego i teraz jest na praktykach w firmie komputerowej na 9 miesiecy. Nigdy im niczego nie zakazywalam ani nakazywalam. Uczyli sie dla siebie. Cieszylam sie i bylam dumna z ich sukcesow. Wspieralam finansowo jak bylo trzeba. Moze ze mnie juz niewiele bedzie ale moje dzieci jakos to nadrobia -- 28 maja 2014, 17:47 -- Candy14 - bo to nadal gdzies we mnie siedzi, sladowo ale siedzi.
  5. Otoz to, otoz to - a potem i tak pretensje: ty nie masz wlasnego zdania? Nie umiesz sie bronic, odpowiedziec tym samym? (gdy np mialam jakas sytuacje w szkole czy wsrod rowiesnikow) Nie umiesz sie szanowac? Po takim "wychowie" balam sie cokolwiek powiedziec - bo a nuz znow jakies niewiadome gromy na mnie poleca. Kolega z tej samej ulicy okreslil mnie po latach jako "zahukana"... Mozna powiedziec dokladnie to samo w mniej toksyczny sposob Dac dziecku do zrozumienia, ze ma prawo tak odczuwac i ma prawo uznac cos za problem - a potem z nim przedyskutowac jak nalezy ow problem rozwiazac. Nie zostawiac go na lodzie, nauczyc, pokazac ze problemy sa rozwiazywalne i ze nie ma sytuacji beznadziejnych. I to, ze jak samo nie da rady to zawsze moze na kogos liczyc. Nie wiem, skad mi sie ku*wa to wzielo (bo chyba nie z domu rodzinnego, moze na zasadzie alternatywnego przekazu?) ale wlasnie to wpajalam moim dzieciom, ich pozornie drobne problemy bolaly mnie moze bardziej niz ich. Owe "male" dzieciece problemy sa wlasnie na miare dziecka i takie maja byc, maja przygotowac stopniowo do "doroslych" problemow - a dokladnie do radzenia sobie z nimi. Lekcewazenie problemow dziecka budzi w nim poczucie bezwartosciowosci i osamotnienia, poczucie ze jego problemy sa nieistotne i nie ma prawa nikomu zawracac nimi glowy. Bo inni maja wazniejsze sprawy niz takie tam duperele. (Nie mowie o swoich problemach bo boje sie po raz kolejny zostac zlekcewazona lub nawet ukarana. Lepiej wiec milczec zamiast sie narazic po raz kolejny.)
  6. Gunia76 - jako dziecko nie mialam prawa byc zadowolona, odprezona, spontaniczna, zrelaksowana bo: rodzice wojne przezyli, matka choruje, ma mnostwo zajec na codzien, wszyscy ja przesladuja, ojciec ciezko pracuje, ludzie sa wredni i chca ich wykorzystac przy najblizszej okazji, zabawa jest glupia, smiech i spontanicznosc jest niepowazna, obijam sie i nic nie robie, mam pstro w glowie - wlasciwe podkreslic. A jednoczesnie gdy bylam przygnebiona i smutna wymagano ode mnie zebym sie usmiechala i byla zadowolona bo: nie mam powodu do niezadowolenia, przewraca mi sie w glowie i nie wiem czego chce, jestem grymasela, beksa-lala, ksiezniczka posrana, inne dzieci nie maja nawet 1/10 tego co ja i sa szczesliwe - niepotrzebne skreslic. Czulam sie winna ze jestem dzieckiem ktore nie potrafi z racji naturalnych utrzymac samo siebie tylko wisze jak ciezar rodzicom na karku. Czulam sie winna ze sie z czegos ciesze bo przeciez nie powinnam. Jak ktores z rodzicow bylo chore, wsciekle czy przygnebione - przyjmowalam taka sama postawe. Nie smialam nawet mrugnac okiem w ich obecnosci - nastawialam sie na wspolodczuwanie i empatie. Obydwoje mieli sklonnosci do emocjonalnego szantazu ze przeze mnie choruja i przeze mnie umra. Jak odbiera to dziecko chyba wszyscy wiemy. Przez wiele dziesiecioleci ucze sie asertywnosci, ucze sie bycia dla siebie, zdrowego egoizmu - wychodzi mi to niemal idealnie jak jestem sama. Ale jak ktos sie wazny w zyciu pojawia... no, tutaj juz jest troche gorzej. Ale ze jestem z odpowiednim mniej wiecej partnerem (ktory tych moich slabosci w nadmiarze nie wykorzystuje) to robie niewielkie postepy. Na dniach czeka nas bardzo powazna rozmowa odnosnie decyzji na przyszlosc - i tutaj musze wykazac sie, w swoim wlasnym dobrze pojetym interesie, trzezwoscia umyslu, umiejetnoscia projektowania w przyszlosc i wspomnianym juz zdrowym rozsadkiem. To, co i jak teraz mysle swiadczy o tym, ze podejscie odpowiednie mam. Prawda jest, ze troche przedwczesnie wyskoczylam jak Filip z konopi co do wstepnych ustalen, ale po gruntownych przemysleniach nastapila korekta.
  7. aardvark3

    Asertywność DDA/DDD

    Niestety, jest to problem ktory trudno przeskoczyc. Przez wiele lat mialam z tym problem tak, jak to opisujesz Gunia76. Moglabym podpisac sie pod kazdym wyrazem obiema rekami. Z czasem to sie zmienia. Nie "zmienilo" bo jestem w trakcie procesu przemiany. I widze ogromny postep. Nie jest jeszcze 100% ale mam swiadomosc tego co i jak czuje. I ze czasem reaguje nie-asertywnie bardziej z wyuczonego, wieloletniego nawyku niz z przekonania. Oczywiscie staram sie to korygowac jak najszybciej (bo mnie to dreczy ze nie wyartykulowalam wlasciwie co mi siedzi na watrobie, ze nie okreslilam otwarcie swojej opinii - a czasem to nawet w nocy potrafie sie obudzic i rozkminiac, wtedy bardziej emocjonalnie, nawet wkurzona na siebie bywam; do rana mi zwykle przechodzi i patrze trzezwo). Z zewnatrz moze to glupio wygladac, jakbym zmieniala nagle zdanie ale, oprocz niewielkiego dyskomfortu (nadal "z rozpedu" przeszlosci) pt. co sobie o mnie pomysli dana osoba) - mam swiadomosc ze ucze sie dbac o wlasne interesy. O wlasne bezpieczenstwo. Kiedys sie obawialam ze jak zadbam o siebie, jak pokaze ze moje dobro jest dla mnie wazne - to okrzykna mnie egoistka, odwroca sie ode mnie nawet ci ktorzy deklarowali lojalnosc a moze nawet spotka mnie za to jakas kara. Bo zwykle bywalo tak, ze moje dobro kolidowalo z czyims dobrem Sa to pozostalosci wychowania w domu rodzinnym gdzie moja niezaleznosc, samodzielnosc, samostanowienie i indywidualnosc staly w sprzecznosci z oczekiwaniami i wymaganiami rodzicow. Mialam niedawno taka sytuacje, idealnie pasujaca do tematu topiku. Mam sie okreslic co do bardzo waznej decyzji a jednoczesnie zadbac o swoje interesy. Wlasnie sie nad tym caly czas zastanawiam i cieszy mnie moje otwarcie na glos rozsadku.
  8. @Naan - to sie ciagnie za czlowiekiem przez reszte zycia. Niestety. My mozemy co najwyzej zlagodzic skutki i byc swiadome tego co (i dlaczego) sie w nas rozgrywa. Swiadomosc pomaga choc nie zalatwia sprawy definitywnie. Babka na terapii (to jest taka wstepna, wprowadzajaca - bardziej przez rozmowy, pomoc w ukladaniu spraw w logiczna calosc, spojrzenie z zewnatrz; wlasciwa terapia to gdzie indziej ale oni wlasnie stamtad kieruja. Mniejsza zreszta o szczegoly) twierdzi, ze mam wysoka samoswiadomosc (Ameryki nie odkrywa). Obecnie mam dylemat swiadczacy o moim... zdrowym podejsciu do zycia i zdrowym egoizmie. Az sama siebie zaskakuje Nie mialabym go gdybym nadal byla zaburzona w takim stopniu jak dawniej, wzielabym wszystko za dobra monete i ze "jakos to przeciez bedzie". Okreslenia "jakos to bedzie" nie ma juz w moim slowniku. Bedzie tak jak ja czy partner (czy inna osoba wspolodpowiedzialna) zadecydujemy i jakie konsekwencje tej decyzji poniesiemy. Razem lub osobno. Mysle, ze zdrowieje. To dobry znak. Jest jednakze kolejny problem - czy umiem o tym rozmawiac z osoba zainteresowana? Czy nadal mam blokady? Wkrotce bede miala okazje sie przekonac.
  9. [videoyoutube=rjQxZk1iaQg][/videoyoutube]
  10. [videoyoutube=cjOnM8dnAMU][/videoyoutube]
  11. I ze to bedzie Twoja wina, ze to przez Ciebie bo ja do tego doprowadzisz. A dziecko ... coz, rodzice to dla niego autorytet i co powiedza jest swiete, jest prawda i staje sie punktem odniesienia, niestety.
  12. @Luktar - Ty sie boisz na rowni rozpadu rodziny i szalenstwa ojca... Wspominasz: rozpadlaby sie firma i rodzina. O sobie i swoim "rozpadzie" nic nie mowisz. Ty nie istniejesz wedlug siebie - chyba ze jako czesc tej chorej, toksycznej, wyniszczajacej Cie rodziny. Odetnij sie od nich - oni sa dorosli, poradza sobie albo nie. Ale to juz nie jest Twoj problem. To sie chyba nazywa metoda trudnej milosci czy jak tam... I co niby? Zostaniesz na tym poligonie w imie czego? Milosci, wiezi? Gdzie Ty ja tam widzisz - chyba we wlasnej wyobrazni. Myslenie zyczeniowe. Nie ma wiezi tam gdzie jest przemoc, gdzie cierpia najblizsi.
  13. Chwyt ponizej pasa - zagrywki dziecmi. Nie dziwie sie, ze to Cie rozwala od srodka. Bo niby co masz zrobic - znizyc sie do jego poziomu i tez nieczysto zagrac? Nie wiem co doradzic ale przesylam Ci odrobine duchowego wsparcia i dobrych mysli. Moze cos Ci sie pouklada w glowie i znajdziesz wlasciwe rozwiazanie tez zawiklanej sytuacji lub wewnetrzny spokoj.
  14. [videoyoutube=fLIg4TJpN2o][/videoyoutube]
  15. Pozyczki odmowilam, chyba sie nie obrazili a nawet jesli to nie moj problem. Wierze zas, jak tahela, ze warto kupic cos porzadnego a nie badziew ktory w rezultacie kosztuje drozej niz przyzwoita rzecz - biorac pod uwage czestotliwosc jego wymiany. Przedmioty duzego kalibru, ktore maja sluzyc latami - jak np materac, telewizor, komputer, AGD - powinny byc dobrej jakosci. Tutaj "zydzic" sie nie oplaca.
  16. Mnie jest zal moich rodzicow - tzn moze lepiej stwierdzic: bylo, bo juz nie zyja. Ale bywaly momenty wscieklosci. Czasem tylko zazdroszcze tym w miare zdrowym rodzinom - jak chociazby rodzina mojego partnera. Wielopokoleniowa, wspierajaca kazdego jej czlonka gdy zajdzie potrzeba. To sie zwyczajnie czuje - te wiez. Nas tego pozbawiono. Nigdy nie czulam sie czescia rodziny, jakiejkolwiek spolecznosci - nie mialam tego poczucia bezpieczenstwa plynacego z posiadania bliskich. Zawsze mialam swiadomosc ze musze sobie sama radzic. Czy samotnie, czy w malzenstwie, czy w domu rodzinnym. Moj sp pierwszy maz tez mial taka rodzine - i przez krotka chwile bylam jej czescia ale moja matka sie wpieprzyla miedzy wodke a zakaske i rozwalila te wiez. Z zazdrosci i z potrzeby kontrolowania wszystkiego naokolo. Teraz, po latach mam z nimi nikly kontakt na fejsie.
  17. Przeczytalam artykul i mi sie flashbacki pojawily... Ten lek, kiedy wracalam ze szkoly i nie wiedzialam co bedzie w domu, czy matka znow bedzie sprawdzala mi przybory, zeszyty... I podobnie jak u Adama: dlaczego dlugopis wypisany, kredki stepione, brudna linijka, zeszyty sie koncza - pewnie znow wyrywalas kartki; pozyczasz swoich rzeczy kolezankom a potem sie skarzysz ze sie z ciebie smieja. Bos glupia. Wykorzystuja cie. Balam sie wiec pozyczac - ale wtedy pogarszala sie moja, i tak nienajlepsza, sytuacja kolezenska w klasie. Nawet wychowawczyni wytykala mnie palcem jako "samoluba", "aspoleczna" bo trzymalam sie z daleka od innych (ale bardzo chcialam byc lubiana, miec przyjaciol, byc czescia grupy, byc akceptowana), bo balam sie pozyczac czegokolwiek gdyz za to oberwaloby mi sie w domu itp. Mialam powazne problemy z kontaktami z rowiesnikami ale z czasem nauczulam sie udawac. Pomogla mi w tym obserwacja. Doswiadczylam mobbingu ktory mogli przerwac rodzice, wychowawczyni - ale ona jeszcze to podsycala a rodzice bagatelizowali i uwazali ze nic sie nie dzieje albo ze sama sobie jestem winna. Ubranie tez - staromodne, przeszywane, za duze buty po kuzynkach a raz pamietam jak matka zamowila buty ortopedyczne (przyslugiwaly jej z powodu halluxow) dla mnie (na moj rozmiar) bo skorzane i bede nosic latami. Jak powiedzialam ze sie wstydze w nich chodzic to stwierdzila: Glupia jestes. I ze nie mam prawa glosu bo mieszkam u nich i jestem na ich utrzymaniu to mam sluchac, nie pyskowac i cieszyc sie z tego co mi daja bo - stara spiewka - wiele dzieci daloby sobie reke odciac za czesc tego co mam ja. I zebym nie narzekala bo to grzech. Biedne dzieci w Afryce nie maja co jesc i umieraja z glodu a ja wybrzydzam (co sie zdarzalo rzadko bo nawet jak czegos nie lubilam to zbyt sie balam protestowac wiec jadlam) - jak mi nie wstyd, kiedys kara boska mnie za to dosiegnie. Z pieniedzmi i mowieniem o nich bylo podobnie jak w artykule. Plus pranie, dbanie o higiene i czystosc... Matka uwazala ze majtki mozna nosic caly tydzien z okladem. Dla niej nic nie smierdzialo i bylo czyste. A jak sie smieja ze mnie to sa glupi a ja jeszcze glupsza ze sie przejmuje. Chodzilam niedoprana i niedomyta. Troche wstyd mi o tym mowic. Mimo iz minelo tyle lat. Teraz mam chyba jakas obsesje na punkcie higieny osobistej, potrafie brac prysznic 3-4 razy dziennie (normalnie to rano i wieczor), czesto wydaje mi sie ze smierdze. Ubranie tez czesto przebieram, raz ubrane piore. Przestalam natomiast dbac przesadnie o czystosc w domu bo bym chyba dostala pierd.o.l.c.a od latania ze sciera i odkurzaczem. A tez mnie odchyly braly ze hej. Adam z artykulu ma 29 lat - moglby byc moim synem. Jego rodzice pewnie z mojego pokolenia. Pewnie i im rodzice urzadzili niezly poligon. Pewnie tez straszyli bieda a pieniadze byly bogiem-tabu. Nie tlumacze ich bo wlasnych dzieci tak nie wychowalam - nigdy nie uslyszaly ode mnie wypominkow. Robilam co moglam by im zapewnic w miera dostatnie dziecinstwo; byl w moim zyciu okres totalnej zalamki finansowej kiedy stracilam dorobek calego zycia (zaufalam nieodpowiedniej osobie) ale w miare szybko sie pozbieralam. Bylo lepiej, gorzej - zapewnilam im wyksztalcenie mogac liczyc wylacznie na siebie (bo na ojca czy mojego eks-meza liczyc nie mogly), tzn syn konczy 2 rok studiow, pracuje, ma stypendium wiec juz nie siedzi na mojej kieszeni. Mam wiec troche wiecej na wlasne potrzeby. Jedna sprawa, ktora mnie gryzie... Syn ma widoczne zachowania mojego eks, z ktorym spedzil wieksza czesc zycia. Niestety, nie sluzyl dobrym przykladem. Obawiam sie, ze pozostaly mu traumy o ktorych ja nie wiem. Zdaje sobie sprawe z mojej owczesnej niewydolnosci, nie katuje sie tym bo co nam po gdybaniu. Co sie stalo to sie nie odstanie. Choc nie zaprzecze ze jakies poczucie winy jest.
  18. [videoyoutube=CgK-OJaHAKM][/videoyoutube] -- 15 maja 2014, 10:10 -- [videoyoutube=1W9d14xRK0o][/videoyoutube] -- 15 maja 2014, 10:11 -- [videoyoutube=C4eWSMMZrL4][/videoyoutube]
  19. Czy to ma zwiazek z ematem tego topiku? Mysle, ze tak. Dreczy mnie cos od jakiegos czasu... Otoz moi dobrzy znajomi (nie nazwalabym ich przyjaciolmi, slowo uzyte przeze mnie najlepiej oddaje - z mojej strony) charakter naszej zazylosci) jakis miesiac temu spytali, czy nie pozyczylabym im pieniedzy - spora sume, kilka tysiecy. Sprzedali mieszkanie, chca kupic jakis maly domek. Dla nich jest to decyzja zyciowa i pojscie "na swoje". I ja to doskonale rozumiem. Problem w tym, ze obydwoje nie maja pracy i nie zanosi sie na to w najblizszym czasie, nie daja mi zadnego zabezpieczenia (czyli pozyczka "na gebe") a splacac sie zobowiazuja slownie, obietnica - co miesiac po kilka stowek (bo przeciez odpada im czynsz, ktory teraz placa wiec z tych pieniedzy moga splacic dlug teoretycznie). Czyli sa tzw dluznikami w wersji beznadziejnej. Tylko naiwny lub wyjatkowy altruista poszedlby na to. A nie zaliczam sie do zadnej z tych grup. Po pierwszej naszej rozmowie nie zobowiazalam sie ale powiedzialam cos w stylu ze moze pozycze (nie przemyslalam tego poza tym liczylam ze nie beda potrzebowac i zwracaja sie do mnie tak na wszelki wypadek), moze nie taka kwote jaka oni sobie zaplanuja itp. Nic konkretnego, zadnych deklaracji. I w weekend dzwonia ze jakis dom juz wybrali i wspominaja o pozyczce. Nie zamierzam im pozyczyc, przemyslalam sprawe. Bylaby to totalna glupota z mojej strony i narazanie wlasnych interesow dla czyjejs wygody. Zwykla asertywnosc wiec kaze mi im odmowic stanowczo i bez tlumaczenia sie. Jestem niemal w przededniu powaznych zyciowych zmian i nie moge ryzykowac. Musze pomyslac przede wszysrkim o sobie. Rozmawialam o tym z corka i z partnerem - obydwoje popieraja moja opinie, ze powinnam odmowic. Ja tych moich znajomych rozumiem - ale to nie znaczy, ze mam dlatego wsadzic leb pod topor. Bo moge przewidziec dalsze losy - nie bede w stanie doprosic sie o wlasne pieniadze. Dom ktory chca kupic jest do remontu wiec priorytetem bedzie doprowadzenie go do stanu uzywalnosci a nie oddanie dlugu. Zdrowy egoizm podpowiada - dbaj o swoje sprawy a niech inni dbaja o swoje. Nigdy nie pozyczalam pieniedzy (szczegolnie duzej sumy) od nikogo, staralam sie jakos przetrwac nawet w najtrudniejszych sytuacjach. Dwie noce przez to zarwalam, nie moge spac, czuje sie wrednie ale musze odmowic. Jeszcze dzisiaj do nich zadzwonie (nie moglam w weekend bo bylam zajeta) i postawie sprawe jasno, zeby sobie nie robili nadziei. Nie jestem milionerka, mam niewielkie oszczednosci dzieki wlasnej zaradnosci i wieloletnim staraniom. Ile juz stracilam przez to ze wierzylam ludziom - wole nie wspominac. I przez to, ze nie umialam powiedziec "nie". Kilka lat temu pozyczylam pod powazny zastaw komus z rodziny ale to byla wyjatkowa sytuacja; zwroci mi do dwoch lat (umawialismy sie na 5 lat ale powiedzialam ze nie ma pospiechu). Dzieciom bym dala gdyby potrzebowaly ale nawet one mnie nie prosza o kase, radza sobie same.
  20. [videoyoutube=0HGxBkiCkho][/videoyoutube]
  21. Wreszcie doczekalam sie na terapie - zaczynam we srode! Babka zadzwonila wczoraj i umowilysmy sie na rano. A od powrotu mam podly nastroj, ogarniaja mnie watpliwosci, wszystko niemile mnoze przez n! zamiast machnac reka, doszukuje sie ukrytych znaczen itp. Miewam takie fazy jak mi na czyms zalezy - boje sie utraty (czyli nie wierze do konca ze moze mnie spotkac cos naprawde dobrego >>> zasluguje na to >>> jak jest dobrze to i tak los mi to zabierze >>> itp itd). Na szczescie to trwa tylko jakis czas a potem wszystko wraca do normy. To nadmiar wyobrazni harce wyczynia. W takich chwilach bardzo potrzebuje wsparcia, bliskiej osoby itp a mimo wszystko nie umiem nadal zasygnalizowac. To jest zachowanie nawykowe. Dawno sie nie widzielismy z moim partnerem i ma do mnie zjechac dzis wieczorem, mam nadzieje ze bede w stanie z nim o tym porozmawiac. Obiecalismy sobie szczerosc a przez telefon jakos nie mialam ochoty o tym gadac. To jak calowanie sie przez szybke. Mnie wtedy potrzeba obecnosci realnej a nie skype. Nawet jak mi przejdzie to chce z nim porozmawiac o tym co sie we mnie dzieje - chyba znam przyczyny. Inaczej jak bedzie mogl mi pomoc? Jesli oczywiscie zechce i nie odwroci sie na piecie jak wszyscy inni widzac, ze nie jestem takim Atlasem vo to swiat caly na barkach udzwignie. Ze mam swoje slabosci i ze potrzebuje czasami ogromu wsparcia. Ktore przeklada sie na obecnosc. A ta obecnosc daje mi zapewnienie, buduje we mnie opoke, baze, cos trwalego czego wlasciwie nigdy nie mialam i co jest mi potrzebne jak tlen. Boje sie, ze on uzna, ze to za wiele dla niego. Ze jestem zbyt obciazona zeby sobie mna glowe zawracac i znajdzie kogos kto jest mniej problematyczny. Tzn boje sie to niewlasciwe slowo - to jedna z moich ukrytych obaw ale nie obsesja. Bo ufam mu - z jakims tam marginesem, podyktowanym przez przeszlosc. Coz - na poczatku zdecydowalam sie podlac ryzyko tego zwiazku wiedzac, ze sa dwie opcje: albo bedzie funkcjonowac albo nie. Ale zastrzeglam i zastrzegam - chce szczerosci. Cos jest nie tak - mowimy sobie. I probujemy cos z tym zrobic. Dlaczego pisze na tym topiku - bo to ma zwiazek z moim dziecinstwem. Z niepewnoscia kazdego dnia, z niepewnoscia uczuc rodzicow do mnie. Dzisiaj jestem dla nich wazna - jutro moga mnie porzucic bo cos im sie nie spodoba albo cos nie tak zrobie/powiem itp. Widze ow zwiazek i to dobrze bo wiem, nad czym mam pracowac z terapeuta, co jest priorytetem. To jest przerazajace - takie psychiczne spustoszenie nawet po latach...
  22. @ butterfly_may - u mnie tez zwiazki w warunkach recydywy. Pisalam o nich juz wczesniej a teraz naprawde nie chce mi sie juz do tego wracac (jesli zechcesz to napisze na priv) na forum. Wybieralam nieodpowiednie osoby, inwestowalam zbyt wiele, wierzylam ze bedzie dobrze nie majac podstaw - a raczej majac wrecz przeciwne doswiadczenie. I nie sluchajac intuicji ktora podpowiadala ze powinnam spieprzac jak najdalej od tych egzemplarzy. Obydwa moje malzenstwa rozbily sie o to, ze posiadam dziecko specjalnej troski (jego ojciec a moj pierwszy maz zmarl w mlodym wieku, syn mial 1,5 roku) - tzn nieoficjalnie ale to bylo glownym przyczynkiem do calej reszty. Od dziecinstwa w trudnych sytuacjach bylam opuszczona przez wszystkich - z najblizszymi wlacznie. Opuszczona nie tylko fizycznie ale i psychicznie. Staralam sie zeby nie przysparzac problemow, ukrywalam je, udawalam ze wszystko jest w jak najlepszym porzadku a trudnosci bralam na siebie, wiec to musialo pieprznac bo gdzie zaufanie, gdzie partnerstwo? Bylam sama dobrych kilka lat. Nie narzekam - cieszylam sie samotnoscia, nie jestem typem ktory musi miec wokol siebie ludzi zeby przetrwac. Czuje sie dobrze we wlasnym towarzystwie i nie mam parcia na zwiazek za wszelka cene, byle tylko nie byc samej. Jak jestem sama to nie mam obaw, nie boje sie odrzucenia czy opuszczenia. Jest moze pusto, bez emocji ale jest bezpiecznie. Poznalam porzadnego mezczyzne, jestesmy razem, planujemy przyszlosc. A mnie nachodza watpliwosci czasami. Nadejdzie taki jakis dziwny dzien, ze zastanawiam sie nad sensem tego wszystkiego. Kocham go, chce z nim byc, jestesmy sobie bardzo bliscy, wiemy czego chcemy, jest nam razem bardzo dobrze bez wzgledu na to co robimy. Roznimy sie - owszem ale to normalne. Mimo wszystko odzywa sie we mnie przeszlosc i lek. Przed odrzuceniem (z czym mam problem od zawsze), przed kolejnym oszukaniem, wykorzystaniem (choc jest wobec mnie szczery i bez bullshit'u). Przed tym tez - ze nagle po prostu powie: pomylilem sie, nie wiem czy chce to dalej kontynuowac, nie wiem czy jestesmy odpowiedni dla siebie. I ze nie jest w stanie dac mi wsparcia, ze moje problemy to za duzo na jego barki bo wreszcie chce miec troche zycia dla siebie a nie obowiazki. Mam swoje za soba, mam chore dziecko pod opieka i czasami sie zastanawiam dlaczego wybral akurat mnie a nie kobiete bez takiego bagazu. Samotnych kobiet w naszym wieku albo bardziej odpowiednim do jego (jest sporo starszy ode mnie) jest cale mnostwo i dalyby sie za takiego porzadnego mezczyzne pokroic na plasterki. Bycie ze mna to nie jest sama rozrywka ale odpowiedzialnosc i obowiazek. Twierdzi ze zdaje sobie z tego sprawe ale np wyjechac na wakacje czy gdziekolwiek to juz sa schody bo trzeba synowi zalatwic opieke. Nie chce byc dla nikogo ciezarem bo tak sie czulam przez wieksza czesc zycia - i to wraca czasami. Nie chce zeby przeszlosc zniszczyla mi przyszlosc. Zeby moje - czesto nieuzasadnione - obawy rzucily sie cieniem na moj zwiazek. Od srody zaczynam terapie - nareszcie! Mysle, ze to dobry czas. Postaram sie zrobic jak najwiecej by zneutralizowac owe upiory przeszlosci.
  23. [videoyoutube=XGFR5A-36FE][/videoyoutube]
  24. [videoyoutube=VB0wTp-N6U8][/videoyoutube] [videoyoutube=ykqiIKfoepo][/videoyoutube]
  25. slucham czegos, co moim zdaniem jest najgenialniejszym debiutem wszechczasow! Ta grupa wydala tylko jeden album i chyba przestala istniec bo sladu po niej nie ma. Ale to, co nagrali stalo sie natychmiastowa klasyka - santo subito bez obrazy [videoyoutube=QtXtpIo2qgE][/videoyoutube]
×