Skocz do zawartości
Nerwica.com

aardvark3

Użytkownik
  • Postów

    726
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez aardvark3

  1. Kazdy odpowiada za wlasne zycie - a miara dysfunkcji jest obwinianie innych o swoje nieudacznictwo czy zle wybory.
  2. Jak sobie dzisiaj jechalam do miasteczka - przypomnialo mi sie jeszcze cos takiego. Przekonania, ktore staly sie moim wieloletnim koszmarem (jak zreszta wszystkie dysfunkcyjne "aksjomaty"). Nie istnieje cos takiego jak bezinteresownosc. Dawanie i otrzymywanie czegos za nic. Zawsze cos sie za tym kryje. Zawsze trzeba sie rozliczyc z tego co ktos nam daje - predzej czy pozniej. Jesli dotyczy to czyjegos czasu, pieniedzy itp to trzeba sie wytlumaczyc dokladnie jak sie tym rozdysponowalo. Moge zostac oskarzona o cos, czego nie zrobilam kiedykolwiek i przez kogokolwiek. I nic nie bede mogla na to poradzic z wyjatkiem przyznania sie (nawet jesli nie wiem o co chodzi) bo innej opcji nie ma a bede miala choc swiety spokoj i sprawa zostanie zamknieta (traumy szkolne plus paranoja matki i jej ciagle oskarzanie mnie ze mam konszachty z kims kto chce ja powoli, sadystycznie wykonczyc poprzez np wdmuchiwanie w szpary w drzwiach zimnego powietrza.) Musze zawsze pamietac co i od kogo dostalam bo ta osoba na pewno sie kiedys przypomni a moze nawet upomni, zapyta co z tym zrobilam. Dostawac prezenty to cos w rodzaju psychicznego niewolnictwa - musisz byc wdzieczny i nie wolno zapomniec o tym. Najlepiej wiec nie dostawac nic. Dawac z siebie jak najwiecej ale niczego nie oczekiwac bo moze kiedys zasluze - a jesli nie to znaczy ze nie pracowalam odpowiednio ciezko i nie powinnam czuc sie rozczarowana. Nikt nie moze mnie przylapac na nic nierobieniu. Nie mam prawa czuc sie zmeczona i chora. Przez wiele lat czulam sie jak sztubak gdy ktos (nawet obca osoba) mnie zrugal (np na drodze). Czyli kazdy jest jakis "superior" i moze mnie z czystym sumieniem opierd*lic. A ja mam to zmilczec (bo tak bylo w domu rodzinnym). Jak o tym mysle teraz, po wielu latach - to widze jakis horrendalny zlepek paradoksow. Moze sobie cos jeszcze przypomne - ale tak sobie mysle, gdybym o tym opowiedziala moim dzieciom... Jazda bez trzymanki. -- 12 sie 2014, 17:14 -- Czyli kolejne przekonanie: inni sa lepsi, dokonuja lepszych wyborow itp. No jakze by inaczej
  3. Jakis czas temu uswiadomilam sobie swoje przekonania, wyniesione z rodzinnego domu i bedace zrodlem ciaglego leku, stresu, wstydu, strachu... Wiekszosc z nich mam juz (w glownej mierze) za soba - moze sie tylko czasem jakies odlegle echa odzywaja. Ale lista sama w sobie przedstawia sie imponujaco - nie wolno nikogo (nikogo! nawet obcych, przypadkowych ludzi!) wkurzyc, rozczarowac, wejsc im w droge itp - nie wolno nikogo wykorzystac, - nie wolno wziac od kogokolwiek - do tego zaliczaja sie prezenty, - nie wolno komukolwiek przeszkadzac, kolidowac z czyimis planami - sluchac co maja inni do powiedzenia, moje zdanie nie jest wazne jesli nie pokrywa sie z czyims i kilka osob wspomnialo juz o leku przed osmieszeniem na forum publicznym gdy cos nie wyjdzie albo rodzinnie-publiczna krytyka jakiegos zachowania czy powiedzenia czegos (przy czym to ja sama mialam na owym forum opisac problem: no, powiedz szybko co zrobilas! Co wtedy powiedzialas! Nie, nie to - ty dobrze wiesz tylko nie chcesz itp itd - ozeszk*rwa ale to bylo chore!!!) Musze byc perfekcyjna by zasluzyc na cokolwiek - ze o milosci nie wspomne. Musze zjadac wszystko z talerza bo rodzice ciezko pracuja na to zebym miala co jesc. Wszystko jest smaczne i dobre, nie ma czegos co "nie smakuje" - wszystko musi smakowac. Jesli mowie ze czegos nie lubie to znaczy ze przewraca mi sie w glowie, jestem zla i niewdzieczna bo to jest dobre i ja to musze zrozumiec. Bede miala prawo do bycia soba i robienia to czego chce, jedzenia tego co lubie jak bede pracowac i zarabiac - czyli "na swoim". Jak juz pracowalam - matka zmuszala mnie do oddawania jej CALEJ wyplaty i autoryzowala moje wydatki (nie, na to ci nie dam pieniedzy, nie potrzebujesz nowych butow) tlumaczac to bardzo logicznie ze "jestem za glupia zeby dac mi pieniadze bo bym od razu przepuscila" (co oczywiscie mowila publicznie na rodzinnych spedach i rodzina dzieki temu za takowa mnie uwazala - ch*j ze jedyna sposrod nich skonczylam studia - "takie studia to kazdy by skonczyl, mialas szczescie albo glupich nauczycieli co sie na tobie nie poznali") - a na stwierdzenie ze przeciez kiedys powiedziala iz "jak bede pracowac bede sama za siebie stanowic" zaslaniala sie tym, ze wciaz mieszkam u nich w domu i nie jestem "na swoim". Wszystko jest kwestia szczescia i zbiegu okolicznosci - a nie mojej ciezkiej pracy. Nie jestem zdolna do jakiejkolwiek pracy. To co robie jest niewazne. Nie jestem w stanie sama niczego zmienic. Nie licze sie. Kwestia szczescia jest nawet to, ze otrzymuje wyplate za swoja prace bo mogliby mi odmowic. Nic nie jest moje - ktos moze roscic sobie prawa do czegos, co nazwalam moim i bedzie mial racje. Nie mam nic i jestem nikim. Nie istnieje. Wszyscy maja potencjalny wplyw na moje zycie.
  4. indianer - masz prawo do wlasnego zycia z Twoi rodzice manipuluja Toba poprzez wpedzanie w poczucie winy (i co teraz czujesz wobec nich? Czy to jest naturalne?). Mam to za soba w najlepszym wydaniu. Dlugo nie umialam sie odciac ale wreszcie, po wielu latach, udalo mi sie. Pomysl przede wszystkim o tym, co chcesz w zyciu robic i z kim chcesz je spedzic. Kochasz swoja dziewczyne? Akceptujesz ja taka, jaka jest? To z nia badz i nie ogladaj sie na opinie kogokolwiek, z rodzicami wlacznie. Jesli oni sa tacy jak to przedstawiasz to chocbys im dziewczyne ze zlota przedstawil, ideal chodzacy, piec fakultetow i honoris causa na Oxfordzie - i tak znajda w niej wady i nie beda jej lubiec - bo zabrala im syna. Twoi rodzice mieli dziecko po to, by dalo im wsparcie na starosc co jest skrajnym egoizmem - chyba tak mysla skoro postepuja jak opisujesz. Decydujac sie na dziecko bierzemy na siebie odpowiedzialnosc za jego wychowanie i "wypuszczenie" w swiat przyzwoitego czlowieka. A nie zabezpieczenia starosci (ergo: bycia ciezarem dla dziecka i uwazanie tego za zaszczyt).
  5. Toksyczni ludzie uzywaja calej gamy mechanizmow obronnych, by wyjsc na czysto. Podejrzewam, ze dalece w to wierza. Widzialam w akcji moich rodzicow i moich eksow. Zachowywali sie dokladnie tak samo by tylko nie przyznac ze popelnili blad. Ktos wspomnial o ego - i chyba to jest jedna z wazniejszych czesci skladowych ich sposobu myslenia. Wyparcie i wmowienie nam, ze nic takiego nie mialo miejsca a my zmyslamy przez co jestesmy niewierzytelni i nie mozna nam ufac (dwie pieczenie na jednym ogniu). Obracanie kota ogonem i wywolywanie w nas poczucia bezradnosci, bezsilnosci - i wtedy faktycznie zastanawiamy sie, czy to aby nie oni maja racje a nam sie tylko zdawalo (pranie mozgu). Wywolywanie w nas poczucia winy: jak mozesz tak nas oskarzac podczas gdy my dla ciebie tyle zrobilismy, tyle poswiecilismy - a inne dzieci dalyby wszystko zeby miec choc czesc tego co ty. Plus poczucie wdziecznosci bo przeciez nas wychowywali, karmili, odziewali - a mogli zabic (sorry, to taka figura stylistyczna sarkastyczna). Moja kuzynka do dzis ma takie myslenie, nic sie nie zmienila. Tak jej latwiej. Zaakceptowac fakt ze niektore dzieci same z siebie sa po prostu zle. Urodzily sie zle. Podala mi kiedys przyklad jakiejs sasiadki - urodzila syna w trudnych warunkach jako samotna matka, borykala sie z niedostatkiem, potem chyba wyszla za maz - a syn ponoc bardzo zly byl dla rodzicow. Ponoc chcial zabic ojczyma ale bezskutecznie. Uznano go za zlego. Ale kto wie co sie tam naprawde wydarzylo. I jak dyskutowalysmy na ten temat - ona nie przyjmuje do wiadomosci zadnych argumentow! Dziecko urodzilo sie zle i koniec. Jak zaczelam pracowac nad swoimi traumami z dziecinstwa to powiedziala ze psycholog mi pranie mozgu urzadzil. Ze nic takiego nie mialo miejsca. Uwaza swoich rodzicow za swietych. Fakt, ze byla jedynaczka dlugo wyczekana i holubiona, matka potrafila specjalnie dla niej isc na plac po ulubiony serek wiejski "bo Terenia lubi". Zreszta - pamietam ciocie i byla bardzo dobrym czlowiekiem. Jezdzilam z nimi na wakacje. Mam pozytywne wspomnienia. Zas ojciec mojej kuzynki przezyl pieklo po wojnie - byl przez 9 lat w celi smierci za dzialalnosc w AK. Pil przez lata. Kuzynka nie chce tego pamietac ale ja pamietam jak moja matka przyjezdzala do nich zeby go uspokajac (byl mlodszym bratem, mial na niego wplyw). Pamietam tez awantury. Kilka razy ciocia z kuzynka nocowali u nas. Dziwilam sie ze tak bez zapowiedzi przyjechali ale cieszylam sie z tego bardzo bo mialam towarzystwo do zabawy. Ona wyparla to calkowicie - chce pamietac rodzicow jako cudownych i nieomylnych, nie popelniajacych zadnych bledow. Tak jej latwiej w zyciu. Moze gdyby uznala prawde musialaby zbyt duzo zrewidowac i to godziloby w jej poczucie bezpieczenstwa, zawaliloby cala te misterna fasade jaka budowala od lat? Jej maz podziela moje zdanie na ten temat ale nie wyprowadza jej z bledu. To byloby jak ciagniecie lwa za ogon
  6. [videoyoutube=tnFfKbxIHD0][/videoyoutube]
  7. [videoyoutube=6qc-dHWv-gs][/videoyoutube]
  8. aardvark3

    Potrzebuję pomocy...

    Do domu absolutnie nie wracaj - ucz cie wszelkimi silami radzic sobie poza nim. Twoj dom Cie wykonczy, jest toksyczny. Niszczy Cie. Nie masz tam czego szukac. Wiem, wiem - dom rodzinny powinien byc bezpieczna przystania ale niestety, dla nas wszystkich tutaj zgromadzonych nie byl lub nie jest. Niektorzy ludzie nie nadaja sie na rodzicow ale nie ma na to selekcji. I te wszystkie traumy sami musimy zaleczyc w doroslym zyciu, zeby nie uczynic sobie i innym piekla jakie nam uczyniono. Bo to poprostu nie w porzadku. Przedmowca napisal/a - szukaj terapii. Podpisuje sie pod tym. To dla Ciebie bedzie spore wsparcie. Szukaj tez moze zyczliwych, otwartych ludzi w swoim miejscu zamieszkania. Moze ktos z forum? Ktos z kim mozesz pogadac gdy Cie lapie dolek - chocby na skype czy telefonicznie. Nabierz odwagi, nikt Ci jej na tacy nie przyniesie. Masz dopiero 28 lat. Nie zmarnuj zycia przez przeszlosc bo tacy jak my sa na najlepszej drodze do tego. Dobrze, ze masz swiadomosc swoich dysfunkcji. To ogromny plus. Punkt wyjscia. Co do Twojego zwiazku... Moim bardzo skromnym zdaniem to nie ma sensu i kupy ani dupy sie nie trzyma. Nawet jesli ten zwiazek nie wypali - bedzie nastepny o podobnej motywacji. Nigdy nie poznasz co to znaczy gdy naprawde komus na Tobie (i vice versa) zalezy, nie dowiesz sie, co znaczy naprawde kochac i byc blisko z kims - nie fizycznie ale mentalnie, emocjonalnie, umyslowo. Co znaczy wsparcie osoby bliskiej i jak ogromna radosc daje gdy Ty ja wspierasz. Rezygnowanie z prawdziwej wiezi to skazanie sie na emocjonalne ubostwo (mam prawo tak mowic bo sama przez to przeszlam). Godzenie sie na byle co zeby co - nie byc samemu? A co - samemu gorzej niz w bezsensownym zwiazku? I skad Ty to wiesz ze zadna dziewczyna nie bedzie Cie chciala (a wogole co to za stwierdzenie: chciala nie chciala? Co to - kiecka na wystawie zeby chciala?)? Wszystkie na swiecie znasz? Na pewno gdzies tam jest taka ktora zaakceptuje Cie z calym dobrodziejstwem inwentarza ale Ty sobie sam to odbierasz przez uporczywa niewiare. Niczego ani nikogo nie musisz udawac. Twoi rodzice wbili Ci do glowy ich opinie o Tobie - Ty masz prawo miec zupelnie inne o sobie zdanie. I wcale nie musisz ich przekonywac ze nie maja (lub maja) racje - idz swoja droga. Jestes wolny a jesli niezupelnie (bo siedza w Tobie ich mysli i opinie o Tobie ktore przejales jako wlasne) to rob wszystko by sie uwolnic od przeszlosci. Robisz to dla siebie. Zaprzyjaznij sie ze soba. Zaufaj sobie. To bardzo trudne ale nie niemozliwe. W jakim kraju obecnie przebywasz, pracujesz? Pozdrawiam i zycze wytrwalosci.
  9. Wlasnie tak, Gunia76, bylo w moim przypadku. Plus nie sprawianie klopotow - jakikolwiek problem z mojej strony byl albo totalnie bagatelizowany i wysmiewany (plus stwierdzenie: w glowie ci sie przewraca, nie wiesz co to problemy, nie przezylas wojny) albo byl przyczyna do obarczania wina typu: gdybys tam nie poszla, gdybys tego nie zrobila - czyli zawsze na pozycji przegranej. Dla matki nie istnialy przyczyny obiektywne, wszystko musialo miec wytlumaczenie w czyims celowym lub bezmyslnym dzialaniu. Lub jego braku. Do dzis ten glos mam w glowie jak cos sie stanie. Juz nie ma na mnie az takiego wplywu ale tam gdzies jest i pobrzmiewa. Nie mialam wsparcia w trudnych chwilach i nie umiem go przyjmowac, nie potrafie uwierzyc w szczere intencje. I wciaz sie obawiam "bycia ciezarem" - tak sie czulam przez wieksza czesc dziecinstwa. Szczegolnie wtedy, gdy nie bylam taka, jaka chcieli mnie widziec rodzice. Gdy mialam jakies problemy, gdy bylam chora itp -- 04 lip 2014, 10:15 -- To jest dokladny opis mojego sposobu na zycie przez lata! Jak ja sie z tym paskudnie czulam - a z drugiej strony nie znalam niczego innego i taka postawa byla dla mnie bezpieczna, nic mi nie grozilo a jezeli juz to potrafilam sie ochronic jakos. Rznac glupa.
  10. Kerrs Pink - Art of Complex Simplicity http://w435.wrzuta.pl/audio/5PIilX45eg6/kerrs_pink_-_the_hero_of_the_chivalry
  11. aardvark3

    Co teraz robisz?

    Czekam az sie rozmrozi zamrazarka a w miedzyczasie probuje dobrac wzor na mini komode... Wzielam sie za odnawianie drobnych mebli, piekna robota ale zmudna. I jeszcze probuje skomponowac zamowienie na wyroby drewniane z hurtowni - idzie mi jak z kija... Napilabym sie czegos ale mam tylko jakis przeslodzony likier do deserow i pol butelki jaegermeister ktorego nie tykam od czasu gdy kac po nim omal mi lba nie urwal.
  12. [videoyoutube=D8KjP84-FoQ][/videoyoutube] Wspomnienie dawnych lat... -- 27 cze 2014, 00:12 -- [videoyoutube=ZVCo28AAHkU][/videoyoutube]
  13. tego, co aktualnie pije [videoyoutube=7_wzQfGraF8][/videoyoutube]
  14. [videoyoutube=FATe8MpEpO4][/videoyoutube]
  15. Taaaa... A najlepiej powyzej 92% czyli Heisenberg score :D Od dzieci nie wymagalam szczegolnych wynikow w nauce, nigdy nikogo nie porownuje (bez wzgledu na okolicznosci przyrody) bo to nie fair (np porownywanie partnerow itp moim zdaniem jest obrzydliwe i krzywdzace). Tylko staralam sie wbic im do glow ze ucza sie dla siebie i jakie wyniki beda miec taka bedzie ich przyszlosc. Nie robilam tez za nich zadan - bo to one mialy zostac ocenione przez nauczyciela, ja w dzienniku nie figurowalam. Rzadko byla lufa a jesli juz - poprawisz. Nie poprawisz - bedzie lufa i tyle. Czy medzenie nad uszami cos by dalo? Albo kary? Byloby wiecej luf i wagarowanie, moze alkohol, narkotyki, wloczenie sie z podejrzanym elementem... Corka niedawno obronila doktorat z biochemii, syn jest na 2 roku informatyki UCL (aktualnie 9-miesieczne praktyki "work experience") - wczoraj dostal wyniki z egzaminow: 1 x 6; 3 x 5; 1 x 4). Nie wbijalam im do glowy ambicji, sama jej nie mam w nadmiarze za siebie. To chyba tak jak z pajeczynami - nie dbasz to masz - dbasz to nie masz Przy czym "dbasz" w tym kontekscie oznacza nadmierna kontrole (oj, pamietam jak matka krytykowala moje metody wychowawcze - ze za duzo dzieciom pozwalam, ze ich nie kontroluje, ze nie sprawdzam, ze za duzo zabawek maja itp i kwitowala to sakramentalnym: "ja cie inaczej wychowywalam". No k*rwa jasne jak Okocim! Mialam do dzieci zaufanie i to procentuje teraz.) Martwie sie jednak, ze ambicja corki jest troche spowodowana podswiadoma potrzeba zasluzenia na aprobate ojca ktory byl bucem do kwadratu i dokladnie tak jak opisujecie - toksycznie wymagal nie wiadomo czego a jak sie nie sprawdzila - wyzwiska od tumanow i baranow; czesto tez ja odrzucal zupelnie bez powodu - tzn powod byl bo znalazl sobie nowa pania ktora miala dzieci wiec one staly sie priorytetem.
  16. Symphony X [videoyoutube=S2CISHqGzCg][/videoyoutube]
  17. Ciesze sie, ze znalazlam ten topik. Dreczy mnie podobny problem. Dwa dni temu mialam nieprzyjemna sytuacje, zostalam napadnieta. Oczywiscie policja, zeznania itp. Wrocilam do domu i zeszla ze mnie adrenalina, poczulam sie zmeczona. Nie pomyslalam zeby z kimkolwiek o tym porozmawiac, do partnera nie chcialam dzwonic bo byl w pracy (rzecz miala miejsce okolo poludnia). I oczywiscie starym zwyczajem pomyslalam ze przeciez jakos to bedzie, poradzilam sobie, obronilam sie i nie ma potrzeby komus jeczec nad uszami. Takie odebralam wychowanie w domu rodzinnym. Nie zawracaj nam glowy swoimi bzdurami - a jak ci sie cos zlego przytrafilo to na pewno twoja wina czy zasluga bo nic sie samo z siebie nie dzieje. Jesli wiec mam mowic o takich sprawach to mam opory. Ale wieczorem zadzwonil i mu powiedzialam (nie mieszkamy jeszcze razem) co sie stalo. Byl wstrzasniety ale chyba nie zareagowal tak jak tego oczekiwalam. Na nastepny dzien gdy zadzwonil nie zapytal jak sie czuje - ale czesciowo (tylko czesciowo!) zwalam to na karb meskiej niewiedzy (ta sama polka co zapominanie o waznych datach itp). Mimo wszystko to go nie tlumaczy - choc do tej pory sprawdzil sie niemal w kazdej sytuacji, nie ma miedzy nami niedomowien, przemilczen i jest nam razem dobrze (bez wdawania sie w szczegoly), planujemy wspolne zycie jak tylko bedzie to fizycznie mozliwe (kwestia zamieszkania, przeniesienia waznych serwisow itp). Sprawilo mi to przykrosc bo wydalo mi sie, ze nie zalezy mu na moim samopoczuciu, ze jak jest dobrze to OK a jak sie cos dzieje to stare dobre "ona jest twarda, da sobie rade, wyjdzie z tego i znow bedzie miala iskry w oczach". To sa oczywiscie moje przemyslenia bez konkretnego oparcia w czynach - on sam mi tego nie powiedzial. Ale rysa jest. Jutro bedziemy sie widziec i chcialabym to wyjasnic. Powiem ze bylo mi przykro i poczulam sie cholernie opuszczona gdy nie okazal zainteresowania, nawet nie wspomnial we wczorajszej rozmowie o incydencie. A ja tak bardzo potrzebowalam chocby odrobiny wsparcia wlasnie z jego strony, pewnosci ze "gdyby byl przy mnie to nic by sie nie stalo". Takie podbudowanie mojego bardzo watlego poczucia bezpieczenstwa. Chyba bede musiala mu to wyjasnic szczegolowo - jesli mamy byc razem to takie sprawy musza byc jasno okreslone. Nie wiem, ale nie czulam jego obecnosci w czasie, gdy przezywalam stany post traumatyczne. Wczoraj nie mialam ochoty wyjsc z domu z dziwnym przeczuciem ze moze sie cos stac (cokolwiek) - zwykle takich mysli nie mam. Wyszlam dopiero wieczorem z psem i dwukrotnie przeszlam przez miejsce gdzie zostalam zaatakowana. Zadnych powaznych emocji. Jest mi po prostu smutno, jakos tak. Dzisiaj mam dzien pelen zalatwiania roznych spraw, nie bedzie czasu na myslenie. Jutro jak sie spotkamy to porozmawiam z nim. Nie lubie dyskutowac o waznych sprawach telefonicznie jesli mozemy zrobic to osobiscie w krotkim czasie. Ale meczy mnie to. Nie wiem na ile to moja pokrecona glowa a na ile faktycznie jego obojetnosc na moje problemy. -- 19 cze 2014, 09:27 -- wlasnie przyszlo mi na mysl - nie mam obiektywnego wgladu w sytuacje. Moze to ja chce cala reke po tym, jak dostalam palec? Moze to ja wymagam nie wiadomo czego? Moze wszystko jest tak jak powinno byc? Chyba wciaz brakuje mi zdrowego punktu odniesienia...
  18. Puszcza mnie wlasnie stres. Zostalam dzis po poludniu napadnieta na ulicy przez pijanego goscia, wyrwal mi torebke ale udalo mi sie ja odzyskac po krotkiej szarpaninie - caly czas darlam sie "Help". W moim sennym miasteczku, na glownej ulicy gdzie nigdy nic sie nie dzieje. Jak mu sie nie udalo z torebka to wyrwal mi reklamowke z jakimis gownianymi zakupami i poszedl w dluga. I tak go zlapali, a ja potem na komisariat, zeznania itp. K*rwa mac! Za spokojnie bylo czy co? To jest cholerne naruszenie spokoju, poczucia bezpieczenstwa - szczegolnie u osob takich, jak my - u ktorych to poczucie nie jest stabilne, budujemy je powoli z jakichs fragmentow, odlamkow... I nagle taka menda zapijaczona zaburzy ten spokoj. Policjant ktory go przesluchiwal mowil ze gosciu ma nie halo pod deklem ale to go nie usprawiedliwia i bedzie mial sprawe o napasc i przywlaszczenie mienia. Sorry ze nie na temat ale musialam sie wygadac.
  19. aardvark3

    Co teraz robisz?

    sacze Grand Marnier ktory pozostal po oblewaniu doktoratu latorosli, slucham IQ i probuje planowac wakacje w Polsce - tzn takie planowanie nieplanowania
  20. IQ - Are You Sitting Comfortably? [videoyoutube=cNR1ToerVn0][/videoyoutube]
  21. Nie odnioslam sie do Ciebie tylko do mojego poprzedniego postu, ale tak juz jest z dyskusja "pisana"... I potrzebne bylo przede wszystkim mnie. Nasze sytuacje w dziecinstwie byly diametralnie rozne - i teraz tez takie sa (nie mam rodziny, rodzenstwa itp) wiec o zadnej potencjalnej licytacji mowy nie ma. Kiedys juz chyba wypowiadalas sie na lamach forum i mam wrazenie, ze napisalam, iz moim skromnym zdaniem trzeba powoli przestawac myslec o innych (rodzinie) i zaczac od siebie. Zreszta - sama o tym piszesz. Bo przypominam sobie Twoj post - moze nie dokladnie slowo w slowo ale to co w nim ujelas i Twoja zaleznosc od rodziny. Zyc tu i teraz - nie zawsze jest tak latwo, jak powiedziec, obiecac sobie: od dzisiaj zyje w terazniejszosci. Czasami te upiory wyleza w najmniej oczekiwanym momencie. I od tego wlasnie jest terapia. -- 13 cze 2014, 17:08 -- ... i prosze zwrocic uwage na numer postu, oraz na to, ze dzisiaj piatek 13-go. Odpukujemy w czarnego kota! A tak off-topowo zeby odciazyc atmosfere - czy ktos wie, skad wzial sie ow feralny 13 piatek (podpowiem: nie, nie od Jasona Vorhees'a )?
  22. Bylam zmeczona. Mowie wiec, ze jestem zmeczona. Matka na to: Zmeczona? A czym sie tak przepracowalas biedactwo? (szyderczym tonem). Haruje caly dzien - a czy widzialas mnie zmeczona? Odpowiedz: tak. Matka: Ty bezczelna, glupia dziewucho jak smiesz tak cyganic w zywe oczy! Odpowiedz: nie. Matka: No sama widzisz. A ty krolewna zasrana zmeczona. Patrzcie panstwo: ona jest zmeczona! No nie do wiary. Najbezpieczniej wiec bylo nie okazywac zadnych emocji (albo te w danym momencie aprobowane, to trzeba bylo wyczuc przez skrupulatna obserwacje, w tym sie wycwiczylam niezle ale stalo sie to moim odruchem w kazdej sytuacji), zejsc z oczu, odzywac sie tylko jak mnie o cos pytaja i tez dobrze zastanowic sie nad odpowiedzia. ja: Boli mnie gardlo. Matka: Pokaz. Nic tam nie masz, nie krec, pewnie chcesz leniuchowac i do szkoly nie chodzic. Nic cie nie boli. Wersja 2: Pokaz. No jest zaczerwienione. Bo biegasz po podworku jak glupia i potem chora jestes a z tego tylko klopot. Ja: nie biegalam, nie wychodzilam na podworko wogole. Matka: To pewnie zlapalas od jakichs glupich kolezanek, po co sie z nimi zadajesz. Cokolwiek bym nie powiedziala czy zrobila - i tak wychodzilo na to, ze nie mam racji, ze moja wina, ze jestem na pozycji przegranej. Dlatego w przyszlosci mialam ogromne problemy z obrona wlasnych racji i uwierzeniem, ze to co mowie kogokolwiek obchodzi. Mialam potrzebe kompulsywnego tlumaczenia sie, wyjasniania itp. Jesli o cos prosilam musialam miec 100% pewnosci ze na to zasluguje, ze nikt nie znajdzie kontrargumentu - musialam byc idealna, perfekcyjna, zeby sie nikt do niczego nie przyczepil. Jesli cos dostalam w prezencie balam sie caly czas ze zostanie mi to odebrane. Bo prezent nie byl moj ale dawcy lub rodzicow. Ja nic nie mialam co bylo mi powtarzane w kolko. Balam sie prezentow a jednoczesnie bardzo ich pragnelam. Czulam sie za wszystko i wszystkich odpowiedzialna, na niemal ciaglym cenzurowanym. Rodzice krytykowali i wysmiewali moich znajomych, nikt nie byl wystarczajaco dobry ale to moja wina bo sie trzymam jakichs glupich bezwartosciowych ludzi zamiast tak jak Ania czy Basia dobierac sobie kolezanki na poziomie. Skad znali kolezanki owych dziewczynek - nie mialam pojecia
  23. Nie wroze kolorowo na przyszlosc. Bylam tam nie raz. To prowadzi co najwyzej do frustracji. Mysle, ze Ty musisz zaufac - wtedy sie otworzysz. Ale na Twoje zaufanie trzeba zasluzyc. Nie moglas nikomu ufac w dziecinstwie bo bylas ustawiana, odrzucana, lekcewazona, traktowana jak marionetka a kazdy przejaw indywidualnosci byl zduszany w zarodku. Masz wiec prawo nie ufac. Ale kiedys to sie stanie. Tylko musi to byc odpowiednia osoba - moze nie partner akurat ale przyjaciolka, terapeuta, lekarz, ktos w pracy. Ktos, kto przerwie ow zaklety krag. W moim przypadku bylo wrecz identycznie. I kiedys ogladalam (lata temu) taki program czy film, nie pamietam juz - jak ratuja jakies drobne zwierzatko. Nie, nie zadne zagrozone wymarciem tylko zwykle, pospolite. Bo wpadlo w jakas pulapke czy zostalo zranione... I grupka ludzi walczyla o zycie tego stworzonka - choc mogla go zostawic albo dobic bo kto by sie takim byle czym przejmowal. Tak mi ten program utkwil w pamieci - nie jego tresc ale przekaz, emocje. Przez wiele lat czulam, ze przeszkadzam, ze jestem niewazna, ze wszystko co dotyczy mnie a nie jest odpowiedzia na czyjes potrzeby czy wymagania (rodzicow) - nie ma znaczenia a nawet moze kogos rozgniewac. Bylam chora - musialam sie wyleczyc, wyprawa do lekarza okraszona wymowkami ze przysparzam klopotow bo trzeba ze mna pojsc a w domu tyle roboty itp, nikogo nie obchodzilo czy cos mnie boli (jak mialam jakies 6 lat przecinali mi ropien anginowy i ja sie tak strasznie balam a ojciec mnie trzymal, lekarka z pretensjami ze wrzeszcze a ona nic przez to nie widzi... Zeby mnie ktos uspokoil, powiedzial ze bedzie dobrze, ze to tylko chwile bedzie bolec... Albo zeby dal znieczulenie - nic. Ten strach wciaz pamietam i ojca jak mnie trzyma az do bolu, zebym sie nie poruszyla. I tez podobnie - jak postapisz tak czy inaczej to nie licz na nas i nie przychodz sie wyzalic bo to bedzie twoja wina. Czego dziecko oczekuje od domu rodzinnego? Poczucia bezpieczenstwa. I ono miedzy innymi zawiera sie w slowach: cokolwiek nie zrobisz, jestesmy twoimi rodzicami, tu jest twoj dom i kochamy cie bezwarunkowo. Mozemy cie potepic ale nigdy nie przestaniemy byc twoimi rodzicami. No, moja sytuacja przedstawiala sie zgola inaczej bo nie byli moimi biologicznymi rodzicami - ale czyz adopcja nie jest przyjeciem dziecka jako wlasne z calym dobrodziejstwem inwentarza oraz bagazem emocjonalnym? Nie wiem, skad sie to u mnie wzielo (intuicja? szosty zmysl? empatia?) ze swoje dzieci zawsze zapewnialam ze cokolwiek by sie nie stalo to jestem po ich stronie, jestem z nimi i pomoge na ile bede w stanie. Bez wzgledu na cokolwiek. Jak dotad takiej potrzeby nie bylo - o, co najwyzej syn na kwaterze studenckiej czasem o kase czy samochod zebra; ja pomrucze ale pomoge. I wracajac do tego stworzonka - potem regularnie ogladalam takie programy. Bo one pomagaly mi uwierzyc, ze skoro ludzie pomagaja jakiejs myszce czy wronie ze zlamanym skrzydlem - to ja tez mam szanse na te pomoc. Alez to brzmi... Poznalam raz czlowieka, dla ktorego bylam wazna, ktory sie o mnie troszczyl. Nie umialam mu przekazac jak bardzo jest to dla mnie wazne - i ze to tak naprawde po raz pierwszy. Dotychczas albo spotykalam na swojej drodze partnerow podobnych do rodzicow, albo negowalam potrzebe troski, albo nie umialam jej egzekwowac. A co za tym idzie - nie ufalam. Tez, jak Ty, nie zwierzalam sie (zdarzylo mi sie kilka razy to zostalo to wykorzystane przeciwko mnie albo zlekcewazone), nie poruszalam wielu tematow (z moim pierwszym mezem sp cokolwiek mogloby spowodowac atak zazdrosci, w byle czym mogl sie dopatrzyc sygnalow zdrady - jak mial napad; ale wolalam pewnych spraw nie poruszac. Czulam sie okropnie, jak w wiezieniu, jakby mi zasznurowano umysl - jedynie na studiach, poza domem czulam sie dobrze. Rodzina meza byla OK ale jednak juz mialam dystans. Moj pierwszy eks zas naciagal mnie na zwierzenia i potem albo sie wysmiewal albo w inny sposob wykorzystywal moja szczerosc.), staralam sie jak najrzadziej prosic o przysluge czy cokolwiek, radzilam sobie sama co jest z zalozenia zaprzeczeniem zwiazku (nie ufasz >>> nie prosisz o pomoc >>> robisz wszystko sama >>> czujesz frustracje i bezsilnosc >>> zamykasz sie w sobie emocjonalnie), Tak, dokladnie tak. Jak sobie nie poradze - nie jestem wiele warta. A nawet jak sobie poradze - inni zrobiliby to lepiej. Niestety, czlowiek, dla ktorego bylam wazna i ktory, mimo trudnych warunkow, uczyl mnie jak znormalniec, jak przyjmowac od innych, jak zaufac - po dwoch latach zginal w wypadku. Przez wiele lat pozniej czulam sie jak zebrak, ktoremu zabrano jedyna kromke chleba. Po latach wpakowalam sie w kolejne eks malzenstwo - najbardziej toksyczne ze wszystkich. Spustoszylo mnie psychicznie. Odcielam sie - los mi pomogl bo bylam w stanie zdobyc wlasny kat i wyprowadzic sie, oplacic wszelkie formalnosci zwiazane z separacja i podzialem majatku. I odzylam bedac przez kilka lat sama - i nawet mi sie to zaczelo podobac. Nie mialabym nic przeciwko zyciu w pojedynke bo bylo mi wygodnie, spokojnie, bezpiecznie - a zycie w zwiazku niedobrze mi sie kojarzylo. Widzialam w sobie marny material na partnera ze szczegolnym uwzglednieniem problemow z zaufaniem - a wiedzialam juz, ze to niejako opoka zwiazku. Nie ma zaufania - nie ma zwiazku, jest tylko jego ersatz. Ale widac los chcial inaczej, poznalam kogos i... no coz. Ucze sie siebie od nowa, moge powiedziec ze mu ufam w duzym procencie, ze jest to czlowiek normalny, bez znacznych dysfunkcji (pewnie jakies tam ma ale nieistotne, nie wplywaja na jakosc naszego zwiazku - jakbym sie chciala czepiac tego czy owego to by sie znalazlo ale po co? Nie ma ludzi idealnych.). Akceptujemy siebie nawzajem takich, jakimi jestesmy, nikt nikogo nie chce zmieniac, wspolpracuje nam sie dobrze i zgodnie, jest otwartosc bo mowimy na wszystnie niemal tematy i nie ma tabu, nie ma obawy jak dawniej - wlasciwie nigdy jej nie bylo. Moge go prosic o cokolwiek i nie mam oporow ani obaw o reakcje. Jak cos nam nie pasuje - mowimy od razu asertywnie - czyli z szacunkiem dla partnera. I wyjasnia sie sprawa bez uraz czy przemilczen. Nie bazuje na slowach bo miedzy nami sa glownie dzialania i ich efekty (spedzamy ze soba duzo czasu, glownie cos razem robimy - teraz doprowadzamy do porzadku jego dom i bardzo dobrze mi sie z nim pracuje - powiem nawet ze to czysta przyjemnosc; u mnie nie bardzo jest co robic ale idac za ciosem sprobujemy strych uprzatnac, nie wiem co tam mam bo wchodze raz na rok po choinke), malo obietnic czy zapewnien "saute", raczej jako podkreslenie jakiejs postawy. Pewnie, ze we mnie sa wciaz obszary ktorych nie chce na razie poruszac w rozmowie z nim - ale one wciaz, z kazdym dniem sie zmniejszaja.
  24. Przez wiele lat w niektorych sytuacjach czulam sie jak sztubak - czasami nadal to wraca ale juz bardziej echem niz emocja. To sa wlasnie schematy o ktorych wspominasz. Szczegolnie wtedy, gdy ktos mial do mnie jakas pretensje. Gdy np obca osoba o cos mi zwrocila uwage - zebym sie przesunela, zebym zamknela okno czy cos w tym stylu. Czulam sie jak zrugany gowniarz ktory dodatkowo dostanie bure w domu. Kurczylam sie wewnatrz i czulam sie jak zbesztany dzieciak. Z dziecinstwa pamietam to uczucie i nie wiem czy powstalo z leku przed narazeniem sie obcym (tez zaindukowanego przez rodzicow). I to cholerne poczucie ze sie jest takim nic nie znaczacym gowniarzem, ze kazdy moze sie mnie uczepic o byle co lub o nic. I przez te wszystkie lata po prostu balam sie komukolwiek narazic - moze dlatego, zeby nie czuc sie jak ten dzieciak. A juz zwrocic komus uwage samej - bylo wrecz niemozliwoscia. Ogarnial mnie wowczas strach - jaka bedzie reakcja gdy np poprosze grzecznie o otwarcie okna albo zamkniecie drzwi bo jest przeciag. W myslach widzialam agresje skierowana na mnie bo im to nie przeszkadzalo tylko ja mialam jakies wymagania a trzeba sie dostosowac do wiekszosci. I teraz juz wiem, ze w domu rodzinnym nie mialam zadnych praw. Moje prosby byly otwarcie lekcewazone albo wywolywaly zlosc rodzicow ktora prowadzila do udowadniania jaka ja jestem egoistyczna, niedobra i w glowie mi sie przewraca albo planuje jakas dywersje wobec matki (ktora byla paranoiczka i miewala takie napady ze historia). Balam sie tego. Nie bylo zdrowego podejscia do odmawiania - tylko udowadnianie swojej wyzszosci a mojej znikomosci. I totalnej glupoty mojej prosby. Przenioslam to na reszte zycia bo moj punkt odniesienia byl glownie w domu. U mnie tez byla nadopiekunczosc ale widze w tym manie kontroli a nie troske. Wlasciwie pojeta troska to opieka nad dzieckiem by moglo sie rozwijac jako indywidualnosc - a nie narzucanie swojej woli i tego, co zdaniem rodzica, dobre. Dlatego nie umiem jezdzic na rowerze a ledwie sie zgodzili (nie musialam ich pytac bo bylam pelnoletnia, co zreszta dla nich nic nie znaczylo. Nie pamietam juz czy matka czy ojciec powiedzieli jak odebralam dowod: to ze masz 18 lat nie znaczy ze jestes dorosla, mieszkasz u nas i jestes na naszym utrzymaniu wiec masz sie sluchac, a i tak glupia jestes i twoje 18 lat nic tu nie pomoze) na prawo jazdy (w pracy mozna bylo sie zalapac na czesciowo subsydiowany kurs, to byl schylek lat 70-tych, nic mnie ten kurs nie kosztowal bo odrabialismy myciem okien w biurowcu - ale super ekipe wtedy poznalam!) - oczywiscie z ogornym zalozeniem, ze i tak nie zdam wiec to strata czasu. Niby dlaczego mialabym zdac? A tutaj pierwsze skrzypce gral brat matki ktory byl moim prywatnym, samozwanczym defetysta - jego zdaniem do niczego sie nie nadawalam i nic nigdy nie osiagne wiec po co wogole cokolwiek zaczynam. To, ze ukonczylam owczesne prestizowe liceum (jak sie dostalam to on pierwszy mowil do matki: zobaczysz, ona nie skonczy tego, po co sie tam pcha) - to stwierdzil ze mialam szczescie bo jakby to od niego zalezalo to by mnie wywalil na zbity pysk. I zdalam sobie to prawko w wieku lat 19 a ow brat matki znowu: no udalo jej sie (nie zwracal sie bezposrednio do mnie mowiac o mnie tylko do matki, z ojcem sie nie lubili wiec malo z nim gadal) ale po co jej to nie rozumiem. Tylko pieniadze w bloto wyrzucila bo glupia jest, zamiast jakos madrze zagospodarowac to wydaje na jakies glupie niepotrzebne kursy. Samochodu nie ma to po co jej to prawo jazdy. Dodam, ze ani on ani moi rodzice w zyciu prawka nie mieli. Jak to teraz wspominam (a mam 54 lata) to mi sie ku*wa chce smiac. Wtedy mna trzepalo na wszystkie strony bo musialam tego wysluchac - nie mialam prawa wyjsc i trasnac drzwiami! Bo co by wtedy bylo! Tzn nie wiem ale wyobraznia podsuwala mi jakies niewyobrazalne scenariusze (tzn wolalam sobie nie wyobrazac ile kosztowalaby mnie jakakolwiek niesubordynacja wobec rodziny, nie smialam nawet o tym myslec tak bylam zastraszona). Moi rodzice nie byli az tak wierzacy - nie dawali przykladu ale mnie do kosciola wypochali na sile i sprawdzali czy bylam. Matka odpytywala mnie z kazania a ja sie balam ze nie zapamietam co ksiadz mowil i bedzie znow chaja w domu. Szlam do kosciola z przymusu. Tzn jak bylam w podstawowce to nawet lubilam bo byla tam fajna siostra i ksiadz. Zapisali mnie do scholi i jezdzilismy na wystepy w rozne miejsca. Dla dziecka to frajda. Z koloniami bylo wrecz odwrotnie - na poczatku nie chcialam jezdzic bo mialam zle wspomnienia z pierwszej mojej kolonii (wierzcie lub nie ale do dzisiaj mam flashbacki), ale nie bylo dyskusji. Musialam jechac. I to dziwne bo na ten wlasnie czas rodzice tracili nade mna kontrolw. A ja zaczelam te kolonie coraz bardziej lubic - i mialam na nich same sukcesy! Nawet w sporcie bylam dobra (bieg na 100 metrow wygralam to sama nie moglam w to uwierzyc, taki klasowy kolek z ktorym nikt nie chcial grac, z ktorego wszyscy sie smiali...), przywozilam mnostwo nagrod za rozne osiagniecia. A potem nadchodzila rzeczywistosc i wszystko psu w dupe. Na koloniach odkrywalam, ze jestem popularna, lubiana za to jaka jestem a czesto nawet robie za autorytet. Duzo czytalam wiec mialam ogromna wiedze, bylam kolezenska, pomagalam innym, mialam inicjatywe, organizowalam imprezy. Znalam w wieku 12 lat trzy jezyki obce, pisalam proze, skecze i wiersze, rysowalam, malowalam, komponowalam. Bylam niemal wszechstronnie uzdolniona - humanistycznie i artystycznie. Wiekszosc z tych zdolnosci dawno juz zanikla. I bylam klasowym posmiewiskiem. Bo jak to - jakis podrzutek smie byc lepszy od innych? Nie chcialam byc lepsza - chcialam by pozwolono mi byc soba. Po powrocie do domu znow zastraszona, malomowna, zamknieta w sobie. Czasami mi sie chce k*rwa plakac kiedy mam swiadomosc, ile potencjalu sie zmarnowalo. Ale moze tak mialo byc... Teraz jestem szczesliwa mimo wszystko i moze ta droga miala mnie zaprowadzic tutaj, gdzie jestem?
  25. Nie ma sie co licytowac i rozmieniac na drobne - zaleznosc jakas tam jest, ale pewnie chodzi o to, by byla ona jak najbardziej z wyboru lub wymuszonej sytuacja koniecznosci, ktora akceptujemy. Np mieszkajac we wlasnym domu mamy obowiazek go utrzymac - cokolwiek to nie znaczy: rachunki, dbalosc o otoczenie, remonty. Decydujac sie na dzieci - mamy z kolei obowiazek zajac sie nimi i wychowac na szczesliwe jednostki. Przymusowymi okolicznosciami zaleznosci sa podatki i wszelkie narzucone nam oplaty czy obowiazki. Praca w zasadzie tez - choc powinna byc satysfakcjonujaca i z wyboru. Ale rzeczywistosc najczesciej okresla nasz sposob zarobkowania na zycie. Sek w tym by w takich wlasnie warunkach funkcjonowac jak najlepiej i dbac o obszar wlasnej niezaleznosci. Umiec byc niezaleznym na tyle by miec tego swiadomosc i czuc sie wolnym. Wiedziec, ze samodzielnie mozna przezyc i to calkiem niezle. Rodzice toksyczni czesto wpajaja dzieciom "prawde" - nie przezyjesz bez nas. Tak naprawde sami sie boja ze gdy dziecko wyfrunie z gniazda - nie zostanie im nic, nie beda mogli karmic swych dysfunkcji i, byc moze, beda zmuszeni spojrzec im w twarz. A tego kazda osoba dysfunkcyjna boi sie najbardziej. I potem takie dziecko idzie w swiat z przekonaniem, ze samo nic nie znaczy, ze zginie - i pakuje sie w jakies chore zaleznosci, zwiazki bez sensu. -- 12 cze 2014, 08:02 -- Tak mi sie skojarzylo - czesto religia byla doskonala proteza dla dysfunkcyjnych rodzicow: wymuszali autorytet czwartym bodajze przykazaniem. Masz postepowac tak jak my chcemy bo rodzice pierwsi po Bogu. I dyskusji nie bylo. Dixi. Punctum.
×