Skocz do zawartości
Nerwica.com

refren

Użytkownik
  • Postów

    3 901
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez refren

  1. Coś mi tu nie gra. Zakochani za wiele nie analizują. Ten dystans jest jakiś przesadzony, albo ktoś się czuje ograniczony albo nie, ale myśleć z góry, że może będę się czuć ograniczony? Kiedy jestem zakochana nie myślę "eh, czy to zaangażowanie emocjonalne nie nadwątli mojego prawa do samostanowienia" Owszem, można rozważyć za i przeciw, ale to raczej jeszcze zanim uczucie rozwinie w pełni swoje działanie. Przynajmniej tak mi się wydaje.
  2. Może wierzący straszą potępieniem (choć sama się z tym raczej nie spotkałam), ale moim zdaniem niewierzący bardziej mają uwagę nakierowaną na ten temat, nie mają relacji z Bogiem, pozytywnych doświadczeń z wiarą, więc to, co budujące do nich nie trafia, a potępienie ich rusza, czują się zagrożeni słysząc o piekle, bo to jest coś, co sądzą, że może ich dotyczyć. Moim zdaniem jeśli ktoś ma negatywny stosunek do wiary, to odbiera silniej to, co w niej "negatywne".
  3. refren

    Akatyzja

    Pernazyna nie powoduje akatyzji, mam podatność na akatyzję i spore doświadczenie, pernazyna u mnie wręcz znosi niepokój ruchowy. A jeśli chodzi o fluo, to na ulotce jest napisane, że powoduje.
  4. Zaczęłam brać fluoksetynę i mam być może od niej niepokój ruchowy, na ulotce jest napisane, że może powodować akatyzję. Czy jeśli to od fluo, to jest szansa, że po jakimś czasie minie?
  5. Biblia i KK o tym mówi więc nie ma znaczenia co sądzisz a co nie. Zbawienie osiąga się za pomocą wiary, po to Chrystus umarł na krzyżu a nie liczą się uczynki "żeby nikt sie nie chlubił". Jednocześnie można popełnić grzechy, które przekreślają zbawienie i może je odpuścić tylko papież. Dawniej gangsterzy płacili za odpuszczenie grzechów, papieże mieli dzieci i kobiety (a w Kościoła papież jest przedstawicielem Boga i jego słowo jest wiążące). Przedstawiasz niechęć do wiary jak winę a tego nie można tak rozpatrywać. Jeśli Bóg rzeczywiście istnieje a ktoś nie wierzy bo widzi, że to nielogiczne i okrutne albo w ogóle nie myśli o tym bo wychował się w miejscu gdzie nie pierze się mózgu religią to musi być usprawiedliwiony. torres, "Biblia i KK o tym mówi więc nie ma znaczenia co sądzisz a co nie" Nie wiem czy to co sądzę ma znaczenie czy nie ma, ale myślę, że większość katolików nie uważa Boga za kogoś, kto pośle człowieka do piekła za niezdolność do wiary. Moim zdaniem wiara tak nie wygląda. Katechizm Kk mówi, że człowiek do wiary potrzebuje łaski Boga, nie jest więc tak, że ma być do niej zdolny sam z siebie, Duch Św go uzdalnia, a człowiek ma wolność by to natchnienie przyjąć lub odrzucić. Biorąc pod uwagę na przykład to, że Łotr się nawrócił umierając na krzyżu, Bóg tak łatwo się nie poddaje. Z drugiej strony nie może nikomu narzucić zbawienia wbrew jego woli i nie jest Jego winą, jeśli ktoś się na to ostatecznie zamyka. "Jeśli Bóg rzeczywiście istnieje a ktoś nie wierzy bo widzi, że to nielogiczne i okrutne albo w ogóle nie myśli o tym bo wychował się w miejscu gdzie nie pierze się mózgu religią to musi być usprawiedliwiony." Bóg niczego nie musi, ale jest sprawiedliwy. W tym co piszesz jest sprzeczność. Piszesz, że jeśli Bóg istnieje i widzi, że ktoś nie wierzy bo wiara jest okrutna i nielogiczna, to musi go usprawiedliwić. Tylko, że jeśli Bóg istnieje, to wiara nie jest nielogiczna, a jeśli ten ktoś musi być usprawiedliwiony, to Bóg nie może być okrutny. Co do niewiary - Katechizm mówi m.in.: Ponieważ "za wszystkich umarł Chrystus i... ostateczne powołanie człowieka jest rzeczywiście jedno, mianowicie Boskie, to musimy uznać, że Duch Święty wszystkim ofiarowuje możliwość dojścia w sposób Bogu wiadomy do uczestnictwa w tej Paschalnej Tajemnicy" (Sobór Watykański II, konst. Gaudium et spes, 22; por. konst. Lumen gentium, 16; dekret Ad gentes, 7). Każdy człowiek, który nie znając Ewangelii Chrystusa i Jego Kościoła, szuka prawdy i pełni wolę Bożą, na tyle, na ile ją zna, może być zbawiony. Można przypuszczać, że te osoby zapragnęłyby wyraźnie chrztu, gdyby wiedziały o jego konieczności. My wszyscy znamy mniej lub bardziej Ewangelię i żyjemy w kraju, gdzie Kościół jest obecny, więc niby to usprawiedliwienie odpada, ale nie jestem pewna czy naprawdę tak jest. Jeśli ktoś nie miał dobrego wychowania religijnego i zna Kościół głównie z tematów medialnych albo widzi katolików, którzy robią źle, to nie wiem czy można powiedzieć, że poznał Ewangelię i Kościół, więc możliwe, że Bóg bierze na to poprawkę (bo to wydaje się być sprawiedliwe). Ale z drugiej strony Ewangelia jest czytana i tłumaczona codziennie w kościele, więc każdy może mieć do niej dostęp. Świat w którym człowiek jest potępiony, bo nie potrafi wierzyć, to w istocie świat bez Boga, w którym człowiek próbuje sam siebie zbawić i nie może. Twoje zastanawianie się, jak Bóg traktuje niewierzących - czy to nie jest paradoks? Jeśli ktoś nie wierzy w Boga, to jak może się kłócić z tym co Bóg "robi"?.
  6. To co zrobiłeś jest nie w porządku. Nie można się posuwać do tego, żeby mówić komuś „dopóki nie przestaniesz wierzyć w Boga (albo dopóki nie zaczniesz wierzyć) nie będziesz zdrowy". To swoisty szantaż psychiczny („nie wyleczysz się, jeśli nie przyjmiesz mojego, jedynie słusznego światopoglądu”). Nie masz żadnej wiedzy na temat mojej choroby, a tym bardziej na temat tego, co mi może pomóc, a wygłaszasz taki sąd. Aż chce się napisać „lekarzu, ulecz siebie sam”. Mam wrażenie, że masz tak silne emocje przeciwko wierze, że chcesz mnie „ukarać” za to, że wierzę w Boga, mówiąc, że to mi przeszkadza w wyzdrowieniu. Albo oskarżasz o coś Boga czy Kościół, masz poczucie jakiejś krzywdy i emocje z tym związane przenosisz w tej chwili na mnie, bo jestem katoliczką i jestem pod ręką. Nigdzie nie napisałam, że nic mi nie daje i niczego nie wyjaśnia. Napisałam tylko, że nie wiem czemu muszę się męczyć i chorować. Problem jest w ograniczeniu mojej perspektywy – kiedy jest mi źle, nie mogę wyjść z siebie, patrzeć z dystansu i zobaczyć pełnego sensu tego, co przeżywam. Owszem, mogę widzieć zaczątek tego sensu czy mieć nadzieję, że ma to jakiś sens czy nawet myśleć, że ma taki a nie inny sens, ale nie będę go w stu procentach znała, dopóki nie przyjdą efekty. Potrzeba dystansu. Patrząc wstecz na swoje życie mogę je interpretować już w jakiś sposób, widzę znaczenie różnych wydarzeń, w tym cierpienia. Ale w momencie, kiedy cierpienie się znów pojawia, nie mogę w pełni się zdystansować., bo jestem człowiekiem.
  7. Czy ktoś z Was kiedyś reagował na lek SSRI jak na narkotyk? Od minimalnej dawki, jednej tabletki, mam nagle stan euforyczny (nagle, bo z totalnego załamania, dołu), ale też odrobinę niepokoju ruchowego. Biorę teraz 300 mg ketrelu, widziałam artykuł, że kwetiapnia wzmacnia działanie leków SSRI i tak mówi moja obecna lekarka, z kolei lekarka, u której byłam jakiś czas temu, traktowała ketrel jako stabilizator do antydepresanta - to w końcu ketrel stabilizuje (chroni przed górką) czy wzmacnia działanie antydepresanta?
  8. To chyba obawa uzasadniona, biorąc setki/tysiące lat takich zakazów. Nie rozumiem w jaki sposób Kościół miałby ludziom czegoś zabronić. Ksiądz będzie stał nad każdym z karabinem? Jeśli ktoś obiecuje mi wyzwolenie seksualne, to znaczy, że uważa, że go w tej chwili nie mam, czyli uznaje mnie za niewolnika. Podobnie ktoś, kto mówi, że Kościół mi zabierze wolność uważa, że można mi ją zabrać, czyli że moja wolność zależy od czegoś zewnętrznego. Ale wolność jest cechą człowieka jako takiego i nikt nie może mi jej dać ani zabrać.
  9. goodluck, nie wiem czemu. I nie wiem czemu muszę znosić tyle udręki psychicznej z powodu mojej choroby.
  10. Nie sądzę, żeby Bóg wysyłał do piekła za niezdolność do wiary. Można nie być zdolnym do niej lub mieć silną niechęć do wiary nie ze swojej winy. Myślę, że Bóg zna te ograniczenia i podaje różne ścieżki, żeby pomóc człowiekowi z nich wyjść, o ile człowiek ich nie odrzuci. Nie można samemu nagle zmienić swojego myślenia o 180 stopni i stać się kimś innym. Nie można się zmusić do wiary, więc Bóg nie może tego oczekiwać. Człowiek jest wolny, więc wiarę może przyjąć tylko jako wewnętrzne, autentyczne doświadczenie. Myślę, że dopóki człowiek walczy o to, by poznać prawdę, dobro, to jest wygrany, gorzej, jeśli staną mu się obojętne, albo tłumi swoją potrzebę dobra i prawdy. Wiara raczej wyzwala z neurotycznego poczucia winy i strachu przed potępieniem, ktoś kto uważa Boga za swojego ojca, chcącego jego dobra, nie boi się, że ten ojciec go odrzuci z byle powodu, wie, że ten ojciec zna wszystkie jego wady i go mimo to kocha. Może być tak, że komuś wiara wydaje się niemożliwa i czuje się potępiony niesprawiedliwie z powodu swojej niewiary. I rzeczywiście potępienie go by było może niesprawiedliwe, bo w tym momencie taki jest jego stan: takie ma doświadczenia, emocje, obraz świata, że go odrzuca od wiary. Obwiniałabym bardziej tych, którzy taki stan w nim wywołali. Kocha się raczej rzeczy dobre, więc może mylisz się w tym, że kochasz zło. Uczynił Cię wolnym i mimo całego bagażu doświadczeń, wychowania, genów, możesz doświadczać dobra i wyzwalać się z tego, co Cię obciąża. To dowód, że jest kochający. A jakie to są cechy? Ale on mówił do Żydów właśnie Tylko im się to nie spodobało.
  11. Przyjmujesz swój punkt widzenia jako oczywisty i na pewno słuszny. Jesteś tak zapatrzony w swoje racje, że wolisz przyjąć, że Biblia jest nieprawdziwa, Bóg omylny albo niesprawiedliwy niż dopuścić myśl, że może Ty popełniasz gdzieś błąd. Chrześcijaństwo trwa 2000 tyś lat, jeśli się chce je obalić m.in. przez to tylko, że uważa za grzech coś, czego Ty nie uważasz, to nie brzmi to poważnie. Może to nie Biblia jest niespójna, tylko nie do końca ją rozumiesz? Bóg niczego nie musi. Bóg jest bytem doskonałym, ma w sobie pełnię dobra i nie potrzebuje niczego ani nikogo. Człowiek jest niedoskonały, nie ma w sobie pełni dobra, miłości, dlatego potrzebuje Boga. Bóg jest źródłem dobra. Człowiek tylko czerpie z tego dobra. Jeśli ktoś odrzuca kolejne szanse, które Bóg mu zsyła do nawrócenia, to sam jest sobie winien i nie może mieć do Boga pretensji. Choć może się lepiej kłócić z Bogiem niż Go olewać. Natomiast trwała nienawiść do Boga czy myślenie typu "szatan jest lepszy" jest moim zdaniem niebezpieczne. To jest zamącenie. Pragnieniem diabła jest postawienie się w miejscu Boga i zmienienie myślenia, emocji ludzkich tak, żeby ludzie znienawidzili dobra i uznali je za zło. Niedobrze jest podążać drogą, która jest dla diabła tak pożądana. Oczywiście można nie wierzyć w Boga i diabła. Dlaczego uważasz, że poszedłbyś do piekła i że Bóg tego chce? Jeśli chodzi o zło i rolę Boga, to ciężkie pytania, z którymi się zmaga filozofia i teologia. Z jednej strony chrześcijanin mówi, że Bóg dopuszcza zło i że wszystko na świecie ma swój sens. Z drugiej strony zło jest absurdalne i niesprawiedliwe, więc jak to pogodzić? Problem w tym, że się nie da, bo człowiekowi nie wolno moim zdaniem szukać sensu zła, bo wtedy jakby je usprawiedliwia. Trzeba się zawsze przeciwstawiać złu i nie można się stawiać w położeniu Boga i zastanawiać się dlaczego je dopuścił. Nie dlatego, że tego sensu nie ma, ale dlatego, że byłoby to nie-ludzkie. To znaczy można znaleźć sens własnego cierpienia, ale nie można komuś innemu mówić, że jego cierpienie ma taki a taki sens. Nie można jednak też osądzać Boga, bo w przeciwieństwie do Niego nie mamy wszechwiedzy. Bóg zna przeszłość i przyszłość, wszystkie losy ludzkie naraz, wie nie tylko co się dzieje na ziemi ale też co się dzieje w wieczności. Chrześcijaństwo nie jest religią, według której przyjmujemy prawdy objawione tylko dlatego, że są objawione i Bóg jest nieomylny. Rozum jest jak najbardziej uprawniony w dochodzeniu do tego, co dobre a co złe. Tak samo jak objawienie, rozum prowadzi do prawdy. Jesteśmy wolni w swoich poszukiwaniach. Problem w tym, że często sami siebie oszukujemy, przyjmujemy coś dlatego, że jest wygodne, a nie dlatego, że jest to prawda. Racjonalizacja. U Ciebie silne poczucie jest, że wiara jest sprzeczna z rozumem i nie można być inteligentnym i wierzącym. Ale nie wiem czy jesteś rzetelny wobec swojego rozumu, bo nie wierzę, że nie znasz ani jednej inteligentnej osoby ani nie słyszałeś o żadnym naukowcu czy wybitnym człowieku, który by wierzył w Boga. Prawdopodobnie przyjmujesz fakty wybiórczo. Poznanie dobra i zła - poznanie konsekwencji zła, przez doświadczenie jego złych skutków. To nie miało za wiele wspólnego z rozumem. Rozum by powiedział Adamowi i Ewie coś na kształt "skoro jesteśmy w raju, mamy czego dusza zapragnie, a Bóg jest wszechmocny i dobry, to bunt nie ma sensu. Będzie po nim gorzej. Skoro nie wolno nam jeść tych owoców, bo Bóg mówi, że wtedy umrzemy, to lepiej nie jeść, bo jak dotąd Bóg nie kłamał i może rzeczywiście umrzemy. Poza tym Bóg troszczy się o nas, więc po co mu sprawiać przykrość. Ten wąż coś kręci, mówi, że Bóg nam zabronił jeść owoce ze wszystkich drzew, a przecież zabronił tylko z jednego". Ewa nie zrobiła żadnej analizy. Poddała się woli węża, była bierna. -- 18 sie 2014, 14:42 -- Owszem, tak jest nadal. Świetnie z tego korzystają producenci środków antykoncepcyjnych, filmów pornograficznych, ludzie u władzy, którym wygodniej jest, żeby ludzie za dużo nie myśleli i łykali taki przekaz, takie formy rozrywki, które są najbardziej przesiąknięte seksem, bo to wyłącza mózg, politycy lewicy, którzy wzbudzają w ludziach poczucie, że dopiero oni mogą dać im wolność seksualną, bo w tym celu trzeba zlikwidować dotychczasową kulturę. Tak jakby bez tego każdy nie decydował o sobie i potrzebował czyjejś zgody i zmiany kultury, żeby iść z kimś do łózka. Stwarzają poczucie zagrożenia "przyjdzie zły Kościół i wam zabroni, a my nie". Zamiast rozwiązywać problemy, rzucają na żer "wyzwolenie seksualne", "prawa mniejszości". Zamiast myśleć, co zrobić z biedą, głodem w Afryce, "rozwiązują" problem przez więcej antykoncepcji, więcej aborcji. Czyli według zasady "im mniej ludzi, tym mniej problemów". Dlaczego? Bo rzucenie ludziom aborcji nic nie kosztuje. Żeby poradzić sobie z gospodarką, biedą, przestępstwami, bezrobociem, wojnami, coś trzeba mieć do zaoferowania.
  12. torres, stwierdziłeś w jaki sposób i co powinno się myśleć o wierze, jakie myślenie jest logiczne, a jakie nie, jak należy się wypowiadać, jak manipuluje się ludzkością i co powinien zrobić Bóg. Twój post powinien zakończyć tę dyskusję. Dziękuję wszystkim za ciekawą wymianę poglądów.
  13. refren

    czego aktualnie słuchasz?

    Szaleję za tym. [videoyoutube=ese_l6YCmM0][/videoyoutube]
  14. To naturalne, że Cię to boli, nie daj sobie wmówić, że to z Tobą jest coś nie tak. Nie jest normalne, że Twój facet zaspokaja się w samotności gapiąc się na filmy, zamiast kochać się z Tobą. To jego problem, a nie Twój z "tolerancją". I nie musisz się zmuszać, żeby to oglądać z nim. A jeśli nie potrafi się podniecić bez tego, to jest wykoślawiony i nie ma sensu tego podtrzymywać. I nie ma się co oszukiwać, że to normalne, że wszyscy itd. Bo w środku i tak będziesz się czuć nieszczęśliwa.
  15. Zaszokowało mnie to zdanie. To jest według Ciebie powód, by wyrzucić Biblię do kosza? Masturbacja jest sensem Twojego życia czy fundamentalną wartością, że stawiasz ją wyżej od Boga, Biblii? Nie wiedziałam, że w ogóle może być jakąś wartością, a tu nagle bęc -ważniejsza od Starego i Nowego Testamentu, od objawienia się Boga Izraelowi, życia, śmierci i Zmartwychwstania Jezusa, przykazania miłości, listów apostolskich... Nie mówię, że jesteśmy czy mamy być bezgrzeszni, ale taka hierarchia wartości jest zastanawiająca.
  16. A ja znam masę katolików, którzy sporo nagrzeszyli łącznie ze sobą samą. Nie ma dogmatu o bezgrzeszności katolików. Bezgrzeszny był Jezus i na nim by się ta religia skończyła, gdybyśmy mieli być bezgrzeszni. -- 16 sie 2014, 12:46 -- Nie straciła. To człowiek jest omylny, Bóg nie. Ciężkie jest to, że żyjemy w kulturze już właściwie antychrześcijańskiej, więc jeśli ktoś ma potrzebę Boga, może wpadać w konflikty i rozpacz. Ale zamiast oskarżać o to Boga, można oskarżyć naszą hedonistyczną kulturę, w której seks jest swoistą religią, w której wciąż "kreuje się" nowe potrzeby w ludziach, żeby na tym zarobić, a człowiek oddala się od siebie samego. Ta kultura demontuje spójny sens życia dla człowieka i z pewnością nie sprzyja zdrowiu "Zamknięto nas w cierpieniu na pieczęć przyjemności" (L.Cohen)
  17. To znaczy? Czyli problemy widzisz w sferze seksualnej. Jeśli chodzi o seks dopiero po ślubie, to jest to ciężkie do spełnienia, bo żyjemy w kulturze, w której coraz później zawiera się małżeństwa. Natomiast zapewne w czasach kiedy powstały księgi Starego i Nowego Testamentu ślub brały młode osoby, 17, 18letnie - więc zakazy nie były sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem. Nie mówię, że w takim razie grzech nie jest grzechem, ale moim zdaniem nie ma sensu traktować naszej kultury jako normy idealnej i się irytować na Boga, że jego nakazy są bez sensu. Może to nasze życie nie jest za mądre albo jesteśmy uwikłani w styl życia, który nie my wybraliśmy, tylko nam go dano. I teraz możemy się co najwyżej z niego wydzierać, jeśli ktoś chce. To znaczy jeśli ktoś chce żyć zgodnie z wiarą, to nawet musi. Poza tym uważam, że wyzwolenie seksualne uderza w kobiety, kobietom bardziej zależy zwykle na trwałych związkach, małżeństwie, więzi, oczywiście nie wszystkie, ale pewnie sporo ma podejście romantyczne, czyli chcą wielkiej miłości i takich tam ...Poza tym to kobiety zachodzą w ciążę i ponoszą jej koszty oraz wychowują dziecko. Mężczyźni bardziej są motywowani ochotą na seks, więc kiedy kobiety były dostępne raczej po ślubie, to te dwa różne podejścia zawierały kompromis albo można powiedzieć, że interes kobiety był pod ochroną. Teraz może być tak, że kobieta idzie z kimś do łózka, a potem nie jest pewna, czy "on jeszcze zadzwoni", bo "może byłam za łatwa i powinnam poczekać przynajmniej do trzeciej randki". Albo po iluś latach wspólnego mieszkania facet się nie pali do ślubu, bo jest mu wygodnie bez tego. Z rozwodami wiem, że nie jest tak jak mówisz, są inne też uzasadnione powody poza zdradą i patologią. Problemem jest częściej wejście w nowy związek po rozwodzie. Problem homoseksualizmu pominę. Jeśli chodzi o seks, masturbację - są to oczywiście grzechy. Tylko że wiara nie polega na byciu bezgrzesznym. Jakbyśmy nie byli grzeszni, to by Bóg nie był nam potrzebny. Każdy grzeszy dopóki żyje. Uważam też, że unikanie grzechu nie może być sensem życia. Sensem życia jest dążenie do jakiegoś dobra. Czyli na przykład do zbudowania opartego na miłości małżeństwa. Jeśli się dąży do czegoś dobrego, to wszystko się układa samo i nie ma miejsca na to, żeby się koncentrować na grzechach. Poza tym nieraz można dorastać przez wiele lat do tego, żeby zrozumieć, że jakiś "grzech" jest rzeczywiście zły, potrzebne jest do tego nowe doświadczenie, poznanie lub wyrobienie sobie nowego sposobu myślenia.
  18. W obecnym moim stanie i na Paroksetynie to byłby żaden problem . Dla mnmie nawet i wygoda , ale mam żonę i o jej potrzebach emocjonalno -seksualnych tez musze mysleć i się jakoś starać. Jest ciężko , mało tego seksu ,,, ale od czasu do czasu się pojawia . Ja bym odstawiła. Lek ma leczyć, a nie kastrować.
  19. Mam 33 lata i za sobą dość bujną przeszłość erotyczną. No i co z tego? Teraz jestem sam a liczy się tu i teraz. Więc zaraz zacznę mieć nawyki starokawalerskie. I pewnie nie będę miał rodziny, bo jestem sfiksowany Ej no, nie chciałam nic takiego powiedzieć. Mam nadzieję, że jeszcze Cię czeka dużo szczęścia (i mnie też). Myślę, że może tak być, że najlepsze jeszcze przed Tobą, bo wcześniej nie byłeś np. dojrzały, a dopiero teraz popracujesz nad sobą i zbudujesz coś naprawdę dobrego, ucząc się na swoich błędach (trzeba wyciągnąć korzyść z przeszłości, jaka by nie była). Z wiekiem przychodzą nie tylko dziwactwa (chyba jeszcze nie jesteśmy na tym etapie, choć ja mam kota), ale też dojrzałość. Nie odbieraj wszystkiego, co ktoś powie przeciwko sobie.
  20. Poza tym każdy jest inny i wyznaczanie granic wiekowych nie ma sensu.
  21. Moim zdaniem to bzdura wyznaczanie takich granic i dołowanie się nimi. Życie jest tak bogate i jest tak wiele różnych przypadków, że nie da się wszystkiego przewidzieć. A sama znam osoby, które poznały się koło 30tki, nie miały wcześniejszych doświadczeń i są to udane, poważne związki. 25 lat to młody wiek i nic nie jest jeszcze stracone, wręcz przeciwnie, ma się jeszcze otwartych wiele możliwości. wiadomo sa wyjątki od reguły, ale na pewno trudniej jest zacząć komuś w wieku 30 paru lat jak 20-tu, czy nastu. No i np ja jestem ateistą i żadne religia mnie nie ogranicza jak być może Twoich znajomych. Mam w rodzinie parę dziewic po 40-ce i wszystkie w pewnym wieku poszły w silną religijność bo tak najrozsądniej wytłumaczyć staropanieństwo,dziewictwo czy prawictwo( faceci idą często w alko) Wpadasz w schematy dzieląc ludzi na religijnych i nie. Po pierwsze mam bardzo różnych znajomych. Po drugie znam osoby, które po 30tce weszły w pierwszy związek, więc religia nie miała znaczenia dla ich "cnoty", bo i tak wcześniej nie mieliby z kim jej stracić. Mam wrażenie, że dowalasz sobie tym, że jesteś ateistą, więc u Ciebie brak doświadczenia to tylko nieudacznictwo, a u innych w Twoim wieku, jeśli się zdarza, to z pewnością wynika z religii. A to nieprawda, bo wynika z różnych rzeczy i nie jesteś wyjątkiem. A po 40tce się ujawniają dziwactwa staropanieńskie i starokawalerskie i nie trzeba być dziewicą/prawiczkiem, żeby się ujawniły. Wynikają moim zdaniem z tego, że człowiek żyje sam, nie ma normalnych problemów, rodziny i fiksuje. A to, że ktoś kiedyś tam poszedł z kimś do łózka nie ratuje przed tymi dziwactwami, jeśli ten ktoś kończy jako stary kawaler. Ale też te dziwactwa są w miarę odwracalne, jeśli się zacznie z kimś żyć, choć im później tym gorzej. Ale na pewno nie jest za późno w wieku 25 lat czy 30 :) I nie wszyscy muszą je mieć.
  22. Patrzę z perspektywy osoby, która ma 32 i wie, jak wiele się może wydarzyć po 25-ym roku życia (zazdroszczę tego wieku) i jak fajnie jest mieć jeszcze tyle czasu na próby i eksperymenty i wiele szans na zbudowanie czegoś dobrego. Moje koleżanki powychodziły za mąż w wieku mniej więcej 28/29 lat. Ale naprawdę znam przypadki, że ludzie się poznali po 30tce. I wiem, że w każdym wieku może się przydarzyć duże szczęście. Dla mnie teraz jest lepiej niż kiedy byłam młodsza. Ten brak chęci wygląda mi bardziej na brak nadziei i wiary w powodzenie, niechęć do przeżywania kolejnych porażek niż brak zainteresowania kobietami czy brak potrzeby miłości. Z jednej strony nie mam takiego problemu, bo mam całkiem sporo doświadczenia jeśli chodzi o związki, ale z drugiej strony mam, bo kolejny raz zaczynam od nowa i staram się wierzyć, że nie jest za późno. A brak doświadczenia seksualnego nie jest przyczyną braku powodzenia w miłości, ale jego konsekwencją. Jeżeli ktoś jest w kimś zakochany, to nie przeszkadza mu brak doświadczenia u ukochanej osoby, tylko raczej ma motywację, żeby ten brak nadrobić :) Bycie świeżynką/świeżynkiem nie przeszkadza we wchodzeniu w związki. Chyba że ktoś się na tym nadmiernie koncentruje, dołuje się tym i wmawia sobie, że przez to mu się nie uda (albo wszystkie niepowodzenia tym tłumaczy, chociaż wynikają z innych rzeczy). Każdy kiedyś był bez doświadczenia i jak by to przeszkadzało w zawieraniu bliższych relacji, to byłoby błędne koło i ludzkość by wyginęła.
  23. Moim zdaniem to bzdura wyznaczanie takich granic i dołowanie się nimi. Życie jest tak bogate i jest tak wiele różnych przypadków, że nie da się wszystkiego przewidzieć. A sama znam osoby, które poznały się koło 30tki, nie miały wcześniejszych doświadczeń i są to udane, poważne związki. 25 lat to młody wiek i nic nie jest jeszcze stracone, wręcz przeciwnie, ma się jeszcze otwartych wiele możliwości.
  24. Nicholas1981, bardziej mi wyglądasz na border niż chad, ale mniejsza o diagnozy. Oczekujesz bezwarunkowej akceptacji, a jeśli jej nie ma, czujesz się odrzucony. Któraś dziewczyna napisała w tym wątku, że nie jesteś w jej typie i już poczułeś się urażony. Wszystkie kobiety muszą Cię uwielbiać? Masz niezrównoważone poczucie własnej wartości, albo czujesz się jak "młody Bóg" albo jak śmieć - a realistyczna chyba by była jazda środkiem, a nie po skrajnościach. Jeśli zaczniesz się porządnie leczyć to zwiększysz swoje szanse na szczęśliwe życie. Żadna kobieta nie wytrzyma Twoich jazd jeśli będzie miała świadomość, że się nie leczysz, a ciężar "opieki" nad Tobą spada tylko na nią. Miałeś wielkiego farta, że jej nie było, bo jakbyś poszedł do niej w stanie silnego rozchwiania (jakie widać w Twoich ostatnich postach) i może jeszcze narąbany, to byś prawdopodobnie pogrzebał sprawę na dobre. Jeśli chcesz mieć w miarę normalne relacje z ludźmi, to moim zdaniem musisz panować nad skrajnymi emocjami i nie rozładowywać ich na ludziach wokół - bo wynikają z Twoich problemów, z którymi się musisz uporać, a nie z winy otoczenia. Na pociechę - jeśli chce z Tobą jechać na wakacje, to nie wierzę, że zależy jej tylko na przyjaźni, choć nie wiem na czym dokładnie jej zależy - na związku czy seksie. Nie wiem tylko czy się nadajesz w tej chwili na ten wyjazd. Jeśli chcesz spróbować, to doradzam zero alkoholu i powtarzanie sobie na okrągło, że Twoje emocje to Twój problem. Choć według mnie najpierw powinieneś się leczyć, a potem wchodzić w jakieś relacje. Ale powodzenia.
  25. Tego nie wiem, bo jeśli miałam jakieś z tych doświadczeń, to może to drugie. Ale oba przypadki się zdarzają. To znaczy wiary nie wznieca się samemu z siebie tylko potrzebna jest do tego pomoc Boża. Nie jestem pewna. Moim zdaniem na logikę więcej jest do zyskania. Tylko, że zaraz się odzywa głos "musiałbyś się zmienić, tak wielu rzeczy wyrzec, że życie byłoby nie do zniesienia". I ten głos to chyba nie jest zimna logika. I sama logika nie jest raczej możliwa, gdy chodzi o coś ważnego w naszym życiu. Nie można mieć do swojego życia absolutnego dystansu. To znaczy? I emocje i rozum są potrzebne, nie jednostronność.
×