Skocz do zawartości
Nerwica.com

black swan

Użytkownik
  • Postów

    1 865
  • Dołączył

Treść opublikowana przez black swan

  1. W moim przypadku było to rzeczywiście więcej zajęć i towarzystwo (nie zawsze fajne). Chociaż pisanie opowiadań zastąpiłam wtedy grafomańskim blogowaniem o moich ówczesnych dziwacznych filozofiach życia.
  2. Chyba trafiłeś w sedno, życie jawi mi się jako wyścig szczurów, który można wygrać albo przegrać, ewentualnie być gdzieś po środku. To przez obserwację ludzi, tego co się dzieje wokół, w telewizji, necie, wiadomościach, w pracy w jakiej byłam poprzednio. Jedna wielka gonitwa do dóbr materialnych. Gra o stołki i względy bogatych. Czuję się jakbym była w tym wyścigu na końcu (przegrywała), choć tak właściwie to nie chcę brać w nim udziału. Ale nie widzę innej opcji, nie widzę innego sposobu na życie. Cywilizacja i ludzie są już wszędzie, wszędzie jest to samo, gra o pieniądze. Nie masz pieniędzy, nie żyjesz. Dlaczego dla Ciebie takie widzenie świata nie jest adekwatne do rzeczywistości? To niby jak Ty to widzisz? Stoczyłam się z mojego poprzedniego miejsca w tym wyścigu. Najpierw dobre oceny, zdolności, dobra matura, potem niby dobre studia, bardzo dobra praca dyplomowa, potem pierwsza dobra, dobrze płatna praca, wszystko szło jak najlepiej, potem moje własne plany na biznes, częściowa realizacja, wiara we własne możliwości i nagle ni stąd ni zowąd stoczenie się. Jakaś DEPRESJA czy cokolwiek to jest. Straciłam wiarę, samoocena poszła drastycznie w dół, pojawiły się huśtawki nastrojów, sama nie wiedziałam czego chcę, zagubienie, przyszłość przestałam widzieć jasno, przestało mi się chcieć cokolwiek, marazm, siedzenie w domu, leżenie w łóżku, brak poczucia sensu, wszystko rozbiło się o kant d. Tak, dokładnie. Czuję się gorsza chyba głównie przez to, że moje życie stoczyło się z ciekawego i rozwojowego do beznadziejnego. Do niemalże braku życia. Z tego powodu, że ja stoczyłam się psychicznie. Wierzyłam w siebie i swoje plany, realizowałam wszystko jak szalona aż nagle czar prysł. Nie wiem co mi się stało. Teraz przy okazji przeanalizowałam swoje dzieciństwo i stwierdziłam, że mogę się określić mianem DDD. I w tym doszukuję się swojego upadku. Brak bliskiej osoby przy mnie, której mogłabym się ze wszystkiego zwierzyć, skonsultować, wypłakać, która by mnie wysłuchała, pocieszyła i poradziła coś na bieżąco. Dlatego jestem na tym forum. Bo brakuje mi KOGOŚ. Nie faceta. Przyjaciela mi brakuje. Ale forum to nie to samo. Forum jest jak publiczny pamiętnik. -- 14 sty 2013, 22:50 -- Ech... Nie wiem, pewnie by mnie tak zahukali zmuszaniem do szukania pracy, że bym pewnie znalazła jakąkolwiek pracę. Byle jaką byle gdzie. Nie są tacy skrajni. Tylko te ich sposoby motywacji mnie działają w odwrotną stronę. Jak mówią mi "serce mi się kraja jak na ciebie patrzę jak się marnujesz" to mi się rzygać chce i robić jeszcze mniej. Albo jak mówią "skończyłaś techniczne studia, teraz takich szukają, jedź do jakiejś międzynarodowej zayebistej firmy, złóż cv a na pewno cię przyjmą, dlaczego ty jeszcze tego nie zrobiłaś" to pukam się w głowę. Oni nie mają pojęcia jakie są realia, rok doświadczenia to jest NIC, a w prestiżowych firmach zatrudniają samych specjalistów, poza tym już im mówiłam że nie chcę robić rzeczy z moich studiów bo mnie nie interesuje siedzenie po 8h dziennie za biurkiem. Oni tego nie rozumieją. Zainwestowali w moje studia, sama wtedy nie wiedziałam czego chcę, i teraz wydaje im się że się zmarnują jak nie będę wykonywać zawodu. Poza tym ja nie mam zawodu, bo moje studia to był mix kilku technicznych kierunków, nic konkretnego, żadnej konkretnej specjalizacji. Powinnam iść za głosem serca a nie rozumu i składać papiery na jakieś sztuki piękne a nie politechniki, japier.... Jak o tym pomyśle to szlag mnie strzela, sama wielokrotnie myślę, że zmarnowałam studia, ale potem przypomina mi się mój facet, który zawsze mówi "przecież mnie byś nie poznała gdyby nie te studia". Tak... Właśnie myślę inaczej. Jakbym się wyniosła z wiochy do dużego miasta, znalazła tam pracę, na początek jakąś tam nawet w biurze po 8h, znalazłabym jakieś zajęcia poza pracą, jakieś kluby, kółka, sporty, poznałabym jakichś ludzi z pracy, z tych zajęć to nie byłabym taka samotna jak tutaj. Tutaj jestem mega samotna. Wiocha, nicość, rodzice czepialscy o czapkę nie w tym miejscu gdzie powinna. Latem było fajnie, można było jeździć całymi dniami rowerem, jechać samochodem gdzieś nad jezioro, do lasu, gdziekolwiek, łazić gdzieś cały dzień. Teraz jest zimno i mróz i nie ma słońca. Poza tym straciłam przyjaciółkę latem. Tutaj. Dlatego już nikogo tu nie mam. -- 14 sty 2013, 22:52 -- Tzn nie umarła, tylko wbiła mi nóż w plecy.
  3. To że mają mnie za wraka to rzeczywiście moje odczucie. Powiedzieli mi, że nie mogą patrzeć na mnie jak się "marnuję", jak siedzę w domu, nie wychodzę do ludzi, nic nie robię, snuję się... Powiedzieli mi, że cofam się w rozwoju przez to. Dla mnie to jest równoznaczne z widzeniem w kimś wraka. Ich sposoby motywacji, jeśli tym właśnie są nie nadają się do motywowania kogokolwiek do czegokolwiek... Tylko wprowadzają mnie w jeszcze większą depresję... Dlatego myślę, że muszę się od nich wynieść, lecz znowu jak mam się wynieść jak nie mam stałego dochodu, a jak mam znaleźć stały dochód jak mam tą depresję. Takie zamknięte koło. Staram się je jakoś przerwać przez szukanie pracy. Marnie mi idzie, ale jak już mówiłam NIC MI SIĘ NIE CHCE, NIE MAM MOTYWACJI.
  4. To jest moje odczucie, bo wprost mi tego nie powiedzą. Lecz przecież jak bym przestała im dawać kasę na jedzenie, rachunki itp i jednocześnie siedziała w domu i się dalej "marnowała" jak oni to mówią, to ich dobroć i przyzwalanie by się szybko skończyło, bo sami za wiele nie mają. Gdyby byli bogaci, to co innego, różnicy bym im nie sprawiła, lecz nie są. Dlatego ich przyzwalanie jest ograniczone. Mój komp żre dużo prądu, siedzę do późna, potrafię kąpać się pod prysznicem godzinę, strasznie dużo wody zużywam... Jedzenia generalnie mało, lecz nic nie jest tanie w tych czasach. Na pewno by mnie nie utrzymywali za free.
  5. Selenhe, nie mam problemu z tym językiem. A z tego co piszę wynika, że nic mi się nie chce i ciężko mi się do czegokolwiek zabrać i to dokończyć.
  6. Uffffffff, udało mi się przetłumaczyć to cv na ang. Zajęło mi to 3h łącznie z gadaniem na gg, myślałam że będzie krócej, lecz jedno szczęście, że dzisiejszy dzień nie jest stracony, zaowocował produktywnym zajęciem pod sam jego koniec. Mam nadzieję, że wkrótce zobaczę jakieś owoce tej mojej rzadko pojawiającej się ostatnio produktywności.
  7. Czemu? Moja matka nie miała nic przeciwko odpowiadać, ja po prostu udawałam ciekawość, bo powiedziałam że widziałam jakąś tam nauczycielkę na ulicy i przypomniała mi się szkoła, albo spotkałam ostatnio kogoś tam z wojska i przypomniało mi się, że przecież ojciec był kiedyś w wojsku jak byłam mała... Trzeba odpowiednio podejść i będzie ok. Możesz powiedzieć, że robisz na jakiś projekt mapę swojego życia lub samego dzieciństwa i się podopytywać... Zresztą co jest krępującego w pytaniu bez ogródek? Własnych rodziców bym się nie krępowała pytać bez owijania w bawełnę, wyrzucałam im już wszystko, jak się czułam w wieku nastu lat, oczywiście nie przyjmowali tego dobrze na początku ale w końcu oswoili się z tymi myślami, że chyba coś spieprzyli w wychowaniu.
  8. Jeszcze w zeszłym roku o tej porze miałam tak samo. No i uciekłam stamtąd daleko, na wiochę, do rodzinki. Nie żałuję, przynajmniej nie męczę się w pracy, której nie lubiłam przez nudę i stres na zmianę. Ale dobre miesiące szybko minęły i przemieniły się w marazm. Staram się coś z tym robić, bo ile można... Nie mogę się tu zasiedzieć, bo zdziczeję zupełnie. Najwięcej czasu spędzam z psem, a moim ulubionym zajęciem ostatnio jest tropienie z nim saren po lesie. Ten nowoczesny świat i ta cała cywilizacja mnie przytłacza ale w końcu i tak będę musiała do tego wszystkiego wyjść, bo długo nie przeżyję jak teraz. Tropikalny kraj to nie jest ani bezludna wyspa obfitująca w owoce i słodką wodę... Kasa się kiedyś skończy, przyzwalanie rodziców na moje niechcenie niczego i siedzenie w domu też się skończy i co wtedy...
  9. Rozumiem, że to z pewnością nie jest łatwe, ale wiele rzeczy nie jest łatwych, a ludzie jakoś je robią mimo wielu trudów i wyrzeczeń. Choćby dla samych dzieci lepiej byłoby się wyrwać z patologicznej sytuacji, bo wychowując się z takimi wzorcami nie będą miały w życiu łatwo... Gdy sytuacje są tak skrajne, wydaje się oczywiste, aby iść po pomoc gdziekolwiek...
  10. Zauważyłam, że dopóki coś chcę, to robię to i mam motywację. Potem powoli to "chcę" przemienia się w "muszę/powinnam" i moja motywacja odchodzi jak przy wszystkim. Nazywam to słomianym zapałem, nieumiejętnością doprowadzania rzeczy do końca, itp... Może więc coś jest w tych chceniu i muszeniu. Od dzisiaj będę wmawiać sobie, że wszystko chcę. O 18 miałam zabrać się za konkrety, a ciągle tu siedzę. Chcę zamknąć tę stronę i wszystkie inne i wziąć się za rzeczy, które pomogą mi się wyrwać z tego nieciekawego życia jakie wiodę!
  11. fatuma03, tobie też współczuje. Czemu nie odejdziecie od tych mężów byle gdzie? Do jakiejś dalszej rodziny, rodziców, znajomych, gdziekolwiek. Po pomoc do jakiejś organizacji dla bitych kobiet...
  12. emi 1402, współczuję tego męża. Mój dzień przebiegł niezgodnie z planem. Za późno wstałam, ogarnianie się zajęło mi za długo, wszystko zajmuje mi za długo. Wyjazd do miasta, fryzjer, łażenie po sklepach i wydawanie kasy na pierdoły zajęło najdłużej. Ani cv po ang ani lm nie zrobiłam jeszcze. Taaaaaaaaaaak mi się nie chce. Nie mam nawet z kim pogadać pod koniec dnia, komu się pozwierzać. Z kim skonsultować wydarzeń. Nikt mnie nie podtrzymuje na duchu, nie wspomaga psychicznie ani nie utwierdza we wierze. Moja stara przyjaciółka wieloletnia odeszła ode mnie w niepamięć, zadała mi ostateczny cios i zostawiła mnie samą. Nie mam nikogo kto mógłby ją zastąpić. Brakuje mi jej niemiłosiernie, konsultacji z nią, jej rad, tego że była całkiem inną ode mnie osobą. Gadanie do powietrza nic nie da. Facet mnie tak dobrze nie zrozumie jak inna kobieta. Dobrze że chociaż facet mi został. Chyba on jedyny mi pozostał do podtrzymywania na duchu i dawania motywacji. Choćby na odległość. Muszę się za coś wziąć, bo mnie szlag trafi że nic nie robię.
  13. Nie pytałam ich o nastawienie, bo wiadomo, że woleliby o tym nie rozmawiać, lecz o same wydarzenia, np o to czy nauczyciele na mnie narzekali, jak długo ojciec był w wojsku i w jakim wieku byłam, itp...
  14. klarunia, dobrze jest mieć tą świadomość. Ja sobie niedawno też uświadomiłam, że to właśnie dzieciństwo i ten brak właściwego okazywania mi miłości mnie skrzywił a nie co innego, nie żadne wady mózgu czy skrajne choroby psychiczne, czego zawsze się bałam. Tylko znowu zaczynam się obawiać, że żadne leki mi na to nie pomogą, a jedynie psychoterapia... A branie leków byłoby takie proste. Niestety pewnie nie tędy droga. Może wyparłeś niektóre zdarzenia i właściwie o nich nie pamiętasz? Ja sobie robiłam taki schemat swojego życia od samego początku, nastawienia do mnie rodziców, tego jak się z tym czułam i dopiero widziałam co się po drodze działo i mogło mieć wpływ na ukształtowanie mojej osobowości. O niektóre rzeczy się ich pytałam, bo byłam za mała żeby pamiętać. Może Tobie taki schemat też by pomógł...
  15. Myślę, że w jakiś tam sposób kochali i kochają, mnie i brata. Tylko po prostu nie potrafili nigdy tego we właściwy sposób okazywać. Może myśleli, że wyzwiskami, krzyczeniem, itp coś zmienią, że przestanę się im buntować, a brat będzie używał więcej mózgu. Ich rodzice, czyli moi dziadkowie też ich źle wychowywali, krzyczenie, wyzwiska, co chwile lanie, faworyzowanie dzieci. Po prostu moi rodzice przenieśli złe wzorce z własnych domów na mnie i mojego brata. Jemu w dzieciństwie okazywali miłość bezwarunkową, a mi warunkową - taka jest różnica. Jego kochali za nic, mnie za osiągi. Jak byliśmy starsi, to traktowali już nas podobnie, ale jednak to dzieciństwo liczy się najbardziej. -- 13 sty 2013, 22:09 -- Ojciec zawsze był porywczy, w gorącej wodzie kąpany, impulsywny, nerwowy, złośliwy. Teraz się zmienił dość sporo i sam widzi jaki był. Jako dziecko oczywiście nie rozumiałam, że "tata nie miał nic złego na myśli, tylko mu się wyrwało" (tak go mama tłumaczyła). On po prostu też był skrzywiony przez swoich rodziców.
  16. Przeglądam ogłoszenia o pracy, poświęcam na to średnio jeden dzień na 3 dni nicnierobienia... Zabieram się do tłumaczenia CV na angielski już od tygodnia, choć dobrze znam ten język. Po prostu nie mogę się za to wziąć i ciągle przekładam. Wszystko cały czas przekładam, rujnuję własne plany. A byłam taką obiecującą zdolną dziewczyną. Od zawsze spoczywał na mnie ciężar oczekiwań moich rodziców, całej rodziny, środowiska, a teraz czuję się jakbym zawiodła cały świat marnując się. Taka zdolna, ładna, utalentowana. A tu taka porażka. Siedzi w domu i nic nie robi. Zamyka się w czterech ścianach i ubolewa nad swoim ciężkim losem na który niejeden pewnie by się zamienił. Co jest ze mną nie tak... Mam środki pod przeróżnymi postaciami, a nie potrafię ich wykorzystać... Czuję, że jak nie zrobię jakiejś skrajności, to nie zrobię nic. Albo wszystko zmienię o 180 stopni albo utonę i za kilka lat obudzę się w wieku 30 lat z ręką w nocniku, bez osiągnięć, jako wrak marnotrawny na garnuszku rodziców. To by było najgorsze. Właśnie zaczęłam robić ten plan i już widzę, że jest ciasny, zdecydowanie ambitniejszy niż moje zwyczajne dni. Wstawanie o 8 rano... To ostatnio awykonalne. A jednak zaplanowałam sobie 8 rano. Czyżbym chciała podświadomie aby mi się nie powiodło? -- 14 sty 2013, 10:28 -- Oczywiście nie trzymam się planu. Wstałam o 9 zamiast o 8, miałam zaplanowane robienie cv po ang i lm, ale oczywiście dopiero co skończyłam się myć. Kawy w szafie zabrakło... Idę na spacer, słońce wyszło.
  17. klarunia, widzę ze dzieciństwo mamy podobne... W najmłodszych lataj, tj. do około 10 roku życia też byłam naj, zdolna, utalentowana, w klasach 1-3 wychwalana przez rodziców, myślałam wtedy że zawsze powinnam wygrywać, bo przecież jestem najlepsza. I młodszy brat, dużo mniej zdolny, moje przeciwieństwo... Też byłam do niego porównywana na moją korzyść. Tylko że jego kochali zawsze za samo to, że on był, a mnie zawsze za coś, za czerwony pasek, za piątki, za ładne rysunki, itp. Czułam że jego kochają bardziej. Potem jak zaczęły się wyższe klasy, od 4 w górę rodzice przestali mnie chwalić całkowicie, już wtedy była sama krytyka, krzyczenie, czepiania się, ja się buntowałam, nie chciałam robić tego co mi rozkazywali, a oni jeszcze bardziej na mnie wrzeszczeli, obwiniali, krytykowali. Zamykałam się w pokoju i tak siedziałam tygodniami, wychodziłam do szkoły i jeść po tym jak wszyscy już zjedli i nikogo nie było w kuchni. A moi rodzice mieli mnie wtedy kompletnie w d, jak sobie o mnie przypomnieli to tylko żeby nawrzeszczeć i krytykować. A brat jak był młodszy był takim rodzinnym kochanym syneczkiem. Potem jak był starszy, to jego też wyzywali, ojciec mnie wyzywał od szmat, bo nie podobało mu się że ubieram się jak chłopczyca, a jego od debili, bo nigdy nie był zbyt rozgarnięty. -- 13 sty 2013, 21:26 -- Tylko on teraz ma szerokie grono znajomych, łatwo nawiązuje kontakty z ludźmi, a ja jestem ja jakiś odludek, boję się ludzi. Jego kochali we właściwy sposób, a mnie nie. Zepsuli mnie psychicznie.
  18. lubudubu, nie wiem co to będzie za psychoterapia, nie wiem gdzie ten psychiatra mnie zapisze, liczę tylko na to, że będzie to szybko, bo długo chyba nie wytrzymam. Jakakolwiek terapia będzie pewnie lepsza od żadnej. amelia83, wypróbuję ten sposób, co mi szkodzi. Trzymanie się planu na jeden dzień - to będzie coś, jeśli uda mi się tego planu rzeczywiście trzymać. Tylko mam tendencję do stawiania sobie zbyt wygórowanych oczekiwań. Ale najpierw spiszę ten plan, potem zdecyduję czy jest ambitny czy nie. Dzięki...
  19. Tak, za parę dni mam dzwonić do tego psychiatry i on mnie umówi na jakąś terapię. Ale przecież nie będę siedzieć podczas niej bezczynnie ani do tego czasu. Muszę coś ze sobą zrobić, czuję się jak wrak. Inni osiągają, prą do przodu, mają życia, znajomych, zajęcia, ciekawe prace, robią fajne rzeczy, a ja się tylko dołuję, jestem jak w jakiejś spirali, ciągle opadam w dół. Codziennie mniej mi się chce, niż dnia poprzedniego... Przecież muszę coś ze sobą zrobić do czasu tej terapii.
  20. Mam dokładnie tak samo. Zaraz myślę, że ludzie mnie obmawiają, wyśmiewają po cichu. To że mam niską samoocenę już zrozumiałam. Pewnie wzięła się ona z tego, że w okresie dorastania rodzice mnie tylko krytykowali, krzyczeli, nie chwalili za nic, czułam się niekochana i nieakceptowana. Dzisiaj szukałam w necie o DDD i niestety jestem 100% dzieckiem z rodziny dysfunkcyjnej. Chyba będę musiała zapisać się na jakąś terapię i sama wspomagać się jakimiś metodami podnoszenia samooceny z netu. Poszukam jakiejś książki o DDD. Jakoś się muszę wyleczyć, bo nie da się tak żyć dłużej, wiecznie mam problemy ze sobą, kompleksy na punkcie swojej osobowości, zaniżona samoocena, wiele innych problemów uniemożliwiających normalne funkcjonowanie na dłuższą metę...
  21. Widzę wszystko w czarnych barwach. Nie wiem czy nie mam perspektyw, jeszcze to pół roku temu widziałam multum perspektyw, wszystko wydawało mi się możliwe, miałam milion planów, część z nich realizowałam, miałam tyle pomysłów, optymizmu, myślałam, że jak coś się nie uda, to następne na pewno się uda, niepowodzenia mnie nie dołowały, miałam tyle zapału... To wszystko wzięło w łeb bez wyraźnych przyczyn. Czuję jakbym się wewnętrznie wypaliła. Prawdopodobnie nie jestem do niczego i prawdopodobnie mam perspektywy, lecz nie umiem ich dostrzec, widzę tylko negatywne scenariusze, dosłownie czuję się jak na dnie..
  22. Już sobie nie radzę, te leki które przepisał mi psychiatra prawie 2 tygodnie temu wcale mi nie pomagają. Najbardziej wprawia mnie w to nieszczęście moje własne życie. Jego denna jakość. Za parę miesięcy będzie rok jak siedzę w domu i się "marnuję" jak mówią moi rodzice. Na początku było mi dobrze, znajdywałam sobie zajęcia, widywałam się z jakimiś ludźmi. Z czasem było coraz gorzej, mniej ludzi w moim życiu, mniej zajęć, mniej motywacji... W końcu to wszystko spadło do zera. Od listopada jestem w jakiejś depresji związanej z tym jak potoczyło się moje życie albo raczej z tym jak sama je sobie zgotowałam. Siedzę całymi dniami w domu, wychodzę na spacer do lasu, czytam forum, czytam 1 książkę, wyczekuję jak nienormalna wiadomości od faceta (związek na odległość), ale tych wiadomości nie ma za wiele, bo on ma swoje życie, a ja nie. Nie mam życia. Moje życie praktycznie ograniczyło się do wstania, umycia się, zjedzenia, snucia się po domu, pójścia na spacer, myślenia o tym co mogłabym zrobić żeby było lepiej, siedzenia na kompie, czytania psychologicznych tekstów i oglądania filmów. Tak się stoczyłam. Rodzice patrzą na mnie jak na wraka. Dobrze, że jeszcze mam kasę, bo inaczej chyba by mnie z domu wygonili jakbym im nic nie dawała. Miałam plany, marzenia, pasje, ale to wszystko jakby umarło przez to pół roku samoistnie. Myślałam, że coś osiągnę, że dawno mnie już w tym domu nie będzie zimą 2012 roku, tak planowałam, że ze wszystkim sam sobie radę. Po prostu obróciłam się o 180 stopni, z pełnej wiary i energii w zdołowaną, przybitą, niewierzącą w siebie przegraną. Czuję się jakbym przegrała moje życie. Moje CV to zlepek różnych dziedzin, nic konkretnego, studia były na nic, bo kierunek był miksem dwóch różnych kierunków i w żadnym z nich nie jestem dość dobra ani nie chcę tego robić zawodowo, pierwsza praca dobijała mnie nudą i monotonią, to ją rzuciłam bez planu na przyszłość. Kilka miesięcy leniuchowałam na słońcu na przełomie wiosny i lata. Potem miałam pomysł, plany, zaczęłam realizację, lecz pod koniec lata w połowie realizacji stanęłam. Straciłam wiarę, dopadła mnie jakaś depresja, dość wszystkiego, brak motywacji... Nie wiem już co mam ze sobą zrobić, dobija mnie stan mojego życia. Mieszkam na wsi, nic tu nie ma, nikogo tu nie znam, nie lubię, nie mam znajomych ani przyjaciół. Nie wiem co mam robić, mam trochę oszczędności, lecz nie wiem czy to dobry pomysł aby przeprowadzać się bez pracy na ślepo, szybko stracę wtedy te oszczędności. A znowu jak mam szukać tej pracy... Szukam na necie, ale znajduję same oferty dla ekspertów i specjalistów, czy jak wybiorę się osobiście do jakichś firm, to będę mieć większe szanse czy jak? Sama nie wiem co mam robić w swojej sytuacji.. Czy podejmować się dalszej realizacji swoich planów? Czy jednocześnie szukać pracy i na nowo wznowić realizację swoich planów? Jestem mocno zagubiona i nie wiem w którą stronę iść.. Proszę o jakąś pomoc, wskazówki, jak było u was, czy też dobijaliście życiowego dna i jak wam się udało od niego odbić...
  23. Chyba też tak robię, bo odbieram wszystko zbyt dotkliwie, jestem zbyt wrażliwa na krytykę, krytyka potrafi mnie załamać. Rodzina mi mówi, że nie znam się na żartach. A dla mnie to nie są żarty, tylko poniżanie i obrażanie bardzo często. Wiec już ze mną nie żartują. Czyjeś słowa potrafią mnie bardzo dotknąć. W sumie nie tylko słowa, ale też reakcje, czyny, nie takie spojrzenie, jakiś drobny gest lub jego brak. Wszystko biorę tak do siebie, odbieram poważnie, zaraz doszukuję się drugiego dna, negatywnych wniosków. Prawdopodobnie bardzo słabo w siebie wierzę...
  24. Też pisałam opowiadania, wiersze, pamiętniki... Dopiero na studiach jakoś mi to zaniknęło.
  25. Też miałam z tym problem. W sumie ciągle trochę mam. Gdy byłam młodsza miałam wymyślonych przyjaciół, cały wymyślony świat. Potem w okresie dojrzewania potrafiłam całe wakacje przeleżeć w łóżku i wyobrażać sobie wymyślone życie, zdarzenia które chciałabym aby miały miejsce, całkowicie przenosiłam się w ten świat iluzji. Czytałam potem dużo książek i to potęgowało te fantazje. Często przed snem przenosiłam się w wymyślony świat nawiązujący do różnych książek. Gdy byłam starsza, to w dużym stopniu minęło, lecz ciągle mam takie niekontrolowane przenoszenie się w świat wyobraźni. Np robię coś i w głowie pojawiają mi się różne obrazy, wyobrażam sobie jakieś wymyślone sytuacje, które mogłyby się stać, rozgrywam je w głowie. Często się zamyślam, dużo rzeczy rozprasza moją uwagę, bo coś mi przypominają i zaczynam sobie coś wyobrażać. Jest to trochę problem, bo zamiast skoncentrować się na tu i teraz koncentruję się na wyobrażeniach. Aby było jasne, w moim domu nie było alkoholizmu.
×