Skocz do zawartości
Nerwica.com

black swan

Użytkownik
  • Postów

    1 865
  • Dołączył

Treść opublikowana przez black swan

  1. Ja sobie powtarzałam "nie myśl tylko rób" jak nie mogłam się ogarnąć i za nic wziąć. Nie zadręczaj się myślami, tylko zacznij po prostu coś robić, bez zastanawiania się czy ta czynność ma sens, czy ci się chce czy nie...
  2. Współczuję Ci... Wiem jak bolesne potrafi być rozstanie... Możesz tylko starać się przetrwać ten najtrudniejszy czas i wierzyć w to, że będzie lepiej po czasie. Rany w końcu się zagoją, nauczysz się żyć na nowo, bez niego... Ciężko coś radzić w takiej sytuacji, zadbaj teraz o siebie, odciągnij swoją uwagę od myślenia o nim, czytaj książki, wciągnij się w jakiś serial, wychodź z jakimiś znajomymi, jeśli ich masz. Te rzeczy pomagały mi, gdy byłam w takim niewiarygodnym dole z powodu rozstania. Trzymaj się.
  3. Dzisiaj śniły mi się jakieś beznadziejne, bardzo męczące sny... Stara przyjaciółka, która mnie zdradziła, moja matka stająca po jej stronie i przeciwko mnie, jacyś obcy ludzi, którym nie potrafiłam sprostać, zła komunikacja z mojej strony, opóźnienia, coś mi nie wychodziło, jedzenie jakichś słodkich bułek we śnie... Same nieprzyjemne rzeczy, jakieś problemy, te sny są wkurzające.
  4. Dzisiaj znowu wariuję... Parę dni temu on znowu wyjechał do pracy, nie dał mi nawet znać jak już dojechał, a tłumaczył się tym, że przecież nie prosiłam żeby dał mi znać, zostawił telefon i poszedł tam do jakichś znajomych... Teraz już drugi dzień się nie odzywa sam, ostatnie dwa razy ja pierwsza zaczynałam rozmowę. Nie było go wczoraj na necie, pewnie poszedł do kogoś na jakieś piwo, bo piątek, dzisiaj pewnie gdzieś jechał, bo sobota, ale dlaczego do cholery nawet nic mi nie napisał, nawet głupiego smsa... I z takich powodów ja odchodzę od siebie, a on się potem głupio tłumaczy, gdy mu zwrócę uwagę. Właściwie już nie będę zwracać mu żadnej uwagi, bo mam tego dość. Jak ja olewałam jego, bo wydawało mi się, że go nie kocham, to pisał codziennie, czułe słówka, tęsknił, itp. A teraz dosłownie zachowuje się jakby miał mnie w dupie. Widocznie nie mogę mu okazywać za wiele uczuć, bo potem czuje się zbyt pewnie i wtedy olewa mnie... Tylko że ja nie chcę być jakąś nieczułą suką, nie chcę bawić się w żadne gierki! Chcę po prostu zachowywać się naturalnie. A naturalne byłoby dla mnie obustronne równoczesne zaangażowanie o takiej samej sile. W naszym związku jest zawsze tak, że jedno kocha bardziej. Albo on abo ja. I co jakiś czas zamieniamy się rolami. To jest beznadziejne, nienawidzę być tą stroną, która kocha bardziej. Jak w końcu przypomni sobie o moim istnieniu i wyśle jakąś zdawkową wiadomość "co u ciebie", to odpowiem mu dopiero po takim samym czasie przez jaki on milczał. To chyba jedyny sposób, aby coś do niego dotarło. Bo gadanie dosłownie nic nie daje. Jeszcze przychodzi mi do głowy jedna rzecz... Że on po prostu się mści za to, że go nie kochałam przez jakiś czas "zwodziłam" jak to sam określił. Jak przyjechał z tej pracy i spędziliśmy trochę czasu razem, to wszystko pięknie, lecz był jakby trochę zdystansowany, zero rozmów o nas, o uczuciach, brak miłosnych spojrzeń. Teraz wyjechał i nagle jakby zapomniał o moim istnieniu. Jakbym zeszła na najdalszy plan. Wszystko jest najpierw, znajomi, sąsiedzi, wyjazdy, bla bla bla... Może robi to specjalnie, żeby pokazać mi jak się czuł? Ale nie powinno się tak robić, nie powinno się najpierw udawać że wszystko jest ok, co prawda bez werbalizowania tego, lecz samym zachowaniem, a potem się mścić. Albo się mści od razu albo wcale... Mszczenie się po udawaniu że jest ok jest okrutne... Nie wiem co mam myśleć, boli mnie jego zachowanie. Ja potrzebuje uwagi, zapewnień, zachowań świadczących o tym, że mu zależy, potrzebuje widzieć, że mu zależy, stale. Inaczej strasznie się denerwuję, niemal wpadam w szał, czasami nie uda mi się tego powstrzymać i powiem/napiszę mu coś naprawdę niemiłego i jest jeszcze gorzej. Dlatego wręcz nienawidzę się zakochiwać, nienawidzę kochać. Bo wariuję przez to. A jak zaczynam wariować, to miłość przemienia się w nienawiść i potem ja się dystansuję i myślę nad rozstaniem. Dlaczego on potrafi mi okazywać uczucia tak jak bym chciała, tylko gdy czuje, że ja się oddalam od niego? Może jesteśmy wyjątkowo niedobraną parą, dwoma przeciwieństwami i nie powinniśmy być razem?... -- 13 sty 2013, 21:40 -- Oczywiście histeryzowałam... Tak się dziś okazało. Bezsensownie zadręczanie się i histeria choć nie było powodu. A on po prostu ma życie, ma zajęcia, pracę, znajomych, sąsiadów, rzeczy, hobby, pasje. Ma życie. Ja ostatnio nie mam życia, moje pasje przestały dla mnie istnieć, już mnie nic nie interesuje, nie mam znajomych, przyjaciół. On mi pozostał i moja głowa, w której rozgrywa się ostatnio moje życie. Dlatego tak wariuję. Bo on ma życie, a ja nie.
  5. black swan

    Niechęc do pracy

    Bonus, jesteś pesymistą. Nastawienie naprawdę dużo zmienia. Czytałam twoje wypowiedzi w jakimś innym temacie o szukaniu pracy i twój pesymizm mnie wręcz poraził, bez urazy. Tłumaczysz to realizmem, w sumie nazywaj to jak chcesz, lecz twój pesymizm/realizm nie pomaga ci w zmianie czegokolwiek. Optymiści mają na tym świecie lepiej, takie jest moje zdanie. LucP84, ja skończyłam kierunek związany z informatyką, z braku laku w sumie. Nie żeby mnie to nie interesowało, lecz nie jest to coś czym bym się chciała zajmować. Gdyby mnie to pasjonowało, to pewnie siedziałabym od rana do wieczora nad programowaniem i sama uczyła się tego, czego nie umiem, lecz nie pasjonuje mnie to. Na dłuższą metę zaczyna nudzić, bo jest to w sumie nudna praca, siedzenie za biurkiem całe życie. Wolę często zmieniać otoczenie, oglądać różne rzeczy, lubię zmiany. I ciężko mi dopasować do mnie jakąś pracę.
  6. black swan

    Samotność

    Lepiej próbować niż siedzieć bezczynnie. W trakcie zawsze możesz wymyślić inny plan.
  7. black swan

    Niechęc do pracy

    Bonus, jesteś jeszcze większym pesymistą niż ja. A ludzie osiągają bardzo wiele właśnie dzięki optymizmowi, bo to właśnie on popycha ich do działania. Codziennie staram się zdobyć na jakiś optymizm, popatrzeć chociaż przez chwilę jasno w przyszłość, ciągle przechodzą mi przez głowę różne dobre scenariusze mojej kariery (rzecz jasna przyszłej), gdzieś tam w głębi wierzę że będzie dobrze, że znajdę w końcu to co chcę robić, praca będzie dla mnie rozrywką i się z tego utrzymam na przyzwoitym poziomie. Nie wiem jeszcze jak, ale tak będzie. Pomimo tego, że mam małe doświadczenie zawodowe. Kreatywność to jest klucz do sukcesu. I wiara w siebie. Tego drugiego trochę mi brakuje, ale jestem w trakcie jej zdobywania.
  8. black swan

    Samotność

    LucP84, co do odnalezienia się zawodowo mam tak samo, więc nie jesteś sam. Wręcz głupio mi szukać pracy, wychwalać samą siebie, a jakbym miała osobiście chodzić po firmach i pytać czy mnie nie chcą, to chyba bym się zapadła pod ziemię, lecz właściwie nigdy bym chyba tak nie zrobiła ze strachu. Jak już mam jakąś pracę to zaczynam ją nienawidzić i sama odchodzę dość szybko, bo mam dość. I tak właściwie ciągle nie wiem w jaki sposób mam się realizować zawodowo. Chciałabym w ogóle tego najlepiej nie robić, lecz ten świat jest tak skonstruowany, że niestety jest to niezbędne, aby przetrwać. Bez pieniędzy długo się nie pociągnie... Ludzie przeważnie realizują się zawodowo poprzez innych ludzi, kontakty z nimi, tu coś załatwią, tu znajdą lepszą pracę, dogadają się, pójdą komuś na rękę, od kogoś innego dostaną fory... I tak to się kręci. A jak jest się społecznym analfabetą, odizolowaną jednostką zdaną tylko na siebie, to wszystko z tego zakresu jest mega utrudnione.
  9. Mam takie pytanie... Czy na tych terapiach przerabia się wszystkie złe sytuacje z dzieciństwa, traumy, lęki itp? Czy od tego jest terapia, czy raczej od nastawiania się pozytywnie?
  10. Nie chodzę, niedawno byłam pierwszy raz u psychiatry, na razie dał mi jakieś leki i mam zadzwonić niedługo czy chcę jechać na jakąś terapię kilkutygodniową czy też dojeżdżać gdzieś regularnie... Obie opcje z nfz. Nie wiem co lepsze. Pojechałabym gdzieś, ale znowu co ja powiem rodzinie i facetowi, nie chcę żeby wiedzieli. Poza tym muszę szukać źródła dochodu, więc jakieś kilkutygodniowe wyjazdy chyba nie wchodzą w grę...
  11. black swan

    Niechęc do pracy

    Praca jest, ofert pracy w necie jest bardzo dużo, tylko trzeba mieć odpowiednie kwalifikacje, długie doświadczenie w zawodzie, umieć kto wie co i mieć tysiąc zalet... Najwięcej jest ofert w branży IT, lecz poszukują głównie doświadczonych programistów znających 10 języków prog. z 3-5 letnim stażem pracy... I gdzie niby mają się zatrudniać ci po studiach? To wszystko jest niedorzeczne w tym kraju.
  12. Myślę, że jednak nie trzeba się z tym rodzić. Trzeba być wystarczająco pewnym siebie, mieć wiarę we własne umiejętności, mieć odpowiednie podejście do życia i pewne przekonania, optymizm, jasno określony cel, strategię i motywację. Niby tak mało, a tak wiele. Ja dziś zaczęłam szukać poważnie, wysłałam nawet 1 CV. Pewnie się nie odezwą, bo nie posiadam pewnych umiejętności, które niby są niezbędne. Mało jest takich ofert, które mi się podobają. No i mam małe doświadczenie, mały dorobek. A wszędzie chcą po kilka lat doświadczenia, albo człowieka-kombo np grafik+fotograf+administrator w jednej osobie, który będzie robił wszystko jak kombajn. Ja chcę iść na swoje, tylko wyobrażam to sobie pewnie zbyt kolorowo: ja w pięknym, wyremontowanym mieszkaniu, praca która jest jednocześnie rozrywką, dużo zajęć po pracy, nowi znajomi, wszystko pięknie. A pewnie będzie tak: ja w wynajętym obskurnym pokoju u jakichś dziwnych ludzi na stancji, nudna praca, słabe zarobki, brak nowych znajomych, brak kasy na zajęcia po pracy, ogólna beznadzieja. Tego się boję. A psy są fajne i ciężko będzie zostawić biedaka z rodziną w domu rodzinnym jak w końcu się wyprowadzę.
  13. Tylko nie widzę siebie w jakiejś drukarni... Gdyby pewna rzecz nie trzymała mnie w Polsce, wyjechałabym od zaraz za granicę do jakiegoś ciepłego, biednego kraju. Nie wiem co bym tam robiła, pewnie na początek straciła wszystkie pieniądze. Ale nie mogę wyjechać, bo zobowiązałam się do czegoś i muszę siedzieć w Pl do listopada. Tak sobie myślę, że niektórzy pomimo braku wyraźnych umiejętności potrafią sobie znaleźć fajną, przyjemną pracę. Wierzą w siebie, potrafią zafascynować swoją osobą innych, wierzą że im się uda i udaje im się. Pomimo nikłej wiedzy. Potrafią się przebić, zwrócić na siebie uwagę, zainteresować sobą. Chciałabym być taką osobą, potrafiącą się przebić. Zwykle mam tak, że zaczynam działać, gdy mam nóż nad gardłem, dopiero ostateczność sytuacji mnie motywuje. W tej chwili moja motywacja sięga poniżej zera, bo mam jeszcze oszczędności, w domku u rodziców jest wygodnie, gotować nie muszę, zakupy rzadko robię, jest ciepło w środku, lubię mój pokój, lubię psa... A jakbym znalazła jakąś pracę (nie wysłałam jeszcze ani jednego CV a już jestem zrezygnowana), to to wszystko by się skończyło. Boję się, że byłabym samotna, że byłoby mi zimno, brak domowego jedzenia, brak mojego łóżka, tylko jakieś obce... Z jednej strony chcę znaleźć tą pracę i się stąd wyprowadzić, a z drugiej strasznie się tego boję. Że czułabym się gorzej niż tu.
  14. Te kursy z urzędu pracy są podstawowe. Programy graficzne interesują mnie już od wielu lat, potrafię dużo zrobić, ale mam jakieś przeświadczenie, że w ofertach pracy które są na rynku chcą ludzi, którzy mają ogromną wiedzę, duże doświadczenie w zawodzie, super portfolio, świetne zrealizowane projekty... Po prostu wiem, że jest wielu dużo lepszych ode mnie, którzy zajmują się tym zawodowo i to oni dostaną te prace z ogłoszeń, a nie ja. Musiałabym poświęcić ogrom czasu na książki i naukę, a nie wiem czy to się opłaca, pewnie nie, i tak nie będę lepsza od tych, którzy już wszystko umieją, bo oni przez ten czas nauczą się jeszcze więcej. Po prostu widzę siebie na przegranej pozycji w konkurencji z innymi. Wszędzie, gdzie szukam widzę: wymagane doświadczenie w zawodzie 3-5 lat. Umiejętność obsługi 20 programów, do tego umiejętność przygotowania do druku, obsługi najlepiej całej drukarni, umiejętność wszystkiego.
  15. Widocznie muszę się jeszcze dużo nauczyć o życiu z ludźmi. Też miałam jazdy jakieś dwa lata temu, teraz po prostu widzę, że to nic nie daje i staram się trzymać zimną krew na zewnątrz, a w środku czasami aż się gotuje.
  16. agusiaww, taaaa łatwo mówić... Brakuje mi dużo teorii, boję się że nie umiem obsługiwać w wystarczającym stopniu różnych programów, mam braki z wiedzy o drukowaniu, o przygotowaniu do drukowania, a w ofertach pracy często tego chcą... Ech, ciągle tylko deprecjonuję swoją wartość. Po prostu w siebie nie wierzę, jak w siebie nie wierzę to nic nie uda mi się osiągnąć, bo zawsze będę myśleć, że za mało umiem, że za mało wiem, że nie zasługuję na jakieś tam stanowisko, bo przecież co ja mogę wiedzieć lub umieć. Moim problemem jest wiara w siebie, nie wiem jak to zmienić.
  17. No właśnie tego bym chciała, miłości bezwarunkowej od kogoś dla mnie. Tego, czego rodzice mi nie dali. Ciągle się boję, że on mnie przestanie kochać, jeśli ja go będę kochać za mocno i wtedy będę cierpieć. Do tego kilka miłosnych rozczarowań we wczesnej młodości i powstała oziębłość uczuciowa przemieszana z przemożną potrzebą bycia kochaną. Raz to, raz to. Czasami wątpię, czy uda mi się w końcu nad tym zapanować. Znaleźć jakiś balans. Czyjaś miłość jest jak uzależnienie - z nią jest dobrze, ale jak się nagle kończy, to można zdechnąć z głodu. I ten powracający strach, że pewnego pięknego dnia nagle jej zabraknie. Czuję się jakbym była chora. Uzależniona od bycia kochaną. Dlaczego jest taka dobra? Będziemy cię kochać tylko za czerwony pasek na świadectwie i za posprzątany dom gdy wracamy z pracy - co w tym dobrego i bezpiecznego?
  18. Dokładnie, albo miłość na zabój albo totalna obojętność. Inni potrafią kochać racjonalnie, a ja nie. To prawda, że nie dostawałam uwagi od rodziców, kiedy była potrzebna. Praktycznie cały okres dorastania zlewali mnie. Jak już coś chcieli, to krytyka albo obowiązki. -- 08 sty 2013, 19:46 -- Może nie to, że chcę aby partner nadrobił to za nich, ale chyba mam zakodowane, że osoby, które powinny mnie kochać tego nie robią. Że na miłość trzeba sobie zasłużyć, nic za darmo...
  19. Jesteśmy ze sobą dobrych kilka lat, było parę rozstań w tym czasie. Moim problemem jest to, że im mocniej mi zależy, tym mocniej boję się, że on nie odwzajemnia mojego uczucia, że mu nie zależy. Mam takie epizody, że przez jakiś czas mi na nim zależy bardzo mocno, potem w krótkim czasie to się odwraca o 180 stopni bez wyraźnego powodu i zadręczam się tym, że go nie kocham. Po jakimś czasie znowu bardzo mocno go kocham i znowu zadręczam się tym, czy aby na pewno on kocha mnie... Po prostu wręcz na siłę doszukuję się rzeczy, które mogłyby być dowodami na to, że mu na mnie nie zależy. Nie takie spojrzenie, opóźniony sms, brak sygnału, brak jakiegoś gestu, którego bym się spodziewała. To jest strasznie męczące. Im bardziej mi zależy, tym jest gorzej. Czasami boję się, że tylko udaje, a na prawdę chce się na mnie zemścić za to, że go odrzucałam, bo wydawało mi się, że go nie kocham. Czasami boję się, że ni stąd ni zowąd mnie zostawi. Oczywiście nie mówię mu o tym wszystkim, zachowuję zimną krew na zewnątrz, a w środku często (nie zawsze) wariuję z niepewności. Wiem, że te wszystkie obawy podchodzą pod jakąś paranoję, są nieracjonalne, ale uniemożliwiają normalne funkcjonowanie. Tym bardziej, że on nie jest z tego typu facetów, co lubią gadać o uczuciach i zapewniać o nich co chwilę. Mimo wszystko przychodziło mu okazywanie słowne uczuć łatwiej niż mi, tylko chyba przeze mnie przestał to robić, bo go zniechęciłam swoim nieodwzajemnianiem. Najpierw sama psuję, a potem mam pretensje, że on boi mi się cokolwiek powiedzieć... Skoro sam nie wie, czy mi się za chwilę znowu nie zmieni... Czy ktoś ma tak jak ja? Jak przestać się zadręczać i analizować wszystko doszukując się przesłanek za tym, że mu nie zależy? Jak wbić sobie w końcu do łba, że mu na mnie bardzo zależy? Czemu jestem z tego rodzaju osób, które potrzebują ciągłych dowodów oddania i akceptacji, czy znowu wraca tu spaczone emocjonalnie dzieciństwo?
  20. Też się minęłam z powołaniem... Skończyłam studia techniczne, a powinnam sztuki piękne lub wzornictwo. Wyszło na to, że nie chcę pracować w zawodzie, w ogóle nie interesują mnie techniczne sprawy, inżynieria, mechanika i tym podobne pierdoły, tylko tak jak kiedyś mam zamiłowanie do wszelkich form artyzmu, mam artystyczną duszę, a pociąg do numerków, komputerów itp chyba był tylko tymczasowy... I teraz mam ogromny problem z tym co dalej zrobić z tym swoim życiem, jakiej pracy szukać i jak ją przede wszystkim znaleźć bez wykształcenia artystycznego/wzorniczego i doświadczenia w branży artystycznej. Siedzenie przy biurku za kompem mnie po prostu nuży, nudzi na dłuższą metę, nie mogę spokojnie usiedzieć, nosi mnie i ciągnie na zewnątrz, chciałabym coś porobić bardziej aktywnie. A znowu nie chcę wykonywać jakiejś prostej pracy fizycznej typu zbieranie jabłek, kopanie rowów czy praca na budowie.. Najchętniej podróżowałabym po świecie. Tylko jak na tym zarobić?
  21. Zdecydowanie się zgadzam, brzmi rozsądnie... Leczenie patologii psychicznej. Tylko czemu to takie trudne. Żeby głupie dzieciństwo i to wcale nie takie straszne porównując się do innych ludzi nie pozwalało normalnie funkcjonować...?
  22. Introvertic, mam podobnie... Nawet jak wiem, że coś mi wychodziło wiele razy i całkiem dobrze dawałam sobie radę, to i tak jak potem znowu mam to robić, to strasznie boję się, że mi nie wyjdzie, że nie poradzę sobie. Mam widocznie tak słabą wiarę w siebie, niezależnie od osiąganych rezultatów. To jest jak przekleństwo na całe życie. Dzisiaj przy śniadaniu rodzice zrobili mi wykład... Że nie mogą patrzeć na to jak się marnuję, że mojej matce serce się kraja jak patrzy ma mnie siedzącą w domu i tracącą czas. Bo przecież skończyłam takie a takie studia, bo przecież mam doświadczenie w pracy (to że tylko roczne już im umknęło, to że nie chcę dalej pracować w zawodzie też im umknęło), że przecież jestem taka zdolna, ambitna, dobra w tym co robię (a co oni mogą wiedzieć, nawet nie wiedzą za bardzo o co chodziło w mojej pracy), dokładna, itp, itd. I że jak ja tak mogę się marnować, siedzieć w domu, nic nie robić, czekać aż samo z nieba spadnie, marnować swoje oszczędności na przeżycie, siedzieć przed komputerem i żyć w świecie marzeń (nie żyję w żadnym świecie marzeń). Że nie mogą po prostu na to patrzeć, żebym się w końcu wzięła w garść, zaczęła coś robić, szukała pracy albo klientów, wyszła do ludzi. Ich oczekiwania mnie przywalają. Poczułam się przez to jak nikt. Wobec mojego brata nie mają żadnych oczekiwań. Bo on zawsze był mało zdolny, nieutalentowany, trochę głupi. Jak był mały to cieszyli się z samego tego, że on jest. Zero oczekiwań, bo przecież nie jest uzdolniony. Czuję się jakby wszystkie oczekiwania za nas dwoje spadły na mnie. Tylko na mnie polegają ze swoimi niespełnionymi ambicjami i liczą, że ja je spełnię. Ja zawsze byłam kochana ZA COŚ, nigdy za to, że jestem. Brat nigdy nie był kochany za coś, zawsze za samo to, że jest. Dlatego on ma wiele znajomych, dobre kontakty z ludźmi, nie boi się bliskości, często wychodzi. Co z tego, że prawdopodobnie do końca życia będzie pracować fizycznie za marne grosze. Nikt od niego nie oczekuje niczego więcej, ma kupę znajomych na miejscu i to mu wystarcza. A ja co z tego, że mam umiejętności, zdolności, studia, ambicje, bla bla bla, jak nie wierzę kompletnie w siebie, czuję presję, że oczekuje się ode mnie znoszenia złotych jajek i nie potrafię temu podołać. Moje umiejętności interpersonalne są na poziomie błota na chodniku, a raczej nie ma ich wcale. Nie umiem utrzymywać relacji z ludźmi, a tym bardziej bliskich. Już nie wiem co mam ze sobą zrobić, nie wytrzymam w tym domu dłużej. Jak ja mam się zebrać do kupy, znaleźć jakąś pracę i stąd wyprowadzić? Jak mam ogarnąć swoje życie? Jak mam się uwolnić od wiecznych wygórowanych oczekiwań, widzenia we mnie środka do zaspokojenia niespełnionych ambicji życiowych moich rodziców? Już tego nie wytrzymuję, a im dłużej z nimi mieszkam, tym czuję się mniej zdolna do zmiany czegokolwiek... Złe wybory, złe decyzje... Nigdy nie powinnam wracać do domu rodzinnego na tak długo, sama się wkopałam ponownie w gówno z dzieciństwa... -- 06 sty 2013, 12:18 -- I jeszcze to ich gadanie, że zmarnowane studia, że trzeba było iść do zawodówki, skoro teraz chcę się marnować, że skoro mam tak niską samoocenę, to jest tylko i wyłącznie moja wina, że jestem znowu z drugiej strony głupiutka, że skończę jako nikt jak tak dalej będzie... Już w tej chwili czuję się jak nikt.
  23. Nie sądzę, że to dobre wyjście. Strata czasu... Powinnam wziąć się w garść, wziąć się za życie, znaleźć pracę, pracować i osiągać kto wie co. A nie użalać się nad sobą i rozpamiętywać... Tylko jak się wziąć w garść?
×