
klarunia
Użytkownik-
Postów
387 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez klarunia
-
Jestem 30letnią nieudacznicą, czy można to zmienić?
klarunia odpowiedział(a) na onanek temat w Pozostałe zaburzenia
Popieram w 100% post wyżej. To jest taki problem z rodzicami często, że jak oni dbają o wszystko, to nie ma motywacji, ani potrzeby, żeby się w ogóle starać. A jak życie zmusza, to się po prostu to wszystko robi, widzę to na swoim przykładzie. Ale samemu też można się jakoś zmotywować. -- 18 sty 2013, 21:18 -- Michuj, ale masz genialny avatar :) -
Zawiść wobec zadowolonych ludzi... też odczuwacie?
klarunia odpowiedział(a) na Salix temat w Pozostałe zaburzenia
Złość, nienawiść, zawiść, jak zwał tak zwał. Wszyscy wiemy o co chodzi w tym wątku. Po prostu potępianie ludzi jest głupie. Jest się strasznie mądrym, jak się nie ma danego problemu (np z nienawiścią taką, jak tu), ale jak się ma, to trochę inaczej się na to patrzy. -
Zawiść wobec zadowolonych ludzi... też odczuwacie?
klarunia odpowiedział(a) na Salix temat w Pozostałe zaburzenia
No właśnie o to chodzi, że gdyby mógł, to niekoniecznie by ich wszystkich pozabijał. Bo uczucia to jedno, a wola to drugie. Można kogoś nienawidzić a jednocześnie mieć świadomość, że to właśnie to uczucie jest problemem, a nie ta osoba. Wtedy człowiek nikogo nie będzie zabijał. Ja tak mam, jak ktoś mnie np irytuje bez powodu. Ot tak, swoim byciem. Wiem, że to nie wina tej osoby, więc nie jestem dla niej niemiła, choć mam taką możliwość. Aczkolwiek zgadzam się z tym, że warto to zmienić i że odbiera to szczęście osobie, która czuje nienawiść. -
Zawiść wobec zadowolonych ludzi... też odczuwacie?
klarunia odpowiedział(a) na Salix temat w Pozostałe zaburzenia
No, ja przyznaję, że też dziwi mnie to pragnienie, żeby pozabijać wszystkich szczęśliwych ludzi. Jak powiedziałam, ja raczej mam żal do samego życia, albo Pana Boga, ale raczej nie czuję antypatii do kogoś, bo mu się coś udaje. Ale myślę, że takie uczucia też jakoś są uzasadnione, choć ja ich nie mam. Skądś się pewnie biorą. Niektórzy może uważają szczęście za egoizm. A może czują pogardę wobec szczęśliwych ludzi. -- 17 sty 2013, 02:01 -- Ktoś, kto tak ocenia innych raczej nie jest szczęśliwy. Szczęśliwa osoba, pełna dobrego nastawienia, jest też życzliwa dla innych. A jak się źle wyrażasz o innych az do tego stopnia, to musisz mieć w sobie coś negatywnego. A poza tym, to też mogło być nieporozumienie. I nie podoba mi się też, że niektórzy tu oceniają ludzi czujących zawiść jako złych. Albo wyrażają się z pogardą. W takich kwestiach jest się mądrym, jak się nie doświadcza takich uczuć. Ale jak one już się pojawiają, no to się pojawiają. To, że ktoś czuje złość nie znaczy, że jest zły. -
Czy to mogą być jakieś poważne zaburzenia psychiczne?
klarunia odpowiedział(a) na Adekwatna temat w Pozostałe zaburzenia
Ja też się dziwię, że radzicie powiedzieć mamie. Niektórym rodzicom się nie da mówić takich rzeczy i na pewno o tym wiecie. Ja bym nie mówiła mamie. Wiesz, głupio też powiedzieć pierwszemu, lepszemu nauczycielowi, ale może jest jednak taki, któremu można? Ja bym znalazła osobę, która na pewno nie powie tego moim rodzicom, ale wyśle mnie do psychiatry. Musi być w Twoim otoczeniu taka osoba. Nikt nie jest samotną wyspą. Może znasz jakiegoś księdza, któremu można coś takiego powiedzieć? czasem przy kościołach są poradnie tego typu. Albo może okaże się, że ktoś, komu powiesz zna kogoś kto zna kogoś, kto ma kontakt z jakimś psychiatrą, który mógłby pomóc. Wiesz. -
Zawiść wobec zadowolonych ludzi... też odczuwacie?
klarunia odpowiedział(a) na Salix temat w Pozostałe zaburzenia
Tak. Ale wydaje mi się, że jednocześnie taki żal, czy zawiść są uzasadnione i naturalne, ale z drugiej strony jeszcze bardziej utrudnieją osiągnięcie szczęścia. Bo to tak, jakby się z góry zakładało, że samemu się tego nie dostanie. Dlatego jestem zwolenniczką teorii, że dobrze jest się pożalić i powściekać do pewnego momentu, a potem jednak zmienić myślenie. -
Zawiść wobec zadowolonych ludzi... też odczuwacie?
klarunia odpowiedział(a) na Salix temat w Pozostałe zaburzenia
Ja nie czuję zazdrości. Czasem czuję żal z tego powodu, że trudniej mi być szczęśliwą. Ale generalnie raczej nie. Jednak rozumiem to. Można czuć naprawdę niesprawiedliwość. Można się czuć wściekłym. Tzn... ja bardziej czuję czasami nienawiść do losu, że tak się stało. Czasem jestem zła na Pana Boga. Ale teraz już raczej nie. Bo jestem w takim punkcie, że sama mogę już wybrać szczęście :) -
Przeszłam przez dwie psychoterapie. Najpierw przez grupową, a potem przez indywidualną. Bardzo mi one pomogły, jeżeli chodzi o uczucia. Samo życie też pomogło mi wyrzucić z siebie uczucia. Jakaś piosenka, film, które mnie wzruszyły i nagle zaczynałam płakać. Jak te uczucia z siebie wyrzuciłam, to czuję się taka lekka, nie mam już tego ciężaru. I jestem o wiele szczęśliwsza. Ale mi się wydaje, że potrzeba jeszcze czegoś więcej, niż pozbycie się uczuć. Mam na myśli tą samoocenę, akceptację siebie. To jest chyba najtrudniejsze, przynajmniej dla mnie. I nikt za mnie tego nie zrobi. Ale wiesz... wcale nie byłabym pewna, że leki nie mogą pomóc. Ja brałam Arketis przez jakieś trzy miesiące i czułam sporą różnicę. Zniknęły moje czarne myśli. Jedynym minusem był totalny zanik libido po tych lekach A z tym bratem... jak się temu znowu przyglądam, to jednak myślę, że czuję jakąś zazdrość. Może i wiem, że on teraz ponosi konsekwencje, których ja nie ponoszę, ale przynajmniej wychodzą mu łatwo te kontakty z ludźmi, potrafi z nimi rozmawiać; i ze starszymi i z rówieśnikami. Potrafi czuć się lubiany i nie przejmuje się tak opinią innych. A ja? Ta obojętność, którą kiedyś przeżywałam tak jakby się we mnie zapisała. I teraz też tak się czuję, choć już nawet nie mieszkam w domu. Często mi się wydaje, że jestem nielubiana i że nie umiem przyciągać do siebie ludzi, żeby ze mną zostali i chcieli mojego towarzystwa, tak, jak w rodzinie nie chcą.
-
No, to teraz widzę, że ja myślę kartofle, a Ty ziemniaki :) Mówimy chyba o tym samym, tylko inaczej to nazywamy. Jej, to jest też ciekawe, bo teraz, jak sama czytam, co napisałam, z całą jasnością widzę, czemu moje życie wygląda tak, jak wygląda. Czemu mam taką wizję świata i siebie. Czemu takie związki z ludźmi. Teraz to dla mnie wszystko takie zrozumiałe. Często na terapii też miałam momenty tej jasności. Szkoda, że nie mam jej na codzień, bo mając ją uświadamiam sobie, że wszystkie moje wyrzuty do samej siebie są bez sensu. -- 13 sty 2013, 23:36 -- I ja się dziwiłam, że ja reaguję emocjonalnie, jak czuję od kogoś cień antypatii... O.o
-
Noooo, jak opisujesz, to dostrzegam ogromne podobieństwo O.o Szok. Mam dokładnie takie same odczucia. Mojego brata też wyzywali od debili, dokładnie tak samo... Tylkoże on mimo tego zawsze jakośtak był "lubiany" w rodzinie. To znaczy chcieli jego towarzystwa. I też ma teraz szerokie grono znajomych. A do mnie teraz poza mamą i tatą nikt z rodziny nawet nie zadzwoni... Babcię, dziadka, ciocię itd widzę tylko raz w roku, na świętach, choć nie jesteśmy skłóceni. Z tym, że ja raczej nie doświadczałam krzyku skierowanego do mnie. Kłócili się, ale rzadko ze mną. Ja raczej doświadczałam i dalej doświadczam takiej totalnej obojętności. Jakbym była nikim. Mój brat jakoś potrafi się do nich dopasować, jakoś z nimi rozmawiać, sprawić, że się do niego odzywają i chcą jego towarzystwa. Ja nie. Ale nie czuję, że jestem w gorszym położeniu. Myślę, że oboje byliśmy źle traktowani, choć ponosimy różne konsekwencje. Mam jednak wątpliwości, czy Twój brat był kochany we "właściwy sposób". Skoro był wyzywany od debili... Poza tym myślę, że jest tak, jak napisałam wyżej. Kochający człowiek kocha nie tylko takie, czy takie dziecko, ale potrafi kochać też inne. Jeżeli Twoi rodzice nie kochali Ciebie, to moim zdaniem wcale nie umieją kochać. -- 13 sty 2013, 23:05 -- Taaak, to bardzo logiczne z jego strony...
-
Hmm. U mnie to trochę było skomplikowane z tym chwaleniem i krytykowaniem. Jako dziecko byłam uważana przez wszystkich i przez samą siebie za "doskonałą". Miałam wszystko. Byłam śliczna, inteligentna, bardzo sprawna fizycznie itp... wszystko łapałam w lot nie musząc się uczyć. Do tego miałam talent artystyczny. Pamiętam, że jak pierwszy raz w życiu wzięłam do ręki długopis to od razu rysowałam płynnie, jak dorosły, nie bazgrałam. No i generalnie byłam taka naj, naj i naj i tak na mnie ludzie patrzyli. Wydawało mi się, że wystarczy się tylko trochę w czymś postarać, a to po prostu samo wyjdzie. Czułam się "lepsza" od innych, bo wydawało mi się, że te wszystkie rzeczy wychodzą im gorzej, niż mi, bo się nie przykładają... Rodzice zawsze porównywali mnie do brata na moją "korzyść" :/ A mój brat był chory, gdyby nie brał hormonu wzrostu, to by był karzełkiem. Poza tym jest niewidomy na jedno oko. To wszystko było dziwne, bo jednocześnie w domu nikt się mną nie interesował. Czułam się przez to nieważna i zastanawiałam się, co jeszcze mam zrobić, żeby mnie lubili. Z czasem działo się coraz gorzej, nagle rodzina przestała we mnie widzieć doskonałą córeczkę i zaczęła wytykać wady. Do dziś moja mama tak ze mną potrafi rozmawiać, takimi słowami i tonem, jakby mi chciała powiedzieć, że jestem godna potępienia na wieki. Teraz wiem, że ona taka po prostu jest, ale jak byłam młodsza, nie wiedziałam i zastanawiałam się, czym mogę ją "zachwycić", żeby mnie tak nie traktowała i wreszcie zwróciła na mnie uwagę. Z tatą podobnie, choć od niego było więcej olewania, a mniej krytyki. -- 13 sty 2013, 22:19 -- Niesamowite jest też, jak wysoko oni stawiają poprzeczkę. Mam kilkadziesiąt nagród z konkursów plastycznych, nie raz z międzynarodowych, gdzie moja praca była wybierana spośród kilku tysięcy. Byłam w jednym z najlepszych lo w Polsce, a teraz jestem na prestiżowych studiach. Nie piję, nie palę, nie przeklinam, nie robię sobie tatuaży itp... Ale im to nie wystarczy. Uważają, że trafiła im się taka o, kiepska córka... Nie piszę tego, żeby się pochwalić, tylko chcę pokazać skalę problemu. Niektórym wydaje się, jak mi kiedyś, że jakby byli lepsi, zdolniejsi, to rodzice wreszcie by ich pokochali i docenili. A to tak nie działa. Miłość jest "prosta": jest, albo jej nie ma. Kochający człowiek kocha dziecko chore i zdrowe i zdolne i przeciętne. Po prostu takie, jakie jest.
-
Jej! Dokładnie! :) Jakbym czytała siebie. Już w przedszkolu mi rodzina mówiła: "Nie znasz się na żartach, nie umiesz się śmiać z siebie.". To prawda, nie umiem. I zazwyczaj nie lubię. Tylko przy niektórych osobach i z niektórych żartów na swój temat się śmieję. I ludzie nigdy prawie ze mnie nie żartują, bo wyczuwają to. -- 13 sty 2013, 18:44 -- mark123, Twój post też jest, jakbym czytała siebie :) Też łatwo czuję się wkurzona i urażona. A może raczej wkurzona, bo urażona. Tak właśnie! :) Ja też! Szczególnie z tą prawdą ogólną to jest dziwne, bo np mój chłopak, jak go pytam, czy jego denerwuje, jak ktoś mu autentycznie próbuje wcisnąć swoją rację, to mówi, że nie. Nie denerwuje go to, choć jest świadomy, że ktoś uważa się za wyrocznię. W jego umyśle ten ktoś i tak wypowiada tylko swoje zdanie, bo tak naprawdę nic innego nie może powiedzieć. Ja też. Nawet, jak powiedziałam temu komuś, co o tym myślę, nawet, jeśli się zemściłam. Nie umiem też machnąć ręką na nic. Ktoś na przykład nie dał znać o czymś ważnym, choć obiecał... Przeciętny człowiek by przestał ewentualnie lubić tego kogoś i poszedł sobie, właśnie machnąłby ręką na to. A ja nie. Ja się wkurzam i bardzo długo potem jestem zła, kiedy sobie to przypomnę. PS. Dało mi do myślenia to z tą samooceną. Myślałam, że nie jest z tym u mnie tak źle. A tak naprawdę to doceniałam tylko bardzo swoje zalety, ale nie akceptowałam wad. Wczoraj wypisałam w pamiętniku wszystkie rzeczy, których do tej pory w sobie nie akceptowałam. Zajęło mi to 4 strony A4...
-
Cóż, ja nawet trochę źle napisałam, że "się denerwuję"... ja się nie denerwuję, ja wpadam w furię. Jak ostatnio np prowadzący mi nie chciał dać plusa za zadanie, to ja od razu do niego gniewnym tonem: "DLACZEGO!?". A on: "Bo nie umie Pani czytać tablic.". Jeszcze trochę się z nim kłóciłam. Inna sprawa, że on generalnie jest złośliwy i jest to opinia całej grupy... Ale ludzie to olewają. Nikt poza mną nie kłócił się o plusa, tylko jak słyszeli, że nie dostaną, to po prostu siadali do ławki. A ja w tym: "Nie umie Pani czytać tablic" słyszałam: "Jest Pani głupia"... Nie sądzę, żebym miała problem z określeniem i kontrolowaniem moich emocji. One po prostu są za silne, nieadekwatne do sytuacji. Myślę, że każdy, jakby wpadł w furię, to byłoby to po nim trochę widać. Ja nie rzuciłam w tego prowadzącego krzesłem, co pewnie bym zrobiła, jakbym się nie kontrolowała. Ton też starałam się kontrolować, ale to po prostu i tak było widać... Zaczynam chyba dostrzegać związek tego zjawiska z samooceną. Chyba każdemu wypowiedzianemu do mnie zdaniu automatycznie i nieświadomie przypisuję drugie dno. Mogłam nie pomyśleć, że jestem głupia, bo nie umiem czytać tablic. Mogłam nie pomyśleć, że ktoś mnie uważa za kogoś beznadziejnego, bo zarzuca mi błąd. Mogłam nie zakładać, że reszta ma mi za złe, że zabrałam zadanie komuś innemu, kto mógł je zrobić dobrze. Mogłam nie uważać, że muszę być nieomylna... Jakbym po prostu usłyszała: "Nie umie Pani czytać tablic." i nic więcej, to bym nie wpadła w furię. W ogóle bym się źle nie poczuła... Wzruszyłabym ramionami i usiadła w ławce.
-
Nigdy nie czułem smutku - czy to normalne?
klarunia odpowiedział(a) na Kombinerki temat w Pozostałe zaburzenia
Moja hipotetyczna, jedna z wielu teorii i pomysłów: Myślę, że może być tak, że nosisz w sobie ogromny żal związany z wieloma rzeczami, ale go zupełnie nie czujesz, bo jest zbyt ciężki, i zbyt głęboko zakopany, żeby go wypłakać i wyrazić. Jak człowiek jest w takim stanie to na codzień nie czuje się szczęśliwy, tylko taki... obojętny, jakby wszystko było takie sobie, z chwilowymi przerwami na jakąś radość. Ale jeżeli chcesz poczuć żal, to prędzej, czy później on przyjdzie do Ciebie. Będzie to jakieś wydarzenie, jakaś piosenka, jakiś film, który Cię wzruszy i do Ciebie przemówi, albo czyjaś historia. Wtedy wyrzucisz z siebie kawałek tego żalu i znowu będziesz czuł się obojętny. I znowu to do Ciebie przyjdzie. I tak dalej... Z czasem będziesz się czuł coraz bardziej szczęśliwy. U mnie to tak działało. Czułam się na codzień tak sobie, nie umiałam płakać, dopóki nie pojawiło się coś, co poruszyło we mnie ten żal. Aż wyrzuciłam z siebie cały żal związany z przeszłością. Pozdrawiam! -
No, chciałabym taki przykład mniej więcej, jaki Ci podałam z pracą. Wiesz... ktoś źle o sobie myśli i to powoduje taki mega emocjonalny stosunek do każdej cudzej wypowiedzi? Ale dlaczego? Może jesteś w stanie dać przykład jakiegoś... nie wiem... toku myślenia takiej osoby, który doprowadza do emocjonalnego traktowania wszystkiego?
-
No rozumiem :) Ale potrzebuję jakiegoś przykładu, bo... nie rozumiem Mówiła, ze miłość do siebie, absolutne przekonanie, że jestem wartościową osobą, bo po prostu jestem, nieoparte na osiągnięciach, pieniądzach, opinii innych itd. tworzy taką tarczę obronną wokół Ciebie, która sprawia, że nie przejmujesz się nawet tym, kiedy ktoś chce wcisnąć Ci prawdę absolutną i twierdzi, że tylko on ma rację. Ale ja zupełnie nie widzę związku.
-
No tak, biorę do siebie, ale w jaki sposób to się łączy z niską samooceną? Podam przykład: rozumiem, że chociażby skuteczność szukania pracy może się wiązać z samooceną, bo np jak ktoś ma niską, to może nie korzystać z okazji, nie próbować, bo uważa, że na to nie zasługuje. A tutaj? Tutaj nie wiem, jak to wpływa. Dlaczego np jak ktoś mówi: "fizyka jest nudna" to ja się denerwuję? To też ma związek z niską samooceną? Jaki? Bardzo chciałabym to wiedzieć. Mówiłam mniej więcej to, co tu napisałam, tylko podawałam więcej przykładów. To znaczy, w sumie nigdy nie użyłam zwrotu: "brak dystansu do siebie", bo dopiero niedawno uświadomiłam sobie, że to dobre określenie. Po prostu opisywałam, kiedy się denerwuję, albo przejmuję. Ojej, własciwie teraz, jak przypominam sobie te rozmowy,to też coś mi terapeutka mówiła o samoocenie, ale też nie rozumiałam o co jej dokładnie chodziło.
-
W jaki sposób? Czemu niska/zawyżona samoocena powoduje brak dystansu do siebie? Przeszłość, mój stosunek do innych ludzi i moje odczucia co do innych. O tym też trochę rozmawiałam, ale akurat to mi jakoś nie pomogło, bo nie dotarłam do przyczyny.
-
Hej! Jakie schematy masz na myśli? "Brak dystansu do siebie" to najlepsze określenie tego, o co mi chodzi. Ale jak to zmienić? Skąd to się bierze? Jestem po terapii grupowej i teraz mam indywidualną. Dzięki temu zupełnie zamknęłam przeszłość, wszystko się poukładało i nie czuję nic już za bardzo w związku z tym.
-
Rzeczywiście dziwne. A od czego to się zaczęło?
-
Witam Was! Bardzo liczę i proszę o Waszą pomoc... Chodzi mi o mój charakter. A może raczej sposób bycia. Dokładniej: wszystko strasznie biorę do siebie i traktuję bardzo emocjonalnie, i myślę, że to odpycha innych ludzi ode mnie i utrudnia związki ze mną. Ktoś np coś powie, a ja dostrzegę w tym złą intencję i od razu się najeżam, zaczynam się bronić, albo odpowiadać agresją, po czym okazuje się, że ta druga osoba wcale nie przywiązywała wagi do tego, co powiedziała. Albo ktoś np powie: "informatyka (czy cośtam innego) jest nudna", a ja niemal zawsze się denerwuję, jeżeli akurat lubię informatykę, bo zamiast tego zdania słyszę: "informatyka jest nudna, a jeżeli ktoś uważa inaczej, to się myli i jest głupi, bo ja teraz właśnie przed chwilą wygłosiłem prawdę absolutną" :) Jak teraz tutaj opisuję, jak to rozumiem, to brzmi to zabawnie dla mnie, ale w rzeczywistości zawsze mnie to denerwuje, nie umiem tego zinterpretować inaczej, chyba, że ktoś powie: "mnie nudzi informatyka". Wtedy traktuję to jako indywidualną opinię człowieka. Jak ludzie widzą, że mnie takie wypowiedzi denerwują, to są zaskoczeni i tłumaczą mi, że mieli na myśli swoją własną opinię, a nie prawdę absolutną, i że nie chce im się za każdym razem dodawać tego "moim zdaniem", ale ja i tak za każdym razem się denerwuję. I ogólnie rzecz biorąc reaguję emocjonalnie na to i tym podobne rzeczy, które ludzie nazywają pierdołami. Innym przykładem jest to, kiedy ktoś ze mnie zażartuje, ale tak odrobinę, tak przyjaźnie, bardziej po to, żeby sobie ze mną sympatycznie pogadać, a nie, żeby mnie poniżyć. Czuję się wtedy tak jakby "zagrożona" i niemal zawsze traktuję to jako poniżenie i złośliwość. Albo na studiach przy tablicy popełnię jakiś głupi błąd, albo czegoś nie wiem i czuję się potępiona z tego powodu na wieki, choć jak inni popełniają przy mnie takie błędy, to mnie to wcale nie obchodzi. Na grupie terapeutycznej podczas jednego ćwiczenia kilka osób mi powiedziało, że na początku bało się do mnie cokolwiek powiedzieć, żeby mnie nie urazić. Nawet w Internecie kilka osób mi powiedziało, że za bardzo wszystko biorę do siebie. Mama mi zwraca na to uwagę, moi znajomi. Mi samej też to przeszkadza, ale nie wiem, skąd to się bierze i jak to zmienić. Nie mam pojęcia... Czuję się przez to w oczach ludzi "tą gorszą", tą z "okropnym charakterem", wstydzę się siebie i swoich nieadekwatnych do sytuacji reakcji, bo inni je widzą. Też tak macie? Za każdy pomysł jak to zmienić będę bardzo wdzięczna. Pozdrawiam!
-
Spoko. Chciałam tylko, żeby ktoś kto tu wejdzie i to przeczyta nie pomyślał, że wszyscy święci to chorzy psychicznie ludzie Poza tym, jak czytam Twój ostatni post to mam wrażenie, że bez względu na to, czy fantazje się komuś mieszają z rzeczywistością, czy nie, to problem jest ten sam. Brak akceptacji tego, kim się jest. Ja bym to tak nazwała, choć brzmi banalnie. U mnie tak było i dalej jest do pewnego stopnia, że czuję się kiepska w relacjach z ludźmi i zawsze moje fantazje dotyczyły właśnie tego.
-
Przepraszam, że się czepiam, ale mnie to trochę razi, kiedy ktoś tak pisze, bo święci faktycznie tak mieli (np św. Faustyna) i nazywali to ciemną nocą duszy. Więc proszę nie nadinterpretować. A co do fantazji kiedyś miałam z tym spory problem. Teraz już jest to zupełnie nieprzeszkadzające. Zauważyłam, że u mnie one pojawiają się tylko i wyłącznie wtedy, kiedy przeżywam jakiś stres (np nawał kolokwiów, egzamin na prawo jazdy itp). Ale nawet w stresie te myśli już nie wypełniają mi życia tak, że mi je utrudniają. Poza tym pomogła mi strasznie jedna myśl, która mi przyszła do głowy, kiedy zastanawiałam się nad korzyściami płynącymi z porzucenia fantazji. Ta myśl brzmiała: "Jeżeli porzucę świat fantazji, to przestanę tylko myśleć o cudownych rzeczach i wtedy będę mogła mieć to samo, co w fantazjach. Tylko w rzeczywistości."
-
Problem psychiczny z fizjologią
klarunia odpowiedział(a) na alovelyloneliness temat w Pozostałe zaburzenia
Boisz się tego, choć nigdy Ci się to nie zdarzyło? Dobrze rozumiem? Jeżeli tak, to dlaczego akurat tego? Dlaczego akurat to miałoby się wydarzyć? Przecież to Ty masz władzę nad swoim ciałem i ono jest tak zbudowane, żeby wszystkie takie rzeczy kontrolować. Ale pewnie Cię to nie przekonuje A poza tym... czy tak się boisz od pewnego momentu, czy od zawsze? -
To super! :) Jasne, że ważne, że wyszłaś :) Cóż, ja jeszcze raz mogę polecić terapię. Masz pesymistyczny sposób postrzegania świata, który pewnie sporo rzeczy Ci utrudnia, jak choćby tą pracę. Myślę, że warto by było to zmienić, zastanowić się, czy ludzie naprawdę tak na Ciebie patrzą.