Skocz do zawartości
Nerwica.com

klarunia

Użytkownik
  • Postów

    387
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez klarunia

  1. Znalazłam ciekawy artykuł... może Ci się przyda, choć nie do końca porusza dokładnie ten problem. Mówi raczej o mężczyznach niedostępnych, ale dobrze moim zdaniem opisuje podobne mechanizmy: http://zwierciadlo.pl/2012/seks/partnerstwo/niedostepny-mezczyzna
  2. Odpowiedziałam na Twoje pytanie. Napisałam, że uważam, ze sama jesteś osobą agresywną i dominującą i ta dominacja wraca do Ciebie. Nie wytłumaczyłam tego jasno. Ze względu na Twoją wiedzę psychologiczną zapewne wiesz, że co człowiek ma w sobie, to się odbija na zewnątrz. Wraca do nas to, co sami wysyłamy. Moim zdaniem od Twoich postów aż tchnie dominacją. Ja stawiam hipotezę, że dlatego ona do Ciebie wraca. Ja na przykład byłam bardzo zamknięta i kiedy taka byłam, to wydawało mi się, że cały świat zamknięty był na mnie, że nikogo nie interesowały kontakty ze mną. Tak to działa. Zastanawia mnie też, czemu napisałaś tego poprzedniego posta z tyloma wytłumaczeniami? Po co to tłumaczenie?
  3. Odpowiedziałam na Twoje pytanie. Napisałam, że uważam, ze sama jesteś osobą agresywną i dominującą i ta dominacja wraca do Ciebie. Nie wytłumaczyłam tego jasno. Ze względu na Twoją wiedzę psychologiczną zapewne wiesz, że co człowiek ma w sobie, to się odbija na zewnątrz. Wraca do nas to, co sami wysyłamy. Moim zdaniem od Twoich postów aż tchnie dominacją. Ja stawiam hipotezę, że dlatego ona do Ciebie wraca. Ja na przykład byłam bardzo zamknięta i kiedy taka byłam, to wydawało mi się, że cały świat zamknięty był na mnie, że nikogo nie interesowały kontakty ze mną. Tak to działa. Zastanawia mnie też, czemu napisałaś tego poprzedniego posta z tyloma wytłumaczeniami? Po co to tłumaczenie?
  4. Proszę Cię, nie bierz do siebie tego, co napiszę, bo napiszę szczerze, co myślę, ale wyłącznie po to, żeby Ci pomóc. W ogóle bardzo ciekawy temat poruszyłaś. Wydaje mi się, że bardzo płytko zaglądasz w siebie. Kreujesz się na "amazonkę" ... Nie potrafię sformułować dokładnie co mam na myśli, ale będę pisać ogólnie, może coś z tego wyniknie. Coś mi tu po prostu nie gra... Z Twojego postu aż bije takie... "ja wiem najlepiej, co mam robić". Piszesz, że denerwują Cię osoby pokroju "wyżej sram, niż dupę mam", a ja jestem przekonana, że Ty sama jesteś taką osobą. Nie chodzi o to, że chcę Cię skrytykować, ale zawsze praktycznie tak jest, że jak ktoś Cię irytuje, to to Ci może powiedzieć coś o Tobie, pomóc jakoś siebie poznać. Już kilka pierwszych zdań jest takich specyficznych... np: "darujcie sobie radę na temat wizyt u specjalisty". We mnie to zdanie wywołało już dość negatywne emocje... Wydaje mi się, że sama wysyłasz taką agresję i wrogość do świata, więc ona do Ciebie wraca. Poza tym w ogóle tu coś jest nie tak. Chęć, żeby ktoś Ci się całkowicie podporządkował jest chora. To tak, jakbyś zastępowała miłość władzą. To tak, jakbyś nie wierzyła, że Cię ktoś może kochać naprawdę. Jeszcze jedna rzecz... myślę, że najchętniej byś całemu światu poradziła, co ma robić. Ale nie znosisz jak ktokolwiek Ci cokolwiek sugeruje, czy w czymś radzi. Nie wiem, z czego takie coś może wynikać, ale mnie to niepokoi. Każdy czasem potrzebuje pomocy, wsparcia. Poza tym czytając Twój post wcale nie mam wrażenia, że jesteś kimś, kto chciałby wziąć kogoś innego pod swoje skrzydła. Mam raczej w głowie Twój obraz jako wierzgającej, agresywnej kobiety, która by mi najchętniej oczy wydrapała. Mi się w ogóle wydaje, że Ty chcesz coś ukryć, coś w sobie, że sama przed sobą nie chcesz się przyznać do jakiejś części swojej osobowości, która jest bardzo ważna. To moja opinia, wyciągnij z tego, ile chcesz, to dla Ciebie.
  5. Proszę Cię, nie bierz do siebie tego, co napiszę, bo napiszę szczerze, co myślę, ale wyłącznie po to, żeby Ci pomóc. W ogóle bardzo ciekawy temat poruszyłaś. Wydaje mi się, że bardzo płytko zaglądasz w siebie. Kreujesz się na "amazonkę" ... Nie potrafię sformułować dokładnie co mam na myśli, ale będę pisać ogólnie, może coś z tego wyniknie. Coś mi tu po prostu nie gra... Z Twojego postu aż bije takie... "ja wiem najlepiej, co mam robić". Piszesz, że denerwują Cię osoby pokroju "wyżej sram, niż dupę mam", a ja jestem przekonana, że Ty sama jesteś taką osobą. Nie chodzi o to, że chcę Cię skrytykować, ale zawsze praktycznie tak jest, że jak ktoś Cię irytuje, to to Ci może powiedzieć coś o Tobie, pomóc jakoś siebie poznać. Już kilka pierwszych zdań jest takich specyficznych... np: "darujcie sobie radę na temat wizyt u specjalisty". We mnie to zdanie wywołało już dość negatywne emocje... Wydaje mi się, że sama wysyłasz taką agresję i wrogość do świata, więc ona do Ciebie wraca. Poza tym w ogóle tu coś jest nie tak. Chęć, żeby ktoś Ci się całkowicie podporządkował jest chora. To tak, jakbyś zastępowała miłość władzą. To tak, jakbyś nie wierzyła, że Cię ktoś może kochać naprawdę. Jeszcze jedna rzecz... myślę, że najchętniej byś całemu światu poradziła, co ma robić. Ale nie znosisz jak ktokolwiek Ci cokolwiek sugeruje, czy w czymś radzi. Nie wiem, z czego takie coś może wynikać, ale mnie to niepokoi. Każdy czasem potrzebuje pomocy, wsparcia. Poza tym czytając Twój post wcale nie mam wrażenia, że jesteś kimś, kto chciałby wziąć kogoś innego pod swoje skrzydła. Mam raczej w głowie Twój obraz jako wierzgającej, agresywnej kobiety, która by mi najchętniej oczy wydrapała. Mi się w ogóle wydaje, że Ty chcesz coś ukryć, coś w sobie, że sama przed sobą nie chcesz się przyznać do jakiejś części swojej osobowości, która jest bardzo ważna. To moja opinia, wyciągnij z tego, ile chcesz, to dla Ciebie.
  6. Budowanie siebie na gruzach przeszłości jest trudne, ale to nie znaczy, że mamy tylko stać z boku i się przyglądać. Kiedyś byłaś dzieckiem i mogłaś słusznie przypisać winę swojej mamie i czynnikom zewnętrznym. Teraz też to Cię prześladuje. Ale teraz odpowiedzialność ciąży na Tobie. Nie piszę tego, żeby Cię jakoś obwiniać, tylko żeby powiedzieć, że teraz masz moc, żeby to zmienić. Ja uważam, że żeby to zrobić trzeba się zmienić wewnętrznie. Zmienić sposób myślenia, przede wszystkim o samym sobie, ale też o otaczającym świecie. Przede wszystkim przestać się ukrywać, to znaczy swoje myśli, emocje i poglądy. I upodobania. Wydaje mi się, że jak człowiek zaczyna te wszystkie rzeczy w sobie akceptować, to całe jego życie nagle jakośtak magicznie się zmienia. Poza tym warto wyrzucić z siebie uczucia związane z przeszłością. A w tym bardzo pomaga terapia.
  7. Budowanie siebie na gruzach przeszłości jest trudne, ale to nie znaczy, że mamy tylko stać z boku i się przyglądać. Kiedyś byłaś dzieckiem i mogłaś słusznie przypisać winę swojej mamie i czynnikom zewnętrznym. Teraz też to Cię prześladuje. Ale teraz odpowiedzialność ciąży na Tobie. Nie piszę tego, żeby Cię jakoś obwiniać, tylko żeby powiedzieć, że teraz masz moc, żeby to zmienić. Ja uważam, że żeby to zrobić trzeba się zmienić wewnętrznie. Zmienić sposób myślenia, przede wszystkim o samym sobie, ale też o otaczającym świecie. Przede wszystkim przestać się ukrywać, to znaczy swoje myśli, emocje i poglądy. I upodobania. Wydaje mi się, że jak człowiek zaczyna te wszystkie rzeczy w sobie akceptować, to całe jego życie nagle jakośtak magicznie się zmienia. Poza tym warto wyrzucić z siebie uczucia związane z przeszłością. A w tym bardzo pomaga terapia.
  8. A, to sorry No już po raz kolejny ktoś mi mówi, że nie miał nic złego na myśli, a ja jak zwykle odbieram żarty jako ataki :) no cóż :) Nie no, generalnie nie chcę Ci wmawiać, że Twoi rodzice byli zepsuci do szpiku kości... tylko wydaje mi się, że postrzeganie ich jako takich wspaniałych jest niezgodne z rzeczywistością. Ale widzę, że przyznajesz, że popełnili błędy... W każdym razie myślę, że na razie boisz się trochę spojrzeć własnymi oczami, mieć całkiem odmienne zdanie od Twoich rodziców. Prawda to?
  9. A, to sorry No już po raz kolejny ktoś mi mówi, że nie miał nic złego na myśli, a ja jak zwykle odbieram żarty jako ataki :) no cóż :) Nie no, generalnie nie chcę Ci wmawiać, że Twoi rodzice byli zepsuci do szpiku kości... tylko wydaje mi się, że postrzeganie ich jako takich wspaniałych jest niezgodne z rzeczywistością. Ale widzę, że przyznajesz, że popełnili błędy... W każdym razie myślę, że na razie boisz się trochę spojrzeć własnymi oczami, mieć całkiem odmienne zdanie od Twoich rodziców. Prawda to?
  10. nie przygadałam ci :/ widzę, ze próba pomocy tobie nie ma sensu.
  11. nie przygadałam ci :/ widzę, ze próba pomocy tobie nie ma sensu.
  12. orangejuice, jak ty nie potrafisz przyznać, że Twoi rodzice byli beznadziejni, to w czym my mamy Ci pomóc? W temacie sam wypisałeś na nich wiele zarzutów. Masz dwa wyjścia: albo przyznać fakt, że byli kiepscy, i słusznie przypisać im winę za to, co zrobili, albo postawić ich na ołtarzyku, codziennie palić im kadzidełka i samobiczować się. Jeżeli nie interesuje Cię ta pierwsza opcja, to po co w ogóle założyłeś ten temat? I co Ci tak strasznie szkodzi przyznać, że oni wcale nie byli dobrzy? Czemu to takie strasznie trudne? Po co się tak przy tym upierasz? Nie rozumiem Twojej trudności, bo sama takich nie miałam. -- 03 mar 2013, 23:27 -- Sęk w tym, że miłość jest prosta: jest, albo jej nie ma. Kiedy ma się kochającego rodzica, to będąc człowiekiem pełnym wad i tak czuje się jego miłość, jest się kochanym. A kiedy rodzic nie umie kochać, to czepia się każdej naszej najmniejszej wady i robi z niej wielkie zło. Ja zawsze byłam spokojna, miałam wiele osiągnięć, byłam dobra we wszystkim praktycznie... nie paliłam, nie piłam, miałam fajnych przyjaciół... i co z tego? Moi rodzice i tak uważają, że jestem niewystarczająco dobra, ciągle mnie krytykują. Uważasz, że na to zasłużyłam?
  13. orangejuice, jak ty nie potrafisz przyznać, że Twoi rodzice byli beznadziejni, to w czym my mamy Ci pomóc? W temacie sam wypisałeś na nich wiele zarzutów. Masz dwa wyjścia: albo przyznać fakt, że byli kiepscy, i słusznie przypisać im winę za to, co zrobili, albo postawić ich na ołtarzyku, codziennie palić im kadzidełka i samobiczować się. Jeżeli nie interesuje Cię ta pierwsza opcja, to po co w ogóle założyłeś ten temat? I co Ci tak strasznie szkodzi przyznać, że oni wcale nie byli dobrzy? Czemu to takie strasznie trudne? Po co się tak przy tym upierasz? Nie rozumiem Twojej trudności, bo sama takich nie miałam. -- 03 mar 2013, 23:27 -- Sęk w tym, że miłość jest prosta: jest, albo jej nie ma. Kiedy ma się kochającego rodzica, to będąc człowiekiem pełnym wad i tak czuje się jego miłość, jest się kochanym. A kiedy rodzic nie umie kochać, to czepia się każdej naszej najmniejszej wady i robi z niej wielkie zło. Ja zawsze byłam spokojna, miałam wiele osiągnięć, byłam dobra we wszystkim praktycznie... nie paliłam, nie piłam, miałam fajnych przyjaciół... i co z tego? Moi rodzice i tak uważają, że jestem niewystarczająco dobra, ciągle mnie krytykują. Uważasz, że na to zasłużyłam?
  14. Ale mówili mi, że mnie kochają. Tzn. mama raczej, tacie się raz po alkoholu wymsknęło. To jest tak, że na poziomie umysłu wiem, że jestem kochany, ale czuję się jak czarna owca. Nawet rodzeństwo zawsze sprzymierzało się przeciwko mnie. I strasznie trudno przestać mi się nad tym użalać. Od wyjazdu na studia tęsknię za domem, a kiedy go odwiedzam, to chcę jak najszybciej wyjechać z powrotem. Przepraszam, że tak neguję wszystko, ale nie mogę uwierzyć, że miałem złych rodziców, czuję się tylko coraz bardziej ich niegodny (często sami mi powtarzali, że są dobrymi rodzicami). To są ludzie pracowici i wiem, że daliby mi gwiazdkę z nieba, gdyby mogli. To, że się tu na nich żalę, wydaje mi się straszną niewdzięcznością z mojej strony. Ale też zdaję sobie sprawę, że coś było nie w porządku. Do dziś boję się zrobić coś wbrew mojej mamie. Studia chciałem rzucić już dziesięć razy, ale zawsze myślałem tylko o tym, jak zawiodę rodziców. A każda sesja jest dla mnie tragedią, bo jeszcze nie daj Bóg zawalę egzamin i cały świat się skończy. No i na dodatek jestem odludkiem... Naprawdę..? Aż ciężko mi uwierzyć w to, że Ty uważasz, że Twoi rodzice byli tacy dobrzy. To naprawdę nie jest wielka sztuka powiedzieć komuś, że się go kocha, kiedy wcale tak nie jest. W książce Susan Forward pt. "Toksyczni rodzice" jest napisane, że kiedy się spyta rodzica totalnie patologicznego, czy kocha swoje dzieci, to prawie zawsze usłyszy się odpowiedź: "Tak". To naprawdę niewiele znaczy. Najważniejsze są tu Twoje własne odczucia, a Ty piszesz, że czujesz irytację, że jak przyjeżdżasz, to chcesz jak najszybciej wyjechać, że boisz się sprzeciwić mamie i tak dalej... Dlaczego nie ufasz własnym uczuciom? Jakiego dowodu Ci jeszcze potrzeba? Postaraj się nie patrzeć na to, co mówiła Twoja mama. To, że Ty jesteś "trudny", a oni tacy dobrzy to jest jej opinia, nie Twoja. Ona Ci ją wcisnęła, żeby sama broń Boże nie miała poczucia winy.
  15. Ale mówili mi, że mnie kochają. Tzn. mama raczej, tacie się raz po alkoholu wymsknęło. To jest tak, że na poziomie umysłu wiem, że jestem kochany, ale czuję się jak czarna owca. Nawet rodzeństwo zawsze sprzymierzało się przeciwko mnie. I strasznie trudno przestać mi się nad tym użalać. Od wyjazdu na studia tęsknię za domem, a kiedy go odwiedzam, to chcę jak najszybciej wyjechać z powrotem. Przepraszam, że tak neguję wszystko, ale nie mogę uwierzyć, że miałem złych rodziców, czuję się tylko coraz bardziej ich niegodny (często sami mi powtarzali, że są dobrymi rodzicami). To są ludzie pracowici i wiem, że daliby mi gwiazdkę z nieba, gdyby mogli. To, że się tu na nich żalę, wydaje mi się straszną niewdzięcznością z mojej strony. Ale też zdaję sobie sprawę, że coś było nie w porządku. Do dziś boję się zrobić coś wbrew mojej mamie. Studia chciałem rzucić już dziesięć razy, ale zawsze myślałem tylko o tym, jak zawiodę rodziców. A każda sesja jest dla mnie tragedią, bo jeszcze nie daj Bóg zawalę egzamin i cały świat się skończy. No i na dodatek jestem odludkiem... Naprawdę..? Aż ciężko mi uwierzyć w to, że Ty uważasz, że Twoi rodzice byli tacy dobrzy. To naprawdę nie jest wielka sztuka powiedzieć komuś, że się go kocha, kiedy wcale tak nie jest. W książce Susan Forward pt. "Toksyczni rodzice" jest napisane, że kiedy się spyta rodzica totalnie patologicznego, czy kocha swoje dzieci, to prawie zawsze usłyszy się odpowiedź: "Tak". To naprawdę niewiele znaczy. Najważniejsze są tu Twoje własne odczucia, a Ty piszesz, że czujesz irytację, że jak przyjeżdżasz, to chcesz jak najszybciej wyjechać, że boisz się sprzeciwić mamie i tak dalej... Dlaczego nie ufasz własnym uczuciom? Jakiego dowodu Ci jeszcze potrzeba? Postaraj się nie patrzeć na to, co mówiła Twoja mama. To, że Ty jesteś "trudny", a oni tacy dobrzy to jest jej opinia, nie Twoja. Ona Ci ją wcisnęła, żeby sama broń Boże nie miała poczucia winy.
  16. Ja myślę o Tobie, że warto by było, gdybyś powalczył o siebie, o własne życie. Skończyło się nie tak dawno Twoje dzieciństwo i teraz odpowiedzialność została przypisana Tobie. Niełatwo jest zbudować siebie na gruzach przeszłości, ale nie możesz po prostu stać z boku i tylko się przyglądać. Za wiele masz do stracenia. Za wiele jest szczęścia i dobrych uczuć, które mogą Cię spotkać, jeśli nad sobą popracujesz. A rodzice dobrzy wcale nie byli. To, że dziecko ma co jeść i dostaje prezenty to żaden dowód miłości. Z resztą, nie łam się, ja też miałam tak, że szczególnie moja mama uważała mnie za "trudną", choć miałam te szóstki w szkole i mi się chciało i posiadałam wiele osiągnięć. Po prostu jak ktoś umie kochać, to na tą jego miłość wcale nie trzeba tak katorżniczo pracować. Nie trzeba tak się starać ponad siły, żeby "zasłużyć" na jeden drobny gest akceptacji. I nie dziwię się zupełnie, że Cię rodzice irytują i że nie lubisz mamy. Po prostu masz za co. To, że ktoś pochodzi z rodziny alkoholika w niczym go nie usprawiedliwia, jeśli nie robi nic, żeby się z tego wyleczyć. Każdy grzech jest uzasadniony jakąś wcześniejszą krzywdą, ale jeśli człowiek tą krzywdę przekazuje jeszcze dalej to jest winny i tyle.
  17. Ja myślę o Tobie, że warto by było, gdybyś powalczył o siebie, o własne życie. Skończyło się nie tak dawno Twoje dzieciństwo i teraz odpowiedzialność została przypisana Tobie. Niełatwo jest zbudować siebie na gruzach przeszłości, ale nie możesz po prostu stać z boku i tylko się przyglądać. Za wiele masz do stracenia. Za wiele jest szczęścia i dobrych uczuć, które mogą Cię spotkać, jeśli nad sobą popracujesz. A rodzice dobrzy wcale nie byli. To, że dziecko ma co jeść i dostaje prezenty to żaden dowód miłości. Z resztą, nie łam się, ja też miałam tak, że szczególnie moja mama uważała mnie za "trudną", choć miałam te szóstki w szkole i mi się chciało i posiadałam wiele osiągnięć. Po prostu jak ktoś umie kochać, to na tą jego miłość wcale nie trzeba tak katorżniczo pracować. Nie trzeba tak się starać ponad siły, żeby "zasłużyć" na jeden drobny gest akceptacji. I nie dziwię się zupełnie, że Cię rodzice irytują i że nie lubisz mamy. Po prostu masz za co. To, że ktoś pochodzi z rodziny alkoholika w niczym go nie usprawiedliwia, jeśli nie robi nic, żeby się z tego wyleczyć. Każdy grzech jest uzasadniony jakąś wcześniejszą krzywdą, ale jeśli człowiek tą krzywdę przekazuje jeszcze dalej to jest winny i tyle.
  18. Jedyna rzecz, jaka mi przychodzi do głowy to to, że u mężczyzn taka złość często jest przykrywką dla żalu. Gdzieś też o tym czytałam.
  19. Jedyna rzecz, jaka mi przychodzi do głowy to to, że u mężczyzn taka złość często jest przykrywką dla żalu. Gdzieś też o tym czytałam.
  20. Może to zabrzmi trochę bez sensu, ale... zadbaj o siebie. Samobójstwo rozważa tylko ten, kto uważa, że jest mało wart. Tak samo ze śmiercią... Czyjeś odejście zawsze bardzo boli, ale Twój świat po czyimś odejściu zawala się tylko wtedy, kiedy ten ktoś jest całym światem dla Ciebie. Nikt nie może być dla Ciebie całym światem, nawet, kiedy masz tak wiele problemów. Nie możesz uważać, że jesteś coś warta tylko wtedy, kiedy z kimś jesteś, i nie możesz uważać, że bez obecności i wsparcia drugiej osoby sobie nie poradzisz, albo, że strata kogoś odbiera Ci cały sens życia. Kiedy opierasz się głównie na sobie, a nie na tej drugiej osobie to mimo wszystko ta strata nie boli aż tak bardzo, jak w Twoim przypadku, nie aż tak, żeby chcieć się zabić. Teraz może Ci być bardzo trudno powalczyć o samą siebie, kiedy myślisz o tych wszystkich problemach, ale mi się wydaje, że bez tego nie pociągniesz. Myślę, że Tobie by się przydało właśnie najbardziej poczucie własnej wartości, kiedy masz tyle problemów. Pomogłoby Ci to je znieść. Mogę jeszcze dodać z doświadczenia, że każda żałoba ma gdzieś tam swój kres. Te uczucia kiedyś się kończą i zaczyna się tą osobę wspominać z radością. Nie wiem, co poradzić a propos tego, że nie możesz się dowiedzieć, co się stało temu mężczyźnie i o co w ogóle chodziło, bo zupełnie nie znam sytuacji...
  21. Może to zabrzmi trochę bez sensu, ale... zadbaj o siebie. Samobójstwo rozważa tylko ten, kto uważa, że jest mało wart. Tak samo ze śmiercią... Czyjeś odejście zawsze bardzo boli, ale Twój świat po czyimś odejściu zawala się tylko wtedy, kiedy ten ktoś jest całym światem dla Ciebie. Nikt nie może być dla Ciebie całym światem, nawet, kiedy masz tak wiele problemów. Nie możesz uważać, że jesteś coś warta tylko wtedy, kiedy z kimś jesteś, i nie możesz uważać, że bez obecności i wsparcia drugiej osoby sobie nie poradzisz, albo, że strata kogoś odbiera Ci cały sens życia. Kiedy opierasz się głównie na sobie, a nie na tej drugiej osobie to mimo wszystko ta strata nie boli aż tak bardzo, jak w Twoim przypadku, nie aż tak, żeby chcieć się zabić. Teraz może Ci być bardzo trudno powalczyć o samą siebie, kiedy myślisz o tych wszystkich problemach, ale mi się wydaje, że bez tego nie pociągniesz. Myślę, że Tobie by się przydało właśnie najbardziej poczucie własnej wartości, kiedy masz tyle problemów. Pomogłoby Ci to je znieść. Mogę jeszcze dodać z doświadczenia, że każda żałoba ma gdzieś tam swój kres. Te uczucia kiedyś się kończą i zaczyna się tą osobę wspominać z radością. Nie wiem, co poradzić a propos tego, że nie możesz się dowiedzieć, co się stało temu mężczyźnie i o co w ogóle chodziło, bo zupełnie nie znam sytuacji...
  22. Ojej, no to jak "nie potrafisz" postawić na swoim to problem. No bo tak, to Ci się nigdy nie uda nic dla siebie zrobić. Zawsze tylko będziesz pomagał i pomagał, aż nic Ci nie zostanie. To znaczy... oczywiście tak można, tylko po co? Albo pomagasz i godzisz się na wszystkie konsekwencje i nie narzekasz, że Ci źle (bo to Twój wybór), albo zaczynasz robić coś dla siebie i nie oglądasz się na rodziców. Innych dróg nie ma. Moja mama też często straszy swoim odejściem, chorobą itp. No ja też się tym przejmowałam. No ale ile można. Musisz sobie w końcu wyjaśnić, że takie głupie gadanie i głupie podejście to jej wybór i nawet jakby było super, to ona i tak by była nieszczęśliwa.
  23. Ojej, no to jak "nie potrafisz" postawić na swoim to problem. No bo tak, to Ci się nigdy nie uda nic dla siebie zrobić. Zawsze tylko będziesz pomagał i pomagał, aż nic Ci nie zostanie. To znaczy... oczywiście tak można, tylko po co? Albo pomagasz i godzisz się na wszystkie konsekwencje i nie narzekasz, że Ci źle (bo to Twój wybór), albo zaczynasz robić coś dla siebie i nie oglądasz się na rodziców. Innych dróg nie ma. Moja mama też często straszy swoim odejściem, chorobą itp. No ja też się tym przejmowałam. No ale ile można. Musisz sobie w końcu wyjaśnić, że takie głupie gadanie i głupie podejście to jej wybór i nawet jakby było super, to ona i tak by była nieszczęśliwa.
  24. Jej. Wygląda na to, że Twoi rodzice są niereformowalni, a przynajmniej ja takie wrażenie odnoszę. Jeżeli tak jest, to może istnieje jakaś możliwość odcięcia się od nich całkowicie (prawnie)? W takim sensie, żebyś nie musiał ani teraz, ani nigdy spłacać ich długów. Ale nie wiem, czy tak można. Nie podoba mi się też, że oni mówią: "Musisz to przetrzymać.". Nic nie musisz. Z resztą, to nawet nie jest "pomoc". Pomoc to by była, jakbyś im dawał część swoich pieniędzy, a nie płacił za wszystko i jeszcze spłacał kredyty. Albo pomoc by była, jakby to trwało przez jakiś czas, a to się nie zamierza kończyć. Pieniądze nie są gwarantem szczęśliwego życia. Udowodniono nawet naukowo, że kiedy ktoś jest faktycznie biedny, pieniądze generalnie podnoszą jego poziom szczęścia, ale tylko do pewnego poziomu, a potem już nie. Tzn kiedy człowiek ma za co jeść itd, to staje się szczęśliwszy, ale już większe bogactwo go nie uszczęśliwia.
  25. Jej. Wygląda na to, że Twoi rodzice są niereformowalni, a przynajmniej ja takie wrażenie odnoszę. Jeżeli tak jest, to może istnieje jakaś możliwość odcięcia się od nich całkowicie (prawnie)? W takim sensie, żebyś nie musiał ani teraz, ani nigdy spłacać ich długów. Ale nie wiem, czy tak można. Nie podoba mi się też, że oni mówią: "Musisz to przetrzymać.". Nic nie musisz. Z resztą, to nawet nie jest "pomoc". Pomoc to by była, jakbyś im dawał część swoich pieniędzy, a nie płacił za wszystko i jeszcze spłacał kredyty. Albo pomoc by była, jakby to trwało przez jakiś czas, a to się nie zamierza kończyć. Pieniądze nie są gwarantem szczęśliwego życia. Udowodniono nawet naukowo, że kiedy ktoś jest faktycznie biedny, pieniądze generalnie podnoszą jego poziom szczęścia, ale tylko do pewnego poziomu, a potem już nie. Tzn kiedy człowiek ma za co jeść itd, to staje się szczęśliwszy, ale już większe bogactwo go nie uszczęśliwia.
×