Skocz do zawartości
Nerwica.com

klarunia

Użytkownik
  • Postów

    387
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez klarunia

  1. Ja mam tyle lat co córka, więc się wypowiem, jak z mojej perspektywy to wygląda. po pierwsze: czemu się nie zainteresowałaś swoją córką wcześniej? Chyba to wszystko trochę za późno wyszło na jaw. To znaczy, że zanim wyszło nic o tym nie wiedziałaś. Czyli nie masz pojęcia, co się działo w głowie Twojego dziecka, tak to wygląda z mojej strony. Czytając mam wrażenie, że postanowiłaś coś z tym zrobić dopiero, jak Ci pieniądze zniknęły. po drugie: nie warto wychowywać sobie "grzecznej dziewczynki". Bo te grzeczne dziewczynki są zwykle pełne kompleksów, bo właśnie są takie grzeczne, nieśmiałe, często nie mają chłopaków i czują się brzydsze. One też chciałby być czasem trochę niegrzeczne, poszaleć, zrobić coś po swojemu. po trzecie: nie rozumiem zapisywania biednego dziecka na skrzypce, zamiast biegania. To tak jakbyś uważała, że wiesz lepiej od dziecka, co ono lubi. Nawet jeśli trochę się pobawi swoją "pasją", a potem zapomni, to przynajmniej przez chwilę będzie robiło to, co lubi, a nie męczyło się ze skrzypcami, na które akurat wcale nie miało ochoty. Jeżeli ona nie protestowała i dała się zapisać na te skrzypce, to musiała być nieźle stłamszona. Pewnie często jej narzucasz swoją wolę, "doradzasz", to też może być błąd. Z takiego "doradzania" może się wykluć grzeczna dziewczynka. A poza tym... widziałaś, że Twoja córka ma gigantyczne kompleksy i obsesję na puncie swojego wyglądu i pierwsze, co pomyślałaś, to to, że "ona jest pusta". Nie wiem, jak to skomentować.
  2. No tak, dlatego się pytam, czy słyszała, bo nie chcę od razu mówić, że to pewnie to. Ale skojarzyło mi się.
  3. Słyszałaś o takiej chorobie, jak dysmorfofobia?
  4. Hmm. Ciekawa jestem, co mi odpowiesz na pytanie: Czemu akurat wygląd jest dla Ciebie taki ważny? Czemu nie masz obsesji na temat na przykład... pieniędzy, intelektu, powodzenia wśród dziewczyn... czemu akurat to?
  5. Flea, dzięki! Jest dla mnie pocieszeniem to, że nawet pracując tyle człowiek jest w stanie jeszcze robić coś swojego. Choć oczywiście mi chodzi właśnie dokładnie o to, żeby tego uniknąć :) Szkoda by było, gdybym ogromną większość dnia spędzała na czymś, co nie jest "tym czymś". W sumie nie wiem, czemu moja mama dokonała tego poświęcenia. Ale jeśli miałabym zgadywać, to powiedziałabym, że... ze strachu. Wybrała takiego męża, bo się bała. Wybrała nielubiane studia, bo się bała. Opowiadała mi, że poszła na te studia (językowe), bo takiego języka nie miała w szkole, i wtedy, jakby jej się nie udało na nich, to "nikt by nic nie powiedział". Była wzorową uczennicą, z KAŻDEGO przedmiotu miała najwyższą ocenę... i bała się cudzej opinii. Jej strach sprawił, że jest w takim położeniu, w jakim jest. Myślę, że w końcu sama wróci do tego, co porzuciła. Pewnie los ją w końcu do tego zmusi. Ale to inna historia
  6. Moja mama wie o moim talencie. W teczce u nas w domu leży kilkadziesiąt moich dyplomów. Nawet ostatnio mi powiedziała: "Jeżeli jest naprawdę jakiś Pan Bóg, to on Ci dał taki skarb, taki talent, a Ty nic z tym nie robisz i mnie szlag trafia, jak na to patrzę.". To zdanie mnie bardzo zmotywowało, i wiedziałam, że ona ma rację. Bo tak naprawdę na studiach przez dwa lata nie wzięłam udziału w żadnym konkursie. Nie wiem czemu, nie mam pojęcia czemu... Dopiero teraz, na trzecim roku postarałam się i zorganizowałam dwie wystawy, i zaczęłam brać udział w konkursach i już mam jakiś sukces. I maluję ile tylko mogę, a i tak mam poczucie, że jest to za mało. Poza tym z moją mamą jest trochę tak... dziwnie... Tzn z jednej strony powiedziała coś takiego, a z drugiej nigdy w ciągu mojego życia nie powiesiła żadnego mojego rysunku na ścianie, nigdy żaden obraz nie był dla niej wystarczająco dobry, a kiedy byłam mała zauważyłam moje prace, które dla niej zrobiłam rzucone, zniszczone i zakurzone za biurkiem. Od tego momentu już nigdy nic jej nie namalowałam. Mam poczucie, że jakaś część jej nie chce, żebym zrobiła to, co jej się nie udało. Nie sądzę, żeby dało się tak naprawdę malować po mistrzowsku i łączyć to z inną pracą. Jak się już ma dzieci i tą inną pracę, to ile czasu zostaje na malowanie..? Ja nawet na studiach mam na to za mało czasu, kiedy wcale nie mam dużo zajęć, a co dopiero w pracy. -- 20 maja 2013, 14:53 -- Do licencjatu oczywiście chcę dobrnąć, żeby cokolwiek skończyć. Jak już mówiłam mam marne szanse na zdanie w pierwszym terminie, ale w drugim mam, jeśli się jakoś zmobilizuję.
  7. Mi się kojarzy z tym niedobór magnezu lub żelaza. Ja mam niedobór żelaza i też, kiedy nie zażyję suplementu, to odczuwam potężne zmęczenie, nieważne ile śpię. I ogólnie wtedy czuję się słabo, jakbym miała się zaraz przewrócić. Ale nastrój i koncentracja mogą zależeć od magnezu.
  8. Witam Was! Tym razem sytuacja jest dość skomplikowana i historia długa, ale dość ciekawa mam nadzieję, że przebrniecie... Otóż... Moja mama jest... BYŁA artystką. Nie powiem w jakiej dziedzinie ze względu na anonimowość. W każdym razie miała wielki talent. W jakim tylko konkursie by nie brała udziału - wygrywała. Dostała się nawet na prestiżowe studia związane z tą dziedziną. Ale wtedy podjęła ciąg głupich decyzji. Wyszła za mojego tatę, o którym wiedziała z góry, że będzie kiepskim mężem, ale poślubiła go, bo: "Lepszy by jej pewnie nie chciał.". Wtedy przerwała studia, bo mieli "wpadkę" i urodziło się dziecko. Później poszła na inne studia, których nie lubiła. Do dziś pracuje w nielubianym zawodzie. Utrzymuje całą rodzinę, bo mój tato zarabia bardzo mało. Ja jestem na studiach i ona mnie na nich utrzymuje. Chce, żebym je skończyła. Ja nie lubię swojego kierunku. Wybrałam go "z braku laku", bo cała rodzina wymagała, żebym poszła na studia od razu po szkole. I problem jest w tym, że ja odziedziczyłam po mamie talent artystyczny. Nie jest to ta sama dziedzina, ale dość pokrewna. Też wygrywam prawie każdy konkurs, na który coś wysyłam. Ciężko jest artystyczną pasję pogodzić ze studiami Kompletnie mnie one nie interesują Za kilka tygodni mam licencjat, a już naprawdę nie mam siły się uczyć męczę się już z tym i zmuszam do tego od trzech lat Chciałam zrobić sobie od tych studiów choć rok przerwy, żeby się zająć tym, co kocham, ale pogadałam o tym z tatą i on jest przeciwny, a z mamą wręcz boję się o tym rozmawiać Sama myśl, że miałabym studiować jeszcze przez 2 lata magisterki sprawia, że... czuję się okropnie Nie widzę wyjścia z sytuacji Choć może sama się ona rozwiąże, bo naprawdę się już nie uczę. Nie mam siły się uczyć Chciałam dobrnąć do tego licencjatu, dla mamy, bo ona ciężko pracuje, ale marne mam szanse na zdanie egzaminów. Jestem potwornie zmęczona Nie wiem, co mam dalej robić. Przeraża mnie przyszłość, boję się, że nigdy nie będę się mogła zająć tym, co kocham, ale wtedy nie widzę sensu życia, bo jeżeli całe życie ma tak wyglądać, to... to będę po prostu cały czas nieszczęśliwa Przeraża mnie myśl, że miałabym powiedzieć rodzicom: "nie", bo by mnie znienawidzili Nie widzę wyjścia z tej sytuacji i nie wiem czego oczekuję od Was Czegokolwiek.
  9. klarunia

    Jąkanie

    A mi trochę nie podoba się podejście autorki wątku. Ale nie jestem pewna, czy dobrze interpretuję temat. Bo mam wrażenie, że zamiast chcieć to zwalczyć autorko, szukasz akceptacji otoczenia. Niestety, faktem jest, że bełkot i jąkanie przeszkadza bardzo i ciężko się z taką osobą rozmawia. Może ktoś powie, że jestem zbyt oceniająca itd... ale ja nie rozumiem, dlaczego niektórzy ludzie borykają się z jednym problemem przez kilkanaście, kilkadziesiąt lat. Kiedy ja mam jakiś problem, to codziennie poświęcam ileś czasu, żeby go zwalczyć, próbuję wszystkiego, wkładam w to maksimum zaangażowania i nie ma siły: w końcu problem znika po roku, dwóch, max trzech. Dla mnie jeśli ktoś ma ciągle jeden i ten sam problem to świadczy o tym, że się nie rozwija, że tkwi w jednym punkcie. Nie chciałabym mieć wciąż jednego problemu, bo czułabym wtedy, że moje życie nie ma sensu, że mogłabym być szczęśliwsza, a nie jestem. I nie chodzi mo oczywiście o problemy nie do zmiany, tylko te, z którymi można coś zrobić.
  10. Nie wiem, ja bym o facecie powiedziała to samo
  11. Szczerze mówiąc ja nie widzę niczego złego w nazwaniu kogoś dziwką, jeśli zachowuje się faktycznie jak dziwka. Kobietę puszczalską nazywa się po prostu puszczalską. Jeżeli się puszcza, to jest to faktem i nazwanie tego inaczej byłoby kłamstwem. Ale to nie znaczy, że słowo "dziwka" to jakiś stygmat. Dla mnie to po prostu stwierdzenie faktu. To tak, jak czasem ktoś, kto nagminnie kłamie oburza się bardzo, kiedy się o nim powie: "kłamca". A przecież to słowo "kłamca" w ogóle nie musi oznaczać potępienia, jest po prostu stwierdzeniem faktu. Ale to nie znaczy, że kłamca jest skreślony do końca świata, bo jest "zły z natury". Po prostu do tej pory robił źle, ale zawsze przecież może się zmienić.
  12. Na moje niefachowe oko to się po prostu boisz. Ja miałam czasem podobne myśli, choć nie zdobyłam się na taki kaliber, tzn nie całowałam się z 5 chłopkami na jednej imprezie. Raczej za każdym razem, jak tylko widziałam, że się komuś podobam czekałam na to, żeby mi to wprost powiedział, pomimo, że nie byłam nim zainteresowana. Chodziło o podniesienie swojego poczucia własnej atrakcyjności. Wydaje mi się, że to nie jest takie do końca złe, bo kobieta chyba musi się jakoś przekonać, że jest atrakcyjna dla mężczyzn, że może się komuś podobać. Poza tym ci chłopacy zazwyczaj już byli moimi przyjaciółmi, kiedy zaczynałam się im podobać, albo potem się nimi stawali. Ale jeśli uwiodłaś już 50-u chłopaków, a dalej Ci to nie wystarczy to chyba coś jest nie tak... A może to jakiś rodzaj uzależnienia? Może strach przed bliskością? Może utożsamiasz swoją wartość z tym, ilu chłopaków uda Ci się poderwać?
  13. słoneczna_dusza, jak interpretujesz to powiedzenie w tym kontekście?
  14. Niestety nie ma innej drogi do polubienia siebie, niż systematyczne wbijanie sobie do głowy i szukanie dobrych rzeczy na swój temat. Mówisz, że próbowałaś. Widocznie nie robiłaś tego wystarczająco długo. Ja tak robię od ok 4 lat i teraz widzę ogromną zmianę. Przyjaciele i znajomi mi sami mówią, że jestem wyjątkowo zmieniającą się osobą. Mam kilka haseł, które powtarzam sobie i które dla mnie mają moc. Piszesz o mężczyznach. Dla mnie kiedyś nieosiągalne było, żeby ktokolwiek się mną zainteresował, żebym się malowała, żebym się ubrała tak, żeby podkreślić to, że jestem kobietą. Teraz te rzeczy są dla mnie normalne, na porządku dziennym. Ale ja też oczywiście miałam momenty, że próbowałam znajdywać w sobie dobre rzeczy przez miesiąc, widziałam, że to nic nie daje i stwierdzałam, że to nie ma sensu. Jednak nawet jak masz taki moment, to się nie poddawaj i nawet jak rzucisz to na tydzień, to potem zacznij od początku. No niestety. Jak ktoś kiedyś powiedział (co prawda to dotyczyło matematyki, ale pasuje do tej dyskusji): "Nie ma tu drogi specjalnej dla królów."
  15. Nie wydaje mi się, żeby to się "miało, albo nie". Jakoś to u mnie się bardzo mocno poprawiło, sama nie wiem jak. W sumie nigdy nie byłam w takim stanie jak autorka, i szczerze powiem, trochę tego nie rozumiem. Nawet, kiedy mam dni, że czuję się brzydsza od reszty świata (a, bo jakoś akurat włosy się napuszyły i niewidomo co z nimi zrobić... bo akurat mam wielkie cienie pod oczami, bo się nie wyspałam... bo mi się wydaje, że cośtam itd.) to i tak nie czuję, żeby to był jakiś wielki problem. Są super piękne dziewczyny, z idealną, proporcjonalną figurą, z kobiecymi rysami twarzy, z długimi rzęsami, z gęstymi włosami, ładnym biustem itd. Jest ich nawet całkiem sporo, często mijam na ulicy takie, które mają przynajmniej większą część tych walorów. Ale znam też wiele takich, które nie mają. I wydaje mi się, że naprawdę nie jest to takie istotne... czy naprawdę wszystkie dziewczyny muszą być idealne? Czy naprawdę ten duży biust jest taki mega ważny...? Czy te za grube uda i tyłek są tak okropne, i tak nie do zniesienia, że po prostu wszyscy się Ciebie na ulicy przestraszą, czy co? Są dziewczyny, co naprawdę mają problemy. Takie, co naprawdę się w drzwiach nie mieszczą, albo wcale nie mają biustu, albo jakiś wielki trądzik, na który nic nie pomaga. Tym bym się przejmowała. A jeżeli nawet wyglądasz gorzej niż przeciętnie (w co szczerze wątpię...) to co to za problem? Po prostu nie będziesz rozchwytywana przez większość facetów, tylko przez niektórych i to wszystko. Co prawda ograniczyłam się do wyglądu, ale więcej mi niestety do głowy nie przychodzi.
  16. zujzuj, myślę, że każdy już rozumie, że nie boisz się zaczerwienienia tylko wstydu. Ja kiedy pisałam swój post też to rozumiałam. Na razie po prostu jak widać nie udało nam się trafić w to, o co chodzi. Poza tym z tą "jedną prawdą" to był tylko przykład z mojego życia, który miał zilustrować to, że czasem problem leży gdzieś zupełnie indziej, niż się można spodziewać. To nie była bezpośrednia rada dla Ciebie i napisałam to tam wyraźnie. Trochę mnie to irytuje, że chyba nie bardzo uważnie czytasz te posty, jak tak patrzę na tą dyskusję.
  17. zujzuj, ciekawy temat. I ciekawi mnie też ten Twój lęk. Po raz kolejny o nim czytam na tym forum i wydaje mi się, że tu chodzi o coś innego. Niestety nie mam nawet strzału o co może chodzić. Ale podam przykład tego, co mam na myśli mówiąc: "coś innego". Ja się do niedawna strasznie stresowałam przy ludziach. U mnie to był lęk bardziej jak fobia społeczna. I wszyscy mi tłumaczyli, żebym się nie przejmowała cudzą opinią, bo opinii jest tysiące i to znaczy, że każdy ma na mój temat jakąś prawdę. Czyli, że tak właściwie to niewiadomo, jaka ja w rzeczywistości jestem, bo dla każdego jestem inna. Twierdzili przy tym, że powinnam najbardziej trzymać się tego, jak ja siebie widzę. Ale to mi wcale nie pomagało. Nie o to chodziło. Aż w końcu, niedawno, uświadomiłam sobie, że to wcale nie jest tak, że jest o mnie tysiąc prawd. Wprost przeciwnie. Prawda o mnie jest JEDNA. A wszystkie inne opinie to tylko spojrzenia z zewnątrz. To tylko ja i Pan Bóg możemy mieć dostęp do tej jednej prawdy, a reszta świata może jedynie spekulować. Ta myśl sprawiła, że kompletnie przestałam się bać. Może u Ciebie też wcale nie chodzi o to, że jak się zaczerwienisz to się boisz, że zostaniesz uznany za beznadziejnego. Wydaje mi się, że jakby o to chodziło, to byś to już zmienił. Może boisz się czegoś innego? Ja na przykład kiedyś potwornie się czerwieniłam i to też się brało ze wstydu. Miałam świadomość, że ktoś może mnie przez to uznać za beznadziejną, ale nigdy w życiu bym się tym nie przejmowała. Nigdy swojego rumieńca nie ukrywałam. Ciekawe jest też to, że mówisz: "nie podoba mi się dzisiejszy wzorzec mężczyzny". A pomyślałeś kiedyś o tym, że Ty tego wzorca wcale nie musisz przyjmować? Że ten wzorzec należy tylko do tych, którzy go wyznają? Tak naprawdę to ten wzorzec wcale Cię nie dotyczy, o ile go nie weźmiesz za własny. Przejmujesz się tym, co myślą inni i to nie tylko o Tobie, ale w ogóle. Na moje oko brakuje Ci takich psychicznych granic, czegoś, co oddzieli Cię od reszty świata.
  18. Szczerze? :) nawet nigdy o tym nie pomyślałam :) że mogłoby to być egoistyczne... naprawdę, nigdy mi to nawet nie przyszło do głowy. Poza tym w sumie nie umiałabym robić chyba nic innego. Teraz jestem na studiach, których nie lubię (źle wybrałam) i widzę, że ledwo ciągnę, ledwo zdaję. Więc tak, czy siak nie jestem w stanie poświęcać się całą sobą dla innych. Poza tym jak teraz się zastanawiam, to rozwijanie swoich talentów postrzegam jako... może nie powiem "obowiązek", ale żal by mi było i głupio bym się czuła, gdybym nic nie zrobiła z prezentami, które dostałam.
  19. Ja może jestem raczej DDD, niż DDA, ale nie tłumacząc już zawiłości, napiszę: Wreszcie wiem, co chcę w życiu robić. I jakiś czas temu zaczęłam do tego dążyć. Chcę być w tym mistrzem, ale nie mistrzem na zasadzie: "lepsza od innych", tylko po prostu mistrzem. Chcę pracować w tym wymarzonym zawodzie. Chcę być na tyle bogata, żeby pozwolić sobie na spełnianie wszystkich swoich życzeń. Chciałabym mieć własny, mały katamaran. Chcę, żeby moja mikstura, którą obecnie robię (publicznie nie powiem dokładnie, o co chodzi :) ) zadziałała. Chcę wygrać w tych konkursach w których ostatnio wzięłam udział. Chcę wziąć udział w kolejnych. Chcę nie iść na magistra, tylko skupić się całkowicie na tym, co kocham robić. Chcę posiąść pewną umiejętność, którą ćwiczę już od dziecka, ale wciąż wymaga pracy. Chcę przestać być zbyt zależna od innych ludzi, od ich akceptacji. Chcę nauczyć się kochać siebie tak bardzo, jak to tylko możliwe i promieniować tym na innych.
  20. Ja nie rozważałam nigdy takiego czegoś, jak potrzebność i niepotrzebność. Tak jakoś mam, że kiedy czuję się dobrze ze sobą, to ogólnie czuję się dobrze, a kiedy czuję się źle, cały mój nastrój się sypie. Kiedy coś zrobię i choćby wszyscy to chwalili, to i tak będzie mi za to wstyd, kiedy mi się to nie podoba.
  21. Bardzo podobnie się czuję w bardzo podobnych sytuacjach, jak autor, ale nigdy nie przeszkodziło mi to w wygrywaniu w różnych konkursach itp. Jedno się z drugim nie kłóci. Wygrywałam w dziedzinach, na których mi zależało.
  22. Napisałaś "przepraszam". To nie było żadne oskarżenie, jakby co . Btw przeczytałam przed chwilą Twój temat o tym kłamcy. Niesamowite dla mnie jest to, że w ogóle zastanawiasz się nad jakąś pomocą jemu. Że w ogóle się nad tym zastanawiasz. Że do tego stopnia masz krzywy obraz rzeczywistości. Tzn myślę, że wielu ludzi ma taki krzywy obraz, ale chyba nie aż tak. W tym temacie i w tamtej historii ewidentnie widać, co dobrze byłoby zrobić (zacząć się leczyć, odciąć się od faceta), ale Ty z jakichś powodów tego nie dostrzegasz. Nie wiem, co więcej napisać, bo nie czuję się odpowiednią osobą do radzenia Ci. Ale jedno napisać mogę z doświadczenia: jak się człowiek leczy, to powoli znika cierpienie, a spod niego wydobywa się morze miłości, która zawsze jest, była i będzie w tym człowieku, tylko wcześniej została zasłonięta cierpieniem. I wtedy człowiek zaczyna widzieć rzeczywistość wyraźnie, jakośtak wie, komu ufać i co robić. Mówi się, że: "miłość jest ślepa". Ale to nieprawda. Uzależnienie jest ślepe. Przywiązanie może być ślepe. Ale miłość widzi wyraźniej, niż cokolwiek. Niestety nic więcej nie umiem poradzić, mogę Cię tylko jeszcze raz zachęcić do pójścia do lekarza.
  23. Nie, no co Ty? Na terapię? Ty? Przecież jesteś okazem zdrowia psychicznego! No, może nie masz żadnych przyjaciół, boisz się wykonać prostego telefonu i dążysz do tego, żeby wykorzystywali Cię mężczyźni, ale to takie "drobne" problemy... Poza tym, jak sama twierdzisz, z mężczyznami masz "dobry" kontakt :-) Przecież Twój ojciec pije TYLKO co jakiś czas... Nerwice i anoreksja to takie błahostki... A poza tym generalnie wszystko gra Czy dostrzegasz nutkę ironii? Jasne, że powinnaś iść do lekarza. Skąd w ogóle takie pytanie? Zadałaś je tylko po to, żeby temat założyć, czy co? Bo w mojej głowie pojawił się taki facepalm. Masz tylko jedno życie, ono nie ma być "takie sobie", ono nie ma być "w porządku", ono ma być wspaniałe, najlepsze z możliwych, najszczęśliwsze, jak tylko się da! Nieważne, że inni DDA mieli gorzej, nieważne, że dzieci a Afryki mają gorzej, każde cierpienie jest cierpieniem i jeśli można coś z nim zrobić, to czemu tego nie robić..?
  24. Po co to tak analizujesz? czemu nie możesz po prostu zerwać znajomości i tyle..? Przejmujesz się jakimś kolegą, który Ci już sporo chamskich tekstów rzucił (na przykład o tym nie radzeniu sobie...). Po co w ogóle odnawiałeś z nim kontakt? po co z nim piszesz? Nie możesz znaleźć innego towarzystwa? Na moje oko jesteś taki trochę... z plasteliny. Coś sobie postanowisz, ktoś Ci powie trzy stanowcze zdania, a Ty już zmieniasz decyzję.
×