Skocz do zawartości
Nerwica.com

moyraa

Użytkownik
  • Postów

    474
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez moyraa

  1. moyraa

    "Błękitny ptak"

    Czasem opuszcza mnie, Bezwiednie pozostawia samej sobie Leczącej rany po zachodzie słońca, Które straciło bezpamiętnie swój pierwotny blask od nadmiaru nienawiści w naszych sercach. Gorycz miażdży nas, Gniew włada sercem bezdusznym Ptak stoi tuż za rogiem Kryje się za nienawiści monologiem. On wróci, Wiedz, że wróci. Nastanie spokój błogi, Połączenie stron dwojakich ówcześnie fałszem przeplecionych. Miłość zrodzi się na nowo, Świeża, nieskazitelna i niewinna w ubraniu swym szerokim, Okrojona z niemożności dokonania cudów. Dusza śpiewać będzie w rytm tanga nieznanego, Unosić Cię będzie ponad wichry ryczące nieokiełzanie wysokim głosem. (tytuł od wiersza poety Bukowskiego. słuchałam tłumaczenia polskiego i naszło mnie na pisanie)
  2. Grunt to wiedzieć nad czym trzeba pracować . Chociaż, jak dla mnie, warto wiedzieć co jest grane = mieć diagnozę. Z drugiej strony - czy nie jest często i tak, że każdy da inną eFkę?
  3. moyraa, chcesz jej udowodnić, że jesteś warta uwagi znam, znam, tez na początku tak miałam. czułam sie w obowiązku zabawiać ją anegdotami, wynosić nasza rozmowę na ambitny poziom, ostatecznie przyznałam się, że uważam, iż wzięła mnie, bo byćmoże jestem (z moimi przypadłościami) jakimś relatywnie rzadkim okazem, interesującym przypadkiem, dzięki któremu może rozwijać swoją wiedzę i doświadczenie? No przecież. Ja muszę być pacjentem najciekawszym. Choćby trudnym przypadkiem, ale ciekawym! Łatwa to nie mogę być, bo to nie sztuka. Pff. Co ona też sobie może myśleć - że kilka spotkań i się mnie pozbędzie?! Że mnie cudownie uzdrowi od pstryknięcia palcem? Nie, nie, nie! Tak nie może być...
  4. Masz szczęście, że tam trafiłaś. Że się udało. A z tego co mi wiadomo, to nie tak łatwo się dostać? Trzymam kciuki, aby Ci to pomogło w życiu! W czerpaniu radości z życia, z Twojego związku i w ogóle . Albo było dużym krokiem w tym kierunku.
  5. To moje zakończenie terapii w ogóle przeżyłam bardzo podobnie do momentów, kiedy kończyłam relację z pewnym chłopakiem po raz n-ty. To ja się czułam (o zgrozo) porzucona, zła, najgorsza? Jak bym miała grypę - taką psychiczną. Właściwie nie na temat wyskoczyłam, ale tak jakoś musiałam. zielona miętowa, ja chyba zawsze sobie gadam jak ma być, jak mam się zachować. Z tym, że wychodzi klapa i z jednej strony mogłabym być z siebie dumna (bo jej nie nagadałam, nie odeszłam), a z drugiej myślę sobie "aleś ty słaba, nie dałaś rady!". Chociaż ostatnio było odwrotnie - chciałam się opanować, a się wkurzyłam i powiedziałam "koniec". Ja sobie wypisałam na karteczce problemy i mechanicznie wyrecytowałam. Potem znowu do tego jakąś porcję... i znowu. W końcu terapeutka powiedziała, że ona już o tym wszystkim wie, tylko teraz ma szerszy obraz. I że ja w ogóle chcę udowadniać (czy nawet, że po to tam przychodzę) jak to ze mną źle jest, jaka ciekawa jestem (fu^k... cholernie głupie to) kreuję siebie i Bóg wie co jeszcze. W ogóle nie chcę być tak zwyczajna jak inni i tak dalej, i tak dalej. Nie umiem tak normalnie rozmawiać o tych problemach, współpracować podobno (to akurat słowa terapeutki). Nie ma kartki, konkretnych dziwności, przeżyć - nie wiem co mówić. Raz tylko pogadałam normalnie, kiedy to miałam przypływ pozytywnych uczuć. Dowiedziałam się, że to, że ja tam siedzę nie oznacza, że współpracuję. Cóż za nowość . Taa... I jak mi tak okazała współczucie, zrozumienie to było wspaniale, choć na początku sesji jej nienawidziłam i z płaczem jej to wydukałam. Z tym, że to nastepnej sesji znowu sobie ubzdurałam, że ona jest nie taka, jest bee. Haha . No, z tym uratowaniem to właśnie jest najlepsze określenie. W końcu i Rachel Reiland nazwała swoją książkę "Uratuj mnie". Jest w tym dużo prawdy . O tak. Mi się też wyklarowały te huśtawki (a może po prostu zwróciłam na to uwagę?)... I też są właśnie od tego zależne. Jest ktoś - nagle jest super. Na chwilę. Coś szwankuje? Jestem wściekła. Potem przechodzi w euforyczną wściekłość. Najlepiej jak jest kilku adoratorów - wtedy jakoś żyję, czuję się coś warta. Ogólnie więcej teraz stanów depresyjnych - nie wiem, czy to terapia, czy też nie. Dodam, że moja terapia polega i na tym, że pisałam pamiętnik przez kilka miesięcy. Pisałam nagminnie, taki nałóg. Pewnie też dużo mi to dało, jeśli chodzi o samoświadomość. Z tym, że narazie ta samoświadomość jest uciążliwa. Zbyt często. Spięta w kontaktach mówisz . To uciążliwe też. Prawie non stop to odczuwam. A inni chyba to widzą (a może nie?). Czuję się wtedy pominięta, nic niewarta, nie nadająca się do rozmowy. Trudno mi wyluzować. Jedynie podczas euforii i wtedy kiedy czuję się "nad", czuję się "wszystkim". Wtedy budzi się we mnie wielka ekstrawertyczka . Gadam co popadnie. Jak by była pijana. Masz może też wrażenie, że podczas sesji to nie Ty gadałaś, nie byłaś soba i tak dalej? Mam tak za każdym razem i denerwuje mnie to odczucie . Mówiłam o tym terapeutce z resztą. Chaotycznie tak, ale nie umiem myśleć dzisiaj.
  6. owszem, tak najprawdopodobniej jest. mechanizm wygląda następująco: skoro cię "opuściła" na czas urlopu, to znaczy, że "coś" musi byc z Tobą nie tak. nie wiem, poprostu jesteś jakaś ogólnie niefajna ale to zbyt bolesna informacja by ją znieść, więc projektujesz te swoje niefajne cechy na nią. to ona musi być zła i beznadziejna, skoro Cię porzuciła. a że jest totalnie zła? klasyczne rozszczepienie. tak, czy siak, nie miej wobec siebie żalu czy pretensji. nie ty jedna tak myślisz pamiętam, jak ja po smsie od mojej (odwołanie sesji) pomyślałam sobie, że oto robi to celowo, by sprawdzić mnie, jak zareaguję co było oczywiście kompletną bzdura i nieprawdą. No bo Ci terapeuci to ciągle tylko sprawdzają. Nic innego im w głowach . Ja nie wiem co to z nimi jest. trudno ocenić, jak było na prawdę, ale może poprostu powiedziała kilka opinii/faktów na twój temat, by Ci je uzmysłowić, a one Ci się nie spodobały co z resztą często się zdarza. nikt nie lubi słuchać na swój temat niechlubnej prawdy, ale czasami ona musi mówić takie rzeczy, żeby je uświadamiać. możliwe, że przejaskrawiasz jej zachowanie? Może przejaskrawiam. Właściwie to... na 99% przejaskrawiam. Ale sama nie wiem, bo samej sobie trudno mi zaufać i zastanowić się na spokojnie nad tym. 5-6 sesji masz za sobą na chwilę obecną? to całkiem niedużo, prawdopodobnie z tego co piszesz wasza relacja nie została jeszcze zawiązana, jeszcze nie do końca jej ufasz, tak mi sięwydaje. ale spokojnie, to przyjdzie samo. co do kierunków terapii, miałam na myśli tak ogólnie główne problemy które zgłaszałaś i główne cele które razem ustaliłyście. a z ciekawości jakie to cele? sama jestem ciekawa, bo u mnie na początku te cele były śmieszne, mogłoby się wydawać mało istotne, jak np. "umiejętność tworzenia trwałych relacji z ludźmi", czy "niepopadanie w regularne depresje" Tak, tylko tyle . Na początku czerwca zaczęłam tam chodzić. Ostatnio mnie terapeutka zapytała o cele, to kompletnie mnie wybiła z tropu. To w końcu powiedziałam (po "nie wiem"), że chcę, aby mnie uzdrowiła (tzn. jakoś tak - nie wiem dokładnie). Ale ja oczekuję widocznie jakichś czary-mary hokus pokus bęc. I po sprawie. Zastanowię się i nad tym, ale nie mogę jej pokazać, że jej brak dobrze na mnie wpłynął i zrobiłam postępy... To by znaczyło, że mi na niej zależy. Co ja sobie w ogóle wyobrażam? To by znaczyło, że mi na sobie zależy i na terapii. No przecież. Gadam jej o wszystkim na raz, ale nie wiem za co się przede wszystkim wziąć. Chyba najlepiej też za stany depresyjne. Z tym, że ona gada swoje - co mam wtedy zrobić - a ja nic. Bo brak sił, nie umiem, to jest ponad. Narazie nic do mnie nie trafia z jej słów. Co z tego, jeśli czymś się zajmę, jak i tak mnie w takich chwilach w tym nie ma i, chociaż wcześniej mam nadzieję, że będzie inaczej, to chcę wrócić do swoich czterech ścian. A jeśli chodzi o Twoje cele - pomogła Ci już w tym terapia ? Przynajmniej częściowo.
  7. Oj, chciałabym czuć się prawie normalnie. I nie bać się tej "normalności" oraz uciekać od niej bardziej, niż jej chcieć. Wolałabym już idealizować terapeutkę zamiast ciągle ją dewaluować. Może kiedyś . mordka36, chciałoby się napisać - nie przejmuj się, ale wiem jakie to wkurzające . Do tego trudne do zrealizowania.
  8. podobno najwiekszy wplyw maja doswiadczenia do drugiego roku zycia... wtedy przebywamy w wiekszosci z rodzicami, albo nie i to wtedy tez ich wina nie no spoko ja tam uwazam ze charakter moich dzieci w duzej mierze ksztaltowaly moje jazdy i to jest straszne Podobno... Ale tak do końca to nie wiadomo. Różne są czynniki. Ale co ja gadam. Powtarzam tylko to, co zostało już powiedziane. Nie wiem po co .
  9. zielona miętowa, ja w tej chwili nie umiem niczego pozytywnego powiedzieć (pomyśleć?) na temat terapeutki. Może to jakaś reakcja obronna, aby przetrwać jej urlop? Na początku było trudno - pierwsze trzy dni były jak żałoba. Nie wiem, czy to bardziej z powodu jej urlopu, czy też tego jak zakończyłam ostatnie spotkanie (a właściwie terapię w ogóle) . A może ona mnie sprawdzała? Trochę wielki ciężar na mnie zrzuciła - same (?) złe rzeczy na mój temat, na temat mojego zachowania i tak dalej. Poczułam się jakimś g*wnem nic niewartym. To się równało z nienawiścią do niej (a może za tym kryła się nienawiść do siebie, a obroną była nienawiść do niej? aby nie dopuścić do siebie myśli, że rzeczywiście jestem taaka zła), autodestrukcją. Potem "o jejku, ona taka dobra, a ja taka zła. ale mi wstyd! jestem okropna!". Z tym niezrozumieniem - mam wrażenie, że nikt nie rozumie i być może jest tak, że obojętnie czego by nie powiedziała - będę czuła się niezrozumiana. Hmm. W końcu sama nie wiem jak przekazać to, co mnie dręczy. Były chwile, gdy terapeutkę lubiłam i czułam zrozumienie, sympatię, ale potem znowu negatywne cechy przykrywały te dobre momenty (pff. co ja gadam. dopiero 5, czy 6 razy byłam ). Z kierunkiem terapii jest znowu tak, że też nie wiem w jakim kierunku pójść bym chciała i również każdy kierunek będzie zły? Spróbuję dalej z tą terapeutką. Może jakoś to będzie. Masz rację - nie ma sensu szukać. I tak nie znajdę nikogo, kto by podołał wymaganiom (których sama nie umiem określić).
  10. przytulam Cie czasami chcialabym nie czuc Dzięki :). Też bym czasem chciała... Choć jak nie czuję, to znowu chciałoby się czuć . Przepraszam, że teraz dopiero, ale komputer zepsuty był . Nie chcę o tym gadać nawet, nie chcę się do siebie przyznawać. A może przesadzam, nie wiem. Ostatnie dni to jakiś koszmar był. Oby jutro znowu było lepiej. Uff. Mi przeszło na szczeście . Znowu jestem na etapie "co za głupia baba". Moim największym problemem chyba jest ciągły lęk przed czymś, niepokój. Oprócz tego - wpadanie w obsesje na każdym kroku. Plus życie w krainie fantazji, jeśli chodzi o płeć przeciwną. Bycie pasożytem w domu. Chyba powinnam poszukać kogoś innego. Terapeutka zazwyczaj mnie wkurza całą swoją osobą. A może z każdą / każdym będzie coś "nie tak"?
  11. Mam dość... Znowu ktoś pokazał mi gdzie moje miejsce, do cholery! Ile razy jeszcze życie dokopie?! Nie chce mi się gadać nawet o co chodzi, ale albo facet się okazał kompletnym idiotą, albo gadał prawdę... Ale za grosz nie mam zaufania. Za dużo razy się zawiodłam. Znowu myśli samobójcze, znowu chcę uciec jak najdalej, nie wiem co ze sobą zrobić. Znowu autodestrukcja poszła. Kur...
  12. Ja się łudziłam kiedyś, że jak posprzątam, to będzie mi lepiej. Ale to takie pozory - nic się nie poukładało od tego. W sumie to kiedyś dawało jakąś tam ulgę, ale teraz już nie .
  13. Mój pies to mały taki, a agresywny bywa . Czarno w pysku ma. Nie mówiąc o tym jaki ma stosunek do innych osobników swojej populacji. Dziki ten pies mój . Za to go lubię. Burdel? To jest to! Bałaganię gdzie się da, zostawiam wszędzie po sobie ślady i nawet o tym nie wiem.
  14. Już kiedyś to czytałam, ale pobieżnie. Tym razem dokładniej. U mnie pasuje większość z impulsywnego typu. Jeśli już. Nawet przyczyny się zgadzają. Tak, tak. Chaos w dzieciństwie, brak poczucia bezpieczeństwa. Najchętniej przespałabym dzisiejszy dzień. Śniła. A następnie obudziła obok Pana Idealnego. Albo przynajmniej była umówiona.
  15. a jaką masz sytuację w domu? mieszkasz z rodzicami czy z kim? pare miesięcy moim zdaniem to o wiele zawcześnie żeby "wprowadzać" do rodziny nową osobę jako wybranka chociaż to zależy od kultury danej rodziny. w bardziej otwartych domach to pewnie typowe, u mnie nie miałoby szans Też myślę, że powinno się dłużej poczekać, jeśli w domu masz dzieci. Wiesz o co mi chodzi, bo wiesz jak to u mnie było.
  16. Nie o to chodzi, ale o to, abyś im bezpieczeństwo jakieś zapewniła. I jak będzie jakiś facet to nie od razu do domu z nim przychodzić, tylko dać sobie czas. Moja matka dość wcześnie z nimi przychodziła (zdaje mi się) i to był chyba błąd. Ale nie wiem. Może wcale to nie jej wina, a w większości wina ojca, a wszystko na nią zwalam tak często?
  17. mordka36, to byłoby najgorsze co mogłabyś zrobić. Dzieci miałyby traumę do końca życia i mogłyby się nie wygrzebać. Teraz jeszcze masz szansę wszystko naprawić!
  18. Oj tam od razu okrutnie . Ja się też cieszę, że nie tylko ja tak mam i chociaż w sieci można znaleźć osoby, które to rozumieją.
  19. Wysiłek fizyczny... Za dużo przeciwności . Trzeba wyjść, trzeba się przebrać, trzeba to, tamto... Za dużo roboty. . No tak bliskość fizyczna bez uczucia rzeczywiście jest niczym (chodzi mi tu i o przytulanie, cokolwiek). To fakt. I nawet alkohol nie sprawi, że stanie się inaczej. Ale człowiek i tak próbuje. Jak się trafi dwóch takich samych - ciekawie by było. Ale to chyba tylko w filmach tak działa. Rzeczywistość jest okrutniejsza . Piona . Oby nie było tak źle z tymi studiami jak myślę .
  20. No przecież innego można postawić na czyimś miejscu i też będzie dobrze. Chętnie bym czasem zamknęła gęby na kłódkę, wyłączyła mózg i była tylko ciałem. Tak bezpieczniej pewnie. Chciałoby się bliskości fizycznej, ale takiej "prawdziwej" to nie wiem... Chyba nie potrafię. A może zbyt surowo siebie oceniam. Może. Może. Ale ile razy można popełniać te same błędy? Zaczęłam od drugiej podstawówki szukać kogoś kto by zastąpił ojca. Tak mi się wydaje. Czegokolwiek bym nie robiła, to i tak jest źle, jeśli zależy. Dystans? Niemożliwy chyba. Może umiem sobie racjonalnie coś wytłumaczyć, ale co z tego? Ja już w miłość nie wierzę. Powierzę przez kilka dni, pragnę być blisko kogoś i dostaję w d^pę, i już nie wierzę. Za dużo z tym zachodu, za dużo mi się w głowie pierniczy. A co do takich "nienormalności" w relacji... Przy takich ludziach z problemami to ja się staję tą przymilną raczej i czuję się w związku z tym beznadziejnie. Ale tak, czy inaczej - do bliższych kontaktów nie dochodzi. Przynajmniej te studia masz . Ja nie wiem jak to ma niby wyglądać. Za rok pójdę pewnie. Tylko u mnie taki lęk jest przed sprawdzianami, że w szkole się nie zjawiam, więc co dopiero matura, egzaminy... W ogóle mam wielki lęk przed szkołą. Czasem nawet nie wiem o co chodzi. Nie wyobrażam sobie tego. W dodatku jak jest coś co MUSZĘ, to mam ochotę uciec od tego, staje się to wielkim ciężarem i wątpię, bym wytrwała w swoich planach (jak będą) w takim razie. A co w tym aspekcie życia, to chyba i w innych. Uff. Jak dobrze, że jest to forum. Chyba bym zwariowała, gdyby nie fora.
  21. Transfuse, tak. Mam w tym mistrza chyba. Takie zbyt normalne osoby to idą w odstawkę (ale mówię tu o facetach). A jak ktoś ma problemy to włącza mi się tryb Matki Teresy z Kalkuty chyba. Wtedy wszystko znoszę. Do czasu. Tylko jak ta osoba pojawi się ponownie, to na 99 procent znowu się w to wpakuję. Jak jest normalnie, to musi być nudno i aż mdłości biorą (przynajmniej dzisiaj tak sądzę). (tak apropo - fajny podpis ) Myślałam sobie przez te kilka dni, że normalne życie jest fajne. Chcę być szczęśliwa i inne pierdoły. Te wszystkie moje problemy to jakieś wyssane z palca itd. A teraz znowu myślę, że to były jakieś klapki na oczach i tyle. Nic w tym ciekawego. Życie zawodzi, więc nie warto żyć i myśleć normalnie. Znowu mi się włączają jakieś głupie marzenia . Wstyd gadać. W ogóle terapeutka tak zgadywała, że ja sądzę, że normalność jest nudna właśnie i tak dalej. Coś w tym guście. No i jestem między młotem, a kowadłem. No bo niby chcę, żeby mnie cudownie uzdrowiła, ale i pytanie "no co ze mnie zostanie? takie NIC" mi się pojawia. Raz jedno przeważa, potem drugie.
  22. O tak, tak! Gdy komuś zależy, a ja mam tę osobę gdzieś (tak naprawdę), to czuję się świetnie. Tak fajnie i błogo jest, kiedy to ja jestem górą. No przecież. TO rzeczywiście okrutne. Ha! Najlepsze jest to, że towarzystwo otaczające mnie na co dzień nie wie, że ja taka. Ale prawda i tak kiedyś wychodzi. W sumie to i byłoby mi z tym lepiej. O ile by mnie zaakceptowali. Sama nie wiem. W "euforii" (czy czymś podobnym?) zdarza mi się pokazywać, że mam wszystko w nosie. To tak jedynie. Pamiętam jak uśmiechem (satysfakcją?) na ustach powiedziałam, że z kimś tam niczego nie będzie. A chłopakowi chyba przykro było i w ogóle. Sama nie wiem jak do tego podchodziłam, ale z taką reakcją się spotkałam "i jeszcze się śmieje". Chyba powinnam zniknąć z tej planety, bo skoro w rok się tak pogorszyło, to co będzie za dwa?
  23. Ja jestem albo całkowicie chłodna = pokazuję swoje humorki i mam gdzieś, czy kogoś ranię, czy nie. Jeszcze rok temu chyba tak nie było . A jak mi zależy = emocjonalnie całkowicie jestem zależna, uzależniona na starcie. Ten ktoś jest Bogiem. Ale nie wiem, czy i wtedy czasem nie wydaję się wredna, bo przecież muszę ukryć tę moją zależność. Nie wolno mi pokazać bliskości, bo to się obróci przeciwko mnie. Na pewno! A biada temu "Bogu", kiedy zacznie mu zależeć... Ciekawe co bym zrobiła. Nie wiem sama. Na moje szczęście albo nieszczęście - do takiej sytuacji jeszcze nie doszło. Jest albo - albo. Teraz to już chyba całkowicie się wypalę i nie będę okazywała żadnego ciepła, nic. Po co? Lepiej wychodzę na tym, kiedy wszystko mi jedno albo tak tylko sobie z kimś żartuję. Wtedy skaczą, pragną i co tam jeszcze. Dałam życiu, Bogu (temu prawdziwemu) szansę, ale na mnie nie spojrzał. Ma mnie gdzieś widocznie. A przez te kilka dni to nawet wiarę jakąś miałam. (tak dziewczynko. łudź się dalej, że On spojrzy na Ciebie, bo nie dość dzieci ma do zaspokojenia na tym świecie) Teraz ja się będę świetnie bawić. (tak. no pewnie. a potem płakać ) I tak mi nie zależało chyba. Chciałam tylko mieć jakiegoś Pana Idealnego w głowie, bo tego mi brakowało. Ale czy ja wiem jaka jest prawda...
  24. To samo zrobiłam, kiedy byłam strasznie wkurzona na terapeutkę... . "A masz za swoje! A patrz!". Chciałam tylko pokazać i sobie pójść, ale nie wyszło. Nawet nie przyznałam, że to przez nią. Ale gdzieś to we mnie siedzi i boję się, że prędze, czy później to wyjdzie. Owocnej sesji . To też świetnie znam... Przez kilka dni żyłam w złudzeniu, że wszystko ze mną w porządku. W ogóle to przecież nic mi nie jest. Jestem normalna i czuję się świetnie. Tak... Kilka dni. Sporo.
×