Skocz do zawartości
Nerwica.com

moyraa

Użytkownik
  • Postów

    474
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez moyraa

  1. mordka36, chodzi o te w języku angielskim ? Jeśli tak, to niestety kiepsko pewnie będzie ze zrozumieniem . W końcu wyszłam ze swojej skorupy i zdołałam przeprowadzić rozmowę. Przez pół dnia miałam głupie wrażenie, że jak tylko się odezwę, to każde słowo będzie równe mojemu "zniknięciu", więc "nic nie słyszę, nic nie mówię" i niech nikt w to nie ingeruje. To już nie pierwszy raz. Każde słowo mojej matki wtedy mnie wkurza i "wyżera", a z nikim innym gadać też nie mogę, bo tak jakby każde słowo jest obce, nie moje - jak bym się nagle cała rozpadła. Nie wiem dlaczego tu o tym piszę, ale chyba muszę się po prostu wygadać, a wiem, że nie spotkam się tutaj z niezrozumieniem. Nie wiem, czy to typowe dla tego zaburzenia, czy innego, ale pewnie do normalnych zachowań to nie należy... W tym już chyba osiągnęłam mistrzostwo (chociaż przed ludźmi udaję jaka to ze mnie optymistka jest, pewna swoich racji i w ogóle. A może się mylę). Co do scenariuszy - z powodu nieradzenia sobie z nimi pragnę, żeby tylko coś się stało, aby nie doszło do danego wydarzenia. Obojętnie, czy to rozmowa, czy chociażby dojazd do szkoły. Jestem w samochodzie i tak bardzo się boję, że chcę zniknąć. Nie żaden wypadek, czy coś. Sama nie wiem co, ale niech COŚ się stanie. Wiem, że to naiwne, ale w takich momentach to się nie liczy. Czuję się sparaliżowana przez byle głupotę. Z tych mniej dosłownych form dowalania sobie - zajmuję się czymś obsesyjnie, rzutuje to na całe moje życie, a potem "ojej, to chyba też jakaś forma niszczenia siebie". Wmawiam sobie,że "nie, gdzie tam", dopiero potem świadomie sobie z tego zdaję sprawę jak już tym skończę i wybiorę co innego. Zauważyłam, że zainteresowania, które do tego schematu nie pasują nudzą mi się z prędkością światła - coś jest nie halo, jest zbyt dobrze. Oczywiście nikt inny krytykować tego nie może, wkurzam się wtedy strasznie i nie przyznaję się do tego, że to może źle na mnie działać. Robię wszystko, by udowodnić słowami, że tak nie jest i że to jest w porządku. Trudno z takiego myślenia wyjść, bo jeśli wyjdę z tego - czy nie zostanę z niczym? -- 17 lip 2012, 15:00 -- Nadal nie mogę pogodzić się z faktem, że całe moje życie to niszczenie siebie i nic innego frajdy nie sprawia . A najlepsze jest to, że jak jestem w cudownym nastroju to w ogóle nie wiem o co "tamtej" chodzi. Przecież wszystko jest super, kolorowo i świat jest piękny (na chwilę...). Próbuję zrozumieć siebie i nie wiem już jakiej teorii się łapać, bo w różnym widzę to świetle.
  2. Może momentami coś da się sobie przetłumaczyć, ale zazwyczaj to nie jest takie proste. Przynajmniej u mnie . Ja dzisiaj kompletnie nie wiem co się dzieje. Nie panuję. Najpierw rano byłam wściekła, potem całkiem znikłam, nie odzywałam się. Denerwowało mnie każde słowo. Tylko wybąknęłam "nie mów do mnie nic". Jak na złość akurat dzisiaj miałam wizytę u psychoterapeutki. A może to właśnie dlatego taka reakcja? Nie wiem. Tak tylko gdybam . Czekam przed gabinetem i wgłębi ducha myślałam sobie, żeby coś nie wyszło, byle by tam nie iść. Układałam sobie scenariusze - od wybuchów, po milczenie i ucieczkę (w efekcie czego wszyscy by się na mnie dziwnie patrzyli). Jak się okazało - w dodatku termin był pół godziny później niż myślałam. Byłam pewna, że po prostu sobie olała i nie przyszła na odpowiednią godzinę (co też było odpowiednim powodem, by zwiać), dopiero mama mnie uświadomiła . Jednak nie miałam siły już 20 minut wytrzymać z moimi wizjami na temat tej wizyty i ... uciekłam . Poszłam pieszo do domu, byle przed siebie, nie znałam drogi szczerze powiedziawszy, a to mnie jeszcze bardziej nakręcało. Wstyd mi . A może to obrona przed leczeniem? żebym to wiedziała. Wydaje mi się, że w ogóle nie wiem co robię dzisiaj. Ja nie mam już sił do siebie. Naprawdę. Jak bym stanowiła jakąś odrębność . O związkach to już szkoda gadać - zazwyczaj kończy się na pisaniu, w żadnym bliższym nie byłam. Ostatnie takie "zabawy" kończyły się kończeniem znajomości z mojej strony chyba z 5 razy, aby potem stwierdzić, że on niczemu winien... Ale ogólnie było to skomplikowane i szkoda wspominać. Ostatnio coś się zaczęło i skończyło na dwóch spotkaniach. 5 lat miałam słabość do chłopaka, a na drugim spotkaniu już mi coś nie grało - to bez sensu, nic nie czuję itd. Tylko na chwilę miałam wrażenie, że "to jest to". Skończyło się jednak tak po prostu. Ale to może i dobrze.
  3. mordka36, zazdroszczę, że tak łatwo Ci to przychodzi. Gdyby to dla wszystkich było takie proste... Mnie świadomość problemu (nie mam diagnozy, więc nie mogę go nazwać) narazie bardziej dobija niż przynosi ulgę. Wiecznie wszystko rozkładam na części pierwsze, ale i tak pesymizm przebija wszystko i uczucia biorą górę. Czy macie czasem sytuacje, że chwile "pachną" jakąś chwilą z przeszłości? Jak by się tam było, tylko jakieś obrazy migają, ale bez przypominania sobie szczegółów. Nie wiem jak to określić. To nie jest zwykłe wspomnienie, tylko po prostu w takich momentach czuję się jak bym tam była duchowo i czuję atmosferę tego momentu, wolności (?). Sztucznie nie da się tego przywołać, samo przychodzi i odchodzi.
  4. Oby mi się udało to zasygnalizować. Ale krucho to widzę . No co ty. Nie odebrałam tego tak . Zdaję chyba rozszerzony niemiecki, polski i matę (może rozszerzoną, choć nie wiem. mam duże braki z powodu nieobecności w szkole) - wiadomo , podstawowy angielski. Nie mam jednak pojęcia gdzie iść na studia. Ciągle zmieniam zdanie. Właściwie już boję się obierać jakikolwiek kierunek działań . Studia to jednak też obowiązkowe szkolenie się w jakieś dziedzinie = pewien mus = katorga. I tak sobie koło zamykam . Na ten temat też już wymyślałam sobie swoje teorie. Z tym, że one chyba były ucieczką od jakichkolwiek zależności i obowiązków. A bez obowiązków też źle, bo umysł wariuje.
  5. Ogólnie z resztą mam problem z koncentracją i pamięcią. Pamiętam jak w podstawówce ryczałam, bo musiałam się czegoś nauczyć. Z tym, że wtedy materiału było mało i miałam bardzo dobrą średnią. Potem zaczęły się schodki. W liceum to już w ogóle masakra. "Nie zabieram się nawet za to, bo i tak tego nie ogarnę". Bierze mnie jasna cholera jak mam 5 minut skupić się na czymś, czego nie lubię, co muszę. A jak już ogarnę w miarę, to tak bardzo boję się, że coś wyleci mi z pamięci, że stres mnie zżera. Wolę więc nie umieć nic i stresu nie mieć... Chociaż potem się okazuję, że bez stresu się nie da i mam ochotę stamtąd uciec. Jakoś nad tym panuję i nie uciekam, ale to spięcie w głowie jest coraz gorsze. Boję się co będzie po wakacjach, a teraz matura... . Hmm... Możliwe,że tak jest zielona miętowa . Pewnie stąd też dziwne stany jak np. myśli, że jestem wybrana przez Boga i muszę coś z tym zrobić (ale nie wiem co, jestem bezradna) albo wręcz przeciwnie - jestem po drugiej stronie i kpię sobie jak mogę być tak dobroduszna i tak dalej. Albo jeszcze inaczej - ogromna euforia. Nie są to jednak stany psychotyczne - częściowo mam zachowaną swiadomość. Nawet mówiłam psycholog, że wydaje mi się, że to nie ja mówię tylko ktoś inny. Mam nadzieję, że nie odbierze tego testu zbyt poważnie. Powinnam się zdać na jej wiedzę, ale trudno mi zaufać autorytetom (być może dlatego, bo w dzieciństwie nie miałam za bardzo na kim się wzorować), bo chociaż moje poczucie własnej wartości jest bardzo niskie, to "ja zawsze wiem lepiej". Nie trafiają do mnie żadne argumenty. Chyba, że na chwilę, aby później się na siebie wkurzyć, bo "nie zaprzeczyłam, nie powiedziałam co myślę". A co do wczorajszej wizyty - no właśnie tak jak mówisz. Mój umysł nie był w tym miejscu. Raczej mówiłam jak automat o swoich objawach i tyle. Zamiast powiedzieć, że nie wiem co mam myśleć i w ogóle (albo, że jest inaczej), to tylko grzecznie stwierdziłam, że muszę to przemyśleć i się wymigałam. Może kiedyś w końcu trafię na sesję w takim stanie, kiedy moja logika jest stuprocentowa i jasno myślę. Jak narazie to ukrywam się za skorupą.
  6. Jestem zła na siebie. Byłam na teście MMPI. Były wyniki (tzn. nie znam szczegółów). Wyszło na to, że to wszystko na tle nerwowym. Z tym, że... Nie byłam szczera? Sama nie wiem. Mam wrażenie, że stworzyłam sobie jakiś obraz siebie i się go trzymałam podczas testu i nijak nie wiedziałam jak odpowiedzieć, by w tym wszystkim byłam JA. W dodatku jestem na siebie zła z tego powodu, że podczas rozmowy miałam taką pustkę w głowie, że nie byłam w stanie sprzeciwić się temu, co słyszałam. Potakiwałam jak grzeczny piesek. Później miałam ochotę powiedzieć wszystko na opak. A przecież wiem, że sporo rzeczy w moim umyśle dzieje się niezależnie (?) ode mnie. Coś niby cieszy, później nie. Do tego stany, kiedy w dużej części tracę świadomość i nie kontroluję tego, co robię albo pustka, która zabija, kilkudniowe stany depresyjne. Do tego ataki paniki, histerii (?) - mały stres narasta do rangi słonia i nie umiem nad tym zapanować. Jest obiektywnie dobrze - subiektywnie jest jeszcze gorzej, bo mam świadomość, że zaraz mogę to stracić, pewnie zaraz wszystko "wyleci mi z rąk". Chaos w głowie, całkiem odmienne "ja" - raz złe, zupełnie pozbawione zasad moralnych (kpię sobie z nich i tyle), później wyrzuty sumienia pt "jak ja tak mogłam myśleć?!", rosnąca nienawiść - przede wszystkim do siebie i do matki. I do facetów - jeżeli komuś zależy. Przyjaciół czasem mam za rodzinę, aby później byli mi całkowicie obojętni i w ogóle na nich nie zależało. Nie zdawałabym sobie z tego sprawy, gdyby nie to, że prowadzę pamiętnik. Każde zdanie, które przeczytam lub usłyszę wpływa na mnie diametralnie (chociaż to też w zależności od dnia i nastroju - czy czuję się Kimś, czy też nikim...). Właściwie mam wrażenie, że poglądów własnych nie mam. Ciągle wszystko zmieniam i już mnie to męczy. Za co się nie zabiorę - popadam w obsesję, skrajności. Czy to, do cholery, jest jedynie na tle nerwicowym? Całe moje życie dominują moje nastroje, lęk, obsesje i wiele innych. W oczach terapeutki (to nie ta, która robiła testy) widzę bezradność i znudzenie, a w testach wyszło na to, że nie mogę uporać się z przeszłością. A może to nie ma aż tak dużego wpływu? Już sama nie wiem co mam myśleć. Jetem wściekła. Tylko nie wiem na kogo bardziej - na siebie, czy na psycholog, która dała mi ten test. Musiałam się wygadać, bo już mnie to przerasta. Wkurza mnie bagatelizowanie problemu. Chociaż chyba sama jestem sobie winna. Najchętniej pocięłabym siebie siedzącą wczoraj na tym krześle. Z drugiej strony sama już nie wiem, czy chcę, aby było lepiej. Chcę być szczęśliwa, ale i nuży mnie to, co dla innych jest odpowiednikiem szczęśliwego życia. Nuży mnie większość rzeczy. I tak dokąd bym nie poszła - nie ucieknę od swojego umysłu i uwięzienia w nim. Mam ochotę uciec gdzieś daleko i obudzić się w niebie. Jakkolwiek to brzmi. Najbardziej boli to, że wiem, że mam duży problem ze sobą i fakt, że uświadomiłam sobie, że to nie ze światem jest "coś nie tak", a ze mną. Nie mam kontroli nad sobą. To ja jestem do wymiany i coś ze mną nie gra. Jednak nie umiem tego przedstawić. -- 15 lip 2012, 19:05 -- Dezorganizuje mi to całe życie - z roku na rok coraz bardziej. A teraz już z miesiąca na miesiąc... Kompletnie nie odnajduję się w życiu. Nigdy nie jest "normalnie", nigdy nie jestem "tutaj" - zawsze gdzieś pod albo gdzieś nad ziemią. Nie ma jedności. Zawsze źle. Zawsze głowa mi podsuwa myśl, że coś jest nie tak jak ma być. -- 15 lip 2012, 19:13 -- Chcąc nie chcąc ukrywam przed psychologami to, jak cierpię. Mówię czasem wszystko z uśmiechem na twarzy, jak by nic się działo i to wszystko było dla mnie normalne. Nie skupiam się na słowach terapeutki. Nie pamiętam co mi mówi. Prawie w ogóle. Ona gada, a ja myślę o czymś innym. Albo też mam kompletną pustkę i siedzę cicho, nic do mnie nie dociera, jak bym była gdzieś za ścianą, nie wiem co mam myśleć i mówić. Sama sobie przez to szkodzę, ale nie mogę tego kontrolować.
  7. To okay . Z fotografią też już miałam szał. Kupiłam lustrzankę. Czasem po nią sięgam, ale zapał minął i nie wraca. Albo wraca na chwilę - jeden dzień. Miałam już i kupować pianino elektroniczne, ale na szczęście coś wyszło nie tak jak chciałam. Od lat sobie mówię że MUSZĘ mieć pianino i wtedy będę grała. Ale sama nie wiem, czy tak by było. Keyboard mam od dawien dawna i nie gram. A przecież dla chętnego nic trudnego - znaleźć sobie okazję do grania, skorzystać z tego co się ma. Ale nie. Ja muszę mieć pianino. Wtedy dopiero mój zapał będzie taki, jaki ma być. Jak dziecko z zachciankami. Z tym, że dziecko ma tańsze zachcianki i nie na raty .
  8. WŁaśnie nigdy nie potrafię zrozumieć mojej matki, która zdecydować się nie może . Też zawsze przymierzam, jest ok - biorę, jest nie ok - nie biorę. I koniec. Kropka. Nie raz zdarza się, że nie chodze w tych ciuchach wcale, ale kto by się uczył na błędach... Szkoda, że nie mam ostatnio na co zbierać. Ubzdurałam sobie, że będę wykonywała grafikę komputerową - kupiłam tablet dość dobry, książkę... i nic . Ani razu nie użyłam. Sorry jeśli piszę nieskładnie, ale dzisiaj jakiś chaos mam. -- 07 lip 2012, 19:50 -- Najgorzej jak podczas takich lotów zabraknie czegoś ciekawego do robienia. Pustka, pustka, pustka... I znów dół. Bezsens.
  9. U mnie objawia się to dodatkowo tym, że mam w nosie co ludzie sobie pomyślą. Chcę być w centrum uwagi, nie peszy mnie to. Zazwyczaj jestem dość nieśmiała, nie patrzę na innych z pewnością w oczach (tak sądzę). A jak mnie nachodzi TA chwila, to nagle jestem na szczycie, mogę wszystko. No właśnie... Zakupy. Dobrze, że nie zarabiam jeszcze sama . Zdarza mi się impulsywnie kupować - szczególnie książki albo jakieś hobbystyczne sprawki. Dzisiaj akurat chodziłam, szłam przed siebie. Chciałam się zgubić, ale jakoś mi się nie udało . Później znów wróciło, to pobiegałam sobie po domu i też słuchałam mocnej muzyki. I chyba częściej będę z tego korzystać, bo rzeczywiście świetne . Żeby tak opanować tą chęć przygód wtedy... No tak. Umawianie się, a potem chęć odmówienia 5 razy. Myślę, że wszystko będzie super, bo czuję się super. A tu mi to wspaniałe uczucie mija... I co teraz? Wielka chęć na imprezę, więc oczywiście mówię, że pójdę. Ale nie, jednak nie idę... Albo jednak tak. Ogólnie doły u mnie zazwyczaj górują - w zależności też od tego co akurat w moim życiu się dzieje. Z pomysłami mam tak samo . Plus plany na życie, wielkie odkrycia sensu życia i inne głupoty. Powiedziałam sobie ostatnio, że muszę przeczytać dużo książek o narkomanii, bo chciałabym na ten temat napisać jakąś powieść. Jasne... Teraz się z tego śmieje, ale generalnie to to mnie przerasta.
  10. Energia mnie rozpiera! Jakieś 3 godziny temu był dół kompletny. Mimo wszystko zdecydowałam się pojechać gdzieś. Podczas jazdy na jakieś 10 minut całkowicie zatraciłam się w myślach i nagle ogarnęła mnie taka euforia, że nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Wszystko fajnie, tylko co z tą energią zrobić? Jak ją dobrze spożytkować? Tak, aby niczego nie żałować... Oczywiście z emocji odezwałam się do kogoś, do kogo dzisiaj odzywać się nie powinnam + wykroczenia dietetyczne . Chciałam, aby dzień dzisiejszy był ciekawy i już. Pewnie kiedy "spadnę już na ziemię" perfekcjonizm da o sobie znać - "po co to robiłaś ty idiotko?! Nie Twoja kolej!". Znowu będzie płacz i zgrzytanie zębów. Jak radzicie sobie z euforią? Macie jakieś dobre metody? Chociaż z drugiej strony... czy przy tak silnych emocjach i pozytywnych wrażeniach myśli się racjonalnie? Trudno to ogarnąć.
  11. Dzięki wielkie :*. Ja też przytulam mocno :*. Naprawdę fajnie jest wiedzieć, że nie jestem sama. Chociaż wolałabym, aby inni nie cierpieli z podobnych powodów (tak. ja z tych za bardzo empatycznych... stety lub niestety ). Tak, leczę się. Chodzę na terapię. Dzisiaj byłam trzeci raz. Weszłam do gabinetu naprawdę radosna i myślałam, że jest lepiej. Potem zdałam sobie sprawę, że się bardzo myliłam. Na okrągło to samo. "Przecież wszystko ze mną w porządku. Jestem najszczęśliwsza na świecie". Godzinę później, czy tam góra kilka godzin "wszystko jest do bani, kompletnie sobie nie radzę". Mam nadzieję, że siebie zaskoczę i docenię czas, kiedy nie będę musiała się martwić o to, czy mnie oleje. Choć tyle razy już... Od gimnazjum robi się coraz gorzej . Teraz mam 18 lat i zamiast cieszyć się życiem, to zazwyczaj się zamartwiam i zbyt często brak mi sił na cokolwiek, na docenianie czegokolwiek.
  12. O to chodzi, że właśnie nic się nie stało, a ja nie umiem sobie przetłumaczyć. A nie chcę robić z siebie wariatki i czepiać się bez powodu, osaczać. Już nie raz sporo na tym traciłam . To dopiero się rozkręca, nawet ze sobą nie jesteśmy, a ja już w środku wiariuję. Muszę sama sobie z tym poradzić, a gadanie o problemach z emocjami, z którymi się borykam to nie byłby najlepszy start. Tylko jak sobie radzić...
  13. I zamartwiam się znowu, że "to koniec", "nie ma już nic". Wiem, że to bez sensu, bo nie mam właściwie powodu, aby tak oceniać relacje z jedną osobą... a mimo wszystko zżera mnie wewnętrzny ból i ogromny strach. Ciągłe myśli "co zrobiłam nie tak? co takiego powiedziałam? On już nie chce. Na pewno". Niech mnie ktoś stuknie w głowę . Tak porządnie. Kiedy skończy się ta okropna walka, którą w sobie toczę? Jak być szczęśliwą z kimś, jeśli samemu się nie da, a pojawienie się drugiej osoby jest równoznaczne z dużo większymi wahaniami nastrojów, których kompletnie nie potrafię ogarnąć. Tak bardzo pragnę, a tak bardzo cierpię. Pustka. Euforia. Ból. Strach. Pustka. Euforia. Ból. Strach. Boję się. Boję się, że kiedyś wyjdą na wierzch brudy mojej duszy i wszystko zepsuję. Narazie kontroluję, bo wiem, że to wina moich do bólu pesymistycznych myśli, a nie rzeczywistości. Ale co potem? Jak długo będę mogła to ukrywać? Musiałam się wygadać.
  14. Oby, oby oby. Czasem już nie wytrzymuję ze sobą. Skończyłam dzisiaj czytać "Uratuj mnie". Ksiązka napawa wielkim optymizmem co do wyleczenia. Także jak ktoś nie czytał - z całego serca mogę polecić. Tyle się gada o tym, że zaburzenia osobowości można jedynie trzymać w ryzach, a jednak są przypadki całkowitego wyjścia z tych schematów.
  15. *Monika*, racja . Ale tak czy inaczej - trudno jest się zdobyć na otwartość. Na forum to jeszcze, ale w realnym życiu... Jest jak jest. Ale będę walczyć. Nie będzie łatwo, bo robię krok w przód i dwa w tył... ale musi się udać. No pewnie to już jest jakiś pierwszy krok . Przez długi czas nie zdawałam sobie sprawy z problemu - z relacjami, złością, lękiem, zaburzeń w odżywianiu itd. Jestem teraz często w domu nie do wytrzymania przez to wszystko, ale to chyba znaczy, że coś zaczyna się dziać.
  16. Wyobrażam sobie jakie to musiało być trudne. Szkoda, że my musimy płacić za błędy rodziców... Obym tylko kiedyś nie przeniosła schematu na kolejne pokolenie .
  17. Ja mieszkam tylko z matką i jedynie ona mnie wychowywała. Kiedyś myślałam, że to dobrze, a od lat wychodzą braki . Tym bardziej, że właściwie czułam się wychowywana sama przez siebie. No cóż. Matka też lekko nie miała, ale trudno pozbyć się nienawiści i żalu wobec tego, co było. Ehh. Mam ogromną potrzebę wyżalenia się dzisiaj .
  18. Złość jest najgorsza, jeśli w pobliżu jest matka. :/ Najtrudniej wtedy mi to kontrolować, chociaż trochę. gdyby to było złe to byłabym żoną Belzebuba Hahaha. Nie mogę .
  19. A ty z centrum śląska jesteś, czy bardziej z ubocza? :) Hmm, może kanał nie zawsze. Ale zazwyczaj tak to się kończy. Albo, dla odmiany, złością o wszystko. Ogólnie mnóstwo we mnie gniewu, żalu i wszystkiego co najgorsze. Tym bardziej w chwili obecnej - rozpoczęcie terapii, rozdrapywanie starych ran, wracanie do uczuć z przeszłości... Euforie oczywiście też bywają. Wtedy sobie myślę "ahh, no nie mam problemu. wszystko jest wspaniale!".
  20. Sama nie wiem, czy złe . Z tym, że zazwyczaj "bagno" murowane . Górny Śląsk . A ty?
  21. *Monika*, widzę, że już w drugim wątku się spotykamy . Wydawało mi się dziś przez chwilę, że osiągnęłam jakiś spokój. Wszystko jednak jest chwilowe. Nie wiadomo dlaczego, tak po prostu ten względny spokój znika . Najgorsze jest to, że jak już jest "normalnie", to czuję się z tym niekomfortowo. Podświadomie dążę więc wciąż do skrajnych emocji .
  22. DddMan, szkoda, że nie wszyscy chcą dać sobie pomóc. Zgasła w nich nadzieja, czy też nie umieją jej odkryć... albo nie chcą, boją się. Życzę Ci jednak, aby było dobrze. Pewnie i tak odbierzesz mój post jak posty reszty osób tutaj, ale trudno. Chcemy dać Ci jakąś nić, która pozwoli Ci szukać wyjścia - dobrego wyjścia. I życzę przede wszystkim zmiany podejścia . Zarówno do kobiet . W pewnym sensie Cię rozumiem. Utyka się w takim miejscu i nie wiesz jak wyjść... Ale pewnie jakoś się da. Tak czy inaczej - nikt Cię nie uratuje, jeżeli sam nie podasz sobie ręki albo chociaż "koniuszka palca". A tak w ogóle... Chciałam się przywitać w tym wątku . Nie mam zdiagnozowanego BPD. Mam sporo cech na to wskazujących, ale jak jest - okaże się po wynikach z testu MMPI i kolejnych rozmowach z terapeutą. Lubię was czytać, więc się przyłączam .
×