Ja wolałam mieć jedną, prawdziwą przyjaciółkę, niż grupę kumpeli (a że później zawsze się okazywało, że moje 'przyjaciółki' mają odmienne zdanie to inna sprawa).
Wczorajsza wizyta w mojej przyszłej szkole dała mi do myślenia przed snem. Wszystkie wspomnienia dotyczące rozpoczęcia nauki w gimnazjum wróciły. Znów będę sama, z klasy nie będę znała praktycznie nikogo, będę nieogarnięta, będę wstydziła się swojej samotności... Stała w kącie, przygnieciona tłumem ludzi, ich obecnością.
Spotkam Ją - zapalnik, osobę, przez którą wszystkie moje problemy, które jakoś utrzymywałam, runęły i przygniotły mnie. To przez nią zaczęłam się ciąć i też przez nią zupełnie zdziczałam względem ludzi. Nie widziałam ją ponad pół roku, we wrześniu będzie słodka rocznica. Cudownie.
Nienawidzę swojej szkoły, ale do nowej też nie chcę iść. Może i jestem tu samotna, ale tam też będę. Tutaj mam przynajmniej swoją matematyczkę, którą kocham i która zastępuje mi matkę.
Nie chcę tego zmieniać.
Boję się każdego kroku w przód, bo wiem co mnie czeka.