Skocz do zawartości
Nerwica.com

naranja

Użytkownik
  • Postów

    769
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez naranja

  1. ????????????? Wiesz co... tym stwierdzeniem to przekraczasz wszelkie granice rozsądku, sorry Urodziłaś się jako małe, niewinne i bezbronne dziecko, jak każdy z nas, a zboczeńcem to był Twój ojciec i jego działania spowodowały wszelkie kłopoty i problemy, jakie są teraz Twoim udziałem (w tym jakieś "zboczeńce" tendencje, które przejawiasz, cokolwiek masz na myśli). Matka też lepsza nie była, skoro Ci nie pomogła, skoro nie dała Ci takiej bliskości, abyś mogła jej powiedzieć wszystko i tym samym jest współtwórcą twoich kłopotów. Wiec kochanie, trochę logiki i realizmu! Dziwne byłoby gdybyś po takich przejściach była zadowoloną grzeczną dziewczynką żyjącą sobie spokojnie. Skoro, jak twierdzisz, "sprawiasz kłopoty", to znaczy, że Ci bardzo źle i nikt tego nie widzi. Idziesz na konsultacje na 7f w końcu?
  2. Korba napisała wczoraj czy przedwczoraj, że ona też ma anhedonię. Korba, dlaczego czujesz się idiotycznie, że nie chcesz iść na oddział? I czemu poczucie winy?Idiotyczne to by było jakbyś tam poszła bezmyślnie, nie przemyślawszy kwestii z pracą. I na odwrót - jakbyś zrezygnowała z 7f bez dogłębnych refleksji. Sprawa jest trudna w Twoim przypadku, ale musisz się w końcu opowiedzieć za tym, co będzie lepsze dla Ciebie. W sumie jak nie masz konkretnego terminu na 7f to może daj sobie czas? Możemy zrobić tak, że jak ja tam będę to mogę Ci dać cynk, jak tam jest. W sumie to pewnie też niewiele dla Ciebie zmieni, no ale jak się zorientowałam, pomijając kwestię Twojej pracy, to mamy podobne obawy w związku z Krakowem. Do tego czasu może coś się już u Ciebie wyklaruje na tak lub nie, a może moje doświadczenia i refleksje z oddziału Ci pomogą? Jej, ja już za miesiąc idę...
  3. naranja, dziękuję Ci bardzo. wspominałam pewnie, że mam siostrę, ale nie mam od niej żadnego wsparcia, ona nie akceptuje mojego zaburzenia, ignoruje mnie, nawet nie rozmawiamy o moim samopoczuciu. pierwsza i ostatnia nasza rozmowa o borderze skończyła się okropną awanturą. wczoraj przeglądałam ulotkę leku, który biorę i pisało w niej, że pojawiają się myśli s. i nadmierna nerwowość i warto uprzedzić o tym bliskich, no cóż, a kogóż to ja mam uprzedzić.. strasznie przykro mi się zrobiło. miałam wczoraj koszmarne popołudnie i wieczór, wręcz psychotyczny nastrój, nastawiony na skrzywdzenie siebie we wszelkie możliwe sposoby. nie wiem jak udało mi się to powstrzymać, bo byłam w istnym szale Korba, heloł, nie odpowiedziałaś mi o 7f. Za to napisałaś dużo o tym, że chcesz siebie skrzywdzić. Jak będziesz na oddziale to chociażby uprzedzisz lekarza albo mnie i inne osoby. Ja rozumiem Twój dylemat, ale... to co robisz to jest moim zdaniem straszny paradoks! Ty romansujesz ze śmiercią, jesteś w samobójczym szale, a jednocześnie trzymasz się swojej pracy jak rzep psiego ogona. Czy wiesz, że jak zrobisz sobie krzywdę na śmierć to zarazem stracisz tę pracę? Piszę to w taki sposób, bo nie umiem chyba inaczej przekazać Ci, jak się martwię tym, co robisz. Pomyśl, skoro tak, jak żyjesz teraz, jesteś w takim stanie, że możesz się zabić to co Ci szkodzi zaryzykować?? Więcej niż życia już się stracić nie da.
  4. Emocjonalnie...? A co ma wynikać z samego gadania? Wiesz, ja jak jestem odcięta od emocji to też mogę powiedzieć o WSZYSTKIM. Ale bez przeżywania nie będzie zmiany w samopoczuciu. Musisz chyba znaleźć taką osobę przy której poczujesz, że chcesz się otworzyć, poczuć coś. Chyba najpierw warto byłoby popracować nad tym, co podtrzymuje Twoją emocjonalną blokadę, bo przecież ona z jakichś powodów jest. Dobry terapeuta może Ci pomóc w tym. Nie dziwię Ci się, że chłodny niezaangażowany analityk z 7f Ci w tym nie pomógł, Tobie chyba jest potrzebna bardziej dynamiczna metoda, z osobą bardziej aktywną i empatyczną. Zastanów się może przy jakich osobach-terapeutach masz najsilniejszą, a przy jakich najmniejszą blokadę. No i zastanów się, czy jesteś gotowa na większe cierpienie niż teraz - bo gdy odmrozisz emocje to najprawdopodobniej zetkniesz się z bardzo trudnymi i bolesnymi uczuciami. Tak widzę to Twoje zamrożenie, choć oczywiście mogę się mylić... Mam też wrażenie, że paradoksalnie nie chcesz się - z jednej strony- pozbyć tego "braku uczuć", być może właśnie ze względu na to, że ta znieczulica broni Ci przed trudnymi emocjami? Ty się wręcz identyfikujesz z tym swoim objawem, nawet Twój nick to "Brak uczuć" - może aby (podświadomie!) pokazać ludziom, że Ciebie niczym nie można zranić?
  5. Smutne jest to, że przez różne zranienia i przykre doświadczenia życiowe, akt, który tworzy nowego człowieka, nową duszę, napawa niektórych z nas wstrętem, bólem, przygnębieniem... bo przecież bez seksu nie ma ludzi, nie ma nowych duszyczek. Przez ten fakt seks jest czymś doniosłym, ważnym i cudownym i jaka to ogromna strata i niesprawiedliwość, że tak nas okaleczono, że mamy trudności, aby to poczuć... Ciekawe, czy te rany mogą się zagoić... czy są realne szanse...
  6. A co da to NAZYWANIE? Czemu ma służyć?
  7. Asiu, mam dwa skojarzenia. 1. Czy pod tym nie kryje lęk przed tym, że ludzie mogą ocenić Cię powierzchownie? A ty byłaś tyle razy powierzchownie oceniana... (na przykład). 2. Czy pod tym nie kryje się pragnienie, aby inni pokochali Cię za wnętrze, za duszę, aby dojrzeli ją? Czyli pragnienie bliskości, czegoś głębszego... 3. Czy to nie jest związane z lękami seksualnymi? Jako kobieta z krągłymi kształtami jesteś obiektem seksualnym dla mężczyzn, to może być dla ciebie z pewnych względów trudna konstatacja, możesz tego nie chcieć, bać się. Inne rzeczy na pewno były ważne, ale być może za trudne dla Ciebie. Rozstanie i koniec oznacza samodzielność, własne wybory, odpowiedzialność, liczenie na siebie. A Ty czujesz się być może bezbronna i niegotowa na to. Więc skoro nie możesz kontrolować życia, które Cię przerażą to zaczynasz kontrolować procesy fizjologiczne i w ten sposób uciekasz przed uczuciem bezradności w życiu, zastępujesz je sobie "siłą" woli. Tyle, że destrukcyjnie. Boisz się rozstania. Może myślisz, że dopóki będziesz miała zagrożone zdrowie, a nawet życie to masz gwarancję, że ona nie przerwie terapii z Tobą i Cię nie zostawi. Bo ludzie (zwłaszcza tacy, których zawód polega na pomaganiu) nie zostawiają umierających i chorych (a tym samym możesz bardzo bać się zdrowienia). Ale to nie tak - jeśli przesadzisz z anoreksją to ona może zawiesić terapię i wylądujesz w szpitalu. Chyba więc lepiej zacząć mówić o tym, co jest POD objawami... P.s. Ja w tym roku wylądowałam w szpitalu z BMI 15.5. Nie doprowadzaj się do takiego stanu, ciężko z niego wyjść.
  8. Kite, a tym stwierdzeniem nie chcesz "udowodnić" nam, sobie samej i osobom z głowy (które kiedyś zrobiły Ci krzywdę), że żadne rany Cię "nie bolą"? Pokazujesz "A co tam, ja lubię zniszczenia, ból i rany, sama je sobie z resztą zadaję, tnę się, głodzę się i to jest ok dla mnie, więc możecie mi...". ? Za co SIEBIE karzesz? Czy Twoja autoagresja nie jest może obroną przez mega gniewem, nienawiścią i wściekłością do matki i ojca, tak przerażająco silną, że przerzucasz to na siebie...? Oraz ucieczką przed odczuciem, jak mocno oni Cię zawiedli, jak bardzo byli słabi i okrutni, podczas gdy Ty jako dziecko pragnęłaś bliskości i bezpieczeństwa? Przepraszam za te analizy, problemy z odżywianiem się i taka postawa obronna jest mi... bliska...
  9. Podpisuję się pod tym. Brak uczuć, Ty moim zdaniem nie wyjdziesz z tego, jeśli nie zaczniesz mówić o czymkolwiek innym niż o braku uczuć... Będziesz cierpieć w nieskończoność coraz silniejsze męki, jeśli nie poruszysz innych tematów na sesjach i tutaj. To, co przeżywałaś wcześniej musiało być potwornie bolesne i trudne, skoro nastąpiło u Ciebie w efekcie tak silne zamrożenie uczuć. Ale jeśli nie zaczniesz o tym mówić w terapii to wróżę Ci cierpienie na wieki, a być może postęp choroby. No i musisz trafić na kogoś, przy kim będziesz chciała się otworzyć. Swoją drogą, może w Tobie jest takie podświadomie przekonanie, że zasługujesz na uwagę i współczucie-ciepło tylko wtedy, gdy cierpisz najgorzej(w swoim przekonaniu), a twoja sytuacja jest tragiczna? Korba, PRZYTULAM CIĘ MOCNO!!!!!!!!!!! :***** Ciągle mam nadzieję, że spotkamy się na 7f.... Musisz czuć się tak potwornie samotna i opuszczona... a skoro "chcesz" umrzeć i tak, więc co Ci szkodzi? Chodź do ludzi, na 7f, przynajmniej popłaczemy RAZEM, pogadamy, nie umieraj jeszcze. -- 14 cze 2011, 21:36 -- Asia, przecież wiesz, że tak naprawdę to nie waga jest problemem. Waga i jedzenie oraz martwienie się tym to tematy zastępcze. Co chcesz ukryć? Jakie emocje i obawy?
  10. Nie zgadzam się z tym. Spotkałam się z opinią, że psychoterapią (nawet nie lekami) da się wyprowadzić ze stanów zakrawających na schizofrenię - w sensie wyleczenia, a nie zaleczenia. Oczywiście nie jest to tak popularna opinia jak te przesiąknięte biologią. Może dlatego, że mało jest na tyle kompetentnych osób, które to potrafią? Poczytaj sobie "Byłam po drugiej stronie lustra". To podobno autentyczna historia. -- 14 cze 2011, 12:29 -- Kasiu, ale jakie jest ryzyko, że po pół roku, jak wrócisz z 7f, możesz dostać wypowiedzenie? Powiedz, czy masz takiego szefa, z którym możesz pogadać o takich obawach? Nie dziwię się absolutnie. Twoja sytuacja jest trudna. Ale, wiesz... czasem, jeśli nic nie idzie, to trzeba zaryzykować. Bo nie da się przed dłuższy czas trwać w impasie. Ok, masz tę pracę, chodzisz do niej. Dzięki tej pracy masz finansowe poczucie bezpieczeństwa - masz za co opłacać mieszkanie, terapię, masz za co jeść, żyć. To DUŻO. Co więcej, masz poczucie, że w pracy Cię znają i tolerują Twoje różne stany, boisz się, że być może w innej pracy bardziej musiałabyś się ukrywać. Ale jest druga strona medalu: takie życie nie daje Ci poczucia satysfakcji, jesteś nieszczęśliwa, zrozpaczona, czujesz ból, męczysz się chodzeniem do pracy, myślisz czasem o zakończeniu życia. Czyli w sumie masz na szali nie tylko zdrowie, ale życie. Wyobraź to sobie dalej: będziesz ciągnęła tę pracę, bo daje Ci zabezpieczenie, okej, ale ciągniesz, ciągniesz i... no właśnie, jesteś szczęśliwa? Da się tak dłużej żyć? Przez pół roku na 7f będziesz miała darmowe mieszkanie i jedzenie i czas na Twoje emocje. Pół roku to szmat czasu, może się wiele wydarzyć. Potem wyjdziesz. Jasne - nie wiadomo, w jakim stanie, to jest to ryzyko. Ale teraz, żyjąc tak też ryzykujesz - życie. Jesteś pocięta, zdołowana, wyczerpana, miotasz się w samobójczych myślach. Więc?
  11. Nie wariuj - diagnozy masz różne, ale cały czas jesteś tą samą osobą. Po prostu powiedz sobie tak, że różne osoby różnie NAZYWAJĄ twoje problemy - to raz, a dwa - że to nie nazwa jest najważniejsza. Ja miałam pięć (sześć?) różnych diagnoz i zwisa mi to teraz. Jaka idiotka... Znajdź sobie inną lekarkę, ta chyba kompetencją nie grzeszy. I inną terapeutkę, skoro sama twierdzi, że nie potrafi Ci pomóc. Poszukaj sprawdzonych osób, polecanych przez kogoś. I skup się nie na diagnozie, ale na tym, aby znaleźć kogoś, przy kim będziesz chciała się otworzyć i zacznij wreszcie mówić o nie o objawach (pustka... myśli "s"...), ale o tym, kiedy się to zaczęło, kiedy zaczęły się Twoje problemy, jakie sytuacje się zadziały tuż przed tym zobojętnieniem. Mów o tym, o relacjach z rodzicami, o tym, jak odbierasz relację z terapeutką (chociażby jakie myśli masz), nawet jeśli na razie "nie czujesz nic". W innym wypadku, skupiona tylko na użalaniu się z powodu "pustki" - moim zdaniem nie masz szans na przerwanie cierpienia. Zacznij mówić o czymkolwiek innym od tego, nawet "na sucho" na razie. Być może, gdy zobaczysz, że terapeutka Cię słucha i stwarza warunki, w których poczujesz się bezpiecznie - emocje powoli będą przychodzić same.
  12. To paradoks. Niepodjęcie żadnej decyzji - też jest decyzją. Decyzją trwania w impasie, bezradności i sfrustrowaniu. Możesz podjąć lepszą od tej. Nie superekstra, ale lepszą. Ja bym postawiła na zdrowie, tylko to Ty musisz sama określić, jaka decyzja najlepiej temu posłuży.
  13. Mnie, jeśli już coś odblokowuje, to wyrozumiałość, empatia i ciepło drugiej osoby (chociaż nie zawsze, to zależy). Przy terapeutach, którzy tych cech tak naprawdę nie posiadali, gdy były to suche intelektualne rozmowy, miałam silną blokadę. To dobrze, z jednej strony, że się przyznaje (o ile nie obwinia tym ciebie). Poszukaj innej. Nie, u mnie nie jest tak. Napisałam ci, jaką mam teorię na temat mojej znieczulicy. To, że ona potrafi puszczać (czasem) przy pewnych empatycznych osobach, jest dla mnie dowodem, że nie chodzi tylko o biologię mózgu. Natomiast w trakcie brania neuroleptyków faktycznie czułam się przymulona i zobojętniała, ale tylko podczas brania. Słuchaj, jak sobie przejrzałam, co to jest ta schizofrenia prosta to powiem Ci, że spokojnie pasuję do objawów - tracę poczucie kontaktu z rzeczywistością, od 2,5 roku siedzę w izolacji w domu, bez kontaktów z ludźmi, mam zanik tych wyższych uczuć, o których piszesz, czuję się wypruta z osobowości, tożsamości, mam trudności z odróżnianiem siebie od innych ludzi, poczucie, że nie jestem człowiekiem, czasem stany, w których czuję się, że się rozpływam, że nie istnieję, bywam czasem bardzo podejrzliwa. W zasadzie to trudno o mnie teraz powiedzieć, że jestem typowym BPD, bo nie ma mnie wśród ludzi wcale; raczej jestem takim schizoidem odciętym od społeczeństwa i od samej siebie. Tylko co z tego?? Mnie to wali, w sensie diagnoza. Nie z diagnozy/nazwy mam się leczyć przecież. Jakkolwiek nazwać to, co się ze mną dzieje (czy schizofrenią prostą, czy BPD, czy jeszcze jakoś inaczej) - ciągle jestem osobą z tymi samymi trudnościami, problemami, historią życia i z tego mam się leczyć, o tym mówić. -- 14 cze 2011, 11:24 -- Mogę się pod tym podpisać i jeszcze parę rzeczy bym dodała. Z wyjątkiem jednego - we mnie (chociaż tracę nadzieję z 10 razy dziennie!) ciągle jest wiara, krucha - ale jednak. Jeśli zastanawiasz się, po co być, to spróbuj pójść na 7f. Ustal jakieś priorytety. Moim zdaniem przejawiasz trochę czarno-białe myślenie, że jak nie ta praca to żadna inna, koniec, przepaść. wiem, jaka jest sytuacja na rynku pracy, ale bez przesady. Ile jeszcze dasz radę tak ciągnąć? Mówię Ci, potem ZNAJDZIESZ pracę, może nawet lepszą. A teraz myśl o tym, aby skupić się na sobie, na leczeniu emocji. Przez pół roku może ci dobrze zrobić bycie z ludźmi, którzy przeżywają podobnie, wyrwiesz się z tej samotności (bo mieszkasz sama, tak?), może się jeszcze zdziwisz, że polubisz życie w grupie. Będziesz miała pół roku na to, aby przestać zadręczać się, jak ciągnąć z pracą w takim beznadziejnym nastroju oraz znosić uwagi siostry. Poznasz wiele osób, które czują podobnie, będziesz miała na codzień z kim rozmawiać o tym, co boli, ale i co cieszy być może.
  14. naranja

    zadajesz pytanie

    Ooo, to będzie długa lista 1. Chamstwo. 2. Skłonność do wydawania kategorycznych sądów. 3. Skłonność do oceniania i to powierzchownego. 4. Pouczanie, mędrkowanie. 5. Wywyższanie się. 6. Brak higieny - bo to brak szacunku do innych. 7. Bezczelność. 8. Obwinianie innych o wszystko, wybielanie siebie. 9. Brak zdolności do samokrytycyzmu. 10. Egoizm totalny. 11. Nie wywiązywanie się z obietnic. 12. Panoszenie się. 13. Pogardliwy stosunek do drugiego człowieka. 14. Głupota (nie chodzi o IQ). 15. Brak wyrozumiałości. 16. Obrażalstwo. 17. Manipulowanie, kontrolowanie. 18. Nie liczenie się z innymi. Podobno (?) w innych ludziach najbardziej nas wkurza to, czego nie lubimy u siebie samych (Ale chyba nie jest ze mną aż tak źle... ) , na zasadzie projekcji - Co o tym sądzisz? Jest tak?
  15. naranja

    zadajesz pytanie

    Wyrozumiałość, ciepło, empatię, zdolność i chęć do bliskości, postawę pełną szacunku, wrażliwość, zdolność do wzruszania się, lojalność, solidaryzowanie się, autentyczność, umiejętność koncentrowania się na tym, co dobre w relacjach z innymi ludźmi, ciekawość drugiego człowieka/życia/świata, błyskotliwość, inteligentne poczucie humoru, przenikliwość, sympatię dla zwierząt, pasję, refleksyjność, chęć słuchania innych, wyważoną pokorę, kulturę osobistą, altruizm, zdrowy samokrytycyzm, dystans do siebie, tolerancję, otwartość na inność, szczere starania, by się zmienić na lepsze, gotowość do zgody i kompromisu. A Ty?
  16. naranja

    zadajesz pytanie

    Najbardziej lubiana: (uwaga, teraz myślę i włącza się niepokój i mętlik, chęć ucieczki w działanie, yyy...) - ??????????????????????????????????????????????????????? Najbardziej nielubiana: (nie umiem się zdecydować na jedną...) - bywam mędrkująca, apodyktyczna, egocentryczna. Pracuję nad tym Co najbardziej lubisz, a czego najbardziej nie lubisz u swojej mamy?
  17. naranja

    zadajesz pytanie

    1. ...to podróż z fajnymi ludźmi. 2. Ciągle przede mną, mam nadzieję... Jaka jest w tobie najbardziej przez ciebie lubiana i najbardziej znienawidzona cecha? Podaj obie.
  18. Dokładnie... Przykre to, że w rozpaczy naprzeciwko nas jest monitor, martwy komputer, a nie twarz bliskiej osoby i jej ciepły wzrok
  19. No właśnie, bo co z tego, czy ma się diagnozę tego czy siamtego - leczyć trzeba SIEBIE, ze swoją indywidualną historią życia i problemami. Aha, ja tak mówię, bo uważam, że generalnie wszystkie zaburzenia i choroby (o ile nie ma się ewidentnych zmian organicznych w mózgu itd.) mają głównie podłoże psychologiczne, w tym ChAD i schizofrenia. Mój psychiatra też tak uważa. Diagnoza to tylko określenie struktury psychiki, zestawu objawów = warstw ukrywających problemy emocjonalne, osobowościowe. Jedni mają taki zestaw, drudzy inny, ale najważniejsze jest TO, CO POD SPODEM. Brak uczuć, niezależnie od tego, czy ma diagnozę zaburzeń osobowości czy schizofrenię, jest ciągle tą samą osobą i to siebie ma leczyć, a nie diagnozę. Pustka jest tylko OBJAWEM, mechanizmem obronnym. -- 14 cze 2011, 09:23 -- Teoria mojej depresji jest taka: Najpierw miałam tak, jak ty - silne lęki przed śmiercią, bardzo, bardzo silne emocje związane z konkretnymi trudnościami, tematami (tyle, że wtedy nie zdawałam sobie z tego sprawy do końca!). Głównym objawem był lęk i pobudzenie. Jak brałam Xanax, było ok. Generalnie, z perspektywy czasu wiem, że u progu dorosłości zaczęły się ujawniać moje trudności emocjonalne, osobowościowe (które skutkowały lękami), trudności w określeniu siebie, trudności w byciu w związkach z ludźmi. Spotkało mnie też kilka przykrych sytuacji skumulowanych w krótkim czasie. A ponieważ nie umiałam sobie z tym poradzić to stopniowo zaczęło postępować obniżenie nastroju, znieczulica, "brak uczuć", czyli zamrażanie emocji, z którymi nie mogłam sobie poradzić (nie myślałam wtedy o terapii, psychiatra mi ją odradzała - głupia pizda!) oraz wycofywanie się z życia, z relacji z ludźmi, z funkcjonowania. = depresja, = "pustka". Moja depresja jest efektem mojego stosunku do samej siebie, moich trudności emocjonalnych, kryzysu tożsamości, bezradności wobec tego, poczucia winy i lęku w związku z usamodzielnieniem się, zamrażaniem w sobie gniewu, żalu i złości do matki i do siebie, na które już nie mam siły, jest efektem niespełnienia, niezaspokojoną tęsknotą za bliskością, której jednocześnie się boję. Moja depresja jest zarazem efektem trudności emocjonalnych w byciu z ludźmi (i ze sobą samą), a zarazem czymś, co mnie od tych trudności trzyma z daleka (zdołowana nie wychodzę do ludzi). Nie jestem już na rencie. Po części utrzymuje mnie, niestety, rodzina, ale mam jeszcze swoje własne oszczędności, poza tym obecnie pracuję w domu. Prawie nigdy. Czasem zdarzają się króciutkie przebłyski, w których się na chwilę z czegoś uśmiecham, np. jak mój kot mi kładzie pyszczek na dłoń - ale to nie jest radość, raczej uśmiech, jakieś ciepło, ale "przez łzy", ból wewnętrzny nadal czuję, on nigdy nie znika. Czuję się też dobrze (choć ból nadal jest), gdy w kontakcie z drugim człowiekiem odczuwam empatię - doceniam to. O pasjach i wielkich zainteresowaniach mogę zapomnieć. Jak mam lepsze momenty to np. interesuje mnie chociażby to, co ciebie - napisanie tutaj na forum, poczytanie, co inni piszą; w lepszych momentach czasem zerkam na chwilę do książki z nauką francuskiego, bo interesuje mnie ten język, tak samo, jak kraj - więc czasem coś szukam w internecie na temat Francji. Czasem spodoba mi się jakiś utwór, piosenka, ale to też nie jest radość albo jakaś przyjemność słuchania, no może czasem coś w rodzaju lekkiego zaciekawienia, chociaż muzyka raczej służy mi zagłuszaniu "pustki" i myśli w głowie, aby coś tam szumiało, grało. Nie mogę powiedzieć, że słuchanie muzyki sprawia mi przyjemność. Od czasu, gdy chodzę na terapię zaczęły mnie interesować książki psychologiczne, przeczytałam ich mnóstwo, chociaż ostatnio te zainteresowania mocno opadły i przestałam czytać, choć czasem gdzieś tam zerknę, ale już bez większego zainteresowania. Interesują mnie różne kwestie społeczne związane z trudnymi tematami: eutanazją, aborcją, tolerancją, związkami homoseksualnymi, wiarą, religią, adopcją, charytatywne działania - ale to w lepszym stanie. Interesują mnie kwestie filozoficzne, refleksje na temat odpowiedzialności, wolności, boga. Ale jednocześnie mnie to przeraża i dołuje. (dziwna jestem;)) Kiedyś, jak byłam zdrowa, miałam dużo różnych zainteresowań i pasji. Podróże. Szkoła muzyczna. Taniec. Konie. Nauka języków obcych. Tak, antydepresanty. Doraźnie (chociaż już długo, długo nie brałam) Xanax. Hmm. Przez 6 lat absolutnie nie było to możliwe. Bez leku nie spałam całą noc, będąc w niepokoju. I do niedawna też tak było, brałam lek nasenny (antydepresant), wcześniej neuroleptyki. Od paru tygodniu go nie biorę, no i jakoś śpię, ale to też jest zły sen - budzę się kilka razy w nocy i nie mogę zasnąć, męczę się, ale chyba jeszcze nie na tyle, aby coś sobie dołożyć, sama nie wiem. W porównaniu do 99% bezsennych nocy i tak jest postęp, że w ogóle zasypiam... NIE. Czasm mam jakieś przebłyski co najwyżej. Nie czuję miłości do kogokolwiek i nie czuję się kochana. Nie odczuwam radości ani przyjemności. Nie czuję się z kimkolwiek związana, przywiązana (raczej - uzależniona emocjonalnie, to co innego). No, może trochę czuję się związana z moja babcią. Nie czuję z nikim bliskości, tak naprawdę. Nie czuję ciepła w sobie - ani do siebie, ani do innych ludzi. Nie odczuwam wdzięczności. Wyjątki: Rzadko, ale jednak, zdarzają mi się przebłyski uczucia empatii i współczucia do innych. Czasem zdarzają mi się uczucia tęsknoty za kimś. Czasem, ale baaaardzo rzadko się wzruszam, kilka razy na rok. Zdarzyło mi się z tym roku uczucie bliskości z kimś, kto wykazywał empatię i ciepło w stosunku do mnie. I tęskniłam za tą osobą i bardzo się do niej przywiązałam. Płakałam za nią. Czasem ją wspominam w myślach - chociaż (ostatnio) "nic nie czuję". Na pewno, gdybym zobaczyła, że jakiemuś zwierzakowi dzieje się krzywda - czułabym ból i chęć pomocy. Odczuwam potrzebę bliskości, albo wiem, że jest gdzieś pod skórą, tylko ją tłumię. Czuję się samotna (a za samotnością stoi potrzeba kontaktu z ludźmi) - czy to uczucie wyższe? Czasem płaczę (choć częściej nie mogę z siebie nawet wydusić łez - taka znieczulica) - a płacz to coś typowo ludzkiego. Jestem zdolna do odczuwania poczucia winy. Czasem robi mi się ciepło w sercu (jakie to uczucie?), gdy ktoś okaże mi ciepło, empatię, wyrozumiałość. Czasem mnie coś mocno porusza - ale to bardzo rzadko.
  20. Jestem kobietą Nie, nie byłam źle zdiagnozowana z nerwicą wtedy. Miałam typowe nerwicowe objawy i nerwicowy sposób funkcjonowania. Lęki, napięcia, ataki paniki, natręctwa - mnóstwo i różnej treści. Obecnie mam zupełnie inne objawy niż 5 lat temu, pogorszyło mi się.
  21. No ale co to za "leczenie" w takim razie? Leczenie nie ma polegać na powstrzymywaniu się od zachowań siłą woli albo jakimiś innymi technikami, ale właśnie na oddziaływaniu na przyczyny, czyli tendencje. Przecież u podłoża tych tendencji coś stoi. Ja już nie mogę i nie chcę tak żyć, aby tylko kontrolować pewne zachowania i myślenie, za dużo wysiłku i nerwów mnie to kosztuje i tyle energii pochłania, że nie wystarcza jej na nic innego i nie mam siły BYĆ, nie mówiąc już o funkcjonowaniu w życiu. Nie da się na dłuższą metę "żyć" pilnując swoich zaburzeń i kontrolując je, bo to nie jest życie. Przecież to nie o to chodzi, aby powstrzymywać się od chęci autoagresji albo objadania się albo od myśli samobójczych i... nie wiem, coś robić? Tylko o to, aby tak uleczyć umysł i serce, by nie mieć chęci robienia sobie krzywdy i móc się zająć życiem, a nie wieczną kontrolą.
  22. A skąd masz tę pewność? Jeszcze kilka lat temu można u mnie było zdiagnozować umiarkowaną nerwicę i taką też diagnozę miałam. Funkcjonowałam normalnie, miałam lęki, jak brałam Xanax doraźnie było ok. Obecnie mam diagnozę na pograniczu psychozy, miewam stany braku poczucia kontaktu z rzeczywistością, kilka razy zdarzyły mi się lekkie omamy. Cale mnóstwo ludzi spotkałam w psychiatrykach, którym też zaczynało się od lekkich lęków albo nerwicowych natręctw co jakiś czas, a teraz mają objawy psychozy. Nerwica tj. inne stany to nie jest coś stałego, ludzka psychika jest podatna na różne stany, które mogą się pogłębiać. Np. w podejściu psychodynamicznym diangoza jest dynamiczna tzn. że w raz z czasem i różnymi okolicznościami może się zmieniać, objawy mogą ewoluować - w obie strony.
  23. Zauważyłam, po sobie i innych, że anoreksja i skłonność do jadłowstrętu często idzie w parze z lękami, a w każdym razie nieakceptacją sfery seksualnej, jakimiś zakłóceniami w tym obszarze. W ogóle z trudnością w odczuwaniu i akceptowaniu popędów - seksualnym, agresji, pragnieniami. Jak człowiek to "kasuje" to i znika apetyt na jedzenie.
  24. To możesz jej mnie podać jako przykład. Często się słyszy od lekarzy, że np. nieuzasadnione są lęki neurotyków przed zachorowaniem na schizofrenię, leki przed psychozą i uspokajają pacjentów. A ja uważam inaczej - to jest jak najbardziej możliwe (choć niekoniecznie). Zaburzenia to jest kontinuum, zawsze może się posunąć w głębszą stronę - w depresję, psychozę - przy niesprzyjających warunkach, złym leczeniu, etc. Jeszcze parę lat temu miałam lęk przed złością, agresją, śmiercią, natręctwa tego typu, a dziś ląduję po szpitalach przez tendencje samobójcze i autoagresywne.
  25. Odpowiedz: "Dobrze, mamusiu. Właśnie takie teksty najlepiej świadczą o tym, jaki masz do mnie stosunek i czego wobec tego mi brakowało".
×