Skocz do zawartości
Nerwica.com

naranja

Użytkownik
  • Postów

    769
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez naranja

  1. Nie dramatyzuj. Ja mam depresję, głęboką i nie wiszę na sznurku. A też się u mnie od lęków nerwicowych zaczynało.
  2. A czy ja tak napisałam? No więc właśnie... W każdej mojej terapii czułam, że daję maks z tego, co mogę. Na tyle, ile umiem. Reszta należała do terapeuty, aby jakoś terapią odpowiednio pokierować. A gdy coś nie szło, to zawsze winą mnie obarczali (dotychczasowi terapeuci, lekarze). TYLKO mnie. To nie fair!
  3. A nie ICH problemem (także), z którym to ONI nie bardzo lubią/umieją pracować? Zauważyłam, że moja blokada emocjonalna jest w dużym stopniu zależna od osoby i sposobu pracy terapeuty. Jak terapeuta jest kijowy to blokada jest zatwardziała. Wtedy oni tłumaczyli to tym, że to tylko "wina" moich zaburzeń, przeniesienia, bla bla (w sensie, że oni odwalają pracę ok). I też tak myślałam, ale to nieprawda, zadaniem terapeuty jet skutecznie odblokować pacjenta. Oczywiście czasem się zdarza, że po prostu "nie ta chemia" jest między dwoma osobami, no ale wtedy też nie wolno twierdzić, że pacjent "nawala". Ja mam odmienną gotowość do otwierania się z emocjami, w zależności od osoby. Bo jednym ufam bardziej, innym mniej, a innym wcale.
  4. Jak to ZARZUCAJĄ..??? -- 13 cze 2011, 12:22 -- Znam to, współczuję. No ale jakieś plany były i są - najpierw 7f, ale to odrzuciłaś. Potem oddział dzienny... Kasia... ja się tak zastanawiam... bo szkoda Ci (tzn, ok - boisz się, co jest zrozumiałe) poświęcić pracę dla leczenia (o 7f chodzi), ale jeśli np. zaczynasz mieć i tak myśli "s", czy poczucie bezsensu no to może faktycznie nie warto ciągnąć pracy i jednak postawić kartę na leczenie? Jakiś bilans musisz zrobić. Nawet, jeśli po pół roku, tfu tfu, zwolniliby Cię z TEJ pracy, to przecież dostaniesz inną, masz doświadczenie. A po co Ci taki szef, który takich rzeczy nie zrozumie? Mam często wrażenie, że ty swoje miejsce pracy trochę idealizujesz - a przecież jak w niej jesteś, wśród ludzi, to się kiepsko czujesz - udajesz, masz doły... tak fajnie jest?
  5. Plus dla niego za szczerość, przynajmniej Ci nie ściemnił, potrafi się przyznać. No ale z drugiej strony bezradny terapeuta to dramat, przecież on ma Ci jakieś wsparcie dawać, w każdym razie pomagać Ci w tym, abyś Ty mogła uzyskać wsparcie w sobie, a jak nie wie, jak to robić to chyba nie ma sensu tego ciągnąć, co?
  6. Nie rozumiem, o co chodzi z tym "spychaniem" winy... Przecież to jest jasne, że winę za zaburzenia, które są konsekwencją takiego, a nie innego wychowania, ponoszą rodzice, którzy czynnie i biernie stwarzali takie, a nie inne warunki wychowawcze. A nie ja - to nie jest mój wybór, że mam takie problemy. Rodzic, dorosły człowiek, niezależnie od czegokolwiek ("takich czasów" itd.), jest w pełni odpowiedzialny za emocjonalny rozwój swojego dziecka, jest odpowiedzialny za jego życie, ponieważ je powołał do istnienia. I jest odpowiedzialny za to, ja to życie traktował, jak się z nim obchodził - czy z szacunkiem, empatią, sercem i wsparciem czy z chłodem, bagatelizowaniem, przemocą. KTO jest odpowiedzialny za to, że tu i teraz mam tak okrutne trudności emocjonalne i osobowościowe? Dla mnie jest oczywiste, że rodzice. Rodziców wobec swoich dzieci nie tłumaczy NIC. Bo powołanie na świat nowego małego człowieka przez dorosłego człowieka - to jest odpowiedzialność za to życie.
  7. No, masz trochę do stracenia (może?). Dzięki. Mówiąc szczerze, w 99% jestem nastawiona na nie (bo dużo złego słyszałam o tym oddziale, no i z konsultacji też mam nienajlepsze wrażenie), ale jak nie spróbuję to chyba sobie nie daruję, będę się ciągle zastanawiać, czy nie zrobiłam źle, żałować, że nie spróbowałam i się tym zadręczać. Obecna terapeutka nie widzi problemu, abym potem kontynuowała u niej terapię, więc nie mam nic do stracenia. Najwyżej zwieję stamtąd. Dla mnie największym problemem jest to, że ja jestem w głębokiej depresji, męczy mnie oddychanie, jedzenie, myślenie, całe dnie spędzam w piżamie, zaniedbuję się, a tam trzeba będzie codziennie rano wstawać, mówić, sprzątać (nie mam z tym problemu na zasadzie "ode mnie nic nie można wymagać", tylko po prostu jestem zmęczona sobą ). Ludzie pewnie będą chodzić grać w siatkę albo na spacery, a ja na nic nie mam siły (co całą energię wykorzystuję na wytrzymywanie bólu, cierpienia, trudnych emocji - chyba). Obawiam się więc, jak się zintegruję z innymi, jak nie mam siły i ochoty na sport, itd. Poza tym nie palę już od dawna, więc integracja w palarni też odpada, no i kawy nie pijam, bo ostatnio stwierdziłam, że to kawa mnie uczula. Tak więc chyba będę tam jak piąte koło u wozu Zaczynam mieć myśli, że nawet na terapię w psychiatryku się nie nadaję, bo tak ze mną źle... a ze zwykłego psychiatryka mnie wypychali na siłę... czuję się jakaś nienormalna z takim bólem i depresją. Gdyby nie finansowe wsparcie rodziny to zabiłabym się, bo nie jestem w stanie chodzić do pracy nawet zaciskając zęby. Jak Ty to robisz, Korba? Cierpisz strasznie i nie jesteś tym aż tak zmęczona, aby się kopać w tyłek i łazić do pracy? Potrafisz myśleć? Nie masz zaników świadomości, jak rozmawiasz z ludźmi w pracy? Nie dostajesz takiego spowolnienia, aby nie mieć siły ubrać się? Bo w sumie diagnozę mamy podobną, ale Ty lepiej dajesz radę z cierpieniem...
  8. Korba, hmm, a to nie jest sygnał tego, że terapia na 7f coś by Ci dała..? No bo coś Cię ruszyło... przestraszyłaś się przewidywanych trudności... ale one są po to właśnie, aby je tam przerobić. Myśl o oddziale dziennym z pewnych powodów (np. nie musiałabyś dzielić z kimś pokoju) nie jest widocznie dla Ciebie aż tak zagrażająca, ale tym samym możesz na dziennym nie przerobić tego, co dla Ciebie najtrudniejsze. No nie wiem... kiedyś usłyszałam takie słowa, że najbardziej potrzebujemy takiej terapii, przed którą się najbardziej opieramy. Nie wiem, na ile to jest uzasadnione (pewnie nie we wszystkich przypadkach), ale przemyśl to. Ja postanowiłam, że jadę spróbować. W lipcu. Z zamysłem, że na razie na 2 tygodnie (tak asekuracyjnie ), a potem zobaczę, co dalej. Jeśli teraz zrezygnuję z 7f to prawdopodobnie mogę już nigdy się tam nie dostać. Mam wiele wątpliwości, przewiduję, że to będzie coś w rodzaju poprawczaka, wychowywania niegrzecznych niedostosowanych dzieci i resocjalizacji i RZYGAĆ MI SIĘ CHCE NA TĘ MYŚL, ale może jest coś do zyskania. Być może pewne rzeczy oleję, a skupię się na tym, co może mi ten pobyt dać. Na pewno na dzień dobry da mi chwilowe odseparowanie się od toksycznej rodzinki i będę miała czas popatrzeć na nią z dystansu. Poza tym kontakt z ludźmi, którego na codzień nie mam.
  9. naranja

    zadajesz pytanie

    1. Rozmowa z empatyczną osobą, która stara się zrozumieć. 2. Czytanie postów/książek osób, które wyzdrowiały i pocieszanie się tym. 3. Pisanie - wylewanie myśli na papier (tzn. do Worda;)). 4. Próba zrozumienia dlaczego czuję, jak czuję. 5. Myślenie o samobójstwie - czuję, że mam wybór jakby co. 6. Xanax czasem. A Tobie co pomaga w cierpieniu?
  10. naranja

    Czy masz?

    Jeszcze tak, 2 kg. Ale i tak jest już dobrze, bo jeszcze w lutym miałam 10 kg niedowagi, szpital był. Czy w stresie masz skłonności do objadania się czy głodzenia?
  11. naranja

    zadajesz pytanie

    Ostatnio co kilka dni. Wczoraj płakałam, gdy poczułam się zlekceważona. Ile trzeba płakać, aby stwierdzić, że do dużo? Codziennie?
  12. naranja

    Co teraz robisz?

    Czemu? Blokują płacz? A nie lepiej z dwojga złego bez leków? Ja na antydepresantach płaczę. Jem tosta z serem.
  13. np. Ktoś Ci coś mówi przykrego, to Ty zamiast poczuć złość i się obronić, idziesz się pociąć. Albo ktoś mówi coś obiektywie rzecz biorąc lekko niewygodnego, a Ty wpadasz w szał inp. rzucasz czymś o ścianę, albo ostentacyjnie wychodzisz i trzaskasz drzwiami, tak Cię to rusza i musisz od razu odreagować impulsywnie - zamiast porozmawiać. Jak partner chce za bardzo zbliżyć to rzucasz oschle "Idź sobie, zostaw mnie" - i nie mówisz tej osobie wprost, o co chodzi. Gdy jest trudna sytuacja, konflikt, to obwiniasz/oskarżasz/wygarniasz drugiej osobie, nie mówiąc o tym, jak Ty się czujesz (np. Ty jesteś taki, siaki, owaki! - zamiast - sprawiłeś mi przykrość tym, poczułam się zignorowana). Jak jest jakieś trudne uczucie/sytuacja to od razu je musisz jakoś odreagować: cięcie, rzyganie, rzucanie czymś, bieganie, alkohol. Przy czym najpierw robisz, potem myślisz - ta kolejność. W kontaktach z innymi ludźmi łatwo się przechodzi od idealizowania ich do nienawiści albo zobojętnienia - i jest to tak nagłe i wyraźne, że ta sama osoba nagle Ci się jawi jako ktoś zupełnie inny, więc typowe jest, że wychwalasz jakąś osobę, po czym nagle uważasz ją za beznadziejną - i bliscy nie mogą się w tym połapać. Generalnie to na zewnątrz zauważalna jest impulsywność, wybuchy gniewu, wychodzę-i-znikam, skłonność do odreagowywania, łatwość we wzburzaniu się, skrajność emocji - przed chwilą ktoś był wściekły, a teraz jest wesoły lub płacze. Cokolwiek niemiłego mówi druga osoba jest odbieranie jako atak lub zamach na siebie i trzeba się bronić... pojawiają się wtedy myśli samobójcze i generalizowanie, że nie warto żyć. O, właśnie - jest tak, że gdy jest ok w relacjach z ludźmi to nastrój jest super i życie jest piękne, a jak jest jakiś konflikt to zamiast go potraktować jako normę życiową i po prostu smutną, to to jest jak śmierć, wszystko jest od razu bez sensu, nawet istnienie własne, bez sensu jeść, żyć. Takie skrajne uzależnienie od ludzi (wbrew pozorom!!). Sposobem na "rozwiązywanie" problemów jest mówienie o samobójstwie lub wykonywanie takich gestów. Np. partner mówi, że wyjeżdża na dłużej to gadasz, że nie wytrzymasz, że masz myśli samobójcze, że zabijesz się, bo nie wytrzymasz samotności. Albo jak w domu jest niemiła atmosfera to też - szantażujesz, że się zabijesz. Ja mam tak, że jak jestem wściekła na drugą osobę albo czuję się zraniona, a druga osoba nie wykazuje chęci zrozumienia mnie, to mówię, że już mam dość, idę się zabić, ubieram się, wychodzę impulsywnie z domu, nie mówiąc, gdzie i biegnę przed siebie w płaczu, nawet w deszcz myśląc o tym, z którego wieżowca skoczyć, choć tak naprawdę tego nie chcę, tylko nie wiem, jak inaczej ukoić ból.
  14. Brak uczuć, a to nie było tak, że bardziej Cię zmienił wtedy nie Rispolept, tylko reakcja Twoich najbliższych na myśli samobójcze itd.? Bo jak człowiek takie myśli ma i inne straszne objawy to oczekuje od bliskich wsparcia, rozmowy, empatii, pomocy, zrozumienia - A NIE BICIA! Może wtedy "przestałaś czuć", bo to już za wiele dla Ciebie było. "Lepiej" nie czuć nic niż czuć, że bliscy nie kochają i tak traktują.
  15. Ojej Czyli opatrywanie ran po fakcie, a "profilaktyki" żadnej? Miałam kiedyś koleżankę, chorą na bulimię, która wymiotowała przy matce, gdy ta sobie prysznic brała. Moja rodzinka, jak miałam anoreksję, to też objawowo - jedzenie wciskali na chama, tak bardzo, że jeszcze mniejszy miałam apetyt. Ale o powodach - uczuciach - to już rozmawiać nie chcieli. No tak, opinia obcych ludzi ważniejsza niż próby zrozumienia tego, co córkę skłania do cięcia skóry... No świetnie. Powiedz matce, aby przestała biadolić, jak to Ci ona zmarnowała życie, tylko niech zmieni swoją postawę - jeśli naprawdę żałuje to niech się naprawi, gotowość do słuchania własnej córki naprawdę niewiele kosztuje. Mniej niż kolejne żyletki, chusteczki, opatrunki i prochy. Musi Ci być bardzo ciężko w głębi duszy, Kite. Takie rany od "najbliższych" ludzi... musi cholernie boleć... Przesyłam wirtualnego buziaka :*
  16. Nie. To oznacza, że Twoje problemy emocjonalne to nie jest Twój wymysł, to nie jest przesada i to nie jest Twoje widzimisię, skoro nawet specjalista to poświadcza. No i nikt nie podejmuje próby samobójczej bez poważnych powodów. A ona jakie ma kwalifikacje, aby się z diagnozą nie zgadzać? Korba, ja akurat mam taką filozofię życiową, że NIKT nie jest z natury złym człowiekiem. Ludzie robią złe rzeczy, bo są mocno poranieni, zaburzeni. Tylko co z tego? Bolą nas nie niewidoczne intencje ludzi, ale ich CZYNY. Bagatelizowanie, odmawianie wsparcia, brak starań, aby zrozumieć... Twoja siostra złym człowiekiem nie jest, ale ZACHOWUJE SIĘ wobec Ciebie źle. Rani Ciebie, robi zjebki, nie stara się nawet wykazywać zrozumienia, bagatelizuje. Piszesz, że JĄ przerasta to, że Ty masz problemy. A czy ona myśli tak o Tobie, że CIEBIE coś przerasta? Np. jej brak CHĘCI zrozumienia. A przecież nikogo "bliższego" od niej nie masz. Och boże! No rzeczywiście... A ona to normalna z takim podejściem? CZUJESZ jej miłość? To akurat ROZUMIEM DOSKONALE Mam podobnie z rodziną
  17. Straszne. Bezsilny rodzic to okropieństwo. A rodzic manipulujący poczuciem winy to bezczelność (akurat mówię o mojej). A matka siebie nie obwinia za Twoje tendencje do samookaleczeń? Bo to raczej ten kierunek powinien być. Czy ona dała Ci takie poczucie bezpieczeństwa, że mogłaś się jej spokojnie zwierzyć z tego, co ojciec Ci zrobił? Pomogła Ci?
  18. Malibu, piszesz tak pojedynczo o sobie... A mąż gdzie w tym wszystkim jest? Dla dziecka fajne, szczęśliwe małżeństwo rodziców to podstawa. To bardzo wychowuje. Cały problem polega moim zdaniem na tym, że dziecka się nie wychowuje dobrymi intencjami. Dobrymi intencjami to może być piekło wybrukowane. Chodzi o to, jak się de facto dziecku klimat wychowawczy zapewnia, czyni się liczą, postawa, relacje, a nie intencje i deklaracje. Mnie wychowała babcia. Miała i ma dobre intencje, inaczej nie umiała, nie byłą świadoma, jak mnie rani. Ale jednak jej DZIAŁANIA doprowadziły do tego, że mam teraz takie problemy. Jest mi trudno poradzić sobie z tym, że zarazem mam do babci mnóstwo złości i żalu, a jednocześnie widzę, jak bardzo teraz się stara. Gubię się w tym, mam emocjonalny mętlik.
  19. naranja

    Co teraz robisz?

    Dzięki, dziewczyny. Niestety się nie udało, rodzinna nie mogła mi wypisać zaświadczenia zw. ze stanem psychicznym. Muszę się pofatygować do psychiatry, którego nie mam
  20. Czekaj, nie rozumiem za bardzo jak to zdanie nawiązuje do tego, co napisałam... ? Czy ja gdzieś napisałam, że się dziwie Korbie? Ja się dziwię, jak siostra może ją tak traktować. Ludzie bywają podli i to własna rodzina
  21. Nie zgadzam się. To znaczy młody człowiek i tak ma jakieś obawy o przyszłość, no ale jak ktoś ma ewidentne lęki, problemy z usamodzielnieniem się, wpada w depresję, niemoc, wycofuje się, to znaczy, że w rodzinie poszło coś bardzo nie tak, że człowiek nie dostał od rodziców wystarczająco dużo poczucia własnej wartości, odrębności, pewności siebie, wiary w siebie, umiejętności psychicznych, aby sobie w życiu między ludźmi radzić. I wtedy życie przeraża. -- 08 cze 2011, 12:33 -- Nie zgadzam się. To znaczy młody człowiek i tak ma jakieś obawy o przyszłość, no ale jak ktoś ma ewidentne lęki, problemy z usamodzielnieniem się, wpada w depresję, niemoc, wycofuje się, to znaczy, że w rodzinie poszło coś bardzo nie tak, że człowiek nie dostał od rodziców wystarczająco dużo poczucia własnej wartości, odrębności, pewności siebie, wiary w siebie, umiejętności psychicznych, aby sobie w życiu między ludźmi radzić. I wtedy życie przeraża. Podstawową rolą, zadaniem rodziców, jest to, aby przygotować swoje dziecko do samodzielnego, satysfakcjonującego życia. I jak to dobrze im pójdzie to dziecko nie ma problemów z usamodzielnieniem się, ma apetyt na życie, własne życie.
  22. ??? Ale zjebkę ŻE CO??? No lekarz spcjalista poświadcza, że masz problemy emocjonalne, to co jej nie pasuje? Powinna jeszcze empatię wykazać, jakieś zrozumienie, rozmawiać z Tobą o przyczynach problemów... Za co ta zjebka...? -- 08 cze 2011, 12:21 -- A kochają? Mimo tego, "jaka jesteś"? To co to za różnica dla dzieci? -- 08 cze 2011, 12:24 -- Korba, powiedz mi, PO CO Ty z Taką siostrą chcesz utrzymywać kontakty? Przecież ona jakaś tragiczna jest, z tego, co opisujesz. Zamiast dać siostrzane ciepło, zrozumienie, wsparcie, empatię to ona Ci mówi, że przesadzasz, śmie dawać Ci zjebkę za chorobę (lol!), nie chce z Tobą rozmawiać, temat tabu... Co jest takiego dobrego w Waszych relacjach, że Ci tak bardzo na niej zależy...? Ja rozumiem, że to jedyna rodzina, ale warto...? Może tylko szkoda, jakbyś z dzieciakami straciła kontakt...
  23. naranja

    Co teraz robisz?

    Malibu, do rodzinnego. Idę tam na tarczy, po zaświadczenie potrzebne mi do urlopu zdrowotnego na studia. Znowu nie dałam rady studiować, a już najmłodsza nie jestem
  24. Waham się. Chyba chciałabym SPRÓBOWAĆ. Mówię sobie teraz, że pojadę tam na tydzień-dwa, obczaję sytuację, zobaczę, czy mam poczucie, że to mi pomoże, no i wtedy zdecyduję, czy zostaję na dłużej czy zbieram manatki i wracam. Jako plus widzę na razie tylko to, że będę wśród ludzi. A jeśli chodzi o terapię... jeśli trafi mi się na indywidualnej ktokolwiek z konsultacji to wiem, że się nie dogadamy. Obecnie głównym moim "ale" jest to, że nie chcę stracić kontaktu z terapeutką, na którą teraz trafiłam. A rodzinę w jakim sensie?
  25. naranja

    Co teraz robisz?

    Robię sobie obiad na śniadanie (odgrzewam ziemniaki plus mizeria). NA obiad pewnie zjem śniadanie (jakieś kanapki) Umyłam przed chwila włosy i już prawie wyschły, ukrop jest. Poza tym wychodzę niedługo do lekarza.
×