
zujzuj
Użytkownik-
Postów
1 822 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez zujzuj
-
co do tego poczucia winy, to to jest symptomatyczne co wy piszecie. Zwykłe zaprzeczanie. Faktem jest, że kościół(może pośrednio w jakimś stopniu, może nie celowo) uczy poczucia winy. Uczy go przede wszystkim. To nie jest tak, że poczucie winy jest wywoływane zaklęciem, albo komendą. Po prostu jeśli ktoś ci mowi,że cos robisz zlego, albo że cos w tobie jest złe itd...to co czuje człowiek? Poczucie winy, może wstydu. Do spowiedzi idziesz z poczuciem winy. Księża przecież musza walczyć i wypierać swoją grzeszną seksualną naturę(ludzie w zasadzie też). co z tego że jakis teolog w teorii napisze o tym coś w treści sprzecznego...faktem jest, że jak wezmiemy samych ludzi i ich relacje kapłan-człowiek, to mamy kogos kto upomina i kogos kto słucha i wykonuje... Mam wrazenie, że dla was sytuacja sprowadza sie do takiego procesu intelektualnego... poczucie winy=złe/nieprzyjemne, kościół=dobry/miłosierny więc kościół nie uczy poczucia winy, nawet jeśli go uczy... Kościół poprzez wiernych/kapłanów uczy w wielu przypadkach monstrualnego poczucia winy. Do tego wszystkiego czesto kształtuje umysły małych dzieci, które bardziej odczuwają i anie myslą refleksyjnie. Jeśli powiesz coś jest złe, grzech cięzki, grzech śmiertelny, piekło, wieczne potępienie, kara itd... to co sie pojawia w głowie? Do tego kahir ma racje. Piszecie, że on sobie cos projektuje. Przecież obecnie mamy kontakt z Bogiem przez pośredników. Ci pośrednicy są chyba konieczni. Sa oni przedstawicielem KK, który narzuca wiele spraw, doktryn itd... Zbawienie którego chcesz dostąpić, musi prowadzić przez posłuszeństwo KK. w zasadzie dochodzi do zlania Bóg-kościół. Kosciół pilnuje żeby prawa boskie byly przestrzegane. Powymyślali wiele spraw na własny uzytek. Mówia jasno. Jeśli KK cie nie ochci, to w zaswiatach nie masz szans...więc to nie jest projekcja. Tylko KK tak uczy
-
a widzisz bo według mie jest chyba troche odwrotnie(jesli cie dobrze zrozumiałem). jest sie sobą zbliżając sie do swojego niechcianego ja, do odrzucanego ja, do ja pełnego wad/grzechu czy jak kto tam woli...KK uczy w zasadzie czegoś odwrotnego. Uczy poczucia winy, uczy zmagania sie ze sobą w dążeniu do szlifowania swej lepszej połowy i bezwzględnego chowania/ukrywania tej złej. Im dalej uciekniesz od swej niechcianej cześci, tym większą ma ona władze nad tobą....z resztą. taka gadanina Cięzko mi tez zrozumieć co znaczy byc tym kim sie powinno być. Powinno byc według siebie? Kościoła? Kogos innego? Według wewnetrznego gosu...co to w zasadzie oznacza. Albo jest sie sobą albo sie nie jest. istnieją pewnie stany pośrednie i jest to skomplikowana kwestia. W zasadzie byc sobą tez nie do końca wiadomo co to znaczy :)
-
Ta kwestia o realizacji czyjejś wizji jest oczywista...mógłbym nawet więcej na ten temat pisać. Co do strachu przed wykładem,to oczywiście on wystepuje...i przyjmuje to formę czysto psychopatologiczną. Pisałem juz wcześniej że mam dość dziwny lęk. mianowicie lęk fobicznym przed dostrzeżeniem przez innych wstydu na mojej twarzy. Oczywiście im bardziej stresująca sytuacja, im więcej ludzi itd...tym ów lek rośnie. Nazywa sie to skopofobia, ale jest to w zasadzie równorzędne z erytrofobią... pozornie głupoty. Jednak u mnie wystapiły myśli paranoidalne pod wpływem leków i generalnie mój przypadek jest niby standardem , jednak dośc kolorystycznym. Więc ten lęk wystepuje... Tylko że pewnie jego głęboka przyczyna tkwi w tym o czym piszesz. Jednocześnie nie chce tam byc jako ja, ale jednoczesnie nie chce tez porzucac tej działalności ze względu na innych... w momencie jeśli sie nie uświadamia owych konfliktów pewnie może dojść do tego typu zaburzeń/problemów. Generalnie nie idac za głosem serca można chyba tylko i wyłącznie budowac takie realcje które opisuje. Cos ci dają, sa formą substytutu, sa jednak puste powierzchowne i w końcu zupełnie przestaja wystarczać, a wręcz zaczynają męczyć.
-
:) kurcze... mam kłopot ze zrozumieniem tych cytatów i ich interpretacją.
-
A do czego Ci potrzebna moja ocena? No jestem ciekaw jak ty to oceniasz...piszesz o Bogu, że będzie oceniał...piszesz o chrzcie... interpretacji ksiegi rodzaju... itd... itp... chciałem wiedzieć gdzie ktos taki jak ty jest skłonny umieścić kogos takiego jak ja. Kogos kto ma inną wizje wiary w Boga, inna wizje Boga...ale deklaruje wiarę. Kogoś kto ma negatywny stosunek do KK i do wszelkich jego nauk...jednak deklaruje wiare w Boga. To ma jakąś wartość? Powinienem sie raczej zmienić, czegos poszukać, czy może raczej można z tego co pisze wyciagnąc jakieś wartościowe wnioski...rusza cie to co pisze... jestem ciekaw twojego zdania...ty mówisz o róznych rzeczach. piszesz że masz nadzieje że Bóg sie upomni o pewnych ludzi...generalnie widzisz wartość w swoim podejściu do Boga i życzysz innym czegos podobnego. Czy jeśłi ja bym życzył czegoś podobnego do mojego spojrzenia innym, to jest to ok?
-
Refren to jakbyś mnie okresliła. Uważam, że nie ma cudów, nie ma świetych, chrzest nie ma żadnej magicznej mocy, ksiądz nie ma żadnej magicznej mocy i nie jest żadnym posrednikiem. To co sie dzieje w kościele nie ma żadnej mocy. Nie ma Boga ktory mnie słyszy, widzi, wie o mnie wszystko w intelektualnym sensie. Nie ma Boga który jest super inteligentny... Nie wierze w niepokalane poczęcie. Nie wierze w zmartwychwstanie, w chodzenie po wodzie itd... To nawet nie jest tak, że nie wierze. To nie ma żadnego znaczenia. O niczym nie świadczy. Jeśli Jezus chodził po wodzie jest to dokładnie tak samo bez znaczenia, jak gdyby po niej nie chodził. To nie ma znaczenia ponieważ dotyczy tej standardowej rzeczywistości. Wiara w Boga nie oznacza dla mnie uwazania że bóg istnieje w intelektualny sposób. Uważanie/myślenie jest aktem zewnętrzenym. Tak samo jak dotykanie/wachanie/widzenie/smakowanie. w tej sposób postrzegamy swiat. Jest jednak druga rzeczywistość. Jest zupełnie czarna i to z niej wychodzi pierwsza. Tam jest coś co nazywam Bogiem.Poprzez kontakt z nią możemy rozumiec i doświadczac świata. Nie jest ona jednak zewnętrzna jak reszta, ale polega na zapadnięciu sie w siebie... poprzez ruch do wewnątrz, możesz poznac otaczającą rzeczywistość dużo bardziej, niż poprzez zmysły zewnętrzne. Tak więc wiara jest aktem wewnetrznym, a nie zewnetrznym. Standarową rzeczywistośc dobrze opisują ateiści. Jestem w 100% ateistą. Nie uwazam że Bóg istnieje jako super transpozycja naszego postrzegania świata...czy to nie ciekawe że postrzegamy świat i rzeczywistość tylko poprzez zmysły...i jednocześnie Bóh to ktoś posiadający super zmysły, widzący, słyszący, itd... mogący wszystko? Więc kim dla ciebie jestem, jeśli uwazam że bóg istnieje na 100%. Ze jest bardziej rzeczywisty niż monitor, ja ty czy cały świat? Jednoczęsnie wiare w boga widze jako wewnętrzną przemianę? Człowiek swoje ja opiera na zmysłach,z nimi i z ciałem sie utożsamia. Jednak można sie utozsamić z ta siłą wewnątrz. Można mówić wtedy o wpuszczeniu Boga do swego serca i człowiek staje sie czysty Co jak napisze że moralnośc KK jest antymoralnością i jest sprzeniewierzeniem sie nauka które powinni szerzyć? Moralnośc KK to moralnośc rozpaczliwej polowy samego siebie...prawdziwa moralnośc to moralność stawania sie całym sobą. Nawet jak sie wyspowiadasz to ksiądz mówi, zrób dobry uczynek. Jak bys mnie określiła?
-
To nie chodzi o imprezowanie...bo ja z natury jestem raczej mało imprezowy:). Tu raczej chodzi o ucieczke w "imprezowanie". To nawet nie chodzi o takie wieczorne imprezy. Idziesz na wykład ...i zamiast na wykład idziesz na piwo i tak pare lat. Boisz sie zajęć, stresujesz sie... więc idziesz z kims podobnym kto tez niby ma iśc ale tez woli (z innych powodów) uciec w takie coś....to jest właśnie ta kwestia. Ja z tymi ludzmi nie miałem po co sie spotykać, tylko po to żeby razem wypić.I tak jest od 10 lat...to troche sporo czasu. Człowiek nie wie co ma robić, nie wie czego chce, ma poczucie że nic nie zalezy od niego itd... czasem tylko sie napije i staje sie kims innym. Lęki znikają, robi sie rózne głupie rzeczy i wydaje sie że to jest fajne...a potem przychodzi moment kiedy juz to "imprezowanie" zupełnie cie nie interesuje i nic nie zostaje. Ciągnie sie cos troche na siłe... ostatnio jak byłem w klubie w którym byłem często na studiach to po prostu prawie parsknąłem ze śmiechu. To było po prostu załosne. Więc teraz sie pije i ogląda mecz. Albo pije i jedzie nad jezioro. Albo pije i idzie na piwo:)...a jak sie nie pije to sie nie robi nic. Ty klarunia piszesz , że masz znajomych z którymi czujesz sie ok na co dzień. Ja nigdy takich ludzi nie znałem i nie miałem takich relacji. Może znałem takich ludzi, ale do tych ciaśniejszych paczek nie nalezałem...bo sie bałem. Generalnie czuje sie troche jak taka łajza, zycie mi ucieka , ja oczywiście wszystko zrzucam na lęki, ale to nic nie zmienia...nie wiem co tu napisać. Jakos czuje sie po prostu emocjonalnie zle po tych spotkaniach. Ja tych ludzi także oszukuje i z tym czuje sie zle. Ide do nich i jest fajnie bo gdyby nie oni to nie było by nic i nikogo. Te relacje to taka pochodna mojego życia... Nie wiesz co chcesz robić, kim być...zabierają ci kontrole nad życiem więc funkcjonujesz w narzuconym środowisku, nawet nie zdając sobie sprawy że chcesz czegoś innego....i potem tworzysz takie relacje kumpelskie na siłe, z braku laku...i drepczesz w miejscu Ja będąc na tych studiach zgubiłem legitymacje kilkanaście razy...miałem dziesiątki kosmicznych przygód ze zdawaniem egzaminów...potem dopiero sobie uświadomiłem że ta legitymacja ginie bo ja nie chce tu być. Było mi to narzucone i ja z jednej strony starałem sie wytrwać, ale wewnetrznie robiłem wszystko na przekór... najlepsze jest to, że jak juz w kontakcie z terapeuta doszliśmy do tego, że ta legitymacja ginie własnie z tego powodu że ja chce ją gubić uparłem sie że będę jej pilnował...i za każdym razem mi znikała. Nie prawko, nie dowód, nie cos innego, nie klucze...zawsze znikała legitymacja, która sie przydaje, bo ma sie zniżki itd...ale nic z tego. Zawsze znikała.
-
A ja mam kilka pytań. Czy wiara ogranicza sie do "uważam że Bóg istnieje"? Czy wiara może być czyms zupełnie innym niż uważaniem że Bóg istnieje? Czy można wierzyc w Boga, ale np: nie wierzyć w cuda, zmartwychwstanie, narodziny z dziewicy... Czy można byc pewnym, że Bóg istnieje, ale jednocześnie w niego nie wierzyć? Czy wiara może być czyms zupełnie innym niż uważaniem że Bóg istnieje? Czy ktos kto deklaruje wiare i głosi że wierzy w istnienie Boga itd...może byc w rzeczywistości niewierzącym i nie zdawac sobie z tego sprawy?
-
No ale wy chyba coś mylicie. Mistycyzm nie ma nic wspólnego z rytuałami kościelnymi, czy religijnymi. Nawet na wiki jest http://pl.wikipedia.org/wiki/Mistycyzm juz na początku opisane, że jest to doświadczenie niezależne od rytów i obrzędów. Więc to że w prawosławiu ślub trwa iles tam godzin, to nie znaczy że jest to mistycyzm, tylko że tyle trwa i jest tam pełno obrzędów.... Wszystkie religie swoje początki biorą z doświadczeń mistycznych. Jezus mówił że jego królestwo nie pochodzi z tego świata....Ktos napisał że w liturgii jest geniusz. Czy można to rozwinać. Bo moim zdaniem nie ma w niej absolutnie nic.
-
Nie wiem czy to dobre okreslenie na to o czym chce napisać...chodzi mi mianowicie o moje stosunki ze znajomymi. Ze względu na problemy z lękiem zawsze lubiłem sobie popić przed imprezą w czasach studenckich. W zasadzie zupełny standard...chodzi jednak o to, że ja kontakty z moimi znajomymi miałem cysto pijackie:). Nie gralismy w nic(no może w fife troche), nic w zasadzie razem nie robiliśmy, spotykaliśmy sie tylko na wyjście i popicie. Jako, że stosnek do studiów miałem mocno luzny, jakos zawsze też trzymałem sie z podobnymi do mnie...czyli takimi...mocno imprezowymi ludzmi.. Tylko że to imprezowanie to raczej brało sie z jalowości swojej egzystencji, w zasadzie studiowaniu kierunku którego sie nie chcialo studiować...i generalnie zostawało tylko to takie szczeniackie picie/balowanie i olewanie wszystkiego w koło...ale jednak w takim troche smutnym stylu Nie wiem tez czemu, ale moje leki bardzo malały w kontakcie z takimi ludzmi...im ktos wiekszy zakapior/burak/prostak tym ja czułem sie przy nim lużniejszy i wolny od lęków. Takie osoby na zewn. sa hojrakami/imprezowiczami...ale tak na prawdę są zakompleksieni, mają pewnego rodzaju poczucie niższości...Im ktos pewniejszy siebie, emocjonalnie stabilniejszy/zdrowszy im więcej soba prezentuje tym mój lęk automatycznie jest duzo wyższy. Wcześniej tego nie zauwazałem i o tym nie myślałem...jednak od jakiegos czasu te kontakty z tymi znajomymi staja sie dla mnie uciążliwe. Tak jakbym wypadał z rytmu przybywania ze sobą i adawał sobie pytanie "o krw co ja tu robie?" "Co to za ludzie i czemu ja tu w ogóle jestem?"Niby do nich ide/spotykam sie, ale na zasadzie że nie mam nic innego. Antysemityzm/buractwo/czyste hejterstwo/agresja...niby wcześniej to tez było, ale mi nie przeszkadzało. Teraz czuje sie po prostu zle. Czuje po prostu wstyd myslać że to własnie sa moi znajomi. Czuje wstyd i normalnie marze obserwując innych ludzi o czymś zupełnie innym. Niby przy nich czuje sie swobodniej...pewnie jestem jakoś do nich podobny...lecz jednocześnie jestem zupełnie inny i zupełnie inaczej patrze na ludzi świat. Czego innego chce od świata... Nie rozumiem, czemu sie z nimi trzymam i czemu jest to takie naturalne. Kiedys na studiach jeden koles sie troche smiał, że wraz z moim kumplem jestem jak ojciec z synem. Sam nie rozumiem, czemu takie chyba najprymitywniejsze kontakty jakie można miec ze znajomymi utrzymuję. po prostu prymitywne, z konieczności, płytkie do bólu...ale jednocześnie naturalne Mówie tu o ludziach mających dobra prace, którzy sa dobrze ubrani itd...chodzi mi o nich jako osoby i rodzaj naszej relacji
-
Ok. Zle sie wyraziłem.Po prostu każdy jest subiektywny i jest dla mnie jasne że autor też jest subiektywny w ocenie tych sytuacji... Ty podałeś że potrafisz obiektywnie ocenić sytuacje w której ktos dał ci w zęby:). Możesz powiedziec że w zeby dostałeś, ale to nie ma nic wspólnego z obiektywizmem, a tylko ze stwierdzeniem faktu... W pierwszym wątku tez mamy stwiedzone fakty, że ktoś sie śmiał, że jest sie w konflikcie itd... tylko że ocena to coś innego. Ty bedziesz subiektywny do bólu w ocenie sytuacji w której dostałes w zeby. Bedziesz wściekły, zły, może przestraszony itd... to sa emocje które wplywaja na osąd i ocenę drugiej strony....z resztą o czym my dyskutujemy. Jeśli uważasz, że ty po dostaniu w zęby jestes obiektywny i autor watku tez potrafi taki być to spoko. Ja uwazam inaczej. Jaki jednostkowy przypadek? Ja siedze przed monitorem i czytam watek. Pojawiaja sie w nim zli ludzie, niekompetentni wręcz troche sadystyczni...cięzko mi w to uwierzyć. Cięzko mi uwierzyc że ci ludzie tacy są i traktuja tak wszystkich dla własnej przyjemności? Ze sa tacy sami z siebie. Nie potrafię ocenić przytoczonych faktów i przyjąc ich oceny na wiarę... Tym bardziej, że mamy jasno napisane że autor może byc impulsywny, nerwowy itd... Ja po prostu nie jestem skłonny przyjąc do wiadomości, tej jednostronnej oceny faktów. Oceny faktów....
-
Dobra może...no ale tu nie ma mowy o jednej osobie. Sam mialem jakieś problemy z terapeutami ale ciężko mi sobie wyobrazić takie zachowania seryjnie. ów śmiech przecierz musiał wynikać z jakiejś jednostkowej sytuacji/zachowania ...nie wiem jak to określić. Bo chyba nie z osobistej niechęci Oczywiście, że jestem w stanie obiektywnie ocenić, czy ona ją potrafi ocenic obiektywnie...po prostu wszyscy jesteśmy subiektywni. To jest fakt naukowy...Tak samo ja jestem subiektywny w ocenie moich relacji z innymi ludzmi No świadczy o tym, że prawdopodobnie jest osobą ciężką we współpracy. Pewnie że różne rzeczy sie dzieją, ale tutaj raczej nie mamy do czynienia z osobą wstydliwą, spokojną, zahukaną, przestraszoną...Sam byłem świadkiem sytuacji w której jedna osoba była w konflikcie z całą klasą i była jej ofiarą. Rodzice poszli do szkoły i sie okazało, że jest dokładnie odwrotnie a klasa robi wszystko żeby owej oosby nie denerwować...jednak ona widziała to inaczej... osobowość borderline, impulsywność itd... takie słówka sie przewijają. Nie jestem zobowiązany jakąś dziwną solidarnością do ślepego poprawiania humoru...Mówimy cały czas o zaburzeniach osobowości i w ich kontekście konflikcie z innymi. Jaki będzie wynik tych dwóch kwestii? Na konflikt pracują dwie strony Pytanie do soulmate. Co powiedział terapeuta, co zrobił że chciałaś skopać go po jajach?
-
No bez jaj. Wszyscy terapeuci sie smieją, wszyscy lekarze poniżają...i jednocześnie jest to relacja osoby zaburzonej. Jeśi tak mówią i takie opinie wydają to z mojej perspektywy na 99% cos w tym jest. Tak po prostu i tak normalnie. Ja byłem wysyłany na obserwacje i koles tez mi mówił, że prawdopodobnie trafie do szpitala B i jest to coś na kształt sanatorium...a nie tak jak w szpitalu A. Tylko że ja i tak nie uważałem, że bede w sanatorium. Uważałem że bede w szpitalu...nie wiem co to jest to F7 więc sie nie wypowiadam....Śmiech nie musi oznaczać(raczej na bank nie oznacza) śmiania sie z kogoś choroby/diagnozy/ czy ogólnie osoby. Nie wiemy jak ty sie zachowujesz w tych rozmowach i w jakiej emocjonalnej atmosferze/nastawieniu przebiegają. Nie jesteś w stanie sytuacji obiektywnie ocenić. To czy jestęs oczytana, inteligentna nie ma chyba decydującego wpływu na diagnozę...a to że nie masz zielonego pojecia co mogło na nią miec wpływ, raczej nie świadczy dobrze. Straciłas pracę z powodu kłopotów w komunikacji z koleżankami w pracy. To też chyba o czyms świadczy prawda? To nie jest standard. Jeśli chodziłas do pracy z dyktafonem to zakładam że sprawa szła absolutnie na noże... Nie wiadomo nic o tym jak sprawa sie zakończyła, o co właściwie poszlo, jakie połajanki z jakiego powodu... Ale tak czy siak. Widać że jesteś skonfliktowana z koleżankami w pracy, z przełożoną, z lekarzami, z terapeutami... a tylko prawnik czy rzecznik stoja po twojej stronie
-
http://www.tok.fm/pub/rss/podcast/tokfm-bez-laski.xml
-
Moim zdaniem homoseksualiści powinni mieć prawo do związku partnerskiego(czy jak to nazwać). Jest to po prostu w interesie nas wszystkich. Nie ma znaczenia kim kto jest, jeśli innym nie robi krzywdy. Powinien móc żyć w godności i nie degenerować i nie kisić sie w jakims toksycznym poczuciu wstydu, winy itd... społeczeństwo po prostu nie powinno "produkować" takich jednostek. To proponują środowiska skrajnie prawicowe. To jest debilizm najczystszej wody...po prostu prymitywna niechęć i nic więcej. Homoseksualiści nie powinni mieć prawa do adopcji. To nie chodzi tylko o kwestie ewentualnego ostracyzmu względem dziecka. Przecież nawet jak sobie włączysz animal planet, to mamy tam, że np: mama małpka uczy małą małpke tego, tamtego i jeszcze czegoś. Generalnie uczy się życia w otaczającym środowisku. My jako ludzie jesteśmy istotami społecznymi i musimy wykształcić tożsamość. Podstawą takiej osobistej tożsamości jest bycie mężczyzną/kobietą. Nie chodzi o seksualność, tylko o dojrzałośc osobową. Musze się uczyć kim jestem jako mężczyzna i jak to sie ma w kontekście kobiety. To od zawsze były bardzo ważne kwestie dla każdego człowieka. Oglądałem film o zapłodnieniu in-vitro. W USA kilkoro dzieciaków jakoś tam(nie pamietam jak) utrzymywało ze soba kontakt jako dzieci in-vitro mającego jednego ijca biologicznego. Jedna z tych osób to był chłopak wychowywany przez 2 kobiety. On chciał go spotkać i mówił o pustce wewnętrznej. Chciał go spotkać żeby sie dowiedzieć kim być, jaki jest ojciec itd... O tym mówi kilkaset lat historii nauki zwanej psychologią. Anima animus u Junga to obrazy kobiety, mężczyny.... mężczyzna bez wzorca męskiego to często ból i dziura w duszy na całe życie. Jednak to nie ma znaczenia...ponieważ tu chodzi o coś innego. Chodzi o sposób rozwiązania kłopotu jakim jest homoseksualizm. Według środowisk lewicowych jest to kłopot, który trzeba rozwiązać(paradoksalnie, ale tak jest). Oni chcą homoseksualistów "naprawić" dając im w sztuczny sposób prawa jakie mają inni. Rodzina homo nie jest w stanie dać tego, co rodzina hetero a czego dziecko potrzebuje. Rodzina homo nie jest w stanie dać niczego, czego nie da rodzina hetero. Ale tu chodzi o egoizm. Ja chce mieć dziecko i tyle Co dop krzyża i symbolu. Oczywiście formalnie krzyż jest symbolem religijnym jednak anonus miał racje, mówiąc że to zbyt redukcjonistyczne podejście. To nie jest tak, że jest ekcyklopedia symboli i tam sa ich definicje. Symbol to coś żywego, plastycznego i zmiennego. Swastyka to symbol który jest zakazany, a jest to orginalnie symbol Indyjski, symbol harmonii. Jednak nikomu do glowy nie przychodzi mówić, że zakaz propagowania owego symbolu jest krzywdzący bo.... Więc te teksty o 50 centach to świadczą tylko o nie zrozumieniu slowa symbol. Symbol krzyża dla nas jest symbolem dużo szerszym i bogatszym niż nam sie zdaje i niż niektórzy chcieliby to widzieć. Ludzie za komuny organizowali sie pod tym symbolem, ale nie koniecznie chodziło o religijność. Chodziło o opór wobec aparatu z natury ateistycznego. To samo wcześniej w konfrontacji z prawosławnym wschodem. Krzyż w naszej świadomości jest czymś więcej niż tym czym był pierwotnie. Tak samo czyms innym będzie dla muzułman itd...
-
Moim zdaniem homoseksualiści powinni mieć prawo do związku partnerskiego(czy jak to nazwać). Jest to po prostu w interesie nas wszystkich. Nie ma znaczenia kim kto jest, jeśli innym nie robi krzywdy. Powinien móc żyć w godności i nie degenerować i nie kisić sie w jakims toksycznym poczuciu wstydu, winy itd... społeczeństwo po prostu nie powinno "produkować" takich jednostek. To proponują środowiska skrajnie prawicowe. To jest debilizm najczystszej wody...po prostu prymitywna niechęć i nic więcej. Homoseksualiści nie powinni mieć prawa do adopcji. To nie chodzi tylko o kwestie ewentualnego ostracyzmu względem dziecka. Przecież nawet jak sobie włączysz animal planet, to mamy tam, że np: mama małpka uczy małą małpke tego, tamtego i jeszcze czegoś. Generalnie uczy się życia w otaczającym środowisku. My jako ludzie jesteśmy istotami społecznymi i musimy wykształcić tożsamość. Podstawą takiej osobistej tożsamości jest bycie mężczyzną/kobietą. Nie chodzi o seksualność, tylko o dojrzałośc osobową. Musze się uczyć kim jestem jako mężczyzna i jak to sie ma w kontekście kobiety. To od zawsze były bardzo ważne kwestie dla każdego człowieka. Oglądałem film o zapłodnieniu in-vitro. W USA kilkoro dzieciaków jakoś tam(nie pamietam jak) utrzymywało ze soba kontakt jako dzieci in-vitro mającego jednego ijca biologicznego. Jedna z tych osób to był chłopak wychowywany przez 2 kobiety. On chciał go spotkać i mówił o pustce wewnętrznej. Chciał go spotkać żeby sie dowiedzieć kim być, jaki jest ojciec itd... O tym mówi kilkaset lat historii nauki zwanej psychologią. Anima animus u Junga to obrazy kobiety, mężczyny.... mężczyzna bez wzorca męskiego to często ból i dziura w duszy na całe życie. Jednak to nie ma znaczenia...ponieważ tu chodzi o coś innego. Chodzi o sposób rozwiązania kłopotu jakim jest homoseksualizm. Według środowisk lewicowych jest to kłopot, który trzeba rozwiązać(paradoksalnie, ale tak jest). Oni chcą homoseksualistów "naprawić" dając im w sztuczny sposób prawa jakie mają inni. Rodzina homo nie jest w stanie dać tego, co rodzina hetero a czego dziecko potrzebuje. Rodzina homo nie jest w stanie dać niczego, czego nie da rodzina hetero. Ale tu chodzi o egoizm. Ja chce mieć dziecko i tyle Co dop krzyża i symbolu. Oczywiście formalnie krzyż jest symbolem religijnym jednak anonus miał racje, mówiąc że to zbyt redukcjonistyczne podejście. To nie jest tak, że jest ekcyklopedia symboli i tam sa ich definicje. Symbol to coś żywego, plastycznego i zmiennego. Swastyka to symbol który jest zakazany, a jest to orginalnie symbol Indyjski, symbol harmonii. Jednak nikomu do glowy nie przychodzi mówić, że zakaz propagowania owego symbolu jest krzywdzący bo.... Więc te teksty o 50 centach to świadczą tylko o nie zrozumieniu slowa symbol. Symbol krzyża dla nas jest symbolem dużo szerszym i bogatszym niż nam sie zdaje i niż niektórzy chcieliby to widzieć. Ludzie za komuny organizowali sie pod tym symbolem, ale nie koniecznie chodziło o religijność. Chodziło o opór wobec aparatu z natury ateistycznego. To samo wcześniej w konfrontacji z prawosławnym wschodem. Krzyż w naszej świadomości jest czymś więcej niż tym czym był pierwotnie. Tak samo czyms innym będzie dla muzułman itd...
-
twoje tematy rządzą
-
no ale żyłka juz pekła...więc chyba za pózno na takie deklaracje
-
Ciacho. Twój wcześniejszy post, przed edycja był zdecydowanie ciekawszy.
-
Dlaczego? No jak o dla czego? No chyba bardziej on niż inni. Prawda? Choć wcale nie musi :) ale jeśli już to chyb jednak on
-
jeśli już, to mogłeś kogoś poddenerwować...a jeśli chodzi o obrażanie sie to tylko ty możesz tutaj czuć sie obrażany.
-
Żeby było jasniej Rozmowa z księdzem jest w 7 częściach i łatwo je znależć idąc za tym linkiem Tutaj daje link do rozmowy na temat gnozy (3 części) http://www.g-punkt.pl/content/sniadanie_mistrzow_g_jak_gnoza
-
ja generalnie polecam ten wywiad...są 3 części oj ale ze mnie gamoń, nie wrzuciłem linków do kolejnego wywiadu... ten Dowkinsa z Cyonem to znajdziesz. Teraz wrzucam inny... http://www.g-punkt.pl/content/sniadanie_mistrzow_g_jak_gnoza
-
1.Chyba bardziej A niż B. Lepiej jakoś brzmi. 2.Co do pępków to czy mieli czy nie, to przecież tylko mały szczegół. Większy kłopot mieli Kain i Abel jak zapewnić byt rodzajowi ludzkiemu. Jak wiemy sprawa komplikuje sie jeszcze bardziej kiedy Kain Abla zabija. Niestety tak to wygląda jak za sprawy wezmą sie doktrynaliści i urzędnicy... tutaj jednak mamy ciekawą rozmowę Dowkinsa z księdzem. Mówi ten ksiądz, że kościół nie jest jednorodny...tylko że ta niejednorodność często i gęsto była radykalnie zwalczana
-
A ja uważam że wręcz przeciwnie. Człowiek sie rodzi i uczy postrzegania, porządkowania otaczającego go świata. Swiat postrzega jako to co można(mniej lub bardziej) zobaczyć, usłyszeć, objąć rozumem. W ten ekstrawertyczny sposób postrzegamy rzeczywistość. Tworzy sie osobowość która jest naszym ja i która "zarządza" i doświadcza tych wszystkich informacji... W takim stanie, Boga ludzie mogą postrzegac tylko jako Władce tej właśnie rzeczywistości. Wszystko widzi, wszystko wie, jest super inteligentny itd...Dajemy mu nasze cechy, tylko że ekstra. Jednak jest inna rzeczywistość. Jest inny sposób postrzegania świata zewnętrznego. Jest to sposób introwertywny. Poprzez kontakt z rzeczywistą częścią duszy świata którego jesteśmy częścią(iskry dającej początek wszystkiemu i iskry w rytm której wszystko funkcjonuje) zdajemy sobie sprawę, że owa zmysłowa/materialna rzeczywistoćć jest wtórna. Jest tą drugą, tą powstałą z tamtej duchowej sprawczej siły. Dochodzi niejako dodatkowy zmysł, coś jak widzenie, dotykanie. Tylko że dzięki temu doświadczasz duzo głębiej Wtedy automatycznie Boga nie utożsamia sie z postacią którą tak lubimy personifikować. II przykazanie które zostało wymazane mówiło że nie wolno tworzyć podobizn Boga. Postrzeganie rzeczywistości sie rozszerza i Bóg tez sie zmienia. wtedy Bogiem nie może być władca też rzeczywistości, jako rzeczywistości podległej tej drugiej. A ta druga nie ma materii przestrzeni, logika w niej nie wystepuje O tym mówili wszelacy założyciele religii. Tylko oni poprzez samorozwój mieli inny ogląd świata, a z biegiem czasu ludzie którzy mieli ten ogląd standardowy zaczęli zawłaszczać ową spuściznę. Ateiści mówią, że rzeczywistość to tylko to co można zrozumieć, doświadczyć. Niczego innego nie tolerują. widzą tylko jedną część rzeczywistości. Teiści widzą tez tylkko jedną część rzeczywistośći. Jednak atrybuty owej tajemniczej o których mówili oświeceni umieszczają w tej naszej materialnej... I mamy Boga jako postać, mamy cuda, świetych, zmartwychwstania, narodziny z dziewicy itd... Nie mają z rzeczywistym (duchowym)Bogiem kontaktu, tworzą sobie dowody jego istnienia w tej rzeczywistości(tak jak potrafia ją widzieć) Wiara w Boga dla mnie nie oznacza "uważania, że coś istnieje". Tym bardziej nie jest to przymus pośredni(obiecanki, kar itd..) lub bezpośredni (indoktrynacja) uważania że postać istnieje. To dla mnie nie ma żadnej wartości. Człowiek widzi świat z postaci ego. Uczy sie wierzyć w siebie. Jest silny, mądry, uczy sie...rozpycha sie w społeczeństwie walczac o swoje. Używa wszelakich narzędzi walki społecznej. To jest wiara w siebie. Wiara że może sie wszystko co sie chce, że jest sie samotną wyspą. Wiara w Boga to stan, do którego prowadzi załamanie wiary w siebie. Człowiek powierza wtedy swoje istnienie czemuś większemu. Utożsamia samego siebie z życiem ogólnie. Nie ma wtedy potrzeby rywalizacji, dominacji ...dochodzi do wewnętrznej zmiany i dochodzi do zmiany percepcji świata i swojego w nim miejsca. Za tym idzie zmiana funkcjonowania. Wtedy człowiek nie decyduje nie kłamać, nie kraść itd... po prostu widzi siebie inaczej i już nie widzi potrzeby czynienia tego wszystkiego. Ponieważ nie widzi siebie tylko jako mięsa w społeczeństwie, które to ciało musi jak najwiecej sobie ze społeczeństwa wyrwać. Dostrzega siebie jako coś szerszego i przede wszystkim duchowego.