
zujzuj
Użytkownik-
Postów
1 822 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez zujzuj
-
Dokładnie o to mi chodzi. Fobofobia jeśli już to jest czymś rzadkim i skonkretyzowanym...a nie lękiem przed lekiem w ogólnym znaczeniu... Z resztą. Sam zmagam sie z lekiem przed lękiem o charakterze fobicznym i okreslenie fobofobia uznaje za wręcz zabawne. Nie mam żadnej fobofobii:)
-
a wiecie że istnieje kościół polsko-katolicki? :) Księża moga mieć dzieci i zony http://pl.wikipedia.org/wiki/Ko%C5%9Bci%C3%B3%C5%82_Polskokatolicki_w_RP...katolicy co odrzucają zwierzchnictwo rzymu
-
ale czy to o czym piszecie to jest fobofobia? Przecież fobia nie jest równoważna lękowi. Fobia to bardzo specyficzny neurotyczny lęk. Jeśli w jakiejś sytuacji spotyka nas coś przykrego, coś czego sie boimy, to automatycznie będziemy sie bać tej sytuacji i reakcji jaka może wywołać...ale czy to jest lęk fobiczny? Moim skromnym zdaniem nie jest to żadna fobofobia. Lęk przed lękiem, lęk antycypacyjny...ale fobofobia? Fobia z natury jest lekiem nieracjonalnym, wyolbrzymionym...ale już sam lek przed taka reakcją jest w zasadzie logiczny i normalny... No jeśli bede szedł przez ulice A i dostane w ryj i to sie powtórzy 10 razy...i kiedys znowu będę musiał tamtedy przejśc to oznacza że mam wryjofobie? albo ulicoAfobie? Czuje lęk, ale nie fobiczny. Jeśli ktoś sie fobicznie boi myszy i musi iśc do piwnicy, gdzie wie że sa myszy to to jest fobofobia? To jest lek przed lekiem fobicznym, ale lęk fobiczny nie równa sie lęk.
-
Jego najwyższej rangi współpracownicy zostali aresztowani w Europie i wysłani do USA gdzie zostali skazani, tak samo jak sam Osho, który za wyrok w zawiasach zgodził sie opuścić USA i nigdy nie wrócić... "(włącznie ze spiskiem mającym na celu otrucie przedstawicieli władz lokalnych, zakładanie podsłuchów wewnątrz komuny, próba otrucia osobistego lekarza Osho oraz próba zmiany wyników wyborów lokalnych przez zatrucie salmonellą mieszkańców sąsiedniego miasteczka The Dalles na czas wyborów"- to sa niektóre zarzuty wobec Sheeli Silverman, jego prawej ręki, która w pewnym momencie postanowiła ukraśc ile sie da i uciec....Powiem, że była prawą ręką organizacji siejącej oświecenie i sprawiającej że ludzie byli bezgranicznie szczęśliwi. ... Jak napisałem to na pewnym forum i dałem linki do filmów itd... to zgadnijcie co napisała jedna z "oświeconych" uzytkowniczek owego forum. Napisała, że ją to nie obchodzi, bo ona wie że Osho jest bardzo dobry. Jak spojrzała na jego zdjęcie i w jego oczy to płakała ze szczęścia, bo dostrzegła to wszystko w nim...i jednocześnie była to osoba krytykująca "bezmyślnych" katolików i slepą wiarę...
-
Książka "Bóg nie jest wielki" ma rozdział poświęcony Bhangwanowi...tez jest ciekawie:). Bhangwan miał 100 rolls-royców. Miał zamiar mieć koło 360 po jednym na każdy dzień. To o czyms świadczy. Małe dziecko wchodzi do sklepu i chce miec wszystko, małe dziecko naje sie czekolady nawet do porzygania... Stosunek do pieniędzy świadczy chyba o ego. On tego nie potrzebował, ale to nie miało znaczenia...On mówił że nie miał ego. A może jego ego było tak ogromne, że nie zauważał nic poza nim? Poszukaj informacji... I jeśli piszesz, że nie masz zamiaru wierzyć w to co widzisz, tylko poczytać i ocenić...to chyba nie wiesz co piszesz. To co widzisz to wynik tego co czytasz. On miał w swoim zalożeniu tworzyć społeczeństwo bez rodzin, dzieci miały czerpac przykład z wielu dorosłych. Miały byc raz tu, raz tam. Prawda że fajnie? a jak wyszło? itd...itp... Jeśli szef tworzy miasto doskonałe i uczy swoich uczniów drogi do szczęścia i oświecenia, to czemu sam wiedzie życie które jest odwrotnością tego które tworzy? Czemu nie mieszkał w swoim mieście, ze swoimi wyznawcami?
-
tak jeszcze odnośnie Osho(jak sie nazwał po przed skompromitowaniu...a wcześniej bhangwanie a tutaj techniki jego medytacji http://www.youtube.com/watch?v=rr9A0yzFEvc
-
itd... Smiertelną trucizną prowadząca do śmiercu duszy wpaczaja obraz Boga zamykają na jego miłość w prowadzą w ciemność i depresje ... jeszcze powoduja raka, żylaki, wypadanie włosów, zmniejszają IQ, itd... A jakieś konkrety? Czytałaś może ta książkę?
-
ajajaj :) jak zobaczyłem twój wpis w moim watku to od razu widziałem że będziesz chciał mi pojechać...ale myślałem że sie chociaż na coś w miare logicznego zdobędziesz...Dzięki za współczucie:), miło poczytać jakieś wspierające slowa...Tak o tym wyglądzie to chyba nie za wiele tam napisałem, tak samo o ciuchach...i chyba w troche innym kontekście niż to widzisz.
-
lol jaka faza...szeps przecież ty tak napisałeś, a nie ktoś to jest cytat z ciebie: "Widzę koleżanki lubią być pomiatane, dominowane w prostacki sposób jak szmaty. Wybaczcie, ale to mi się nasuwa"
-
a jakie to ma znaczenie?...przeciez to najmniej ważne w tym wszystkim...ja moge napisac że wasza relacja nie jest najlepsza i jest troche chyba nietypowa.
-
no po prostu dziwne... "wrócił po 6 piwach"..."po 22" Czyli wnioskuje że 23 nie przekroczył... "czuć było odór siarki" Tamten watek dla mnie to zrzędzenie starej panny...jesteś facetem? ...no generalnie wszyscy tutaj(albo częśc ma z tym kłopot)..ale to co ty piszesz, to jest straszne... Twoim zdaniem powinien wypić 2 piwa góra? Student jadący do kumpla do obcego miasta? ...Powinniście sie najebac za przeproszeniem i przyjść o 6 rano ...a nie przed 22...Wszyscy cisze nocna mają w dupie a ty piszesz, jakbyś siedział w pierwszej ławce w podstawówce i kombinował tylko jak tu najrówniej ułożyć raczki na ławce.... te rozmowy o snach. Sms o czyms świadczy.... a teraz zerwaliście znajomość kilkunastoletnią z dnia na dzień. To jest dla mnie dziwne.
-
Szeps. ...Napisze ci wprost. Jeśli bym kumpla odprowadził na dworzec i potem dostał od niego sms "bezpiecznie dotarłem na miejsce" to przestał by chyba być moim kumplem...to jest sms zakrawający na sms wręcz miłosny. to jest wyznanie : nie martw sie o mnie, jestem bezpieczny...kumple tak nie robią...tak można robić wobec mamy, dziewczyny a nie kumpla. Kumple tak nie robią....chyba. Co do sylwestra. To jest kompromitujące... Jeśli ty jesteś studentem i rozumiem, że mieszkasz poza domem.więc jeśli ty piszesz, że mama nie życzy sobie obcych koleżanek . A jeśli jestes w domu z mamą, to chyba chcesz byc wszedzie tylko nie z nią jeśli ona sobie tych koleżanek nie zyczy... co do kumpla. W pierwszym poście oczywiście zachował sie jak palant...ale co chcesz usłyszeć? Dla mnie wszystko co piszesz jest dziwne. Twoje teksty sa dziwne, zachowanie kumpla jest dziwne. Zakończenie znajomości jest dziwne
-
A ty sylwka robisz ze swoją mamą? Mamie nie podobałoby sie że będa obce koleżanki? Nie wydaje ci sie to dziwne?...mi sie wydaje, że cięzko będzie to komukolwiek ocenić, bo ciężko sie wczuć w tą sytuacje. Jeśli dla ciebie jest dziwne że koleganie nie wysyła sms że dojechał bezpiecznie...to sry. Ja nie ogarniam..to jest na maksa słabe.
-
Nie precyzyjnie sie wyraziłem. Chodziło mi o to, że głoszono powolne zbliżanie sie do wyjaśniania jak świat działa i do zrozumienia go...oczywiście prace i odkrycia postepowały. Jednak po drodze otworzyła sie brama za która jest pełno nowych rzeczy...z którymi nie wiadomo co na razie zrobić. Wraz z rozwojem wiedzy powstaje coraz więcej pytań, na które na pewno beda znajdywane odpowiedzi... Mówiąc o koncepcji, miałem na myśli świadomość jako funkcja wielu obszarów mózgu...ale mniejsza z tym. Mi nie chodziło o udowadanianie istnienia świadomości. chodziło mi o jej umiejscowienie w jakims neuronalnym odpowiedniku, czy jakiejś części mózgu. Nie rozumiem w jaki sposób zbudowanie sztucznego mózgu mogłoby nas do tego przyblizyć w jakikolwiek sposób. To, że kolory istnieją, to ok(tylko w naszej głowie). Tylko chodziło mi o kwestie doświadczenia. Chodziło mi o to, że nasze doświadczenie koloru, nie jest tożsame z wygladem owej rzeczy samej w sobie. Ona nie jest czerwona, chociaż ja ja taka widzę...jasne jest, że nigdy, nie bedziemy doświadczać tej rzeczy w głębszy sposób...zatrzymamy sie tutaj i nie ruszymy dalej. http://nietuzinkowyblognaukowy.blogspot.com/2012/03/to-nie-istnieje-cz1-kolory.html
-
Ja musze powiedzieć kahir, że słabo jestem zaprawiony w takich mocno intelektualnych koncepcjach:). Nie zrozumiałem kilku słówek...jeśli jednak chodzi o doświadczenie, to miałem jednak na myśli coś innego niz świadomość. ...Jeśli chodzi o naukę, to obecnie nie wiemy w zasadzie nic. Jeszcze 20 lat temu głoszono koniec fizyki. Dzis sytuacja wygląda jak rozpędzona kula śniegowa. Jak czasem sie spotykam z pewnymi kwestiami, koncepcjami to jest to absolutny odlot... Co do tego modelu mózgu to na razie wszystko to sa koncepcje. nie bardzo rozumiem jak nawet 100% odwzorowanie mózgu może dowieść istnienia świadomości i w zasadzie jak to ma być zbadane, skoro na razie chyba nie bardzo wiadomo w jaki sposób sie ona objawia(no tak chyba jest)... Jeszcze inaczej w tej samej kwestii doświadczenia. Nawiąże do kolorów do których odniósł sie Hans. Czy kolory istnieją? Czy kolor czerwony istnieje? Skoro wiadomo, że to co interpretujemy jako czerwień to tylko funkcja naszego mózgu i pewnego rodzaju interpretacja. Chodzi o sprawę absolutnie powszechną z którą wszyscy mamy styczność. Wiemy jednak że owa rzeczywistość w swej istocie nie jest czerwona, zielona itd... Widzimy kolor, ale go tam nie ma w takiej formie w jakiej niby go postrzegamy. Więc czy uda nam sie kiedyś tego doświadczyć głębiej? Nie sądze. Jesli chodzi o doświadczenie, to jestem absolutnie przekonany, że istnieje cała otchłań której nawet nie lizniemy. Nawet jak sie maksymalnie zapadniesz w siebie, to jedyne co ci pozostanie to wrażenie że dotknąłeś pkt całej otchłani. Tak jakby złapać za mały różek bezkresnego kocyka... Takie jest moje subiektywne zdanie. Jeśli mówiłem o poszukiwaniu Boga w fizyce, to miałem raczej na myśli intelektualne odpowiedniki pewnego doświadczenia. ... .Te dziwne stany, z których można wyciagnąc wnioski to dla mnie w jakims sensie zawsze jakaś rzeczywistość, której sie doświadcza i niektórzy badają ją w inny sposób. Chodzi o naukę. Można wyciagac wnioski z fizyki kwantowej, że wszystko jest w jakis sposób połączone...jednak o tym mówili ludzie tysiące lat temu i fizyki kwantowej nie potrzebowali. Jednak to co dzis mówią fizycy w wielu sprawach sie po prostu sprawdza. Ludzie doświadczali czegoś co dzisiaj nie którzy potwierdzają naukowo.
-
tylko ze jak sie nad tym pracuje? Byłem kiedys u kolesia i om mi zdiagnozował(jako jedna z opcji) zespół pionkowskiego... i ponieważ nigdzie o tym nic nie ma to ja go pytam co to takiego...i on mi tłumaczył że to typ osobowości, w którym człowiek zdolny itd.. funkcjonuje na minimum swoich możliwości...chodzi jednak o to, że ja wcale sie nie czuje jakbym tak funkcjonował. ale zmierzam do tego, że ja moge sobie powiedziec, że tak nie jestem głupi..tak w zasadzie moge sie podobac dziewczyną itd...itp...ale nic z tego nie wynika. Ja nie mam niskiej samooceny. Ja mam armagedon... A co do meritum. To może ja po prostu troche mądrzeje. Zawsze w jakis sposób sie nabijalismy, że ten to zdawał 5 razy, ten to10....zawsze przedłużenie sesji itd... itp...takie infantylne przechwałki. Teraz mnie to po prostu juz wkr..ia. Juz mnie to wcale nie bawi, a inni których bawi zaczynają mnie własnie wkr..iać
-
Ja gdzieś trafiłem na określeniektóre do mnie przemawia. Mianowicie...Bóg jako zasada bytu. Ja w zasadzie też Boga bym "szukał" czy umieszczał gdzies w konceptach fizyki kwantowej...ostatnio czytałem o ciemnej materii i koncepcie, że nasz świat i kosmos powstał własnie z tej ciemnej materii...jednak dla mnie sa to rzeczy absolutnie abstrakcyjne. Nie tylko dla mnie, bo także fizycy mówią, że w zasadzie to fizyki kwantowej to nie rozumie nikt i nikt nie wie o co w tym wszystkim chodzi...W jakims tam stopniu cos można wymyślić, zbadać, dostrzec...ale uwazam że są rzeczy których nigdy nie zrozumiemy...chociażby kwestia świadomości. Do tego dochodzi inna sprawa...można widziec wiele o kolorach, spektrum światła, mechanice oka itd...ale jeśli sie kolorów nie zobaczy to nigdy sie tak na prawdę nie zrozumie czym one są. Można poznawac i doświadczać na wiele sposobów...więc jeśli chodzi o wiedze to nie sądze, żeby kiedykolwiek ludzie dotarli do miejsca w którym stwierdzą to jest Bóg. To samo jeśli chodzi o doświadczenie. Nigdy nie beda w stanie ludzie jasno tego wyjasnić i ogarnąć.
-
niezła jazda. nic z tego nie czaje
-
nie tylko siec relacji...nawet jeśli będziesz 3 misiecznym dzieckiem które nic nie pamięta w pożniejszym czasie, ze swej zagrazającej życiu choroby to to doświadczenie w tobie będzie i tez będzie miało wpływ na kształtowanie sie twojej wizji świata do ciebie/lub Boga
-
postrzegali tak religie o której my rozmawiamy...ja nie będę sie tu zgadzał, nie zgadzał z psychoanalitykami ...dla mnie uwazam było to doswiadczenie osobiste, z którym w jakims tam stopniu miałem kontakt i z którego wysnuwam wnioski, które tutaj przedstawiam... Jest taka bajka Jaś i magiczna fasola...Jas sadzi fasole i wspina sie do chmur, gdzie mieszka przerażający olbrzym/smok. Agresywny i grozny...rozgląda sie tam, lub cos zabiera stamtąd i ów olbrzym spada na ziemie... to jest dla mnie bajka w jakis sposób obrazująca to co mówię. Freud jednak korespondował z jakims francuskim poetą, który pisał mu o poczuciu obecności Boga jakie mu towarzyszy, jednak nie mówił o Bogu w koncepcyjny/doktrynalny sposób... Freud uważał że na bazie tego doświadczenia powstają religie, a z czasem zawłaszcaja naukę i wypaczają ponieważ nie mają zielonego pojecia o czym była mowa pierwotnie... http://www.g-punkt.pl/content/sniadanie_mistrzow_g_jak_gnoza tutaj jest dyskusja naukowa na tem temat.
-
człowiek ma osobowość , ego i jego granic broni w pewnym sensie wyobrażenie Boga, który oczekuje wszelakich zachowań, wszelakich postaw, emocji...dla mnie jest to z grubsza jasne i nie jest tylko konceptem intelektualnym...może używam nieodpowiednich słów, ale tak z grubsza jest i stąd wzięły sie moje dziwne pomysły
-
A jak tego doświadczasz?
-
Tylko u mnie to jescze troche inaczej. Bo jest w tym pewien paradoks... Ja z tymi znajomymi ustrzymuje kontakt od liceum...ale jednoczesnie juz w liceum to byli ci których najbardziej unikałem ze względu na lęki. Jednocześnie była jakas naturalna nic porozumienia, a z drugiej strony była chec unikania ze względu na lęk... Na studiach było podobnie...jednak tutaj relacje sa duzo luzniejsze więc siłą rzeczy wchodziłem w relacje w które było jakby łatwiej. Tak jakby relacje wyznaczał mi poziom lęku. Jeśli np: dziewczyna mi sie podoba to przy niej ten lek fobiczny będzie maksymalny...a przy takiej która mnie nie interesuje miimalny, więc siłą rzeczy wybiore paradoksalnie relacje z kims z kim w zasadzie nie chce. Wybieram relacje powierzchowną, bo komfort jest wyższy...Wstyd który sie pojawia na mojej twarzy i który inni moga dostrzec świadczy o mojej beznadziejności, jest to cos co skrajnie pragnę ukryć i nie mogę, bo wraz z tymi reakcjami wszystko wychodzi na wierch i mnie kompromituje
-
Plan mam dokładnie taki sam. Też robie licencjat a potem w inną stronę. Z grubsza juz troche sprecyzowaną.. Jesli chodzi o wstyd, to oczywiście nie mówię o normalnym wstydzie, czy ucieczka przed ta konkretną emocją. Chodzi o to, że ten wstyd/lęk tak jakby zastepował wszystkie inne emocje... jak mnie cos rozsmieszyło i miałem zaczac sie śmiac pojawiał sie ten wstyd w formie bardzo silnej niemiłej reakcji, której dodatkowo bardzo sie wstydziłem...także to sprawa trochę skomplikowana. Co do sedna. Moi znajomi ze studiów to: regularny alkoholik. Koleś co schudł 10 kg w 2 mies i na siłe na AA był wyrzucany. chodzi o to, że ludzie go unikali. On często pojawiał sie z rozbitym ryjem, złamana reką bo komus przyłozył. Jednak nawet jego współlokatorzy go unikali... z czasem ja tez zaczałem, bo po prostu po alko nie było wiadomo co mu odpierd... Kolejny koleś to taki osiedlowy dres, co zdrowo walił po nosie. On czuł sie swobodnie w takim własnie środowisku. Jeśli chodzi o studia to też ja jestem jego jedynym obecnie znjaomym. Oczywiście znał ludzi i z nimi gadał...ale chodzi o to, że jednak najwyrażniej nie było takiej relacji żeby gdzies razem sie spotykac itd...ze mną jest inaczej... Kolejny koleś to po prostu patologia/dziwak...nie będe sie rozwodził...chodzi jednak o to, że ja coś muszemiec z nimi wspolnego. Oni nie byli lubiani, nie mieli blizszych znajomych...inni ludzie zadziergali relacje między sobą. Ja sie zbliżałem z nimi. To przy nich sie czułem swobodnie. Chodzi o to, że we mnie musi tez być cos takiego, ja tez jestem w jakiś emocjonalny sposób tacy jak oni...a nie chce. Widzę ludzi którzy po prostu ze soba przebywają, gdzies chodzą, coś ich łączy w taki optymistyczny pozytywny sposób. Ze mną sie fajnie pije... chodzi o jakis emocjonalny rezonans.... Mam znajomych z liceum. Dobra praca, porządni ludzie z którymi utrzymuje kontakt. Jednak liceum to narzucone towarzystwo. Przy nich w zasadzie czuje pewne poczucie niższości...poza tym te kontakty sa juz żadkie...Emocjonalnie swobodnie czuje sie przy takich zulach.
-
Nie mam żalu, że ktoś cos mówi. Mam żal że ktoś kto sie zupełnie nie zna, narzuca swoje podejście i interpretacje. Mam żal, że ksiądz potrafi innym wyrzucić coś czego sam nie potrafi okiełznać i im mniej sobie z czyms radzi, tym silniej bedzie wytykał to innym. Tym silniej będzie im zaszczepiał poczucie winy... Co do zasad, to jest jeszcze kwestia ich rozumienia i podejścia do nich. Chodzi o to, że droga która wytycza kościół to tak jakby powiedzieć zaprowadze cie do dobrego, trzeba iśc w lewo...a potem biegiem ruszyc w prawo. Czy dojdziesz do celu? Nie. To jest moralność KK, moralnośc ciągłej walki z sobą. Piszesz o akceptacji zasady. Przecież człowiek nie jest wynikiem tego co sam na swój temat wymyśli. Przecież ja nie moge powiedzieć teraz nienawidze...a teraz kocham...nienawidze itd... Jest piosenka Kazika "Spowiedz świeta" która świetnie oddaje charakter tego co chce przekazać. Ksiądz pilnuje zasady.. nie rób (tego tamteggo itd...) mówi nie czuj(tego tamtego itd..) on wie że ma wymienione jak na liście złe rzeczy i po prostu mówi ludziom zeby ich nie robili, ajak robia to upomina, tłumaczy... Przecież do tego sie to sprowadza. Człowiek w takiej relacji jest absolutnie osamotniony. A taki ksiądz walczy z seksualnością...a potem powykręcany, wynaturzony zaczyna łapac za tyłki małe dzieci. Takich ludzi sie hoduje. Oni tak rozumieja swoja moralność. Spiąć sie, wrecz zesrać a nie dopuścić tego co sie kisi i kotłuje w środku na zewnątrz. Tego uczą innych. Pośrednio poprzez swoja postawę, czasem bezpośrednio przez często obłudna gadke...no ale on ma moc. On jest powołany do kontaktu z zaswiatami, aniołami... Poza tym. O jakich ty mówisz zasadach? Spowiedz to zwykła klepanina i puste gesty. Raz jeden w życiu nie dostałem rozgrzeszenia. Małe kilkuletnie dzieci rozumieją "zal za grzechy?" rachunek sumienia? ... poprostu czują, a na zewnątrz sa inni którzy ucza je to oceniać. Często powstaje dysonans...bo nikogo nie obchodzi podczas spowiedzi co było przyczyna tego/tamtego. Liczy sie finał i wynik. Jak mi odbiło, to nie wiem czemu i nie wiem skąd pojawiło sie w mojej głowie pełno dziwnych "myśli" czy może prawd... Np byłem absolutnie przekonany że 10 przykazań jest zle napisane. Miałem jakąś wewnętrzna pewność...tak jakby cos mi sie gdzies otworzylo i zacząłem patrzec na świat inaczej. Chodzi mianowicie o to, że uwazałem że powinny one brzmieć "stań sie czlowiekiem nie kłamiącym" "bądz człowiekiem nie kłamiącym" itd... chodzi o nacisk na proces i podejście do czasu. Byłem przekonany że "nie kłam" itd... jest błedem. Ze ktoś zle przetłumaczył, że specjalnie zmienił czy cokolwiek...ale byłem absolutnie przekonany, że to czego mnie uczono jest zle. Chodzi o to, że znana nam (błedna jak mi sie wydawało wersja) jest wersją pisaną z pozycji osobowości. Osobowość jest sztywnością, która potrzebuje przeszłości z której wyciąga wnioski, terazniejszości w której jest i przyszłości do której dąży. Jesteśmy uczeni trzmania tej sztywności poprzez intelekt w pewnej wymaganej od nas formie. Chodzi jednak o to, że mamy to robic cały czas. Wiemy co musimy, wyciagamy wnioski i nieustannie mamy dazyć do przyszłości pilnując siebie. To jest droga w złą stronę. To jest prosta droga w strone przeciwną... chodzi o to, że jeśli zdasz sobie sprawę że czas jest inny. Jeśli przekroczysz ta sztywnośc, to dopiero wtedy, możesz jednocześnie zaakceptowac to z czym walczysz i jednocześnie stać sie tym kim chcesz. ...nawet nie potrafie tego ubrać w słowa. Tu jest pewnien paradoks. Co do walki z Bogiem, to tez nie wiem o co chodzi. Ja miałem epizod myśli paranoidalnych i wydaje mi sie, że świetnie zrobiłem walcząc z Bogiem. W zasadzie cięzko mi sobie wyobrazić coś/kogos kogo mogłbym bardziej nienawidzić i kogo ów Bóg mógł bardziej nienawidzić...tylko że od samego poczatku, rozumiałem że sie myliłem. To co uważamy za istniejące w zaświatach, jest Bogiem naszej osobowości, naszego ego, sztywności. To był obraz mojego wychowania, który to obraz trzymał mnie w środku. KK to wspólnota czcząca indywidyalny/osobisty nieświadomy obraz(w formie pręgierza), który jest czczony pod postacią realnego uniwersalnego/ wspólnego symbolu w postaci Boga osobowego. Osobowość postrzegająca świat poprzez standardowe zmysły, tworzy sobie super władce pilnującego w gruncie rzeczy owej osobowości. Każdy ma taki sufit nad głową(także inne formy). Sufit jest dobry, bo jak skaczesz to nie pozwala ci odlecieć, czy skoczyc zbyt wysoko. Ja jednak ów sufit miałem tak, że sie wyprostować nie mogłem...chyba zgodzisz sie ze mną, że trzeba go zburzyć.