Skocz do zawartości
Nerwica.com

_asia_

Użytkownik
  • Postów

    2 857
  • Dołączył

Treść opublikowana przez _asia_

  1. _asia_

    Co teraz robisz?

    to kończę odkurzać i zaraz trzymam mooocno kciuki Basiu!!!
  2. linka, superrrr!!! rzuć to cholerstwo, po co się truć! i kasę tak przepalać skoro można wydać na coś innego, przyjemnego... ja nie palę już rok i 10 miesięcy.
  3. _asia_

    Co teraz robisz?

    odkurzam i w ogóle sprzątam mieszkanie, ze słuchawkami na uszach, zerkając od czasu do czasu na forum.
  4. Haniu, a czy ja pisałam, że Ci nie wolno..? Pewnie, że wolno...
  5. I O TO CHODZI!!! Ja też się właśnie tego uczę...
  6. Haniu, Basia ma rację - ja nie pisałam tego personalnie do Ciebie. Takie odniosłaś wrażenie? Masz rację Haniu, każdy ratuje się jak potrafi. Mi pozytywna muzyka pomaga wyrywać się z „dołowych” stanów. Więc stosuję taką metodę. Innym nie musi to pomagać, a wręcz przeciwnie. Niestety przeżywając doły zaczęłam przesadzać z cięciem, nasiliły mi się myśli samobójcze. Ale się ocknęłam. Muszę się jeszcze wiele nauczyć. I walczyć. Zastanawia mnie jedno – skoro właśnie takie przeżywanie bólu, cierpienia jest zdrowe, oczyszczające to dlaczego nie przeżywamy ich sami dla siebie tylko próbujemy tym zwrócić uwagę innych, np. dzieląc się tym na forum? Przecież chcemy i potrzebujemy zapłakać nad sobą, pozwolić sobie na słabość, przyznać przed sobą, że nie zawsze musimy być dzielni. Po co w takim razie informowanie innych o cięciu się, po co groźby samobójcze, po co informacje o zakupie żyletek, naostrzaniu noża itd.? Możliwa odpowiedź - żeby zwrócić na siebie uwagę. To jest rodzaj wołania o uwagę, której nam potrzeba, o zainteresowanie. „Zobacz jak mi źle, chcę się zabić, potnę się, spójrz na mnie, zrób coś, pociesz mnie, no na co czekasz, odwiedź od tego pomysłu, ja istnieję i chcę być ważna, a nie niewidoczna!” Idąc dalej tym tropem w ten sposób (przez wyżalanie się i groźby – bo informowanie innych o chęci pocięcia się czy zrobienia sobie w jakikolwiek sposób krzywdę to groźby) nie próbujemy przeżywać tego bólu dla siebie i się z nim jakoś uporać tylko manipulować innymi, by tę uwagę, której potrzebujemy, otrzymać. Gdy nie dostajemy tego, co chcemy, a więc gdy ktoś nie tańczy tak jak mu zagramy często robimy na złość tej osobie krzywdząc siebie. „Nie pomogłeś mi, nie zwróciłeś na mnie uwagi, więc się potnę i to wszystko przez Ciebie!” No a komu w ten sposób robimy na złość? Samemu sobie. Ja nie mówię, że tak jest w każdym przypadku. Ale wydaje mi się, że w niektórych tak właśnie jest. Owszem, czasem dzielimy się tymi stanami tu na forum dlatego, że nie potrafimy zostać z nimi sami. Bo to bardzo trudne. Ale wydaje mi się, że w dużej części pragniemy uwagi i dlatego jęczymy, histeryzujemy, grozimy itd.
  7. Łiii! Brawo Kasiu, że wreszcie się zdecydowałaś. Trzymam kciuki i wierzę w Ciebie! Zobaczysz, że ten mały krok dużo Ci da. Odetniesz się wreszcie od toksycznej rodziny i będziesz szczęśliwsza. Jak będziesz chciała się wycofać to przeczytaj swojego posta. ...i może na razie nie mów nic rodzinie, bo będą Cię zniechęcać, obarczać odpowiedzialnością za ich położenie itp. dokładnie tak, brawo Kasiu!!!!!! zobaczysz, że odżyjesz, tak jak ja, gdy się wyprowadziłam... -- 16 mar 2011, 07:20 -- Jeszcze co do tego cierpienia, boolesnych emocji... Nie lubię odczuwać takich stanów, bo wtedy się w nie zapadam, przesadzam w drugą stronę, mam do tego dziwną tendencję. A ileż można jęczeć, cierpieć, chcieć umrzeć, pogrążać się, sama się nakręcać, przekonywać wszystkich wokół, że i tak nie da się już nic zrobić, jakie to wszystko jest do dupy itd. ? To jest wyczerpujące, i frustruje mnie niesamowicie we mnie. Tym bardziej, że zamiast mi to pomagać – szkodzi, ciągnie w dół, powoduje chęć popełnienia samobójstwa. Jeśli mogę się więc jakoś pozytywnie nakręcać to to robię... Bo co daje na dłuższą metę takie babranie się w rozpaczy, jęczenie, dobijanie się? Mi to nie pomaga na dłuższą metę, bo jeszcze bardziej negatywnie się nakręcam, błędne koło. Przez pewien okres ostatnio taka byłam. I się ocknęłam po dość bolesnej i trudnej dla mnie sesji. Zorientowałam, że czas upływa mi właśnie na cierpieniu, jęczeniu, smęceniu, biadoleniu, na koncentrowaniu się na tym. A moja terapeutka słusznie zauważyła, że cokolwiek nie powie to ja i tak staram się jej udowodnić, że nic nie da się zrobić, że jest beznadziejnie. I powiedziała, że chyba sprawia mi przyjemność udowadnianie jej tego. Dodała też, że nie będzie wchodzić w taką grę (to mówi mi bardzo często), nie będzie mnie pocieszać, że będzie dobrze itd., bo ja i tak odeprę jej argumenty. Bo w pewnym sensie lubię cierpieć i utwierdzać ludzi a tym samym siebie w przekonaniu o moim fatalnym położeniu, lubię czuć, że jestem w beznadziejnej sytuacji, a im gorzej tym lepiej. I ona dobrze o tym wie. Jeśli więc wybieram taką drogę, tj. zatapiania się w cierpieniu to ona mi w tym nie będzie przeszkadzać. Sama mam nauczyć się motywowania siebie, pocieszania się, ukojenia siebie, wyciągania się z dołków. Jeśli ja tego nie będę chciała to tysiące ludzi będą mówić mi, że jeszcze będę szczęśliwa, że będzie dobrze, a mi to i tak nie pomoże. Jak grochem o ścianę. Bo będę ich przekonywać, że tak nie będzie i jak to ja strasznie cierpię, jak mi źle. Stwierdziłam ostatnio, że... szkoda mi na to życia. I staram się ze wszystkich sił, żeby zmienić to jakoś w sobie. Dlatego też nie piszę często na forum. Pewnie się mylę, ale gdy czytam posty na nim to wydaje mi się, że niektórzy tu lubią utwierdzać innych w przekonaniu, że jest z nimi strasznie źle i nic ale to zupełnie nic nie jest w stanie tego zmienić. Gdy ktoś próbuje ich pocieszyć to jeszcze bardziej przekonują ich, że nic nie pomaga itd. Lubią w pewnym sensie się sami pogrążać, sami też nakręcają się i z małych problemów robią ogromne, urastają one w ich głowach i emocjach do kolosalnych rozmiarów. To nie jest dobry kierunek, ale to ich wybór... Rozumiem chęć zwrócenia na siebie uwagi, rozumiem chęć dobijania się, rozumiem zapędy do roztrząsania różnych spraw... To nic złego pod warunkiem jeśli człowiek się nad tym później zastanowi i wyciągnie wnioski oraz następnym razem, gdy coś takiego będzie się dziać powie sobie przykładowo: „Stop, sama się nakręcasz, to dzieje się tylko w Twojej głowie, spokojnie, to Twój świr, w rzeczywistości nie jest dokładnie tak jak Ty to teraz postrzegasz”. (przerabiałam z terapeutką, wielokrotnie) Trzeba sobie uświadomić, że takie zachowania (pogrążania się, jęczenia, przekonywania siebie i innych o swojej beznadziejności) nie pomagają w drodze do wyzdrowienia, wręcz szkodzą i powinno się dążyć do jakiejś zmiany. Inaczej można tak sobie w tym trwać do śmierci, babrać się w swoim cierpieniu i bolesnych emocjach. Owszem, odczuwanie ich jest potrzebne, nawet konieczne i po to m. in. chodzimy na terapię – żeby oswoić się z nimi, potrafić je znieść, ale ważne jest to, by się w tym nie zatapiać i umieć z takich stanów wychodzić, żeby nie pogrążały. Może bez sensu plotę. Takie po prostu moje odczucia. -- 16 mar 2011, 07:46 -- Kurcze, się rozpisałam... Przepraszam, jeśli kogoś uraziłam swoimi słowami, chcę po prostu pomóc, a nie wiem jak... Czasem ciągłe pocieszanie kogoś wcale nie jest dobre, nie jest dobre także ciągłe jęczenie i wyżalanie się. Bo na ile pomaga – na chwilę? (to też słowa mojej terapeutki, jednak coś tam mi zostaje w głowie z tych sesji ). Ważne jest, byśmy nauczyli się sami siebie pocieszać w trudnych chwilach. Bo gdy zrobi to ktoś inny to uwierzymy na bardzo krótko, na chwilkę, jeśli w ogóle to nastąpi. Mam wrażenie, że ostatnio na forum wciąż się tylko jęczy zamiast dążyć do poprawy swojego nastroju i ludzie tak naprawdę siebie mało słuchają, bo zajęci są właśnie swoim jęczeniem. Oraz wzajemnym nakręcaniem się w tym jęczeniu i rozpaczy z powodu beznadziejnego położenia. Napisze się komuś dwa słowa pocieszenia i wraca się do swojego zamartwiania się, histerii itd. Martwi mnie to wszystko. To do niczego dobrego nie prowadzi. Potrzebne działanie, choćby najmniejsza zmiana, by mogło być lepiej... Nie tkwijmy w tym samym punkcie...
  8. Kasiu, staram się jak mogę. Tylko co zbuduję pomiędzy sesjami to mi terapeutka rozwala. Basiu, przykro mi... Twój Tata koniecznie musi rzucić palenie i to już! Haniu, to ja chyba jestem straszny słabeusz, bo nie potrafię się z tymi stanami skonfrontować, przeżywać je na trzeźwo i nie chować się przed nimi. Tylko tak potrafię, tchórz ze mnie. A może robię to dlatego, bo wiem, że gdybym sobie na to pozwoliła to bym się rozsypała a przecież muszę się trzymać, leczyć, dokończyć studia, dawać więcej korków, jakoś funkcjonować...
  9. Oj Dziewczyny Wy moje kochane... Ja uciekam ostatnio od takich stanów - bezradności, bólu, rozpaczy, histerii... , odcinam się od nich i nawet na przekór sobie wtedy słucham pogodnej energicznej muzyki, zajmuję się czymśna studia itd., może ucieczka to nie jest zbyt dobry sposób, ale to mój obecny pomysł na przetrwanie... Nawet na terapii nie chce mi się już babrać w przeszłości, w emocjach, uczuciach. Bo mnie to pociąga w dół. A ja chcę stanąć na nogi, muszę.
  10. Kochani! Czytam Was i serce mi się kraje... Współczuję Wam bardzo i przepraszam, że nie piszę, ale w tej chwili nie mogę sobie znowu totalnie poradzić sama ze sobą, nie jest dobrze, oj nie jest. Zaciskam zęby i się jakoś trzymam. Przynajmniej próbuję. Jestem z Wami duchem i trzymam za Was kciuki, żeby nadszedł dla Was wkrótce lepszy czas... :*
  11. fobia, to super. podziwiam Cię, ja nienawidzę zakupów, zamiast relaksować bardzo mnie męczą, nudzą, frustrują i wracam do domu bardziej zestresowana niż odprężona. idę na zakupy, gdy wiem, że muszę, i staram się to załatwić jak najszybciej, bo po prostu ich nie lubię.
  12. _asia_

    zadajesz pytanie

    na jutro? yyy... jutro terapię mam i muszę pojechać na uczelnię a Twoje plany na dziś?
  13. ja właśnie jestem jednym z takich przypadków. nawet nie chciałam tego brać systematycznie, ale mama za mną "biegała" i pilnowała, żebym brała regularnie (co mnie niesamowicie wkurzało tak przy okazji ). i naprawdę mi pomogły w kilku kwestiach. nie wiem, co tam naprawdę w tym jest, ale na mnie działa.
  14. Dokładnie Wiolu. Ja też dostrzegam coraz więcej plusów. I coraz mniej marudzę mimo swojego położenia. Bo są ludzie, którzy mają dużo gorzej... Mi też dziś głowa dowalała cały dzień, teraz jak się ściemniło jest o wiele lepiej.
  15. Basiu, strasznie mi przykro... Nie wiem co mogłoby Cię pocieszyć... Ale cokolwiek się dzieje - wierz w to, że będzie lepiej. Zobaczysz, zły los się odwróci. :*
  16. nie no, przepraszam, ale rozbrajasz mnie qqqwwweee123 lekarz mi tego leku nie przepisywał, bo jest on dostępny przecież bez recepty. tylko zalecił. i słusznie, bo działa.
  17. miałam bardzo przerośnięte migdałki. zastosowałam Lymphomyosot, lek homeopatyczny. migdałki się po nim pięknie zmniejszyły. tak swoją drogą to potem zalecił mi go inny laryngolog.
  18. _asia_

    zadajesz pytanie

    naturalnie ulubiona część Twojej garderoby?
  19. no ale aż takie zbiegi okoliczności??? jeden lek homeopatyczny mnie uratował od wycięcia migdałków, bo były w tragicznym stanie i laryngolog kazał wycinać!!! kilka innych przykładów też mam.
  20. _asia_

    jaki lek na stres?

    a może warto skonfrontować się ze swoim strachem, nauczyć się powoli oswajać lęk? np. przez wizualizacje sytuacji stresowych?
  21. mi tam homeopatia pomagała, myślę, że nie był to efekt placebo, bo miało to miejsce wtedy, gdy byłam do niej bardzo sceptycznie nastawiona i nic a nic nie wierzyłam, że coś mi to da.
×