Mogę pojęczeć?
Siedziałam przez godzinę w galerii, chlipałam i słuchałam jak facet gra na pianinie, mam dość.
Czuję się taka samotna i niekochana... Ile razy mam mówić "potrzebuję cię", zanim on zrozumie, jak bardzo? Dlaczego tak strasznie mnie rani? Dlaczego podejmuje w życiu tylko złe decyzje? Boże, proszę, błagam, nie chcę żyć.
Tyle razy odmawiałam hospitalizacji ze względu na niego, tyle razy. Wiedziałam, że mnie potrzebuje, że razem będziemy się wspierać, zostawałam. A teraz? On zostawi mnie, pojedzie. Nie ma go przy mnie, kiedy tak cierpię, dlaczego, no dlaczego?
Jutro mam terapię - drapanie ran cd, plus bonusowa przełożoną przez psychiatrę wizytę. I co ja jej powiem? Że znów jestem w czarnej dupie? Ze mimo leków cierpię katusze, że nadal rzygam jak kot i nie umiem nic z tym zrobić?
Jak się pani czuje pani Aniu?
I znów zaproponuje mi szpital, a ja co? Znów odmówię, znów... Bo muszę być przy nim, wspierać go. A kiedy on mnie wreszcie zdrapie z ziemi? Błagam, niech mnie ktoś odstrzeli, tak strasznie mnie to boli, jestem sama, samiuteńka, ZAWSZE i zawsze tak będzie...