
Korat
Użytkownik-
Postów
986 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez Korat
-
Nie wiem po co miałbym siedzieć u lekarza więcej niż 20 minut. Ja idę tylko po to by wymienić listę objawów i nic poza tym, nie mam ochoty gadać z lekarzem. Jedynie mógłby mi raz poświęcić więcej czasu na to by powiedzieć mi na czym polega mój problem i tyle. Już wiem, że nie mam co liczyć na cuda i że prawdopodobnie do końca życia się będę borykać z tym co mam. Mogę jedynie sie pozytywnie stymulować chemią czy w jakiś inny sposób, by jednak podejmować jakąś aktywność. Nie wygląda na to żebym miał być kiedykolwiek szczęśliwy, no cóż jakoś będę musiał dowlec swoje ciało do naturalnej śmierci i to tyle.
-
Mam wrażenie, że widziałem już wszystko co miałem zobaczyć i zrobiłem wszystko co miałem zrobić w swoim życiu. Każdy kolejny dzień to tylko puste bytowanie bez celu, ciągnięcie czegoś co nie ma sensu. Nawet ostatnia deska ratunku, zainteresowanie odpowiedzią na pytanie, dlaczego wszechświat jest taki jaki jest, stało się dla mnie nie ważne i pogodziłem się z tym, że nigdy nie dostanę satysfakcjonującej odpowiedzi. Dlatego wszelkie moje działania polegają na podtrzymywaniu funkcji życiowych w moim ciele, aż do naturalnej śmierci i nic więcej, bo i tak nic z tego życia mieć nie będę. Pójdę na oddział dzienny by nabyć trochę zdolności do działania w tym świecie i postaram się wytrzymać do następnego razu i tak w kółko.
-
Ja tam na solianie 400mg śpię jak normalny człowiek, więc działa na mnie pozytywnie. Poza tym nie mam żadnych skutków ubocznych. Dostałem od solianu trochę energii, teraz tylko jeszcze żeby mi się chciało coś z tą energią zrobić, to też problem. Przynajmniej lżej mi siedząc na studiach, bo nie męczę się tak bardzo z sennością. Jako, że się trochę mój stan ustabilizował i daję radę chodzić na zajęcia z mniejszym cierpieniem, to myślę że najlepiej będzie jak po raz trzeci w wakacje pójdę na oddział dzienny, trochę mnie tam zaktywizują. Kiedyś też podejmowałem aktywność, najpierw treningi były, ale było za ostro, potem siłownia, też nie dałem rady, potem rowery, w końcu i to mnie zmęczyło, na końcu były spacery z czasem coraz krótsze, aż w końcu od 2 lat tylko raz wyszedłem na spacer. Ruch nic nie daje, po prostu jestem trupem i prędzej czy później uchodzi ze mnie powietrze. Teraz tylko trzymam się studiów, choć i tu są problemy. Niestety nie mogę odpoczywać i każdy dzień działam jakby na rezerwach woli, po prostu jak wypalony człowiek. Teraz jest to trochę dziwne, bo dostałem energię od solianu, ale woli brak i pustka, nic do głowy nie przychodzi , nic się nie chce. Jestem sceptyczny co do leków i wolałbym ich w ogóle nie brać, ale będę brać bo śpię normalny wymiar godzin wreszcie. Nie widzę jak by miały zadziałać na poczucie chcenia, i szczęścia, mi to raczej wygląda na jakiś psychologiczny mechanizm i raczej się go nie pozbędę, bo widzę świat tak jak widzę i jest to spójny obraz, a w nim najsłuszniejszym rozwiązaniem jest śmierć, więc nie mam po co działać. Pewnie mój chory mózg to wymyśla, ale tak jest i nawet sobie nie wyobrażam żeby to co widzę i czego doświadczam miało nagle sprawiać na mnie wrażenie, nie widzę powodu dla którego tak miałoby być, chyba tylko mógłbym oszukać chemią swój mózg i czymś się naćpać.
-
Borsuk, dokładnie, my i sukces reprodukcyjny, normalnie śmiechu warte :) . W ogóle czy my w ogóle o jakimkolwiek sukcesie w jakiejkolwiek formie możemy mówić? Wydaje mi się , że nie. Moglibyśmy być superbohaterami i uratować cały świat, a to dla nas i tak by nic nie znaczyło, bo w końcu nie czujemy. W efekcie się w nic nie angażujemy. Koleżanka urodziła dziecko i matka ją wyrzuciła z domu (wspaniały zbieg okoliczności), i teraz mnie błaga o pomoc, a ja nie dość że nie wiem jak jej pomóc to i do tego i tak w ogóle mnie jej sytuacja nie obchodzi, jak do mnie dzwoni to widzę w niej raczej natręta i nie szukam pomocy, chcę spokoju. Szkoda tylko życiorysu tego dziecka, że zapowiada się być tak beznadziejny.
-
Doświadczony tym, czymkolwiek to jest, stwierdzam że to ma też swoje plusy. Nie wzruszam się błahostkami i nie załamuję się i nie smucę z byle powodu. W gruncie rzeczy to twardy ze mnie człowiek. Potrafię zachować zimną krew nawet w sytuacji zagrożenia życia i to dzięki zaburzeniom, a bardziej doświadczeniu z nim związanym. Mam w sobie jakąś większą mądrość życiową i dojrzałość aniżeli moi rówieśnicy a nawet osoby starsze ode mnie. Znajomi uważają, że mnie to chyba nic nie jest w stanie wytrącić z równowagi. I to by było na tyle. Niestety istnieje ta druga sfera rzeczy które dzieją się w mojej głowie, sytuacje zewnętrzne co prawda nie robią na mnie wrażenia ale wewnątrz potrafi się wszystko pie.przyć bez powodu przez co czasem wypadam na mięczaka. Zaburzenia tworzą swój własny obraz rzeczywistości i bez odwołań do świata zewnętrznego potrafią narobić takiego bałaganu, że nie można nawet z łóżka wstać. Gdyby nie to, i gdybym miał energię oraz motywację to mógłbym zrobić wszystko. Niestety mocno ograniczony zaburzeniami staram się sobie z nimi radzić jak mogę. W efekcie wyglądam jak jakiś przymulony leń.
-
Coś dla młodych ludzi, to może wam uratować życie, jeśli będziecie się starać: http://www.zaburzenia.pl/content/11-Stop-spo%C2%B3ecznym-skutkom-schizofrenii
-
To nie jest schizofrenia. Przy długotrwałej izolacji to normalne, że wszędzie doszukuje sie sygnałów o obecności innych. Ewentualnie, skoro zdarzały się przypadki schizofrenii w twojej rodzinie, to możesz mieć zaburzenia schizotypowe, ale z tego co opisujesz to nie jest nic ponad to.
-
natrętek, dokładnie tak jest. Gdybyśmy nic kompletnie nie czuli, to byśmy inaczej postępowali. Mam takie wrażenie, że brak uczuć sobie trochę wkręca nic nie czucie. Z jednej strony zarzeka się, że nic kompletnie ani krztyny uczuć nie przejawia, a z drugiej płacze gdy ktoś ją zasmuci. Do tego dochodzi wiara w Boga, moim zdaniem nie da się wierzyć gdy się nic nie czuje, trzeba co najmniej czuć więź z religią do której się przynależy. Także jakbyś brak uczuć nie demonizowała swojego stanu, to i tak masz uczucia, tylko że pewnie stępione a do niektórych nie masz dostępu, tak jak my tu wszyscy. Gdybyś się wystawiała na szereg potężnych stresorów, to byś pewnie tak jak po rozmowie z mamą, miała dużo przeżyć typu płacz i lęk, gdy się nic nie dzieje to się nie dziw że nie masz żadnych uczuć. I nie zazdrość nikomu tego, że ma ciężkie przeżycia po stresie, bo nie wiem czy byś chciała mieć obsesyjne myśli w stylu "zabij się!" przez 2 godziny non stop.
-
Cały czas jestem roztrzęsiony po dzisiejszych zajęciach, mam non stop myśli żeby rzucić studia, żeby nie istnieć i się poddać. Znowu oczami mojego umysłu każdy fragment rzeczywistości wygląda jakby istniał po to by zadawać cierpienie, nawet tlen jest w moim umyśle po to by zadawać cierpienie, nie mogę wytrzymać. Sytuacje stresowe mnie doszczętnie wykańczają, mam już zniszczony system nerwowy przez użeranie się z pracą każdego dnia. Panna_Modliszka, nad czym się zastanawiałaś i co teraz wiesz?
-
Tragedia. Uciekłem z zajęć, bo już nie mogłem wytrzymać. Mogę siedzieć na wykładach i ćwiczeniach, bo nic w zasadzie na nich nie trzeba robić, ale na laboratoriach komputerowych to już kompletnie wysiadłem. Wszyscy sobie poradzili z napisaniem programu, tylko nie ja i kompletnie do mnie nie docierało co oni mówią gdy mi tłumaczyli co mam zrobić. Poszedłem do domu, bo to bezsensu, do tego byłem w takim stresie po tym, że aż w pociągu ciągle czułem że ludzie się we mnie wpatrują i komentują, że jestem kloszardem i że jestem psychiczny. Jedyna nadzieja na zdanie leży w zamianie przedmiotów informatycznych na jakieś inne.
-
Ten weekend to była tragedia. Chciałem już dzwonić do lekarki i dać się zamknąć w szpitalu, myślałem też o wzięciu urlopu dziekańskiego na studiach. Mimo wszystko dzisiaj poszedłem na zajęcia, ale ojciec mnie zawiózł na uczelnię. Poradziłem sobie i po powrocie do domu odespałem ten wysiłek. W ogóle jadąc w pociągu nie wiedziałem czy głosy, które słyszę były w mojej głowie czy to ludzie rozmawiali. Myślę, że to ludzie rozmawiali, bo ogólnie ludzie rozmawiają i jest harmider, ale skąd u mnie takie dylematy w ogóle?
-
Po pierwsze, wychodzę z założenia że powinienem żyć tak by w razie gdybym wyzdrowiał, to żebym miał do czego wrócić. Dzięki temu traktuję siebie teraz w chorobie trochę jak narzędzie do pracy, skoro nic mi nie daje przyjemności, to chociaż pracą jakoś chcę wypełnić swoje istnienie. Do tego dochodzi ciśnienie, że jeśli nie będę pracować, to skończę pod mostem, będę totalnie zdegradowany społecznie i już wtedy nawet gdybym wyzdrowiał, to nie miałbym po co żyć na tym świecie, tak to chociaż mam odrobinę nadziei, że coś dobrego z tego wszystkiego wyniosę. Dochodzi jeszcze fakt, że mam idee odniesienia i wśród ludzi mam wrażenie, że widzą to że jestem psychiczny i że przez to będę napiętnowany i zdegradowany społecznie. Mam ciśnienie na to by udawać, by nie było po mnie widać słabości, by nikt nie mógł wykorzystać ich przeciwko mnie. I tak na przykład, chodzę na studia, bo jak je przerwę to zapisze się to w moim życiorysie, że przegrałem i każdy wykorzysta to przeciwko mnie, nie znajdę pracy i stanę się bezdomny i będę doświadczać katorgi i męki, będę mieć choroby i powoli w cierpieniu będę przez dziesiątki lat umierać. Chcę tego czarnego scenariusza uniknąć, to jest moją motywacją. Magic, ja też nie chcę dzieci, nie chcę się z nikim wiązać, teraz to nawet nie mam na to potrzeby, ale gdyby się pojawiła a byłbym wciąż chory, to zdusiłbym ją w sobie. Jeśli ktoś ma cierpieć z powodu mojej choroby, to tylko ja.
-
brak uczuć, nie wiem czy ciebie to pocieszy, ale dla mnie to co ty piszesz o sprzątaniu to jakieś kompletne science fiction. Mi nawet do głowy nie przyjdzie by sprzątać, od miesięcy mam burdel w pokoju. W ogóle nie ścielę łóżka, nic nie odkładam na półkę, nie piorę ubrań, nawet zęby myję raz na tydzień, nie mówiąc już o całym ciele. Jak coś jem, to nie robię posiłków tylko biorę kawał suche4go chleba i się nim opycham. Wszystkie dobrodziejstwa jakich doświadczam zapewniają mi rodzice, od siebie nie daję niczego. Nauczyłem się jedynie działać w kierunku studiów i szczytem mojej aktywności jest pójście na zajęcia, przeżycia tam kilku godzin wraz z udawaniem że u mnie wszystko w porządku i wracam do swojego marnego żywotu w domu. Gdybym mieszkał sam, to pewnie nie płaciłbym rachunków, pił wodę z kranu i raz na jakiś czas poszedł po chleb, żyłbym jak jakiś asceta. Ja po prostu nie ogarniam rzeczywistości i czynności jakie trzeba wykonywać by normalnie żyć, mi wiele myśli nawet do głowy nie przychodzi że mam coś zrobić, że trzeba coś zrobić. Dryfuję w jakiejś cholernej pustce i tylko czasem jakaś myśl mi się zmaterializuje w głowie. Teraz wygląda na to, że dostałem zapalenia stawów, bo strasznie mnie wszystko boli. Nie mogę skręcać głową, kolana strasznie bolą przy chodzeniu, palce są zesztywniałe. Do tego mam hemoroidy od tego ciągłego siedzenia i nic nie robienia, załatwiony na amen kręgosłup, dużą nadwagę i zrytą psychikę, i to wszystko w wieku 23 lat. Nie chce mi się żyć i mam ku temu powody.
-
Tragedia. Ostatnie dni na zajęciach to istna mordęga i heroiczny wysiłek. Aż się trzęsę na myśl o powrocie na uczelnię.
-
magic, doskonale wiem w jak trudnej sytuacji jesteś. Jeśli się nie ma czego chwycić, to z tego stanu nie wyobrażam sobie jak miałbym się wydobyć. Dlatego jestem w o wiele łatwiejszej sytuacji, bo jestem jakoby tak odgórnie zmuszany do podejmowania aktywności, chodzi mi o te moje nieszczęsne studia. Mam tam dokumenty, ludzie i profesorowie mnie znają, w rodzinie wszyscy wiedzą o moich studiach. Gdybym to wszystko przerwał, byłoby to całkowicie niezrozumiałe dla tych wszystkich ludzi, a w mojej pokręconej głowie od razu zrodziłby się cały skomplikowany scenariusz jak to destrukcyjnie wpłynie na moje bytowanie, dlatego mam to ciśnienie by jednak udawać i robić dobrą minę do złej gry, trwając na tych studiach. O wiele łatwiej jest po prostu utrzymywać przy życiu coś co już istnieje niż całkowicie na nowo rozpoczynać nowy rozdział w życiu. Ja jak już nie wyrabiam na studiach, to mam chociaż pewną bezwładność i mogę sobie pozwolić na chwile słabości, potem znowu robię zryw i dalej utrzymuję się w ruchu. Jak bym miał coś zaczynać od zera, to mogłoby się to skończyć tragedią, bo to wymaga wielkich nakładów energii. Jak jest się w czarnej dupie i nie ma się obowiązków, nie ma się gdzie pójść pracować, to nie da rady tak od razu znaleźć wolę do zmiany tego stanu. Gdyby nie to, że jestem zarejestrowany jako student i na przestrzeni czasu jakoś się obeznałem z tym trybem życia, to nie wyobrażam sobie żebym miał podejmować jakąkolwiek aktywność. W zasadzie to moja jedyna aktywność jest na tych studiach, poza nimi nie mam żadnego życia, nawet mi do głowy nie przychodzi by się czymś zająć. Trzeba znaleźć sposób, by oszukać system i jednak podejmować aktywność, u mnie działa sztuczka z posiadaniem zobowiązań i posiadanie obowiązków na uczelni, tam mechanicznie wykonuję polecenia i dzięki temu sztucznie bo sztucznie ale idę do przodu i się w pewnych sferach rozwijam, może dzięki temu nie skończę pod mostem, dopiero gdy wracam do domu, to ten czar studiów pryska i nie robię nic, poza próżnowaniem w internecie. Jest łatwy sposób by sprawdzić czy w waszym przypadku ta sztuczka też zadziała, nawet niemądry wspominał, że jak ktoś by mu rozkazał coś zrobić to on by się tym zajął, po prostu sam z siebie nie był w stanie niczego zaczynać, ja mam tak samo. Z tym sprawdzeniem chodzi o to, by pójść na oddział dzienny gdzie jest mało intensywna terapia zajęciowa i sprawdzić czy faktycznie jeśli dostanę polecenie narysowania czegoś to narysuję to. To jest taki wstęp do większej aktywności, jeśli przejdzie się ten test, to znaczy że można pokusić się o rzucenie wszystkich sił na szalę i pójść do jakiejś prostej nieabsorbującej pracy i tam też na zasadzie wykonywania poleceń podejmowania aktywności. Mówię o tym wszystkim po to, by nie było potem historii w stylu, że ktoś z nas tak zaniedba swoje życie, że w końcu zostanie wyrzucony na bruk i będzie gdzieś żył na dworcu żebrząc na chleb. Teraz żyje się nam wygodnie i możemy gadać przez internet, ale łatwo to stracić jeśli nie będzie się wykonywało minimum aktywności potrzebnej do zarabiania pieniędzy. Nie chcę nikogo straszyć, ale nie myślcie że będzie tak pięknie że jak będzie tkwić w stanie nic nie robienia to bezboleśnie odejdziecie na drugi świat. Zapewniam was, że tkwiąc w tym stanie najpierw stoczycie się na bezdomność, potem będą was tłuc dresy za to że żyjecie, będziecie ciągle chodzić głodni, zimą będą wam zamarzały palce, będziecie śmierdzieć tak że aż sami w tym nie będziecie w stanie wytrzymać, wszyscy wokół będą was poniżać i zewsząd wywalać i wtedy nawet jak wyzdrowiejecie to nie będziecie mieć szans na powrót do normalnego życia, lecz tylko w olbrzymich cierpieniach będziecie latami zbliżać się do agonii i w konsekwencji do śmierci. Dlatego mówię wam, żyjcie tak byście mieli do czego wracać. Zresztą niech brak uczuć coś powie w tym temacie, bo wiem że też udaje jej się podejmować aktywność.
-
magic, jeśli jest tak że mamy to mieć do końca życia, to to zmienia wiele rzeczy. Pierwsza sprawa jest taka, że trzeba by się z tym pogodzić i bytować jakoś z tym co mamy. To oznacza, że trzeba pod to zaburzenie dostosować swoje życie. Proponuję wprowadzić w takim wypadku moją dewizę życia na czas choroby:"Żyj tak abyś miał do czego wrócić" . Nie chwaląc się myślę, że ja i brak uczuć jesteśmy dobrym przykładem na to jak żyć z takimi objawami. Po prostu mechanicznie jak roboty wykonujemy czynności, które ułatwiają życie. Czyli w moim przypadku są to studia, bo dzięki nim w przyszłości może będę mieć pracę, a w przypadku braku uczuć jest to praca. Okazuje się, że jesteśmy w stanie podołać tym wyzwaniom, mimo że frustruje nas ten stan w którym jesteśmy i ogarnia bezsensowność tych działań. Jednak patrząc z innej perspektywy, dzięki tym działaniom, unikniemy bezdomności i śmierci z chorób i zaniedbania lub wielu cierpień. Mimo, że się nie widzi na horyzoncie sensu pracy i podejmowania aktywności, to i tak jeśli decydujemy się żyć, powinniśmy podejmować wysiłek i stawiać czoła wyzwaniom. Tym sposobem możemy dojść do jakiegoś w miarę znośnego stanu i mieć zapewniony bezpieczny byt, bez ryzyka że wszystko się w życiu zawali, bo renta niekoniecznie może być na całe życie i trzeba trzymać los w swoich rękach. To jest cholernie ciężkie do zrealizowania i robiąc to każdego dnia ma się setki myśli by wszystko walnąć i się poddać, ale taka prawda że jak się tego nie zrobi, to będziemy wieść okropny i nędzny żywot. Trzeba się jakoś przed tym ratować, tylko my sami możemy to zrobić.
-
Bardzo mi się podoba to wystąpienie: [videoyoutube=NlCJBxEAVT4][/videoyoutube] Jak było to sorry
-
Pierwszy dzień zajęć za mną. Niestety wygląda na to że się wypaliłem. Kompletny brak zainteresowania tym co się dzieje na wykładzie i byłem pogrążony jedynie w pustce albo własnych myślach. Do tego się męczyłem i chciało mi się spać. A już myślałem, że solian pomógł na senność, niestety 3 godziny zajęć tak na mnie podziałały, że zaraz walnę się do łóżka. A podkreślę jeszcze, że wczoraj poszedłem spać o 19. Co za ironia, niektórzy na solianie 200mg są pobudzeni jak na amfie, a ja jestem dalej jak zombie.
-
magic, ja postanowiłem że pójdę do szpitala, tylko że po skończeniu tego semestru. Zamierzam tam zastosować strategię kierowania się tym co czuję i myślę, nie będę się w szpitalu do niczego zmuszać. Wstępnie przewiduję, że jeśli nic mi nie pomoże to będę tam głównie leżeć w łóżku, nie będę się myć i z nikim rozmawiać, być może pogrążę się w świecie myśli lub w pustce, zobaczymy. Dam na sobie eksperymentować z lekami, jeśli dostanę psychozy to bynajmniej w szpitalu.
-
amonis, po tym poście pomyślałem, że tobie nie dolega to co większości tutaj z nas. Potem przeczytałem twojego posta, że masz osobowość chwiejną emocjonalnie, także amonis troche nadużyłaś stwierdzenia że nic nie czujesz. Oszczędzę ci nieporozumień i powiem tylko, że tutaj mamy inne problemy od ciebie. Tu są ludzie u których dominują negatywne objawy schizofrenii u każdego w różnym nasileniu, ty kompletnie do tego obrazu nie pasujesz. Jutro zaczynam studia. Nie jestem zadowolony z przedmiotów. Większość to marnotractwo czasu. Aż 9 godzin w tygodniu jakiegoś zafajdanego programowania na kompach będę mieć, czego nie znoszę. W zasadzie to na 30 godzin zajęć, jakieś 15 jest takie w kit. Miałem możliwość chodzenia dodatkowo na inną uczelnię na zajęcia, ale tam też mają sam shit. Także będzie hardkorowo, bo nawet krztyny motywacji nie mam żeby ostro się uczyć, ale doświadczenie pokazuje że 7 semestrów zdałem także i ten powinienem zdać. Problem tylko w tym, że nie wiem po co. Mam zamiar iść do szpitala po sesji i odetchnąć od rzeczywistości.
-
Ciekawa rzecz. Jako, że mi sie piguły kończą a do lekarza jeszcze kawałek, postanowiłem zmniejszyć solian do 200mg na kilka dni. Nie wiem czy to zasługa solianu czy tego że sobie odpuściłem robienie czegokolwiek, ale śpię wreszcie normalną ilość czasu, a i nawet sam z siebie podejmuję proste czynności i jakiś taki ciężar z umysłu zszedł. Fakt faktem, że poprawa zbiegła się ze zmianą dawki i zmianą mojego podejścia do życia, teraz co tu odgrywa większe znaczenie?
-
Mam pytanie. Skoro Bóg widzi wszystko, czy to oznacza, że ogląda także dziecięcą pornografię?
-
Pewnie mnie zje.biecie i zgłosicie na policję, ale i tak to powiem. Dzisiaj zadzwoniła do mnie koleżanka w ciąży i błagała żebym ją zawiózł do szpitala, że to sprawa życia i śmierci, a ja odmówiłem bo mi sie tak potwornie nie chciało. Nie mam z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia, ani negatywnych uczuć, po prostu mi to obojętne. Teraz liczę na waszą chłostę.
-
M|CHAŁ, leczysz się? Jaką masz diagnozę? Jakie leki bierzesz?
-
Jak ktoś załatwi ten film, to będę wdzięczny: http://www.amazon.com/Negative-Symptoms-Schizophrenia-Nancy-Andreasen/dp/B0012NGWP6 Tu jest coś nie coś o tym filmie: http://www.docstoc.com/docs/20629276/Negative-Symptoms-Andreasen-052296