
yans
Użytkownik-
Postów
454 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez yans
- Poprzednia
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
- 6
- 7
- Dalej
-
Strona 2 z 18
-
Ja znam sposób na odchudzanie, nie związany jednak z dietą a ruchem. Sam go znowu zacząłem stosować, bo po tegorocznej zimie obudziłem się z dużym sadłem :/// Bieganie długich dystansów. Nie specjalnie szybko, za to daleko i długo. Zależnie od organizmu i ilości węglowodanów w diecie - tak pomiędzy 20-30 km biegu organizm spala ostatnie węglowodany i przestawia się na spalanie tłuszczy (co jest zwykle najtrudniejszym etapem w biegu maratońskim). Jakaś tam gimnastyka w domu czy nordic walking w ogródku nigdy do tego momentu nas nie doporowadzi. Efekt - wyraźna utrata wagi po kilku takich biegach (maratończyk może stracić nawet 2-3 kilo na wadze za jednym maratonem!). Oczywiście wpierw należy wypracować przez kilka miesięcy odpowiednią kondycję do takich dystansów, a w przypadku pań trzeba się liczyć (co prawda wcale nie z taką wielką) poprawioną muskulaturą nóg, co może się nie podobać (ale zawsze można po schudnięciu olać biegi, trzymać figurę a mięśnie szybko stracą "rzeźbę").
-
Ale umówmy się co do jednej kwestii - że obecnych przepisów i prawa nie ustanowili jednogłośnie przeciwnicy legalnej aborcji - więc wszelkie zarzuty o niekaralność lekarzy, mordeców kobiet w ciąży (za mord na dziecku) itd itp nie należy kierować do zwolenników ochrony dzieci od momentu poczęcia, ok? Bo na wszystkie pytania typu "skoro tak (...) to dlaczego jest siak (...)" moja odpowiedź jest - "nie wiem, może dlatego że tak wygląda demokracja - część praw forsują zwolennicy, część przeciwnicy, przy pozostałych muszą wspólnie wynegocjować kompromis i stąd taki misz-masz".
-
Linka - bez manipulacji. Rodzina, ojciec lub prokuratura (po zmianie prawa karnego) - to po pierwsze. Po drugie czemu nie ojciec? Kobieta może nie żyć z mężczyzną i on może nie mieć kontroli 24h nad tym, co ona robi w trakcie ciąży. Co nie znaczy że facetowi kompletnie jest obojętny los jego dziecka. Po trzecie - wyraziłem swój pogląd na sprawę, co mi tu pokazujesz że nikt tego nie ściga z urzędu? A co, ja prawo ustanawiam? Ja jestem - jak chyba wiesz - przeciwny naszemu prawu, ustrojowi, rządom - więc władza dziś nie reprezentuje nawet 10% moich poglądów. Zaś jako osoba praworządna (w tradycyjnym rozumieniu) - skoro wczesną aborcję jak mówisz trudno wykryć, rozumiem że nawet przy zakazie i karaniu kobiet za aborcję - byłaby ona obecna w społeczeństwie w jakimś zakresie. Co zresztą rozumiałem i wcześniej, ale jeśli 50% przemytu też się nie udaje wykryć - no to mamy go nie zwalczać? (odrębna kwestia że po cholerę cła? albo jakby narkotyki były legalne to by się też ich nie przemycało - ale bez OT)
-
Linko, a czy niektórzy sprytni mordercy nie unikają kary pozorując wypadek? To oczywiste że tak się zdarza - nie zastanawiamy się jednak, że skoro tak to zalegalizujmy morderstwa.
-
Myślę popdobnie - powinniśmy karać za podwójne morderstwo. Nie wiem skąd pogląd, że to właśnie przeciwnicy legalnej aborcji przeforsowali prawo o morderstwie jedynie na matce, nie na dziecku? A na drugie pytanie odpowiem tak - myślę że ojciec dziecka czy rodzina, a może i sama prokuratura - powinni mieć prawo domagać się odebrania praw rodzicielskich matce, która wykazała się brakiem odpowiedzialności w trakcie ciąży i przyczyniła się do nieprawidłowego rozwoju czy choroby dziecka. Problemem jest tu istnienie dowodów - aborcję udowodnić kobiecie dość łatwo, taki "sabotaż" własnej ciąży zdecydowanie trudniej - a niestety, nie można nikogo skazać bez dowodu.
-
Tylko właściwie co chcesz przez to powiedzieć suicidesilence? Że jesteś za, a nawet przeciw ? Bo mi tu trąci znowu kompletnym relatywizmem. 200 lat temu dziecko przy pewnych komplikacjach pod koniec ciąży mogło się urodzić martwe. Dziś dokonuje się cesarskiego cięcia i 7-miesięczny wcześniak ma spore szanse na przeżycie. Według Twojej logiki (z którą tutaj się oczywiście zgadzam), również zabijanie takiego wcześniaka byłoby morderstwem (skoro już go z brzuszka wyjęto). No to idźmy dalej - co będzie za 200 lat jak nauka pozwoli uratować 5-miesięczne dziecko? Co za kolejne 200? Czy gdyby medycyna pozwalała uratować płód na dowolnym etapie ciąży, to traktowalibyśmy taki płód zawsze jako osobę objętą prawem do życia? Jeśli tak, to czemu fakt, ze pozostawałby w łonie matki miałby go tego prawa pozbawiać? A idąc dalej - skoro nawet dziś medycyna nie zaszła tak daleko, czemu dziś mamy mieć inny stosunek do płodu? To nie jest czcze fantazjowanie, tylko chłodna logika. Kolejna zaś sprawa dotyczy owej wyznaczanej granicy - iluś tam tygodni dajmy na to. Powiedzmy że 9-ciu. Na ile różni się płód 9-cio tygodniowy od płodu który ma 9 tygodni i jeden dzień? Hmm, podejrzewam że nieznacznie. Czemuż więc nie wyznaczyć granicy na 9 tygodni i jeden dzień. Ale... hmm... czy wówczas wielka różnica jest pomiędzy płodem 9 tygodni + 2 dni? Od biedy, można na to machnąć ręką - skoro nie jest zabójstwem usunięcie płodu co ma 64 dni, miałoby być zabójstwem usuniecie go... (...) ... po 9ciu miesiącach? Wszak nie ma różnicy pomiędzy 8-mioma miesiącami i 30 dniami a 9cioma miesiącami. Rozumiesz do czego zmierzam? Co z nienarodznymi dziećmi na granicy tych 9ciu tygodni. Wszak rozwój w łonie matki nie przebiga w każdej ciąży z dokładnością zegara atomowego. Biedni nienarodzeni pechowcy, którzy jakby byli spłodzeni dzień wcześniej to by się załapali na życie. Och, oczywiście zaraz usłyszę, że to tylko margines błędu, odosobnione przypadki i to trudne do wychwycenia, bo kto tam by mierzył co do minuty. Jakmiś cudem przykład 9cioletniej Brazylikji nie jest jednak odosobnionym przypadkiem i można nim się posługiwać w obronie aborcji, prawda? No i znowu widać, że relatywizm panoszy się wszędzie.
-
Dziwnie brzmi sugestia, jakoby ciężki los dzieci w domach dziecka miał oznaczać, że może lepiej je usunąć przed narodzeniem i im tego losu oszczędzić. Nie potrafię nie wspomnieć tutaj niedawnej dyskusji w temacie wyborów prezydenckich, w której rozmawialiśmy o nieco podobnych sytuacjach - dzieci upośledzonych, coniętych w rozwoju. Tam - w ustach jeśli nie Twoich Linko to na pewno osób których poglądy podzielasz - fakt gorszych prerdyspozycji nie mógł dyskredytować takich dzieci i pozbawiać je praw do nauki na równi z dziećmi zdrowymi. Mamy zatem przedziwną sytuację, w której potępiamy kogoś, kto dzieci skromniej obdarzone przez naturę intelektualnie lub fizycznie chciałby oddzielić od reszty, za to chwalimy kogoś, kto rozważa czy dzieci skromniej obdarzone przez los szansami na udany rozwój może lepiej byłoby usunąć, zanim się narodzą (!). To jest właśnie ten pieprzony relatywizm, o którym już nie raz pisałem - ten brak konsekwencji w myśleniu, niedostrzeganie sprzeczności we własnym rozumowaniu. Nic już nie jest białe i czarne, wszystko jest szare, rozmyte, panuje wszędzie mgła, w której błądzimy jak lunatycy. Ile czasu musi jeszcze minąć, zanim ludzie się obudzą?
-
Linko - niestety nie. Wiem że to trudno przełknąć komuś, kto w łonie matki nie dostrzega jeszcze człowieka, istoty ludzkiej - ale zabójstwa - np. w moich oczach - nic poza obroną własną nie może sankcjonować. Co nie oznacza, że nie dostrzegam wszelkich kłopotów, problemów wynikających z sytuacji takich jak gwałt, gdy dziecko zostało spłodzone na siłę, wbrew woli kobiety. Dlatego też jestem za surowym traktowaniem gwałcicieli, szczególnie w przypadkach gdy skutkiem ich chaniebnego czynu jest dziecko. Nie potępiałbym również kobiet w takiej sytuacji, gdyby chciały dziecko oddać w ręce innych ludzi po urodzeniu i nie mieć z dzieckiem nic wspólnego (należałoby im to ułatwić). Szukałbym jednak wszekich możliwych rozwązań, ułatwiających kobiecie przetrwanie takiej niechcianej ciąży i łagodne pozbycie się dziecka z jej życia, poprzez znalezienie mu innego domu i rodziców. Niech gwałciciel pokryje wszelkie koszty tego procesu, nawet jak ma 20 lat w kamieniołomie walić kilofem aż ostatecznie kopnie w kalendarz. Niech pomaga takiej kobiecie podatnik, ech, nawet jako antysocjalista machnąłbym na to ręką. Ale nie mógłbym się pogodzić i machnąć ręką nad życiem tego dziecka i pozwolić mu umrzeć.
-
Nie, nie masz racji Neko. Aż dziw, że trzeba to komuś tłumaczyć. Owszem, osoba nie uznająca płodu za istotę ludzką - np. Ty - widzi w tym decyzję należącą jedynie do samej kobiety. Prz takim założeniu faktycznie możnaby się zgodzić z poglądem, że sama kobieta powinna o tym decydować. Podobnie jak człowiek sam decyduje, czy iść do fryzjera i ściąć włosy. Różnica zdań wynika stąd, że niektórzy ludzie traktują nas jako ludzką istotę w momencie poczęcia, inni zaś tę granicę przesuwają gdzieś dalej. Ci pierwsi - do których się zaliczam - nie mogą zaakceptować że wybór należy do kobiety na tej samej zasadzie jak nie można zaakceptować że np. żona sąsiada jak chce, to niech swojego męża zarąbie siekierą, bo to tylko jej wybór. Jeśli ktoś jest przekonany o tym, że w dowolnym momencie ciąży kobieta w łonie nosi istotę ludzką - musi, pozostając w zgodzie z własnym sumieniem - traktować aborcję, jako zabójstwo. A w naszej cywilizacji utarło się, że - poza przypadkami obrony własnej - zabijanie ludzi to czyn chaniebny i zasługujący na surową karę. Zatem ma znaczenie co inni o tym myślą - do póki pozostają oni w przekonaniu że chodzi o obronę życia odrębnych istnień ludzkich mają prawo zakazywać tego czynu. Zatem pozostaje Ci jedynie dyskutować czy próbować przekonać innych do takiego poglądu, że "człowieczeństwo" zyskuje się dopiero na którymś etapie ciąży, nie zaś na samym jej początku. Najprawdopodobniej wszelkiej maści ateistów przekonać jest dużo łatwiej za pomocą naukowych dowodów, że ta garstka komórek które niewiele jeszcze wykształciły, szczególnie jeśli chodzi o mózg - nie stanowi jeszcze ludzkiej istoty. Gorzej z całą masą ludzi, którzy w naszym istnieniniu tu na Ziemi widzą jeszcze udział Boga, bóstw czy innych niematerialnych, nienamacalnych sił i bytów. Gdy ludzie zaczynają wierzyć w duszę itp sprawy, mają tendencję do umiejscawiania jej narodzin, momentu powstania w momencie poczęcia, nie zaś urodzin. Łatwo chyba więc zauważyć że mamy tu do czynienia jedynie z interpretacją zjawisk, których nie można w żaden sposób dowodzić. Można dowieść ponad wszelką wątpliwość, że oto na tym czy innym etapie te parę komórek usuniętych z łona matki nie myślało, nie posiadało funkcji życiowych jak w pełni ukształtowany człowiek itd. itp. Nie ma jednak sposobu na udowodnienie, że gdzieś tam nie miało już uformowanej duszy, nie było odrębną naturą buddhy przygotowującą się na kolejną karmiczną wędrówkę na drodze ku oświeceniu czy w co tam jeszcze potrafią ludzie wierzyć. I w tej materii będziesz skazana na porażkę. Pozostaje również absurdalnym argument o tym, że aborcja była, jest i będzie - tyle że w podziemiu (więc ją zalegalizujmy). Tzn również dziwi mnie, że to trzeba tłumaczyć, ale tak samo jest z kontrabandą, kradzieżą, fałszerstwem dokumentów czy np. przestępczością zorganizowaną - fakt, że prawo (także moralne) czegoś zakazuje nie oznacza, że wszyscy je przestrzegają (truizm!). Czy to ma być jednak argument za wprowadzeniem wolności przemytu, prawa do naruszania cudzej własności, drukowania sobie samemu pieniędzy na wypadek ich braku i zbierania characzu z okolicznych przedsiębiorców w zamian za ochronę? No chyba nie, prawda!? Jak pisałem wcześniej - aborcja to nie jest - w oczach jej przeciwników - sytuacja podobna do używania narkotyków - o czym pisałem wcześniej. Narkoman krzywdzi jedynie siebie, przemytnik, złodziej, bandzior i dla niektórych - kobieta usuwająca ciążę - krzywdzą innych ludzi bez ich zgody. Za to należy się zaś kara.
-
Bardzo pozytywny wpływ przy problemie samooceny ma walka z własnym egocentryzmem, zwalczanie nawyku skupiania uwagi na własnej osobie - i to niezależnie w jakim kontekscie - tak pozytywnym jak i negatywnym. Długofalowo człowiek może osiągnąć równowagę poprzez akceptację swojej własnej osoby i dostrzec - że samoocena to tak naprawdę sprawa marginalna. Lepiej bowiem BYĆ SOBĄ, niż marnować czas na OCENIANIE SIEBIE.
-
Nie grozi żadna kara za oddanie dziecka i zrzeczenie się praw rodzicielskich tuż po porodzie (czy się mylę?). Może i tułaczka po domach dziecka może być dla niektórych ludzi przykrym doświadczeniem, ale chyba jednak lepiej mieć jakieś szanse na udane życie, niż nie narodzić się wcale (czy też się mylę? ). Nie do końca rozumiem argumentację Robera - ja również jestem za legalizacją narkotyków - zgodnie z rzymską zasadą że "chcącemu nie dzieje się krzywda" - więc jak ktoś chce się zaćpać na śmierć - jego wybór - krzyżyk na drogę niech ćpa ile wlezie. Jednak w przypadku aborcji zasada nie działa - krzywda dzieje się bowiem nienarodzonemu dziecku, w przypadku którego nie znamy jeszcze opinii, czy miałoby coś przeciwko czy nie. Ja mam nadzieję że rozwój medycyny i nauki w przyszłości rozwiąże ten problem raz na zawsze - kto wie, może za 500 lat będzie można płód bezpiecznie "przenieść" do jakiejś sztucznej macicy i zadowolić i dziecko i mamusię? Pod jednym warunkiem oczywiście - że nie za kasę podatnika jeno owej mamuśki!
-
Może lepiej jednak Arktykę? Bo na antarktydzie to jeszcze kilka miesięcy będzie trwać noc...
-
Heh, może to taka kara właśnie - następnym razem dostaniesz np. "porównanie prędkości i udźwigu jaskółek europejskich i afrykańskich" albo "przepisy BHP w kontekście podróży na Marsa"? A poważnie - być może "rozwiązania ekologiczne" jak pewne technologie np. oczyszczania dajmy na to wody czy wytwarzania czegoś bez trujących odpadów itp są chronione licencjami, patentami, co niektórym może zdawać się "nieczystym" zagraniem - bo czyż dobro planety nie jest ważniejsze? I czy instytucje/przesiębirstwa które na nie nie stać można wówczas winić za postawę nieekologiczną? Być może trafiam kulą w płot, ale to mi tylko do głowy przychodzi... może coś w tym kierunku googluj?
-
To zależy - za oceanem uczą lekarzy że wszystko ponad 120/80 to już nadciśnienie - i zaczynają wokół człowieka skakać. Ale akurat podzielam Twój pogląd - też bym się nie martwił specjalnie.
-
Każde państwo potrzebuje służb specjalnych, bez służb wywiadowczych trudno sobie wyobrazić dzisiaj wolny, suwerenny kraj. Natomiast musimy mieć świadomość jak przebiegały zmiany ustrojowe 20 lat temu i kto maczał palce w tworzeniu i organizacji WSI, jacy ludzie mieli władzę w kraju i kim obsadzali stanowiska w Wojskowych Służbach Informacyjnych... to rzuca inne światło na poglądy i postawy... yyyy... że co? Nie chodzi o WSI tylko wieś? Oh dajcie spokój, Wy serio? A nie jest przypadkiem zaściankowe i prostackie tak wytykać innym pochodzenie i względem niego oceniać innych?
-
Jaki to zapis konstytucyjny ich nie interesuje? Czyżby Konstytucja dopuszczała aborcję w pewnych wypadkach? Jak słusznie argumentuje Korwin-Mikke, konstytucja chroni życie poczęte artykułem 32 punktem 2gim: "Nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny". Jak słusznie zauważa, użyto w tym wypadku zwrotu "nikt", nie zaś "obywatel", zatem już dziecko w brzuchu matki jest objęte tym prawem. No chyba że uznamy iż pozbawienie życia nie jest dyskryminacją Tak więc w państwie prawa, gdyby była nim Polska - przed forsowaniem aborcji należałoby wpierw zmienić konstytucję. Oczywiście zwolennicy aborcji (takiej czy innej) mogą spać spokojnie - my akurat żyjemy w państwie bezprawia
-
Shadow, porponuję kilkugodzinną kontrolowaną "awarię" forum która być może ostudzi nerwy i oczyści atmosferę :) Ludzie, więcej nas łączy niż dzieli
-
Ludzie nerwica to choroba ale da sie z niej wyjść !!!
yans odpowiedział(a) na AronFtv temat w Kroki do wolności
Masz rację Wiolu, na pewno muszą zajść pewne okoliczności które nas popychają ku nerwicy - w moim przypadku chodziło raczej o pewne wewnętrzne konfilkty które narastały przez lata i były tłumione skutecznie - niestety do czasu. Jednak nawet ja miałem okres znacznego pogorszenia samopoczucia i nasilenia objawów kiedy odeszła moja babcia - bardzo bliska mi osoba. Wyznam Ci też od razu, że mnóstwo swoich poglądów staram się korygować, biorąc pod uwagę doświadczenia innych ludzi, bo zdaję sobie sprawę że przyczyny mojej nerwicy nie muszą być wzorcem według którego rozwija się każde tego typu zaburzenia. Refleksja nad Twoją sytuacją skłania mnie jednak do wniosku, że w jakimś sensie Twój przypadek pasuje pod moje obserwacje (czy mylnie - kto wie? może nawet przesadnie to podkreślam ale zależy mi na dyskusji dającej każdemu nowy wgląd w te sprawy, nie na ferowaniu wyroków i wciskaniu innym że wiem o nich coś czego sami nie wiedzą ). Mam tu na myśli fakt, że jak sama napisłaś - nie dostrzegasz w sobie jakiejś szczególnej zmiany. Można zatem zaryzykować stwierdzenie, że dużym nakładem pracy czy na terapii czy samemu - pokonałaś wiele przeszkód jakie rzuca nerwica, nadal jednak tkwi w twej podświadomości czynnik, lęk, niepokój, który objawia się gdy chcesz np wyjść z domu. Myślę że zgodzisz się ze mną gdy powiem, że cechą wpólną nerwic jest irracjonalność lęków, które im towarzyszą. Niezależnie od tego wokół czego powstają (obcowanie z ludźmi? obawa o zdrowie? popełnienie błędu w trakcie jakiejś czynności?) uważam że są one wtórne względem lęków, obaw, problemów które gryzą naszą podświadomość. Ich formę zawdzięczamy naszej świadomości, która sygnały z podświadomości próbuje jakoś zinterpretować - niestety błędnie (stąd irracjonalność właśnie). Do czego zmierzam? Posługując się Twoim przykładem - pozwolę sobie pofantazjować (bo przecież nie znamy się i musiałbym być niespełna rozumu by pisać że "Wiolu, tak jest w Twoim wypadku!" ): Załóżmy że ktoś, po dwukrotnym otarciu się o śmierć czuje niedosyt współczucia i troski od osób bliskich. Jest to dla niego - całkiem słusznie - bolesne doświadczenie (ten nidosyt ma się rozumieć). Jednocześnie uważał się zawsze za osobę odważną, której byle co nie złamie - nie chce się rozstawać z taką postawą, więc nie walczy o to, co mu się od bliskich należy, ale raczej macha ręką, zaciska zęby i próbuje sobie z tymi wszystkimi emocjami poradzić samemu. Myślę, że dość prawdopodobne jest że człowiek ten odczuwać będzie wewnętrzny lęk, chociażby przed kolejną taką sytuacją - ponieważ boi się że sprawy ponownie potoczą się tak samo i znowuż nikt nie zaspokoi jego potrzeby bliskości, współczucia, możliwości dania upustu swoim emocjom. Boi się, że za 3-cim razem może nie dać rady sobie sam. Równie prawdopodobne jest, że ów lęk będzie tłumić i spychać głębiej, by mu "nie zawracał głowy". Ta osoba wraca do zdrowia/normalności i stara się żyć jakby nic się nie stało (bo jej życiu nic w tej chwili nie grozi). Niby wszystko jest w porządku, nie zdaje sobie jednak sprawy że jego życie podszyte jest tą obawą. Lęk zepchnięty głęboko karmi się każdą najdrobniejszą sytuacją, jaka choć trochę podobna jest do sytuacji, których się boi (jeśli np. raz był bliski śmierci po wypadku samochodwym, teraz lęk karmi się ilekroć jakiś kierowca zatrąbi gdy wychodzi na ulicę). Może minąć parę lat względnego spokoju, gdy nagle - niespodziewanie - pojawia się irracjonalna obawa, gdgy trzeba wyjść z domu po zakupy. W podświadomości, do której nie mamy dostępu, zbierało się od lat dużo śmiecia, który teraz wychodzi na wierzch. Tej osobie trudno jednak dostrzec cały mechanizm, który stoi za nowymi objawami. Długotrwały lęk wywołuje reakcje organizmu, które wpędzają człowieka w hipochondrię i kolejne lęki. Mamy więc typowego nerwicowca, którego życie zmieniło się w koszmar. Czy pomogą mu same leki? Czy pomoże wałkowanie tego, co ma robić, by nie bać się tak tych nieszczęsnych zakupów? Śmiem wątpić. Na pewno nie usuną przyczyny. Znając jednak całą tę historię, myślę że pomogłyby takiej osobie: uświadomienie sobie, że jest (lub stała się na skutek przeżyć) tchórzliwa i potrzebuje innych by ją wspierali, dodawali jej odwagi. Konfrontacja z bliskimi, wymuszenie na nich, by traktowali go inaczej, wywalczenie tego, na czym mu zawsze zależało. Tu się mogą zaś pojawiać nowe odkrycia - może bliscy stwierdzą, że np. jego postawa odpychała ich od niego. Może więc trzeba skorygować własny stosunek do bliskich, czyli wpierw obiektywnie spojrzeć, jaki on naprawdę jest? Nie brnąc dalej - widać wyraźnie że są to rzeczy kompletnie (na pozór) nie związane z problemem lęku przed wyjściem z domu czy o swoje zdrowie. Ale - i jako osoba która kompletnie wyzbyła się nerwicy i jej objawów - zaświadczam, że właśnie korekty tam, powodują zmiany tu. Nerwica znika kompletnie - jak za dotknięciem czarodziejskiej różdzki. Wracając więc na ziemię i kończąc fantazjowanie, myślę że w przypadku każdej nerwicy istnieją pewne przyczyny, które tkwią w naszej osobowości. Korekta więc charakteru, poglądów na samego siebie, nasze zachowanie - pozwala usuwać te przyczyny. Leki czy różne techniki łagodzenia objawów wspomagają w tym procesie (sam z nich korzystałem - jak również z akupunktury, hipnozy, masaży i masy innych rzeczy - tak byłem zdeterminowany ) ale same w sobie w najlepszym wypadku pozwalają uzyskać pewien akceptowalny poziom nerwicy, w którym człowiek żyje całkiem normalnie (tak jak chybaTy Wiolu? Jak myślisz?). I dodam też że niekoniecznie jest to fatalne rozwiązanie - więc jeśli je akceptujemy i dajemy jakoś radę, to nie koniecznie musimy za wszelką cenę majstrować przy swojej osobowości :] Ale może warto chociaż spróbować? -
o! z miętą nie próbowałem - ale yyy... sorr za durne pytanie... skąd miętę? taką z apteki, ziółko z torebki? z cukierków mitowych czy jak?
-
Tak, dlatego warto sobie przelać wodę z butelki do dzbanka i wcisnąć parę cytryn. Co prawda można kupić taką cytrynową wodę od razu ale ja wyczuwam jakiś szwindel - jakim cudem te wody mineralne - mimo że tak intensywnie cytrynowe - są takie klarowne? Czyżby jakieś... sztuczne "zakwaszacze" itp badziewie? Polecam własnoręcznie wdusić cytrynkę
-
może ta sól okazała się solą w oku?
-
Problem z natrętną kobieta
yans odpowiedział(a) na Natalka91 temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Co racja to racja. Po prostu we mnie się gotuje jak czytam o wariatce która uprzykrza dziewczynie życie... -
Problem z natrętną kobieta
yans odpowiedział(a) na Natalka91 temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Z drugiej strony linko (to takie moje dywagacje) nawet ludzie zboczeni czy z jakąś obsesją mają chyba jakiś instynkt samozachowawczy, prawda? Więć kto wie... -
Ludzie nerwica to choroba ale da sie z niej wyjść !!!
yans odpowiedział(a) na AronFtv temat w Kroki do wolności
hehe Wiolu, wkopałem się trochę bo pisząc "swoje rady" nie miałem na myśli konkretnych wskazówek, których potrzebę udzielania odczywam akurat teraz, w tym temacie, chodziło mi raczej o sam fakt, wrażenie jakie czasem odnoszę z lektury forum (czasem, nie zawsze - nie popadajmy w przesadę) że się deprecjonuje dokonania tych, co z nerwicą uporali się szybko i mają ją za sobą. Dla mnie nerwica lękowa była koszmarem i jednym z powodów zarejestrowania się tutaj była chęć podzielenia się doświadczeniami i obserwacjami w celu pomocy tym, którzy są na etapie który ja mam za sobą (u mnie już dwa lata bez jakichkolwiek lęków!). Zamiast porad, chciałbym się za to podzielić pewną obserwacją - czytając posty osób zmagających się z nerwicą dostrzegam wśród ludzi ogromną tęsknotę za przeszłością, chęć powrotu do dawnego siebie - bardzo często wesołego, zdrowego człowieka, któremu nic nie było. Mam nadzieję że wystarczająco podkreślam że moje słowa to nie wyrok, jedynie pogląd - być może w niektórych przypadkach mylny. Uważam jednak że jest to jedna z głównych przeszkód na drodze do wyleczenia. Podbnie jak kilka osób już w tym temacie napisało - uważam nerwicę za zaburzenie którego przyczyna leży w nas samych, nie zaś w czynnikach zewnętrznych lub (kompletnie kuriozalny moim zdaniem pogląd) że się przytrafiła jak zły los na loterii. Zatem szukając wyjścia z nerwicy powinno się działać właśnie odwrotnie - najprawdopodobniej jedynym kluczem do sukcesu jest "nowe ja", nowe spojrzenie na samego siebie, na własne życie. Zapewne dla wielu z nas to "nowe" jest tak naprawdę po prostu naszym prawdziwym ja, które nie miało do tej pory okazji się pokazać, którego nie mieliśmy okazji poznać osobiście ( ). Uparte próby powrotu do przeszłości sprzed nerwicy nie doprowadzą do jej wyleczenia - bo to właśnie tamten człowiek, z przeszłości - doprowadził do jej powstania. Nie można mieć ciasteczka i zjeść ciasteczko. Wóz albo przewóz - albo nabieramy świadomości, że musimy stać się kimś innym niż do tej pory byliśmy, albo skazujemy się na nerwicę. Dziś wydaje mi się to oczywiste - ale 3 lata temu - wydawało się myślą rewolucyjną! To zaś prowadzi mnie do jeszcze innej obserwacji - mianowicie poglądów na terapię i zaangażowanie w nią. I znowuż - są to moje przemyślenia, celowo nie wskazuję nikogo palcem, nie chodzi mi o wytykanie komuś błędów. Mogę się przecież mylić. Wydaje mi się jednak, że część osób angażuje energię nie tam, gdzie potrzeba. Efektem tego może być przekonanie o ogromnej pracy wkładanej w walkę z nerwicą (całkiem słuszne) i towarzyszące mu poczucie zera korzyści. Prowadzi to w prostej drodze do wniosków że "tak tak, terapia jest super tylko że n-lat na nią chodzę, daję z siebie wszystko i nic z tego nie wychodzi" i dezaprobaty dla samej idei terapii jako jedynego sensownego sposobu pokonania nerwicy. Na ile jest to wina terapeuty, na ile nas samych - nie jest obiektem mojego zainteresowania w tej chwili. Ale posłużę się przykładem własnym, dla zobrazowania zjawiska: Moje lęki miały naturę hipochondryczną, bałem się o swoje zdrowie i życie. Zdrowy rozsądek jak również jeden z terapeutów poznanych na mojej drodze do wyleczenia podpowiadał - że skoro owe obawy są irracjonalne, to muszę pracować nad ich "zracjonalizowaniem". Tak więc wizyty polegały na tym, że wspólnie dyskutowaliśmy nad tym co myślę, czego się obawiam - i ile z tego ma sens, ile zaś jest wyolbrzymione. Pomiędzy spotkaniami, w codziennej walce z nerwicą mozolnie próbowałem uspokoić swoją świadomość, czy to powtarzając w głowie że nic mi nie jest, czy to angażując uwagę w milion czynności, które miały mnie oderwać od myśli związanych ze zdrowiem i rychłą śmiercią. Byłem na skraju wyczerpania pod natłokiem tych działań i myśli zastępczych, jednocześnie nadal nie mogłem nawet na 10 minut spokojnie usiąść w ciszy sam ze sobą, bo pojawiał się lęk. Zasypianie stało się udręką i zaowocowało chroniczną bezsennością. W pełni szczerze mogę zaświadczyć, że pracowałem ciężko i z zaangażowaniem podczas tamtej terapii - ale gdybym chodził do tamtego człowieka 10 lat, dalej bym pewnie miał nerwicę lękową. Okazało się bowiem, że muszę stawić czoła zupełnie innym lękom - nierzadko takim, które dokuczały mi dawno temu w przeszłości. Ba, z wielu nie zdawałem sobie sprawy lub "udawałem" sam przed sobą, że nie istnieją. Ten proces znajdywania ich, oswajania z nimi i pokonywania poprzez konfrontację i zmianę własnych zachowań wywoływał ogromne zmiany w moim własnym charakterze. Musiałem szukać swojego prawdziwego ja, przeżyć wpierw ogromny dramat, rozczarowanie tym, kogo tam znalazłem, przewartościować swój pogląd na siebie i swoje dotychczasowe życie. Musiałem nauczyć się akceptować mnóstwo rzeczy - których wcześniej zaakceptować nie chciałem. Tak u siebie jak u innych. Spraw często tak odległych od zagadnienia "lęku o własne zdrowie" że autentycznie buntowałem się, że to nas zajmuje na terapii, za którą płacę ciężki grosz. Dziś stoję przed lustrem i stoi tam zupełnie inny człowiek jaki stał przed nim 4 lata temu i wcześniej. Na pozór ten sam - znowu wesoły, dowcipny, sympatyczny koleś, zdrowy i optymistycznie nastawiony do życia. Ja jednak wiem, że różnica - w środku, we mnie - dokonała się ogromna. Mogę wyraźnie wskazać parę gruntownych, głębokich zmian w mojej osobowości: większa odwaga, butność, fascynacja siłą (fizyczną jak i charakteru), większa gwałtowność, zdolność do wyładowywania emocji na innych a nie duszenia w sobie - nawet, jeśli nie do końca są słuszne, pozwalam sobie na "lekką utratę kontroli" i danie upustu frustracji. Zdecydowanie mniejsza uległość wobec innych - skłonny jestem do stawiania spraw na ostrzu noża i kłócenia się o wszystko (co dawniej nie miało nigdy miejsca - ileż ludzi się dziwiło co się ze mną dzieje ). Dalej - zadziorność, zdolność do bycia czasem brutalny i niemiły (gdy ktoś jest taki sam wobec mnie), asertywność. Mniejsza wrażliwość na krytykę, zamiłowanie do rywalizacji. Paradosalnie - większe zadowolenie z siebie, mimo uświadomienia sobie znacznej ilość wad, słabości i zdawania sobie sprawy że cofnąłem się w swoim życiu i zmarnowałem i marnuję nadal wiele szans. Jak więc widać - zmiany niekoniecznie pozytywne, trudno przecież powiedzieć bym stał się "doskonalszym" człowiekiem. Ale to jestem ja - prawdziwy, z takim sobą czuję się dobrze, pewnie - jestem nadal niezadowolny z wielu spraw w moim życiu, nadal posiadam sporo wad które nie pozwalają mi żyć tak, jakbym chciał. Ale jedno mogę powiedzieć - nie rzucając słów na wiatr - nerwicy lękowej się zwyczajnie nie boję, nie obawiam się że wróci, mogę sobie dyskutować o niej do woli, o jej objawach. Dziś nie lękam się o swoje zdrowie i nie myślę o śmierci. Jestem znowu zwykłym, szarym człowiekiem, który brnie dalej przez życie - tyle że już bez lęków. I sobie to chwalę. [Dodane po edycji:] Osobom które długo korzystają z terapii bez efektów chciałbym więc zadać pytanie: jakich gruntownych, fundamentalnych zmian w uosobieniu, charaterze (nie w nawykach czy wyćwiczonych odruchach) dokonaliście przez ten czas, dzięki terapii? Czy inni ludzie z Waszego otoczenia dostrzegli te zmiany (ja swoje dostrzegłem pod wpływem komentarzy bliskich - nie bo sobie wmawiałem że "udało mi się coś zmienić")? Jeśli bowiem ktoś - niekoniecznie na forum, ale sam przed sobą, szczerze - stwierdzi, że w sumie to żadne wielkie zmiany nie zaszły - to ma moim zdaniem odpowiedź, czemu i nerwica dalej rujnuje mu życie.
- Poprzednia
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
- 6
- 7
- Dalej
-
Strona 2 z 18