-
Postów
12 850 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez Korba
-
MIDAZOLAM (Buccolam, Dormicum, Midanium, Midazolam Accord)
Korba odpowiedział(a) na Reptile temat w Leki nasenne
Dzisiaj poszła cała. -
Haniu Ale wiesz co jest najbardziej dobijające? Jego sms-y w stylu "tęsknię". Po kiego ch... mi to pisze? Po kiego wydzwaniał do mnie codziennie, gdy byłam chora? A dzisiaj mówi "teraz to już za późno" ?? Wiesz Haniu... Ja mam wrażenie, że ja wcale nie chciałam do niego wrócić. Ja po prostu chciałam dostać po pysku. Bo po telefonie od terapeutki, która kazała mi odstawić żyletkę - co uczyniłam - znalazłam inny sposób na okaleczenie. Bo na dobrą sprawę, ja też uważam, ze już za późno. Jednakże mimo wszystko, te słowa były jak sztylet. Takie rany się nie goją. Przez całą noc pławiłam się w bagnie odrzucenia. Masz rację. Nie umiemy żyć "pomiędzy". Dlatego mnie moje podkochiwanie się w W. zadręcza a nie cieszy. Bo to już jest "pomiędzy". Ja chcę już zasypiać przy nim na kanapie. Nie jestem typem laseczki, która będzie zalecać się do faceta, chociaż staram się. Staram się okazać mu czułość, a może raczej opiekuńczość, jak chociażby zrobieniem mu pysznej latte, bo w nocy w końcu dotarł z Monachium, gdzie wstrzymali loty i spędził tam ponad dobę. Jednak dla mnie to wszystko męczarnia, zakochanie, sranie w banie.... Nie umiem z tym żyć. Albo wielka wzajemna miłość albo muszę być kamieniem.
-
udało się dotrzeć do pracy, choć o 7.00 rano wyglądało to na niemożliwe. ale jestem. ładnie ubrana, pomalowana, w środku zgnojona. a M. cóż. boli, ale to etap zamknięty. może ja potrzebuję, żeby mnie walnąć w pysk, żebym zrozumiała. ale jestem gotowa. dziś poproszę W. o rozmowę i powiem mu o swoich problemach. po wczorajszym zrozumiałam, że moje zaburzenie zaczyna przeciagać granice.
-
[videoyoutube=mzddyw7-bxc][/videoyoutube]
-
Ja po prostu jestem tak głupia, że nie ma na to definicji. [Dodane po edycji:] Haniu...., mi chyba też.
-
paradoksy, ja już nie wiem... M kochałam go strasznie przez kilka lat. mimo że już dawno go straciłam i sama mówiłam, że już nic do niego nie czuję... nagle... po prostu musiałam usłyszeć coś bolesnego, mimo że przecież sama tak chciałam. mimo wszystko. gdy mówię, że kocham, nie spodziewam się, że ktoś powie, już za późno. albo może właśnie spodziewam się... kolejny element autodestrukcji. W. nagle mnie zauroczył, poza tym stał się nadzieją i adresatem wołania "uratuj mnie". już nie wiem co jest miłością. wiem tylko że mam dość życia w poczuciu odrzucenia. już tego nie wytrzymam. sorry za jęczenie. powinnam iść do jęczarni. albo do lustra. [Dodane po edycji:] Monika1974, Monisia, postaram się. Postaram się.
-
nie.... rozmawiałam z M. powiedziałam, że nadal go kocham. a on powiedział, że teraz to już niczego nie zmieni. siedzę i wyję.
-
właśnie dałam się pogrążyć ostatecznie..... ostatecznie dałam się pogrążyć w poczuciu odrzucenia. usłyszałam to, czego nie chciałam usłyszeć od człowieka, który był największą miłością mojego życia. spodziewałam się tego. niemniej kurewsko to boli, a to że doprowadziłam do tej rozmowy, to była czysta autodestrukcja. mało mi żyletki, musiałam sobie jeszcze w inny sposób dowalić. jak ja jutro pójdę do pracy?
-
Shadowmere, Haniu, natknęłam się na wspomnienie jednego, małego, ale bolesnego odrzucenia. Przekształciło się ono w jedno wielkie wspomnienie wszystkich ważnych lub mniej ważnych odrzuceń, których doznałam. Wpadłam w histerię, szał, porównywalne do tych, które miałam z 10 lat temu. Gdybym miała możliwość, dzwoniłabym z płaczem do M. albo W., ale nie miałam takiej możliwości. M. jest z żoną, a W. w powietrzu. Terapeutka zadzwoniła i nic mi to nie dało. Ozdobiłam moją kratkę i tyle. Chyba nie dam rady tego znieść.
-
wątpię, czy ktokolwiek to zna..... a tego słuchałam mając lat ze 19... byłam na kilku koncertach w sam raz na teraz...... [videoyoutube=yyNgXrY-GyY][/videoyoutube] W oknach twarze zapomniane Czasem myślisz o nich tak, że aż się przyśnią Obudziłeś się znów sam na końcu świata W pustej bramie To nie to miasto, nie ten dom, nie ten czas, ten czas I znikąd pomocy I znikąd pomocy W myśli szukasz jakichś punktów Lecz nic nie wiesz na pewno Drzwi zamknięte - to już znaczy tylko jedno W głowie znowu pustka, gaśnie ogień w twoich ustach Znów nadchodzi kolejna zła noc, zła noc I znikąd pomocy I znikąd pomocy Nie obchodzisz już nikogo Idziesz dalej swoja droga Nie pamiętasz - zapomniałeś Nie zgubiłeś lecz szukałeś I znikąd pomocy I znikąd
-
nie. mam dowód na to, że nie wystarczy 100% wsparcia rozproszone między różne osoby. przychodzi co do czego i nie ma nikogo.
-
nie boli, nie rwie, po prostu jest i prosi żeby ją wyrwać Dziewczyny przepraszam... odchodzę od zmysłów, świruję
-
na ręce, na przedramieniu, wyczuwam ją od jakiegoś czasu, wyskoczyła na wierzch. wiem, że schizuje. dzwoniłam właśnie do terapeutki, ale nie odbiera.
-
tak strasznie bym chciała, żeby komuś autentycznie i w realu zależało, żebym się nie cięła teraz... przeciez to absurd - robiąc to wołam w nicośc nikt mnie nie słyszy w realu bo ta żyła mnie denerwuje
-
Moniko, no właśnie. Pytanie jak...?
-
te kilka godzin to nic w porównaniu z tym, co działo się później i dzieje się nadal mam adhd i chorobę sierocą w jednym. rzucam wszystkim, drapię się, krzyczę do telefonu, łażę po domu tam i z powrotem wymachując rękami sorry nie działy się ze mną takie rzeczy od kilkunastu lat a poza tym żyła mi wyskoczyła i mnie denerwuje [Dodane po edycji:] nie radzimy....., my, Korby, nie radzimy sobie. [Dodane po edycji:] paradoksy, Basiu, co się stało?
-
dlaczego kurffa dlaczego dlaczego dlaczego dlaczego... nie jest mi dane poczuć się dobrze więcej niż przez kilka godzin, bo nagle następuje JEB jak młotkiem w głowę i ten JEB mówi "co się głupia cieszysz, nie ma z czego, przestań tego ryja szczerzyć do życia" kurffaaa... sorry.... kolejny atak histerii w toku.....
-
Monika1974, ta magiczna tabletka to dormicum. Marek tak, wyjątkowo się dziś starał i postanowiłam mu odpuścić swojego "focha". Jednak nie wiem, czy poprosić go, żeby po mnie jutro przyjechał, bo oddaję auto na przegląd... Dobry nastrój niestety prysł... Zajrzałam na nieodpowiednią stronę na facebooku.... Odechciało mi się wszystkiego. Hania ma pewnie pojutrze rezonans. Jestem pewna, że będzie w porządku.
-
ja teeeż...
-
STREFA 501 ODC. 1 - Ani kroku dalej, Leo! Przysięgam, że nacisnę spust! Bez zmrużenia oka! – wykrzyczał Benicio, stojąc w rozkroku z ramionami wyciągniętymi przed siebie. Chłód ściskanej broni koił spocone dłonie. - Jasne. Przecież nigdy nie miałeś rewolweru w rękach. Nie wygłupiaj się, Benicio – Leo stał, opierając się o bok kanapy. Splótł ręce na piersi i, przechyliwszy głowę na bok, uśmiechał się z pogardą. Ten jego wredny uśmieszek, myślał Benicio. Zwykle wydawał się łobuzerski, ale budził w nim braterskie uczucia. Teraz jednak tylko potęgował jego wściekłość. Złośliwy, zuchwały wyraz twarzy, myślał gorączkowo, nie opuszcza go nawet przy spotkaniu z wylotem lufy. - Co ty możesz o mnie wiedzieć? Zawsze patrzyłeś tylko na siebie. Zresztą, nie mam już nic do stracenia. Mogę zabić ciebie, siebie i każdego, kto stanie mi na drodze – przestępował nerwowo z nogi na nogę. - Ali też? – Leo odrzucił głowę do tyłu, wlepiając w niego stalowoniebieskie oczy, ciemniejsze niż zwykle. Jasne włosy odsłoniły zmarszczone czoło. Zewnętrzna linia brwi uniosła się. Wyraz jego twarzy nie był groźny, raczej skupiony. - Nie mieszaj jej do tego. Ona nie ma z tym nic wspólnego – wycedził cicho Benicio przez zaciśnięte zęby. Palce ogarnęło drżenie. Nie potrafił go powstrzymać. - Oczywiście, że ma. Znacznie więcej niż przypuszczasz – Leo wyprostował się, opuścił ręce i zahaczył kciuki o kieszenie spodni. Zrobił krok naprzód. Lewy kącik ust powędrował lekko w górę. Teraz Leo nie tylko śmiał się z niego. Wręcz go lekceważył. - Nie podchodź! – zawołał Benicio z rozpaczą. Miał ochotę się rozpłakać. – Jezu…, dlaczego to wszystko się dzieje?! Wtem poczuł czyjąś obecność za plecami. Gałki oczne zaczęły mu drgać, jakby kłujący wiatr dostał się pod skórę i wprawił je w ruch. Powieki opadały, a on walczył, unosząc je na siłę, choć to, co widział, rozmazywało się. Poruszał nimi coraz słabiej i słabiej. Poddał się w końcu i wydawało mu się, że traci świadomość. Stał na brzegu jeziora. Nieskazitelnie gładka woda odbijała na swojej ciemnogranatowej powierzchni złocisty księżyc w pełni. Niebo rozjaśniały gwiazdy. Zdawało mu się, że są ich tysiące. Miliony. Zasiane starannie boską ręką w kosmicznej przestrzeni, niektóre świeciły słabiej, jak pąki jeszcze nie w doskonałości swego rozkwitu, inne, większe, jaśniejące na tle tamtych, sprawiały wrażenie jakby były bliżej ziemi. Przez moment nieświadomie delektował się tą chwilą. Przez moment wyszedł poza własne granice i wszystko, co się do tej pory wydarzyło, zostało poza nim. Przez moment po prostu był. W sensie duchowym. Jednocześnie fizycznie jakby przestał istnieć. Przez ten jeden krótki moment. Szybko jednak wrócił znajomy skurcz w gardle i Benicia znowu ogarnął lęk. Wstrzymywana łza spłynęła po policzku, pozostawiając wilgotny ślad na rozpalonej skórze. Zaczął odczuwać przerażenie. Wodne lustro wydawało się znać każdą bolesną prawdę, bezkres nieba przytłaczał swoją niepojętością, a gwiazdy, jak błyszczące końcówki palców, wskazywały wprost na niego, zagubionego w przestrzeni rzeczywistości i w przestrzeni umysłu. - Co ja tu, kurwa, robię? – chcąc odgarnąć włosy z czoła, zdał sobie sprawę z tego, że w prawej dłoni wciąż trzyma rewolwer. Kolba była gorąca od zetknięcia z jego rozgrzanym ciałem. Przyjrzał mu się, jakby widział go po raz pierwszy. Nigdy nie miałeś rewolweru w rękach…, usłyszał w myślach. Czemu by nie zrobić z niego użytku? Przyłożył zimną stal lufy do skroni. Uśmiechnął się sam do siebie, bo to odczucie go uspokoiło. - No właśnie. Co ty, kurwa, robisz? – ktoś wyszarpnął mu gwałtownie broń. Benicio odskoczył przestraszony i odwrócił się. Zrobił parę szybkich kroków w tył, mrużąc oczy, gdyż oślepiło go światło padające z pobliskiego budynku. Mimo że niezbyt silne, uraziło oczy przywykłe do ciemnych barw jeziora i nieba. - Leo? – wydawało mu się, że osoba, która nagle oddaliła się od niego o kilkanaście metrów, miała smukłą posturę przyjaciela. Także niebieska koszulka i jasna grzywka jakby mignęła mu przed oczami. - Nie jestem żaden Leo – rzekł tamten, a za jego plecami pojawiła się lekka mgła. Teraz widać było, że miał na sobie szare ubranie przypominające roboczy kombinezon. - Więc kim jesteś? – Benicio zaczął iść w jego kierunku, wytężając wzrok. Kontury postaci zdawały się wyrazistsze, twarz natomiast coraz bardziej zamazana. W miejscu, gdzie powinna była znajdować się twarz, dojrzał jedynie białą plamę przypominającą kłębiastą chmurkę. Oddalał się, nie robiąc przy tym żadnego ruchu nogami. Człowiekiem bez twarzy?, pomyślał i zaśmiał się w duchu oszołomiony ilością absurdu, którego był częścią przez ostatnich kilka minut. - Człowiekiem bez twarzy, owszem – odezwał się tamten. - Rekwiruję go na jakiś czas. Rozległ się głuchy strzał i mgła zaczęła gwałtownie gęstnieć. Benicio podbiegł jeszcze parę metrów. Powietrze nagle zrobiło się przejrzyste, a dziwny osobnik zniknął gdzieś po prawej stronie. Rozejrzał się wokół. Za plecami miał spokojną taflę wody. Kilkadziesiąt metrów przed sobą widział jednopiętrowy podłużny budynek z szeregiem drzwi i okien przypominający przydrożne motele. Miał kształt delikatnego łuku i każdy jego koniec niemalże stykał się z brzegiem jeziora. Na pustej połaci plaży, gdzieniegdzie porośniętej kępkami trawy, stały dwa samotne drzewa. Jedno po prawej, drugie po lewej stronie. Miały cienkie, jakby wyschnięte, liczne gałęzie. Porastały je rzadko rozrzucone ciemnoczerwone liście. Pośród zalegającego mroku wyglądały jak choinkowe lampki. Niemożliwe, żeby zniknął tak szybko, pomyślał. Wplótł palce obu dłoni w lekko kręcone, czarne włosy. Mocno naciskał czaszkę, próbując obudzić się z tego świadomego snu. Co to jest? Czy to sen? A jeżeli śnię, czy to możliwe, abym tak silnie, tak realnie odczuwał? Każda komórka jego ciała tętniła życiem, jakby posiadała odrębne, mocno bijące serce. Krew płynęła w żyłach tak burzliwie, że niemal słyszał jej szum. Wszystko, co wydarzyło się od awantury z Leo, choć nie mogło to trwać więcej niż kilkanaście minut, zdumiewało go, odbierając zdolność logicznego myślenia i coraz bardziej przerażało. Jednocześnie nie dziwiło go wcale, bo sądził, że ma skomplikowany charakter i dlatego przytrafiają mu się rzeczy nietypowe dla zwykłych ludzi. Wydawało mu się, że między nim a innymi tkwi niewidzialna ściana uniemożliwiająca całkowite, niczym niezakłócone porozumiewanie się. Albo że sam jest niewidzialny. Niewidzialny wśród ludzi. Wyjątkowy, a nie mogący uczynić znaczącego ruchu. Wypowiedzieć słowa. Krzyknąć. Tak bardzo chciał krzyknąć. Nigdy jednak nie robił tego, bo przypuszczał, że i tak nikt go nie usłyszy. Tak bardzo chciał być z ludźmi. Kochać ich. Z drugiej strony im mocniej się starał, tym większą czuł do nich pogardę. Nie pogardzał Leo. Aż do momentu, gdy wycelował w niego broń. Teraz zdał sobie sprawę z tego, że tak naprawdę nie miał zamiaru go zabić, choć wtedy był o tym przeświadczony. Po prostu chciał, aby coś się stało. Ogrom jego uczuć, pytań, rzeczy, które chciał powiedzieć, a nie wiedział jak, utworzyły w nim mieszankę wybuchową. Był tykającą bombą. Chciał zrobić coś, co byłoby działaniem na granicy, niebezpiecznym, nieodwracalnym, po czym zmieniłoby się dosłownie wszystko. Tak postępują ludzie doprowadzeni do ostateczności, którzy sądzą, że nie mają nic do stracenia. Nigdy nie gardził też Ali. Nie mógłby. Choćby dała ku temu największe powody. Przed oczyma zobaczył, jak wchodziła po schodach na niewielki ganek domu w Alamogordo, gdzie do tej pory mieszkał sam z ojcem. Wtedy zobaczył ją po raz pierwszy. I od tego dnia widywał ją niemal codziennie. Ojciec nieraz śmiał się, że Bóg zesłał mu z opóźnieniem córkę, której zawsze pragnął. Gdy pojawił się Leo, zaczęła znikać na całe dnie. I wracała odmieniona, jakby nieobecna. Powinien był domyślić się, że między nimi istnieje jakaś więź, jakaś tajemnica. Lecz Leo zafascynował go równie mocno. Równie mocno go do siebie przywiązał. Dlatego nie był zazdrosny. Dlatego wybaczał im, ignorował bolesne kłucie w sercu. Powinien był... Przerwał rozmyślania, gdy do jego uszu dotarł niski, nieprzerwany dźwięk, przypominający wyjątkowo głośne mruczenie kota. Spojrzał w lewo i znieruchomiał. Pod czerwonolistnym drzewem stał wyprężony, z wyciągniętym wprzód, lekko pochylonym łbem, potężny tygrys. Przednie łapy, ustawione nieruchomo, stykały się ze sobą grubymi opuszkami. Skóra na grzbiecie opinała wystające łopatki. Sierść lśniła w blasku księżyca. Błyszczącymi oczyma uporczywie wpatrywał się w Benicia. Na chwilę rozwarł pysk jakby w triumfalnym uśmiechu, ukazując różowy język i wielkie, białe kły, po czym zamknął paszczę. Cały czas obserwował wystraszonego mężczyznę, nie mrugnąwszy nawet powiekami. Ten nie ruszał się. Nie dlatego, że wielokrotnie na filmach widział, jak ludzie obeznani ze zwyczajami dzikich zwierząt przy niebezpiecznym spotkaniu trwali nieruchomo, skamieniali. On był skamieniały. Czuł, że nawet gdyby chciał uciekać, nogi odmówiłyby mu posłuszeństwa. Nie mógł nawet odwrócić wzroku od elektryzujących oczu, które jakby niewidoczną mocą przyciągały go do siebie. - A więc przybyłeś, Benicio La Selva. Witaj – usłyszał głęboki, spokojny, kobiecy głos. Rozejrzał się dookoła, lecz nie zobaczył nikogo. Tymczasem zwierzę poruszyło się, zwracając łeb w ciemność za sobą. Jego sierść zalśniła, jak gdyby nie tylko odbijała księżycową poświatę, ale sama emitowała jasne promienie. Oprócz strachu Benicio odczuwał także zachwyt. Białe, czarne i rude wzory wyglądały jak namalowane wprawną ręką malarza. Tygrys ponownie spojrzał na niego. Emanował godnością i potęgą. Wywoływał w patrzącym mimowolny szacunek i uległość. - Jak to się mówi w twoich stronach? Każdy jest kimś w Nowym Meksyku? Nie jesteś tak wyjątkowy, jak sądzisz – głos, lekko rozbawiony, odezwał się ponownie. Zrozumiał, że rozlega się jedynie w jego głowie. Nie miał odwagi poruszyć ustami. Był zahipnotyzowany. – Jednak nie znalazłeś się tutaj przez przypadek. Ciekawa jestem, jaki zrobisz z tego użytek. Zwierzę w mgnieniu oka odwróciło się i szybkim susem zniknęło w mroku. Benicio poczuł, jak ustępuje napięcie z jego zesztywniałego ciała. Nogi zrobiły się miękkie, niemalże usiadł. Podparł się ręką o ziemię. Przymknął oczy i przez chwilę głęboko oddychał.
-
Dziękuję za nowe wpisy, nie zauważyłam ich wcześniej. Będę pisać dalej, jak tylko mi się mózg bardziej odblokuje
-
Ześwirować można.... albo warzywniak, albo mnie roznosi.... A ponieważ zwarzywniawszy, a potem zrobiwszy siarę na imprezie, pozbyłam się wszelakich sposobów na rozrywkę, nie mam co ze sobą zrobić
-
Vi., pamiętaj, nie warto się zmuszać do czegoś, na co nie jest się gotowym, nawet jeśli proponuje to terapeuta.
-
CHLOROPROTYKSEN (Chlorprothixen Hasco/Zentiva)
Korba odpowiedział(a) na temat w Leki przeciwpsychotyczne
ooo, to już wiem skąd mam zatkany nos -
CHLOROPROTYKSEN (Chlorprothixen Hasco/Zentiva)
Korba odpowiedział(a) na temat w Leki przeciwpsychotyczne
agnieszka.m, ale ja nie mogę nie funkcjonować w pracy przez 3 tygodnie.... a dormicum mam tylko 2,5 tabletki, więc luz natomiast z chlorem mam problem. nie zasypiam, a i tak jestem otępiała na drugi dzień. zrobię jeszcze drugie podejście do 30 mg, zobaczymy jak będzie.