wczoraj wieczorem się kompletnie posypałam - wpadłam w dół bez dna. poleciał xanax, zrobiłam sobie kąpiel jonizującą, żeby choć te bąbelki wymasowały moje zdrętwiałe ciało. na szczęście łatwo potem zasnęłam. ktoś dzwonił w nocy i się nie odzywał....
rano tradycyjnie ciało krzyczało "nieeeee, zostaw mnieeee, nigdzie nie idę!!!", umysł był jak najbardziej za - kawa, łóżko i tvn24 wydawały się jedynym do zniesienia scenariuszem poranka.
no ale dotarłam do pracy. nie jest najgorzej. udało mi się oswoić wizję środowego wyjazdu i wizję dzisiejszego wieczoru u rodziny.
dam radę, od tego się nie umiera.... chyba...