
Zachmurami
Użytkownik-
Postów
228 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez Zachmurami
-
Żołądek a depresja. Moja smutna historia
Zachmurami odpowiedział(a) na Zachmurami temat w Depresja i CHAD
Hej, kochani jesteście, że to przeczytaliście Dzięki. Postaram się odpowiedzieć po kolei. Tak, robiłam kolonoskopię, która nic nie wykazała (co prawda tylko do zagięcia śledzionowego, gdyż nie mogłam przeżyć tego na żywca ). USG również, kilkakrotnie. Jedyna anomalia, którą wykazuje USG to 'dużo gazów w jelitach' dopisek: aerofagia?. Stąd moje podejrzenie candida. lekarze obstawiają colon irritable. A może ja nerwowo połykam powietrze i ono powoduje takie sensacje? WZW B - byłam szczepiona na studiach, mam przeciwciała. WZW C robiłam dla pewności 2 razy - wynik ujemny. Próby wątrobowe w normie. - alergia pokarmowa? No właśnie, jak to sprawdzić? czy są jakieś testy. Mięsa nie jem od kilku lat, ale spożywam nabiał (skądś muszę czerpać to białko): jogurty, sery, kefiry - dość dużo. Mleko również, ale raczej znikome ilości. - pasożyty i lamblie - w ub. roku wynik ujemny. Teraz jestem w trakcie kolejnych badań [Dodane po edycji:] mikamika łączę się w bólu . Może kolektywnie ustalimy, jakie badania trzeba zrobić, żeby sobie pomóc. Ja już tracę nadzieję. Ból żołądka jest straszny - cała gama objawów: nudności, ciężar w nadbrzuszu, pieczenie, bóle w klatce piersiowej, przelewanie... Kiedyś bolała mnie głowa i to było moim największym przeleństwem, teraz wiem, że ból głowy to małypikuś przy żołądku. [Dodane po edycji:] Zapomniałam dodać, że byłam przez 5 dni w szpitalu, na gastrologii w MSWiA. Lipiec 2009 (jeździłam tam później systematycznie na ostry dyżur, ale odsyłano mnie z kwitkiem). Tam właśnie zalecono RTG, który wykazał 'rozdęcie pętli jelita grubego, sugerującego przeszkodę w poprzecznicy' kolonoskopię (która wykluczyła raka) i badania, które wykluczyły celiakię (przeciwciała przeciwko endomysium). Po czym wypisano mnie do domu, z lekami i wciąż bolącym żołądkiem Przy okazji padła diagnoza: zapalenie błony śluzowej żołądka i colon irritable. W badaniach palpacyjnych okazało się, że mam "znacznie nasiloną perystaltykę jelit". [Dodane po edycji:] pete_27, Wycinków żaden mądry medyk nie pobierał - widocznie każdy z nich widocznie stwierdzał, że nie ma po co. Szkoda, że mnie tylko wymęczyli tymi gastroskopiami i kolonoskopią A z drugiej strony, czytałam, że choroba Crohna może objawiać się również w żołądku. Żołądkowy Crohn jest jednak rzadką rzadkością. Hmm. Parametry stanu zapalnego (CRP, OB itp.) ostatnio miałam normie, więc dalej nie szukają w tym kierunku. Co do badań dotyczących Candidy, pamiętam, że pisałeś o sensownym laboratorium w Wawie. Bo z diagnostyką jest dość marnie. Rany, jak ja bym chciała, żeby to było to, coś konkretnego - próbowałam zwalczyć grzyba dietą niskocukrową, ale nie byłam dość konsekwentna. Teraz czuję jak boli mnie pod lewym żebrem. Ból promieniuje aż na plecy. Boli, aż mdli. I jeszcze jeden dziwny objaw. Co drugi dzień jest jakby lepiej, czuję się znośniej, a później to cholerstwo powraca. Typowy lekarz zapewne usłysząc o tym puknie się w czoło, ale ja już żyję z tym żołądkiem tyle czasu dzień w dzień i zauważyłam, że tak to wygląda. -
Być może części z Was moja historia jest znajoma. Jestem trudnym przypadkiem. Wszystko zaczęło się tuż po poronieniu (maj 2009 – miałam w szpitalu zabieg usunięcia martwej ciąży, która miała dość dramatyczny przebieg). Dwa tygodnie po tym fakcie zaczął mnie boleć żołądek – ciężar w nadbrzuszu, totalny brak apetytu, odbijało mi się nawet po niegazowanej wodzie. Melisa, krople żołądkowe, ryżowa dieta i inne babcine sposoby nie zdały egzaminu. Nastąpiły 4 miesiące leczenia żołądka, bieganie po gastrologach, leczenie helicobactera antybiotykami. Po leczeniu czułam się co raz gorzej… Zażywałam różne leki z grupy IPP w różnych dawkach, ulgastran, duspatalin i mimo tej terapii… mój stan systematycznie się pogarszał. Schudłam 11 kg, pojawiły się biegunki. Trzy razy lądowałam na pogotowiu, tam machali mi łapką na do widzenia, odsyłali do domu (gdyż badania krwi i usg nie wykazywały żadnych odchylen) i kazali brać leki redukujące wydzielanie kwasu solnego. We wrześniu doczołgałam się do psychiatry, błagając żeby mi wystawił skierowanie do szpitala (tak, tak, chciałam prosto do psychiatryka , żeby mi pomogli, miałam nawet spakowaną torbę). Odmówił, kazał spróbować lekoterapii i psychoterapii. No więc od września zażywam leki antydepresyjne, obecnie Mirzaten 15 mg. W ciągu roku miałam 4 gastroskopie , które niezmniennie wykazują stan zapalny i nadżerki w części przedodźwiernikowej. Leków z grupy IPP nie biorę, bo fatalnie się po nich czuję (próbowałam cztery preparaty z tej grupy). Przez kilka tygodni łykałam Famogast, ale nie pomógł. Obecnie na żołądek biorę tylko Maalox. Wczoraj potwornie nieprzyjemny ból w klatce piersiowej – taki rozpierający. Mam ciągły niepokój w żołądku, w jelitach, często piekące i palące bóle. Wszystko zaczyna się rano po przebudzeniu. Brak sił. Brak wiary, że przejdzie. Na szczęście śpię w nocy, dzięki Mirzatenowi zapewne. Od października do maja uczęszczałam na psychoterapię, w tym u znanego w Warszawie specjalisty z dziedziny terapii poznawczo behawioralnej, który po ośmiu spotkaniach stwierdził, ze nie potrafi mnie rozgryźć. Że niby trzymam się kurczowo choroby, a on nie wie, dlaczego. Ale jak się nie trzymać skoro.. boli. Tak więc pomimo leczenia duszy i ciała bóle żołądka pozostały. Raz jest lepiej, raz gorzej. Lekarze, gdy słyszą o początkach mojej dolegliwości (poronienie) niemal z biegu obstawiają psychosomatykę. Jeden tylko przytomnie dopytał, jak to poronienie się odbyło i stwierdził, że narkoza i późniejsza antybiotykoterapia (doxycyclinum) mogły wywołać nadżerki żołądka. W skrócie: Diagnozy lekarzy nie-psychiatrów: - zespół jelita drażliwego - zapalenie nadzerkowe błony śluzowej żołądka - nerwica (jako termin bliżej niesprecyzowany) Psychiatrzy z kolei obstawiają: - zaburzenia somatyzacyjne - zaburzenia hipochondryczne - zaburzenia depresyjno-lękowe (niektórzy zalecali jednoczesne leczenie żołądka, inni nie, więc w tej materii zdania były podzielone) Dr Zachmurami obstawia: - kandydozę (w badaniu wyszły poj. szczepy candida, ale lekarze to olali) - refluks żółciowy (jedna gastroskopia wykazała ‘jeziorko obfite, zażółcone’ ale gastrolog zaprzeczył, żeby na tej podstawie orzekać refluks. Hmm… Dr Google twierdzi co innego). - zwężenie pnia trzewnego (ostatnio doczytałam na ten temat – by się zgadzało) - guz typu gastrinoma (nieleczące się nadżerki), przerost komórek G produkujących gastrynę (efekt stosowania IPP) - chorobę Crohna Odżywiam się bardzo ostrożnie: przez wiecznie zbuntowany żoładek wykluczyłam wiele produktów z diety (surowe owoce jadam sporadycznie), jestem wegetarianką, piję olej lniany dr Budwig, łykam spirulinę. Jest trochę lepiej, ale bóle wracają, biegunki również. Nie wierzę lekarzom, nie wierzę psychiatrom – tyle miesięcy leczenia, a efekty są marne . Czy dane mi będzie wyzdrowieć? Czy szukać innej choroby, czy jestem neurotykiem-hipochondrykiem? Czy ktoś z Was ma podobne bóle? Jak sobie radzicie? Czasem nie mam siły żyć… Jest mi potwornie smutno. Byłam pełna życia, energii, nie wiem, co się ze mną stało. Ech.
-
Hipochondria - jakie choroby sobie przypisywaliście..?
Zachmurami odpowiedział(a) na LINA temat w Nerwica lękowa
Jeżeli powtórzysz i sprawdzisz, że wszystko OK - byc może lepiej się poczujesz (ale tylko chwilowo, dopóki nie przytrafi się kolejna 'wkrętka' - wtedy uznasz, że nie jesteś dostatecznie 'przebadana' i dr Google zasugeruje Ci kolejne choróbska) -
Na początek postraszę Cię . Po Supirydzie zatrzymała mi się miesiączka, zmierzyłam prolaktynę - wynik 190 przy normie do 29. Okazało się, że wyhodowałam gruczolaka przysadki, co spowodowało, że poziom prolaktyny poszybował do nieba. Opisuję to w moich wcześniejszych postach. A teraz trochę pocieszę: po odstawieniu Supirydu, kilku miesiącach leczenia lekiem Norprolac, gruczolak zniknął , co potwierdziło kontrolne badanie MR. Tak więc warto zwrócić uwagę na ten hormon, zwłaszcza gdy organizm wysyła znaki, że coś jest nie w porządku (zanik miesiączki)
-
Boję się już żyć a może straciłem poprostu
Zachmurami odpowiedział(a) na facet28 temat w Depresja i CHAD
"Ucieczka" w pracę (lub coś innego) jak jak to trafnie ująłeś, niewiele pomoże. To tylko iluzja. Przeczytałam Twoje posty i to, co mi się nasunęło, to to, że żyjesz, aby spełniać oczekiwania innych, pomijając własne potrzeby. Być może pomogłaby Ci psychoterapia, bo tego 'nowego schematu życia' możesz nie być w stanie wypracować samodzielnie. Leki w tym nie pomagają, leki łagodzą objawy choroby, która staje się nie do zniesienia. Może jesteś na etapie, na którym jeszcze można obejść się bez nich. Nie czekaj, aż poczujesz się jeszcze gorzej. Czasem wchodzimy w błędne koło, z którego nie da się wyjść samodzielnie. Szkoda życia, szkoda tracić jego sens. Czas przestać być samowystarczalnym, czas pomóc sobie. Trzymam kciuki! -
marina1980, koniecznie zbadaj poziom prolaktyny. Zanik miesiączki może być spowodowowany patologicznym wzrostem poziomu prolaktyny, właśnie po Sulpirydzie. Ja niestety z tego powodu musiałam odstawić ten lek.
-
rober6666, rozumiem ten stan, lęk przed wakacjami... Choroba tak zmienia świat, wkrada się wszędzie, że nigdzie nie możemy czuć się wolni i bez lęku. Przez ostatnie miesiące mój świat stał się pełen złych wspomnien i czarnych cieni. Lęki i pamięć o złym zaczarowały moją rzeczywistość, są wszędzie: patrzę przez okno i myslę, patrząc na te drzewa czułam się beznadziejnie, tu też, ten ogródek, ta ścieżka, przypominają mi o tym fatalnym stanie, cierpieniu. Być może powinno się zmienić wszystko wokół nas: przemalować ściany, wyrzucić stare ciuchy z szafy, żeby uciec od złych wspomnien, tak zaczarować rzeczywistość, żeby tej trucizny było jak najmniej. Cóż, życzę Ci, żeby Twoje złe wspomnienia i lęki nie pojechały na wakacje wraz z Tobą. Postaraj się ich tam nie zapraszać. Trzymam kciuki!
-
Niedawno rozmawiałam przez telefon z lekarzem psychiatrą. Nie tym, który mnie aktualnie leczy, ale z innym lekarzem, aby skonfrontować moje leczenie i uzyskac niezależną opinię... Między innymi opowiedziałam o moich przygodach z SSRI (Seroxat 20 czyli paroksetyna). Być może zostało to już napisane, ale powtórzę, co usłyszałam - Do tych, co odstawiają: z paroksetyny należy schodzić bardzo, bardzo powoli... nawet przez kilka miesięcy, powoli redukując dawkę, w innym wypadku efekty odstawienia moga być potwornie nieprzyjemne. Nie wszyscy lekarze o tym informują (ja nieświadoma i ufna w mądrość lekarza odstawiłam paroxetynę w ... ciągu 10 dni! Doświadczyłam otchłani beznadziejności, czegoś, co było mi jeszcze nieznane, gdy zaczynałam leczenie... chodziłam po domu roztrzęsionaa z garścią tabletek strasząc męża... do tej pory nie mogę otrząsnąć się z tego wspomnienia...). Nie chcę nikogo straszyć - po prostu bardzo powoli odstawiajcie ten lek. Poza tym, nie każdy musi tak dramatycznie reagować. Niestety, patrząc z perspektywy mojej walki o wyzdrowienie - najgorsze samopoczucie miałam biorąc ów Seroxat, i poźniej próbując z niego zejść. Wraz z Seroxatem brałam inne leki (pramolan i sulpiryd). Prawdopodobnie 'leczyły' mnie one ze złego samopoczucia wywołanego przez Seroxat, mają bowiem działanie sedatywne. A wystarczyłoby chyba zmienic lek podstawowy, nie wiem dlaczego psychiatra na to nie wpadł. Tak więc zapisuję się do klubu pacjentów, którym SSRI nie slużą.
-
MIRTAZAPINA (Auromirta ORO, Mirtagen, Mirtor, Mirzaten, Remirta ORO)
Zachmurami odpowiedział(a) na yoan22 temat w Leki przeciwdepresyjne
No więc nie przyznałam się, pani dr sama zgodziła się na to, aby spróbować zmniejszyć... i obserwować samopoczucie. Nie radzę naśladować tego typu sztuczek, to tylko moja durnota. Nie chciałam utyć, i nie chciałam czuć się zamulona doszczętnie, no to sobie zredukowałam lek... heja, heja, piekła nie ma . Mam to na własne życzenie. Mija kolejny tydzien. Jakoś leci, odpukać. Żołądek daje się we znaki, ratuję się Maaloxem. 1/2 Mirzatenu przed snem to taki mój wentyl bezpieczenstwa. Ciepły prysznic, Mirzaten i zasypiam. Jak się czuję? Zmiennie: jestem w stanie egzystować. Pracę mam taką, że mogę sobie ją dowolnie dawkować. Jezeli trzeba przejadę 50 km na rowerze (tak spędzilam wakacje)... a czasem nie mam sił, aby ze sklepu za rogiem przynieśc wodę mineralną. Nie bardzo pamiętam, jak to jest dobrze się czuć. Nie umieram jednak z ciągłego napięcia (takie stany miałam po SSRI). Podobno odstawianie Mirzatenu nie boli, prawda to? -
Red Hot Chili Peppers . By the Way The Zephyr Song Otherside etc. A na frontmana RHCP, Anthony Kiedis'a, niezmiennie gapię się jak cielę na malowane wrota . Nie wiem, jak ten facet to robi, ale emanuje z niego tyle świeżości, młodości i męskiego seksapilu... choć dobiega 50-tki i miał onegdaj niezłe przewalanki z drugami. Rany, czemu Kalifornia tak daleko? eufrozyna, Joy Division też bardzo cenię. [Dodane po edycji:] Oho, to już jest nas dwie, no popatrz, no!
-
Wiecie, ja dobrze rozumiem ten dylemat: brać czy nie. A prawda jest taka: Jednemu lek pomoże, innemu niekonieczne, a komuś innemu... zaszkodzi. Ja myślę, że zanim zacznie się brać leki przeciwdepresyjne nalezy wykluczyć wszystkie inne możliwości pomocy (psychoterapia). Może być tak, że jeżeli komuś, kto psychicznie boi się leków, i ma opory przed ich stosowaniem... leki po prostu nie pomogą. Nie rozumiem, i nie pojmę do konca moich dni: dlaczego lekarz rodzinny orzeka w sprawach zaburzen nerwicowo-depresyjnych i przepisuje leki, tym bardziej benzodiazapiny. Oczywiście wszyscy przyjmujemy, ze tak jest, jest to zgodne z prawem itp. A później następuje wielomiesięczne łykanie leków, zmiany, eksperymenty itp. a pacjent traci siły i wiarę, że wyzdrowieje, bo 'leczenie' jest mało skuteczne. IMHO, leczyć się trzeba u specjalistów. Lekarz rodzinny powinien skierować Cię do specjalisty, który zawyrokuje, jak i czy leczyć farmakologicznie Twoje stany. No ale, przychodzi pacjent, wypisujemy receptę, szlus. Jeżeli masz wątpliwości, skonsultuj się z jeszcze z psychiatrą, on oceni głębokość Twojej depresji i ostatacznie zadecyduje, czy powinnaś leczyć się farmakologicznie. I nie czekaj tak długo, przez dwa miesiące Twoj stan może się bardzo zmienić. Uważaj na Xanax: może spróbuj środków bezpieczniejszych typu hydroxyzyna. Asentra leczy, Xanax tylko doraźnie pomaga ale uzaleznia. Każdy ma gorsze dni, ja zawsze miewałam dni, kiedy nic mi się nie chciało, ale jednak żyłam z tym długie lata nie szukając pomocy lekarza. I marzęo tym, żeby ten stan wrócił, bo to była 'normalność.... Prawdziwa choroba odbiera chęć życia totalnie, zwala z nóg. To można odróżnić... Nie wiem, jak bardzo nasilone masz objawy nerwicy czy depresji: ja wymiotowałam, nie moglam spać w nocy, czulam że umieram. Nie miałam wyjścia, musiałam zaufać lekarzom i zacząć leczenie farmakologiczne.
-
Nawet nie próbuję sobie wyobrazić, przez co przechodziła Twoja przyjaciółka bo to jest s t r a s z n e. Bardzo podziwiam ją za siłę, którą znalazła, aby dać miłość dziecku, które zostało oddane przez biologiczną matkę. Ja po pierwszej próbie i pierwszym poronieniu zupełnie straciłam siłę... i wiarę. I nie wiem, czy ją odzyskam... Tak, jak napisałam, bardzo poważnie myślimy też o adopcji, ale boimy się... jeszcze bardziej. Bo nie jest to taka taka prosta decyzja, hop, siup, to decyzja na całe życie - nie można myśleć tylko o sobie i własnych potrzebach, tęsknocie, oczekiwaniach, ale o dziecku, które się adoptuje, przecież bierze się odpowiedzialność za jego życie i szczęście - to ogromna odpowiedzialność. O ile (jako kobieta) czuję, że bezwarunkowo pokochałabym dziecko, które urodzę (przez wiele lat myślałam, że to się stanie) nie mam 100% pewności, czy tak samo pokochałabym adoptowane dziecko... Nie świadczy to o mojej bezduszności i braku uczuć. Nie chcę nikogo skrzywdzić działając w desperacji. To musi być bardzo przemyślana decyzja. Niestety, jeżeli chodzi o adopcje, mam wśród znajomych przykład, niezbyt budujący. Oczywiście, nie musi być tak źle, zawsze to sobie powtarzam... Shadowmere, ja też poryczałam się pisząc o sobie. To wciąż bardzo, bardzo boli
-
MIRTAZAPINA (Auromirta ORO, Mirtagen, Mirtor, Mirzaten, Remirta ORO)
Zachmurami odpowiedział(a) na yoan22 temat w Leki przeciwdepresyjne
Hm, chyba jestem beznadziejnym pacjentem. Nie wytrzymałam... tak do konca. Zmniejszyłam sobie dawkę Mirzatenu, ktory biorę od marca, zamiast 30 mg biorę 15, i tak już lecę trzeci tydzień. Nie wytrzymywałam tego zamulenia totalnego, braku sił i motywacji, jakbym tonę węgla przerzuciła. Co prawda czasem przechodziło, i czułam się nieźle, ale bywało że obezwładniało mnie to-to kompletnie. Poza tym, apetyt po tym leku rooośnie, oj rośnie, no i objadałam się, teraz - basta. Ale proszę nie brać ze mnie przykładu z tym odstawianiem, jestem raczej antyprzykładem No i co? Jest w miarę OK, tzn. w nocy śpię, ale nie czuje się jakoś cudownie, po prostu j a k o ś. Ale cieszę się, że jakoś funkcjonuję na niewielkiej dawce. Rano nie czuję paskudnej trzęsawki (odpukać!), ale taki subdepresyjny stupor. Nie jest to jednak totalny zgon, ale budzę się... zmęczona. Nie wiem, czy to wina (zasługa?) mirtazapiny, czy depresji. I czy to się nasili, czy przejdzie, czy (odpukać) zostanie na wieki wieków amen. Czytałam, że u niektórych przedpiśców lek ten po prostu, po pewnym czasie, przestał działać na depresję. Boli mnie żołądek (to u mnie zawsze najgorszy objaw: nie wiem, czy nerwicowo-depresyjny, czy sam w sobie, i żaden medyk nie pomoże mi rozstrzygnąc tej kwestii), Doraźnie wspomagam się Maaloxem, ale jakoś da się żyć. Dziś wybieram się do lekarza - no i mam dylemat. Czeka mnie porządny ochrzan. Przyznać się/ nie przyznać. Leczyć się samodzielnie? Przejść na ziólka, skoro nie potrafię znieść prochów? -
Hej, jeżeli mogę coś doradzić. Wydrukuj treść tego maila, i weź ze sobą na wizytę do psychoterapeuty. Bardzo dokładnie i przejrzyście opisałaś swój problem, a to powinno pomóc w postawieniu szybkiej diagnozy. Powodzenia, trzymam mocno kciuki! fachowiec podpowie, co zrobić, aby opanować tego typu nakręcanie się. HIVa nie masz na 99 koma 99 procent, ale gdy to się wyjaśni, na 99 koma 99 procent wkręcisz sobie inne choróbsko, tyle tego jest, że na bank coś do siebie dopasujesz. Wiem, bo ja też tak mam
-
Dziewczyny. Nie piszcie proszę, że po 30-tce jest za późno, bo serce mi pęka. Ale może macie rację Kurczę, a ja się tylko głupio łudzę, choć już co raz mniej... Napiszę, jaki scenariusz może ulozyć życie - nigdy nie wiemy. Długo staraliśmy się o dziecko, tak na luzie. W koncu, po wielu bezowocnych próbach mąż zdecydował się na badanie... no i wyszło, w czym problem. Okazało się, że jest bezpłodny, nieodwracalnie. Szok, ból, rozpacz, niedowierzanie, szukanie nadziei, tam gdzie jej nie ma. Przez długi czas żyłam jakoś tłumiąc w sobie smutek, żal do losu, starałam się udawać, że jest ok. W międzyczasie kolejne koleżanki rodziły dzieci. W koncu, po wielu bojach i rozterkach, zdecydowaliśmy się na inseminację nasieniem dawcy. Ale mam wrażenie, że to ja zdecydowałam, a mąż tylko odpuścił, bo nie chciał tego dziecka, zgodzil sie ze względu na mnie, bo nie mógł patrzeć na to, jak cierpię. Udało się za pierwszym razem, a więc sukces, nie jest tak źle. Niestety, moja upragniona ciąża od poczatku była zagrożona. Zamiast wybierac ciuszki dla dziecka, leżałam w szpitalu i modliłam się o cud. Wypuścili mnie ze szpitala, cudu j e d n a k nie było. Po trzech dniach obudziły mnie skurcze brzucha. Mąż woził mnie, skręcającą sie z bólu, po całej Wawie, gdyż w szpitalach ginekologicznych nie było wolnych miejsc... Poroniłam w 9 tyg, wiem, to czasem sie zdarza. Myślałam, że jakoś się z tego podźwignę. Ale nie, du.pa.blada, nie. Dwa tygodnie po tym zdarzeniu dopadły mnie wszystkie cholerstwa tego świata. Ból żołądka, bezsenne noce, schudłam 12 kg. Wymiotowałam nawet po kleiku ryżowym. Czułam sie totalnym wrakiem... i we wrześniu wylądowałam u psychiatry. I od tej pory jestem na lekach. Nie znosze chemii, a muszę ten syf łykać. Nie wiem, czy wystarczy mi siły i odwagi, aby ponowić próbę zajścia w ciążę. Jak domyślacie się, nie mam szansy zajść w ciąże w sposób przypadkowy, spontaniczny, ot tak sobie... Każda moja ciąża (o ile będzie...) będzie w stu procentach świadoma, od poczęcia, podszyta nerwami... A teraz nie mogę nawet próbować, bo żrę leki. A zegar tyka... Zresztą będąc w ciąży pewnie umarłabym ze strachu... o dziecko... Są chwile, że czasem myślę magicznie, ze ciąża i narodziny dziecka mnie cudownie uleczą, że odzyskam sens życia. Tak mówią ludzie zdrowi, np. moja mama. A jak będzie - nie wiem... Psychoterapia chociaż bardzo pomogła - przestała na mnie działać. Bo kto rozwiąże za mnie moje życie? Stoję w miejscu, czarne chmury wiszą nad głową, potwornie boję się i bezdzietności, boję się ciąży, boję się decyzji o adopcji. Za chmurami, za chmurami Zachmurami - nie widać nic, tylko szarą mgłę. Trochę boję się śmierci, ale jakby mniej. Zrobiłam trochę dobrego w życiu, uratowałam sporo zwierzaków. Chociaż nie jestem religijna i nie wiem, czy Bóg tak naprawdę jest, myślę, że ci bracia najmniejsi wstawią się za mną u św Franciszka, gdyby pan Bóg miał jakieś wąty i obiekcje . To taki mój żelazny glejt, gdybym jednak miała połknąć tę garść tabletek i tłumaczyć się z tego grzechu przed Wszechwiecznym Mąż w rozpaczy mówi, żebym go zostawiła, znalazła faceta, który da mi dziecko... bo czuje się winien... To bardzo boli. Gdybym chciała tylko dziecka, odeszłabym już dawno. Przecież planowaliśmy wspólne zycie, na dobre i na złe. Kim byłabym? Skonczoną egoistką... Oboje rozpaczamy, bardzo się kochamy, ale nasze małżeństwo jest jednym wielkim smutkiem..
-
pete_27 masz rację, kandydoza i zaburzenia jelitowe są wynikiem osłabienia organizmu i układu immunologicznego, zachwiania równowagi wewnętrznej, będącego wynikiem innej choroby. No właśnie - jakiej? Tu rola lekarza... No własnie, leczy się 'skutki' nie dotarłszy do przyczyn, a z diagnostyką jest kiepsko. A wracając do chorób mylonych z nerwicą - jedną z takich jednostek chorobowych może być również zespół uciskowy pnia trzewnego, ewentualnie: zwężenie pnia trzewnego. Jest to choroba naczyniowa. Czytałam, że daje objawy przypominające nerwicę: bóle i kołatanie serca, skoki ciśnienia, bóle w klatce piersiowej, osłabienie i zmęczenie, drętwienie konczyn, migrenowe bóle głowy, zawroty głowy, a ponadto całą gamę objawów dyspeptycznych: bóle żołądka, skurcze jelit, wzdęcia i biegunki - coś, co lekarze często okreslają mianem Zespołu Jelita Drażliwego (bo jezeli USG, gastro i kolonoskopia nic nie wykażą, to pewnie jest to-to, tak dedukuje typowy lekarz i wysyła pacjenta na drzewo , ewentualnie do psychiatry - tak było ze mną). No i kandydoza w takich warunkach ma pole do popisu, ale przyczyną pierwotną jest tu... zwężenie pnia trzewnego. Wszystkie te objawy mogą wynikać z niedokrwienia narządów jamy brzusznej. Skutkiem długoletniej choroby mogą być poważne zaburzenia w obrębie poszczególnych organów jamy brzusznej. Zwężenie można wyleczyć operacyjnie. Ponoć można to diagnozować przy pomocy USG, ale nie takiego zwykłego, lecz z dopplerem. Kurczę, wszystko mi pasuje . Chyba zbadam się na tę okoliczność...
-
Tak, miałam aż CZTERY gastroskopie w ciągu minionego roku. Tak bardzo żołądek dawał mi w kość. No i jedyna zła rzecz, ktora u mnie występuje, to właśnie nadżerki w okolicy przedodźwiernikowej. Zdaniem gastrologów, nadżerki n i e powinny powodować aż takich dolegliwości. No więc od września leczę mój żołądek u psychiatrów... Brałam IPP, i doczytałam, że długotrwałe ich stosowanie może prowadzic do rozwoju kandydozy i tym podobnych shitów w układzie pokarmowym, między innymi z uwagi na to, iż pod ich wpływem zminiesza się ilość kwasu solnego, który chroni przed namnażaniem się chorobotworczych drobnoustrojów. Co do nystatyny i innych środków grzybobójczych. Tego typu leki miewają krótkie nogi. Owszem wybijają grzyba, czasowo przynoszą poprawę... ale jednocześnie osłabiają nasz układ immunologiczny, co powoduje, że znów robi się bałagan i grzyb się rozrasta i koło się zamyka. Ma to związek z cyklem rozwoju grzyba, m.in. faktem, że wytwarza on formy przetrwalnikowe, których nystatyna nijak nie ruszy . Osoby, które mają silny układ odpornościowy nie mają objawów chorobowych, więc jedyną drogą do wyleczenia kandydozy jest wzmacnianie układu odpornościowego: kwasy omega 3, witaminy. No i oczywiscie dieta - zero cukru, białej mąki i innych pokarmów stanowiących pożywkę dla candida albicans.
-
A ja mam optymistyczne wieści dla tych, którym lekarz pozwolił odstawić Efectin. W czerwcu odstawiłam - do tej chwili (odpukać, puk, puk!) nie zdarzyło się nic złego. W poprzednich postach opisywałam, jak powoli redukowałam dawkę i jak bardzo bałam się odstawienia (mając w pamięci moje przygody m.in z Seroxatem). Teraz mogę napisać, że w moim przypadku zejście z tego leku nie okazało się traumatycznym przeżyciem. U mnie Efectin nie był trafionym antydepresantem, podobnie jak inne leki działające na receptory serotoninowe... Codziennie rano czułam niemożliwe napięcie, tuż po przebudzeniu. Trwało to do południa, lub dłużej. Teraz budzę się spokojna i jestem w stanie... nawet uśmiechnąć się. Nadal jednak łykam Mirzaten (15 mg), ktory ma silną komponentę uspakajającą
-
rober666, czytam to, co piszesz i doskonale rozumiem takie czarno białe postrzeganie świata. Ja też tak mam, i to chyba sprawia, że życie staje się ciężkie i ciężko się znosi ten stan, w którym nie jest idealnie. Albo jestem w stu procentach sobą, albo.. niech mnie szlag trafi... W życiu nie sądziłam, że coś takiego mnie spotka. Zawsze byłam dzielną dziewczynką. Gdy miałam 15 lat mój Tata umarł nagle, dosłownie na moich oczach (zawał). Do tej pory pamiętam to uczucie odrealnienia, niedowierzania... Czy się poddałam? Nie, skądże. Uwierzyłam, że muszę dać radę, mimo wszystko, i właśnie dlatego. Bałam się o moją mamę, że ona też umrze, i wierzyłam, że muszę być silna, dla niej, dla siebie. Szybko dojrzałam, w liceum miałam piątki i szóstki, skonczyłam studia, znalazłam dobrą pracę, wyjechałam do Wawy... bo znalazłam jeszcze lepszą pracę, wyszłam za mąż. Wszystko toczyło się tak, jak powinno. Kariera, znajomi, podróże. Tak mi się wydawało. Byłam królową życia. Zajęłam się wolontariatem, miałam tyle siły i chęci pomocy, że chciałam się nią dzielić z całym światem, buntowałam sie przeciwko niesprawiedliwości. Doba była dla mnie za krótka... Niemniej jednak nad głową zaczęły krążyć czarne chmury. Pojawiły się problemy, okazało się, że nie możemy mieć dziecka. Kolejne znajome zostawały mamami. Nie cieszyłam się, popadałam w smutek, gorycz. Stres, frustracja. Bardzo dużo stresu. W koncu udało się zajść w upragnioną ciążę. Przez kilka tygodni fruwałam nad ziemią z radości. Niestety, poroniłam.. No cóż, wydawało mi się, że i tym razem podniosę się, jak po śmierci Taty, ale tak się nie stało. Do tej pory nie wierzę, jak takie cholerstwo mogło mnie dopaść. Żeby nie spać cztery noce pod rząd, krzyczeć z bólu, jeździć na ostry dyżur pogotowia i wracać z kwitkiem... A po kilku miesiącach tej udręki snuć się po domu, we łzach, z garścią tabletek, strasząc męża, znajomych, obmyślając sposoby zejścia z tego padołu: zastanawiając się, czy lepiej skoczyć z dachu (już nawet upatrzyłam sobie odpowiednio wysoki wieżowiec), czy może wejść do wanny z suszarką. Chciałam umrzeć tak jak mój Tata, w sumie szybko i znienacka...modliłam się o to. A przecież tak kochałam życie... jakie to żałosne. Też mam ten problem, że nie wierzę lekarzom, nie wierzę, że leki faktycznie pomagają, a nie szkodzą, jestem chodzącą nieufnością, ale z pochyloną pokornie głową łykam kolejny specyfik, żeby jakoś funkcjonować i przesypiać noce chemicznym snem. Minął rok odkąd straciłam ciążę i wpadłam w ten stan. Raczej nie mogę myśleć o macierzynstwie, a czas ucieka, słynny zegar biologiczny tyka co raz głośniej. Moje małżenstwo sie sypie - zdrowy chorego nie zrozumie i vice versa. Błędne koło. A nie znoszę farmakoterapii, chemii, uważam, że chemia to samo zuo jest to gwałt na mojej wegetariansko-prozdrowotnej naturze. No cóż, tak mam, więc ciężko mi łykać leki, a lekarzom ciężko mnie leczyć. Gdy bolała mnie głowa nie brałam paracetamolu, gdy się przeziębiłam nie łykałam coldrexu, tylko herbatę z miodem i cytryną. A teraz mam w szufladzie pól apteki, w tym całą armię nieskutecznych leków na żołądek. Kombinuję non stop... i pewnie przekombinowałam. Cały czas szukam pomocy poza farmakoterapią, wierzę w olej lniany, kwasy omega, spirulinę, hipnozę, jogę... Jakoś funkcjonuję, ale cały czas jestem przeszyta lękiem przed tym stanem... Nie wiem, jak długo to coś będzie we mnie trwać. czasem chcę to wszystko rzucić w diabły. Może przestanę łykać zamulający mnie Mirzaten, a moje serce tak sobie przestanie bić... Może po prostu przyjdzie Mr Johny Black, wypijemy razem lampkę czerwonego wina i pofruniemy w inny wymiar
-
SRRI i IPP nie wykluczają się, ale jedno z nich (ponoć) może powodować nadżerki żołądka, a drugie rozrost candida w układzie pokarmowym. Nic, tylko się zastrzelić
-
pete_27, czy to lekarz stwierdził, że SSRI powodują nadżerki żołądka? Ja bujam się z moimi problemami żoładkowymi od roku, raz jest gorzej, raz lepiej. Przez jakiś czas brałam seroxat, później efectin (paradoksalnie, leki te miały wyleczyć mój żołądek!) Pomimo różnych żołądkowych leków ciągle mam nadżerki... Co do candida. Chętnie na ten temat podyskutuję, gdyż też przez jakiś czas diagnozowałam to u siebie (swoją drogą, trzeba uważać, żeby nie zapędzić się w pułapkę, kandydoza to jedna z popularnych wkrętek doktora Googla i źródło przychodów dla dystrybutorów 'cudownej' gamy preparatów CaliVita) Z tego, co czytałam to składnik naszej flory jelitowej, i jeżeli badanie wykaże, że candida jest, nic złego się nie dzieje. problem zaczyna się wtedy, gdy zaczyna się rozrastać. Jedna z teorii mówi, aby nie tłuc grzyba środkami typu nystatyna itp., ale wzmacniać nasz system odpornościowy, gdyż grzyb rozrasta się wtedy, gdy nasz system immunologiczny nie pracuje dobrze. Czytałam w innym wątku, o ile się nie mylę, że brałeś również IPP na żołądek. Leki zmniejszające wydzielanie kwasu solnego mogą powodować rozrost candida - takie informacje znalazłam w necie. Ja po IPP czułam się strasznie, lepiej znosiłam H-blokery starej generacji typu famogast lub ranigast. Po IPP przestawałam trawić, śniadanie lezało w żołądku przez pół dnia, po małym posiłku czułam się, jakbym zjadła słonia. Boli mnie żołądek, czasem mdli, oczywiście czasem czuję straszne wzdęcia w jelitach. A może to właśnie kandydoza żołądkowa? No ale jak to zasugerować lekarzom? Boję się, że znów popukają się w czoło i zapiszą kolejne opakowanie antydepresantów. Obecnie odchodzę od leków żołądkowych, używam olej lniany i stosuję dietę de Buudwig - unikam cukru, tłuszczu i mięsa, jest lepiej, ale to jeszcze nie ideał.
-
Świetna metafora, naprawdę Bardzo dobrze to zostało ujęte i doskonale ilustruje proces wewnętrznego impasu, który jest podłożem naszych nerwic i depresji. Czujemy się niespełnieni i nieszczęśliwi na naszym spalonym lądzie, ale nie mamy odwagi przejść przez chybotliwą kładkę na drugą stronę. Czekamy zatem dość biernie, wierząc, że może pewnego dnia ziemia wokól nas się cudownie zazieleni, aż choroba sama sobie pójdzie precz, a ona jakoś nie odpuszcza. Być może zatem, jeżeli nie podejmiemy ryzyka, nie uda nam się wygrać. I tu tkwi odpowiedź na pytanie postawione w wątku. Impas i bezradność nasilają objawy nerwicowo-depresyjne -> depresja oczywiście wywołuje poczucie impasu -> impas pogłębia depresję, i tak bez końca. Aż sobie to wszystko wyobraziłam. Poniekąd zobaczyłam swoje życie. Bardzo terapeutycznie to na mnie podziałało. Musiałabym wiele zmienić, coś być może stracić, wiele zaryzykować... Nie wiem, czy jestem na to gotowa.
-
MIRTAZAPINA (Auromirta ORO, Mirtagen, Mirtor, Mirzaten, Remirta ORO)
Zachmurami odpowiedział(a) na yoan22 temat w Leki przeciwdepresyjne
To 'przymulenie' jest do przebrnięcia, chociaż mnie dopada ono o różnych porach dnia: często rano, czasem późnym popołudniem i pod wieczór. Nagle bum! człowiek czuje jakby ważył 100 kg, nogi są ciężkie, jakby były ze spiżu, oczy same się zamykają... ale to zmęczenie to pikuś w porównaniu z okropnym uczuciem ucisku i napięcia, jakie towarzyszyło mi wcześniej... -
Podświetlenia moje. Psychologiem nie jestem, ale zostałam trochę przemaglowana psychoterapeutycznie i spróbuję odnieść się do Twojej wypowiedzi. Powiem tak: dla mnie poczucie tzw. sensu życia jest tożsame z poczuciem szczęścia i spełnienia. A czym dla Ciebie jest szczęście i spełnienie? Potrafisz odpowiedzieć na to pytanie? Ja postrzegam to jako taki stan, w którym czerpiemy radość z tego, co nas otacza, i tego, co pojawia się na naszej drodze, w którym o d n a j d u j e m y swoje miejsce we wszechświecie: taki moment olśnienia: czujemy, że jesteśmy tam, gdzie trzeba, z tym, z kim trzeba, i robimy, to co trzeba. Dużo piszesz o tak zwanych obiektywnych zewnętrznych znamionach sukcesu i szczęścia. Wymieniasz je niczym automat: satysfakcjonująca praca, atrakcyjny partner itp.- ale czy to o czym piszesz jest tożsame z Twoim poczuciem spełnienia, tym co odczuwasz subiektywnie? Rozejrzyj się wokół siebie, i zajrzyj wewnątrz siebie... może jest coś takiego, co przeszkadza Ci być szczęśliwym, co powinieneś zmienić, naprawić, wyrzucić z życia, pozostawić za sobą? A może na tyle wyparłeś "to coś" ze swojej świadomości (jest taki mechanizm) że nie jesteś w stanie tego określić, zakopałeś gdzieś wewnątrz? Może tak być. To częsty mechanizm, za pomoca ktorego nasza psychika radzi sobie z czymś, co jest bolesne. Nie musi to byc obiektywnie wielka tragedia, może to być coś, co było subiektywną traumą. Wtedy może pomóc psychoterapia. Gdy odnajdziesz i przepracujesz to, co Cię zatruwa od środka z pewnością poczujesz ulgę [ciach] Na koniec, tak jak przedpiścy, pocieszę Cię: to, co opisałeś nie wskazuje na kliniczną depresję: odczuwasz przyjemność z życia, co jest niemożliwe w stanie depresji. Kliniczna depresja nie ma nic wspólnego z egzystencjalnym, a może egzystencjalistycznym punktem widzenia (najwyraźniej przemawia do Ciebie ten nurt postrzegania rzeczywistości ) jest takim stanem, w którym każdy oddech fizycznie boli, i ogólnym rozgardiaszem w neuroprzekaźnikach a w tym stanie... żadnej radości ani przyjemności nie da się odczuwać...
-
Joaśka, Misiunia, a jak Wasze żołądki? Czy coś Wam pomaga na refluks? U mnie gastroskopia nie wykazała zadnych zmian anatomicznych, ani zapalnych w okolicy przełyku i wpustu, ale mam cały refluksowy wachlarz objawów: uczucie podwyższonego cisnienia w żołądku, zgagi, odbiania, uczucie kwasu, ciężar w nadbrzuszu, nudności, pieczenie w nadbrzuszu, uczucie, ze coś mi jeździ po trzewiach - zwłaszcza przy tzw. żołądkowej pogodzie (deszcz, wiatr). No więc nadwrażliwość trzewna pełną gębą . Ale co robić, gdy leki nie za bardzo pomagają? Aha, usg wskazało na znaczne rozdęcie okrężnicy, ponoć łykam powietrze o tym nie wiedząc. To fachowo nazywa się aerofagia...