Skocz do zawartości
Nerwica.com

Zachmurami

Użytkownik
  • Postów

    228
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Zachmurami

  1. Zachmurami

    Potrzebuję pomocy

    Hej, żyjesz? Dawno mnie tu nie było - na tym forum. Hmm, ciekawe czy mnie ktoś pamięta? Przypadkowo zajrzałam na Twój wątek i... widzę siebie, sprzed 2,5 roku. Jeżeli masz czas i siłę, przejrzyj moje posty. Byłam wtedy pewna, że zaburzenia depresyjno lękowe zabiorą mnie z tego padołu ku szczęśliwszym swiatom. Przede wszystkim pamiętam to poranne napięcie: ja mentalnie opisałam to tak: rano otwieram oczy i czuję jakby ktoś do żył pompował mi truciznę, przez niewidzialny wenflon, powoli, ale skutecznie. Poranki zawsze były najgorsze, zaczynałam się spinać jeszcze przed otworzeniem oczu. Telepanie takie, że nawet myśli bolały. Najprostsze czynności, typu zrobienie sobie herbaty, czy wysprzątanie kociej kuwety wydawaly się czymś nieosiągalnym. Dodatkowo, non stop na.piep.rzal mnie żołądek. Podejrzewałam u siebie wszystkie nowotwory świata, również te nieistniejące. Wieczorem ulga, nawet się śmiałam. Ja też byłam nadwrażliwa na leki, i trudno było dobrać lek, który by faktycznie leczył. Miałam wrażenie, że większość sprawiała, że czułam, że niebawem zejdę z tego padołu. To napięcie, ścisk (Coaxil też mi nie służył). Zasadniczo, u mnie wszystkie leki z grupy SSRI i pokrewne powodowały nieuchronny zgon. Są takie nadwrazliwe jednostki, niestety. Odstawienia antydepresantów też przechorowywałam. Pomógł lek z innej grupy, Mirzaten. Byłam po nim zamulona, ale przynajmniej nie było telepania. I spałam jak aniolek. Teraz może coś pozytywnego: to coś u mnie minęło, bezpowrotnie. I cieszę się każdym dniem lajfu. W międzyczasie przeszłam przez trudną ciążę, urodziłam synka. I TO nie wróciło. Odpukać. Powrót ze świata zombich do świata żywych może trwać długo, trzeba się nastawić, że przez kilka miesięcy będzie się stało na ponurej bocznicy, a życie będzie toczyć się gdzieś obok. Jedno wiem: nie dam się już truć eseserajami. Teraz doraźnie hydroxyzyna i melisa. I życie jest piękne. Jeżeli coś mogę doradzić: prowadź pamiętnik, zapisuj to jak się czujesz, dzien po dniu: nastroje, objawy. Ja mam taki pamiętnik. Patrzę na moją depresję jako ważne doświadczenie, jakiś etap życiowy, który czegoś mnie nauczył, może na coś uwrażliwił, staram się jakąś wartość dodaną z niego wyciągnąć (nie do wiary, prawda?) Dasz radę. Uwierz, że jest w Tobie siła.
  2. marata, A czy badałaś ostatnio hormony, tarczycę? Objawy, ktore opisujesz mogą wynikać z wahań hormonalnych i np. niedoczynności tarczycy czy choroby Hashimoto. Wydaje mi się, że objawy odstawienne pojawiają się wcześniej, tuż po odstawieniu / zmniejszeniu dawki, a z czasem powinny ustępować.
  3. BlackOrchidea, Mirzaten jest dopuszczalny w ciąży, jeżeli nie ma wyjścia, tak przynajmniej twierdził mój lekarz. U mnie miał wpływu, dzielnie i w miarę bezproblemowo odstawiłam na samym początku ciąży i jakoś sobie radzę (odpukać). Termin mam na początku października. Jestem fanką tego leku (przerobiłam różne inne opcje i tylko Mirzaten pomógł), mimo kilku dodatkowych kilogramów na plusie. Przez chorobę nabawiłam się niedowagi, więc jakoś rozeszło się po kościach.
  4. Hej, dawno mnie tu nie było . Jakiś czas temu pisałam o Mirzatenie - u mnie jednak był to lek przełomowy, wyprowadził mnie na prostą (odwrotnie niż wszystkie SSRI, które u mnie okazały się gwoździem do trumny), i odpukać, jest DOBRZE - nie biorę leków od lutego. Miałam zaburzenia lękowo-depresyjne (najprawdopodobniej reaktywne, po poronieniu w 2009 r), objawy somatyczne - ból żołądka (potworny). Mirzaten łykałam od maja 10 do końca stycznia 11. Największa dawka - 30 mg. Najmniejsza ? - no własnie, tu będzie interesująco lek odstawiałam POWOLI od sierpnia do stycznia - na początku 1/4 tabletki, później 1/8 i przez wiele tygodni 1/16 tabl 30 mg Nie śmiejcie się, bo bywa, że ten lek trudno się odstawia, choć mój lekarz był zdziwiony moją reakcją. Każda próba odstawienia totalnego kończyła się kryzysem układu wegetatywnego nawrotem bezsenności, kołataniem serca i paskudnym samopoczuciem z bólem żołądka. A mirkodawka pozwalała wyciszyć się i przespać noc. Myślałam, że tak będę ciągnąć do konca żywota. Na chirurgiczne cięcie i totalną odstawkę wykonałam na początku lutego, gdy zobaczyłam dwie kreski na teście ciążowym. Po dwóch częściowo nieprzespanych nocach (pewnie i emocje zrobiły swoje) zaczęłam funkcjonować normalnie. I zasypiam, gdy tylko przyłożę głowę do poduszki , pomimo różnych ciążowych lęków i dolegliwości. Teraz tylko trzymajcie kciuki za szczęśliwe rozwiązanie...
  5. brak_uczuc wspólczuję. Moja depresja rzuciła się na układ wegetatywny, oprócz poczucia beznadziei i mroku miałam ciągły ból żołądka, potworny lęk, ucisk w klatce piersiowej, nie miałam siły otworzyć oczu budząc się po prawie nieprzespanych nocach. Leki, które brałam w dawkach terapeutycznych niewiele mi pomogły, a wręcz nasilały niektóre objawy. Wiele miesięcy leczenia wspominam jako koszmar, nawet bez przebłysków słonca. Najlepiej się czułam, gdy... właśnie nic nie czułam, wszystko tłumiły leki. Prawdziwą depresję zawdzieczam z kolei... odstawieniu leków. Dokładnie rok temu, mąż wyciągnął mnie na spacer, a ja usiadłam na zaśnieżonym chodniku, dosłownie nie mogłam oddychać, czułam jak mnie coś ściska w gardle, w klatce piersiowej. To wyjście było dla mnie szczytem heroizmu, ale moja depra była silniejsza od mojej silnej woli... Lęk przed którym nie dało się uciec, a właściwie nie lęk tylko bezcielesny BÓL. I jeszcze bezradność i niezrozumienie wszystkich wokół. Na pewno znacie to uczucie. *** Obecnie jadę kolejny miesiąc na 1/8 tab Mirzatenu (czyli dawka uznawana za psychiatrów za 'placebo'), tak, tak. I czuję normalność, pomimo ze pogoda depresyjna itp. Po prostu moja normalność przyszła do mnie. No i zaczęło się wokól mnie dziać wiele spraw, od wielu miesięcy czuję... nadzieję i radość. Patrzę na świat, i cieszę się, że mogę żyć każdego dnia Moja mama, która dość rzadko mnie widuje, widywała, gdy byłam na dnie... powiedziała, że 'śmigam'. Ale zawsze w pamięci będę miała tego potwora - być może kiedyś wróci, tego nigdy nie wiadomo, ale już wiem, że TO sie da pokonać, więc będę miała siłę do walki. I tego Wam też życzę Nie poddawajcie się, proszę. EDIT. I właściwie nie wiem, jak jest z tym Mirzatenem. Być może taka mikrodaweczka też ma znaczenie - może niektórym z nas tyle właśnie wystarczy? (chociaż przeczy to wszelkim naukowomedycznym teoriom)
  6. Wiesz, jeszcze raz przeczytałam Twoje posty (planowanie ciąży tak, aby móc przedłużyć urlop w pracy) i trochę zmieniłam zdanie. Nie, nie dziwie się, że nie możesz znaleźć żadnej pracy. Czytam Twoje posty i próbuję się wczuć w rolę Twojego potencjalnego pracodawcy. I jedna myśl mi kołacze po głowie: "Broń boże przed takim pracownikiem". To nieprawda, że pracy nie ma. Po prostu dostają ją inni, z innym podejściem. Nikt nie chce być wyzyskiwany, pracodawcy również. Przemyśl tę sprawę od drugiej strony, chyba że nie masz pomysłu na życie i chcesz wegetować na garnuszku socjalnym: państwo, renta, alimenty, zasiłki, chorobowe, macierzyńskie itp. Ale co to za życie?
  7. No to oddaję się grzesznym praktykom, ale moja depresja i mój żołądek są mi niezmiernie wdzięczne. Dziwne, że nigdy nie utożsamiałam jogi z jakimś duchowym czy metafizycznym doznaniem (a nie należę do osób niewrażliwych, wręcz przeciwnie): ale z rozciągniętymi, czasem bolącymi mięśniami, relaksem, przypływem energii, lepszym krążeniem, uśmiechem na twarzy i lepszym samopoczuciem, walką z własnymi słabościami (no bo każdą asanę można wykonać jeszcze lepiej, można jeszcze bardziej się rozciągnąć ), poprawą kondycji, oj, można by wymieniać! A wrzucanie jogi, narkotyków i horoskopów w gazetach (sic!) do jednego worka nie skomentuję, bo nie mam siły. A wracając do homeopatii. Na przeziębienie polecam oscillococcinum i bańki - to faktycznie działa. Oczywiście i jedno i drugie pewnie wyklęte przez kościół. 1 homeopatia, 2 metoda pokrewna bezbożnej chinskiej akupunkturze.
  8. Mam taką gilotynkę do krojenia tabletek. Na upartego da się podzielić na 16 części. A nawet na 32. Na 64 chyba nie, pozostaną liźnięcia. Moim zdaniem producent powinien wyjść naprzeciwko odstawiającym lek i zaproponować np. Mirzaten tabletki 1 mg., 0,5 mg.
  9. czemu, ach czemu nikt nic nie pisze w tym temacie? Nadal schodzę z Mirzatenu, obecnie łykam 1/8 tabletki 30 mg. Staram się czasem nie łykać, ale efekty są różne: powracają problemy ze snem, a przez to fatalne samopoczucie, ból żołądka. Kopiuję z innego tematu: Mirzaten to naprawdę niesamowity lek (w życiu nie sądziłam, że będę mogła coś takiego napisać o jakimkolwiek antydepresancie) - żeby po tak długim stosowaniu większych dawek (od marca, połykałam max. 30 mg) nadal organizm był wrażliwy na tak małe dawki (3,75 mg)? Gdy połknę ten swój okruszek, po 20 minutach zaczynam być senna, rozluźniona i to nie jest bynajmniej efekt placebo (mogłabym usnąć na siedząco). Gdy nie połknę, mam problemy. Oczywiście, wyciągnął mnie z depresji, ale nie mogę się z nim rozstać Nie było problemu, gdy redukowałam 3/4, 1/2, 1/4 i 1/8 tabletki - schodziłam dość szybko. A teraz jest... Jak zatem odstawiać? Dzielić tabletkę na 16 części? A później na 32?
  10. Stardoll, radzę zrobić badanie poziomu prolaktyny, bo ten lek często wywołuje tego typu zaburzenia hormonalne (patologiczny wzrost prolaktyny a przez to zatrzymanie miesiączki)
  11. Shadowmere, dziwne, prawda? Ja też, po nieprzespanej nocy jestem do niczego: nasilają się problemy żołądkowe i w ogóle wszystko boli. Będę musiała porozmawiać z lekarzem. Mirzaten to naprawdę niesamowity lek (w życiu nie sądziłam, że będę mogła coś takiego napisać o jakimkolwiek antydepresancie) - żeby po tak długim stosowaniu większych dawek (od marca, połykałam max. 30 mg) nadal organizm był wrażliwy na tak małe dawki (3,75 mg)? Gdy połknę ten swój okruszek, po 20 minutach zaczynam być senna, rozluźniona i to nie jest bynajmniej efekt placebo (mogłabym usnąć na siedząco). Gdy nie połknę, mam problemy. Oczywiście, wyciągnął mnie z depresji, ale nie mogę się z nim rozstać Nie było problemu, gdy redukowałam 3/4, 1/2, 1/4 i 1/8 tabletki - schodziłam dość szybko. A teraz jest... Jak zatem odstawiać? Dzielić tabletkę na 16 części? A później na 32?
  12. Hej, hej, żołądkowcy i nie tylko! Długo nie pisałam, ale trochę się działo. Napiszę coś baardzo dziwnego, odnosnie problemów żołądkowych. Otóż: przeszły mi biegunki, już od dwóch tygodni nie mam problemu. Historia jest dość zaskakująca. W drugiej połowie października bardzo mocno przeziebiłam się: niestety nie pomagały coldrexy i inne cuda, kaszlałam strasznie. efekt: po dwóch tygodniach wypluwania oskrzeli wizyta u lekarza, bakteryjne zap. oskrzeli - no cóż, nie obejdzie się bez antybiotyku. Bałam się strasznie, ale było już nieciekawie, wiec zaryzykowałam. Brałam przez 5 dni Duomox (amoxicilinum), oczywiście obstawiwszy się probiotykami: lakcid, enterol... i czekałam na zgon jelitowy, bo to przecież abx: więc kandydoza, dysbakterioza na mur beton. A tu - zonk! 1. Nie bolał żołądek, ani trochę. 2. Przeszły poranne biegunki 3. Na oskrzela nie pomogło, przynajmniej do konca. Poszłam jednak po rozum do głowy, kupiłam banki próżniowe. Po trzech sesjach jest duuużo lepiej Wnioski: nasze organizmy są niezbadane. Lek przepisany na chorobę A pomógł na chorobę B. Lekarz stwierdził tylko, że być moze antybiotyk wytłukł jakiegoś niewykrywanego testami bakcyla który siedział w trzewiach i mnie dręczył. Mam jeszcze problem z odstawieniem antydepresantu - a konkretnie Mirzatenu. Pani psychiatra już w sierpniu zgodziła się, abym odstawiła. Nie udało mi się, nadal schodzę i zejść nie mogę. Dzielę tabletkę 30 mg na 8 części i połykam te 'ósemki' wieczorem, a później śpię jak niemowlę. ktoś opisywał podobną historię. Próbowałam kilka razy odstawić: klapa, nie śpię, albo zasypiam o 5 rano. A zatem: odstawiam na 3-4 dni, po czym znów łykam, żeby spokojnie zasnąć. No masakra. Ostatnio mąż nabył tabletki" Spokojny sen", ziołowe. Połknęłam wczoraj zamiast Mirzatenu, jakoś udało się zasnąć i przespać noc. No i bańki też fajnie nasennie działają, tylko ranyboskie, przecież nie będę ich sobie codziennie aplikować
  13. mb201, Współczuję! Jeżeli sytuacja w pracy wywołała u Ciebie depresję, to naprawdę zrób wszystko zeby tam nie wracac. Dodatkowo: ciąża to wielka radość, ale też kolejny stres, więc dorzucasz drugi stresogenny czynnik do tego niezbyt obiecującego koktajlu. Przemyśl to wszystko. Poza tym, jeżeli wykonujesz pracę fizyczną to raczej chyba nie wskazane byłoby wykonywanie jej będąc w ciąży? oczywiście nie znam Twojej sytuacji, więc nie oceniam - ale czy przez ten czas, przez który byłaś na zwolnieniu zajmowałaś się poszukiwaniem pracy: rozsyłałaś CV? Rozmawiałaś ze znajomymi? A może rozważałaś wykorzystanie innych umiejętności? Może jakieś zajęcia dorywcze?
  14. Jestem po pasażu. I co? Mam dużo powietrza w dwunastnicy, czyli w górnym odcinku przewodu pokarmowego. Dużo powietrza, zdecydowanie ponad normę. Być może łykam to powietrze, zupełnie nieświadomie a ta bańka powietrzna wędruje później przez jelita. Podejrzenie aerofagii (już po raz kolejny) Nie mam żadnych zrostów, niedrożności. No ale jak to możliwe, żeby to połknięte powietrze dochodziło aż do okrężnicy? Macie jakiś pomysł? Męczyć się tak do konca życia - raz lepiej, raz gorzej? ? A w ogóle pasaż to trochę lipa. Pokazuje tylko jelito cienkie, żołądek i dwunastnicę. Nie diagnozuje jelita grubego. I ciekawostka. Uprzedzano mnie, że badanie jest długie. Miałam zarezerwować czas od 9 do 14. A po godzinie było już po pasażu, bo już papka przeszła przez całe jelito . Taki szybki mam ten pasaż, że ho, ho! Nic nie rozumiem.
  15. _Pete_ artykuł interesujący. Jest wiele przyczyn tego przeciekającego jelita, kurczę, tu znów zabawa w detektywa . Nie tylko alergie, ale np. leczenie ibupromem i innymi NLPZ (swego czasu, żarłam ten Ibuprom, z uwagi na bolesne miesiączki), antybiotykoterapie, jak tu dojść do tej właściwej? W każdym razie, artykuł potwierdza, że można ten leaky gut potwierdzić testami, co ułatwiłoby nam życie (przetłumaczyłam na szybko): RODZAJ TESTU------------------------------------CO DIAGNOZUJE? 1. test wchłaniania laktulozy/mannitolu - jelito przeciekające i alergie pokarmowe 2. Badanie kału ogólne - zaburzenia procesu trawienia 3. test pokarmowy - ekspozycja - alergie/nadwrażliwość na pokarmy 4. Pokarmowe testy skórne - (tylko przeciwciała IgE) 5. Test Immunoenzymatyczny (ELISA) - alergie/nadwrażliwość na pokarmy Czy robiliście już któreś z tych badan? Czy coś Wam pokazały? Jeżeli chodzi o mój pasaż. Nadal sprzęt nie działa, mam dzwonić w piątek. Ajajaj, myślałam, że to się już wyjaśni, a tu trzeba się uzbroić w cierpliwość na maxa
  16. Dean, bardzo się cieszę, że dochodzisz do tych wniosków Trzymam za Ciebie kciuki, wszystko przed Tobą! Uwierz, że dzięki psychoterapii powoli uporasz się z chorobą, wyjdziesz z tego silniejszy. Pomysl, że to taki zwrot w życiu, że dzięki temu okropnemu doświadczeniu będziesz w stanie popatrzeć na wszystko inaczej. Wszystko przyjdzie z czasem, ale powoli. Wiele osób ma mniejsze lub większe zaburzenia i... nie leczy się, chociaż ich sposób myslenia utrudnia im zycie: dopiero, gdy następuje kryzys, sięgają dna - wtedy desperacko szukają pomocy. Sam widzisz: szkoda czekać, aż zaliczy się tego typu kanał, im głębiej i dłużej siedzi się w tym szlamie, tym trudniej z tego się później wygrzebać Odpuszczenie sobie - super! podoba mi się ten zwrot akcji
  17. Nie wystarczy czytać, trzeba umieć czytać ze zrozumieniem. No właśnie już trzeci (chyba?) raz powtarzam, że nie zamierzam nic udowadniac, ani nikogo nawracać. W Internecie oprócz prywatnych stronek znajdziesz też strony uznanych stowarzyszen medycznych, fachowe periodyki on-line, opracowania medyczne, jest duża baza. Też nie wystarczy?!
  18. slonce_nie_wzejdzie, ale ja nie zamierzam, ani Ciebie, ani nikogo innego fanatycznie przekonywać do wegetarianizmu. Jeżeli chcesz, możesz zawsze zagłębić się temat, jest całe multum informacji na ten temat... naprawdę, google nie gryzie . Ta Antarktyda dawno już została odkryta. Odniosłam się do Twoich poglądów na temat obrony życia i ich niekonsekwencji (która rzuciła mi się w oczy). I jeszcze raz popełniając autocytat, przedstawię, o co mi chodziło:
  19. Prawda? Dla mnie jest niezrozumiałe: jak można być JEDNOCZEŚNIE pro-life (życie poczęte) i jednocześnie anty-life (kara śmierci, spożywanie mięsa). Że można fanatycznie bronić życia poczętego, a jednocześnie potępiać wegetarian za fanatyzm . Gwoli ścisłości, nikogo nie zamierzam nawracać na wegetarianizm, każdy powinien mieć prawo wyboru - ale skoro taki temat, to jakoś mi się samo nasunęło. slonce_nie_wzejdzie: "Ciocia Gienia", to taka postać uniwersalno-prowerbialna . Każdy ma taką swoją "Ciocię Gienię", która święcie wierzy i wszystkich przekonuje, że dziecko zdrowe to dziecko tłuściutkie, że powinno pić mleczko, bo to samo zdrowie, a najzdrowszy obiadek to tłusty, treściwy i obfity, najlepiej kotlecik schabowy, bla bla. I tego typu duperele. I Twoje dictum, że "krówki są po to, aby je spożywać" było trochę na poziomie owej Cioci Gieni, jak dla mnie. Nie był to atak ad personam, ale ustosunkowanie się do jakości Twojej argumentacji. Bo nauka już wiele, wiele lat temu udowodniła, że 'ciocia Gienia' nie ma racji...
  20. Piona, Koleżanko . A swoją drogą: wszyscy znani mi wegetarianie mają podobne zdanie w omawianym temacie. .. przypadek? [jeszcze raz sorry za oftop. Ale rozważania na temat hierarchii ważności życia zaniosły nas automatycznie w te rejony]
  21. A nie przychodzi Ci do głowy, że musimy jeść? Jeżeli przestaniemy jeść, bo jakieś krówki i świnki mają sobie hasać po łąkach i tarzać się w błocku, to wyginiemy. Tutaj mamy do czynienia z poświęceniem jednego dobra celem ratowania innego, które przedstawia wyższą wartość. ? Widzę, że Twoja wiedza w tym temacie jest bardzo ograniczona, schematyczna i opiera się na staroświeckich klechdach cioci Gieni, ktora uważa, ze dla dziecka najzdrowiej, byle jadło dużo i tłusto, najlepiej mięska. Jeść musimy, ale wcale nie musimy jeść ciał innych stworzeń, aby przetrwać. To wolny wybór. Mięsko z masowych hodowli to chemia i hormony, nie mowiąc już o wędlinach z masowej produkcji (ulepszacze, antyoksydanty itp). Poczytaj na ten temat, aż włos się jeży. Krówki i świnki nie będą hasać po łąkach i tarzać sie w błocie, jeżeli ludzie przestaną je masowo rozmnażać i hodować w potwornych warunkach... Czy wiesz ile antybiotyków / hormonów spożywa takie zwierzę, żeby szybko rosnąć, nie chorować w skupisku? Mięso być może kiedyś było zdrowe, gdy każdy sam sobie upolował... dzika lub jelenia w lesie. Na szczęście świat się zmienia, wzrasta świadomość społeczna i na wegetarian nie patrzą już tak, jak na dziwolągów. Zarzucasz kobietom, że poddają się aborcji z wygodnictwa. To ja Ci napiszę, że zapewne jesz mięso z WYGODNICTWA, ignorancji i przyzwyczajenia, bo najzwyczajniej w świecie nie chce Ci się urozmaicać diety i szukac roślinnych odpowiedników wysokowartościowego białka (a jest ich cale mnóstwo). Czy wiesz, że ludzie umierają z głodu poniekąd dlatego, że hodowane są zwierzęta na mięso, aby wykarmić padliną tzw. rozwinięte społeczenstwa Zachodu, przyzwyczajone do steka i hamburgera?A Polacy szybko gonią Amerykanow, jezeli chodzi o otyłość, choroby krążenia itp. http://mili008.fm.interia.pl/strony/wege2.htm "Wegetarianizm a głód na świecie Nie dość, że produkcja mięsa jest niewątpliwie powodem katastrofy ekologicznej to jest przyczyną głodu na świecie. 20 mln ludzi na świecie umiera z niedożywienia, gdyby Amerykanie zrezygnowali z jedzenia przestali jeść tyle mięsa można by nakarmić 100 mln ludzi. Zwierzęta hodowlane spożywają tyle ziarna kukurydzy, że można by nimi nakarmić ponad połowę głodujących ludzi. Na Akrze ziemi można wyprodukować 40000 funtów ziemniaków, zaś wołowiny tylko 250 funtów" Sorry za offtop , od lat jestem wege i tracę cierpliwość, gdy ktoś wypowiada się w temacie, o którym za grosz nie ma pojęcia.
  22. O to akurat mit . To nieprawda, że dachowce są odporniejsze. Mają taką samą podatność na wirusy, choroby, itp. jak rasowe=rodowodowe. To, na ile dany kot jest odporny zalezy od jego stanu zdrowia, warunków życia, jakości żywienia, ekspozycji na stres. O wszystkie koty trzeba dbać tak samo: szczepić je, systematycznie odrobaczać, właściwie karmić: karmą bytową lub leczniczą, ktora ma w składzie mięso, a nie popiól, soję i chemikalia Innymi słowy - nie wierzmy reklamom i szerokim łukiem omijajmy whiskasy, kitekaty i inne badziewia z sumermarketu. Mit o chorowitych kotach 'rasowych' wziął się z tego, że niektóre 'hodowle' nie są uczciwe. U hodowcy nastawionego na zysk, bywa tak, że kotki rodzą non stop i są mocno wyeksploatowane kolejnymi ciążami, kocięta oddawane są wczesnie, bez szczepien itp. Bardzo często zdarza się też tzw. chów wsobny, kiedy krzyżowane są zwierzęta spokrewnione ze sobą (np. rodzenstwo, matka z synem, ojciec z córką). takie zwierzaki, siłą rzeczy noszą sobie masę wadliwych, zmutowanych genów. Ich potomstwo często choruje, miewa wady genetyczne, umiera wcześnie. Licencja hodowlana to nie wymysł: reguluje, ile razy i jak często mozna dopuszczać kotkę do kocura, zwierzeta, które są dopuszczane do rozrodu są badane i oceniane, pod kątem np. wad genetycznych (nie są dopuszczane do rozrodu koty tzw. "na kolanka", wydawane są do adopcji z nakazem kastracji/sterylizacji), charakteru itp. Już najdrobniejsza wada dyskwalifikuje zwierzę i musi być ono wykastrowane/wysterylizowane, staje się tzw. 'nakolankowcem'. Pers nowego typu, czyli ten z mocno spłaszczonym pyszczkiem, to też wynik działalności człowieka i dążenia do doskonalania rasy. Tak, tak. Persy, przez swoj spłaszczony pyszczek tzw 'peak face' miewają siłą rzeczy problemy z wysychaniem rogówki, skłonność do podrażnien i infekcji oczu. Persy starego typu wyglądały nieco inaczej. Tu jest trochę zdjęć porównawczych i informacji dla persiarzy. Wklejam link, może się przyda. http://www.pers.fora.pl/rasa,25/historia-rasy,114.html To rasa wymagająca szczególnej opieki i zabiegów pielęgnacyjnych, zwłaszcza ze względu na bardzo delikatny włos. Persa trzeba regularnie szczotkować specjalną szczotką, w innym wypadku mogą powstać bolesne kołtuny i odparzenia. Wybaczcie, że tak się wymądrzam. Kotami zajmowałam się przez kilka lat, jako wolontariuszka i dużo mnie o sobie nauczyły. Bardzo żałuję, że moja nerwica/depresja mnie unieruchomiły i częściowo wyłączyły z życia - powoli probuję wrócić do tego... ale poki co, za bardzo wszystko przeżywam. . To, ze zaczynam pisać na ten temat, to może krok w dobrym kierunku. Pytajcie, jeżeli chcecie coś o kotach wiedzieć, spróbuję sie powymądrzać i poszukać jakichś linkow
  23. Maluszek nieszczepiony i do tego młodszy niż 9 tygodni. Niezbyt dobrze. Kociaki w hodowli powinny być z kotką do 12 tygodnia życia i jeść pokarm mamy , to ważne z punktu widzenia socjalizacji, odporności na chorobska itp. Rzetelny hodowca nie oddaje zwierzaka bez szczepien i przed ukonczeniem 3 miesięcy. W książeczce powinny być pieczątki lekarza weterynarii, daty szczepien i odrobaczenia. No, ale kicia jest już z Tobą, trzeba się o nią zatroszczyć, więc szukaj dobrego weta. Dla wszystkich zainteresowanych tym jak odróżnic rzetelną hodowlę od pseudohodowli (nie wiem, czy ten termin jest Wam znany?), dlaczego rasowy=rodowodowy, też garść innych pożytecznych informacji o zwierzakach: http://zwierzak-w-domu.info/index.php?option=com_content&task=view&id=29&Itemid=183 Co do łzawienia. Nie martw się, herpes i calici to typowo kocie wirusy, nie przenoszą się na ludzia. Z chlamydiozą bywa różnie, ale tak łatwo się jej nie łapie
  24. anwet ma rację. U kociaka łzawienie oczu może być objawem zakażenia wirusem herpes, calici lub chlamydiozą. Nie straszę, ale dobrze byłoby, gdyby małą obejrzał wet. Tym bardziej, że jak rozumiem, maluszek jeszcze nieszczepiony (?), więc, tfu tfu, rożne rzeczy mogły się przyplątać i nie radzę poprzestawać na leczeniu rumiankiem. Takie 'leczenie' może tylko maskować objawy. A zaszczepienie kociaka z wirusem i osłabioną odpornością może bardzo pogorszyć jego stan. Zajrzyj na kocie forum: np. http://www.miau.pl - tam więcej ekspertów i może ktoś poradzi Ci dobrego weta w Twojej okolicy Korba, czy poprzedni opiekun przekazał Ci maluszka bez szczepien i książeczki zdrowia? tak nie powinno się robić... czy maluch pochodzi z jakiejś uznanej hodowli?
×