Skocz do zawartości
Nerwica.com

facet28

Użytkownik
  • Postów

    8
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia facet28

  1. Pod wpływam Waszych i nie tylko sugesti wybrałem się do "specjalisty". Byłem w zeszłym tygodniu, idę tez dzisiaj - na razie była to konsultacja a dzisiaj bardzo, bardzo wstępne wnioski. Zobaczymy co dalej. Generalnie nastrój, humor nie uległy zmianie. Stan z przed kilku tygodni utrzymuje się, wiele wysiłku kosztuje mnie tzw normalne życie (praca, obowiażki codzienne, itp). Najważniejsze że przełamałem własny stereotyp - po co mi lekarz/psycholog. Swoje myśli przelewam na bloga, niestety nie jest łatwo. Szczególne podziękowania dla Alter-Super-Ego... Pewnie daleka droga jeszcze ale od czegoś trzeba zacząć. Pozdrawiam
  2. Staram się kogoś znaleźć - najlepiej z okolic trojmiasta ale wychodzi mi kiepsko. Nawet nie wiem gdzie szukać Jak ktoś może polecić psychologa z Trójmiasto to będę wdzięczny... Ile kosztuje wizyta u psychologa ? średnio bo kompletnie nie mam pojęcia...
  3. ...i pewnie nie zrozumiesz tak jak ja .Nie daj się wciągnąć w grząski piach . Idź miedzy ludzi poznawaj nowych .Nie zadawaj sobie pytań "czemu..etc" ...bo to droga do szaleństwa . I chyba właśnie nią kroczę - tą drogą do szelństwa...
  4. No i się skończyło. Całą noc walczyłem z "dziwnymi myślami". Czułem i nadal czuję że jestem całkiem sam. Że nikogo nie interesuję, że nawet nikt nie zauważy że mnie nie będzie. Teraz już nie chcę nic, chciałbym odpocząć, zasnąć, przestać się martwić, denerwować. Chciałbym by przestały trząść mi się ręce, bym nie czuł na zmiane zimna i ciepła, bym niczego nie musiał. Czuję się jak samochód bez silnika (głupie ale tak się czuję), można przepchnąć do przodu do tyłu ale sam nie pojedzie. W sekundę gdy usłyszałem "odchodzę" - wszystko się zatrzymało, wstrzymałem oddech i zapytałem dlaczego... Usłyszałem że to nie moja wina i tysiąc innych wyjaśnień. Poprostu nie rozumię jak do tego doszło. W sobotę, niedziel i poniedziałek wszystko było normalnie - widzieliśmy się, nic nie wskazywało że tak się stanie. Paradoksalnie było bardzo dobrze, wspólne jedzenie, rozmową, pieszczoty, seks...... Nadal nic nie rozumię i pewnie nigdy nie zrozumię. Chyba dotknełem dna i zastanawiam się czy na nim nie pozostać. Gdy się odbiję znów będę musiał oddychać a czuję się bardzo zmęczony. Szereg objawów się nasila - a może to tylko sugestia i poprostu użalam się nad sobą. Dzisiaj niestety znów nadejdzie wieczór a myśli mam tak dużo że nie wiem jak je pomieścić. Już mi nie zależy na niczym, na pracy, na znajomych...na tym co będzie jutro, to nie istotne liczy się tylko teraz - to z jednej strony głupie ale jak się dokładnie przyjrzeć coś w tym jest. Każdy mówi - nie rób niczego głupie, nierozsądnego - inni ludzie mogę to robić tylko nie ja. Do głowy nie przychodzi mi nawet jeden argument który mógłby przemawiać za tym by było jutro. Jesteśmy istotami żywymi, myślącymi, żyjącymi – gdyby ewolucja nie chciała to nie stworzyła by w naszych umysła mechanizmów auto destrukcji. Takiego impulsu wewnętrznego , procedury której nie można odwołać zatrzymać. Zrobić jeden ruch i wszystko się może skończyć. Uwalniasz się od problemów, kłopotów. To chyba kultura i cywilizacja nam wmawia że jak masz dosyć wszystkiego to i tak musisz sobie poradzić. A co jak ja nie chcę sobie poradzić ???? Jak nie chcę już tak ….. Przepraszam że znów marudzę, ale są też plusy może już niedługo przestanę ….
  5. Witajcie ponownie, chyba jednak bez terapi sie nie obejdzie – tylko po co. Wczoraj caly dzien normalnie dzialalem ( tzn praca, praca, praca - chwila rozmowy z "tą która już mnie nie kocha" ale w przypływie dobrocie a może wyrzutu sumienia dała mi jeszcze chwile twierdząc że może cos się zmienii a chwila upływa w środę kiedy to wyjeżdza na ponad tydzień), wracając samochodem znów trafiła mnie straszna myśl. Zaczełem się trząść, myślałem o tym by dojechać jak najszybciej do domu sprawdzić czy wszystko mam juz przygotowane i "rozwiązać sprawa". Trwało to około 15 minut i nim dojechałem do domu przeszło mi. W tym czasie myślałem jeszcze o tym że sam świadomość że ktoś inny będzie z "nią", ktoś inny będzie ją dotykała, mało niedoprowadziła mnie do szału. To było straszne 15 minut mojego życia. Jak już dojechałem do domu niby wszystko było oki - MP3 na uszy spacero/bieg - wtedy nie myślałem o niczym a potem znów - 1000 myśli przez głowę - że muszę jeszcze coś zrobić, a może niczego nie chce zrobić, a co będzie jak już więcej jej nie zobaczę ale przeciez to nie problem bo i tak mnie nie będzie więc po co się martwić a może jednak pomartwić - przeszło mi około północ. Wypiłem pół browarka - resztę wylałem i położyłem się spać..... Terapia, psycholog, psychiatra - strasznie mi się to kojarzy - miałem do czynienia z psychologiem po obu wypadkach i nie wspominam tego zbyt dobrze. Wtedy mi nie pomogli, zrezygnowałem i poradziłem sobie sam - wypracowując pewien schemat który powtarzałem jak mantrę dodając pewne elementy co jakiś czas i w pewnym momecie obudziłem się rano i już nie miałem problemu - tak jak by w czasie snu ktoś mnie zrestartował. Teraz to chyba sam restart nie pomoże – zresztą wtedy miałem jakiś sens – wydawało mi się że upadłem tak że nikt się z tego nie podniesie – rzeczywistość okazała się inna. Upadam dopiero teraz , niektórzy pewnie pomyślą teraz „ o co mu chodzi, raz pisze o tym innym razem o innym, przecież już w kilku postach napisane – lekarz, piguła, szczęście, po problemie i niech znika z forum” ale jeszcze to pobędę, oczywiście jeżeli pozwolicie. Miałem się w sobotę rano wybrać gdzieś, zabrać sprzęcik, w las ze znajomymi – wylać trochę potu ale to co od 3 lat sprawiało mi przyjemność dzisiaj rano przestało mi ją sprawiać – pojawiła się niechęć, bezsensowność działania, myśli że to strata czasu lepiej czekać na telefon, malia lub smsa od „niej” – czyli zniknęła kolejna rzecz która sprawiała mi przyjemność. Oj dziwny jest ten świat jak śpiewała Czesiu….
  6. Dzięki za słowa otuchy. Od czasu kiedy postanowiłem napisać na tym forum poczytałem troche, pomyślałem nad sobą. Doszedłem do wniosku że ja raczej nie chcę się leczyć – czuję się źle… Rózne dziwne objawy zaczynają się nasilać. W sekundę jestem szczęśliwy by chwilę potem stwierdzić po co ja to robię… Uciekam w pracę, staram się odnaleźć to co w lubiłem. Kilka lat temu też w nią uciekłem (dało to dobry efekt) – poczułem się potrzebny, poczułem że jednak ktoś się przejmuje tym co robię. Niestety czynności które mnie przerażały nadal zostały, cały czas z uporem maniaka realizuję jakiś tam zamierzony w głowie plan. Wszędzie piszą że ludzie, którzy mają tego rodzaju myśli jeżeli zwracają się do innych to chcę pomocy, a jeżeli nie chcą to po prostu kończą ze sobą. Hmm, dziwne – ja należę do tzw błędu statystycznego lub jestem swoistą „anomalią”. Napisałem chyba tylko po to by…..właśnie, po co napisałem. Nawet nie wiedziałem że istnieje takie forum jak wasze, że wiele osób ma poważne problemu przy których moje to „kaszka z mleczkiem”. Może chciałem tylko „komuś” o tym powiedzieć jak bardzo mi źle bo nie mam komu. Na pewno nie oczekuję cudu że ktoś napiszę ( głowa do góry, będzie dobrze, idz do lekarza on Ci pomoże). Czuję wewnętrznie że ja chyba tej pomocy nie chcę – nie chcę zaczynać wszystkiego od początku, nie chcę nikogo poznawać, nie chcę sobie radzić, nie chcę być silny – chciałbym odpocząć, przestać odczuwać presję, uwolnić się od milona myśli które ostanio zmieniają się szybciej niż partie polityczne w Polsce  Jeżeli sam nie będę wstanie tego zwalczyć jak zrobiłem to kilka lat temu – wtedy natężenie było znacznie mniejsze to co dadzą mi lekarze, leki – nie włożą mi do głowy nowego schematu życia, nie powiedzą kochaj tych a tamtych nie – przejmuj się tym a tamto jest nie ważne….. Oj dziwne to wszystko, gdyby ktokolwiek z was powiedział mi że mogę napisać coś takiego 10 lat temu, że znajdę się w takim momencie życia że odechce mi się wszystko – powiedziałby – ZWARIOWALI, JA MIAŁBYM TAK ZROBIĆ, NIEMOŻLIWE. Zwalczyłem w sobie prawie wszystkie kompleksy lat szkolnych i poźniejszych – udowodniłem sobie że wiele mogę, że rzeczy sprawy są trudne lub bardzo trudno ale nie niemożliwe, przekroczyłem granice swojej własnej wytrzymałości fizycznej bo bardzo w to wierzyłem, chciałem tego całym sobą, kilka razy usłyszałem że uporu we mnie starczyło by jeszcze na kilka osób…ale teraz jadę na rezerwie, patrzeć tylko jak się całkowicie zatrzymam… Aj plotę chyba trzy po trzy i marnuję tylko was cenny czas…. I znów kolejny wieczór, wręcz czuję te myśli które niedługo zaczną krążyć mi po głowie – nie lubię wieczorów, coś się wtedy kończy….
  7. Witaj ponownie, Bardzo dziękuję Ci że wypowiedziałeś się na temat tego co napisałem. Dla każdego "własny problem" jest największy. Nie ma na świeci osób które mając poważne ich zdaniem problemy twierdzą że one są nieważne. Inaczej niż w twoim przypadku jest ze mną. Ja nie nienawidzę siebie, nie mam sobie nic do zarzucenia. Tysiąc razy zadawałem sobie pytanie, dlaczego spotyka mnie to wszystko ale to pewnie pytanie do kogoś z pogranicza filozofii i egzystencji. 5 lat temu kiedy pojawił się problem ‘długu” myślałem że sobie nie poradzę – niestety nie miałem innego wyjścia, musiałem jakoś zacząć działać. Wtedy dałem rade, miałem jakiś cel w życiu, zoorganizwoałem sobie tak czas by nawet przez sekundę nie mieć czasu na myślenie, by jak najkrócej być sam, by nie siedzieć w domu bo to by mnie „zabiło” (naprawde i w przenośni). Mój problem podstawowy to, że ja boje się samej myśli, tego co miałbym zrobić się nie boję – chociaż niektórzy twierdzą że wszyscy niedoszli samobójcy to tchórze, ja mam inne zdanie na ten temat. Mam dosyć bycia sam wśród innych ludzi. To nawet nie jest huśtawka nastroju Przerażający jest cały realizm moich myśli, trzeźwość, przewidywania oraz opracowanie każdego szczegółu. Analizowanie sytuacji by nic nie umknęło mojej uwadzę bo „później” nic nie zmienię (to chyba taka wrodzona dokładność). Najdziwniejsze, że nie czuję się w żaden sposób chory, nie mam objawów poza myślami które przychodzą z nikąd i tam też znikają ( zresztą pewnie mój obiektywizm jest mocno zachwiany bo przecież chodzi mi o mnie i nie potrafię spojrzeć na siebie z perspektywy obcej osoby). Niestety leczenie może tylko pogorszyć moją sytuację która i tak jest już skomplikowana. Stracę pracę a co za tym idzie środki do życia, teraz tracę kogoś kto mógłby się mną zająć ( i nic nie mogę zrobić) i wtedy dopiero się zaczną problemy. Z czasem nauczyłem się nie zdradzać żadnych uczuć w pracy, wydaje mi się, że potrafię to oddzielić (praca to praca, po pracy wracają lęki). O samym problemie który mnie trawi świadczy fakt że w ogóle tu napisałem. Nie lubię się dzielić przemyśleniami z nikim a do niedawna pisanie o własnych problemach traktowałem jak coś z pogranicza ekshibicjonizmu ( tylko proszę by nikt się nie obraził). Doszedłem do takiego momentu że postanowiłem napisać bo może ktoś kto przeczyta coś mając inne spojrzenie będzie potrafił mi pomóc. Tak jak wspominałem 5 lat temu udało mi się samemu, bez leków, lekarzy bo nie uważałem tego za żadną ze znanych mi chorób. Dzisiaj nadal nie uważam że to coś ze stanów „chorobowych” – chociaż kto wie co można nazwać chorobą a co nią nie jest….. A wracając jeszcze do tego co mu ucieka przez palce – do czegoś co miałem najcenniejszego to nie potrafię kogoś darzyć uczuciami tylko troche, nie mam regulatora intensywności a teraz czuję jak w sekundę mam zapomnieć o tym co było, nie mieć do kogo zadzwonić, z kim się spotkać – przestać być dla kogoś ważnym… To chyba główna determinanta moich myśli, to co się dzieje przelało szalę i najbardziej sensowne wydaje się to o czym piszę „ostatecznego rozwiązania” ( proszę nie kojarzyć tego z pewnym panem). Bo to właśnie taki ciąg wydarzeń może zakończyć to wszystko……. Pozdrawiam D. [Dodane po edycji:] Przyszło mi jeszcze coś do głowy. Może uważacie mnie za kogoś śmiesznego ??? Całkiem szczerze proszę. Mi raczej nie jest do śmiechu. Niedługo kończę pracę i znów powrót do domu ale może dzisiaj przy odrobinie szczęście nie będę "porządkował życia", może dzisiaj nie dopadną mnie kiepskie myśli..... Skąd się biorą takie myśli.... Nie marudzę juz wam bo każdy tutaj ma dość swoich problemów.... D.....
  8. Witajcie, Może zacznę od początku by ktoś kto przeczyta to miał obraz.... Mam lat pewnie niewiele, lekko po 30. Mam jakąś tam pracę, dość odpowiedzialną i (kiedyś była dla mnie ważna). Walczę z długiem, który zafundowała mi jeden z rodziców (od 5 lat i pewnie jeszcze 2 lata powalczę) pozostałej części rodziny to ja pomagam i nie mogę liczy na wsparcie lub rozmowę (to raczej oni liczą bym ja ich wspierał i pomagał). Aktualnie rozpada się mój związek, zaczynam coraz gorzej radzic sobie w pracy i męczę się każdy dniem. Tym, że muszę wstać, uśmiechać się w pracy, głęboko ukrywać co naprawdę czuję i jak źle jest ze mną. Osoba z którą spędziłem ostatnie prawie 4 lata twierdzi że przestaje mnie kochać - sprawa jest o tyle skomplikowana że nie jestem akceptowany przez jedną osobe w jej rodzinie która jest bardzo ważna dla "niej". Problem polega na kwesti wyboru między mna a "nimi". Borykała się z tym dość długi czas ale powiedziała mi że ma tego dosyć że "chyba" juz mnie nie kocha. Spadło to na mnie (jak to zawsze bywa) w najgorszy momencie, akurat teraz kiedy jestem całkiem odsłonięty. Czułem to już od jakiegoś czasu bo zachowanie się zmieniało ale to chyba nie to o czym chcę pisać. Za sobą mam juz 2 związki trwające po około 3 lata i chyba nie uda mi się wytrzyma kolejnego rozstania, chyba nawet już nie chcę być wytrzymały... Najbardziej przeraża mnie to że się boje żyć! Nie boję się ludzi, przestrzeni boję się tego co bardzo często chodzi mi po głowie. Nie jestem ekspertem bo pewnie bym nie pisała tutaj ale niebezpiecznie zbliżam się do prób samobójczych - choć w moim przypadku, przy całej skrupulatności to może nie być tylko próba. Potrafię doskonale planować 1000 spraw i realizować je punkt po punkcie. Zaczełem się zastanawiać dlaczego do tego w ogóle dochodzi. W jednej chwili cieszę się życiem a już w kolejnej zaczynam : - porządkować rzeczy by było wiadomo co z nimi zrobić gdyby mnie zabrakło - zapisuje informację istotne, które mogą się komuś przydać i zaoszczędzić czas przy porządkowaniu mojego mieszkania - staram się uporządkować sprawy związane z moim stanem posiadania etc…. Po kolejnej chwili dopada mnie myśl, że po co to robię przecież będzie mi to za chwile obojętne, i znów dopada mnie inna myśl że nie mogę zrobić krzywdy rodzinie (mama, brat, siostra) mogę to strasznie odczuć. Nie chcę ranić, gdy już mnie nie ma, nie chcę wzbudzić w kimś poczucia winy że to przez niego a chyba co najgorsze przyłożyć komuś piętno np. „brat samobójcy”, czy stwierdzeń to „ona spotykała się z tym facetem który skończył ze sobą” (mam namyśli bliską mi kobietę). To co mnie powstrzymuje od (nazwijmy to) „ostatecznej decyzji” to chęć bycia bezproblemowym do końca. Przez cały czas (od kiedy mam kłopoty) „ona” była dla mnie wsparciem a teraz kiedy ma jej zabraknąć pojawia się wręcz panika. Nie mówiłem jej o tym jakie mam myśli, wspomniałem tylko raz ale usłyszałem że nawet mam o takich rzeczach nie wspominać bo to strasznie nieodpowiedzialne i głupie. Ja mam troche inne spojrzenie To co chiałbym zrobić jest tylko dla innych głupie. Dla mnie jest to jakieś rozwiązanie, pomijając czy lepsze czy gorsze ale jakieś i w tym momencie uważam że jest najlepsze. Może gdy starczy mi sił na przeżycie będę kiedyś o tym co tu napisałem myślał „jaki ja byłem głupi, skąd takie myśli” ale na dzisiaj w głowie znów kłębi się ta myśl której się boję – boje się tylko myśli a nie jej następstwa . Przeżyłem dwa bardzo poważne wypadki jeden motocyklem drugi autem – w obu przypadkach nie miałem dużych szans a mimo tego poza jakimś urazem psychicznym/psychologicznym z którym sobie poradziłem nic mi nie jest. Każdy z was mijając mnie na ulic nie zobaczył by nic co mogło by wskazywać w jakim stanie jestem. Moja maska zewnętrzna (tego jak się zachowuję, rozmawiam po latach kłopotów ) przylega tak dobrze że nikt nie jest wstanie mnie „rozgryźć”. Ale gdy już wrócę do domu i nastaje wieczór przez każde okno, drzwi wpełzna myśl by zakończyć to wszystko. Mam nadzieje że nikt nie pomyślał że jestem śmieszny, że moje problemy to nic – problemy każdego dla niego samego są najważniejsze i najgorsze. Wiele czytałem na temat skąd się biorą myśli samobójcze, że często jest to próba wołania o pomoc – może mój post jest też czymś takim ale sam nie wiem. Chyba to nie o to chodzi. Chciałbym wiedziesz czy to nie jest przypadkiem coś z pogranicza psychologicznego – może to wszystko można zdefiniować jednym słowem „depresja” a może nie. Jeżeli uważacie że mój post jest bezsensu to nie czytajcie go, jeżeli ktoś przeżył coś podobnego i udało mu się „nie spróbować” to jak sobie poradził……. Pozdrawiam D.
×