-
Postów
75 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez p0rk
-
Marcia jak z nim nie porozmawiasz to skąd ma wiedzieć że jest Ci źle, a nie że masz humory? Rozmawiaj, rozmawiaj, rozmawiaj...
-
Też to mam. Jakoś z tym żyję. Bywało czasami wesoło z tego powodu. Czasami nie. Często było cieżko wytrzymać z samym sobą. Ale jakos przetrwałem. Nauczyłem się rozpoznawać co i kiedy się ze mna dzieje. Czego unikać w dołkach, a czego w okresie euforii.
-
Nie sensem jest szczyt na który się wspinamy, lecz sama wspinaczka. Na końcu może i jest satysfakcja że się weszło. Ale czy naprawdę o to chodzi? A widoki po drodze? A radość z prostego chodzenia? Ja nie bardzo wierzę ani w piekło, niebo czy reinkarnacje. Wziąłem sobie ten cytat do serca: vanitas vanitatum, et omnia vanitas. Co znaczy mniej więcej tyle według mnie: Trzeba żyć tu i teraz. Korzystaj z życia. Hejki!
-
Niestety płacenie pieniążków nie jest jednoznaczne z uzdrowieniem. Mam niestety przykre doświadczenie apropo lekarzy(nie psychologów i psychiatrów), którzy po prostu człowiekowi nie potrafią pomóc bo zapisują np.: . I tak wielu robi. Postępuje zgodnie ze schematem.Dla jasności: schematu nie są złe tylko trzeba wiedzieć kiedy i jaki zastosować. A często jest tak że trzeba podejść indywidualnie do takiego inwidium jak my. Niewielu ludzi stać na to by poswięcić swój czas, zdolności, dobrą wolę bliźniemu. Niestety tak jest już stworzony ten świat. kanika_: oprócz słusznych rad które Ci udzielono powyżej ja moge dorzucić swoją: zrób czasem coś szalonego, nieszablonowego. Ja wiem że jest to trudne (geez jak mi jest czasem ciężko do kogoś się odezwać), ale wierz mi: to działa. Można poznać fantastycznych ludzi, zrobić coś wartościowego, poznać siebie...
-
Też tak mam. Jedna chwila, jeden moment, jeden szczegół, krzywe słowo, jakiś uśmiech, kawałek ciała i już spadam. Lecę prosto w dół. Omijają mnie skały a ja błagam los bym mógł roztrzaskać się o którąś wystającą... Tylko by nie uderzyć w dno, by się nie przebić jeszcze głębiej. Teraz mam trochę lepiej, widzę słoneczko, czasem wznoszę się ponad chmurki. Tylko wisi nade mną ta groza, że kiedyś znów mogę spaść z wysoka. Łączę sie w cierpieniu, dodaję otuchy i przytulam. Trzym się. W końcu zawsze wychodzi słońce nie?
-
No właśnie. Musisz walczyć. Niestety, ale tak jest jak się jest miłym. Wszyscy Cię gnoją i wykorzystują. Trzeba zawalczyć o swoje miejsce w tym świecie. I nic na to nie poradzimy. A wewnętrzne ciepło musisz zachować dla naprawdę bliskich osób póki Cię nie będzie stać na bezinteresowne rozdawanie dobroci... Smutne, ale cóż. Taki jest świat. Nie lepszy, nie gorszy. Po prostu taki jest. I nie da się go zmienić. Tylko siebie można kształtować i mieć nadzieję że poprzez własny przykład coś poruszysz w tym kolosie.
-
Skąd ja to znam? Siedzisz i myślisz. Tysiące myśli kłębią się pod kopułką i nic. Zero. I wtedy przychodzi rozwiązanie najgorsze. Makabra. O tak! powolutku, powolutku do góry w stronę słoneczka. Powolna mozolna wspinaczka. Ale podobno ważniejsze jest sama wspinaczka niż szczyt.Kawa: dobrej nocy. Oby wszechświat szepnął Ci jakieś miłe słówko :) No cóż mnie nie. Bardzo dobrze rozumiem tą sytuację. Naprawdę cieżko czasem zapanować nad swoimi emocjami. A alkohol też jest przecież dla ludzi.
-
Walcz o to! Gryż, drap, krzycz! Ale nie walcz z rodziną, tylko z własnym poczuciem sensu życia. O właśnie! I tak dalej trzymać
-
Staraj się utrzymywać z nim jakikolwiek kontakt. Kiedyś pisano listy (jak jeszcze nie było telefonów) i to kilka dziennie. Dziś jest skype, gg, emajl. Bądź przy nim chociaz w tej formie. To pomaga naprawdę. Kilka ciepłych słów, nic na siłę. To działa. Spróbuj :)
-
Hmmmm.... Ja też polubiłem swoją depresję. Jednak nie tęsknię za nią teraz kiedy jest mi lżej na duszy akurat. Wiem jednak że kiedy wróci, a wróci na pewno, to powitam ją jak starego przyjaciela. Staram się nie traktować jej jak wymówkę, co często nie przynosi efektów. Ale da się z tym coś zrobić. Spedcore powiedział ważną rzecz: nie byłbym tym kim jestem, gdyby nie choroba. Ja też wiele zyskałem (poglądy, przemyślenia), ale nie da się ukryć że bardzo wiele straciłem. Nie żałuję tego co straciłem, bo po prostu chyba nie wiem co straciłem. Też jestem zadowolony że jakoś lepiej pojmuję innych ludzi, siebie, że nie jestem szaraczkiem, że staram się myśleć samodzielnie. Dodatkowo trafiając na to forum (buziaczki 4all) zrozumiałem że inni mają podobne problemy, czasem zupełnie inne, ale są podobni do mnie. NIE JESTEM SAM. Nie jestem nieświadomym trybikiem w systemie, tylko staram się go poznawać, wiedzieć kiedy wpływa na moje zachowanie, kiedy robię coś po swojemu, kiedy wtykam kij w szprychy. Po prostu wciąż uczę się siebie i świata. Chyba nie zaszedłbym do tego miejsca gdyby nie depresja. Ja nauczyłem się z tym żyć, czasem wykorzystywać to. Ale to nie powód żeby się nie leczyć. Chociaż szczerze powiem że mam przed tym silne opory.
-
Polecam "Zen i sztuka oporządzania motocykla" Robert M. Pirsig'a. Po takiej książce trudno nie być lepszym i nie dążyć do jakości :) Ale nie jest lekka i trzeba uważnie czytać. Mimo to opłaca się.
-
Drogie panie! Wygląd jest sprawą drugorzędną! ! Tak naprawdę liczy się ... umiejetność gotowania, głaskania po brzuszku i drapania za uszkami. Maju: mówią że miłość jest ślepa, więc co za różnica ile masz lat. Jak was zetknie to kto by się tam oglądał na konwenanse. A z drugiej strony to na rówieśników, myślę sobie, na razie nie masz co liczyć... Ale to tylko moje prywatne zdanie.
-
Ech, szkoda, szkoda
-
To ja dam nietypowo: musi mieć równo pod kopułką. Problem w tym że każdy rozumie to inaczej. Ale czasem marzy mi się taka lekko jędzowata, potwornie inteligentna kobieta która nigdy nie daje odpocząć mózgowi. Koniecznie rude, kręcone włosy i wielkie poczucie humoru. Ot takie marzenie :)
-
Witaj jacek05070
-
No cóż. Ja sobie jakoś poukładałem to życie. Żona, córka, zaraz będzie drugie, jakaś praca, może nie wymarzona, ale niezła. I w sumie z perspektywy niewiele to zmienia. Stoję jak ten kołek i nie mogę ruszyć z miejsca. Też jestem w tej zabójczej pętli- raz lepiej, raz gorzej. Zewnętrzne oznaki stabilizacji, pozornego szczęścia niewiele dają jeżeli w środku, pod kopułką jest niepoukładane. Nie wiem jak inni, ale ja wiem że jedyny sposób na deprechę to poukładać sobie równo we łbie. I raczej żadne dekokty nic mi nie dadzą (to opinia moja, nie dochtorów).
-
A ja chyba... polubiłem swoją depresję. Pamiętam te wachnięcia nastroju, szalony slalom pomiedzy totalną deprechą, a epizodami manii. Po trochu zostało mi to dzisiaj. Nic Ci nie poradzę jak znaleźć sens w życiu bo mi samemu się to nie udaje. Może hobby? Ale ile można? Wiem że to głupio brzmi: "polubiłem swoją depresję", ale chyba tak jest. nie chcę żadnych prochów, bo się boję że to już nie będę ja, tylko jakaś maszyna funkcjonująca dzięki małym chemicznym przyjaciołom. Mam takiego samego stracha jak przed narkotykami. Jakoś nauczyłem się rozpoznawać kiedy lecę w dół, a kiedy wznoszę się asymptotycznie w górę. Najbardziej nienawidze właśnie takiej jazdyw górę i w dól. Cieszę się kiedy jestem na samym dole (tak gdzieś w głębi duszy, naprawdę w czarne głębi) bo wiem że już nie spadnę niżej. Ze nie otrzymam płonnej nadziei. Mam nadzieję że nie zdołuje Cię bardziej tym postem. Wiedz że można z tym żyć, że można czerpać z takiego życia przyjemność (masochistyczną? ), że kiedyś wyjdziesz z tego na prostą. Jesteś w związku. To świetnie. Porozmawiaj z nią. To (być może) najbliższa Ci istota. I może dużo zdziałać. Pozwól jej. Na pewno to was zbliży. Ja też udawałem przed wszystkimi i dalej udaję przed wieloma. Ale mam ujście na blogu, ostatnio znalazłem także to miejsce. Gdy już nic nie wiem- piszę. Czasem to czego nie można powiedzieć samo płynie przez ręce. A może masz inny dar tworzenia? Poszukaj.
-
Tak się składa że choć nie z Gdańska, to jednak 5 dni w tygodniu w nim jestem. A czasem nawet częściej...
-
Pięknie piszesz, więc pisz. O wszystkim... o niczym... Mnie czasem pomaga...
-
Ja też bym ostatnio nie wychodził z domu. Albo nawet z łóżka. Na szczęście muszę do pracy. Gdyby nie to, pewnie byłoby gorzej...