
natrętek
Użytkownik-
Postów
804 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez natrętek
-
Twój nick raczej przeczy temu, że nic nie czujesz. Początkowo myślałem, że to tylko nick i nie ma nic do twojego stanu emocjonalnego, ale natrafiłem na twój post, w którym napisałeś, że często wybuchasz złością, więc jednak coś tu ewidentnie nie gra.
-
W ten wątek co jakiś czas ktoś wplata jednak jakieś swoje odczucia. Ja ze swojej strony mogę powiedzieć, że lęk to jedyne uczucie, które często bardzo intensywnie przeżywam, cała reszta pozostałych uczuć zarówno tych negatywnych jak i pozytywnych jest u mnie mocno spłycona. Pomimo, że zagadnienie braku uczuć jest tematem tego wątku, to każdy ten brak przeżywa na swój sposób. Dla niektórych z nas spłycenie uczuć może być równoznaczne z ich całkowitym brakiem i w tym tkwi szkopuł. Brak uczuć jednak mało mnie przekonuje to co napisałaś, że mając ułamek % jakichkolwiek uczuć byłaś w stanie płakać ??
-
Ja uważam na chwilę obecną, że w moim przypadku jednak czynnik psychologiczny przeważa. Może to zasługa tego, że na oddziale dziennym trafiłem na fajną grupę i naprawdę w przerwach między sesjami jeden drugiemu pomaga zrozumieć pewne patologiczne mechanizmy. Nieraz odnoszę wrażenie, że te właśnie przerwy oddziałuja na mnie bardziej terapeutycznie niż sama sesja grupowa. Naturalnie cały czas biorę leki, ale zauważyłem, że w moim przypadku one same nie usuwają stanów lękowo - depresyjnych. Raczej traktuję je jako swego rodzaju zabezpieczenie przed katastrofalnym w skutkach zjazdem depresyjnym, a dodatkowo dobrze działają na mnie nasennie, więc po wieczornej dawce lerivonu przesypiam całą noc.
-
Dziękuję brak uczuć za te ciepłe słowa, jesteś kolejną osobą która we mnie wierzy, chyba więc czas najwyższy na mnie, bym sam w siebie uwierzył. Wiele razy już słyszałem od osób na terapii, żeby zacząć od jakiejś prostszej pracy i zobaczyć czy się sprawdzę, a z czasem jeżeli uznam, że ta praca mi nie odpowiada i jak sprawdzę, że daję sobie radę to mogę spróbować czegoś innego. W każdym razie coś trzeba robić, bo nie da się patrzeć w sufit całymi dniami. Ja w moim domu nigdy nie miałem słów wsparcia i motywacji, więc jestem tego niejako "wygłodniały" i obce osoby dają mi to, czego nie mogli mi dać rodzice. A jutro idę malować "przysłowiowe doniczki", bo czwartek to dzień terapii zajęciowej.
-
Korat z naszym rozpoznaniem renty nie jest łatwo dostać, ogólnie teraz jest tendencja, żeby ograniczać ilość przyznawanych rent, tym bardziej socjalnych. Ja wiem, że choć będę mówił prawdę biegłemu w sądzie to on i tak nie uwierzy w nasilenie moich objawów i powiedzą mi, że mogę wykonywać jakieś prostsze zajęcie, żeby tylko pracować. Poza tym brak uczuć dobrze pisze, że jak się tak nic nie robi przez dłuższy czas to każdy człowiek, czy zdrowy, czy chory zapada na "wyuczoną bezradność". Tak więc Korat wierzę, że dasz radę tak jak to pisze brak uczuć, odnalazłeś się na studiach, więc musisz spróbować się odnaleźć w innej rzeczywistości, mam na myśli oczywiście środowisko pracy. Te same słowa kieruje do siebie i do magica bo jeśli dalej tak będzie i będziemy tkwić w tym maraźmie to to, że skończymy marnie jest więcej niż pewne. Przepraszam Korat, jeśli moja wizja zawarta we wcześniejszej wypowiedzi wywołała u Ciebie intelektualny lęk, ale być może on Cię zmotywuje do tego żeby dalej przeć do przodu. Mamy ciężej niż większość osób nie posiadających zaburzeń psychicznych, ale to nie może oznaczać, że mamy się całkowicie wycofać z życia. brak uczuć chyba pamiętasz co pisałaś jeszcze kilka miesięcy temu na temat swojego stanu tu na forum i chyba doskonale zdajesz sobie sprawę jak Ci wtedy było ciężko. Pomimo tego dźwignęłaś się i dajesz sobie radę, więc jesteś dla nas przykładem, że jednak się da. Dzięki za słowa motywacji, bo są one potrzebne, gdy traci się nadzieję. Ja spróbuję na obecnej terapii wypracować sobie nowy mechanizm radzenia sobie z lękiem w sytuacjach społecznych. Jeżeli nie mogę tego wyeliminować to może wypracuje sobie jakiś model, który zminimalizuje przykre skutki jakie dla mnie ten lęk niesie. W każdym razie trafiłem na fajną grupę ludzi na tym oddziale, na terapii pracuje się nad emocjami i przeżyciami w konkretnych sytuacjach, a poza terapią w tzw. przerwach można porozmawiać z poszczególnymi osobami i uzyskać wsparcie słowne, a często konkretną radę. Nieraz jest ciężko, bo nie można tam sobie przychodzić dla samego przychodzenia. Na każdej sesji jakaś osoba pracuje z terapeutą w otoczeniu grupy, która po skończonej pracy komentuje i wypowiada wrażenia z pracy danej osoby. Wierzę, że w trakcie tego leczenia wypracuję sposób radzenia sobie ze swoimi stanami psychicznymi. Tak więc trzymam za Was i za siebie kciuki.
-
Korat bardzo trafnie to ująłeś w swojej wypowiedzi. Jak słusznie wnioskuje z chwilą skończenia studiów może się u Ciebie zacząć ten ogromny problem ?? Skończysz jakiś etap i trzeba będzie budować coś od nowa. Powiem Ci, że mogę śmiało porównać twoją sytuację obecną z moją przeszłą, nie żeby Cię dołować i coś sugerować. Powiem Ci, że też wiele wysiłku ode mnie wymagało, żeby na studiach jako tako funkcjonować, cały czas maska na twarzy i udawany, sztuczny śmiech, żeby zakryć piekło, które rozgrywało się w środku. W tym samym czasie co Ty wydawało mi się , że wspiąłem się dość wysoko i byłem na znanym terenie, choć wiedziałem, że po studiach będzie fatalnie jeśli się odetnę całkowicie od ludzi z mojego roku i będę musiał zaczynać wszystko od zera. Na moje szczęście udało mi się znaleźć pracę dzięki mojemu kumplowi z grupy i udało mi się w tym nieciekawym stanie wytrwać niecałe 2 lata co i tak uważam za cud, choć przez pierwszy rok sobie radziłem jakoś ze względów opisanych w mojej historii. Niestety zmiana otoczenia rozdrażniła ten w miarę stabilny stan i radziłem sobie coraz gorzej, aż pewnego pięknego dnia pracodawca wezwał mnie do siebie i oznajmił, że jestem zbyt mało wydajny w pracy i w porównaniu z innymi osobami, które ze mną zaczynały przyswoiłem mało wiedzy branżowej (ja wiedziałęm z jakich przyczyn, czyli pogorszone funkcje poznawcze ale się nie przyznałem z czym się zmagam od lat). Zostałem zwolniony, bo wstydziłem się przyznać, że leczę się psychiatrycznie już przeszło 8 lat, zresztą nie wiem czy to by mi w czymś pomogło. Od tamtej pory, gdy zostały mi tak podcięte skrzydła zaczynałem upadać coraz niżej, podejmowałem rozpaczliwe próby podjęcia nowej pracy, ale już nie byłem w stanie się odnaleźć w nowym środowisku i zacząć od zera i tym sposobem przeszło 2 lata siedzę w domu w stanie skrajnej pustki i beznadziei. Tak więc wiem Korat o czym piszesz i do czego zmierzałeś. Wierzę, że będziesz miał więcej szczęścia ode mnie i objawy nie utrudnią Ci w takim stopniu co mi odnalezienie się w nowym środowisku, z nowymi ludźmi i obowiązkami.
-
Powiem Ci magic, że mnie to martwi, bo po prostu my przestaliśmy funkcjonować. Mimo problemu jaki tu niewątpliwie wszyscy mamy inni jakoś dają radę, a my stoimy na mieliźnie i ani rusz w żadną ze stron. Ja co prawda obecnie jestem na oddziale dziennym, ale nie spodziewam się jakiś większych cudów po tym leczeniu. Dużo się pracuje na emocjach i uczuciach, a te mam mocno spłycone (bo nie chce używać pojęcia całkowitego braku uczuć). Naprawdę, jeżeli kiedyś jeszcze wrócę do w miarę normalnego funkcjonowania to uznam to za cud. A powiedz mi magic, co tak Ci najbardziej utrudnia funkcjonowanie, czemu nie podejmujesz próby znalezienia jakiegoś zajęcia ? Bo u mnie silny lęk powodujący stany niemal derealizacji, z czym się wiąże jak wiadomo zaburzenie myślenia, koncentracji i pamięci, więc w takim stanie ciężko jest raczej pracować na pewnych stanowiskach. Obawiam się, że jeżeli już to będę musiał podjąć zatrudnienie w jakiejś fabryce lub też inną pracę która nie wymaga takiej światłości umysłu a dyplom tak jak do tej pory niech leży w szafie. Na razie jestem na etapie rozważań tego posunięcia, ale staje się ono dla mnie coraz bardziej realne. Zobaczę co wyjdzie w trakcie leczenia na tym oddziale dziennym.
-
Spójrzmy na brak uczuć jak sobie świetnie radzi, a jeszcze kilka miesięcy temu było wielkie, niewyobrażalne cierpienie i pustka. Jednak jak się chce to można z tego marazmu wyjść, choć nie we wszystkich przypadkach. To prawda, że z renty ciężko samodzielnie się utrzymać, wręcz jest to niemożliwe, ale na czas leczenia nie powinni utrudniać sprawy i rzucić ten ochłap choćby na leki i przejazdy środkami komunikacji publicznej - tym bardziej, ze zmagamy się z tym gównem nie od wczoraj. Uważam, że w naszym stanie psychicznym i tak jesteśmy w pewnym sensie mocno skrzywdzeni przez los.
-
To skąd wiesz, magic, że trudno dostać na zaburzenia osobowości częsciową niezdolnośc do pracy skoro sam nie próbowałeś ?? Znasz jakieś przypadki, żeby ktoś miał trudności z uzyskanie częściowej niezdolności z tą diagnozą ? Domyślam się, że też nie jest łatwo ale nie wiedziałem, że aż tak !!! A kasiątko z forum musiała mieć inną sytuację niż my, skoro ma rente rodzinną i socjalną, możesz z nią pogadać to może Ci powie.
-
magic skoro masz składki z 5 lat pracy to dlaczego od razu jak się zaczęły kłopoty, albo w niedługim czasie po tym nie starałeś się o rentę zdrowotną ?? Częściową niesprawność na pewno by Ci przyznali, a z socjalną rentą to jest kłopot bo na nasze zdiagnozowane zaburzenia nie chcą przyznać całkowitej niezdolności, która jest konieczna do uzyskania tego typu renty.
-
Z tego co wiem to Korat się jeszcze uczy więc niesprawność powstała w czasie nauki i są podstawy do starania się o rentę socjalną. Ja własnie się o taką staram i obecnie czekam na wezwanie z sądu, bo ZUS mnie 2 razy odrzucił.
-
magic może masz na myśli hostel, który powstał dzięki słynnemu prof. Kępińskiemu? Słyszałem, że w swoim testamencie zapisał swoje mieszkanie na potrzeby właśnie takiego hostelu. Co do Kobierzyna to swego czasu zastanawiałem się czy tam nie startować i było to w czasie kiedy brak uczuć tam była. Po jej relacji oraz co poniektórych postów na forum stwierdziłem, że to nie jest miejsce odpowiednie dla mnie (podobno połowa to biseksualiści i większość z ogromymi wachaniami emocjonalnymi). Doszedłem do wniosku, że to miejsce nie było by dla mnie najlepszym rozwiązaniem. Zresztą mam uraz do tego szpitala, bo w wieku 18 lat byłem tam na ogólnopsychiatrycznym i to co widziałem to moje.
-
Uważam, że jak dotrze do Polski ten sposób leczenia i aktywizacji (mam na myśli hostele) osób z zaburzeniami psychicznymi to my już będziemy w wieku mocno dojrzałym, żeby nie powiedzieć podeszłym. U nas jeszcze pokutuje mit, że jak lekarz nie przepisze recepty to znaczy, że nie leczy. Solidaryzuje się z tym co napisaliście i jeżeli by w Polsce takie coś istniało, to zgłosiłbym się bez większego wachania nawet się nie zastanawiajac. Niestety póki co mamy inną rzeczywistość i pozostaje szpital, w najlepszym wypadku oddział dzienny, ale i on pozostawia wiele do życzenia. Tam jest tylko lekarz oraz terapeuta i odwalają swoją pracę, ale żeby istaniało coś na wzór pomocy socjalnej to tym się już oddział dzienny nie zajmuje niestety, więc w kwestii materialnej człowiek podejmujący tam leczenie pozostaje sam sobie. Nie pozostaje nic innego jak pogodzić się z naszą polską rzeczywistoscią ...
-
uht w tym wątku poruszyłem problem moich natręctw: topic17921.html nie chcę się powtarzać, więc zerknij sobie jeśli jesteś zainteresowany. magic i Korat zgadzam się z Wami w 100 %, na wegetację też trzeba mieć jakieś minimalne środki, niestety większość osób które nie mają większych problemów ze zdobywaniem srodków na przyjemności (nie mówiąc już o pieniądzach na życie) nas nie zrozumie. Ja dzięki rodzicom mam co jeść i mam gdzie spać, a z przyjemności nawet tych najprostszych typu: kino, teatr nie korzystałem od przeszło 2 lat. Jakby nie rodzice i ich skromne emerytury to z pewnością zostałbym "klientem" MOPSu lub/i Caritasu choć nawet w moim obecnym położeniu zastanawiam się czy nie skorzystać z pomocy tych instytucji bo posiadane przez rodziców środki nie należą do najwyższych. I to wszystko pisze wykształcona osoba przed którą świat powinien stać otworem, a tymczasem zatraca się i mota w tej beznadzieji. Smutne to, ale prawdziwe ... Sąd w przeciwieństwie do ZUSu nie spieszy się by wszcząć sprawę odnośnie przyznania mi renty socjalnej, czekam na wezwanie i nie przychodzi.
-
Ale się filozoficzne zrobiło w naszym wątku ... może rzeczywiście co niektórzy z nas powinni się tym zająć zawodowo. A ja muszę się pochwalić swoim przełamaniem impasu, co prawda może się Wam wydać niezbyt spektakularny, ale najważniejsze w końcu, ze dla mnie niesamowicie istotny. Już minęło 2 tygodnie od czasu rozpoczęcia pobytu na oddziale dziennym i muszę przyznać, że jestem bardzo zadowolony. Pierwszy raz po tylu latach leczenia odczuwam i mam wrażenie, że znalazłem się we właściwym miejscu i we właściwym czasie. Pierwsze dni były ciężkie, bo przez minione 2 lata miałem znikomy kontakt z ludźmi z uwagi na bezczynność zawodową a nawet życiową. Na szczęście pod koniec pierwszego tygodnia zacząłem się oswajać z nowym miejscem i nowymi ludźmi a w tym tygodniu było już o niebo lepiej. Przez ten okres zaliczyłem już 2 prace nad sobą, które powiem Wam dały mi niesamowicie wiele do myślenia. Zarówno terapeuta jak i grupa doskonale "wyłowiła" pewne zachowania i wydarzenia z mojego dzieciństwa, które doprowadziły do tego że byłem i obecnie jestem otępiały uczuciowo. Mocno zastanowił mnie fakt i obserwacja grupy, która zauważyła że gdy opowiadałem o moich relacjach z rodzicami to robiłem to w sposób taki bezemocjonalny, że jakbym zdawał relację z jakiegoś nieznaczącego wydarzenia i jakbym to zrobił trochę szybciej to przypominałoby to taką bezemocjonalną relację z np: meczu piłki nożnej. Ta informacja zwrotna od grupy dała mi wiele do myślenia i potwierdziła fakt, że to, że mało co czuję wewnątrz widać nawet na zewnątrz podczas mojej wypowiedzi dotyczącej jednej z kluczowych relacji życiowych. To dlaczego tak jest, też zdążyłem sobie wydedukować, co potwierdził terapeuta, a mianowicie jako, że mama jeszcze przed moim urodzeniem zaczęła chorować i rozpoznano u niej zespół paranoidalny to potem będąc w tej relacji dostawałem od niej sprzeczne sygnały. Na zasadzie, że mówiła, że wszystko jest w porządku, nie ma się czego obawiać i jestem bezpieczny podczas gdy na jej twarzy malował się lęk i przerażenie. Swoistą obroną przed takim stanem rzeczy było wytworzenie przeze mnie mechanizmu obronnego w postaci odcięcia sie od przeżywania uczuć i emocji co zostało mi do dzisiaj. Natomast jeśli chodzi o natręctwa, przez które przechodziłem to terapeuta wyjaśnił mi, że one doskonale nadają się do skanalizowania złości, której nie porafiłem wyrazić z uwagi na odcięte wcześniej uczucia i emocje. Jak więc widzicie wszystko to się skleja w jedną logiczną całość. Wiem, że ta terapia nie przywróci mi uczuć w zadowalającym dla mnie stopniu, ale będę sobie mógł pewne rzeczy poukładać inaczej i przewartościować pewne utrwalone wzorce i mechanizmy obronne. Pobyt na oddziale ma trwać 3 miesiące, ale z tego co się dowiedziałem to jeżeli zachodzi taka potrzeba, że ktoś jest jeszcze w rozsypce albo nie przepracował jeszcsze jakiś ważnych obszarów w swoim życiu to przedłużają pobyt o czas niezbędny na zakończenie leczenia. Jestem dobrej myśli, mam w jednym miejscu pomoc zarówno lekarską, jak i terapeutyczną i mam zamiar dobrze wykorzystać ten czas.
-
Do sądu tak, to będzie pierwsza sprawa i mam nadzieję, że ostatnia. Lekarz orzecznik i komisja ZUS mnie odrzuciła.
-
Ja cały czas czekam na wezwanie do sądu w sprawie odwołania od decyzji komisji ZUS o odmowie prawa do renty socjalnej. Jak widzę, na razie się im nie śpieszy, a odwołanie złożyłem już ponad 3 tygodnie temu. Fatalny jest system w Polsce jeżeli chodzi o pomoc socjalną dla osób dotkniętych zaburzeniami psychicznymi, ale chyba nic nowego nie odkryłem w tym temacie ...
-
Popieram to co napisał zawiliński, w 90 % przypadków lekarze w Polsce to naciągacze wykorzystujący cierpiących ludzi do zbijania kabzy. Mam w tym temacie spore doświadczenie i jeżeli już mam iść do jakiegoś lekarza to idę na NFZ bo efekt takiej wizyty oraz wizyty prywatnej jest identyczny czyli znikomy, więc nie widzę powodu, by lekarz za 10 min. przeważnie słuchania i przepisania karteczki zwanej receptą brał 100 zł. A takich pacjentów ma dziennie kilkunastu, prócz tego często zajmuje stanowisko ordynatora w klinice więc nie dziwmy się, że buduje sobie kolejną willę, albo zmienia co rok samochód na nowy. Z tego co się orientuję na zachodzie panuje zgoła odmienne podejście do leczenia. Po pierwsze najpierw wszystkie niezbędne badania wykluczające podłoże organiczne zaburzeń. Jeżeli wszystko wyjdzie w porządku to jest pewność, że od strony organicznej nie ma podstaw by sądzić, by były przyczyną zaburzenia. Następnie ten sam lekarz psychiatra przeprowadza obszerny wywiad z pacjentem i na tej podstawie ocenia czy w ogóle w takim konkretnym przypadku leczenie farmakologiczne może przynieść zamierzony skutek. Jeżeli nie to po prostu nie przepisuje leków i kieruje na psycho i socjoterapeutyczne metody leczenia, których na zachodzie nie brakuje w przeciwieństwie do Polski. A u nas... lekarze są niedouczeni, albo uczeni w systemie który powoduje leczenie jakie nam oferują obecnie, czyli przychodzisz do lekarza na NFZ lub prywatnie, widzi Cię pierwszy raz w życiu i po 15 min. wywiadu (prywatnie na więcej nie ma czasu bo pacjenci ze 100 zł w zębach czekają przed gabinetem) przepisuje receptę, która ma być lekiem na całe zło jakie nas dotyka. Nie sądzicie, że to chore ...
-
Niestety Korat nie kwalifikuję się do tego wspaniałego moim zdaniem ośrodka z dwóch powodów. Pierwszy to wiek a drugi to rozpoznanie, bo jeżeli chodzi o zaburzenia osobowości to wyszczególnili tylko kilka podtypów, które kwalifikują się na pobyt w takim ośrodku. Myślę, że jakby taki ośrodek powstał 12 lat temu to chętnie bym z niego skorzystał o ile by mnie z moim rozpoznaniem zakwalifikowali. -- 28 lut 2011, 15:14 -- Ja już po pierwszym dniu pobytu na oddziale dziennym i powiem, że jestem zadowolony, że tam trafiłem. Jak zdążyłem zauważyć panuje życzliwa atmosfera, wszyscy żyją w symbiozie i starają się sobie pomóc. Może samo przebywanie tam nie rozwiąże do końca moich problemów, ale dużo mi da samo przebywanie wśród osób z podobnymi problemami, gdyż ostatnie dwa lata w moim wykonaniu to dość spora izolacja od społeczeństwa. Ważne, że będę miał co rano obowiązek i motywację by wstać i się pojawić rano na oddziale.
-
Mam wrażenie, że wiem skąd u brak uczuć takie demonizowanie i hipohondryczne skargi na całkowity brak uczuć. Niejednokrotnie jej to już tłumaczyłem. Chodzi o to, że u niej ten stan spłycenia (bo jak widać jednak posiada jakieś uczucia) wystąpił kilka lat temu w wieku mocno dorosłym być może wskutek działania leków. Wcześniej nie miała większych problemów z uczuciami i emocjami więc nic dziwnego, że spłycenie uczuć w ostatnicj latach (bo obiektywnie zgodzicie się ze mną, że tak jest) odczuwa niemal jako ich całkowity brak. Myślę, że większość z nas nie demonizuje tego całkowitego braku uczuć, gdyż ich spłycenie towarzyszy nam od dłuższego czasu (więcej niż kilka lat) i niejako proces płytkiego odczuwania uczuć i emocji uległ automatyzacji, prościej rzecz ujmująć zdążyliśmy się przyzwyczaić do tego stanu rzeczy.
-
Dlatego ja stoję twardo przy swoim stanowisku, że nie ma takiej możliwości by absolutnie, ale to absolutnie nic nie czuć, gdyż w takim wypadku uniemozliwione by było moralne postępowanie a być moze i nawet normalne funkcjonowanie. Sam płacz świadczy o tym, że pojawiło się uczucie choćby żalu, nie wyobrażam sobie stanu by bez żadnych uczuć mieć możliwość płakania.
-
Korat, czytając twój ostatni post wróciły bolesne wspomnienia. Pomimo, że ująłeś ten opis swojego stanu psychicznego i wynikającej z niego reakcji ucieczkowej w kilku zdaniach to oddałeś dokładnie to co mi najbardziej przeszkadzało i przeszkadza w normalnym funkcjonowaniu. Na studiach to jeszcze jakoś znosiłem, ale ten problem się ciągnął i doprowadził dotego, że kilka razy zdarzało mi się uciekać z miejsca pracy i na drugi dzień już tam nie wracałem z obawy, że otoczenie się zorientuje, że ze mną coś nie w porządku. Opis tego właśnie stanu będę używał w sądzie jako argument w walce o prawo do renty socjalnej, bo moim zdaniem zaburzenie osobowości u jednych nie są równe tej samej diagnozie u drugich. Chodzi mi oczywiście o to, że jedne osoby z tą diagnozą radzą sobie całkiem dobrze, a na przykład takie osoby jak my nie radzą sobie wcale, gdyż stres/lęk jest tak silny, że paraliżuje całkowicie funkcje poznawcze czego będę dociekał w sądzie.
-
Brak uczuć, nie rozumiem do końca ... przecież zaburzenia schizotypowe to zaburzenia osobowości tylko bardziej sprecyzowane ? Skoro ja mam zdiagnozowane zaburzenia osobowosci mieszane to znaczy, że żadne z tych uszczegółowionych zaburzeń nie dominują, a mam każdych po trochę, czyli: schizotypowych, anankastycznych, unikających itp.
-
Ja z kolei od przyszłego tygodnia zaczynam terapię na oddziale dziennym. Dopiero teraz bo niestety tak długo się czeka na miejsce w grupie, a akurat się zwolniło i teraz moja kolei na przyjęcie do grupy. Ma trwać 3 miesiące, ale najpierw jest 2 tygodniowy okres adaptacyjny po którym zarówno ja jak i terapeuci zdecydują, czy tego typu terapia będzie dla mnie korzystna. Nie wiąże specjalnych nadzieji na diametralne polepszenie stanu mojej zaburzonej osobowości, ale bardziej jako trening społeczny, bo wśród spektrum moich problemów wynikających z zaburzonej osobowości jest lęk społeczny. Mówiąc krótko przez ten miniony 3 letni okres, w którym pozostaje nieczynny społecznie głównie ze względu na brak pracy i znikome kontakty z ludźmi po prostu z tygodnia na tydzień coraz bardziej "dziczałem" (mam nadzieję, że nie dziwaczałem - ale nie mnie to oceniać). W każdym razie liczę na to, że ten pobyt na psychiatrycznym oddziale dziennym wyrwie mnie z tego letargu i jakoś pobudzi do większej aktywności. Nadal cały czas czekam na wezwanie z sądu odnośnie dalszego postępowania w sprawie odmowy prawa do renty socjalnej, choć widząc obecny trend w sferze ubezpieczeń społecznych mam nikłe szanse na ten psi grosz. Co za państwo, nikt się nie pyta z czego żyjesz, mimo, że od 2 lat pozostajesz bezrobotny bez prawa do zasiłku. Z kolei jak pójdziesz do instytucji odpowiedzialnych za pomoc to odeślą Cię z kwitkiem twierdząc, że nie spełniasz kryterów i żadna pomoc Ci się nie należy. Jednym słowem państwo zwala wszystko na rodzinę - to jakaś kpina !!!
-
magic, w 100 % popieram to co napisałeś. Z tego całkowicie nie da się wyjść, to zbyt długi i przewlekły proces przynajmniej u kilku tutaj osób, żeby całkowicie zmienić osobowość, odczuwanie i postrzeganie pewnnych sytuacji. Ja na swoim przykładzie wiem, że żadna terapia lub leki mi nie pomogą aby całkowicie się wyleczyć. Kiedyś jeszcze miałem nadzieję, że tak się stanie, lecz w chwili obecnej po tylu latach leczenia czuję jakbym stał w martwym punkcie. Patrząc globalnie, nie pogorszyło się, ale też nie polepszyło więc nie ma żadnych przesłanek, że kiedykolwiek będzie lepiej. Leki + terapia + zmiana środowiska życia mogą w najlepszym wypadku tylko ulżyć najbardziej przykro odczuwanym objawom, ale wiem, że nigdy się całkowicie ich nie pozbędę. Korat, uważam, że uderzyłeś w sedno całej naszej tragicznej sytuacji i dałeś jasną i chyba jedyną słuszną w naszym przypadku drogę postępowania. Trzeba zacząć coś robić na siłę, pomimo anhedonii i bezsensu istnienia, bo prawda jest tragiczna, że jeżeli nie podejmiemy tego wysiłku teraz to nasza przyszłość jest więcej niż pewne, że będzie pisana w czarnymi barwami. Popieram w pełni twoje podejście i twój sposób rozumowania, gdyż na chwilę obecną mam bardzo zbliżony do twojego. Skoro tyle lat nic się nie zmienia to wniosek nasuwa się prosty, że TRZEBA NAUCZYĆ SIĘ Z TYM ŻYĆ !!! Innej drogo nie ma ! Jeżeli chcemy jako tako bytować musimy podejmować próby wysiłku, żeby nie skończyć pod przysłowiowym mostem. Na rentę nie ma co liczyć, bo na nasze zaburzenia ciężko jest dostać (a mam spore doświadczenie w tej materii, właśnie złożyłem sprzeciw od decyzji komisji lekarskiej ZUS do sądu). Poza tym ona wystarczy ledwo na leki i bardzo skromne jedzenie, więc nie da się przetrwać z samej renty. Po prostu musimy się zmuszać, podejmować prace, nawet ten najprostsze, niekoniecznie związane z kierunkiem naszego wykształcenia. Podejmować terapie, ale taką, która nuczy nas żyć z tym obciążeniem, a nie analizować przyczyny tego stanu rzeczy, bo to i tak nie działa leczniczo, przynajmniej w moim wypadku, a poza tym to przyczyny swojego zaburzenia chyba każdy z nas zna. A więc ratujmy się póki jeszcze nie jest zapóźno ! Jeżeli nic nie zrobimy TERAZ to życie wcześniej czy później i tak się o nas upomni i to w najbardziej brutalny sposób (chyba wiecie o czym mówię).