-
Postów
314 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez Topie-lica
-
Nic nie sądzę, nie jestem wykształcona medycznie, a tylko studiuję medycynę, a chyba wiecie jak w takim stanie wygląda nauka? Najwyżej mogę się spytać o to paru profesorów, jak będę miała zajęcia z psychiatrii, albo na kole psychiatrycznym, jak któryś z lekarzy pofatyguje się, by tam zajrzeć. Ale już pewnie wy się szybciej tego dowiecie. Swoją drogą, mój psychoterapeuta powiedział, że siedzenie na tym forum nie jest dla mnie dobre ; ] więc, być może na jakiś czas chyba was opuszczę. Ale gdyby stał się cud i mi sie poprawiło, to oczywiście was powiadomię. Pozdrawiam.
-
No ja takiego znalazłam po dłuuugich poszukiwaniach. On prowadzi psychoterapię zorientowaną na proces. Rozmawiam o tym co pamiętam, o tym co uważałam kiedyś za ważne. Staram się w miarę możliwości odpowiadać na jego pytania. To pierwszy terapeuta, który wydaje mi się kompetentny, naprawdę oddany swojej pracy/powołaniu, no i sam wydaje się zbliżać do definicji zdrowego człowieka;). Jeżeli interesują Cię dane, to zapytaj się przez pw.
-
Ja jestem na psychoterapii, i nie rozmawiam o uczuciach, z tego prostego powodu, że ich nie odczuwam. I w końcu trafiłam na terapeutę, który stara się to przyjąć do wiadomości. To jak z tą schizofrenią prostą w końcu jest? Czuje się w niej cierpienie, czy nic się nie czuje? I jak wam leki pomagają?
-
Mi nie chodzi o kłótnie;) W moim stanie, kłótnia byłaby czymś wymuszonym. Mi chodzi jedynie o tolerancję dla wyborów innych ludzi. Tak jak napisałam, biorę pod uwagę, że źródłem naszego problemu jest chemia i biorę pod uwagę, że przyczyna może leżeć w naszej psychice. I tyle. Po prostu nie podobały mi się insynuacje pana Zawilinskiego, który sugerował, że ludzie, którzy mogą inaczej widzieć dany problem, niż on, są naiwni, przygłupi i słabi. Otarł się prawie o pojęcie, że są ofiarami. I może emocjonalnie mnie to nie dotyka xD, to jednak dawna ja, nie aprobowała takiego podejścia, czego wyrazem była moja poprzednia wypowiedź. Widzisz brak uczuć, Ty jesteś w stanie przyznać przed sobą i innymi, że możesz nie mieć racjiteż mi się wydaje, że to jest bardziej kwestia biologii, ale mogę się mylić. I jednak jesteś w szpitalu i będziesz próbować psychoterapii. Dlaczego? Ja uważam, że przy mojej wiedzy nie jestem w stanie zadecydować, gdzie leży przyczyna naszego stanu, tak jak i Ty, brak uczuć. Zawilinski wygłasza wyroki i potępia. Choć mogę zrozumieć jego "frustrację" jeżeli chodzi o podejście psychiatrów, którzy wciąż wypisują te same leki, i nawet za naszym przyzwoleniem, boją się spróbować czegoś nowego, np tych leków na parkinsona, albo na ADHD (one też silnie wpływają na dopaminę). Rozumiem też niezadowolenie odnośnie terapeutów, którzy zazwyczaj wciąż gadają jak katarynka : co czujesz, co czujesz. Gdy nie czujesz nic. I dlatego zmieniałam ich częściej niż rękawiczki;). Ale to wszystko nie znaczy, że należy zrezygnować z danego sposobu, bo się trafiło na niekompetentnych ludzi. A Ty, brak uczuć,chyba skoro już jesteś na tym oddziale, to będziesz próbowała coś z tego wynieść, skorzystać? Jeżeli nie, to po co tam siedzisz? Może jednak masz nadzieję, że to może pomóc, jeżeli nie od razu, to może potem... Chociaż może być tak, że to będzie stracone pół roku. I jak zaczniesz testować leki, to będziesz na siebie zła, że nie zrobiłaś tego wcześniej...? Cóż, moja sytuacja nie wygląda tak tragicznie jak Twoja. Ja nie cierpię. Moja tragedia jest spokojna, cicha i nieodczuwalna. Czyli prawie tak jakby jej nie było? Jakby mnie nie było;].
-
Przepraszam, ale gdzie ja niby wspominałam o "wierze"?? Można mieć tylko podejście medyczne, albo tylko psychologiczne?O.o... No dobrze wiedzieć, że nie można mieć podejścia holistycznego. Że nie można być otwartym i brać pod uwagę wszystkich możliwych czynników. Człowiek to nie jest organizm oddzielony od psychiki. To się ze sobą łączy, przenika. I wpływa na siebie nawzajem. Ale rozumiem, że przeżyłeś ciężki zawód jeżeli chodzi o psychologiczne podejście, i stąd u Ciebie ten fanatyzm. Nie masz 5 lat na psychoterapię. Ok. Ja też wolałabym wyjść z tego jutro. Ale będę korzystać ze wszystkich możliwych środków, aby to uzyskać. Bo wiesz, może się okazać, że ja będę po 5 latach psychoterapii zdrowa, a Ty nadal będziesz kombinował z lekami, bo psychoterapia trwa za długo... A nie lepiej spróbować obu sposobów? No tak, dla Ciebie nie lepiej. Drugi to tylko bajka dla naiwniaków, placebo, bzdura. Ale wiesz, coś mi się wydaje, że Ty na to wszystko patrzysz przez pryzmat swojego fanatyzmu. Widzisz tylko jedną stronę człowieka. Wszystko zależy od organizmu. Cała psychologia to jedna wielka fantazja, a działa przez wiarę, że zostanie się uleczonym, równie dobrze można kazać pacjentowi by zawiązał sobie na nadgarstku czerwoną wstążeczkę. Tylko widzisz, czerwone wstążeczki nie działają, a dobra psychoterapia pomaga. Nie mówię, że to jest panaceum. Nie mówię, że to jedyna droga. Wręcz przeciwnie, uważam, że leki są niezbędne. Jedną z największych rewolucji w dziedzinie leczenia chorób psychicznych, było właśnie wprowadzenie psychotropów. I ja się z tym zgadzam. W końcu z jakiegoś powodu studiuję właśnie medycynę, a nie np.: psychologię. Ale co z naszym przypadkiem? Co nam jest? Dlaczego co psychiatra, to inna opinia? Nasze zaburzenie, nie jest czymś standardowym, co opisują w podręcznikach psychiatrycznych. Nie wiemy co spowodowało, że nie czujemy jesteśmy w ciągłej derealizacji itd. Tak, to na pewno ma związek z chemią mózgu. Tak jak każde zaburzenie, każda nasza myśl ma swoje odzwierciedlenie właśnie w chemii mózgu. Ale czy źródłem, pierwszą przyczyną są jakieś zmiany w naszym organizmie, czy też te zmiany są jedynie wynikiem jakiś zaburzeń naszej psychiki? Owszem, nie uleczysz osoby w ciężkiej depresji , w stanie prawie że katatonicznym -psychoterapią. I pewnie do takiego stanu porównujesz nas. Tak, jesteśmy prawie jak rośliny ( niektórzy z nas możliwe byli w takim położeniu w przeszłości), ale jeszcze mamy jakiś kontakt z otoczeniem, nikły, ale... jakoś się jeszcze porozumiewamy, chociażby przez te posty na forum. Jesteśmy w stanie myśleć, choć te myślenie nie jest tak jasne jak kiedyś. Nie twierdzę, że psychoterapia nas wyleczy. Ale z pewnością nie zaryzykowałabym twierdzenia, że należy zrezygnować z tych niewielu sposobów jakie nam zostały, alby znów żyć jak człowiek. Ale ok, mogę zrozumieć Twój wybór. I nie namawiam Ciebie do psychoterapii, bo niby po co miałabym to robić? Aczkolwiek, nadal będę obstawać za podejściem holistycznym, podejściem bardziej otwartym, podejściem szukającym. Będę próbować wszystkiego i innym życzę tego samego. Aby poszukiwali i próbowali różnych wyjść. Żeby się nie zamykali w swoim "jedynym prawdziwym" poglądzie.
-
Argh, zamień się, zamień się ze mną. Ja jedyne czego pragnę, to żyć tak normalnie jak Ty. Móc czuć smutek, mieć znów swoje zainteresowania. Chciałabym znów czuć przyjemność ze słuchania muzyki. A o ludziach to Tobie się wydaje, że dużo wiesz. Owszem, ludzie zachowują się często bardzo przewidywalnie, bo są zanurzeni w Spektaklu. Spróbuj zrozumieć, kogoś kto naprawdę zna siebie, i sam sobą kieruje ( w większym stopniu, przynajmniej). Heh. Oj, nie akceptujesz siebie, taa, może sobą gardzisz? Ale jeszcze bardziej gardzisz innymi ludźmi. Bo jesteś dojrzalszy w końcu, taki wrażliwy i empatyczny, a inni.. są niegodni zaufania, tacy przewidywalni-automaty po prostu, można ich czytać jak komputerki. Może nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale to są słowa pogardy, panie perfekcjonisto. ??? Podziwiasz? Znasz znaczenie tego słowa? Wcale ich nie podziwiasz. Masz inną mentalność, to nie dla Ciebie. Ty chciałbyś czegoś więcej. Ty gardzisz takim stylem życia. Ale, och, skąd ja mam wiedzieć co ty myślisz... jak ja śmiem pisać o Tobie, skoro Ciebie nie znam... A w ten sam sposób, w jaki Ty uważasz, że rozumiesz co myślą inni. Tak naprawdę, możesz przewidzieć w większości sytuacji ich zachowanie, ale nie masz pojęcia co nimi tak naprawdę kieruje ( chociaż oni sami też pewnie często tego nie wiedzą). Czy życie ma sens? Nie ma, jeżeli go sobie sam nie nadasz. Ludzie to nazywają poszukiwaniem sensu. Idealna miłość? Wiesz, że nie znajdziesz idealnej osoby? Idealnej dla kogoś tak "powyżej" jak Ty. Widać, że nie masz pojęcia co to miłość... To oczywiście nic złego... Ale dobrym bym nie nazwała, poddanie się, przed próbą. Bo tak to wygląda. "Nie będę jak inni szukał ukochanej, bo nie." Bo co? Nie chcesz być kimś takim jak ten "motłoch"? Czy aż tak się boisz porażki? Rozczarowania, zawodu? Ja to rozumiem. Ale czemu, Ty, który prawie czytasz ludziom w myślach, tak mało czytasz w swoich? Czemu się ślizgasz na ich powierzchni? Ok, teraz się oburzysz, bo przecież introspekcja, to Twoje drugie imię. A jednak, dlaczego jesteś nieszczęśliwy? Wiesz to? To zrób coś z tym. Nie wiesz, nie jesteś pewny, pójdź do psychoterapeuty. On Cię z tego nie wyciągnie, ale może nauczy Ciebie jak rozumieć siebie. Może, skoro sam widzisz teraz tylko dwa mało atrakcyjne wyjścia, On Ci pokaże , że jest ich o wiele wiele więcej..? Choć nie wybierze za Ciebie. Ok. Teraz możesz się oburzać i mi nawrzucać:). Nic co napisałam nie jest prawdą absolutną, i wiem to równie dobrze jak Ty. Ale jest pewną wizją. Pewną informacją zwrotną, jak możesz być postrzegany, przez niektóre osoby. Pozdrawiam.
-
Nie znam Twojej sytuacji, ale czasem tak robią, jeżeli uważają, że pacjent może sobie coś zrobić. Po prostu boją się, że np. pokaleczysz się, powiesisz, no jednym słowem: skrzywdzisz siebie. A wtedy to oni będą odpowiadać, dlaczego Ciebie nie unieruchomili, skoro wykazywałaś pewne oznaki tego, że możesz sobie coś zrobić. Nie sądzę, by oni robili to po to, aby Ciebie skrzywdzić. Spotkałam się z niekompetentnymi psychiatrami, głupimi psychiatrami, ale nigdy takimi, którzy celowo chcieliby zaszkodzić pacjentowi. Choć już spotkałam się z niekonwencjonalnym próbami pomocy... niektóre wydają się okrutne... i jestem całkowicie przeciwna takiemu podejściu. Natomiast, jeżeli lekarz pokazuje swoją pogardę pacjentowi, to się za cholerę nie nadaje do tego zawodu. Takich bym usunęła w pierwszej kolejności. Przecież ludzie zaburzeni psychicznie, są o wiele bardziej podatni na takie zachowania/postawy, i psychiatra powinien być tą osobą, która chociaż okaże szacunek dla naszego człowieczeństwa, skoro nie może się zdobyć na akceptację...
-
Rowanna,ja chyba nie mam, ale to przez wzgląd na to, że mam przekonania z czasów, gdy jeszcze czułam. Jak na razie, nikt mnie jeszcze nie spytał o coś, czego bym kiedyś nie przemyślała... więc nie wiem jak to do końca jest ze mną teraz; / A gadania o lekach mam już dość. Owszem, to jest jedna z opcji. Ale nie jedyna. I każdy może mieć własne zdanie. A sugerowanie, że ludzie, którzy szukają wyjścia na inny sposób niż pan Zawilinski, są naiwniakami, mikrusami itp, jest objawem totalnego ograniczenia i no cóż: chamstwa po prostu. Zwłaszcza, że to jest forum ludzi zaburzonych. I możesz przez takie gadanie tylko komuś zaszkodzić. Np brak uczuć, ma wyznaczoną półroczną terapię, a Ty ją utwierdzasz w tym, że nic z tego nie wyniesie, że to strata czasu, bo jedynym zbawieniem są leki. Heh. Nie tylko leki zmieniają chemię mózgu. Dobra psychoterapia może pomóc w dużo subtelniejszej i trwalszej zmianie owej chemii, co każdy wie. Ale Ty wiesz oczywiście najlepiej. W końcu masz internet. Zgadzam się z Tobą, beztwarzy. Warto dojść do przyczyny, czemu nas to spotkało.
-
Wasze przemyślenia są genialne, choć tak różne. Dlaczego życie w świecie przemyśleń, własnej introspekcji ma być czymś złym, dlaczego ma być określane jako coś patologicznego? Bo inni tak nie robią? Bo inni wybierają świat zewnętrzny, jak ten główny, jako ten ważniejszy? Owszem, trzeba niby i egzystować w tym świecie zewnętrznym. O tyle, o ile trzeba... Po co więcej? A ja jestem za tym, by być w sobie. Choć teraz mnie nie ma, to moje najszczęśliwsze lata, to były lata gdy czułam i myślałam będąc oderwana od tego świata zewnętrznego. Choć nie były to chwile radości i mnóstwo w tym wszystkim było cierpienia, to jednak teraz nie umiem o tym myśleć inaczej jak o chwilach życia, chwilach szczęśliwych, bo gdy się nie czuje, gdy się nie jest, to każde byciejest czymś wspaniałym. I ileż ja bym dała by znów móc czuć. By znów być, by móc znów tworzyć. Teraz nie mam nic, bo nie ma mnie. Ja widzę dobro w czuciu, nieważne już czuciem czego by to miało być. A tak na marginesie nie mam zaburzeń schizoidalnych. Nikt mi tego nie zdiagnozował. A diagnoz miałam dużo i żadnej satysfakcjonującej. Ale czym niby miałaby być taka diagnoza? Wrzuceniem do szufladki czegoś tak niezwykłego, nieprzewidywalnego jak człowiek. Uważam, że póki ma się możliwość odczuwania wszystkich uczuć, i radzi się sobie na tyle w rzeczywistości, aby mieć dach nad głową i co zjeść, to czemu nie żyć w sobie? Dlaczego to ma być czymś złym, patologicznym, skoro daje pewien rodzaj szczęścia ( i nie mam tu na myśli radości i braku cierpienia i innych uczuć uznawanych za negatywne).
-
Bez twarzy, myślę, że mogę napisać, że Ciebie rozumiem. Brak siebie, brak osobowości, brak duszy(?). A jak jest z twoimi wspomnieniami? Pamiętasz cokolwiek z przeszłości, kiedy jeszcze czułeś? Ja, jak już pisałam, żadnych konkretów, jednak znam przekonania tej osoby, którą kiedyś byłam, to chyba jedyne co mnie tu trzyma. W innym wypadku, nie miałabym żadnej odpowiedzi na pytanie: po co? Ale wiesz co, ja będę się starać z tego wyjść. Nie może być gorzej. Stan rośliny niby jest gorszy, ale to tak naprawdę to samo. Bez odczuwania, wszystko jest takie same. Piszesz, że nie dasz rady jeżeli uda Ci się z tego wyjść a potem znów wrócisz do tego stanu. Wiem, co przez to rozumiesz. Ale moje podejście jest inne. Lepiej choć chwilę jeszcze pożyć jak człowiek i potem się zabić, niż nie żyć już wcale. Bo my nie żyjemy. My trwamy, nam się wszystko przydarza samo. Niby mamy jeszcze zdolność myślenia... ale jakiego! Jesteśmy upośledzeni nawet na tej płaszczyźnie. Ktoś mógłby powiedzieć, że bez uczuć powinniśmy myśleć bardziej logicznie? Logicznie czyli lepiej? To dlaczego to, co kiedyś było dla mnie banalnie proste, teraz jest ciężkie i męczące. Bez uczuć myślenie jest zubożone. U normalnego człowieka, każda myśl ma pewien ładunek emocjonalny. Nawet jak myśli o tym co zje na śniadanie, albo o zakupach, praniu... to wszystko niesie ze sobą pewne emocje. My tego nie mamy, nawet gdy myślimy o sprawach o wiele znaczniejszych. Gdybyśmy umierali w tym stanie, to byłoby to samo co zawsze. To samo wielkie NIC. A właściwie bardzo przeciętne nic. To byłoby dla nas to samo co zawsze. Ja próbuję, staram się zbliżyć do tego świata, próbuję się czasem skoncentrować na jego szczegółach, na trawie, ulicy, drzewie, blokach, i zobaczyć to co kiedyś...bez skutku. Wszystko jest takie odległe. Jakby mnie tam po prostu nie było. - bez twarzy,tak, to dokładnie to, co mam i ja. Ale ja się z tym nie pogodzę. Bo wolę nie żyć, niż tak trwać. Choć owszem, da się niby tak egzystować. W tym obmierzłym półżyciu, w tym niebyciu. Był taki wiersz, choć o czym innym, to część jego w jakiś sposób może obrazować nasze trwanie: "(...)można żyć, mieć serce suche jak orzeszek, malutki los naparstkiem pić z dala od zgryzot i pocieszeń, (...) w mroku kryjówkę sobie uwić, o blasku próchna mówić "dnieje", o blasku słońca nic nie mówić. (...) są jak okno wypalone, rozbite szkło, rozwiany dym, jak drzewo z nagła powalone, które za płytko wrosło w ziemię, któremu wyrwał wiatr korzenie i jeszcze żyję cząstką czasu, ale już traci swe zielenie i już nie szumi w chórze lasu" Heh, poezja, czym niby dla nas teraz jest? Można ją rozumieć, nie można jej już czuć. I tak jest ze wszystkim. Ze wszystkim, co kiedyś wydawało się piękne, ważne. W naszym "życiu" nie ma już piękna. Nie ma już "dobra". Niczego nie ma. Wszystko jest głupią iluzją, którą próbujemy podtrzymywać. Po co? Przez tę wyblakłą pamięć o prawdziwym świecie, o prawdziwym życiu? Bez twarzy, nikt tu nikomu nie zawraca głowy. Po to jest to forum. Jak ktoś chce to pisze. A ty piszesz właśnie na nasz temat. Odzywaj się więcej. Bo komu my mamy o tym mówić? Skoro nikt tego nie zrozumie. Bo tego się nie da zrozumieć. A po co ktoś ma nas rozumieć? Nie wiem. Ale może gdybyśmy czuli, to byśmy tego chcieli? Nie wiem.:). Brak twarzy, próbuj z nami się leczyć. Wiem, że nie ma żadnej motywacji, która by nas do tego pchała. Że nie czujemy żadnego sensu naszego postępowania. Ale to jest zimne piekło. A może piekło letnie? Tak czy inaczej, wszystko w nie czuciu jest tak samo złe. Więc nie może być gorzej. Więc choć nie możesz chcieć, to mimo tego wszystkiego rób coś z tym. Próbuj. Leków, terapii, czegokolwiek. To nasza jedyna szansa, by być. Lepiej choć przez chwilę zaznać czucia, a potem chociażby umrzeć, niż nie żyć wcale...Nie sądzisz?
-
Brak uczuć, doskonale Ciebie rozumiem pod względem tego braku przeżywania czegokolwiek. Jak już nie raz wspominałam, po prostu zupełnie nie czuję, że jestem. jakby przeogromna część mnie została oderwana... i nie wiem gdzie ona teraz jest... bo jakby jej nie było. No właśnie... mnie po prostu nie ma. Nieważne gdzie jestem, wszystko wydaje się być takie same... niby widzę, że siedzę w pokoju, albo na ławce w parku, albo w samochodzie, albo idę... ale brakuje przeżywania tego otoczenia... Nie odczuwam w ogóle przestrzeni. Tak jak normalny człowiek, czuje że jest w małym pomieszczeniu albo na otwartym powietrzu...a u mnie wszystko wydaje się takie same. To jest kompletna derealizacja. Nie odbieram świata, mimo że niby patrzę, to nie widzę jak kiedyś. To byłoby dziwne, ale nie odczuwam nawet dziwności tego, za długo to mam. Zdecydowanie za długo.
-
Zawilinskiciekawe ujęcie pracy psychiatry, zwłaszcza to o smisach, hehe; ). Wiesz, to było moim marzeniem, zanim przeszłam na drugą stronę biurka; / Takie moje małe powołanie. Zawsze chciałam tak raczej holistycznie podchodzić do człowieka, więc miałam w planach ogarnąć i psychoterapię, a w miarę wolnego czasu i psychologię. No ale w obecnym stanie to ja nie wiem nawet czy skończę studia; ] Więc teraz za daleko nie wybiegam w przyszłość. Zależy mi jedynie na wyzdrowieniu. A za dziećmi to ja za bardzo nie przepadam; ) Zostawię tę dziedzinę psychiatrii innym ludziom ( bo jakoś większość pała do nich wielką sympatią ; P ) Prawdę mówiąc jeżeli udałoby mi się wyjść z tego stanu, to myślę, że w ogólnym rozrachunku, może by mnie to czegoś nauczyło ( chociaż ta lekcja mogła trwać 3 miesiące, a nie 3 lata z tym samym skutkiem; / ) Bo jaki sens miałoby cierpienie, jeżeli nie zrozumienie tego cierpienia? Tzn nie mówię, że to jakiś odgórny sens; ] Bo w takowe nie wierzę. Ale myślę, że do pewnego stopnia człowiek sam może mu nadać sens...Jednak chyba jedynie wtedy, gdy ono może się skończyć, i gdy nie przekracza pewnego progu... Przynajmniej mi się tak wydaje; / Chociaż, jeżeli chodzi o odczuwanie cierpienia, to wszyscy wokół mnie czują większe cierpienie niż ja. A jednak... mój stan byłby dla mnie cierpieniem, gdybym mogła czuć. Więc tak go rozpatruję. Bark uczuć, wytrzymaj jeszcze trochę. Owszem, chemia chemią... Ale psychoterapia też tą chemię może zmienić. Pamiętaj, że coś czujesz. Odrealnione cierpienie to też uczucie, więc może nie masz tego samego co my... Jednak sporo może się kryć w psychice. Nie możesz w tej chwili całkowicie wykluczyć, że ta psychoterapia Ci nie pomoże. Musisz spróbować wszystkiego! I wiem, że umiesz wierzyć. Umiesz. Więc daj temu szansę. Nic na tym nie stracisz. Jeżeli to nie wyjdzie, wtedy spróbujesz z tymi lekami na parkinsona. Twój stan jest ciężki, ale musisz dać radę, do czasu aż znajdziesz dla siebie lekarstwo ( nieważne co nim będzie, czy terapia, czy lek). A potem, to wiesz... Po tym stanie... to chyba wszystko będzie cudowne...
-
Zawilinski, psychiatrów nie polecam xD. Ja idę na tę specjalizację. A na miano zdrowej osoby nie aspiruję ; )
-
Ja jestem w trakcie. Zero poprawy jak do tej pory. Ale ja mam specyficzny problem. Za to słyszałam, że niektórym pomaga...wszystko zależy od danej osoby. Tylko wiecie, bo o hipnozie jest sporo mitów... W hipnozie wcale się nie czuje jakoś niezwykle, to taki stan głębokiego rozluźnienia, trochę jak tuż przed zaśnięciem, i tak, jest się wtedy dużo bardziej podatnym na sugestie, jest wtedy łatwiejszy dostęp do podświadomości itp. Ale to nie jest remedium na wszystko. U jednych pomoże trochę, innych wyleczy, a u innych nic nie zdziała. Aczkolwiek zawsze warto spróbować, bo może akurat Twój problem się świetnie nadaje do wyleczenia przez hipnoterapię... Tylko upewnijcie się, że nie idziecie do kogoś, kto nie ma żadnych kwalifikacji; )
-
Nie odczuwam nic, nic, nic, nic; ] Brak uczuć skoro czujesz cierpienie, rozpacz, czasem złość ( płytko, ale zawsze), to czy to nie jest rodzaj właśnie zaburzeń osobowości z nałożoną na to depresją? Ja nie odczuwam nic. Nawet się tym nie umiem przejąć. Smutek... to było cudowne uczucie... takie delikatne w porównaniu do rozpaczy... Ale nie, smutku oczywiście też nie czuję. Argh, nawet lęku! Jak można nie odczuwać lęku? Przed niczym. Tzn owszem, myślę, że gdybym stała na wysokim wieżowcu, na wąskim parapecie, to pewnie trzęsłyby mi się ręce, oblał by mnie może nawet pot, tętno by wzrosło itd.. ale co z tego skoro nie czułabym strachu? Kiedyś obawiałam się przechodząc nocą przez ciemne, wąskie uliczki, gdzie często bywały jakieś typy spod ciemnej gwiazdy. A teraz? Nic. Moje myśli samobójcze nie wynikają z cierpienia, nie są impulsywne. Czasem, gdy znów nic nie robię, bo w niczym nie odczuwam sensu, gdy sobie przypominam jak wiele miałam zainteresowań, co było ważne dla tej osoby którą kiedyś byłam, to po prostu sobie myślę, że nie ma sensu tak trwać. Bo po co? Ani ja czuję, ani się już niczym nie pasjonuję, nie odczuwam przyjemności, wartości które były dla mnie ważne, są teraz kompletną abstrakcją... Więc po prostu: po co? Bo dla innych jestem ważna? Ok, rozumiem, oni też byli dla mnie ważni, kochałam ich. Ale teraz? Przecież nawet nie czuję, że się dla mnie liczą, więc dlaczego miałabym nie zrobić czegoś dla siebie? Na razie nie robię. Obiecałam sobie, że będę się trzymać priorytetów tej dziewczyny, która kiedyś czuła, która kiedyś żyła. A dla niej ONI byli ważni. No to trwam. Jak już pisałam, nie mam nawet złego nastroju. Brak uczuć, miałam testy neuropsychologiczne i wyszły mi jakieś nieprawidłowości, ale oczywiście na chwilę obecną zupełnie nie pamiętam co to było; / Gdzieś miałam te wyniki niby, ale nie wiem, gdzie włożyłam. ( Tak, moja pamięć jest równie doskonała zarówno do ważnych spraw dotyczących mnie jak do kolorów elewacji domów przy ulicy, którą przejeżdżam) O uszkodzeniu nic nie pisali, raczej o jakimś dziwnym rozwoju mózgu (niedorozwoju? xD).
-
Tylko, że w moim życiu nie przydarzył mi sie nic traumatycznego, a już z pewnością nie w tamtym momencie. Ponad to, u mnie trwa to już ponad 3 lata...
-
To jest tu w końcu ktoś, kto ma tak jak ja? Żadnych uczuć? Żadnego cierpienia, żadnych lęków, żadnego poczucia winy, martwienia się, żadnej rozpaczy, złości itd...? Ja nawet nie odczuwam żalu, do siebie, czy do innych. Nie odczuwam też pustki ani samotności. Nie czuję nawet, że jest mi źle. Po prostu dostrzegam, że kiedyś było inaczej.
-
Hmm...spor tu cierpieniu. A Ty, Korba, odczuwasz cierpienie? Albo lęk, niepokój? Czy nic. Takie zupełne nic. Ja nawet nie mam złego nastroju. Taki obojętny. Brak uczuć, czyli znów odczuwasz cierpienie...? A co ja mam zrobić, żeby też móc czuć cierpienie? Jest jakiś sposób? Korba, to dzięki terapii Ci się poprawia, czy bierzesz też jakieś leki? Ja obecnie wszystko odstawiłam. Nic mi nie pomagało, a mam już dość efektów ubocznych. Po odstawieniu leków też nie zauważyłam żadnej zmiany; ]. W tej chwili to czekam tylko na relacje z działania leków Zawilinskiego. Brak uczuć, wydaje mi się, że chyba jednak mamy co innego... Nie wiem czy to dobrze, i dla kogo dobrze;).
-
Ech, nie chciałam Ciebie zranić, krwiopij. Przyjmuję do wiadomości, że uważasz, że mamy szansę na wyzdrowienie i dziękuję za tę wiarę. Bo mimo, że nie odczuwam, to na wierze innych ludzi właśnie się opieram ( ee,no dobra, przesadziłam; / bardziej na wiedzy innych ludzi, na ich doświadczeniach itp... )Mimo wszystko dzięki, wiem że chciałaś pomóc, ale prawda jest taka, że chęci, choć są doceniane ( patrz brak uczuć) to same z siebie niczego nie poprawią, a przynajmniej nie w tym przypadku. Wiesz, mogę być czasem niemiła, mam nadzieję, że mi to wybaczysz, ale ja nie posiadam już empatii. Choć to mnie w ogóle nie tłumaczy, bo posiadam umysł, i powinnam domyślić się, że skoro masz w sobie sporo borderline...to mogę Cię mimo braku złych zamierzeń, urazić, albo zranić ( ale chyba nie mocno, nie? w końcu jestem tylko osobą z forum, w dodatku mocno upośledzoną, kto się przejmuje gadaniem idiotów?; ) ) Nie chcę ranić ludzi; / A moje nieczucie sprawia, że chyba często to robię. I naprawdę nie mam takie celu, naprawdę wydaje mi się, że drugi człowiek powinien wiedzieć, co bym czuła, gdybym czuła...Dlatego w moim obecnym półżyciu staram się np pokazywać złość, gdy wiem, że dawną mnie by coś złościło itd z innymi uczuciami... A Wy? Udajecie? Dajecie jeszcze rade udawać? Bo to udawanie jest takie wykańczające...łatwiej jest się całkowicie zamknąć na innych i nie starać się. Ale wiem, że dawna ja by tego nie pochwalała... Tylko czemu ja jeszcze się słucham tej dawnej ja? Przecież w moim stanie, to jest jakiś niezrozumiały bełkot... [Dodane po edycji:] Wszędzie ten lęk; / Czemu ja go nie czuję?
-
Krwiopijnie żywię żadnych uczuć. Ani dla ludzi z forum, ani dla mojego lubego, ani dla mojej rodziny. Taka jest prawda. Aczkolwiek wiem, że byli dla mnie ważni, i gdy czułam, to obdarzałam ich bardzo silnymi uczuciami. A że moje przekonania z czasów gdy czułam, to jedyne co pozostało po dawnej mnie, to staram się ich trzymać. Nie odczuwam tęsknoty za niczym. Widzę jedynie, że moje życie jest trwaniem i zmuszaniem się, co jest niekomfortowe i stoi w opozycji z moimi dawnymi przekonaniami- bo bardzo ważny był dla mnie rozwój i samodoskonalenie się, moja pasja, myślenie i odczuwanie! Więc obecny stan jest przeciwieństwem wszystkiego co chciałam kiedykolwiek uzyskać; ]Hmm... chociaż chyba nikt by nie chciał tego uzyskać, nieważne jakie by miał przekonania; / ale mniejsza z tym; ) I nie lękam się o swoją przyszłość. W ogóle, nie obawiam się, nie odczuwam lęku, zaniepokojenia, strachu. Nic a nic. Mogę sobie planować śmierć, mogą mi nawet zdiagnozować cokolwiek, raka mózgu, schizofrenię prostą, mózgojada. A moja reakcja emocjonalna będzie taka sama jak na wieść, że okres godowy chomika wynosi 3 miesiące. Ja nie jestem już osobą, która umie się czymś przejmować, martwić, niepokoić...jestem mięsem z resztką świadomości ( a ta świadomość to taki wredny żart natury, roślinom nie dała świadomości, może ćwiczy na ludziach, jak wyglądałby byt rośliny ze świadomością?) brak uczućale jest mnóstwo tematów, które odnoszą się do problemów krwiopija; p My mamy ten.; ] Owszem krwiopij ma prawo się wypowiadać, jak każdy inny, gdzie tylko chce, ale niech sobie nie wmawia, że robi to dla nas.; ]
-
Krwiopij, mimo, że nie odczuwam uczuć, mniej więcej orientuję się, kiedy ktoś, gdybym była dawną sobą, by mnie irytował. Właśnie czytając Twoje posty przychodzi mi na myśl: o co jej chodzi? Czy ona umie czytać ze zrozumieniem? Po co w ogóle odzywa się w tym temacie?Ale nie ignoruję Twoich postów... może dlatego, iż uważam, że drugiemu człowiekowi potrzebna jest informacja zwrotna, by zrozumiał, jaki wpływ jego słowa/czyny mają na innych. Dlatego dzielę się z Tobą, mimo braku odczuwania, powyższymi informacjami. Ja rozumiem, że Ty masz taką diagnozę, ale Ty nie jesteś w tym samym stanie co my, a przynajmniej ja. To co opisujesz różni się od naszego stanu. A co z tego wynika? Czy osobom o innych objawach choroby: np jeden odczuwa silny ucisk za mostkiem, a drugi ostry, piekący ból podbrzusza lekarz zdiagnozuje to samo? A bardziej konkretnie, czy oni chorują na to samo? Nie sądzę...a Ty? myślisz, że ból wieńcowy to np to samo co rana kłuta w podbrzuszu? ; D Jeżeli tak, to proponuję udać się jeszcze raz do lekarza, tym razem innego i poprosić o ponowne zdiagnozowanie, tym razem biorąc pod uwagę nowy objaw: silne zaburzenia logicznego myślenia. Ale nie zrażaj się moimi wywodami, pisze to osoba, która jest 1000000razy gorszym człowiekiem od Ciebie, osoba, która nie odczuwa uczuć. Więc jeżeli Cię krzywdzę, to wiedz, że a) nie wiem co miałoby mną powodować, bo nie czuję zirytowania, nienawiści, a nawet nie czuję niechęci do Twojej osoby b)nie będę miała wyrzutów sumienia c) jak chcesz możesz na mnie złorzeczyć i gadać ile chcesz, bo i tak mnie to nie skrzywdzi, ani nie zasmuci...a może Tobie pomoże wyładować nadmiar uczuć ( jakby co, polecam się na przyszłość, póki nie czuję, można na mnie gadać ile wlezie: D, serio piszę; ] chociaż z drugiej strony, gdy chce się na kimś wyładować, to chyba po to, by zauważyć u niego tę reakcję, której niestety zabraknie u mnie...Ale zawsze możesz też na mojego posta zareagować inaczej: być jak pełna wyrozumiałości, dobra ciocia Teresa i lubować się swoim zrozumieniem dla tak upośledzonej istoty, jaką w istocie jestem. No i oczywiście trzecia opcja: możesz zignorować moją osobę i mój post. Ma to swoje dobre i złe strony. 1) wyjdziesz, na osobę, która ignoruje, lekceważy drugiego człowieka- a to nieładnie, zwłaszcza na tym forum 2) nie weźmiesz pod uwagę, że narzucanie innym swojej diagnozy, w niczym im nie pomaga, przez co nie będziesz miała wyrzutów do siebie, że mówisz o rzeczach, które rozpatrzyłaś jedynie z wierzchu, przez co ani przez chwilę nie byłaś bliska zrozumienia, a co z tego wynika: nie jesteś zbawicielem, który wkroczył w nasze nieprzyjemne życie z diagnozą-cudem zapewniając nam lepsze życie. debilmnie też dolegliwości fizyczne powinny zmusić do ruchu... idzie mi dopiero 23 rok życia, a już mam dyskopatię ( tzw wypadnięcia dysku), problemy z krążeniem itp...sporo tego; ] nie będę się "chwalić" na forum; /bo to obiektywnie patrząc jest żenujące, by w moim wieku mieć takie problemy ( i to w większości wywołane przez mój styl życia; / ) Co do przyswajania informacji, ja też kiedyś nie miałam z tym żadnego problemu, można powiedzieć, że nauka przychodziła mi wyjątkowo łatwo, myślę, że miało to duży związek z moim zainteresowaniem no i łatwością koncentracji. Teraz... no teraz to nie wiem jak mam sobie radzić na studiach : ) Jedyne na co mogę liczyć to jakiś nieziemski fuks; ] Co do zmęczenia... to nie jestem pewna czy je odczuwam cały czas, czy wcale; / Właściwie to nic nie robię, więc nie mam jak się męczyć... z drugiej strony męczy mnie nawet bierne oglądanie filmu... Sama derealizacja jest męcząca, to że nie mogę brać udziału w życiu jest męczące;] Chyba wszystko jest; ]. A wracając do koncentracji, wszystko robię na automacie. Dlatego często jak wychodzę z domu, ide np nie na ten przystanek co chciałam, albo idę do sklepu, chociaż miałam iść gdzie indziej. I tak mam ze wszystkim; ]. Niby coś tam zdecyduję, że się wysilę teraz, bo muuszę coś zrobić, ale po chwili włącza mi się taki automat i często robię coś zupełnie innego, aż do chwili gdy nagle nie wiem co dalej mam zrobić, i się orientuję, że moje początkowe zamierzenia były inne. Chyba możemy pretendować o stołek mistrzów braku koncentracji z 4letnimi dziećmi; ) Hmm... no, ok, może tak źle nie jest...(?) debil Oskarżenia o lenistwo, chyba musimy wszyscy znosić. Już chyba taki nasz los. Cóż, przynajmniej nie mamy jak się tym przejmować, martwic, smucić..choć to chyba nie plus; ] [Dodane po edycji:] Na samym początku, zdarzały mi się przebłyski uczuć, teraz już nie... Ale Tobie przecież się zdarzają, jak choćby ten lęk niedawno? No i przecież pisałaś, że wcześniej czułaś cierpienie, rozpacz, lęk... i dopiero później dołączyłaś do naszego niechlubnego grona... Co do pytania, czy kładąc sie spać mam nadzieję... Nie mam: ) Nie odczuwam nadziei, i nie mam jej nawet w sensie intelektualnym. Za długo jestem już w tym stanie, by uwierzyć, że minie od tak, bez żadnej pomocy albo bez pracy nad tym... Choć nie wiem czy nawet jakakolwiek pomoc/leki/terapia coś mi pomoże...ale jest przecież taka szansa... Moi rodzice nie szydzą ze mnie, do niedawna oboje myśleli że mam depresję, że leki mi pomogły, bo już nie leżę w łóżku i nie nic-nie-robię całymi dniami... Ja mojej mamie powiedziałam co mi jest kilka dni temu dopiero. Myślę, że się tym przejęła. Chyba. Nie wiem. Bo wcześniej, to raczej ignorowali i lekceważyli mój problem, ot lenistwo...
-
Ciekawie, brak uczuć,a ja ze snem mam odwrotnie. Kiedyś zawsze miałam problemy z zasypianiem. 2-3 godziny zasypiania to była dla mnie norma. A teraz... umiem zasnąć w każdym miejscu chyba. Kilka minut i śpię. Po prostu nie odczuwam już tych wszystkich bodźców, które przeszkadzały mi w zasypianiu, nie mam już tych wszystkich myśli. Bo teraz jak się nie zmuszam, to nie myślę ( tzn o czymś tam mi się myśli, ale nie wiem o czym, bo po sekundzie zapominam, jakieś bzdury zazwyczaj; ] ) No snów mam mniej, no i nie umiem ich zapamiętać. Ale od czasu do czasu zapamiętuję, że chyba czułam we śnie. Nie jest to silne czucie, takie jak kiedyś, ale zawsze jakiś ślad: ). Co do wydarzeń z przeszłości... pamiętam jedynie te, które kiedyś opisywałam w dzienniku, lub komuś, i właściwie nie pamiętam danych zdarzeń, tylko właśnie tą formę opisu : ) Czyli nie mam już praktycznie żadnych konkretnych wspomnień, tylko taką ogólną pamięć ( choć ją też mocno stępioną Nie wiem jak to opisać; / Coś w stylu: pamiętam, że w liceum często uciekałam z lekcji i żyłam w swoim własnym świcie oraz czytałam mnóstwo książek, ale żeby pamiętać choć jedne moje wagary... heh, nic; ] A mi się wydaje że wydarzenia sprzed miesiąca zdarzyły się w odległych latach, w innym wieku i chyba nie mi; ] heh. A ja sporo rozmawiam, choć głównie przez gg z moim kolegą ( pozdrawiam, jeżeli tu zagląda, bo wie o kogo chodzi;) )no i z moim lubym. Nie wiem, to dla mnie najlepszy sposób do przetrwania tego całego czasu. Jakaś interakcja z drugą osobą... Brak uczuć, piszesz bardzo spójnie i ładnie, czemu nie masz właśnie rozmawiać o tym co "przeżywasz"? O swoich próbach wyjścia z tego, o tym co przeczytałaś o własnym zaburzeniu..czymkolwiek ono może być... Czemu nie rozmawiać o drugiej osobie? O tym, jak ona się trzyma, o czym myśli, co czuje. Może my nie mamy jak mówić o uczuciach, ale druga osoba... czemu nie? No i jest jeszcze przeszłość, to co liczyło się kiedyś. Jak pisałam, ja się tego trzymam, a że kiedyś niezmiernie dużo rozmyślałam, to mam jeszcze trochę na zapas tych przemyśleń, o których mogę opowiadać..choć już ich nie czuję... Brak uczuć, próbuj mimo wszystko rozmawiać z innymi. Przydaje się to. Może emocjonalnie to Cię to nie wesprze, ale cóż, intelektualnie to naprawdę niegłupie. Przez to trzeba się czasem wysilić i myśleć; ] Dobre ćwiczenie;] Co do mojego nicka: topielica- jako martwa dziewczyna, która na wszystko spogląda spod tafli wody( moja całkowita derealizacja). I choć kiedyś była człowiekiem, to kim jest teraz? Nie czuje. Nie żyje. Roztapia się powoli pod wodą. Jest zimna i sina, ze szklanymi oczami. Nie bierze już udziału w życiu... I drugie: Topię lica. Po prostu płaczę... Myślę, że w jakiś sposób, jakaś część mnie cierpi i płacze, choć świadomie nie umiem tego poczuć.
-
No ja miałam za sobą już 2( ale dosyć krótkie 2-3 miesiące) epizody depresyjne; ), ale w chwili gdy to się zaczęło, wcale nie było mi źle...Nadal nie czuję by było mi źle, choć gdybym czuła, to bym cierpiała. Ale nie mogę... Ech, czyli czujesz cierpienie... jakieś czujesz.. a ja nic, nawet tego. Hmm, chociaż wiem że w nocy zgrzytam zębami; ] Ale to od dawna... No i we śnie czasem odczuwam jakieś uczucia, tak mi się przynajmniej wydaje... A Wy nadal odczuwacie we śnie? Zmieniły wam się sny? A jaki macie stosunek do jedzenia? Ja np, w ogóle nie odczuwam uczucia głodu; ] Tzn fizjologicznie zauważam, że mam pusty żołądek, że robi mi się zimno jak spada mi cukier we krwi...ale głodu nie czuję... Co nie zmienia postaci rzeczy, że i tak jem, czasem nie wiem czemu; / A jak jest u Was?
-
To jakaś prowokacja? Przecież fallenone26 pisze, jakby chciał albo abyśmy zaprzeczyli ( trudno nie zaprzeczać gdy się czyta takie bzdury jak to o DDA) albo żeby ktoś mu przytaknął, że jest taki biedny. Owszem, słowa, są ludzie, którym jest gorzej, nie mają nóg, głodują itd wcale nie pomagają. Co do Twojej wypowiedzi,fallenone26 o psychologach.. Ty chyba zupełnie nie wiesz o co chodzi w psychoterapii ; ] Psychoterapeuta Ciebie nie leczy. On Ci pomaga leczyć samego siebie. To Ty to musisz zrobić. A jak nie umiesz sam, to właśnie musisz poszukać jakiegoś dobrego psychoterapeuty, który mógłby Cię jakoś poprowadzić, wskazać drogi( piszę drogi, bo decyzja jaką wybierzesz, też należy do Ciebie, a nie do danego psychologa). Ale terapia to duży wysiłek, i zmierzenie się z prawda o samym sobie. Ty nie chcesz słuchać nikogo poza swoimi zaburzonymi obecnie myślami, poza swoimi masochistycznymi, krzywdzącymi Ciebie (i innych myślami, które są zapewne wynikiem epizodu depresyjnego. I że niby co, ludzie z depresją są wytykani? Dobrze wiedzieć; ]. Bo wiesz, na całe szczęście nie żyjemy już w Średniowieczu, wizyty u lekarza, jakim jest psychiatra, i branie leków antydepresyjnych to jest codzienność w wielu środowiskach; ] Wiem coś o tym, serio. Widzę ilu "normalnych" ludzi bierze te leki wokół mnie, i kim są ludzie na oddziałach psychiatrycznych. A DDA to według Ciebie koniec wszelkich możliwości, by żyć jak człowiek, by być szczęśliwym, by tworzyć relacje z innymi ludźmi i być w związku? Powiedz to tym wszystkim ludziom, którzy poprzez pracę nad sobą, terapię, poradzili sobie z tym "fatum". Naprawdę istnieją tacy. Owszem, DDx mają trudniej w życiu, więcej: mają przechlapany start, bagaż, którego nie łatwo się pozbyć, jeżeli w ogóle.. Związki też nie są łatwe. Są cholernie skomplikowane. No i co? To nie znaczy, że należy z nich zrezygnować, bo jest się DDA. Może w ogóle najlepiej dobijać wszystkich DDA?
-
Krwiopij, owszem, to co piszesz o ludziach z depresja jest prawdą, ale nie bierzesz pod uwagę jednej rzeczy, w naszym stanie, nie odczuwamy. nie odczuwamy, że jest nam źle, nie odczuwamy potrzeby by się z kimś skontaktować itd... A chowamy się w domu nie przez lęk, przed światem, ale tylko z powodu braku poczucia sensu by robić coś innego. Zresztą, ja się cały czas zmuszam, bo nie chcę znów być roślinką nie wychodzącą z łóżka. Brak uczućJak to czujesz niepokój??? Przecież to jest uczucie; / Ja nawet niepokoju żadnego nie czuje już od bardzo dawna, więc nie wiem co masz na myśli..? No chyba, że piszesz o intelektualnym zaniepokojeniu swoją sytuacją? Bo temu nie zaprzeczę, że widzę, że w dobrej sytuacji to my nie jesteśmy, a już z pewnością nie w zdrowej. Ale nie umiem się niepokoić z tego powodu; / I odczuwasz cierpienie? To może z Tobą jeszcze nie jest tak źle..? Pod względem uczuć, bo patrzę, że pod względem siły, to jest u Ciebie marnie. Ale musisz dać radę. Wiesz, ja też w pewnej chwili zrobiłam tak jak Ty, zamieniłam się w roślinę, przez większość czasu wgapiałam się w ścianę, nic nawet nie myśląc, nic nie zapamiętując... z tego bardzo ciężko wyjść, bo im dłużej to trwa, tym bardziej się pogłębia, co chyba widzisz po swoim przypadku. Musisz próbować, wiem że nie czujesz sensu, ale musisz pamiętać, że kiedyś miało, i argh, próbować, byle nie być znów rośliną, bo wtedy naprawdę jest się wielkim ciężarem dla innych, i dla samego siebie...