Skocz do zawartości
Nerwica.com

Topie-lica

Użytkownik
  • Postów

    314
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Topie-lica

  1. No właśnie... skąd się u ludzi bierze niechęć do danej osoby? Nigdy nie umiałam tego pojąć? Czy to przez to, że danej osobie po prostu zależy na akceptacji? Może czasem za bardzo, ale jak ma nie zależeć, skoro nikt jej nie akceptuje? To jest jakieś samonapędzające się koło. Bo to jest cool, być takim obojętnym, cynicznym, szydzącym z innych, krzywdzącym innych? Heh, ludziom się podobają osoby, które mają ich gdzieś. Ludzie są nienormalni; ). Co zrobić w Twojej sytuacji? Nie chcę wchodzić w rolę wujka-dobra-rada. Chyba sama domyślasz się jaki jest sposób na to. Po pierwsze, zmienić daną sytuację będzie Ci cholernie trudno, bo te osoby mają już o Tobie wyrobioną opinię. Ale musisz ćwiczyć już teraz pewne zachowania, a przede wszystkim zmienić swój stosunek do siebie no i innych. aby po zmianie środowiska, która przecież Cię czeka: studia, praca, inna szkoła, nie wiem w jakim wieku jesteś, więc nie wiem co Cię czeka. Po pierwsze: przestań chcieć za wszelką cenę akceptacji. Łatwo powiedzieć, i pewnie sobie myślisz, że wcale nei robisz tego za wszelką cenę... ale coś w tym jednak jest, że bardzo Ci przeszkadza to, że nie jestes akceptowana..? Jak będziesz szanowała siebie, jak będziesz dumna, jak będziesz chociażby wydawać się samowystarczalna, jak pokażesz, że nie potrzebujesz innych, ich akceptacji, aprobaty.. to oni sami się Tobą zainteresują,a jak nie, to przynajmneij będą Cię szanować. Nie musisz być wcale miła, taka jest prawda, zauważ że wiele niemiłych ,wrednych osób, jest akceptowana; ] Ale musisz bronić własnego zdania, i siebie. Bądź sama dla siebie. A inni się znajdą sami. Wiem, że to łatwo mówić( pisać). Wymaga to wiele pracy, i z początku jest bardzo trudne, bo mogą sie nasilić zachowania agresywne przeciwko Tobie ( mam na myśli słowne... bo chyba nikt fizycznie Cie nie napastuje, nie?). Co jest oczywiste, bo ludzie, chca miec kozła ofiarnego, chcą mieć kogos do bicia, do nasmiewania się, aby podkarmic swoje zakompleksione ego, a gdy Ty przestaniesz się tym przejmować, gdy przestaniesz być od nich zależna.. to nie będą mieli jak Cię krzywdzić. Bo Ciebie to już nie będzie ruszać po prostu. Ech, mam nadzieję, że nie napisałam zbyt wielu truizmów w jednym poście, i nie zostanę za to ukarana; )
  2. Brak uczuć, w tej chwili niestety nie mogę sobie pozwolić na pójście na oddział, zaraz zaczyna mi się rok akademicki.. i choć nie mam pojęcia jak niby miałabym go zaliczyć... to muszę chociaż spróbować, ech masz chociaż to szczęście, że studia już masz za sobą. Co do związku... trzyma go mój luby, nie wiem co bym bez niego zrobiła i on cały czas wierzy, że uda mi się z tego wyjść. Ciężko jest w związku, gdy jedna strona nic nie czuje, ciężko jest zwłaszcza tej stronie czującej...bo jak wiadomo, ja nawet nie mogę poczuć się źle z tego powodu, nie poczuję smutku, nie zmartwię się, że on cierpi. Przykre. Refren to co piszesz wygląda na depresję, dosyć poważną, w której też może nastąpić taki zanik uczuć. U mnie depresji nie było, a zarówno ja, jak i brak uczuć czułyśmy się naprawdę nieźle, właściwie to można powiedzieć, że w końcu zaczęło się w naszym życiu układać... No i ja np nie odczuwam obaw o schizofrenie prosta, tak jak nie odczuwam żadnych innych obaw; ] Więc nie mam jak sobie wkręcać tego... Nie mam też złego, depresyjnego nastroju, tzw dołka. Ech, dlaczego mi te próbowanie odczuwania nic nie dało? naprawdę się starałam. I próbowałam wszystkiego, co tylko się dało, co kiedykolwiek sprawiało mi przyjemność, wzbudzało we mnie silne odczucia. Wiersze, potrafiłam stać w empiku i płakać po przeczytaniu jakiegoś wyjątkowo mnie dotykającego..Książki.. kiedyś nimi żyłam, teraz mnie tak nudzą, na równi z czytaniem np składu jakiegoś szamponu-suche fakty, co przeczytam, zaraz zapomnę, zero koncentracji. Muzyka? Teatr? Chodzę jeszcze czasem do teatru czy filharmonii, ale równie dobrze mogę iść do supermarketu, heh. Doceniam grę aktorów, przekaz sztuki, ale nic w związku z tym nie odczuwam, więc po co..? Brak uczuć, gratuluję poczucia lęku. Zazdrościłabym Ci, gdybym mogła. Nie pamiętam jak to jest czuć lęk...ale bardzo bym chciała... Co do badań, mi coś tam kiedyś mówili o nie do końca normalnie uformowanym mózgu : D Cokolwiek to znaczy; ]. Jakiś niedorozwój może; ]. Brak uczuć Ja też nie odczuwam żadnego sensu, tak jak ty, a mimo wszystko wiem, że związek ma sens. Nie sądzisz, że zbyt łatwo przekreśliłaś swój związek? Przecież, gdy czułaś to go kochałaś! Pamiętaj, że liczą się uczucia, właśnie tamte, które czułaś, gdy byłaś zdrowa. Przynajmniej ja tak myślę. Nie zrezygnuję z tych jedynych rzeczy jakie wiem, z tego, że kiedyś byłam osobą, chociaż nie mam już prawie żadnych konkretnych wspomnień, to mniej więcej orientuję się, co było dla mnie ważne i kto... I tego się będę trzymać, dopóki nie będę znów czuła. Jeśli w ogóle będę. [Dodane po edycji:] Brak uczuć, w tej chwili niestety nie mogę sobie pozwolić na pójście na oddział, zaraz zaczyna mi się rok akademicki.. i choć nie mam pojęcia jak niby miałabym go zaliczyć... to muszę chociaż spróbować, ech masz chociaż to szczęście, że studia już masz za sobą. Co do związku... trzyma go mój luby, nie wiem co bym bez niego zrobiła i on cały czas wierzy, że uda mi się z tego wyjść. Ciężko jest w związku, gdy jedna strona nic nie czuje, ciężko jest zwłaszcza tej stronie czującej...bo jak wiadomo, ja nawet nie mogę poczuć się źle z tego powodu, nie poczuję smutku, nie zmartwię się, że on cierpi. Przykre. Refren to co piszesz wygląda na depresję, dosyć poważną, w której też może nastąpić taki zanik uczuć. U mnie depresji nie było, a zarówno ja, jak i brak uczuć czułyśmy się naprawdę nieźle, właściwie to można powiedzieć, że w końcu zaczęło się w naszym życiu układać... No i ja np nie odczuwam obaw o schizofrenie prosta, tak jak nie odczuwam żadnych innych obaw; ] Więc nie mam jak sobie wkręcać tego... Nie mam też złego, depresyjnego nastroju, tzw dołka. Ech, dlaczego mi te próbowanie odczuwania nic nie dało? naprawdę się starałam. I próbowałam wszystkiego, co tylko się dało, co kiedykolwiek sprawiało mi przyjemność, wzbudzało we mnie silne odczucia. Wiersze, potrafiłam stać w empiku i płakać po przeczytaniu jakiegoś wyjątkowo mnie dotykającego..Książki.. kiedyś nimi żyłam, teraz mnie tak nudzą, na równi z czytaniem np składu jakiegoś szamponu-suche fakty, co przeczytam, zaraz zapomnę, zero koncentracji. Muzyka? Teatr? Chodzę jeszcze czasem do teatru czy filharmonii, ale równie dobrze mogę iść do supermarketu, heh. Doceniam grę aktorów, przekaz sztuki, ale nic w związku z tym nie odczuwam, więc po co..? Brak uczuć, gratuluję poczucia lęku. Zazdrościłabym Ci, gdybym mogła. Nie pamiętam jak to jest czuć lęk...ale bardzo bym chciała... Co do badań, mi coś tam kiedyś mówili o nie do końca normalnie uformowanym mózgu : D Cokolwiek to znaczy; ]. Jakiś niedorozwój może; ]. Brak uczuć Ja też nie odczuwam żadnego sensu, tak jak ty, a mimo wszystko wiem, że związek ma sens. Nie sądzisz, że zbyt łatwo przekreśliłaś swój związek? Przecież, gdy czułaś to go kochałaś! Pamiętaj, że liczą się uczucia, właśnie tamte, które czułaś, gdy byłaś zdrowa. Przynajmniej ja tak myślę. Nie zrezygnuję z tych jedynych rzeczy jakie wiem, z tego, że kiedyś byłam osobą, chociaż nie mam już prawie żadnych konkretnych wspomnień, to mniej więcej orientuję się, co było dla mnie ważne i kto... I tego się będę trzymać, dopóki nie będę znów czuła. Jeśli w ogóle będę.
  3. Rowanna, masz zdiagnozowaną socjopatię? Montechristo, spójrz na temat! NIE CZUJĘ! Serio, nie potrzebuję w obecnej chwili, aby ktoś mi pokazywał, że kocha i jest mu, och aż tak strasznie źle. Krwiopij, nie mów, że wiesz co my "przeżywamy", bo ja wiem co to jest pustka i ten niby brak uczuć u borderline'a, i uwierz, to się nie równa nawet w 1 % z tym co mamy my. Nie chodzi mi o licytowanie się, kto ma gorzej. Bo mnie to nie obchodzi, a weź sobie moje nieczucie. Serio. Należy Ci się za to, że mówiłaś, że chciałabyś nie czuć. Ech, zakładając ten temat, liczyłam, że znajdę osoby, które przechodzą przez to samo, a może takie, które z tego wyszły. Poznałam Ciebie brak uczuć, choć początkowo, jeszcze nie miałaś tego co ja i Zawilinski, niestety dołączyłaś do naszego fatalnego grona. Czy to jest biochemia, czy to są zaburzenia? Nie wiem. Ale motywowanie się-NIC NIE DAJE, refren. Ja się motywowałam, robiłam więcej niż nawet aktywny człowiek robi. Paralotnie,kino, narty, teatr, spotkania ze znajomymi. Wszystko co się dało, bo może w końcu coś poczuję... NIC-nawet przebłysku uczuć. -To przemawia za biochemią. Może to nietypowa schizofrenia prosta, a może takie zaburzenie, a może mamy w czaszce wiewiórkę, która nam zżera mózg. Chodzi teraz o to, by próbować wszystkiego co się da. Bo to postępuje... Choć nie wiem, jak może mi się jeszcze pogorszyć... Nie będę miała siły by jeść? Nie będę miała siły by wstawać( piszę siły, choć chyba chodzi o poczucie sensu, motywację i siłę...nie wiem)by rozmawiać, by oddychać? Co może być gorszego od braku uczuć? Śmierć? haha. Co to za śmierć, jak nawet się nie czuje, że się umiera, gdy nie czuje się przejęcia, ani strachu przed nią? Ja już nic nie mam. Nie mam życia, nie mam śmierci, nie mam siebie. Ach, za to patosu mam aż nadto; ] Pozdrawiam... no i chyba na jakiś czas się żegnam, bo niestety temat zbacza całkowicie na manowce... Ale informujcie o jakiś zmianach u siebie, brak uczuć i zawilinski. Czy pomagają leki, terapia... Jakby co mój mail:dark_nixie@wp.pl . Cokolwiek by się działo, piszcie... Gdyby mi się poprawiło, to oczywiście też was powiadomię.
  4. Brak uczuć. Doskonale rozumiem o czym piszesz...Ja mieszkam z moim lubym. Nie sprzątam..i do tego już nawet nie próbuje się zmuszać. Mieszkam z moim lubym i od niego dostaję całkowite zrozumienie dla mojego stanu, choć on cały czas wierzy, że to tylko przejściowe...Ale mam pewność, że czymkolwiek by to nie było, mój luby zawsze będzie przy mnie. Ale brak uczuć zainteresowało mnie co innego z Twojej historii, mianowicie Twoje relacje z rodzicami ( jakoże zaburzenia osobowości to nasza jedyna szansa, to próbuje to jakoś rozpracować). Bo widzisz, u mnie w domu też nie układało się najlepiej, aczkolwiek przestałam czuć, właśnie parę lat po wyprowadzce, kiedy moje życie układało się coraz lepiej... Czyli chyba podobnie jak u Ciebie? Wspominałam, że od niedawna chodzę na terapię? I owy terapeuta stwierdził, że to wcale nic dziwnego, że akurat przestałam czuć właśnie wtedy, gdy moje relacje z rodzicami się poprawiły. Właściwie, ja wtedy już z nimi nie mieszkałam, zaczęłam się z nimi w miarę dogadywać, i już częściowo chyba zapominałam o nie za ciekawej przeszłości, przestałam uważać, że mam na tej płaszczyźnie jakieś problemy... a tu zaczęło się To. Mój psychoterapeuta, mówi, że przestałam mieć możliwość wyładowywania mojego gniewu i żalu na nich... co w pewnym sensie się zgadza, bo gdy byłam w domu, to kłótnie zdarzały się często, bardzo często...heh. Coś w stylu, że ja świadoma, owszem umiem zrozumieć, że oni są tylko ludźmi, że też mają własne problemy, i nie zawsze umieją sobie z nimi poradzić itd, ale podświadomość nie jest na tyle wyrozumiała, podświadomość cierpi(?) i chce to wyrażać? A gdy ja(świadoma) tego nie robię, bo mi się zachciało być wyrozumiałą ; ), to ona tego nie rozumie...? Złośliwa cholera, nie? Ja jej blokuję możliwość wyładowania się, to ona mi blokuje możliwość czucia? hehe. Nie wiem ile w tym prawdy, a ile takich mętnych domysłów... Ale cóż... niech zakończę folklorystycznie: tonący brzytwy się chwyta ; ) Lepsze to niż ta schizofrenia prosta... A jak wytrzymujecie tę derealizację? Bo ja już jestem nią tak zmęczona. Wszystko jest tak odległe, o lata świetlne ode mnie... [Dodane po edycji:] Że co.. rehabilitacja? Socjalizacja przez pracę? Brzmi tak makabrycznie, że chyba udam, że nie przeczytałam. Bo mi nie chodzi już o to, by być przydatną zsocjalizowaną itd, nie, nie, nie. Ja chcę tylko znów czuć. Być człowiekiem. Owszem miło by było, gdybym mogła dalej sobie studiować, pracować w moim zawodzie itd. Ale bez tego się obędę. Bylebym mogła się przejmować, smucić, czytać książki i je przeżywać, chodzić do teatru i argh.. no żyć. Poza nawiasem? Ok. Może być. Byle by być człowiekiem poza nawiasem, a nie tym czymś. Refren czy ty w ogóle czytasz co my piszemy? Jaki lęk o przyszłość? Nie ma u nas czegoś takiego? Ja się nie przejmuję. Tylko w pewnym momencie zauważyłam, że mnie nie ma. Nie czuję.
  5. Brak uczuć, płaczesz, dołujesz się... to chyba nie jest z Tobą aż tak źle... Bo wiesz, na mnie te diagnozy nie robią tak naprawdę żadnego wrażenia. Owszem, niby intelektualnie pojmuję, że jeżeli to schizofrenia prosta, to jest to wyrok szybkiej śmierci, bo nie dam z siebie zrobić rośliny. Ale nie przejmuję się tym. Nie dociera to do mnie, jak wszystko inne. Też macie cały czas tę derealizację, z której nie można się wydostać, cokolwiek by się robiło? Wszystko takie odległe, więc niby jak się czymkolwiek przejmować? Refrenja nie rozpaczam, tak naprawdę to się bym tym nawet nie przejmowała. Nie pamiętam już nawet jaka byłam wcześniej. Ale są ludzie, którym nie jestem obojętna, którzy cierpią, gdy widzą co się ze mną stało. Tym też się nie martwię, a jednak...jest we mnie coś, co każe m i spróbować wszystkiego zanim dam sobie spokój. Zawilinski, a ja wolałabym znać prawdę, co sądzą o moim przypadku psychiatrzy/psycholodzy itd. Wolę znać prawdę , niż się łudzić. Tak jak wolałabym wiedzieć, że np choruje na raka mózgu i niedługo umrę. Wolę być świadoma.-trochę to śmiesznie brzmi z ust kogoś kto w obecnej chwili nawet nie myśli jasno...
  6. Topie-lica

    Why suicide?

    Korat, genialna metafora. Chociaż do mnie nie odnosi się ta końcówka. Ja po prostu mam już dość tego gnicia, rozmiękania w wodzie, gdzie jestem na wpół przytomna, i już dawno dawno nie jestem tą osobą z pokładu. Gdyby tak móc znów tam być. Nie muszę tam wcale pasować, byle widzieć świat nie spod tafli wody, nie tak oddalony ode mnie. Żeby móc w końcu dotknąć czegoś stałego, prawdziwego, realnego. Tak już mam dość tej derealizacji. Tak mam dość już nic-nie-odczuwania. Żeby chociaż czuć tęsknotę za statkiem, czuć złość na to, że odpływa, albo na siebie, że wypadłam/inni mnie wypchnęli..? A tu nic, powolne kołysanie, dryfowanie, i ten ciągły, wielki wysiłek by nie stać się rośliną, by wstawać, robić cokolwiek. Czemu nie skończyć? Why suicide? Czyż nie dobija się koni? Czy nie mogę liczyć na tyle miłosierdzia i litości jakie otrzymuje cierpiące zwierzę? Ale nie, jeszcze się nie poddałam. Jeszcze będę sięgać rękoma przed siebie szukając oparcia. Może inne leki? Może terapia? Może jakiś cud, jakaś magia...
  7. Heh, pełno jest wujków-dobra-rada. Ludziom nie związanym z psychologią/psychiatrią można to jeszcze wybaczyć, bo są po prostu nic nie rozumiejącymi, bezmyślnymi egoistami, którzy swoimi "dobrymi" radami chcą nakarmić swoje ego...Ale po psychologach? Oni chyba powinni być bardziej otwarci na inne punkty widzenia... Zwłaszcza, że wielu psychologów właśnie ma lub miało jakieś problemy ze sobą, choć rzadko aż tak poważne jak ludzie na tym forum. Tylko, że oni jak już są wrażliwi, to są wrażliwi na siebie, tak jak większość ludzi zresztą. I im się wydaje chyba, że ta wrażliwość na siebie się przekłada na innych. I tak jak mówisz, Zawilinski, mają jakieś bezpodstawne, dziwne przekonanie, że gdyby byli na naszym miejscu, to by pewnie sami sobie z tym poradzili, bo och, są tacy mądrzy po tych studiach; ]. Swoją drogą znam sporo studentów psychologii. Co ciekawe, odbija im już po pierwszym roku ( przynajmniej tym, z którymi miałam kontakt). Nagle stają się znawcami ludzkiej natury. A ich wielka spostrzegawczość, bystrość i wiedza o psychice ludzkiej wygląda mniej więcej tak: Ulica, człowiek oparty o ścianę , skulony,drżący, blady, rozbiegane oczy,pot spływa po twarzy, hiperwentyluje się, itd...Zbiera się grupka osób. Jeden z nich to student psychologii. Gdy inni zastanawiają się jak mu pomóc. Student przemądrzałym tonem: On ma napad paniki! Wszyscy patrzą na niego jak na idiotę, który powiadamia wszystkich, którzy właśnie mokną, że pada deszcz, jakby to była wielka rewelacja... (Powyższa sytuacja jest jedynie hipotetyczna, ale moim zdaniem nieźle ich obrazuje; ) Bez urazy dla dobrych psychologów. Bo tacy jak najbardziej się zdarzają. I uważam ich za wielkich ludzi, i cenię to co robią dla innych. A historia z życia wzięta. Osoba, z którą dyskutowałam jeszcze w liceum, na temat samobójstw ludzi z depresją, uważała, że to jest całkowicie ich wina, a depresja to tylko taka wymówka, że to nie choroba nimi powoduje, ale ich przemyślana w pełni świadoma decyzja i że samobójstwo jest niczym więcej jak tchórzostwem. Zupełnie nie mogła przyjąć do wiadomości, że w ciężkiej depresji człowiek nie jest sobą, nie myśli jasno... Ta osoba studiuje oczywiście teraz psychologię i słuchając jak wyraża z pewnością Delfickiej Wyroczni swoje sądy na temat innych ludzi ( rzecz jasna sądy te są truizmami do potęgi, które ona chyba uważa za wynik pracy swojego błyskotliwego umysłu), to człowiek naprawdę nie wie, nad kim bardziej się litować, nad nią, czy nad sobą, bo jest zmuszony tego słuchać... Ech, ale to tylko jeden przypadek, miałam ten wielki zaszczyt obcować z jeszcze wieloma innymi studentami psychologii i psychologami...
  8. Jakby o mnie-mogę to samo powiedzieć po przeczytaniu. A co to znaczy niby, że taka schizofrenia nie istnieje? Można po prostu dane objawy nie nazywać schizofrenią, można je nazwać np. Syndromem śniętej ryby, co za różnica jaka nazwa... A właśnie mam takie pytanie. Co robicie w tzw. wolnym czasie? Robicie coś w ogóle? Wy też najchętniej to byście leżeli w łóżku, o niczym nie myśleli, i tak sobie najlepiej trwali po cichutku? Ech, i zrobienie czegokolwiek to taki wysiłek. Ja muszę się zmuszać do przeczytania nawet jakiegoś artykułu, kilku stron książki, do nakarmienia kota ( o swoim karmieniu nie będę wspominać już nawet;) ) Macie jakieś sposoby na wypełnianie czasu? Bo co niby robić dla rozrywki, skoro nic nie sprawia przyjemności? Na siłę się rozrywać?; ) I jak z waszym poczuciem humoru? Rozśmiesza was coś czasem?
  9. No brałam pernazynę, mój psychiatra dał mi na próbę, mówił, że to przeciwlękowo( mimo że ja nie miałam nawet najmniejszych lęków...). Ale tylko mnie bardziej zmuliły, bez żadnych innych efektów. Psychiatra nigdy nic mi nie wspominał o schizofrenii. Dopiero tu, na tym forum, spotkałam się z taką diagnozą naszego przypadku. I kiedy tak się nad tym zastanowiłam, to doszłam do wniosku, że jest taka możliwość. Jednak, rzecz jasna, wolałabym aby było to coś wyleczalnego...Bo jak mi ktoś powie, że na 90% mam schizofrenię prostą, i że w moją przyszłość jest wpisane powolne zamienianie się w roślinę ( że moja przyszłość wygląda "kwitnąco" ; ) )to ja się wtedy poddam, lepiej teraz, póki jeszcze mam jakąkolwiek świadomość i możliwość wyboru, podjęcia decyzji... Chociaż, istnieje ta druga możliwość, że to może jednak jest jakieś zaburzenie osobowości, jakiś patologicznie utrwalony mechanizm obronny. Może nie mogłyśmy wytrzymać tych ciosów od życia, bo byłyśmy za bardzo nadwrażliwe, za słabe na to wszystko? Tylko jak to teraz odwrócić? Ech, terapia..? Spróbuję i tego. Ty też próbuj brak uczuć. To jedna z ostatnich naszych szans na w miarę normalne życie. Jak umiesz mieć nadzieję, to ją miej. Zauważ, że jednak sporo wskazuje, i na tą drugą możliwość. Sassic, jak dla mnie większość ludzi jest tak zapatrzonych w siebie, że nie trzeba zbyt wiele wysiłku by ich zmylić. Cały czas udaję. Najlepiej udawać w miarę radosną osobę, wtedy nawet nikt Ciebie nie zapyta np: Co ty taki smutny, Na co się złościsz, i inne tego rodzaju głupie pytania, na które trzeba by coś wymyślać. Chociaż z drugiej strony, ja długo nie wytrzymuję udawania radosnej, strasznie mnie to męczy. Większość ludzi z grupy ma mnie chyba za wiecznie przysypiającą anemiczkę, wiecznie zmęczoną, izolującą się itd... Taki dystans ma swoje plusy. A jak się zachowuję przed moimi bliskimi... to też dosyć zabawne, nawet przed nimi markuję uczucia. Chyba po to, żeby się nie czuli źle w moim towarzystwie. Bo nie odczuwanie uczuć, zbija ludzi z tropu. Wtedy chyba odczuwają jakiś niepokój, czują, że coś jest nie tak. Więc cóż, wysilam się. Czasem to przychodzi łatwiej, czasem trudniej, a czasem wcale; ] Czyli jak dla mnie receptą na to by inni nie zauważyli.. jest po prostu utrzymywanie dystansu. Jak już pisałam, ludzie gdy ich odpychać, zazwyczaj dają sobie spokój, po pewnym czasie przestają się interesować, póki nie robisz czegoś rażąco dziwnego; ). Chociaż mi się wydaje, że o wiele dziwniejsza byłam, kiedy czułam. I z pewnością byłam większą atrakcją i sposobem do plotek, niż w tej chwili. Co do ranienia ludzi, miałam raczej na myśli nie sprawiania im przykrości, a nie ich fizyczne uszkodzenie; ). Ale sam mówisz, że dajesz im się wypłakiwać na własnym ramieniu, poświęcasz im swój czas, wysłuchujesz ich, myślę, że to dla ludzi jednak coś znaczy. W końcu na czym zarabia wielu psychoanalityków; ). Brak uczuć informuj mnie proszę na bieżąco o swoim stanie, czy coś Ci się będzie zmieniało w trakcie terapii, leków, no i co Ci zdiagnozują...
  10. Hmm, atmosfera wiecznej niepewności i nieprzewidywalności reakcji drugiej osoby...skądś to znam. I to świetne uczucie, gdy tryumfujesz nad nim, swoim opanowaniem, (które nawiasem mówiąc jeszcze bardziej wyprowadza go z równowagi). A tak przynajmniej było u mnie. Może coś w tym jest? (a jak u was, mieliście "normalne" rodziny?) Chociaż ja gniewu nie odczuwam. Nawet się zirytować nie mogę. A wiem jaką bym odczuwała frustrację i złość, gdybym tylko mogła- monstrualną. A książek mi niezmiernie brakuje. A dokładniej, uczuć jakie we mnie wzbudzały. Uwielbiałam je czytać. Swoją drogą jakieś 6 lat temu, też zaczytywałam się w fantastyce. Czytałam, prawie wszystko co wyszło spod pióra słowiańskich pisarzy fantastyki, choć nie tylko; ). Ładnie to wyraziłaś brak uczuć, chociaż ja nie umiem na siebie tak patrzeć. I nie dam rady z sobą taką żyć. Bo mnie w tej chwili po prostu nie ma. Są jakieś resztki i co najgorsze nawet nie wiem czego resztki. Nie pamiętam już jak to było czuć.A ja na uczuciach opierałam moje życie. A może nie, i tylko tak mi się teraz wydaje? Bo już utraciłam większość wspomnień. Po prostu jakby coś zżerało mi mózg. Na szczęście pamiętam jeszcze, co było dla mnie ważne, gdy czułam i tym staram się teraz kierować. I tylko to sprawia, że jeszcze się tu męczę, to i mój luby. A za zwierzę się nie uważam. Oj nie, myślę, że zwierzęta potrafią więcej czuć niż ja. Porównałabym się do wadliwego komputera, który coraz częściej się zacina, coraz bardziej się psuje, rdzewieje, niszczeje, rozpada. Jakiś plus z bycia w naszej sytuacji... cóż myślę, że gdy robimy coś dobrego, to jest to prawdziwy altruizm. Bo nawet nie poczujemy ani przyjemności ani satysfakcji z danego uczynku. Oczywiście w przypadku, gdy nie robimy tego, by coś uzyskać w zamian; ). Chociaż, czy to plus..? A właśnie... wy też się jednak staracie cały czas mimo wszystko nie ranić innych, próbować ich rozumieć, pomagać? I dlaczego, po co? Przyzwyczajenie? Bo tak należy? Bo uważacie to za słuszne? Ja już nie wiem kim jestem, nie pamiętam kim byłam, i nie wiem czy jeszcze będę kimś.
  11. Idzie mi 23 rok. Diagnozę już miałam niejedną. Depresja. Cyklofrenia. Dysocjacja. No i ostatnio psychoterapeuta stwierdził, że jestem DDA/DDD ;)i mój brak odczuwania wiąże się właśnie, tak jak to wmawiają Tobie, z zaburzeń osobowości. A że chwytam się wszystkiego co się da, to choć podchodzę do tego z dużym sceptycyzmem,to będę próbować to rozwiązać zgodnie z tym co poradzi mi terapeuta. A gdy to też okaże się porażką... Ja strachu już dawno nie odczuwam, zniknął razem ze wszystkimi uczuciami. Owszem, mogą mi się trząść ręce, wzrośnie mi ciśnienie, serce przyśpieszy...i na tym koniec. Książki... tak mi tego brakuje, teraz czytam tylko to, co w założeniu nie ma wzbudzać uczuć, co ma angażować umysł, a nie tzw. serce. Heh, w ogóle nie wiem po co studiuję, po co robię cokolwiek, po co się do tego wszystkiego zmuszam. A wy, po co to robicie? Macie nadzieję, że będziecie zdrowi, że będziecie czuć?
  12. Właśnie, żeby normalnie czuć... jak się wtedy będzie doceniać wszystko, każdy strach, każdą złość, każdy smutek...na wagę złota. Jakżebym za tym tęskniła, gdybym mogła, ale ja już nawet nie pamiętam jak to jest. Wiem tylko, że w tej chwili mnie po prostu nie ma. Co do reakcji innych ludzi na moją "przypadłość" ( chorobę ? ). Rodzice to lekceważą całkowicie, ale nie jest to dla mnie wielkim zaskoczeniem, bo moje stany emocjonalne, uczucia itp nigdy ich zbytnio nie obchodziły. Bardziej przeżyli to, że wzięłam dziekankę, niż mój pobyt w szpitalu :). Na szczęście cały czas jest przy mnie mój luby. Pomaga mi we wszystkim. To właściwie tylko dzięki niemu jeszcze z tym nie skończyłam, i próbuję coś robić. Niedawno zaczęłam psychoterapię. Co do obawy o schizofrenię prostą...gdybym mogła się obawiać... to myślę, że taka diagnoza by mnie przeraziła. Tymczasem, nawet o tym za bardzo nie myślę. O niczym prawie nie myślę. Powinnam napisać książkę botaniczną: Żywot rośliny. [Dodane po edycji:] Sassic, Ty chyba "przeżywasz" jeszcze większy horror niż my. My kiedyś czuliśmy... Jednakże to, że zdajesz sobie sprawę z tego, że czegoś Ci brakuje( czyt. uczuć, uczuć wyższych) chyba wyklucza u Ciebie taką typową socjopatię? Nie chcę spekulować, ale czy Twój stan może być spowodowany wychowaniem w takiej rodzinie, jak sam wspomniałeś dosyć socjopatycznej? Odczuwasz gniew, ale wciąż go tłumisz, wolałbyś pozbyć się i tego uczucia? Z jednej strony nie dziwię się, bo jest to uczucie destrukcyjne, ale z drugiej, zawsze to jakieś uczucie... Co do książek...kiedyś nimi żyłam. Teraz nawet one nie sprawiają mi przyjemności. A Ty, odczuwasz coś czytając książki? Czy jest to dla Ciebie po prostu czysto intelektualne zajęcie? ( Ja z tego powodu zaprzestałam czytania literatury pięknej, żal mi czytać dobrych książek, skoro nie mogę ich poczuć, przeżyć. ) W tej chwili, zmuszam siebie do czytania, żeby po prostu coś robić, coś sensownego (choć nie widzę w tym sensu:) ). Bo jestem mistrzem w nic-nie-robieniu; ] A jak u Ciebie jest z motywacją? Mówisz, że szukasz ekstremalnych doznań, jak reagujesz na adrenalinę?( Co uważasz za ekstremalne doznania?:) ) Odczuwasz strach?
  13. Brak uczuć,tak, tak, tak.Też kiedyś byłam uważana za wybitną, dziś jestem ledwie średnia. Egzaminy zaliczam tylko dzięki jakiemuś niezwykłemu szczęściu... Kiedyś nauka była dla mnie przyjemnością, teraz jest obowiązkiem nie do wypełnienia. Prawie zerowa koncentracja. Zarówno jeżeli chodzi o naukę, ale i książki, filmy...rozmowę. A co do przeżywania uczuć, wydarzeń i w ogóle wszystkiego co się dzieje... ja tego nie mam już od dawna. Nie odczuwam nawet tych negatywnych, mam cały czas to, co Ty masz po amitryptylinie ( którą nawiasem mówiąc już kiedyś brałam przez ponad pół- roku bez zmian w odczuwaniu). Zero uczuć. Ciągła hmm... derealizacja, oddalenie od wszystkiego. Żadnego przeżywania, żadnych uczuć, a tym bardziej uczuć wyższych. Wszystko robię na automacie. Nic mi nie sprawia przyjemności. I tak, krwiopiju to jest anhedonia, mimo, że czasem mam gorszy lub lepszy nastrój. Bo anhedonia to właśnie nie odczuwania przyjemności. A lepszy nastrój u nas nie oznacza, że odczuwamy jakąkolwiek przyjemność. Swoją drogą. Krwiopiju, po Twoich słowach... Chciałabym by Ciebie to spotkało. Wiem, że brak uczuć i zawilinski uznają to za wyraz bezwzględnego okrucieństwa, ale zauważcie, jak ona głupio i bezmyślnie gada, że chciałaby być na naszym miejscu. Powinna to dostać. Szkoda, że nie można się z kimś zamienić. Zrobiłabym to od razu. Bo rzecz w tym, że w tej chwili mi już nie zależy by osiągnąć w życiu jakiś sukces, pracę itd, zależy mi już tylko na tym, by móc znowu czuć. (Choć wiem, że wraz z czuciem wróciłaby i motywacja,wola, ambicja, zainteresowania, pasja-czyli wszystko to co jest do tego sukcesu potrzebne;) ) O wierze nie będę się wypowiadać, nie jestem katoliczką, i w swoim życiu kieruję się bardziej moją filozofią niż jakąkolwiek religią. I nie umiem w tej chwili odczuwać ani wiary, ani nadziei. Chociaż to, że jeszcze czegoś próbuję, że chcę coś zmienić, chyba może świadczyć o tym, że się nie poddałam zupełnie, więc może jest gdzieś we mnie odrobina nadziei, że da się z tym coś zrobić( ale nie umiem jej odczuwać).
  14. Refren, obawiam się, że nie do końca się rozumiemy. Ja w tej chwili prowadzę pozornie normalne życie. Staram się czytać, wychodzić z domu, odrabiam praktyki w szpitalu. Robię wszystko, co robi normalny człowiek, choć nic z tego nie przynosi mi przyjemności. Zmuszam się. Że niby nie czuję, bo żyję " w cieniu poważnej choroby"? Ja nawet tego nie odczuwam. Nie jestem zrozpaczona. Rozmawiam z ludźmi, nie zamykam się w domu. A przynajmniej cały czas z tym walczę, bo istnieje taka możliwość, że w końcu stwierdzę, ok, nie wychodzę , łatwiej, bardziej komfortowo było być roślinką, wracam do łóżka, a jak się komuś nie podoba, to nie mam nic przeciwko eutanazji tego organizmu, bo nie nazwę siebie człowiekiem przecież. Już od dawna nie uważam, że jestem tą osobą co kiedyś. Oprócz braku odczuwania i utraty większości wspomnień, ja nawet myślę zupełnie inaczej. Co do spotkania. Mieszkam w Warszawie, jak ktoś już wspomniał. Nie mam nic przeciwko temu, żeby porozmawiać i wymienić się relacjami. Zawilinski, nikt tu Ci nie proponuje przyjaźni na śmierć i życie. Chodzi po prostu o porównanie doświadczeń. Choć chyba najłatwiej dla wszystkich byłoby wymienić się np numerem gg? [Dodane po edycji:] Hobby? Ja miałam mnóstwo zainteresowań, zanim to się zaczęło. Coś tam ciągnę resztką sił, bardziej z przymusu już raczej , z pamięci, że kiedyś to było dla mnie przyjemne i ważne. Wyjść na piwo? Jak już pisałam spotykam się czasem ze znajomymi, choć raczej wolę unikać substancji psychoreaktywnych, żeby sobie bardziej czegoś nie namieszać ( choć popełniam czasem i to). Co do huśtawek nastrojów... Pamiętam je z własnego doświadczenia, wiem że nie ułatwiają życia. Ale w tej chwili to ja o nich marzę. Swoją drogą, kiedyś też je lubiłam; / chyba jakoś masochistycznie; ).
  15. hehe; ] Medycynę. Teraz 4 rok, z rokiem przerwy na życie roślinki; ]
  16. Diagnozy psychiatrów są genialne; ] Przez pewien czas leczyli mnie nawet litem, bo podejrzewali, że mam cyklofrenię. Skąd u mnie zaburzenie afektywne dwubiegunowe? Z pytania: "czy kiedyś czułaś się szczęśliwa, miałaś mnóstwo pomysłów, planów, byłaś ożywiona i bardzo aktywna?" Odpowiedź: tak. Czy ktoś tu obecny nie miał w swoim życiu takiego momentu? Nigdy? No i trucie się litem gotowe. Ale to wszystko zależy od psychiatry na jakiego się trafi. Czy nie zadaje tych samych pytań każdemu kolejnemu pacjentowi,czy jest uważny, czy tłumaczy, co ma na myśli zadając takie i takie pytanie,czy jest uważny, przenikliwy, czy mu zależy po prostu...Ale takich, co im zależy jest mało. Jeden z pierwszych psychiatrów na jakiego trafiłam, była pani przyjmująca w ramach NFZ. Stwierdziła, że się nie nadaję na moje studia, bo praca jaka mnie po nich czeka, jest pełna stresu i sobie nie dam rady. To się nazywa dobre podejście do pacjenta! Zdemotywuj go, niech zrezygnuje z ostatnich rzeczy, które mu zostały, które go jeszcze trzymają, i sprawiają, że wstaje z łóżka, zamiast leżeć jak roślinka i ślinić się gapiąc w sufit. A antydepresantów to ja już się wystarczająco najadłam. I, nie pomogły. Nie dały mi motywacji. Bo bez uczuć nie poczujesz motywacji! Co do prób odczuwania. Poezja, muzyka, teatr, książki...Ja to uwielbiałam kiedyś. I owszem, próbowałam już niejednokrotnie wzbudzać w sobie uczucia. Na wszelkie sposoby. To nie działa. Tak jak i nie działają na mnie sytuacje, które mi się przydarzają, a które kiedyś wywołałyby we mnie żywe emocje. Teraz moje "odczucia" na taką rewelację, jak ciężka choroba kogoś bliskiego są porównywalne do stania na przystanku w chłodzie. A może nawet bardziej "przejmuję" się staniem w chłodzie, bo jest to niekomfortowe dla mojego organizmu... [Dodane po edycji:] Krwiopij, Tak! Nawet nie wiesz jak bardzo TAK! Ja chcę choćby cierpieć. A bardzo cierpieć, chcę jeszcze bardziej. Byle czuć. Mocno. Chciałabym odczuwać rozpacz, i tak wyć z bólu. To wiem z całą pewnością. Chcę czuć. Czuć tak jak kiedyś, za bardzo, za mocno, i cierpieć z tego powodu. Naprawdę powitam smutek z wielką radością.
  17. Zawilinski, ja mam tak samo. Zero odczuwania jakichkolwiek uczuć. Nawet bać się nie mogę, a co dopiero mówić o czymś tak nieokreślonym jak lęk. Zastanawiam się, czy gdybym miała nóż na gardle, to czy bym coś poczuła. Owszem odbieram coś takiego jak napięcie, czasem trzęsą mi się ręce itd...ale nie towarzyszy temu żadne uczucie. Raczej zgaduję, co bym w danej chwili czuła i tak reaguję. Aczkolwiek miewam coś takiego, co nazywam dobrym, lub złym nastrojem. Po prostu czasem nie mam siły by się podnieść i gapiłabym się w sufit, a czasem mam jeszcze siłę by się do czegoś zmusić, udawać radosną, czytać coś itd. Powiedziałabym, że z niecierpliwością czekam, na Twoje relacje o requipie; ] ale nie odczuwam niecierpliwości... W ogóle język nie jest przystosowany, by być używanym przez osoby takie jak my. [Dodane po edycji:] Krwiopij, proszę, nie wypowiadaj się tu w takim razie, bo ja bym z siebie dała zrobić kalekę, aby tylko móc odczuwać to co Ty. Ja bym zrezygnowała ze wszystkiego ( choć samo obecne moje życie jest rezygnacją ze wszystkiego, bo nie mogę odczuwać), byle tylko czuć, chcieć. I gdybym mogła się złościć, to właśnie po takich komentarzach dostawałabym białej gorączki. Bo nie rozumiesz co to znaczy. Nie rozumiesz, że my nie jesteśmy ludźmi? Chcesz nie czuć? Chcesz nie pamiętać? Chcesz nie żyć? Zrób sobie lobotomię. Będziesz wtedy uspokojona. Żadnego stresu, obrzydzenia, wstrętu, lęku, złości.. to chyba by Ci się spodobało? Wiem, że mówisz tak, bo po prostu nie rozumiesz. Dlatego wybacz, jeżeli moje słowa są zbyt ostre, ale chcę Ci uświadomić co to znaczy. Co to znaczy pragnąć odczuwać rozpacz, lęk, złość, i chociaż mieć szansę na odczuwanie radości, miłości...chociaż czasem.
  18. Ale z tego co czytałam, to w pewnym momencie ten requip już nie dawał tak dobrych rezultatów jak na początku stosowania. Co prawda niedoczynność tarczycy u Miko mógł mieć na to wpływ...ale czy to nie jest takie samooszukiwanie się?( Pesymizm to moje drugie imię; ) ) Zawilinski, wspominałeś coś, że zaczynasz brać ten lek. Odczuwasz już jakieś efekty?
  19. Nie sądziłam, że jest tak wielu ludzi z tym problemem. Mnie również nie przekonuje ta teoria spiskowa wygłaszana przez nabuzowanego fanatyka, aczkolwiek wierzę, że on w to wierzy; ].
  20. U mnie też to następowało stopniowo. W ogóle, dopiero po pewnym czasie się zorientowałam jak źle jest. I na początku jeszcze miałam jakieś przebłyski uczuć, w różnych chwilach, niezależnie od sytuacji. A potem coraz rzadziej i rzadziej. Aż do obecnej chwili. Gdzie nie mam już nic. Nic do stracenia. Tak sobie myślę, że jak nic nie pomoże to sobie zafunduję szok insulinowy. A jak to nic nie da, to się zaćpam : D Przynajmniej będzie miły koniec. [Dodane po edycji:] Ja po prostu już nie wiem, co jest powodem mojego stanu. Czasem wydaje mi się, że to typowo biochemiczna zmiana w mózgu, a czasem, że to wynik mojego "boskiego" życia. Dlatego będę próbować wszystkiego. jestem w trakcie czytania tych rewelacji na temat leków na parkinsonizm... i coś tak czuję, że niedługo skontaktuję się z moim psychiatrą. I tu mam do was pytanie. Czy psychiatrzy są skłonni przepisać te leki? Jak nie, to jak ich do tego namówić?
  21. Jestem u psychoterapeuty który wykorzystuje w terapii hipnozę. Ponadto studiuję medycynę; ] i mam ciągły kontakt z lekarzami, zarówno tymi lepszymi, jak i gorszymi. Nie zawiodłam się na lekarzach, to tacy sami ludzie jak inni. Jak usłyszę, że komuś pomógł jakiś lek, to go wypróbuję. W ciemno kolejnego nie chce mi się brać, efekty uboczne bez żadnych pozytywnych skutków to nie jest coś przyjemnego. A widzisz, w obecnym stanie to jest coś czym się kieruję: komfort. Komfort jest ok. Dyskomfort jest "be". Nie zamierzam się bawić w energoterapie i egzorcyzmy xD. Przynajmniej na razie; ). A jak ktoś mi powie, że miał to co ja i wyleczyło go jedzeni dżdżownicy złapanej o północy na cmentarzu, to tego też spróbuję xD. I tyle. Po prostu, chcę czuć. I będę próbować wszystkiego. Jeżeli będzie to lek przepisany przez psychiatrę- to super, jeżeli psychoterapia- świetnie, a jak egzorcyzm dyskordianina(xD) -no to jeszcze lepiej. A jak nic nie pomoże- to cóż, zbieram manatki, kłaniam się i do widzenia. Amen. [Dodane po edycji:] I co z tym Miko? Ma jakieś pozytywne efekty takiego leczenia? Co brał?
  22. Może przeczytaj to: nie-czuj-t17478.html Jeżeli cokolwiek z tego będzie Ci bliskie... to moje kondolencje...bo u mnie zaczęło się to trochę podobnie jak u Ciebie, ale za późno to zauważyłam.
  23. Hmm, jak najbardziej się zgadzam, już zresztą o tym wspominałam w którymś poście, że to może być właśnie rodzaj patologicznie utrwalonego mechanizmu obronnego, który wyrwał się spod mojej świadomej kontroli; / Przemawia za tym, też to, że leki mi nie pomogły( żadne, ani liczne przeciwdepresyjne, ani przeciwlękowe ani też przeciwpsychotyczne). Tylko rzecz w tym, że moja sytuacja (zewnętrzna)bardzo się zmieniła... i co dziwne na lepsze, więc teoretycznie czy nie powinna się zmienić i moja sytuacja wewnętrzna? Ale któż zrozumie nieświadomość ; ).
  24. Które leki przeciwdepresyjne? Bo brałam ich już trochę, i żadne nie miały wpływu na mój problem. A wam coś dały? Oprócz większej senności i zamulenia..? Ja teraz się poważnie zastanawiam nad tym Requipem. Jak ktoś już stosuje, to może się podzieli wrażeniami...? Efekty uboczne wydają się dosyć dramatyczne... Ale jak nie pomoże hipnoza i terapia...
  25. Wiesz, ja wiem, że jeżeli jakimś cudem (sic!) uda mi się kiedyś zacząć odczuwać... to wcale nie będę normalną, zdrową osobą. Bardzo prawdopodobne, że będę odczuwać właśnie to co negatywne i złe. Bo moje całe życie to jest wielki dom nieszczęścia i cierpienia, z małym , malutkim pokoikiem radości. Teraz jestem poza tym wszystkim, i nie mam dostępu do żadnego z tych pokoi, nawet tego z najgorszymi odczuciami. Ale gdybym mogła znów czuć, to myślę, że dużo dałaby mi świadomość, że gdzieś tam jest ta możliwość odczuwania czegoś pozytywnego, choć odnalezienie tego nie jest łatwe, a droga prowadzi właśnie przez ten labirynt rozpaczy. Mam nadzieję, że wybaczycie mi ten patos i metafory; ]
×