Skocz do zawartości
Nerwica.com

aniam97

Użytkownik
  • Postów

    272
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez aniam97

  1. Czym się ta wredność objawiała? Czy nie były to może po części z ich strony próby zaangażowania Cię poprzez koleżeńskie docinki? Bardzo przykro mi, że tak to tłumaczysz... Te dziewczyny po prostu wyśmiewały mnie i upokarzały, jedna uderzyła moją głową w biurko tak mocno, że zgasł mi ekran na kilka sekund. Tak samo traktowały mnie matka i babka, a ja przez lata przekonana, że tak wyglądają normalne relacje... A z tą psychozą... Często tak mam, że jak nie mogę czegoś znaleźć od razu przychodzi mi do głowy, że ktoś to ukradł, a nie że sama to przełożyłam. A w domu faktycznie się tak zdarza, ostatnio nie mogłam znaleźć swojego telefonu, okazało się że ukradł go mój ojciec... Więc niby psychoza a ja mówię - przyzwyczajenie, myślę tak o ludziach, bo tego nauczyli mnie ludzie w domu. Mam swoją definicję przyjaźni, ale to nie są osoby które śmieją się z Ciebie gdy płaczesz. Ciężko mi się o tym pisze tutaj, myślę, że spasuję.
  2. w życiu nie uda mi się tego opisać...
  3. Co do psychiatry - nie wiem, ona mi mówi, żeby jej powiedzieć, ale nie za dużo i to mnie zraziło i zablokowało. Nigdy nie spotkałam się z kwestionariuszami ze strony psychiatry, poza tym po prostu mam trudność w relacji z drugą osobą żeby w ogóle o sobie opowiedzieć kiedy np ją widzę. Mój młodszy brat z mamą są połączeni jakąś niewidzialną więzią, jest jak ręka matki. Siedzi całe życie przed komputerem żeby po prostu przetrwać, właśnie poszedł do liceum. Jak matka kupuje jakiś mebel to uzgadnia to z nim a nie z mężem. Mój brat jest dla niej jak partner i ojciec. Ale ta rodzina w ogóle się nie integruje, w sumie to pewnie się nawet nie lubią, tylko są zależni od siebie i to trzyma ich razem. Matka go nie wychowuje. Ze mną jest coś nie tak. Właśnie sama pojechałam instant na grzyby 25km od domu na środku niczego, za jakąś wieś. Zostawiłam samochód w lesie, weszłam w mapy na telefonie, zrobiłam screena lokalizacji i poszłam. Miałam 3% baterii, telefon mi padł, szukałam grzybów z 30 min, a później już samochodu w lesie. Byłam pewna że jest blisko, nie spodziewałam się, że się zgubię... Szłam bardzo długo, próbowałam różnych strategii, zaczęłam się mocno denerwować, modliłam się żeby nie popsuła się pogoda. Po jakiejś godzinie chodzenia usłyszałam auta więc poszłam do jezdni. Po w sumie 2 godzinach od zgubienia się doszłam do zabudowań i zaczepiłam miejscową kobietę, która akurat coś robiła na ogródku. Wyjaśniłam sytuację. Zaprosiła mnie do domu, wiejskiej chatki. Nie mogli pojąć, jak można zgubić auto. Zrobili mi kawę, podłączyli telefon do ładowania, spytali czy nie jest mi zimno czy coś. Było mi tam dobrze, nie za bardzo kleiła mi się z nimi rozmowa, ale było fajnie. Aż miałam chęć żeby "mnie adoptowali". Podładowałam telefon, wypiłam kawę, posłuchałam ich dłuższą chwilę. Ostatecznie przyjechała córka tej kobiety i podwiozła mnie na miejsce z mapy które jej pokazałam i auto się znalazło. Miałam wrażenie, że traktują mnie trochę jakby mi brakowało piątej klepki, sama się tak czułam jak próbowałam rozmawiać. Całą drogę do domu już własnym autem myślałam jaka ja jestem głupia i co z człowiekiem musi być nie tak, jak można nie mieć tak bardzo instynktu przetrwania, żeby się wpakować w taką sytuację. Było mi strasznie głupio. Wróciłam w końcu do domu, wchodzę, a moja matka jak do przechodnia tylko mówi że są naleśniki z pokoju, ojciec przyłazi jak jakiś lokaj i też że jest obiad i sobie poszedł, tyle w sumie mają mi do powiedzenia. Nawet nie czy jesteś głodna, tylko jakby zrobili questa i poinformowali mnie o tym. Aż mnie zakuło, że ich to nie interesuje, że nie mam z kim o tym porozmawiać. Z tamtymi ludźmi nawiązałam większą więź... Czuję się jak sierota, nie są jak rodzice - widzę ich jak jakieś zagubione, nieprzystępne, brudne, niewidziane dzieci w transie, nie ma opcji opowiedzieć im o tym o czym tutaj piszę... Nie mam miejsca na świecie i ani jednej osoby na planecie. Można się zastanowić, jak przetrwałam studia w takim razie - no właśnie co raz jakiś znajomy mnie "adoptuje", wtedy się jakoś kręci to moje życie, jak już mamy siebie dość i znajomość się urywa, to ja się staczam z powrotem i znowu jestem pogubiona... obcy ludzie robią mi przysługi i pomagają mi... Właśnie napisała do mnie babka która mnie podwiozła i pyta czy wszystko okej... I rozczula mnie to i czuję w tym pewien absurd... Powinnam opuścić dom, nie poradzę sobie sama mieszkając w innym mieście i pracując... Nie cierpię domu, nie chcę tu być, ale tutaj nie czuję pustki aż tak bardzo jak w Lublinie, gdzie mieszkałam na studiach. Nie mam nikogo na całej planecie...
  4. Cześć. Jakiś czas temu pisałam. Teraz stuknęło mi 25 lat. Moja sytuacja jest beznadziejna. Nie mogę ze sobą wytrzymać! Nie mogę znieść wewnętrznego napięcia, tego braku, pustki. Robię rodzinie której tak dużo mam za złe ciasto, żeby tylko ktoś mnie zobaczył. Nadskakuję, już nie kontroluję siebie. Moja rodzina jest przemocowa, zaniedbywała mnie. Chce mi się płakać cały czas. Ryczę w komunikacji miejskiej. Nie widzę sensu w niczym. Już od dawna myślę o samobójstwie. Nie chcę umierać, ale nie chcę też żyć, nie da się tego już znieść. Ten ból jest nie do zniesienia, nie chcę go już czuć, nie mogę tego znieść. Chodzę do psychiatry, dostałam proszki i że to może być borderline. Jest problem żebym brała te proszki, zapominam żeby jeść, zmuszam się. Nie umiem jej powiedzieć w czym problem, blokuję się, nawet jak napiszę na kartce, to mówię to tak że nie da się mi uwierzyć. Dbanie o siebie u mnie jest już minimalne i jest tak na siłę, jest nieprzyjemne, jestem nieszczęśliwa, jak za karę, tak jak zawsze traktowała mnie mama. Mówię znacznie więcej niż mam ochotę, jestem złamana. Okaleczam się. Mam psychoterapeutę, ale coś jest tutaj nie tak. Kiedy nie ma nikogo obok - nie istnieję. A jednocześnie nie umiem przebywać z ludźmi. Myślę cały dzień o tym i nie mogę przestać. Nie umiem budować zdrowych relacji. Odczuwam tak fundamentalny brak, wszystko mnie boli, mam dosyć wszystkiego, na niczym nie mogę się skupić, nic mnie nie interesuje. Moja głowa mnie nienawidzi. Moi rodzice są nieobecni, nie zwracają na mnie uwagi, sami są jak niemowlaki. Mój ojciec nie ma żadnej sprawczości, oboje sprawiają wrażenie że mnie nie chcą. Moja mama nie przejęłaby się, gdyby została ze mnie mokra plama. Czuję że nie mam rodziców, nigdy nie miałam w prawdziwym tego słowa znaczeniu. Jestem jak ich własność, od zawsze dla nich, nigdy nie miałam radzić sobie sama w życiu. Boję się każdego kolejnego dnia. Chodzę do terapeuty, to już 8 próba i nie wychodzi. Nie mogę się z nim dogadać, nie umiem opisać problemu, zamykam się w sobie, czuję się niewidzialna, nie mam dostępu do siebie choćbym się zmuszała nie wiem jak. On mnie nie traktuje poważnie i moich słów, nie wierzy kiedy wyznaję, że się okaleczam. Mam wrażenie że to ja jestem dla niego, że ja mam się nim zajmować, to imperatyw. Nigdy nie miałam nikogo bliskiego w domu, nikt nie pytał co w szkole i co u mnie. Nikogo to nie obchodzi, nie umiem mówić o uczuciach, nazywać ich, choćby nie wiem jak było źle, potrafię siedzieć cicho, nie przyjdzie mi do głowy żeby o tym powiedzieć, zakomunikować, uważam że to bezczelne to komunikować. Wyjątkiem jest ten post, który ciężko mi się pisze. Nie umiem niczego wyrzucić z siebie, wszystko jest jak implozja. Chodziłam na terapię DDA przez dwa lata, stoczyłam się w ten sam dołek, wszystko z tej terapii poszło na nic, nic nie zostało, nie wiem gdzie to jest. Strasznie się boję, że mnie olejecie, wyśmiejecie, że będziecie traktować z góry.
  5. Odkąd pamiętam bałam się obrazów w domu i prawdę mówiąc abstrakcja często powoduje u mnie jakąś niechęć, choć ponoć myślę abstrakcyjnie. Zastanawiam się jak się z tym oswoić i z czego to wynika
  6. @forget-me-not Dziękuję i doceniam szczerość. Nie wiem co o tym myśleć.
  7. Dziękuję za odpowiedź. Naprawdę zastanawiam się o co w tym chodzi. Terapeutka wydaje się być miła, nawet nie umiem stwierdzić czy to z nią jest nie tak, zastanawiam się czy mnie rzeczywiście blokuje, czy projektuję na nią bardzo bolesne wspomnienia, a być może neguję właśnie to, że ona robi coś nie tak. Nie wiem jak mam rozpoznać czy to że jest źle jest etapem terapii czy sygnałem dla mnie.
  8. Osobowość symbiotyczną rozumiem jako zależną właśnie. Dokładnie tak jest, jestem pełna złości, ale po wejściu do gabinetu co najwyżej mogę wypłakać to, co chciałam wykrzyczeć. Nie słucha mnie wcale tylko gada, jakby to wszystko miało się wydarzyć i dobrze że się dzieje, ale ja nie urodziłam się wczoraj.
  9. olewa moją intuicję, często coś co mi się wydaje się sprawdza. Widzę rzeczy na które inni nie zwracają uwagi Tyle że w gabinecie, kiedy już siedzimy obok siebie może mówić mi że niebo jest zielone i ja w końcu w to uwierzę
  10. haha 24 lata* byłam u kilku psychiatrów. Od jednego usłyszałam: osobowość schizoidalna, narcystyczna i depresyjna Jeden przepisał mi leki, bardzo dużą dawkę na depresję. Po 2 latach inny psychiatra mi je odstawił. Pogorszony nastrój, anhedonia... Prawdę mówiąc codziennie mam wrażenie, że zaczynam moje życie od nowa. To kim jestem jest bardzo zależne od ludzi wokół. Często się dysocjuję, jak byłam w związku, 2 letnim, to moje życie się kręciło wokół tej osoby, jakoś zaczęłam inaczej patrzeć na swoich znajomych i zaczęłam praktycznie nowe życie. Ten związek był moją ucieczką od rodziny i matki. Moje wewnętrzne zasoby się totalnie zmieniły, zachowanie... Pojawiły się możliwości, świat nie był taki ciasny a ja taka nieporadna... Skończył sie związek to się posypałam, to mnie po prostu fizycznie boli w głowie, wszystkie te zmiany... Nie wiem czy losowy człowiek z ulicy może to zrozumieć Może mi się wydawać, że siebie znam, ale wystarczy, że moim codziennym otoczeniem nie są ludzie na studiach i się sypię. Tak też kontakt z drugą osobą, czym jest terapia budzi we mnie obawę, że skończę terapię i wrócę do punktu wyjścia, jak zawsze... Wystarczy że mam współlokatorów, z którymi nie gadam za bardzo, ale tworzę jakąś dziwną sieć zależności od nich. Czuję się jak w klatce, bardzo duża część mojej uwagi, która mogłaby mi pomóc w rozwiązywaniu moich spraw i po prostu zostać poświęcona mojemu życiu wędruje nawet nie wiem kiedy do ludzi wokół. Że jeden sąsiad kaszle od października. Co sobie pomyśli ta dziewczyna... Mam wrażenie, że krytykują każdą moją czynność, którą usłyszą przez ściany. Zapominam całe okresy swojego życia. Moja osoba nie ma żadnej spójności. Ostatnio otworzyłam moją starą konwersację ze znajomym z którym już nie gadam i praktycznie mam wrażenie, że nie wiem, kto to pisał. Mam wrażenie, że nic mi w życiu nie wolno. Że ktoś mi musi pozwolić. Mam wrażenie, że mówię za dużo i trochę się tym "gwałcę" Będąc na terapii bardzo szybko czuję się niezrozumiana, zdominowana, zdewaluowana. Moje życie zaczyna się kręcić wokół tego jednego dnia w tygodniu. Wchodzę w rolę w którą będę się zagłębiać i zagłębiać, moja świadomość (i tak słaba) że jestem swoją panią znika. Tragicznie się zafiksowałam na sobie i na terapii, nie umiem mówić o uczuciach. Chciałabym rozumieć to kim jestem, czy ja umiem myśleć abstrakcyjnie czy nie. Jeszcze 2 lata temu umiałam a teraz? Całą swoją szafę mogłabym wywalić, kiedy oglądam ubrania to nie wiem co mi się podoba i ubieram się na szaro. Skończyłam terapię grupową DDA, bardzo źle zniosłam koniec tej terapii próbowałam kiedyś terapii gestalt i bardzo pozytywnie na nią reagowałam, niestety na nfz tylko chwilowo mam możliwość, to było na początku studiów Zwykle trafiam na psychodynamiczną. Odnajduję się w opisie osobowości masochistycznej i symbiotycznej. Raczej oczekiwałam tego od terapii, że to czego chcę będzie ważne, zauważenie tego czego chcę, stawianie granic
  11. Nie wiem jak to jaśniej napisać, czasem komuś mówisz "nie" a on i tak to robi
  12. Cześć, mam 2 lata i kończę studia. W moim życiu nie jest teraz jakoś dobrze. Od dłuższego czasu szukam terapii. Co mnie zastanawia bardzo często słyszę opinie, że jej "potrzebuję" i ostatnio raz usłyszałam, że być może wręcz przeciwnie i że do terapii nie każdy nie zawsze się nadaje. Jestem już po około 5 próbach, rozpoczęłam szóstą. Jestem po 3 spotkaniu, niestety dla mnie kontakt z psychoterapeutą oznacza regres. Nagle przestaję umieć wywiązywać się z obowiązków i wycofuję się z udziału we własnym życiu, przestaję wychodzić z pokoju. W gabinecie czuję, że każde "nie" które mówię jest niesłyszane. Już przestałam wierzyć
  13. Dziękuję za odpowiedzi
  14. Aż ciężko w to uwierzyć, a może ja oczekuję czegoś z kosmosu? Ale już miałam kilka podejść do terapeutów i ja nie mogę usiedzieć, kiedy wyciągam jakieś przykre wspomnienie, chcę działać, a nie widzę totalnie żadnej reakcji. Przecież jak sobie pomyślę, że ominęły mnie typowe dziewczęce emocje, gadanie o chłopakach i bliskość to nie wiem jak mogę przejść do porządku dziennego z tym. Najchętniej wtargnęłabym do własnego domu sprzed 20 lat i wykradła tego gówniarza stamtąd, by nie musiał doświadczać tego, że przeżywa, prosi o uwagę a oni widzą ale nie reagują. Kiedy po prostu jest, to nawet nie odezwą się przez dni może dłużej, a jak już to np tylko żeby zawołać na obiad. Płacze a oni szydzą i musi chować się na godzinę gdzieś w koncie żeby się w ogóle uspokoić.
  15. Kurde to jest tak okropne i beznadziejne, zbywanie tego tematu, który jest dla mnie wyjątkowo drażliwy, gdy zdecydowałam pierwszy raz powiedzieć o tych rzeczach
  16. Babka ciągle pytała "no ale w czym problem????" "no co Ci przeszkadza?????", powiedziała żebym sobie obejrzała jakiś film, chodziła na spacer podziękowała za telefon i się rozłączyła, nie czekała aż odpowiem coś chociażby do widzenia.
  17. Hej. Nie wiem co robić i jak sobie pomóc. Od jakiegoś czasu czuję się otępiała i opuszczona. Oddałabym nerkę za to, żeby ktoś mnie docenił, zauważył, ucieszył się z mojej obecności. Jeszcze jakiś czas temu mam wrażenie, że byłam mądrzejsza. Teraz kiedy czuję, że nie mam komu w myślach opowiadać tego co u mnie, to moje myśli się nie formują. Wyjście z domu to jest masakra, boli mnie wszystko wewnątrz i mam łzy w oczach. Wcześniej zdarzało mi się usiąść, płakać i zanosić jak małe dziecko. Zawsze w domu czułam się jak mebel. Nikt ze mną nie pogadał, nie interesował się tym co lubię. Właściwie panowało tam dużo wzajemnej niechęci. Gdzie nie pójdę po pomoc spotykam się z chłodem i niezrozumieniem. Stałam się obojętna, zaczęłam być ostrożna z tym co opowiadam, bo każdy się na mnie tylko debilnie patrzy jakbym opowiadała jaka pogoda była wczoraj. Robię wszystko co mogę. W tej chwili nic nie jest dla mnie ważniejsze, niż to rozdarcie wewnątrz. W ogóle to czuję się jakbym nie stąpała po tym samym świecie co inni. Istnieję jedynie wtedy, gdy opowiadam żarty. Ale mi nie jest do śmiechu. Chcę się tym w końcu zaopiekować, ale nie wiem jak się opiekować kimś takim bo nie doświadczyłam nigdy takiej opieki. Nie kojarzę żebym kiedykolwiek była emocjonalnie przywiązana do kogokolwiek. Pod 116 123 nie chcą ze mną gadać.
×