Skocz do zawartości
Nerwica.com

aniam97

Użytkownik
  • Postów

    288
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez aniam97

  1. @Dryagan dziękuję za zrozumienie
  2. Może zwyczajnie mam granicę wytrzymałości
  3. Dla mnie Twój ton jest mega oceniający i pouczający... I żadne 'kazdy chce widziec ' mnie nie przekona Mam nadzieję że podbudowales się moim kosztem już wystarczająco
  4. Chciałabym żeby ktoś nie negował że jest ciężko. Nie gadał jak kołcz tylko podchodził realnie do przeszkód z którymi się borykam. Żeby nie patrzył z pozycji lepszego/wyższego ode mnie. Czuję że za dużo się uzewnętrzniam w tych postach... nie dam rady wytłumaczyć tutaj Bardzo potrzebuję bliskiej relacji z drugą osobą... Potrzebuję żałoby po nieudanym okresie Potrzebuję słuchania swojej intuicji i uwagi poświęconej moim potrzebom
  5. Wiem że jestem w studni i mi w niej wygodnie. Ale naprawdę mam takie ataki że cierpię, że mi pusto, że wszystko jest bez sensu. Że brakuje mi kogoś strasznie, że cierpienie nie znika kiedy coś już robię. Ja też niedawno pisałam takie komentarze (z 4lata temu) weź się w garść do innych, że rodzice są bez znaczenia... Czuję niemoc w pisaniu tutaj, nie da się opisać tej pustki, żadnymi słowami
  6. @Kawa Szatana zastanawiam sie skąd posiadasz wiedzę na takie tematy Nie jesteś w mojej skórze a piszesz jakbyś był
  7. Szczerze to chyba nic do mnie nie dociera. Jestem kilka półek niżej niż ta dziewczyna, związki mi nigdy nie wychodzą, szczerze, to czasem mi się wydaje że powinnam być na rencie z tym jak przeżywam każdy kolejny dzień. Po prostu wylosowałam takie warunki do dorastania że nic ze mnie nie będzie, nikt tego nie rozumie. Tutaj też nie widzę zrozumienia dla tego co przeżywam. Że ciągle wracają do mnie nieustające awantury które były w domu, że nikt o mnie nie dbal. Może piszecie że każdy z rodziną nie miał dobrze, a ja się nie zgodzę. U moich znajomych nie było tak w domu. Każdy miał chociaż jednego rodzica. Nie zgodzę się na argument że inni też mieli źle...
  8. Muszę przyznać że lubię wpisy tutaj, zastanawiam się czy to jest zdrowe. Bardzo potrzebuję uwagi... Dziękuję za odpowiedzi. Biorę leki bo leczę się psychiatrycznie w odpowiedzi na myśli rezygnacyjne Bardzo dolega mi pustka w życiu, niewytłumaczalne cierpienie z dnia na dzień, wiercące dziurę emocje, brak sensu, mogę przesiedzieć cały dzień patrząc w ścianę. Psychiatra mówi że możliwe że to borderline. Nie umiem budować relacji, ludzie uczą się na rodzicach kontaktów, u mnie oboje nie tworzyli bliskości ze mną, relacji, uczyłam się trochę o stylach przywiązania i nie wiem czy unikający czy zdezorganizowany. Zazdroszczę jej właśnie porozumienia dusz z tym chłopakiem, ma dobrego, bogatego tatę, na mnie zawsze rówieśnicy mówili, że jestem dziwna, zawsze marzyłam tylko o przyjacielu. Mój ojciec groził że się zabije, jak miałam 3-4 lata.
  9. Nie chcę szukać nikogo tylko żeby go zastąpić... Lekarz wie o moich myślach, już byłam na oddziale. Wyszłam przed świętami Bożego Narodzenia. Ale jak mam być szczera nie widzę żeby pomagały mi leki. Jest ciągle tak samo, czy na oddziale, czy w domu. Nie ukrywam niczego przed lekarzem. Zmuszam się do obejrzenia filmu w niedzielę, nie mogę się zająć niczym, nawet "przyjemnym", najchętniej bym leżała cały dzień i patrzyła w ścianę. Nie odczuwam przyjemności z niczego. To prawda że stał się wyobrażeniem, rozstania są dla mnie ciężkie, zawsze mi odbija po nich. Wczoraj patrzyłam na swoje zdjęcie i miałam prawdziwe poczucie, że wyglądam paskudnie, że jestem brzydka, jak jakiś wybryk natury. Dziś spojrzałam na te same zdjęcia i nawet jestem bliska powiedzenia że są normalne, nawet ładnie wyglądam. Dziękuję za odzew najgorsza jest ta dziewczyna. Bogu ducha winna, na której instagrama próbuję nie wchodzić, której widmo nade mną wisi, że jest lepsza, ma bardziej udane życie no i ma w sobie coś, co zatrzymało go przy niej, a ja tego nie mam.
  10. Dziękuję za odpowiedź @Kawa Szatana wszystko mnie boli od tego myślenia, nie wiem jak "dać mu odejść". Zastanawiam się też - czy nie zasługuję na to, żeby komuś mnie brakowało? Ta myśl doprowadza mnie do łez. Co jest nie tak ze znajomościami, które buduję? Że są tak jednostronne, że brakuje mi kogoś dla kogo jestem zbędna...
  11. byłam w abramowicach. Jeśli jesteś ogarnięty, to okej. Ale jeśli jesteś bardziej zaburzony/nie do końca samodzielny, to personel jest skandaliczny. Mają gdzieś co się dzieje z pacjentem. Zastrzyki, zastrzyki. Wiem, że nie pocieszyłam, kuchnia jest kiepska, nawet jak na szpitalną. Ale ja mam pozytywne wspomnienia z oddziału ze względu na ludzi których tam poznałam, jak mówię. Personel nie będzie się wyżywał, jeśli jesteś samodzielny i nie mocno zaburzony. Z lekarzem rozmawiasz tak często jak chcesz, kontakt z psychologiem też do ogarnięcia.
  12. Proszę, przemówcie mi do rozsądku. Już kolejny rok tęsknię za facetem. Ten wprost powiedział mi, że jego koleżanka jest ode mnie lepsza... On zarabia grubą kasę, ja się staczam i staczam. Mam 25 lat, skończyłam studia, chodzę na oddział dzienny, ale nie lubię tam chodzić. Boję się pracy i że jej nie utrzymam. Może brzmię jak miękka faja. Mój życiorys to kilka traum. Nie mam nikogo bliskiego, rodzina ma mnie gdzieś. Nie obchodzi ich, czy zostanie po mnie mokra plama czy co... Bardzo silne myśli rezygnacyjne i samobójcze. Wprost powiedział mi, że za mną nie tęskni, może mnie nawet kiedyś kochał, ale nie dociera do mnie, że nie tęskni; ciągle doszukuję się w internecie 'sygnałów że on tęskni', nie umiem przyjąć do wiadomości, że jest tak jak mówi... To już 3 rok jak nie gadamy ze sobą. Zastanawiam się, co musi się stać, żeby do mnie dotarło... Jeszcze do tego przytyłam 15kg od leków na deprechę. Chciałabym ją odstawić, źle działa na moje samopoczucie odbicie w lustrze. Jedną z moich niewielu zalet była figura. Nie jestem głupia, wiem, że nie mogę nagle przestać jej brać... Ale korci
  13. Czym się ta wredność objawiała? Czy nie były to może po części z ich strony próby zaangażowania Cię poprzez koleżeńskie docinki? Bardzo przykro mi, że tak to tłumaczysz... Te dziewczyny po prostu wyśmiewały mnie i upokarzały, jedna uderzyła moją głową w biurko tak mocno, że zgasł mi ekran na kilka sekund. Tak samo traktowały mnie matka i babka, a ja przez lata przekonana, że tak wyglądają normalne relacje... A z tą psychozą... Często tak mam, że jak nie mogę czegoś znaleźć od razu przychodzi mi do głowy, że ktoś to ukradł, a nie że sama to przełożyłam. A w domu faktycznie się tak zdarza, ostatnio nie mogłam znaleźć swojego telefonu, okazało się że ukradł go mój ojciec... Więc niby psychoza a ja mówię - przyzwyczajenie, myślę tak o ludziach, bo tego nauczyli mnie ludzie w domu. Mam swoją definicję przyjaźni, ale to nie są osoby które śmieją się z Ciebie gdy płaczesz. Ciężko mi się o tym pisze tutaj, myślę, że spasuję.
  14. w życiu nie uda mi się tego opisać...
  15. Co do psychiatry - nie wiem, ona mi mówi, żeby jej powiedzieć, ale nie za dużo i to mnie zraziło i zablokowało. Nigdy nie spotkałam się z kwestionariuszami ze strony psychiatry, poza tym po prostu mam trudność w relacji z drugą osobą żeby w ogóle o sobie opowiedzieć kiedy np ją widzę. Mój młodszy brat z mamą są połączeni jakąś niewidzialną więzią, jest jak ręka matki. Siedzi całe życie przed komputerem żeby po prostu przetrwać, właśnie poszedł do liceum. Jak matka kupuje jakiś mebel to uzgadnia to z nim a nie z mężem. Mój brat jest dla niej jak partner i ojciec. Ale ta rodzina w ogóle się nie integruje, w sumie to pewnie się nawet nie lubią, tylko są zależni od siebie i to trzyma ich razem. Matka go nie wychowuje. Ze mną jest coś nie tak. Właśnie sama pojechałam instant na grzyby 25km od domu na środku niczego, za jakąś wieś. Zostawiłam samochód w lesie, weszłam w mapy na telefonie, zrobiłam screena lokalizacji i poszłam. Miałam 3% baterii, telefon mi padł, szukałam grzybów z 30 min, a później już samochodu w lesie. Byłam pewna że jest blisko, nie spodziewałam się, że się zgubię... Szłam bardzo długo, próbowałam różnych strategii, zaczęłam się mocno denerwować, modliłam się żeby nie popsuła się pogoda. Po jakiejś godzinie chodzenia usłyszałam auta więc poszłam do jezdni. Po w sumie 2 godzinach od zgubienia się doszłam do zabudowań i zaczepiłam miejscową kobietę, która akurat coś robiła na ogródku. Wyjaśniłam sytuację. Zaprosiła mnie do domu, wiejskiej chatki. Nie mogli pojąć, jak można zgubić auto. Zrobili mi kawę, podłączyli telefon do ładowania, spytali czy nie jest mi zimno czy coś. Było mi tam dobrze, nie za bardzo kleiła mi się z nimi rozmowa, ale było fajnie. Aż miałam chęć żeby "mnie adoptowali". Podładowałam telefon, wypiłam kawę, posłuchałam ich dłuższą chwilę. Ostatecznie przyjechała córka tej kobiety i podwiozła mnie na miejsce z mapy które jej pokazałam i auto się znalazło. Miałam wrażenie, że traktują mnie trochę jakby mi brakowało piątej klepki, sama się tak czułam jak próbowałam rozmawiać. Całą drogę do domu już własnym autem myślałam jaka ja jestem głupia i co z człowiekiem musi być nie tak, jak można nie mieć tak bardzo instynktu przetrwania, żeby się wpakować w taką sytuację. Było mi strasznie głupio. Wróciłam w końcu do domu, wchodzę, a moja matka jak do przechodnia tylko mówi że są naleśniki z pokoju, ojciec przyłazi jak jakiś lokaj i też że jest obiad i sobie poszedł, tyle w sumie mają mi do powiedzenia. Nawet nie czy jesteś głodna, tylko jakby zrobili questa i poinformowali mnie o tym. Aż mnie zakuło, że ich to nie interesuje, że nie mam z kim o tym porozmawiać. Z tamtymi ludźmi nawiązałam większą więź... Czuję się jak sierota, nie są jak rodzice - widzę ich jak jakieś zagubione, nieprzystępne, brudne, niewidziane dzieci w transie, nie ma opcji opowiedzieć im o tym o czym tutaj piszę... Nie mam miejsca na świecie i ani jednej osoby na planecie. Można się zastanowić, jak przetrwałam studia w takim razie - no właśnie co raz jakiś znajomy mnie "adoptuje", wtedy się jakoś kręci to moje życie, jak już mamy siebie dość i znajomość się urywa, to ja się staczam z powrotem i znowu jestem pogubiona... obcy ludzie robią mi przysługi i pomagają mi... Właśnie napisała do mnie babka która mnie podwiozła i pyta czy wszystko okej... I rozczula mnie to i czuję w tym pewien absurd... Powinnam opuścić dom, nie poradzę sobie sama mieszkając w innym mieście i pracując... Nie cierpię domu, nie chcę tu być, ale tutaj nie czuję pustki aż tak bardzo jak w Lublinie, gdzie mieszkałam na studiach. Nie mam nikogo na całej planecie...
  16. Cześć. Jakiś czas temu pisałam. Teraz stuknęło mi 25 lat. Moja sytuacja jest beznadziejna. Nie mogę ze sobą wytrzymać! Nie mogę znieść wewnętrznego napięcia, tego braku, pustki. Robię rodzinie której tak dużo mam za złe ciasto, żeby tylko ktoś mnie zobaczył. Nadskakuję, już nie kontroluję siebie. Moja rodzina jest przemocowa, zaniedbywała mnie. Chce mi się płakać cały czas. Ryczę w komunikacji miejskiej. Nie widzę sensu w niczym. Już od dawna myślę o samobójstwie. Nie chcę umierać, ale nie chcę też żyć, nie da się tego już znieść. Ten ból jest nie do zniesienia, nie chcę go już czuć, nie mogę tego znieść. Chodzę do psychiatry, dostałam proszki i że to może być borderline. Jest problem żebym brała te proszki, zapominam żeby jeść, zmuszam się. Nie umiem jej powiedzieć w czym problem, blokuję się, nawet jak napiszę na kartce, to mówię to tak że nie da się mi uwierzyć. Dbanie o siebie u mnie jest już minimalne i jest tak na siłę, jest nieprzyjemne, jestem nieszczęśliwa, jak za karę, tak jak zawsze traktowała mnie mama. Mówię znacznie więcej niż mam ochotę, jestem złamana. Okaleczam się. Mam psychoterapeutę, ale coś jest tutaj nie tak. Kiedy nie ma nikogo obok - nie istnieję. A jednocześnie nie umiem przebywać z ludźmi. Myślę cały dzień o tym i nie mogę przestać. Nie umiem budować zdrowych relacji. Odczuwam tak fundamentalny brak, wszystko mnie boli, mam dosyć wszystkiego, na niczym nie mogę się skupić, nic mnie nie interesuje. Moja głowa mnie nienawidzi. Moi rodzice są nieobecni, nie zwracają na mnie uwagi, sami są jak niemowlaki. Mój ojciec nie ma żadnej sprawczości, oboje sprawiają wrażenie że mnie nie chcą. Moja mama nie przejęłaby się, gdyby została ze mnie mokra plama. Czuję że nie mam rodziców, nigdy nie miałam w prawdziwym tego słowa znaczeniu. Jestem jak ich własność, od zawsze dla nich, nigdy nie miałam radzić sobie sama w życiu. Boję się każdego kolejnego dnia. Chodzę do terapeuty, to już 8 próba i nie wychodzi. Nie mogę się z nim dogadać, nie umiem opisać problemu, zamykam się w sobie, czuję się niewidzialna, nie mam dostępu do siebie choćbym się zmuszała nie wiem jak. On mnie nie traktuje poważnie i moich słów, nie wierzy kiedy wyznaję, że się okaleczam. Mam wrażenie że to ja jestem dla niego, że ja mam się nim zajmować, to imperatyw. Nigdy nie miałam nikogo bliskiego w domu, nikt nie pytał co w szkole i co u mnie. Nikogo to nie obchodzi, nie umiem mówić o uczuciach, nazywać ich, choćby nie wiem jak było źle, potrafię siedzieć cicho, nie przyjdzie mi do głowy żeby o tym powiedzieć, zakomunikować, uważam że to bezczelne to komunikować. Wyjątkiem jest ten post, który ciężko mi się pisze. Nie umiem niczego wyrzucić z siebie, wszystko jest jak implozja. Chodziłam na terapię DDA przez dwa lata, stoczyłam się w ten sam dołek, wszystko z tej terapii poszło na nic, nic nie zostało, nie wiem gdzie to jest. Strasznie się boję, że mnie olejecie, wyśmiejecie, że będziecie traktować z góry.
  17. Odkąd pamiętam bałam się obrazów w domu i prawdę mówiąc abstrakcja często powoduje u mnie jakąś niechęć, choć ponoć myślę abstrakcyjnie. Zastanawiam się jak się z tym oswoić i z czego to wynika
  18. @forget-me-not Dziękuję i doceniam szczerość. Nie wiem co o tym myśleć.
  19. Dziękuję za odpowiedź. Naprawdę zastanawiam się o co w tym chodzi. Terapeutka wydaje się być miła, nawet nie umiem stwierdzić czy to z nią jest nie tak, zastanawiam się czy mnie rzeczywiście blokuje, czy projektuję na nią bardzo bolesne wspomnienia, a być może neguję właśnie to, że ona robi coś nie tak. Nie wiem jak mam rozpoznać czy to że jest źle jest etapem terapii czy sygnałem dla mnie.
  20. Osobowość symbiotyczną rozumiem jako zależną właśnie. Dokładnie tak jest, jestem pełna złości, ale po wejściu do gabinetu co najwyżej mogę wypłakać to, co chciałam wykrzyczeć. Nie słucha mnie wcale tylko gada, jakby to wszystko miało się wydarzyć i dobrze że się dzieje, ale ja nie urodziłam się wczoraj.
  21. olewa moją intuicję, często coś co mi się wydaje się sprawdza. Widzę rzeczy na które inni nie zwracają uwagi Tyle że w gabinecie, kiedy już siedzimy obok siebie może mówić mi że niebo jest zielone i ja w końcu w to uwierzę
×