Skocz do zawartości
Nerwica.com

rodzynka94

Użytkownik
  • Postów

    62
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Ostatnie wizyty

Blok z ostatnimi odwiedzającymi dany profil jest wyłączony i nie jest wyświetlany użytkownikom.

Osiągnięcia rodzynka94

  1. Jak w tytule. Mam uraz do terapeutów i terapii tak ogólnie. I tu nie chodzi o to, że terapia, na której bylam mi nie pomogła. Ja mam tego pecha, że wcale nie mogę rozpoczać psychoterapii, bo NIKT nie chce się podjąć tego zadania i pracować ze mną. Nie, nie jestem "trudnym" pacjentem, ale moje zaburzenia najwidoczniej sprawiają, że żaden terapeuta nje jest zainteresowany podjęciem leczenia na moich warunkach, za to pieniążki za bezsensowne konsultacje, na których milczą i kiwaja głowami, już biorą.... Jedna terapeutka podejrzewała u mnie złożony ptsd i zaburzenia dysocjacyjne. Mimo, że z ta panią też już nie wspólpracuję, to z diagnozą mogę się zgodzić, po długim researchu w internecie uważam, że ta diagnza do mnie pasuje. Ale niestety, jestem tez "skazana" na psychoterapię, bo nie ma ponoć leków stricte na dysocjacje, co nie napawa mnie szczególnym optymizmem. Zwlaszcza, że każdy terapeuta, do ktrego się ostatnio zgłosłam, odprawil mnie z kwitkiem, przez co rzygać mi się chce na myśl, ze mam dalej szukać.. Dlaczego tak się działo? Cóz... dostawałam informacje, że powinnam mieć tylko i wylącznie psychoterapie stacjonarnie i to minimum 1 raz w tygodniu. Jestem w stanie zrumieć, że tak wyglada normalna i skuteczna psychoterapia, ale a nie estem w stanie spełnić tych warunków.... Mieszkam w Niemczech i nie mogę pozwolić sobie ani na terapię stacjonarnie, ani na terapię 1 raz w tygodniu. Dlaczego? W Nimeczech jestem ubezpieczona, ale baiera językowa jest zbyt duża, żebym skorzystała z pomocy niemieckiego terapeuty za darmo, z kolei Polaków w moim regionie po prostu nie ma. A ci, którzy są, jakieś 200-300 kilometrów ode mnie, mają tylu klientów, ze nie przyjmują juz nowych (informacje znalazłam na stronach www),o dystansie juz nie wspomne. Mieszkam w Niemczech wschodnich, tutaj jest deficyt lekarzy Niemców, a co dopiero Polaków. Każdy kto może ucieka na zachód po lepsze zarobki. To odnośnie terapii stacjonarnie- muszę mieć KONIECZNIE online, bo inna opcja nie wchdzi w grę. Co do częstotliwości sesji. Jestem w stanie pozwolić sobie na 1 wizytę na 2 tygodnie. Wiem, że tego nie można pewnie terapią nazwać, ale z powodu zaburzen,nie mam finansowo możliwości inaczej. Pracuje na nicałe pól etatu, do tego dochodzą rachunki, które opłacam i jedzenie. Te 2-3 wizyty w miesiącu za minumum 150zł i tak nnie obciążały, zwłaszcza jak wypadło cos do zapłaty. Nie stac mnie na terapie po prostu i tyle, a jesli juz musze z niej skorzystac, to moge tylko prywatnie online, z powodów wyzej wymienionych. Szukałam terapeuty, bo moje zaburznia sie nasilaja, ostatnio czuje sie coraz bardziej odcieta od rzeczywistosci, brakuje mi motywacji, odczuwam pustke, mam silne leki przed ludzmi i nie radze sobie najlepiej w zyciu. Domyslam sie, ze zeby terapia byla skuteczna to najlepiej w 4 oczy i to co tydzien, ale ja nie mam mozliwosci w ten sposb, chcialam poszukac pomocy na miare swoich mozliwosic, ale jak widac, jak nie jestes bogaty i nie mieszkasz w duzym miescie, to mozesz sie dupsko pocalowac.... Ostatnia terapeutka, stwierdzila, ze mam zbyt powazne zaburzenia (na podstawie wywiadu ze mna), zeby mogla mnie prowadzic przez neta.... Bylam u niej na 4 sesjach konsultacyjnych, za ktore placilam 180zl. 180x4 za kiwanie glowa, potakiwanie i stiwerdzenie na koncu, ze nie moze mi pomoc.... A kto mi tej hajs zwroci? To po co terapeuci oferuja terapie online, skro na koniec i tak twierdza, ze trzeba przychodzic osobiscie? Poprzednia jeszce terapeutka z kolei, prowadzila ze mna cos, czego terapia nazwac sie nie dalo, byly to sesje konsuktacyjne, o czym nawet mnie nie powiadomila, a ja ze sie nie znam to myslaam, ze terapia ma tak wlsnie wygladac... Na kncu jak zaczelo mi sie "poprawiac", to odstawila mnie z kwitkiem, twierdzac, ze nie potrzebuje juz terapii, kiedy nie polepszylo sie komletnie NIC, b u mne stany dorego samopoczucia sa epizodyczne i wystepowaly tez wczesniej.. Nie wiem c o tym myslec, nikt nie chce mi udzielic pomocy, a ja tych terapeutow nie biore z kosmosu. Szukam albo przez osrodki, albo przez znany lekarz, a ostatnia terapeutke polecila mi terapeutka, do ktorej chodi moj chlopak (on sie tej pani spytal czy kogos ni zna).... Wiem, ze potrzebuje leczenia ale mam duze opory, zeby go szukac. Czuje sie potraktowana jak frajer, naiwniak i naciągana na hajs.
  2. Muszę, po prostu muszę poruszyć gdzieś ten temat. Chodzi mi dokładnie o przemoc rówieśniczą/przemoc szkolną. Chcę poruszyć temat bagatelizowania i umniejszania tego problemu, tudzież nie poruszania go wcale w niektórych kręgach. Nie chcę natomiast pisać tutaj za bardzo o roli nauczycieli i olewaniu przemocy przez nich, bo temat był wałkowany dość często i motywy są tutaj chyba wszystkim raczej dobrze znane. Chodzi mi natomiast o umniejszania znaczenia znęcania się w szeroko rozumianej opinii publicznej, wśród lekarzy (także psychiatrów i terapeutów), rodziców i ogólnie w świadomości społecznej. Przemoc rówieśnicza jest często traktowana jako coś normalnego, coś, przez co przechodzi każdy uczeń, coś z czym trzeba się pogodzić, o czym trzeba zapomnieć, częściej wspomina się o krótkotrwałych konsekwencjach takiej przemocy, panuje przekonanie, że to w sumie nic poważnego, a jak się z tym męczysz to jesteś przewrażliwiony, z tobą jest coś nie tak. Lekarze i terapeuci w sumie też rzadko podchodzą do problemu poważnie, częściej ignorują ten fakt w wywiadzie, albo na siłę doszukują się problemów w rodzinie. I mówię to jako osoba ze zdiagnozowanym CPTSD i objawami dysocjacji, między innymi z powodu znęcania się przeze mnie w dzieciństwie przez rówieśników. Diagnozę otrzymałam od pani, która z wykształcenia jest psychotraumatologiem. Co ciekawe, jako chyba jedyny specjalista, diagnozę postawiła po dłuższym czasie, po poznaniu mnie. Uważam, że jest to dobra diagnoza dla mnie, również techniki leczenia, które mi proponuje terapeutka, sprawdzają się, bo dotykają mojego problemu. Chciałabym natomiast iść do psychiatry w celu potwierdzenia tej diagnozy, żeby dobrał mi leki. Niestety, nie ma co ukrywać- paraliżuje mnie strach i wstyd przed wyśmianiem, zbagatelizowaniem mojego problemu, ponieważ słowo "trauma' nadal jest zarezerwowane dla takich ciężkich przypadków jak wojna, gwałt czy wypadek i jest duże prawdopodobieństwo, że znowu otrzymam nieodpowiednią diagnozę bo ktoś się uprze, że ja nie mogę, po prostu nie mogę mieć traumy, ani PTSD bo przecież nie przeżyłam zagrożenia życia, więc lepiej na silę wciskać mi diagnozy autyzmu czy zaburzeń osobowości (tak, otrzymywałam już takie). Denerwuje mnie to strasznie, bo mam wrażenie, że temat przemocy rówieśniczej jest źle rozumiany i tak jak kiedyś przemoc domowa, uważany za normalny. Tymczasem wcale tak nie jest. Owszem, pewnie większość (każdy?) w swoim życiu doświadczył przebłysków gnębienia, bo chyba większość słyszała jakieś wyzwiska w swoją stronę, niektórzy wdawali się w bójki. Ale to ma się nijak do tego co przeżywają niektóre dzieciaki, serio. I chociaż nie chcę tutaj nikomu umniejszać, to jednak zakładanie z góry, że skoro mnie ktoś kiedyś wyzwał i zapomniałem, przeżyłem, więc ty tez powinieneś, jest zwyczajnie nie na miejscu. Istnieją dzieciaki gnębione od najmłodszych lat, jeszcze przed przedszkolem. Istnieją dzieci z małych miasteczek, gdzie "wszyscy się znają" i to one są gnębione zarówno w szkole jak i poza nią. Wiele dzieciaków jest bitych, bo przemoc rówieśnicza to nie "tylko" zaczepki, wyśmiewanie. Dzieciaki są bite przed całe grupy, upokarzane publicznie. Są niszczone ich rzeczy, nawet zdarza się, że inne dzieci (np. z sąsiedztwa) krzywdzą ich zwierzęta. Niektóre dzieci bywają molestowane seksualnie albo upokarzane w taki sposób (np. zdejmowanie majtek na oczach wszystkich, klepanie po tyłku, dotykanie w intymne miejsca). Te dzieci spotyka to wszystko bardzo często dzień w dzień, non stop latami, bo do szkoły chodzić trzeba, a zaczepki mogą się również powtarzać poza szkołą, w drodze do szkoły, na mieście, więc taki dzieciak nie ma ani chwili oddechu. Do tego dochodzi fakt, że w prześladowanie zaangażowani są nie tylko gnębiciele ale znacznie więcej osób, w tym inni uczniowie, którzy tylko obserwują i się śmieją z ofiary, nauczyciele, oraz nierzadko rodzice, ci dwa ostatni dlatego, że bardzo często zupełnie bagatelizują problem. Warto tutaj skupić się również na tym czym jest prześladowanie. A jest to forma przemocy, która ma bardzo wiele znamion zwykłego sadyzmu, agresywnej dominacji, udowadnianiem jednostce siłą, że jest niżej niż robactwo, traktowaniem dzieciaka jak przedmiot, na którym można wyżyć własne frustracje ,albo "zabawić się" jego kosztem. Prawie wszystkie przejawy prześladowania, gdyby były popełnione na dziecku przez dorosłą osobę, lub na dorosłej osobie przez innego dorosłego, byłyby uznane za normalne przestępstwa ścigane kodeksem karnym, a u ofiary doszukiwano by się skutków traumy. Ale w relacjach dzieciaków jakoś panuje dziwna samowolka w tym kontekście, zupełnie jakby 8 letnia dziewczynka gnębiona i bita przez bandę 12 letnich zwyrodnialców mogła w jakikolwiek sposób się obronić. Czym różni się trauma tej dziewczynki, od analogicznej sytuacji, w której ta sama dziewczynka będąc dorosłą kobietą, zostałaby pobita przez bandę dorosłych bandytów? Dla prawa karnego i społeczeństwa chyba wszystkim, bo obie te sytuacje są traktowane inaczej, tylko ze względu na wiek sprawców oraz okoliczności (tam "niewinna" przemoc szkolna, a tam poważna napaść). Co ciekawe, również mobbing w pracy traktuje sie bardziej dojrzale, bardziej poważnie niż prześladowanie w szkole. Podobnie jest z materiałami naukowymi na temat przemocy rówieśniczej. Są one ubogie, przestarzałe, a większość jest zwyczajnie infantylna, żałosna i pisana żeby dotrzeć chyba tylko do szkolnych pedagogów w stylu "podajcie sobie ręce", albo "ignoruj zaczepki Jasia, bo ma ciężko w domu". Książki poruszające problem przemocy ilustrowane jakimiś dziecinnymi rysunkami, pisane często językiem infantylnym, bardzo często pojawiające się co chwila próby usprawiedliwiania sprawców trudnym dzieciństwem (tak jak wiem, że należy poznać przyczyny zjawiska, ale umówmy się- w książkach na temat molestowania nie przejawia się współczucie dla sprawców pedofilów, ani podkreślane co każdy rozdział, że pedofil sam był gwałcony, tak na wszelki wypadek, żebyś zapamiętał, że on też taki biedny, pokrzywdzony). Jedyne naukowe, suche informacje można znaleźć w artykułach naukowych, bo literatura jest tutaj uboga. Naprawdę nie wiem z czego to wynika ale mam kilka hipotez. Po pierwsze, wydaje mi się, że duży wpływ ma tutaj "kult dziecka" obecny również w psychologii. Dzieci postrzegane są w świadomości głownie jako ofiary, nie jako sprawcy przestępstw. W dodatku fakt, że wielu gnębicieli ma przemoc na chacie, sprawia, ze ludzie w pewien sposób poprzez współczucie nieświadomie umniejszają krzywdę, którą tamci wyrządzają swoim ofiarom. Cos na zasadzie dziecka z autyzmem/zespołem Downa, które bije innych ludzi, postrzega się takie dziecko jak chore, niewinne, a jak reagujesz bólem czy strachem na przemoc ze strony takiej osoby, to jesteś postrzegany jak histeryk, bo przecież to "tylko chore dziecko". Na podobnej zasadzie usprawiedliwia się bullying, dysfunkcyjnym wychowaniem gnębicieli, które niejako usprawiedliwia ich przemoc, w skrajnych przypadkach gnębicieli uważa się za bardziej pokrzywdzonych niż ofiary. Po drugie, jak już wcześniej napisałam- złe zrozumienie pojęcia znęcania się i wrzucanie do tego wora wszystkie nieprzyjemne relacje z rówieśnikami. Po trzecie- nie interesowanie się tematem, bo ani nie jest zbyt drastyczny, ani nie odnosi się do środowiska rodzinnego, więc taka traumę w sumie można olać. Jest bardzo niewiele spółczesności zrzeszających ludzi zmagających się z gnębieniem. Forów brak, na reddicie niektóre tagi mają wielu użytkowników ale dyskusje są dosyć skąpe. Brakuje prawdziwych grup wsparcia, nie infantylnych dla pseudo-pedagogów. Ich brak może wynikać z tego, że gnębienie tak mocno wrosło w codzienność szkół, że jest uważane za ludzi, nawet gnębionych, za coś normalnego. Z drugiej strony spotkałam się też z opinią, że gnębienia wiele osób się wstydzi, że jest to upokarzające, wstydliwe doświadczenie i mało kto chce się do tego przyznawać. Tymczasem bullying ma poważne konsekwencje dla dziecka, a także dla osoby dorosłej, zarówno dla zdrowia psychicznego jak i fizycznego. Częste są depresje, zaburzenia lękowe, samookaleczenia, zdarzają się samobójstwa (zwłaszcza wśród osób mlodych) czy zabójstwa, objawy ptsd również występują, mimo, że często gnębienie nie jest uznwane za wystarczające do postawienia takiej diagnozy, problemy w związkach, przyjaźniach, a rownież w pracy. Wielu moich znajomych poddanych gnębieniu, w tym rownież ja, cierpi na fobie spoleczną, agorafobie, wiele z tych osób pracuje poniżej kwalifikacji (niska samoocena, strach przed "ładnymi", "młodymi" "modnymi", "cool" ludźmi w lepszych pracach, strach przed byciem w centrum uwagi, strach przed upokorzeniem), albo pracują w lepszych pracach, gdzie zgadzają się na bezpłatne nadgodziny, mobbing i złe traktowanie, inni zostają pracoholikami. Znam bardzo niewiele osób poddawanych gnębieniu, które mają dobre relacje z ludźmi w dorosłości i dużo przyjaciół, bardzo niewiele tych osób osiąga mityczną pewność siebie. Wielu gnębionych to osoby samotne, niektórzy nigdy nie byli w związkach. Wśród "popularnych" ostatnio inceli, wielu doświadczyło przemocy rówieśniczej. Jest to więc problem dość poważny moim zdaniem. Zresztą, co tu dużo mówić, jak ktoś dzień w dzień latami obrywa od innych ludzi to na kształt psa Pawłowa, uwarunkuje sobie strach przed innymi. Nie wiem. Zdenerwowałam się, bo mam dość umniejszania swoich doświadczeń, drażni mnie to.
  3. Pisze zwlaszcza do osob z PTSD i innymi zaburzeniami zwiazanymi z trauma, ale nie tylko Doswiadczacie czasem flashbackow lub natretnych, pojwiajach sie z nikad, nagle wspomnien z przeszlosci, ktore nie dotycza traumy, ale wywoluja bardzo negatywne uczucia? Ja mam tak, ze potrafi mi sie nagle przypomniec jakis moment ze studiow, zupelnie wyciety z kontekstu, gdzie wiem, ze zdarzenie bylo neutralne, nie doswiadczylam wtedy zadnej traumy ani nic, albi bylo wrecz pozytywne np. nagle pojawia mi sie przed oczami scena jak z mama grzyby zbieralam albo bylam na ognisku z przyjaciolmi. Te wspomnienia ZAWSZE wywoluja u mnie silne, negatywne emocje, z reguly smutku, frustracji, gniewu, odczuwam momentalnie po ich pojaiweniu sir sciskanie w dolku i czasem mam pozniej kilka godzib lub caly dzien zepsuty.... Flashbacki pojawiaja sie nagle, najczesciej rano po przebudzeniu sie, jak jestem sama w domu, czasem w towarzystwie innych osob. Dotycza okresy mojego zycia od dziecinstwa do studiow tak mniej wiecej. Zwiazane sa ze zdarzeniami, ktore byly neutralne lun nawet pozytywne alr mimo to, przy icj pojawianiu sir doswiadczam zawsze negatywnych emocji. Dodam, ze flaszow zwiazantcg z trauma doswiadczam obecnie bardzo rzadko, kiedys byly czeste ale z wiekiem ustapily na rzecz twgo co opisuje tutaj. Jesy to tak samo irytyujace tylko wzbudza troche inne emocje, bo zamaisy silnego gniewu i strachu, takoego uczucia "zaszczucia", pojawoaja sie bardziej "depresyjne" emocje. Jest to dla mnie na tyle uciazliwe, ze ze strachy przed tym staram sje nie.tworzyc nowych wspomnien, staram sjr na biezaco zapominac o tym czego doswiadczam na co dzien, robie tak od lat. Czasem sie udaje, czasem nie , ale strasznie boje sie zapamietywac, nawey pozytywne chwile zebt potem mnie nie gnebily..... Doswiadcza ktos czegos podobnego? Jak sobie radzicie z tym?
  4. Nie wiem jakie masz te gówniane warunki, ja mówię o fabrykach, gdzie można było się nabawić poważnych problemów zdrowotnych bo o bhp nikt nie słyszał, a ci ludzie tam siedzieli. Na cnc nam filtrów do maszyn nie wymieniali, ja po 3 dniach pracy trafiłam na l4, potem przez cały rok pracowania tam miałam mocno podrażnione gardło, bolała mnie klatka piersiowa i codziennie byla w takim jakby stanie podgorączkowym, aż znowu trafiła na długie chorobowe, miałam zapalenie oskrzeli i przewlekłe zapalenie gardła od kontaktu z tymi oparami, lekarz kategorycznie 'zabrobił" mi tam pracować. A ludzie potrafili tak latami, nikt się nie buntował, tyko ja zwracałam uwage na wyaminę tych filtrów, rreszta miała to gdzieś, a też ich bolało bo narzekali stale.
  5. Może motywacji też do nauki nie miałeś. Ja siedząc tutaj mam dostęp do kursów, native'ów, wszędzie jest ten niemicki, w dodatku mam dużo wolnego czasy, a progresu za bardzo nie robię. Nie chę mi się, im dalej w życie ide tym mniej chce mi się w jakikolwiek sposób rozwijać. Teraz po prawdzie zapisaliśmy sie z chłopakeim na kurs niemieckiego (czekamy na decyzje z urzędu), ale tak sama z ssiebie to nigdy bym sie za nauk nie zabrała.
  6. Z tym śmiechem to chyba kojarzę o czym mówisz. Ja w przeszłości na terapii "smiałam się" jak mówiłam o swoich problemach, o swojej przeszłosci, to terapeutka stwierdziłą, że nie potrafię sobie współczuć i coś w tym chyba jest. W Twoim przypadku też chodzu o traumy z dzieciństwa?
  7. Jak u Ciebie się ta dysocjacja przejawia? Dodatkowe rysy innych? Mogłabyś przybliżyć (jak chcesz oczywiście xd)? Ja nie mialam żadnych zaburzen osobowości z ICD ani DSM, miałam tylko coś takiego jak zaburzenia osobowości z wysokim poziomem agresj ii nadpobudliwościa. Cokowiek mialo to znaczyć, w tamtym okresie ta diagnoza pasowałam jak ulał, bo fatycznei miałąm taki miks zachowań jak w przypadku ADHD, epizodu maniakalnego wymieszane z dużą agresywnością (w tym fizyczną), oraz zachowaniami przestępczymi jak np. kradzieże. Ale obecnie taki stan "włącza" mi się tylko okresowo i trwa krótko. Teraz jstem zuełnie "inna" osobą.
  8. Zauważyłam, że lekarze z reguły nie dążą do poznania przyczyny, nie pytają o przeszłośc, tylko diagnozują na podstawie konkretnch objawow, które pojawiają się w danym momencie. Przez to dostawałam coraz to dziwniejsze diagnozy, raz nawet zespoł Aspergera mi zdiagnozowano, podejrzewam, że powodem mogło być to, ze nie patrzę w oczy jak z kimś rozmawiam. Ale to też trochę nieprofesjonalne dignozować coś takiego na podstawie 15 minutowego wywaidu z pacjentem, bo mniej wicej tyle ta rozmowa trwała, żadnyh testów nie miałam robionych. U mnie jest tak, że zależ o czym mówię, zależy też w jakim stani przychodzę na terapię. Na pierwszej konsultacji byłam zestresowana mocno, miałam wtedy trudny okres własnie, to mówiłam niektóre rzeczy ale po samej terapii miałam silne odrealnienie i coś na zasadzie "utraty kontaktu z rzeczwytością", polegało to na trwających kilka-kilkanaście sekund wyłączeniach po których odczuwałam silną dezorientację, nie wiedziałam gdzie jestem i co mam teraz robić. Z kolei na ostatniej wizycie było bardzo spoko, po wizycie też ale jak wspomniałąm jedną osobę i chciałam powiedzieć o epizodzie molestowania sekualnego, który był udziałem między innymi tego człowieka, to puls mi tak podskoczył, że nie byłam w stanie o tym mówić i musiałam się uspokoić no i wiadomo, terapeutka ni drążyla tego, ja chyba też gotowa nie jestem na to na razie.
  9. Tak jest. Ale co do tych Polaków znających język to tutaj jest też róznie. Jak pracowałam w fabrykach to często niektóre Sebiksy, zwłaszcza ci pracujący tam dłużej, paradoksalnie potrafili po niemiecku się dogadac. Wiadomo, nie bylo to jakieś płynne z reguły ale wielu przewyzszalo moją znajomość języka. Dla mnie jednak najdziwniejsze było to, że potrafili tam pracować ludzie, często z doświadczeniem w zawodzie, z odpowiednią szkołą (jak np. było w przypadku cnc), którzy mówili naprawdę bardz dobrze po niemiecku bo stanowisko tego wymagało. Jednocześnie te same osoby sidziały latami w tych g*wnofirmach, gdzie był mobbing, zapierd*l, toksyczna atmosfera, wielu imigrantów i niskie zarobki, mimo, że dosłownie na przeciiwko zakladu,była inna firma, ta sama branża, która na starcie szarakom płaciła 3x więcej niż tam mieli po kilku latach. Ja wgl odnosze wraznie, że niektoezy Polacy bez względy na poziom języka strasznie chca obracac sie wokol innej polonii. Wybierają polskie sklepy, polskich lekarzy, jak stracą pracę to szukają innej gdzie są sami Polacy. Dotyczy to szeregowych pracownikow jak i tych "na stanowiskach" tzw. poganiaczy fabrykowych, którzy ze swoim poziomem języka mogliby często iść pracować do jakiegoś spokojniejszego miejsca, gdzie kodeks prac jest przestrzegany, za to wolą siedzieć w zimnych fabrykach mięsa i być j*ani z góry na dól przez przełożonych.
  10. Ale w dorosłości te traumy miałaś czy w dzieciństwie? Mam bardzo podobnie, u mnie dochodzą jeszcze objawy dysocjacyjne, często przy zetknięciu z jakimś wyzwalaczem dysocjuję, mam zaniki pamięci, pojawia się derealizacja. Ja miałam w przeszłości diagnoze zaburzen osobowości, myślałam wtedt, że to dobra diagnoza ale zmienilam zdanie w momencie kiedy pod wpływem właśnie sytuacji przypominającej urazy, osobowość uległa mi zmianie. A przy borderze to słyszałam, że ptsd często współwystępuje, współczuję Ci.
  11. Ja mysle, ze duzo inteligencji wyjechalo tylko, ze wykonuja prace wyspecjalizowane, zwiazane z wysokim poziomem jezyka, pewnje sa rozsiani po kraju i nie integruja sie z polonia, tylko z obywatelami. Na magazynach i produkcjach spotykalam malo studentow i mozna ich bylo najczesciej podzielic na dwie grupy. Pierwsza.to ludzie pracujacy sezonowo, w wakacje, zeby sobie na studia dorobic, czesto izolowali sie od reszty i z nikim nie gadali (pewnie widzieli ten caly syf). Druha grupa to students pracujacy dluzej, ktorzy wsiakli w jeden zaklad, chcisl zostac za granica ale jednkczrsnir mieli jakies opory przed poszukaniem pracy na wlasne reke wiec siedzieli w tych zakladacj latami, generalnie po czasie byl i praktycznie nieodroznialni od sebkow jesli chodzi o zachowanie, podejscie do pracy i nawet czasem wyglad. Zauwazylam jeszcze ze za granica pracuje duzo osob chorych psychicznie (mam na mysli powazne zaburzenia). Jak pracowalismy przez polskich posrednikow to nie bylo firmy, w ktorej nie doswiadczyl8bysmy chociazby jednej osoby bardzo mocno zaburzonej, z reguly bylo kilka takoch osob na jeden pobyt w danej fabryce. Przerobilismy goscia z mocnymi urojeniami, babke, ktora na golasa smigala po mieszkaniu i nje sluchala przelozonych (np. na produkcje miesa wlazila bez czepka i relawiczek i to regularnie), typa, ktoremu wiecznie bylo za glosno i rzucal sie do bojki, bo jego wspollokatorka szla wieczorem do lazienki a on nie mogl spac, pare, ktora spraszlaa obcych ludzi na chate gdzie urzadzali orgie, spowodowali tez smiertelny wyoadek samochodowy itp. Zawsze mnie zastanawialo skad to sie bieze i jak to ludzie przechodza rekrutajce, skoro w niektor6ch przypadkach od samego poczatku widac bylo, ze maja cos z dynka.
  12. Wlasnie slyszalam, ze to rozpoznanir jest dosyc nowe, ma wejsc chyba w 2022 roku tak slyszalam. Ty tez otrzyamals takie rozpoznanie przez traumy przewlekle? Jak to u Ciebie sie objawia? I dzieki za polecenie ksiazki, na pewno po nia siegne
  13. No ja wiem, że to dziwne, ale to moja wina, że student na miotle czy kasie to obecnie najgorszy "sort"? Przecież cały internet leje z takich osób, w tzw. świecie realnym jest często podobnie, ludzie zresztą wyżej też pisali swoje doświadczenia.
  14. Otrzymałam ostatnio taką diagnozę na terapii. Właściwe terapeutka powiedziała PTSD ale jestem wręcz na 100% przekonana, że chodziło jej o złożony stres pourazowy. Na podstwie tego co mówiła o zdysocjowanych częściach (w internecie przeczytałam ,ze coś takiego występuje w complex PTSD wlaśnie) no i też z faktu, że diagnoze otrzymałam na skutek przeżyc z dzieciństwa, a nie jakiejś traumy w ostatnim czasie. Jest to pierwsza diagnoza z którą się zgodzę i podobało mi sie podejscie terapeutki, bo pani zadawała trafne pytania o obszary, które wcześniejszy psycholodzy/psychiatrzy/terapeuci ignorowali albo nie pytali wcale o nie. Też w tamtch czasach nie do końca wiedzialam co sie z e mna dzieje, szłam do lekarzy z objawami, które pojawiały się w danym momencie, przez co otrzymywałam diagnozę związaną z tymi konkretnymi objawami, które później zanikaly i pojawialy sie (pojawiają) tylko cyklicznie. Kiedyś np. byłam bardzo agresywna, poszłam do psychiatry i otrzymałam diagnozę zaburzeń osobowości z wysokim poziomem agresji. Dzisiaj się pod tym nie podpisze, bo obecnie jestem bardzo zahukana i wszytkiego się boje. Kiedyś juz też taka byłam ,ale to "minęło" na rzecz agresji, żeby potem znowu wrócić. I tak w kółko macieju. Zauważać zaczelam to dopiero po mobbingu w robocie, gdzie przezylam silne zalamanie nerwowe i z osoby, która była "dojrzała', asertywna i szanująca swoje grance, w przeciągu dosłownie chwii stałam się znowy nieśmiała, wstydliwa, bojąca ludzi (mam aktualnie silną fobię), z któą trzeba wszystkie sprawy łatwić. Wtedy zaczęłam łączc wątki i uświadomiłam sobie, że moje zycie to takie pozornie normalne funkcjonowanie przepltane okresami silnych załamań nerwowych, podczas których zachowuję się różnie i "zmienia mi się" osobowość. Każde z takich załamań związane było z czyms, co przypominało mi przeszłość. Czytałam objawy tego PTSD i pod zdecydowaną większością się mogę podpisać, mam wrażenie, ze ktoś w końcu określił mój problem całośiowo. Z jednej strony jestem zadowolona, ale z drugiej panicznie się boję, bo ja sama gubię sie w swojej głowie, boje się, że nie dam rady przejść terapii, ze się tego nie pozbędę ;/
  15. Ja też się wstydzę wśród ludzi pokazywać. W wieku dorosłym ludzie gadają tylko o swoich sukcesach, dzieciach, karierze. Jak człwiek był dzieciakiem to nikt nie gadał, nikt nie chwalił się za bardzo z 5 z kartkówki, chyba, że ot tak jak ktś zapytał, ale rozmowy schodziły na zupełnie inne tory; inni ludzie, związki, zainteresowania. W dorosłości jest zupełnie na odwrót. Mi w dodatku towarzyszy często takie uczucie, że jak powiem coś mądrego, jakąs ciekawostkę związaną ze studiami, z nauką ( wciąż sama z siebie czytam np. naukowe książki) to każdy to zaneguje bo co tam byle sprzątaczka może wiedzieć. Być moe to tylko moje urojenia ale sa na tyle silne, że poza baardzo małym gronem ludzi, unikam jakichkolwiek kontaktów z nowymi osobami. Powody sa jeszcze inne ale wstyd z powodu kariery zawodowej jest jednm z nich. Co do "zapomniania' o studiach to ja staram się sama dokształcać dla siebie, żebt nie popaść w jakiś marazm, ale coraz częściej mam wrażeni, że mentalnie zbliżam się do ludzi prostych, takich po podstawowce. Nawet styl wypowiedzi mam "wieśniacki', w towarzystwie jak rozmawiam z kimś np. urzedowo to zdarzy mi się uzywanie takich niezbyt wyszukanych, czasem niegrzecznych form. A najlepsze jest to, że z ludźmi za bardzo nie pracuje, ale też nie obracam ię wsród inteligentnych, jedyne moje towarzystwo jakie mialam w ciągu ostatnich 2 lat to polska emigracja, a tam dominują sebastiany i karyny bez szkół. Ja na magazynach i produkcjach też się nie chwalłam sama z siebie wykształceniem. Oczywiście jak ktoś spytał to nie kłamałam. Ludzie mieli do mnie jakiś problem o to, mam wrażenie, że byli zawistni albo roili sobie we łbach, ze skoro jestem taki ąę student to pewnie nimi gardzę. Parę razy po alkoholu komuś się "wymsknęło" o co tak naprawdę ma do mnie problem, jedna laska chciala mnie nawet pobić na jednej imprezie, bo nie chcialam jak reszta zapi*rdalać w robocie i wyrabiać normy, to uznała, że mam studia to się za lepszą uważam. To tak łatwo się mówi. Łatwiej jest komuś jak nie pójdzie na studia albo schowa dyplom do szafy i zajmie się czymś co go fascynuje, ale w moim przypadku nie ma co się oszukiwac. Ja nie sprzątam hobbystycznie, robię to bo musze, inaczej czekają mnie magazyny i produkcje z mobbingiem i zapi*rdolem w gratisie. Taka praca nie byłaby jakaś zła gdyby nie fakt, że robić tak wiecznie nie bede, moco na moum zdrowiu może się odbić (już się odbija, kondycja mi wprawdzie mocno podskoczyła, nabralam masy mięśniwej ale mam silne bóle pleców i ramion od latania z mopem), pewnie dostanę niską emeryturę nawet jak na Niemcy no i taka praca nie oszukujmy się, stawia mnie w roli osoby nudnej, nieciekawej i mało atrakcyjnej spolecznie. Tyle, że ja nie wiem co chcę robić w życiu, właściwie chyba nic, tylko zdechnąc. Wszystko mi się wdaje oklepane zwłaszcza, że wszędzie są ludzie no i dochodzą moje kompleksy, bo mam wrażeie, ze do niczego konkretnego się nie nadaję. Też się spotkałam z pogardą scisłowców ogólnie do reszty studentów, do ludzi pracujących fizycznie i do każdego kto nie jest ścisłowcem. W poprzedniej mojej robocie (tej przed mobbingiem) pracowałam na maszynach cnc i widać było kto jest kim. Zwykli "robole" od naciskanai zielonego guziczka czyli wikszośc w tym my, to byli ludzie w miarę normalni, sympatyczni, ludzie, którzy w teh firmie szkolili się od zera na fachowców równiez byli bardziej wyrozumiali i w porządku. Największy gnój robili inżynierowie, ludzie po polibudach i technikum. Każda z takich osób w tamtej pracy wyżej d*pę miała niż srała. Oni jawnie okazywali pogarde do ludzi pracujących przy maszynach, zwłaszcza Rumunów, którzy tam robili i nie ukrywali się z tym za bardzo. Najzabawiejsze jak każdego takiego inżynierka bolał fakt, że ci Rumunii maja tylko podstawowe wykształcenie, a nawet z nimi nie gadali XD
×