
Likaaseli
Użytkownik-
Postów
18 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Osiągnięcia Likaaseli
-
Może, ale nie musi. Często to my sami doprowadzamy swoim zachowaniem do sytuacji, których się obawiamy, tworząc w głowie samospełniające się przepowiednie, w oparciu o schematy wpisane w nasz "system operacyjny". Nie zrozum mnie źle, nie chcę sugerować "Twoja wina, Twoja wina, Twoja bardzo wielka wina", ale przy jednostronnym przedstawieniu sytuacji i braku możliwości konfrontacji z drugą stroną próbuję jedynie podrzucać inne spojrzenie na sytuację, nie wiedząc, na ile może być trafne. Mam jednak pewną świadomość tego, jak takie schematy mogą przeszkadzać w życiu. Być może właśnie przez działanie mechanizmu obronnego - do innych jej relacji nic nie masz, więc tego nie miałeś szansy doświadczyć, a gdy atakujesz tę jej konkretną relację, włącza jej się opór. Może ktoś w jej życiu, niekoniecznie Ty, narzucał bądź próbował narzucać jej swoją wolę i stąd jest uczulona na wszelkie przejawy kontroli? A może pociąga ją w nim coś szczególnego, czego nie znalazła w innych relacjach? Może jest w tym jakaś świeżość, która ją odurzyła? Bardzo mnie uderza to, że mówisz, jacy jesteście sobie bliscy, jaka jest ta przyjaźń, ale ciągle zaznaczasz, że to ona była najbliższa Tobie. Jaką masz pewność, że Ty też byłeś jej równie bliski? Jako anegdotę powiem, że weszłam w swój pierwszy związek ze złych pobudek. Facet poznany przez neta, związek na odległość, na początku dużo rozmów i z mojej strony chęć pomocy - się instynkt opiekuńczy włączył i zostaliśmy parą. Z perspektywy czasu: facet był zaburzony. We wszystkich widział złe intencje i jeśli sama nabawiłam się depresji... to na pewno on kopał ten dół jeszcze głębiej. W końcu tego nie wytrzymałam (gdy sobie uświadomiłam, że przy nim stale jestem smutna i nie potrafię się cieszyć) i chociaż powiedział coś na koniec o grupie wsparcia, że on się zmieni... nie widziałam już przyszłości z nim. Po latach, któregoś dnia, dostałam od niego sms i szybko zablokowałam numer, gdy tylko się zorientowałam, kto pisze. Po prostu ten związek, stworzony z nieodpowiednich pobudek, bardzo się na mnie odbił. Nie chciałam i nadal nie chcę z nim żadnego kontaktu. Chcę w ten sposób pokazać, że Twoja relacja z X mogła na niej się odbić pewnym piętnem, a już szczególnie ta agresja. Podejrzewam, że to Twoje zachowanie miało większy potencjał zmiany jej stosunku do Ciebie - zachowanie, którego, jak mniemam, wcześniej nie doświadczyła z Twojej strony na własnej skórze - niż relacja z Y. Każdy jest tylko człowiekiem i ma pewną wrażliwość. To, że ma się nieprzepracowane własne problemy, może pozwolić zrozumieć pewne zachowania, ale nie usprawiedliwia krzywdzenia innych ludzi. A najłatwiej krzywdzimy właśnie najbliższych. Nie tylko chodzi o niespełnione oczekiwania, jakie wobec nas rodzą się w ich głowach, ale też o to, że czujemy się bezpieczni i zaczynamy wierzyć, że czegokolwiek nie odwalimy, jakkolwiek nie zranimy, to się od nas nie odwrócą. I na tej przecenie psychicznej wytrzymałości innych łatwo jest się przejechać... Tak tylko napomknę w nawiązaniu do możliwości, że jest wrażliwa na przejawy kontroli: często ci, którzy się tym interesują, sami mają problem ze sobą Ubierając je w słowa łatwiej je uporządkować, może nawet zrozumieć Temat problemów z koncentracją nie jest mi obcy, niestety nie znam dobrego remedium poza rozwiązaniem problemu u źródła, co w moim pojęciu wiąże się z pracą nad sobą i włożeniem wysiłku w zmianę nastawienia. Szczerze? Żadne. To też krępuje mnie do pewnego stopnia, jeśli chodzi o pisanie na forum, bo jako żółtodziób mam poczucie... jakby to... nieadekwatności stażem. Jestem tu w zasadzie nowa i na razie głównie ograniczałam się do czytania. Mimo to wierzę, że pewną wiedzę w temacie znajomości psychiki ludzkiej udało mi się posiąść i nie piszę od rzeczy. A jeśli piszę, mam nadzieję, że ktoś mi zwróci uwagę Gdybym nie pisała wcale, zapewne nigdy bym się tego nie dowiedziała. Gwoli usprawiedliwienia: za każdym razem, gdy wyrażałam chęć podjęcia terapii, słyszałam "nie, nie musisz, jesteś w stanie poradzić sobie bez tego". Po przeczytaniu tu postów o terapii zorientowałam się, że w ciągu ostatnich lat część roboty odwaliłam na własną rękę, bez pomocy psychologa czy psychiatry. Być może z taką pomocą w tym czasie zrobiłabym większe postępy. Być może trafiłabym na nieodpowiednich "specjalistów", po których byłoby tylko gorzej. Na pewno przypłaciłam to trochę... hm, życiem osobistym, w kilku polach. Ale czuję, że wypracowałam w sobie pewną samoświadomość, która naprawdę pomaga lepiej sobie radzić z problemami. Medytacje z przewodnikiem - w moim doświadczeniu - to po prostu filmiki, na których nagrane są takie medytacje, gdzie słuchasz gościa przy akompaniamencie kojącej muzyki Osobiście preferuję te po angielsku, jakoś lepiej mi brzmią. Nie wiem, czy się z czymś takim spotkałeś, ale kojarzą mi się z takimi relaksacjami, które czasem miałam w szkole w ramach wf-u. Leżymy na materacach lub matach i głos z płyty prowadzi nas tak, byśmy się rozluźniły. Miło to wspominam (może dlatego, że nigdy nie byłam fanką wysiłku fizycznego i wolałam sobie poleżeć ), medytacje z przewodnikiem działają na podobnej zasadzie. Medytacje bez przewodnika różnią się tym, że albo jest sama muzyka/dźwięki przyrody itp., albo w ogóle siedzisz w ciszy i medytujesz, ale to jest raczej trudniejsze niż z przewodnikiem.
-
Serce nie wybiera, Twoja przyjaciółka ma prawo do szukania szczęścia w związku nawet z kimś, kto Ci nie odpowiada. Nie napisałeś, dlaczego akurat Y uważasz za nieodpowiedniego dla niej, więc mogę tylko ogólnikowo pogdybać: - ludzie się zmieniają, nawet jeśli nie starają się o to specjalnie, zatem Twój powód może być nieaktualny; - to, jak jesteśmy traktowani, może odzwierciedlać to, jak traktujemy innych - chcę przez to powiedzieć, że Twój problem z Y może istnieć tylko w Twojej relacji z nim, nie musi występować w relacji innym, w tym X, z nim; - być może masz problem z akceptacją ich relacji nie ze względu na Twoją przeszłość z Y, a jest to tylko wygodnym wytłumaczeniem, by nie musieć przyznawać się, że boli Cię to ze względu na podobieństwo do sytuacji z A i B? Nie wiem, co oznacza "posiadać sporą wiedzę psychologiczną", ale to nie oznacza z automatu stania się osobistym psychologiem czy terapeutą. Relacja przyjacielska nie jest jednostronna: trudno oczekiwać, że przyjaciółka zrezygnuje z siebie tylko po to, żebyś Ty się czuł lepiej, bo ze względu na przejścia trzeba Cię traktować inaczej. Dziewczyna też jest człowiekiem, jak każdy inny, ma swoje granice i nie ma obowiązku przyjmować Twojej agresji w ramach tej przyjaźni. Nie dziwię się, że odniosła się tylko do tego, jeśli ją tak atakowałeś. Atak zwykle wywołuje reakcje obronne. Łatwiej powiedzieć niż zrobić: łatwiej się nad sobą użalać niż coś zmienić. Spróbuj popracować nad swoim nastawieniem tak, by poczuć się ze sobą dobrze. Jeśli czegoś w swoim życiu nie lubisz, a masz na to wpływ (np. chciałbyś prowadzić bardziej aktywny tryb życia, posiąść jakąś umiejętność/wiedzę), zrób coś w tym kierunku. Nie mówię oczywiście o wpływie na decyzje innych ludzi, każdy ma własne życie do przeżycia i własne decyzje do podjęcia. Co do pytań: 1. Znajdź coś, w co mógłbyś się zaangażować, co by zajęło myśli i/lub ciało. Po prostu zajmij się czymś, żeby nie myśleć non stop o tym jednym. Może to być trudne, ale często czas i przychodzący z nim dystans ułatwiają funkcjonowanie. 2. Wyobrażam sobie, że tutaj większość powiedziałaby, żeby to przepracować na terapii z psychologiem, i być może byłoby to najwłaściwsze rozwiązanie. Nie wiem, co radzą w internecie, co sprawdzałeś. Mógłbyś spróbować przyjrzeć się tym sytuacjom, kiedy napady występują, by w przyszłości móc zauważyć ich nadejście, zanim się wydarzą. Od siebie mogłabym też polecić medytację (z przewodnikiem) pod kątem radzenia sobie z gniewem/agresją/stresem. 3. Tak, jak pisałam wyżej. Odnoszę wrażenie, że za bardzo przywykłeś do myśli, że X jest dla Ciebie, a za mało traktowałeś ją jako indywidualną osobę z prawem do własnych życiowych wyborów. Zaznaczam, to tylko wrażenie odniesione po przeczytaniu Twojego posta: nie znam szczegółów, które mogłoby świadczyć o czymś przeciwnym. Może to głupie porównanie, ale niedawno oglądałam film The Kissing Booth - widzę pewne podobieństwo między główną bohaterką a X w kwestii "przyzwolenia" na związek
-
Wybaczcie, jeśli się wcinam: te teksty tak bardzo przypomniały mi moje doświadczenia. Miałam taką osobę, jak z tych cytatów, na mojej pierwszej stancji. Studia, pierwszy raz mieszkanie bez rodziny, a nawet bez przyjaciół wokół. Na stancji studiująca razem grupka ludzi, a wśród nich on, niezbyt imponującej postury, ale na pewno większy i silniejszy ode mnie. Za każdym razem, jak miał do kogoś problem, stosował pasywną agresję, wykrzykując niecenzuralne groźby na cały dom w kierunku osoby, która jego zdaniem była powodem danego problemu. Traf chciał, że przyczepił się do mnie w ten sposób. Za bardzo mnie jego zachowanie paraliżowało, żebym cokolwiek z tym zrobiła, skonfrontowała się czy coś. Bałam się go i tego, co mogłoby się stać w konfrontacji ja-bez-fizycznego-wsparcia vs on-z-grupą-swoich-ludzi-na-miejscu. Raz usłyszałam, jak mówił "Mnie ojciec bił i jakoś jestem normalny". Chyba nigdy przedtem nie słyszałam słów tak bardzo kontrastujących ze stanem faktycznym. Jego podejście było jednym z czynników, które zdecydowały o moim przerwaniu studiów po pierwszym semestrze i wyprowadzce stamtąd. Nie wiem, jak Wy, ale ja normalność definiuję inaczej niż przez takie wydzieranie się na cały dom, gdzie koleś mimo gróźb ani razu nie zapukał nawet do drzwi pokoju, żeby problem rozwiązać. Szczerze mówiąc nie jestem pewna, czy dzisiaj, mimo świadomości szkodliwości tamtych swoich zachowań, byłabym w stanie skonfrontować się z taką osobą, zamiast podkulić ogon i uciec, w sercu mając urazę i złość do takiego tyrana.
-
Piszesz, że boisz się bezpośrednich kontaktów z klientami, jeśli dobrze rozumiem, technologii wokół i zmian. Mam wrażenie, że to ostatnie dotyka wielu ludzi, niestety jedynym lekarstwem na to, jakie znam, to pogodzić się z tym, że zmiany są nieodłączną częścią życia. Być może jest to gorzka pigułka do przełknięcia, ale przy odpowiednim ukierunkowaniu nastawienia da się z tym oswoić. Natomiast sugerowałabym zadanie sobie pytania: dlaczego się boisz tych elementów? Co Cię najbardziej przeraża w tych perspektywach? Np. w pracy z klientem: czy ma to związek z lękiem przed byciem ocenianą? Przed okazaniem się nie dość kompetentną (klient o coś pyta, a Ty nie znasz odpowiedzi)? Itp. i na bazie tego pracować nad sobą. Potem pytanie: jeśli Twój lęk się spełni, to co najgorszego w praktyce, fizycznie, może się stać? W jaki sposób na tym ucierpisz i czy aby na pewno będzie to gorsza sytuacja niż ta, w której jesteś teraz? To jest typ myślenia, który mi pomaga. Rezultaty nie są natychmiastowe, ale widzę poprawę w swoim nastawieniu do zmian - też się ich boję
-
Tak Masz zestaw ołówków?
-
Tak, ale kiedyś czytałam więcej. Do czego jest Ci potrzebny telewizor?
-
Zależnie od nastroju, na ogół tak. Jesz regularnie posiłki?
-
Polecam poczytać wątek Początki psychoterapii i może w ogóle przejrzeć wątki z tego działu. Sama przeczytałam cały ten temat - nie mówię, że Ty koniecznie musisz cały, ale chociaż kilka-kilkanaście stron moim zdaniem warto - i wydaje mi się, że jest to cenne źródło informacji nt. tego, jak taka psychoterapia mogłaby wyglądać (w różnych nurtach).
-
Jeśli czegoś się nauczyłam, czy to z postów tutaj, czy to patrząc wstecz na swoje życie, to to, że wielu z nas ma tendencję do bagatelizowania problemów, które nas dotyczą, bo "na logikę inni mają gorzej" - a tu nie ma co porównywać. Każdy z nas jest inny i inaczej reaguje na różne sytuacje w życiu. Mogę się mylić, ale wydaje mi się, że np. arachnofobia też nie musi się brać z nie wiadomo jak traumatycznej sytuacji, a i tak mało kto powiedziałby takiej osobie, że wymyśla sobie problemy. Z farmakoterpią i agorafobią jako taką nie miałam styczności, ale może warto zastanowić się, dlaczego za pierwszym razem zrobiło Ci się słabo? Myśl, emocja, wrażenie zmysłowe (tylko to mi przychodzi do głowy)?
-
Albo rzadko odczuwam złość, albo za rzadko zwracam na nią uwagę... Na pewno bywam zła na siebie, co zwykle procentuje zaniżaniem samooceny. Jeśli jestem zła na kogoś, raczej nie mówię mu o tym wprost, prędzej rozmawiam z osobą trzecią na ten temat, żeby się wygadać. Przynajmniej raz w ostatnim roku zdarzyło mi się przekuć złość na kogoś w energię [do sprzątania], mam jednak wątpliwości (jak prawie w każdej kwestii), czy ten sposób wystarcza, by rozładować złość i się jej kompletnie pozbyć, czy może jakaś cząstka jej potem zostaje i odkłada się na kupkę innych nieprzyjemnych emocji, przez którą prędzej czy później się wybucha.
-
Czym jest miłość, jak zmądrzeć? :)
Likaaseli odpowiedział(a) na białoczarne temat w Problemy w związkach i w rodzinie
Mi osobiście nie podoba się określenie miłości jako uczucia. Uczucia, emocje są nietrwałe i przemijają, natomiast miłość według mnie jest - lub powinna być - bardziej czymś w stylu świadomej decyzji. Ok, to może brzmieć źle na pierwszy rzut oka, ale te wszystkie motylki w brzuchu itd. na początku to raczej stan zauroczenia/zadurzenia/zakochania. Epizod religijny w moim życiu odbił się trochę na moim postrzeganiu miłości (myślę, że pozytywnie) - miłość ogólnie określiłabym jako życzenie danej osobie dobrze, mieć na względzie dobro tej osoby w czynach i słowach (wiadomo, nie zawsze wychodzi, np. gdy mamy zły nastrój, ale jak wszędzie liczy się dążenie do tego, by takich sytuacji było jak najmniej, a jak najwięcej tych pozytywnych). W kwestii partnera skłaniałabym się ku szukaniu cech, których się pożąda najbardziej. Taka mała analiza: jak widzisz człowieka, to co Ci w nim odpowiada, co nie, i na ile minusy przeszkadzałyby na dłuższą metę w związku. Czyli takie szukanie najlepszego dopasowania, gdzie czasami trzeba czasu, żeby wyszły jakieś problemy czy żeby przekonać się, na ile coś jest fajne/przeszkadza. Przy czym idealnego dopasowania raczej nie ma, wszędzie pojawiają się jakieś problemy prędzej czy później. Bardziej stawiałabym na poczucie satysfakcji i komfortu w związku oraz na sposób/proces/efekt rozwiązywania problemów. Z kolei pozytywne uczucia typu "o, mam wiadomość od Niego/Niej" mogą przyjść z czasem, wraz z zaangażowaniem. Nie muszą pojawić się już na samym początku znajomości, żeby zwiastować coś wartościowego i trwałego. Ot, moje zdanie. -
Nie jest skazana, nikt z nas nie jest na nic skazany, o ile da się to zmienić. A to, kto nam się podoba, jakich cech szukamy w potencjalnym partnerze/partnerce, często zmienia się wraz z wiekiem i doświadczeniem. Poza tym świadomość istnienia takiego mechanizmu może dużo zmienić. Np. jeśli dany obiekt westchnień ma problemy czy przejawia jakieś zachowania patologiczne, to możemy zadać sobie pytanie, czy to, co czujemy, to nie jest przypadkiem chęć pomocy takiej osobie, instynkt opiekuńczy raczej zamiast faktycznego zauroczenia? Zatrzymanie się na chwilę na zastanowienie się, zdolność analizy i rozróżniania emocji, odczuć może pomóc w określeniu relacji, jaką chcielibyśmy z daną osobą mieć, określenia potencjalnych minusów, plusów itd. Co prawda nie wierzę, że to jest idealna recepta na życie miłosne dla każdego - nie wierzę, że w ogóle jakaś uniwersalna recepta na cokolwiek istnieje. Ale być może jest w stanie pomóc co niektórym, szczególnie na wczesnym etapie zadurzenia. Sama kiedyś pomyliłam instynkt opiekuńczy z czymś więcej i ten związek był kompletnym niewypałem. Nie żeby instynkt opiekuńczy sam w sobie był czymś niepożądanym w związku - skąd, myślę, że ma rację bytu. Jednak sądzę, że w zdrowym związku nie powinien pełnić funkcji głównego motora, tak samo jak np. w związku może być miejsce na zazdrość, ale już bezpodstawna, chorobliwa zazdrość świadczy o braku zaufania i, szczególnie na dłuższą metę, nie jest ok. W skrócie: w nadmiarze wszystko może zaszkodzić
-
Podejrzewam, że prędzej żaden "normalny" po prostu nie wydał jej się na tyle atrakcyjny, by brać go pod uwagę, ze względu właśnie na tendencję do powielania schematów.