Skocz do zawartości
Nerwica.com

carlos

Użytkownik
  • Postów

    568
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez carlos

  1. A widzisz ja mam kobietę, atrakcyjną i niesamowicie czułą, a przez masturbację mam problemy ze współżyciem. Jestem uzależniony od masturbacji ( objawy seksoholizmu ) i część specjalistów podciąga właśnie to uzależnienie pod NN.
  2. Ja zauważyłem, że ostatnio jak gram nie umiem oderwać się od rzeczywistości. Cały czas o tym myślę i to powoduje lęki. No właściwie to jak gram w cs'a, a moja nienawiść do tępych ludzi też się objawia mega gniewem. Nie lubię słuchać dzieci i idiotów, jak warczą przez mikrofony, oraz jacy to oni wspaniali nie są. Pewnego rodzaju problemem jest też fakt, ze ja się mocno stresuje i lękam, przez co często w takich niezłych akcjach strasznie "lamię".
  3. Kobieto, to jest facet. Szedł z nastawieniem na seks z prostytutką więc nie myślał tak jak Ty o niej. Musisz iść do seksuologa. Ja również oglądałem pornografię i pociągnęła za sobą złe skutki. Pozdrawiam
  4. U mnie jest problem z bliskością. Powiem wam, że to nie jest ciekawe... Nie lubię się całować z moją narzeczoną... To jest okrutne, ale czuję wtedy kłucie w klatce, w sumie to w sercu i nie muszę rozwijać dalej tego, co dzieje się w moich myślach. Również są problemy ze współżyciem, nie zawsze chcę. Kiedy przykładowo ona na mnie wchodzi i mnie całuje czy coś, to nachodzi mnie gniew... Ponad to jej oddanie i słowa "Kocham Cię", budzą we mnie lęk. Wszystko jest odwrotnie, kiedy to ja mam ochotę dać jej całusa ( ale nie pocałunek z językiem ), lub ją pogryżć, czy jej powiedzieć kocham, to wtedy jest ok, chociaż automatycznie jak mówię kocham zaczynam analizować i się bać... Znacie te mechanizmy zresztą. Najbardziej przytwierdzające mnie przy tym, że czuję do niej coś mocnego, bo nie nazwę tego obojętnością ani przyzwyczajeniem, jest fakt, że jakby jej się coś stało, jakby odeszła czy coś, to nie wiem czy sam bym nie popełnił samobójstwa. Nie raz o tym myślałem i w takich momentach idę do niej, przytulić ją jak najmocniej i powiedzieć jej , że ją Kocham, nie czując przy tym lęku. Wczoraj też tak miałem, ponieważ w kręgu jej znajomych pewnemu młodemu mężczyźnie zmarła równie młoda kobieta. Byli ze sobą długo, a jej już nie ma. Kiedy przeczytałem pod jej zdjęciem z czarną wstążką napis, że razem z nim odeszła połowa jej jeszcze tego nie pojąłem. Ruszyły mnie natomiast słowa tego jak on się o niej wyraził, tak jakby obok niego była, że ją kocha i będzie kochał. Pomyślałem tak o swojej kobiecie i tej sytuacji i wiecie co? Z miejsca zalałem się łzami, przytuliłem do niej i nie chciałem puścić. Zależy mi na niej jak na nikim. Jest częścią mnie i bez niej nie dałbym sobie sam ze sobą rady. Kocham ją może nie tak romantycznie jak bym chciał, za to trwalej i czulej. :)
  5. Ja mam chyba nawrót DD... Nie czuję się realnym, świat jest dla mnie nierealny. Najgorsze jest kiedy zaczynam o tym myśleć, np teraz. Zastanawiam się kim, po co i dlaczego istnieje. boję się tego, swojej percepcji. Myślę, że to jakaś iluzja, w dodatku czuję się w tym dziwnie. Narasta we mnie lęk i boję się zawsze, że jak dopadnie mnie atak, w którym się poddam i zadzwonię po karetkę albo wezmę leki, to znaczy, że już nie ma dla mnie pomocy i jestem wykręcony z "psychozy życia" na zawsze. Boję się.. Macie podobnie?
  6. Witaj Chętnie odpiszę na Twój temat, ponieważ wiem jakie to jest dla Ciebie ważne. Przerabiałem prawie to samo, tyle, że po marihuanie przez długi okres czasu bez popraw. również byłem 100 % przekonany co do swojej domniemanej schizofrenii, tym bardziej, że miałem kolegę na nią chorego, a jego objawy pokrywały się z moimi lękowymi. No i co? Nie jestem chory, a przeleżałem mnóstwo dni w łóżku, tak się zagnębiłem. Na nerwicę dalej cierpię, teraz nie boję się o schizofrenię czy derealizację, za to o coś równie popapranego co mi rujnuje życie. Najlepiej będzie jeśli zajmiesz się czymś. Poczytaj sobie tylko raz tutaj temat, na tym forum, o nazwie "Strach przed schizofrenią" ( Nie chce mi się linka szukać, bez problemu znajdziesz bo to jeden z top tematów ) tylko przeczytaj kilka postów raz i nigdy więcej, bo będziesz się nieustannie nakręcał, taki jest ten mechanizm. Będziesz mógł mieć chwili spokoju po przeczytaniu, że nie masz, a za chwilę będziesz 2 razy bardziej bał się, że może jednak ją masz. Jak wspomniałem zajmij się czymś. Dla mnie najlepszą odskocznią od chorych myśli, jest praca. Nie mam czasu myśleć o głupotach. Czytaj książki, oglądaj telewizor i przebywaj z ludźmi. Ludzie potrafią odciągnąć od myśli. Im bardziej skupiasz się na sobie, tym gorzej się czujesz. Ja przynajmniej tak mam. Jeżeli skupię się na sobie zbyt mocno, to myślę, że to już koniec. Jestem jak bomba, która cały czas tyka i myśli, że wybuchnie. Jak pracuję, to jest normalnie. Później jednak analizuje swój dzień i lęk wraca, dlatego muszę w końcu , po 2,5 roku chorowania wybrać się do terapeuty. Skup się teraz na synku, a przegnasz swoje myśli. Powiem Ci jeszcze jedno. Twój sam strach i obsesja na punkcie tej choroby może być gorsza niż ona sama, więc się tak nie bój, tylko zajmij dzieckiem. :) Pozdrawiam
  7. carlos

    Phronemofobia

    Witam Chyba po 2,5 roku chorowania znalazłem nazwę dla swojego lęku. Tak jak w temacie, phronemofobia oznacza lęk przed myśleniem. Faktycznie, dlatego zawsze siedząc w domu i myśląc, boję się. Kiedy natomiast jestem w pracy to nie myślę o tym i jest ok, żyję, robię, egzystuję. Kiedy jednak znów powracam do myśli, zaczynam czuć się dziwnie... Wszystko staje się dziwne, dziwny jest fakt, że jestem, żyję i jestem człowiekiem. Dziwne jest dosłownie wszystko i boję się siebie, świata, swojego mechanizmu myślenia i wszystkiego dookoła. W tym momencie ciężko jest się czymś zając i uciec, bo co chwila to wraca i przypomina mi, że przed tym uciekam. Natręctwo staje się na tyle silne, że nie wyrabiam. Kiedyś jeszcze, z początku gdy chorowałem miałem jeszcze zaparcie, by walczyć i sobie tłumaczyć racjonalnie, że przejdzie, że jest ok. Teraz w sumie mam wrażenie, jakby mi ręce opadły i już żaden argument nie działał, a tylko pogarszał jeszcze sprawę i nasilał lęk. W silnych momentach potrafię dostać dreszczy, trzęsę się jak na minusowej temperaturze, dolna szczęka lata ze strachu obijając mi o zęby. Ostatnio nawet już myślałem, że zwymiotuje. Zupełnie nie mam pojęcia co robić. nie chodzę aktualnie na terapię, chociaż wiem, że to najlepsze rozwiązanie, ale na samą myśl o jakimś przeciwdziałaniu czuję niechęć, brak wiary, że to zadziała i strach przed tym. Nie mam zielonego pojęcia dlaczego i jak... Jak to możliwe, że mój lęk ewoluował tak daleko, to nie mam pojęcia,. Żyję tak ponad 2 lata, raz lepiej było, raz bywało źle, ale były momenty w których zapominałem, a wystarczyły chwile by sobie o tym przypomnieć i bęc... Wcześniej wiązałem to z derealizacją, którą dalej chyba podczas tych myśli faktycznie przeżywam, bo tak analizuje swoje spojrzenie, że zamykam oczy by nie czuć strachu i mam wrażenie, że rzuca na boki. To jest męczące, blokuje mnie to bardzo, bez tego lęku byłbym szczęśliwy. Najgorsze jest to, że niby rozumiem sam ten fakt, ale jak zaczyna mi to chodzić po głowie to nie umiem sobie z tym poradzić. Nie wiem czym jest życie, myślenie i boję się tego, strach przed nie wiadomo czym nakręcany każdą myślą, nawet normalną, to istny obłęd i nikomu nie polecam. Ktoś miał podobnie ? Pozdrawiam
  8. agucha nie martw się. Ja ze zbliżeniami mam czasem podobnie, nawet jako facet.
  9. Mam do was ważne pytanie. Czy w chorobie mieliście/macie momenty,w których jesteście obojętni dla partnera? Nawet wiedząc, że go ranicie? I czy mieliście problemy z całowaniem się/seksem ( lęk/ niechęć ) / I też... co najgorsze... Czy fakt, że wasi partnerzy mogą mieć w pewnych sytuacjach to co wy, czyli brak chęci itp nie martwiło was, tylko pocieszało w sensie, to jest normalne i ma co się przerażać?
  10. Jeżeli to co Lady Makbet napisała byłoby regułą w każdym takim przypadku, czyli u nas, to wyglądałoby to właśnie tak nieszczęśliwie. Załamka wyzdrowiała, innym też się udawało. Nie prowadzą takiego nieszczęśliwego zakończenia. Ja wam to pokażę na innym przykładzie. Miałem obsesję, że jestem chory na schizofrenię, że oszalałem. Wszędzie się tego doszukiwałem, a na każdy mój domniemany "objaw", czy coś co mogło go przypominać, reagowałem strasznym lękiem. Niekiedy w pewności czy też niepewności byłem gotów zadzwonić do szpitala po pomoc ( w tym wypadku zerwać ). Wszystko wskazywałoby na to, że oszukiwanie mojego prawdziwego ja ( w tym wypadku wmawianie sobie zdrowia, jak to robiłem ) , byłoby zwyczajnym absurdem i powinienem zaakceptować to czego się boję? Nie! Nie jestem chory i nie byłem, tylko potrzebowałem dużo czasu i pewnych zdarzeń, by do zrozumieć. Owszem to niekiedy wraca i są momenty, w których wątpię i dalej przy wielkim lęku się zastanawiam... ale to koło nie jest już takie ogromne i tak tego się nie lękam. W tamtym temacie chyba głównie chodzi o to, żeby dojść do tego dlaczego się boimy, co to generuje i jak z tego wyjść. W tym kulminacyjnym momencie, w którym najbardziej cierpimy i uciekamy, po prostu odkrywamy co to tak naprawdę jest... Ogień, który nas parzy lękiem znika, a my nie czujemy, ale rozumiemy co to jest. Aby dojść do czegoś takiego, należy chodzić na terapię, bo to wymaga analiz naszej osobowości, naszej przeszłości, życia w rodzinie/wychowania. Dlatego jest to długa i ciężka praca. Po prostu należy rozumieć pewne rzeczy, które nasuwają nam najprzykrzejsze myśli i emocje z nimi związane, dlatego uspokójcie się dziewczyny. :)
  11. To ja miałem jak moja mi mówi, Kocham Cię, nigdy mnie nie zostawisz? Wtedy czuję lęk i w myślach miałem, kiedy ten koszmar się skończy... Okropne. Dziś sprawiłem lekką przykrość mojej, popłakała się i mi też się zachciało, przepraszałem ją na kolanach. Jednak po tym jak zobaczyłem ładne 2 panie w filmie, który oglądaliśmy, dostałem lęku, że podobają mi się inne... bardziej niż moja ( Okropne jest odczuwać lęk przed innymi kobietami. Teraz w ogóle to mam wrażenie, że każda inna mi się bardziej podoba, jakby lęk po prostu wybierał każdego tylko nie ją. Czuję wtedy w brzuchu ściski... Ponad to wyobraziłem sobie wyjazd mojej "rozstanie", odrazu łzy się cisną do oczu jak widzę ją odjeżdżającą ze świadomością, że już nigdy jej nie zobaczę. Ja chyba mam podobnie. Zachowywałem się w stosunku do swojej kobiety podobnie jak anq24. Byłem bardzo niemiły, kiedy zrobiła coś nie po mojej myśli, lub kiedy byłem zazdrosny. Pamiętam jeden raz, kiedy o jednego kolegę byłem tak zazdrosny, że nie mogłem zdrowo myśleć. Wypiłem jakieś 2 piwa i pograłem w gry, a kiedy przerwałem i się położyłem... Istna masakra. Zacząłem w myślach widzieć ich razem, jak mnie zdradza itp. Ogólnie to czułem tak potężną złość, że prawie wysadziło mnie w powietrze. Rano jak się obudziłem dalej obsesyjnie mi to chodziło po głowie, byłem zły, ale tak jak wcześniejszego wieczoru chciałem przestać, bo wiedziałem, ze to absurd. Potrafiłem ją bardzo mocno skrzywdzić w ten sposób... Takie zachowanie może występować w neurotycznej potrzebie miłości... Wcześniej przed nią też tak się zachowywałem. To są wielkie emocje, które mną szarpią i chociaż są negatywne, to w tym momencie by mnie uradowały, bo dałyby mi znak, że mi zależy. Powiem wam jednak, że przy takim zachowaniu moja odeszłaby ode mnie po połowie roku, tak jak zrobiła to dziewczyna przed nią, bo nie wytrzymywała moich złości ( wiecznie kłótnie ). Potrafiłem się wyżyć na byłej nawet za to, że nie napisała do mnie na GG jak była już 2 minuty dostępna i zmieniła tylko opis. Wiedziałem, że teraz tak być nie może i udało mi się to teraz przegnać... a i tak coś nie gra. Tak jak i na początku lękały mnie te "psychiczne zdrady", o fantazjach na temat innych partnerek, tak teraz mnie nie głównie smucą... Miałem raz sen, że zdradziłem i obudziłem się z wyrzutami sumienia dopóki sobie nie uświadomiłem, że to sen. Ostatnio miałem sen z intencjami o zdradzie i już tak źle się nie czułem, i to mnie wkurza, że się nie martwiłem. Cała głupota polega na tym, że się nie martwiłem i jest źle, bo niby obojętność, a jakbym się martwił to też źle, bo niby nie kocham. no debil normalnie.
  12. Ja na początku swojego problemu opowiadałem o nim kilku swoim zaufanym kolegom. Pamiętam, że potrafiłem o swojej narzeczonej opowiadać przez ponad godzinę w samych superlatywach. O tym jaka jest wykształcona, atrakcyjna, błyskotliwa i w ogóle, idealizując ją. Teraz razem mieszkamy , więc wiele z tych rzeczy o których mówiłem ( wykształcenie itp ) ulega zmianie, ale i tak mógłbym śmiało powiedzieć, że to Zuch dziewczyna a nie ktoś zły. Najgorsze jest jak się czyta o objawach zaniku uczuć itp... I widzi się te objawy u siebie, istna paranoja. Analogia do mojej poprzedniej obsesji jest niemal idealna A teraz co do "innych", to ja pisałem już, że mam problemy z pożądaniem. Mam wrażenie, że seks z moją to nie to... W myślach mam inne itp, moją już nie, chociaż czasem jeszcze jak zapomnę o tym, że ten problem mnie trapi to o dziwo po chwili jestem zaskoczony, że się udało czerpać coś z tych fantazji. Jeszcze zanim byłem ze swoją, ale jak już zaczynaliśmy rozmowy, miałem epizod w łóżku z pewną dziewczyną. Nie czułem się z tym dobrze, seks był beznadziejny, a mimo wszystko same fantazjowanie o seksie z tamtą powiedzmy budzi u mnie pożądanie. Chyba jestem chory, bo dla mnie wyobrażanie sobie seksu stanowi większą satysfakcję niż on sam, a ten problem przeniesie się na każdą partnerkę w krótkim czasie, ilekolwiek bym nie zmieniał. I właśnie ja tak patrząc na inne, czuję do nich większy pociąg co jest gorszym złym sygnałem. Wyobrażam je sobie i pożądam w myślach i to mnie martwi, ale wczoraj właśnie pracując na sylwestra miałbym okazję do zdrady, była tam taka jedna. Mimo wszystko nie podniecała mnie itp, a jak mnie dotknęła chciałem sobie iść,denerwowała mnie bo byłem w pracy. Ponad to nawet odpychała mnie. Po powrocie do domu i wgłębianiu się w to jednak myślę, że chciałbym seksu, i tak myślę o prawie każdej kobiecie co mnie pociąga, a to doprowadza mnie do lęków. Troszkę z innej beczki. Na Święta byliśmy w stronach rodzinnych mojej kobiety. Z początku chciałem jak najprędzej wracać do domu, ale wiecie co wam powiem? Nie chciałem stamtąd wyjeżdżać. Moja płakała, że opuszcza znów rodzinę... i z mojej strony wtedy nie dokuczała mi obojętność, bo płakałem razem z nią, ale dokuczały mi myśli o obojętności... Ciężko to wytłumaczyć, ale powiem wam, że widok mojej płaczącej partnerki, która musi opuścić rodzinę i dom na długi czas był takim przeżyciem, że sam się rozpłakałem i chciałbym tam zamieszkać z nią w jej stronach, jakby była okazja. Bardzo chciałbym aby ona była szczęśliwa w swoich stronach, bo tutaj jeszcze się nie przyzwyczaiła, a tam byłoby cudownie i fakt, że jej byłoby właśnie tak cudownie, pocieszałby mnie. :) Wyłapałem jakiś pozytyw, a jak tam u was dziewczyny??
  13. No źle, źle. Będę musiał pomyśleć o jakimś psychologu. Teraz od jakiegoś czasu dodatkowo powróciły moje stare lęki dotyczące życia, więc faktycznie czuję się źle do kwadratu. I nie wiem jak przerwać ten mechanizm ponownie chociaż już drugi raz go przechodzę. Mam problem z wyciszeniem myśli i czuję się jak wariat, nawet mnie w brzuchu ściska i mam ochotę do wc iść z tego wszystkiego. Dziwne jest jednak to, że w pewnym momencie się po prostu podniosłem z tego wszystkiego, czułem się lepiej,ćwiczyłem itp. Lęki były rzadsze, później już nawet znikome, a teraz powróciły. Mam nadzieję, że mi się poprawi. Załamka myślisz, że uda mi się z tego wyjść? Czy jednak tylko wmawiam sobie nerwicę skoro aż tak ze mną źle...?
  14. Ja bym nie mógł... Też się nie dobrze z tym czuję. Czuję się jakbym oszukiwał... Nawet takim się widzę, to straszne. Sumienie mnie męczy, ale mam ten sam problem co aussie. Ciężko mi jest uwierzyć, że to choroba. W dodatku to co pisałaś o tym braku namiętności... U mnie jest to samo! U mnie namiętność, ale tylko w sensie pożądania budzą prawie wszystkie inne kobiety, z wyjątkiem mojej. Znaczy się no moja też budzi, ale tak na samą myśl nie potrafię, a fantazjując o innych odrazu wiedzmy czuję podniecenie. To jest jakieś chore i tego nie chce, ale to mnie przerasta. Aha i w dodatku przy każdym pocałunku czuję lęk w brzuchu. Przy przytulanku itp nie bo to nawet lubie, ale przy całusach tak.
  15. carlos

    Natręctwa myśli...

    Witaj ZOK57. Z tego co widzę od tamtej pory minęły 2 lata. Nie będę pytał przez co przez ten czas przechodziłeś, bo wyobrażam sobie, że było ciężko. Czy przez ten czas udało Ci się podleczyć/wyleczyć? Pozdrawiam
  16. No, ja powracam na etap zapytania " Czy jest to jest ucieczka przed prawdą w wymówkę choroby"? Tak dziwnie się składa, że jest to moja druga, ciężka i niszcząca życie obsesja. Pierwsze moje problemy nerwicowo-lękowe, pojawiły się po zapaleniu marihuany. Naczytałem się, że to najprawdopodobniej może być jakaś psychoza. Zawsze byłem człowiekiem racjonalnym. Jeżeli fakty były oczywiste, nigdy im nie przeczyłem. Coś co wskazywało na coś, było dla mnie oczywiste. Nie wierzyłem w jakieś inne przebiegi sytuacji. Stąd naczytanie się , że THC może przyczynić się do różnych paranoi czy tam psychoz, to była informacja, że właśnie na to cierpię i w swoim mniemaniu cierpiałem. Dnie spędzałem na czytaniu tego forum, innych źródeł internetowych, które by jednocześnie potwierdzały, jak i przeczyły moim domysłom. Zawsze, kiedy to już byłem gotów narobić w majtki, z powodu nakręcenia się "lekturami" szukałem pomocy i wsparcia. Biegłem do matki, po raz setny z kolei rozmawiać z nią o tym samym i szukać zapewnienia, że jestem zdrowy. Niekiedy wystarczyła jakaś jedna kontra, haczyk, który dawał mi pewność lub przypuszczenie, że wcale nie muszę być chory, momentalnie potrafił zabić lęk i zepchnąć go na inny tor. Wówczas było kilka minut spokoju, lecz po chwili analiza problemy wracała... I to ze ZDWOJONYM LĘKIEM. Wyglądało to tak, że czytałem o chorobach w internecie, nakręcałem się na nie, w punkcie kulminacyjnym biegłem do mamy, ona mnie uspokoiła, za 5 minut byłem 2 razy mocniej przestraszony, znów do niej biegłem, ona krzyczała, że musi już Bóg wie który raz powtarzać godzinny wykład, który zresztą przed moment słyszałem, i znów na internet. Uspokoiłem się na internecie na jakąś chwilę, zaraz znów zacząłem czytać i rozpoczynałem ponownie cały ten cykl opisany przed momentem. Powiem wam, że w pewnych momentach już faktycznie chciało mi się ze strachu skakać przez okno, bo lęk przed "niepoczytalnością" sprawiał, że ją najzwyczajniej w świecie CZUŁEM. Lęk ma najzwyczajniejsze działanie urojeniotwórcze. Jeżeli jeszcze napędzisz te kółko, faktycznie ze strachu idzie na jakiś moment dostać bzika. Stąd brały się moje depresje, płacze itd. Wybaczcie, że nie na TEN związkowy temat, ale co tu dużo mówić... Mechanizm moich wątpliwości w związku wygląda TAK SAMO. Robiłem to samo i robię często nadal. Moja biedna matka już mi setki razy znów musiała tłumaczyć kolejne rzeczy, non stop się powtarzając. Jeżeli mi zasugeruję coś, co mogłoby świadczyć o moim braku uczucia, czuję lęk. Kiedy mi potwierdza , że ją kocham mam spokój... na jakiś czas. Tak samo było wtedy, z tym problemem mojej urojonej psychozy. Wtedy moim głównym atutem wątpliwości była ta marihuana i fakt, co może powodować ludziom podatnym. Później dochodziły kolejne atuty za i przeciw, w miarę tego ile czytałem, ale głowa puchła, rosła, a lęk wypełniał mnie jak światło niszczące jakiegoś zombiaka na filmach. Oczami i uszami mi tryskał ten lęk po prostu. W przypadku związku, głównym moim lękiem jest to, że po jakichś 2-3 miesiącach nie było takiego szału jak przy zakochaniu, a co za tym idzie problem zaczął się nagminnie zbyt szybko, bo nawet nie po połowie roku trwania związku. Zaczęło się od lekkiej niepewności przy słowie kocham, jednak później czułem jak coś we mnie pęka i pewnego razu, gdy czułem się dziwnie, jak wyszedłem z psem to nagle tak jakby we mnie pękło "nie kochasz jej" i łzy w oczach, lęki, poty, duszności, obsesje, koszmary i problemy ze wszystkim... Co prawda na początku na pewno czułem coś mocnego, coś , co mnie napędzało by pisać jej te wiersze i jak najbardziej je pielęgnować, zmieniać literki/wersy, by wiersz był dla niej jak najbardziej perfekcyjny. Czułem, że na to zasługiwała. Teraz tego nie czuję, ale to wiem! Jednakże sama świadomość nie jest dla mnie takim motorem, co zwyczajne emocje. Emocje takie jak przy pożądaniu, które właśnie przybiera tę największą górę w okresie zakochania. Wcześniej byłem skrzywdzony w podobnym związku i kiedy poprzysiągłem sobie, że już nigdy w nic takiego nie wejdę. Mimo wszystko ten jeszcze jeden raz chciałem spróbować i spróbowałem. mimo świadomości, że może się nie udać zdystansowałem się i chciałem oddać samego siebie, ale pytanie czy mi się udało? Związek przetrwał, ale gdzieś ten lęk chyba we mnie siedział... Być może to on mnie zablokował i nie pozwolił mi na oddanie siebie komuś, w sensie zakochania się w kimś? A może jednak moje zakochanie trwało krócej, ze względu na chorobę? Takich pytań mogę zadawać wiele, ale i tak na żadne nie dostanę pewnej odpowiedzi. A może to tylko usprawiedliwienie? Wiecie nie chce mi się powtarzać całej swojej historii. Ci, do których dołączyłem w swoim momencie w tym temacie i razem pisaliśmy na bieżąco mogą pamiętać. Teraz cała rodzina mi powtarza jak ją kocham, przypomina mi o tym i jest ze mną w tych najtrudniejszych chwilach. Ostatnio jakoś miałem poważny kryzys z tym związany. Niestety, ale muszę przyznać, że jestem uzależniony od onanizmu i pornografii. Oglądałem ją będąc samotnym człowiekiem, nie zdając sobie nawet sprawy, że mogę się uzależnić. Stało się najprawdopodobniej... możliwe nawet, że już przekroczyłem barierkę seksoholizmu, bo nadzwyczajnie pociągają mnie inne kobiety. Stało się to też moją kolejną obsesją i źródłem bólu, gdyż niejednokrotnie fantazjując o innych kobietach czułem się jak zdrajca, a wychodzenie na miasto, stało się dla mnie katorgą. Wejście do centrum handlowego, gdzie jest wiele dziewczyn, które pociągają mnie bardziej od mojej kobiety ( która nie jest brzydka, a naprawdę atrakcyjna -> Na początku nie wiedziałem nic piękniejszego poza nią, szans nie było ) Takie kobiety w centrum są dla mnie jak chodzące sztylety, które non stop się we mnie wbijają zadając mi rany, czyli LĘKI. W pewnym momencie przez to jestem w stanie się tak zdołować, że usiadłbym w jednym miejscu i gapił w 1 punkt przez godzinę myśląc nad tym jakie to złe. Robię to nawet pomimo tego, że jestem samcem, w dodatku chyba spaczonym przez porno, więc chyba normalne, że oglądam i pożądam. Nie potrafię jednak tego zrozumieć... Związki nigdy nie będą idealne i ja na początku w okresie fascynacji itp zazwyczaj dążę do tego, by komuś w d***pę za przeproszeniem wejść, by było mu jak najlepiej. Jest to jednak dla innych dręczące, bo odmowa czegoś, co w moim mniemaniu może być dla kogoś najlepsze przyprawia mnie o męki... Wszystko wówczas mam na tyle napięte, że jestem niebezpieczny dla siebie i krzywdzę inną osobę. Chorobliwa zazdrość, chorobliwy gniew... Te pozytywne emocje też są o wiele mocniejsze, ale to jest zwyczajnie duża klepsydra uczuć. Teraz moja klepsydra uczuć jest na tyle mała, że jej często gęsto nie czuję, co mnie denerwuje. Chociaż tak nie ranię otwarcie partnerki, jak wtedy... Za to denerwuje mnie moja obojętność. Od jakiegoś czasu też zauważyłem, że nie jestem obojętny tylko i wyłącznie na partnerkę, ale naprawdę na wiele rzeczy w życiu. Czuje się czasem jakby moje emocje zamknęły się w jakimś koszu. To tak jakby dom pomalowany paletą wielu barw obrabował z tej piękności, kradnąc te kolory, zamalowując wszystko na szaro... Tak się często czuję, że nic mnie nie cieszy i jestem jak robot. Od długiego czasu w sumie tak się czuję. W pracy udaje mi się zapomnieć o tym czasami i zyskać pewne emocje... Ale zazwyczaj jest to głównie gniew, którego też już tak mocno nie czuję, bo mi już to totalnie "zwisa", za przeproszeniem. Zwróciłem też uwagę na fakt, że dążę do rzeczy, które wiem, że mnie zniszczą. Kusi mnie do zdrady mojej partnerki, kusi mnie do porno i onanizmu, kusi mnie do grania w gry komputerowe całymi dniami, mimo iż wiem, że mnie to zniszczy. Bardzo mnie kusi do tych wszystkich rzeczy, chociaż staram się przed tym bronić i przed pewnymi rzeczami mi się udaje, niestety innymi nie. ( Nie zdradziłem jeszcze fizycznie partnerki I PRZED TYM BĘDĘ SIĘ CHOLERNIE bronił ). Pomniejsze dla mnie za to rzeczy, niby bardziej "błahe" jak onanizm czy nadużywanie gier komputerowych, praktykuję dalej... Jakby to ująć... Swojej pierwszej obsesji związanej z przekonaniem, że jestem chory psychicznej dalej nie rozwiązałem. Z czasem jakoś po prostu tak przestałem się tym przejmować i były faktycznie okresy, w których na jakiś czas o tym zapominałem. Na przykład tydzień czy dwa. Jest to dużo, biorąc pod uwagę fakt, że myślało się o tym większą część dnia przez jakiś rok. W tym wypadku to też niekiedy znika... ale wraca. Tak jak ostatnio powraca ta moja pierwsza obsesja i znów mocno rujnuje mi życie. Co prawda już bez czytania, za to z analizą myśli i samego siebie... Nie stać mnie na płatne leczenie u terapeutów/psychologów, którzy biorą ekstremalne sumy w stosunku do wypłat dla standardowych zjadaczy chleba w tym naszym kochanym kraju. Kochani pora chyba kończyć, bo mój post jest już wystarczająco długi, a wiem, że to może sprawić, iż mało kto go przeczyta. Wiem jednak, że potrafię pisać czasem na tyle, że innym ciekawie, szybko i przyjemnie czyta się moje teksty. Może to sprawi, że ktoś mnie wysłucha i odnajdzie coś w tym dla siebie. Bądźcie też pewni, że mógłbym napisać O WIELE WIĘCEJ, jednak byłoby w tym wiele powtórek ze wcześniejszych stron w tym temacie. Pisałem tu wcześniej, więc jakby ktoś nowy chciałby się ponakręcać/ pocieszyć i mieć chwilę spokoju ducha, niech sobie przewinie w temacie. Trzymajmy się razem i nie puszczajmy dłoni tych, którzy nas tak kochają i tych, dla których uczucia tak walczymy. Pozdrowienia.
  17. mia666 nie przejmuj się nim. Ja przechodzę podobne stany i Ciebie rozumiem. Nie poddawaj się :)
  18. Ja również dalej się męczę. Teraz jak wychodzę na miasto, gdzie porusza się mnóstwo ładnych kobiet, to normalnie wariuje. Prawie każda mnie pociąga i zwraca moją uwagę na siebie. Pociągają mnie prawie wszystkie kobiety, moja natomiast mnie już tak nie pociąga i wiecie, że po godzinie takiego łażenia po mieście już normalnie wybucham w środku i łapią mnie koszmarne lęki. To z tymi kobietami też przyszło mi tak nagle, bo tak nagle zobaczyłem, że inne też mogą być ładne... Z początku nie zwracałem na żadną inną uwagi, teraz jednak zwracam i mnie to boli. :/ Czuje się jak jakiś seksoholik, zwierzak totalny. Przez to też mam często gęsto wrażenie, że stoję na granicy obłędu. Uciekam z miasta do domu, gdzie nikogo poza moją kobietą nie będę oglądał i będzie dobrze. Nawet w telewizji czy internecie, jak oglądam to mam lęki ;/ mimo, że nie umiem sobie odmówić patrzenia na inne kobiety. Powróciły też moje stare natręctwa dotyczące zupełnie czego innego. Aha i czuje się, jakbym był przez to wszystko zacofany. Nawet treść mojego post'a wydaje mi się być chaotyczna, beznadziejna i totalnie bez sensu. Ciągle jestem ospały, głowa mnie boli od nie wyspania chociaż śpię całą noc. Nie mam ochoty nigdzie wychodzić, nie mam ochoty robić nic, jestem totalnie wypompowany. Przepełnia mnie teraz tylko lęk dotyczący mojej kobiety i egzystencji. Nie wiem sam co się dzieje, ale niepokój jest ogromny. Mam nacisk na stolec i uściski w brzuchu, czyli moje typowe objawy somatyczne lęku. Boje się. Chcę JĄ kochać i mieć spokój ducha. Zerwanie pewnie byłoby swoistego rodzaju ulgą, ale na ile? Coś czuję, że to zawsze będzie wracać, a ja mogę zaprzepaścić w ten sposób szansę na miłość mojego życia. Jak do tej pory zauważyłem to moje życie kieruje mnie ku moim pokusom, które wiem, że po prostu mnie zniszczą. Mimo wszystko przekonują mnie do siebie, coraz słabiej im się opieram. Czasem mam momenty, ze wraca siła i jestem mocniejszy, jednak ile czasu to człowiek musi walczyć z samym sobą we własnym umyśle... Jakby osobowość łamała się na 2 części, z czego jedna jest biała, druga zaś czarna. I jak na huśtawce, czy towary na wadze się przeważały wzajemnie.
  19. U mnie negatywnie ostatnio dziewczyny. Znów ostatnio oczytałem się trochę o problemach ludzi takich jak my, z tymi rozterkami, brakiem pewnych uczuć/pożądania itp. Skończyło się okropnie, płakałem... Dziś i również. Teraz na dodatek po tym zajściu, doszła rzecz następna. Gdy patrzę na zdjęcia swojej dziewczyny, czuję LĘK. Gdy się całujemy również czuję lęk. Kręci mnie to tak w brzuchu, takie nie miłe uczucie, albo z parciem na stolec, czyli zupełnie tak jak miałem kiedyś z inną obsesją. To jednak niczego nie usprawiedliwia. Ja jej chyba po prostu nie kocham i uciekam... Powiem wam, że wymiękam i nie wiem jak to się skończy, ale jeżeli nie tak jak proszę pana Boga, to nigdy w życiu nie uwierzę w coś takiego jak miłość. Po prostu nie będzie to dla mnie miało sensu, bo skoro dla kogoś robiłem tak dużo, tak wiele, tak się starałem, tyle przecierpiałem a i tak bez rezultatu, to gdzie owoce miłości, w której trzeba wiele pracy... Po prostu nie uwierzę w coś takiego, nie zwiążę się już z nikim, skoro nikomu nigdy nie będę mógł zagwarantować żadnego uczucia, bo przecież może trysnąć w każdej chwili. Przed ślubem, 15 lat po, no nie wiem. Tak czy owak jeżeli nie będę potrafił stworzyć żadnego stałego związku i zagwarantować komuś "miłości", to lepiej chyba będzie zostać samemu i nie krzywdzić innych ludzi i samego siebie. Samotność dobija również, ale nie bardziej niż to. Ponad to niejednokrotnie zdradziłem psychicznie już swoją narzeczoną, co jest niedobre. Myślałem już jakiś czas temu, by wybrać się na rozmowę z księdzem do kościoła, tylko nie mogę się do tego zabrać jakoś. Może źle kojarzę istotę miłości, bo to nie jest ciągłe za przeproszeniem "sranie w gacie" za kimś. Dobrze o tym wiem, ale mi tego brakuje... Brakuje mi tego, że kiedy zobaczę, że czegoś potrzebuję, to lecę jak poje**** to zrobić, napędzany przez euforię. Że nie robię tego zmuszając się, tylko euforia mnie niesie, jak na skrzydłach... No ale to uczucie podobno zawsze znika i dalej jestem w kropce. Wóz czy przewóz... Już i tak jestem po przewozie, że tak powiem. Czuję się chyba nie spełniony, pożądam innych kobiet, a seks z moją mnie nie podnieca już. I to jest problem, na którego nie potrafię sobie wyobrazić nawet rozwiązania.Cierpię i nie wiem,nie wiem jak to się dalej potoczy, ale jestem bliski ku upadkowi. Jak to wszystko nie daj Bóg się zakończy, to z nikim się już nie zwiążę. Nawet stracę na wartości w oczach mojej rodziny... Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że to cała ta sytuacja nie powoduje u mnie takiego zwyczajnego przygnębienia, tylko naprawdę mocne cierpienie, ze łzami, co nie jest chyba naturalne w związkach, gdzie już totalnie uczuć nie ma. Gdyby jeszcze odszedł ode mnie ten lęk, kiedy mnie całuje lub na mnie patrzy... Nie mam pojęcia co robić, nie chcę odejść, nie chcę się męczyć. Chcę ją kochać i już niczym nigdy się nie dręczyć.
  20. U mnie zmiany wielkie. Mieszkam ze swoją od jakichś 3 tygodni. Były problemy z jej przyjazdem, ale jak wyjeżdżała ostatni raz znów... płakać mi się chciało, jak widziałem ją w pociągu... Co do problemów z jej przyjazdem, to jej rodzice postawili jej straszny warunek. Moja była rozdarta bardzo. Troszkę zacząłem wątpić w to czy przyjedzie, ale się tego wcale nie bałem ( co mnie jak wiadomo MARTWIŁO ). Jednak kiedy rano, z nią o tym rozmawiałem i nie umiała mi do końca powiedzieć czy przyjedzie, zdzwoniłem do swojej matki ze łzami, płakałem... I płakałem też jak zobaczyłem jej opis na GG, wiedząc jak płacze i ile dla mnie cierpi. Wtedy i również płakałem... Się napłakałem normalnie nieźle. Ona jest taka bardzo odważna i się mimo wszystko nie poddała. Jest cudowna. Rozkminiałem wtedy czemu płaczę i wiadomo... zacząłem się bać, że to pewnie temu, że czuje się winny jako "nie kochający", rzekomo. Męczy mnie to bardzo, znacie to uczucie. Męczyło mnie teraz kilka dni, dziś pogadałem z matką i znów chwila spokoju. No dopóki moja nie wróciła z pracy, pojawił się lęk. Lęk pojawia się jak mi daje buzi. Czuję przy niej lęk, nie czuję potrzeby koniecznej rozmowy i przebywania z nią non stop. Nawet jak cały dzień jej nie ma, to nie tęsknię. Byliśmy w końcu od początku tyle czasu na odległość, może się nauczyłem. Nie czuję już zazdrości, takiego zainteresowania jej osobą. Wielu rzeczy dla niej mi się nie chce, muszę się zmuszać. Mogę powiedzieć, że zauroczenie się wypaliło. Każdy normalny powiedziałby, daj spokój nie męcz siebie, zostaw ją i daj jej szansę. Chciałbym, ale i nie chcę. Wierzę w to, że kiedyś się poprawi, będę nad tym pracował. Do miłości, a mianowicie zakochania się nie zmuszę, ale nie chcę pozwolić jej odejść. Wiem, że na pewno oddałbym za nią życie i jakby jej się coś stało to chyba bym postradał zmysły. Teraz odkryłem w sobie kolejny problem. Mianowicie taki, że pociągają mnie inne kobiety i to bardziej niż moja. Ba, z moją tyle razy się kochałem, że teraz trudno jest mi wszcząć przy niej wzwód. Inne pociągają mnie mimo, że są nawet brzydsze. Miałem pewne problemy z pornografią i obawiam się, że rozwinęły się u mnie aspekty podseksoholiczne. Mój dawny przyjaciel po wysłuchaniu historii po części twierdzi, że powinienem nie zbaczać z tej ścieżki. Ciekawe co powie po wysłuchaniu całej... Są momenty,w których to we mnie siedzi i narasta, są takie,w których po rozmowie mi przechodzi, ciesze się i uciekam od tematu. Mama mi bardzo pomaga. Opowiada mi swoją historię z moim tatą, kiedy przez długi czas ją coś takiego męczyło, i nawet jak do ślubu szła i widziała gościa, w którym kiedyś była zakochana, to czuła coś dziwnego w brzuchu i nie była pewna, a jednak okazało się to to. Ja też nie chcę rezygnować. Nie chcę, by wybrankę podyktowała mi natura, bo podyktować może byle kogo, nawet jakąś idiotkę. Ja znalazłem kogoś cennego z kim chcę dzielić resztę życia, chcę tę osobę prawdziwie kochać i miłować. Oddać jej wszystko co mam i będę miał. Oddać jej całego siebie bez reszty, nie patrząc na inne kobiety, innych ludzi. Teraz już i tak nie mam odwrotu bo się oświadczyłem... :) Do ślubu co prawda jeszcze daleko, ale pierścionek jest i to jest ważne, że przyjęła go i trzyma na swoim palcu. Wcześniej borykałem się z przekonaniem, że mam schizę i że oszalałem ( dalej czasem mi to wraca ), teraz walczę z tym i będę walczył. Mam nadzieję, że ta historia nigdy smutno się nie skończy. Że jej nie zranię, ani siebie, tylko uda nam się przejść razem wspólnie przez to życie w miłości. Może jeszcze nie dorosłem do tego i nie wiem co to jest prawdziwa miłość i kiedyś po zerwaniu klepałbym się po głowie, bardzo mocno, że pozwalam jej odejść. Nie wiem, ale nie pozwolę. Pamiętacie pewnie co niektórzy moje pierwsze posty, kiedy panikowałem strasznie, a teraz jestem totalnie wyniszczony tym wszystkim. Boje się napisać ten post bo boje się, że ktoś mi powie, że jej nie kocham. Mimo wszystko idę do łożka i jak co noc poproszę ją aby się do mnie przytuliła :) Lubię to, czuję prawdziwe, wygodne ciepło.
  21. A ja dziś miałem sen, że zdradziłem swoją i wiecie co mnie najbardziej w tym martwi? To, że jak się obudziłem nie było lęku i zbyt dużego smutku. Można by powiedzieć, że martwi mnie to, że ten sen mnie nie zmartwił. ( Już jestem tak wybojały w tych sprawach. TEraz lęk mi chociaż przeszedł, jest rzadziej. Zazwyczaj pojawia się po prostu niechęć, smutek i złe samopoczucie jak o tym pomyśle. Lęk też, ale w mniejszym stopniu. Po prostu boje się, że ja może naprawdę nie k... a nie tak jak wy macie chorobę... ( Wierzę jednak, że jest inaczej i się nie poddam.
  22. Witam was A no widzisz Ana, Ty przyjęłaś oświadczyny od swojego, a ja oświadczyłem się swojej. Na razie nie myślałem o tym, czy to źle czy nie. No dopiero jak mi mama powiedziała, żebym jej nie odprawił skoro się tak dla mnie poświęca ( mama zna problem ). Wtedy zaczęły się myśli i łzy... Też mam tak, że jak spoglądam na inne to mnie łapie lęk. Łapie mnie jak spojrzę innej w oczy i mnie tak "olśni" bądź okaże mi się być urocza. Wtedy mnie w brzuchu ściska, bo się boję, że to zagraża mojej lojalności i wierności wobec mojej kobiety. Martwi mnie też to , że... No uprawiam seks ze swoją, ale mam wrażenie, że mnie nie pociąga i często oglądam się za innymi z pożądaniem. Przez długi czas mnie pociągała ale jak dostałem swoje, to mi chyba przeszło i dla mnie to jest oczywiste, że to chyba pożądanie było... Z drugiej strony łzy jak się rozstawaliśmy... Za każdym razem jak jedzie mi się chce płakać, ostatnio też. Często też dochodzę do wniosku, że ja się 'zakochałem" bądź zrodziłem pożądanie do osoby ze swojej wyobraźni a nie do niej, ale mimo wszystko ja chcę ją kochać i z nią być. Wczoraj płakałem ale przez to jak ona cierpi... Teraz ma dużo stresów. Sądzę, że największy kopniak dla nas,abyśmy dopiero zrozumieli co do tych osób czujemy byłby, jakby nam poumierały. Wtedy siedząc na ich grobach wszyscy tłukli byśmy się w głowy 5x dłużej niż robimy to teraz i mówili " Dlaczego byliśmy tak głupi, teraz jest już za późno..." Ja jestem tego pewien. PEWIEN!!! I dlatego będę starał się kochać swoją dziewczynę jak tylko mogę i będę potrafił , a nawet więcej! :) Wam też Życzę , abyście walczyli z tym wszystkim i mimo najgorszych kłopotów nie poddawali się i byli ze swoimi osobami, bo zmienianie partnerów do końca życia do niczego nas nie doprowadzi. Jeżeli oni nas kochają, my starajmy się kochać ich i odwzajemniać ich uczucia. Wszystko się zrodzi w umyśle, więc jeśli chcemy, to możemy. Chcemy pokonać natręctwa i kochać nasze połówki? Zróbmy to! Pozdrawiam
  23. Mnie też dręczy masa rzeczy. Na przykład to, że przed chwilą, czyli o później porze zrobiła się dostępna na GG i nie poczułem w środku tego takiego "uderzenia", jak przy zakochaniu. No właśnie, ZAKOCHANIU, hehe. Widzisz u mnie najgorsze, że to było zaraz kilka miesięcy po rozpoczęciu związku. Nawet nie czułem tego tak do końca wypowiadając Kocham Cię, jednak oboje zachowywaliśmy się naturalnie tak samo. Poza tym towarzyszyły mi typowe, uczucie euforii, gdy sprawiłem jej przyjemność. Ciepło na sercu, jak o niej myślałem. Ból, smutek, złość w trakcie nieporozumień. Pociąg fizyczny. Może nie było to jakiś WIELKI SZAŁ, ale było to coś na pewno! Odległość jednak męczy. Teraz wszystko ucichło, dla mnie jednak nadmiernie. Ostatnio tam byłem zazdrosny, jakiś czas temu się pokłóciliśmy, ale z każdymi łzami, które wylewałem nie wiem, jakby to słabło... Chyba bardzo mocno się wkręciłem, tak jak wtedy z tą schizofrenią i derealizacją. Bardzo męczące i niebezpieczne. Ja tam mam gdzieś , przyzwyczajenie to norma i kiedyś będzie, ale to, że nie boje się dziecka jest dla mnie dobrym znakiem, bo zawsze jak nie chciałem to panikowałem. Teraz jak była możliwość starałem się na to przygotować. Ponad to zawsze płacze jak wyjeżdża i płaczę przez te problemy, jakieś uczucie w tym być musi, więc pusto nie jest. ;D I jest to pozytywne uczucie, poza tym bardzo ją szanuję i staram się o nią dbać. Nie pozwolę jej skrzywdzić.
  24. Witam dziewuszki, przez jakiś czas starałem się nie myśleć o problemie, ale wiecie jak to jest... on dręczy zawsze, jak się o nim pomyśli. Kiedy te wątpliwości wywołuje osoba, z którą się jest, to wątpliwości są zawsze. Wczoraj w sumie, po raz kolejny wybuchłem płaczem, od jakiegoś czasu. Teraz jak piszę i myślę o problemie, to czuję LĘK, a objawia się to parciem na stolec. Tak mam jeżeli chodzi o somatykę. Powiem wam, że ja, od momentu tego całego zamieszania przewinąłem przez siebie masę myśli. Po drodze miałem wrażenie, ba chyba w 1 momencie nawet pewność, że jestem gejem. Teraz mam wrażenie, że jestem seksoholikiem, bo mam problemy z pornografią i masturbacją. Dla tak młodego faceta jak ja powinno to być normalne, ale mnie to boli. Szczególnie kiedy jestem w związku. Powiem wam, że teraz często gęsto jak fantazjuję i będę to robił o innych dziewczynach niż o mojej, to będzie mi przyjemniej i będę czuł większe podniecenie... I to mnie boli, bo chyba zaraziłem się tymi filmami porno. Wczoraj też byłem w pubie i po 3 piwkach, zaczęła mnie bardzo pociągać moja koleżanka. Z początku próbowałem się nad tym nie skupiać, ale to było coraz silniejsze im bardziej się opierałem... Po wyjściu z pubu dopadły mnie smutki, złości. W ostateczności wyszedłem zdołowany i bez życia jak zombie z psem, po czym poprosiłem ojca o rozmowę i rozpłakałem się przy nim jak świnia. Planuję jeszcze odwiedzić psychoterapeutę i księdza. Szukam wszędzie pomocy, ale nikt mi nie może tego wytłumaczyć. Chyba potrzebuję czasu, by zmienić swój pogląd na związek. A patrzcie, wcześniej jeszcze niedawno całkiem, W OGÓLE nie miałem takiego problemu. Teraz na przykład w pracy, bo pracuje jako kelner, kiedy widzę ładną kobietę i mi się spodoba, poczuję pożądanie, to ciągnie się za tym odrazu lęk i jeszcze większe pożądanie, i co za tym idzie JESZCZE WIĘKSZY LĘK! To rodzi smutek, ból, agresję do samego siebie. Takie koło... U mnie też jest ten ból, że niby nie czułem tak mocno tego zakochania... Może to było po prostu zauroczenie? Były silne emocje, typu zazdrość, złość, ale też przyjemność. Teraz te emocje są naprawdę znikome, ale za to nie ma kłótni ( bardzo rzadko się zdarzają ). Zdarzają się tylko wtedy, kiedy jednak mogę mieć powód do nich. Jednak kiedy sobie coś wyobrażam, to nie. Wcześniej, we wcześniejszym związkach i zakochaniach, oraz na początku tego związku i jego fazy "zakochania", mogłem sobie wyobrazić nawet coś, co wprawiało mnie w niepokój. Te emocje mnie niszczyły, ale dawały mi znak, że coś czuję. Brzmi to śmiesznie, bo to tak samo jakbym powiedział, będąc alkoholikiem, że jak piję, to czuję, że żyję. Bez alkoholu natomiast tego nie czuję, chociaż na zdrowy rozsądek wszyscy wiemy, że tak jest lepiej. Dochodzę do wniosku chyba, że ja nie potrafię funkcjonować na niskich obrotach tylko na wysokich. Ciągle muszę mieć dreszcz, niepokój, tęsknotę, zazdrość, myśleć o niej obsesyjnie, ale tak się nie da w żadnym związku, więc nawet jeśli bym swój zakończył to każdy kolejny po jakimś czasie doprowadzi mnie do tego stanu, w jakim jestem teraz. Moja mama wie o moim problemie, płakałem przy niej setki razy i dla niej i dla ojca jest to znak, że mi na tej kobiecie bardzo zależy, bardzo naprawdę, bo chcę ją kochać i temu płaczę. Bo ją kocham i walczę ze "swoimi" wbitymi w głowę myślami. Niejednokrotnie potrafię jeszcze o niej pomyśleć, rozmarzyć się i dojść do wniosku, który po chwilowej analizie uznawałem za fałszywy, że Kocham ja nad swoje życie i za nią swoje bym oddał. Powiem wam, że jestem już z nią długo, i gdybym faktycznie pomylił miłość z pożądaniem/namiętnością, to pewnie zaczęła ona już by mi działać na nerwy, a mi ciężko jest się zezłościć na swoją kobietę. Wszystko jej wybaczam i borę na siebie. Jest naprawdę cudowna, ale ja jestem chyba jak wielu ludzi uzależniony od emocji, ale ja nie chcę być uzależniony od emocji, tylko od niej. :) Normalnie chcę mieć święty spokój z tym problemem i żyć z moim kochaniem w pięknej, cudownej harmonii. Może dopiero docenię prawdziwą miłość i tę kobietę, jak nie daj Boże ją stracę. Myślę, że jakby ona umarła czy coś, to mógłbym OSZALEĆ. Wiem, że jakby była inwalidką, to ja poświęciłbym życie, żeby przy niej trwać. I nie niechętnie, ale nawet bardzo chętnie gdyby chodzić nie mogła, to bym ją nosił. Wolę jednak, aby życie nie nasuwało mi takich scenariuszy do weryfikacji moich uczuć. Ja wolę, by moja ukochana była zdrowa jak ryba. Często modle się do Boga, aby pomógł rosnąć naszej dojrzałej miłości. Modle się za zdrowie naszych rodzinek. Teraz mam wrażenie, że ona zachowuje się w stosunku do mnie tak podobnie jak ja do niej, czyli bez żadnego SZAŁU EMOCJONALNEGO i jest mi z tym dobrze, bo wtedy nie czuje się winny. Natomiast gdy mi się przygląda czuję delikatną presję, ale jak tak pomyślę... To ja sam bardzo często GAPIE SIĘ NA NIĄ Z UŚMIECHEM NA TWARZY. W dodatku z uśmiechem, którego zedrzeć nie mogę. Nawet jak pomyślę wtedy o problemie i poczuję lęk, to uśmiechu nie zedrę z siebie. Ktoś tu słusznie też zauważył, że jak się analizuje, że się nie kocha, to jest źle bo mamy wątpliwości. Kiedy natomiast o tym nie myślimy to jeszcze gorzej się czujemy, bo jeszcze bardziej zaczynamy myśleć, że nie kochamy. Totalny absurd, ale w większości jemu ulegamy. Moim problemem też jak niektórzy wiedza jest odległość. Jesteśmy daleko więc ciężko z tą namiętnością. Zobaczymy jak to będzie, planujemy niedługo zamieszkać razem. :) Zapeszałem też coś o dzidzi, ale nie zaszła. Teraz kupuje ponowny test bo ma jakieś małe wątpliwości co do tamtego. Zobaczymy co czas pokaże i przyniesie los, ale mam nadzieję, że małe bobasy, pełną pewność, prawdziwą i spokojną miłość oraz wiele szczęścia. Oczywiście nie tylko mnie, ale wam również. Pozdrawiam was i piszcie co tam u was.
×