Skocz do zawartości
Nerwica.com

wyjdz_do_ludzi_pobiegaj

Użytkownik
  • Postów

    267
  • Dołączył

Treść opublikowana przez wyjdz_do_ludzi_pobiegaj

  1. @el33 tak, też tak teraz sądzę. Im bardziej z dystansu patrzę na nasz związek i jego, widzę, jaką ma niesamowitą zdolność do naginania rzeczywistości pod to, co mu akurat pasuje. Wcześniej tego nie widziałam i ciągle upatrywałam winy w sobie.
  2. Nie myślałeś o zmianie psychoterapeuty? Ponów pytanie. Ja w sumie poznałam diagnozę dopiero jak otrzymałam dokumentację leczenia, możesz po prostu o nią poprosić. Wcześniej miałam wielokrotnie zapytać, ale jakoś tak spotkania (bardzo krótkie - on sam zaznacza, że nie jest psychoterapeutą i odsyła do innych specjalistów) mijały na rozmowach i moich szlochaniach. Dość niefortunnie (a może wręcz przeciwnie) składało się tak, że tuż przed wizytą następowały jakieś lekko przełomowe wydarzenia lub kłótnie, które mnie rozsypywały. Dziękuję! W krótkim czasie? Myślałam, że to jednak długo. O szybkiej zmianie pisałam w takim sensie, że wiem, że bez tych książek dłużej zajęłoby mi odkrywanie mechanizmów, które rządzą moim zachowaniem, a także toksycznych zachowań partnera, ale wydawało mi się, że wciąż trwało to długo. Świadomość zmiany i rozwoju jest jednak przemieszana z poczuciem przytłoczenia - dotarła bowiem do mnie wiedza, że jestem niedokochana, że brakuje mi poczucia stabilizacji i bezpieczeństwa, a przez ostatnie lata rzucałam się niczym wygłodniały pies na ochłapy czegoś, co nazywałam miłością, pozwalając się krzywdzić. Obecnie czuję dziwną, wewnętrzną pustkę, ból, niepokój, a wszystko to dopełnione poczuciem zniecierpliwienia - chciałabym jak najszybciej wyjść z tej sytuacji (wciąż mieszkam z mężem, szukam mieszkania) i zacząć budować sobie swoją bezpieczną przystań i spokojne życie, opierając się wyłącznie na sobie.
  3. @johnn to chyba rzadko się spotykaliście, skoro przez 11 miesięcy tylko 9 spotkań? Co mi dała psychoterapia (uzupełniona ogromną ilością przeczytanych książek psychologicznych - bez tego zmiana nie byłaby tak szybka): - świadomość, że moje dzieciństwo wcale nie było takie cudowne, - zaczęłam dostrzegać swoje potrzeby, - psycholog ostrożnie, na przełomie kilku spotkań, zwróciła mi uwagę, że mój mąż stosuje przemoc psychiczną, - jestem bardziej wyrozumiała dla siebie i tego co się ze mną dzieje, nie chcę już za wszelką cenę przywdziewać maski "silnej, niezależnej, odpowiedzialnej kobiety", by w głębi duszy być skuloną małą dziewczynką potrzebującą miłości - kiedy czuję słabość, staram się jej nie ukrywać, choć to wciąż trudne, - dostrzegłam jak bardzo ograniczał mnie mąż i postanowiłam wrócić na studia, - przestałam słowa męża (lub innych ludzi) traktować jak słowa wyroczni i słucham siebie i swoich potrzeb, - nieco lepiej mówię o tym, co mi się nie podoba - wcześniej nie mówiłam w ogóle, by nie wzbudzać konfliktu, - wzrosła moja samoświadomość, rozumiem swoje uczucia i pozwalam im się pojawiać, nie spycham ich głęboko, - uczę się rozpoznawać przemoc, - wiem, że by doszło do zmiany, to trzeba jej chcieć, nie da się nikogo do zmiany zmusić albo namówić, - nauczyłam się sprawiać sobie drobne przyjemności, a kiedy kupię sobie coś drogiego, nie uprawiam samobiczowania za to, że wydałam więcej pieniędzy - jestem tego warta, - zaczęłam postrzegać siebie w pozytywnym świetle - jestem atrakcyjną kobietą, a moje niskie poczucie własnej wartości wynikało z manipulacji stosowanych przez mojego męża, - dojrzałam emocjonalnie, - zniknęła spora gama objawów psychosomatycznych, niektórych całkiem poważnych i utrudniających życie, wywołujących jeszcze więcej stresu. Wiem, że jeszcze dużo pracy przede mną, ale czuję, że zachodzi we mnie ogromna zmiana, która spowoduje, że moje życie stanie się lepsze. Dodam, że chodzę od października i w lutym miałam ogromny kryzys. Wtedy na szczęście trafiłam na ogarniętego psychiatrę, który mnie ściągnął na ziemię.
  4. Jakoś szczególnie nie przepadałam za Rammsteinem i tego typu muzyką, ale chyba przez te przemiany w moim życiu jakoś tak ostatnia płyta wpadła mi w ucho, a ten kawałek wybitnie się w to wpisuje.
  5. @Parasol Może warto podzielić się z żoną swoimi uczuciami? Otwórz się i pozwól sobie pomóc. Warto udać się do psychiatry, myśli samobójcze są niepokojące. Nie obwiniaj się o śmierć swojej mamy. To była jej decyzja i Ty nie mogłeś nic z tym zrobić. Była dorosłym człowiekiem, była sama odpowiedzialna za swoje życie. Pomyśl - czy gdybyś coś sobie zrobił, chciałbyś, żeby Twoja córeczka się za to obwiniała? Czy byłaby w tym jakakolwiek jej wina? Spróbuj spojrzeć na siebie z innej strony. Współczuj sobie. Pozwól sobie na te przykre emocje. Nie ukrywaj ich przed wszystkimi. Straciłeś bliską Ci osobę, naturalne jest, że masz prawo czuć się z tym źle. Prawdziwi przyjaciele i ludzie, którzy rzeczywiście Cię kochają, zrozumieją. Jeżeli nie, to oznacza, że cóż - nie powinno być dla nich miejsca w Twoim życiu, bo Twoje dobro wcale im nie leży na sercu. Czy możesz być przy nich naprawdę sobą? Człowiek jest szczęśliwy w otoczeniu ludzi, przy których może być prawdziwy, nawet jeśli "prawdziwy" oznacza czasem smutny, rozgoryczony, sfrustrowany, pełen poczucia niesprawiedliwości.
  6. Bardzo dużo pamiętam. - pamiętam jak mama kazała mi przepraszać babcię, bo pokazałam jej figę. Mama robiła szopkę przy wszystkich, że mam przeprosić, a babcia chciała mnie przytulić i powiedzieć, że nic się nie stało i ona się nie gniewa, a matka pokazywała swoją wyższość, zabraniając jej mnie tulić i ciągle każąc mi przeprosić, - w wieku niespełna 6 lat poszłam do podstawówki; pamiętam testy, rozmowy z dyrektorem podstawówki, jak kazał mi czytać tekst na książce; wcześniej pamiętam jak przez mgłę pobyt w przedszkolu, ale nienawidziłam leżakowania i gównozabaw nie na moim poziomie, - w podstawówce pierwszy raz odezwałam się przed grupą opisując różnicę między "ni" i "ń" na przykładzie "słonic" i "Słońca", miałam wtedy na sobie sztruksowe spodnie z szelkami i koszulę w jakieś kolorowe kwiaty, - jak miałam 6 lat zmarł mój dziadek - byłam przy tym, w wiejskim domu, jak umierał. Słyszałam wycie psów i "rozmowy dorosłych", na temat "znaków" dawanych przez różne zwierzęta (że niby czują śmierć), no i po prostu widziałam śmierć człowieka, a potem pogrzeb, łącznie z wystawioną trumną i wszystkimi zabobonnymi zachowaniami. Z tego powodu przez wiele, wiele lat cierpiałam na różne lęki, byłam przerażona gdy słyszałam wyjące psy, sowy, jakieś ptaki i inne takie, - mając ok. 4 czy 5 lat ogarniałam tv lepiej niż wszyscy i jakimś sposobem, kręcąc anteną i programując znalazłam szumiący Cartoon Network; wtedy też już całkiem nieźle mówiłam po angielsku, - rysowałam mikroskopijne postacie z bajki Dragon Ball i mnóstwo komiksów. Do dzisiaj zastanawiam się o co chodziło z tymi tycimi rysunkami (postaci miały 2-3 cm wysokości i były ULTRA szczegółowe). Może kiedyś się dowiem, - pomagałam mojej rodzinie w pracach chałupniczych - od najmłodszych lat zajmowałam się różnymi pracami manualnymi, a bratu pomagałam zarabiać zbierając z nim lipę. Cóż, niewiele z tego dostawałam. Ech, dużo by pisać.
  7. Wybiegane kilkanaście kilometrów. Jak tak sobie myślałam o swoim psychiatrze, że w sumie dzięki jego kilku, wydawać by się mogło prostym, ale dosadnym tekstom, wyszłam trochę na prostą i analizowałam, że jego gabinet to było miejsce, gdzie wreszcie znalazłam spokój, nie musiałam udawać, a on mnie nie oceniał (znaczy, pewnie oceniał, ale mi tego nie pokazał, wiadomo), to sobie pomyślałam o tej piosence: I tak cały czas mi się japa śmieje.
  8. Zamówiłam sobie książek psychologicznych za miliony cebulionów.
  9. Zauważyłam u siebie, że płaczę, kiedy ktoś okazuje mi współczucie. Generalnie nikam, a właściwie unikałam, okazywania słabości, negatywnych uczuć i załamywania się. A jak już nie mogłam tego powstrzymać i zdarzyło się, że ktoś mi w związku z tym współczuł, okazał wsparcie, powiedział dobre słowo - od razu czułam ogromny wewnętrzny ból, smutek i potrzebowałam się wypłakać. Macie pomysł czemu się tak dzieje i o co w tym chodzi?
  10. Trudna. A on teraz się zachowuje ultra miło. Ciągle chce się przytulać, mówi o nowym życiu, nowym starcie, robi śniadanka do łóżka bla bla bla. Do obrzydzenia. A mi to jest obojętne, bo już się chyba wypaliłam i w sumie boję się, że za chwilę wróci znów "stary on". Bo to przecież jest niemożliwe, żeby z dnia na dzień, z osoby obwiniającej mnie o wszystko, stać się człowiekiem "do rany przyłóż".
  11. Bo powinnam być na tyle silna, żeby przy tak oczywistych zachowaniach mojego męża, symptomach, poczuciu nieszczęścia i braku wsparcia byc w stanie odejść bez żalu. A tymczasem on za każdym razem płacze i bierze mnie na litość, zarzekając się, że tym razem się zmieni. Tak było ostatnio. Już miałam zaklepane mieszkanie, miałam się wyprowadzić, a on zaczął płakać i błagać o szansę. I mu ją dałam, ale czuje się z tym beznadziejnie. I znów się za to nienawidzę.
  12. Witam! Krótko o sobie... zaczęło się od dziwnych dolegliwości fizycznych (nietolerancje pokarmowe, niedoczynność tarczycy, hiperprolaktynemia). Potem był stres i zaniepokojenie pracą. W związku z tym trafiłam na psychoterapię. Po 3 miesiącach terapii nastąpił duży kryzys i epizod depresyjny. Dostałam leki. Kontynuowałam terapię, skupiając się na pracy, potem na swoich potrzebach, a następnie na tym, że w moim małżeństwie są one w ogóle niezaspokajane. Dzięki tabletkom spojrzałam na wszystko z dystansu, a psychoterapeuta stwierdził, że wiele z zachowań oraz słów mojego męża było przemocowych. Złożyło się to w czasie z żądaniem od mojego męża o deklaracji posiadania dzieci. Doszłam do wniosku, że moje dolegliwości fizyczne i poczucie "braku", pustki, niepokoju bierze się z nieudanego związku. Od dwóch miesięcy w głowie cały czas wałkuję temat rozstania. Nienawidzę się za to. Jestem smutna i rozżalona. O problemach w związku można przeczytać w innych moich tematach. Miałam dobre stanowisko, interesuje mnie sport i zdrowe odżywianie, generalnie zdrowy, zrównoważony tryb życia. Szkoda tylko, że ta depresja się wkradła... Kłaniam się niziutko i będę chętnie pomagać w kwestiach dietetyczno-sportowo-dolegliwościowych.
  13. @Lilith masło to nic złego witamina D. Majonezu nie jem, ale w minimalnych ilościach nie zaszkodzi - możesz spróbować mieszać z jogurtem. Warzywa i owoce robią różnicę z uwagi na błonnik. @shira123 morwa to przede wszystkim na cukier.
  14. Walczyłam z partnerem i jego parafilią (masochizm). Dla mnie to było nieakceptowalne, obiecał, że będzie się leczył, tymczasem w ukryciu pisał z kobietami o tym profilu, oglądał filmy, onanizował się. Mi brak seksu i problemy z erekcją tłumaczył zmęczeniem, złym nastrojem. Ostatnio stwierdził, że zamiast tego, zaczął oglądać normalną pornografię. I nadal chce "mieć możliwość" oglądania tego i onanizowania się przy tym, a ja mam to akceptować (i rzadki między nami seks - raz na tydzień/dwa). Podobno psychiatra mu dzisiaj powiedział: - że seks nie ma znaczenia w małżeństwie, a na pewno nie powinien być aż tak ważny, - że to normalne, że coraz więcej facetów po pracy woli obejrzeć film niż zainteresować się partnerką, - że w sumie to lepiej bo dzięki temu mnie nie zdradza, - że to nie powód do rozstania, bo przecież jak ktoś po wypadku jest sparaliżowany/traci jakkolwiek inaczej możliwość uprawiania seksu, to nie oznacza automatycznie, że trzeba się rozstać. Matko, serio psychiatrzy takie rzeczy mówią? Sądzę, że uzależnienie od pornografii to coś złego, a skazywanie swojej żony na celibat jest chyba nie w porządku, tym bardziej, że to nie fizyczna choroba, która uniemożliwia mu zbliżenia, tylko chęć szybkiego zaspokojenia się na filmie.
  15. @Lilith jako ciekawostkę Ci powiem, że u mnie cholesterol był idealny, gdy prowadziłam dietę... wysokocholesterolową. Kwestia doboru odpowiedniej dawki ruchu. Obecnie też mam w normie (ale bardzo dużo ćwiczę) trzymając zróżnicowaną dietę (czyli jem generalnie wszystko). Może spróbuj na początek unikać wysokoprzetworzonego jedzenia, bo to jest dziadostwo, które niszczy najbardziej. Z mięs raczej te chude, ale nie odmawiaj sobie wołowiny czy wieprzowiny. Warto spożywać pokarmy o odpowiedniej zawartości błonnika i dużo warzyw.
  16. Dziwna sprawa. Nie wzięłam dzisiaj rano Seronilu (zapomniałam) i miałam okropny zjazd nastroju. Ciągle chciało mi się płakać, robiłam sałatkę i szlochałam (rozpad małżeństwa), a teraz wzięłam i nagle nastał spokój. Możliwe, żeby to tak natychmiastowo działało, zarówno w jedną (brak = rozpacz), jak i drugą (wzięta = spokój) stronę?
  17. Nienawidzę siebie za to, że nie potrafię odejść od swojego partnera. Gdy tylko rzuci mi jakiś ochłap czułości, na nowo się przywiązuję, a w głowie mimo to bębnią mi jego przykre słowa...
  18. @Etnondeficere też myślałam o wojsku. W sumie jak tak się zastanowić to miałam taki moment już wcześniej, że na życiu mi nie zależało i miałam ochotę pojechać gdzieś w pi*du i może by mnie odstrzelili. A nawet jak było lepiej jakoś mnie do wojska ciągnęło, ale byłaby to dla mnie znaczna różnica w zarobkach więc się nie zdecydowałam. Poza tym rodzina kręciła głową, ale teraz uczę się polegać tylko na swoich uczuciach, więc może się jeszcze zdecyduję, kto wie... Jak coś to pisz na PW.
  19. Mój mocno obniżony nastrój ciągnął się od października zeszłego roku. Zaczęłam wtedy psychoterapię, ale było tylko gorzej. W lutym posypałam się już kompletnie. Czułam się wypalona zawodowo, dolegało mi mnóstwo schorzeń psychosomatycznych, beznadziejnie spałam. Zdecydowałam się iść do psychiatry - po leki, jakąś podpowiedź, ale lekarz zalecił również zwolnienie lekarskie z uwagi na stan w jakim się znajdowałam. Zastanawiam się po jakim czasie czuliście, że leki zaczęły działać, a świat zaczął jawić się w na tyle pozytywnych barwach, że czuliście się na siłach wrócić do pracy, żyć aktywnie, angażować się w jakieś czynności? Bo ja, choć jest już lepiej i nie płaczę z byle powodu, ciągnę trochę na automacie, co prawda jestem w stanie aktywować się fizycznie (wychodzić, wybiegać, wyćwiczyć trochę ból, frustrację, przygnębienie - zmuszam się, bo wiem, że to mi pomoże), ale jakiekolwiek czynności wymagające zaangażowania umysłowego mnie przerastają. Boję się wrócić do pracy, bo boję się, że zawalę. Poza tym nadal ciężko mi ruszać się rano z łóżka, ale motywuję się - "rusz się, spacer dobrze ci zrobi, tlen, Słońce, ruch". Trudno mi podjąć jakieś nowe aktywności. Czuję się pusta w środku. Zawieszona w czasoprzestrzeni. Niby mój nastrój nie jest tak beznadziejny, ale brakuje mi motywacji do życia. Na pewno wiszący w powietrzu rozwód i toksyczna relacja, w jakiej się znajduję, nie pomagają. Chcę na dniach złożyć pozew, ale boję się, że mnie to przytłoczy kompletnie (już bywają momenty, że mnie to niszczy dogłębnie, rozsypuję się na kawałki, zmiana mnie przeraża, boję się, że się nie odnajdę, że mnie zwolnią, że nie będę miała gdzie mieszkać; do tego mąż bywa naprawdę nieprzyjemny, mówi mnóstwo przykrych rzeczy [po czym gada normalnie i sam ani nie chce podjąć akcji, ani pozwu nie chce złożyć], obawiam się, że finansowo mnie oszuka, bo ja nie mam siły walczyć, ani nie jestem wredna ani zawzięta, chcę po prostu mieć spokój). Z drugiej strony wiem, że dopóki nie rozwiążę tej sprawy, nie odzyskam równowagi emocjonalnej, a przecież nie mogę tkwić w takim zawieszeniu w nieskończoność. Zastanawiam się czy nie oczekuję po lekach zbyt wiele, że może niepotrzebnie spodziewam się jakiegoś "efektu wow", że po lekach moje lęki nie znikną. Że może jestem po prostu beznadziejnym, nieprzystosowanym do życia człowiekiem. Że może leki co miały zrobić, to już zrobiły. Boję się nawet iść do psychiatry w kontekście zwolnienia lekarskiego, bo boję się, że mnie opieprzy, że mam wziąć dupę w troki i po prostu wziąć się do roboty, i że wymyślam. Że może życie po prostu jest takie do dupy i nie ma co się spodziewać czegoś dobrego. Nie wiem czy to już, czy lepiej już nie będzie, czy powinnam już być wyleczona po takim czasie?
  20. A jak często bywacie u psychiatry? Ja w ciągu ostatnich 3 miesięcy byłam kilka razy (chodzę prywatnie), włączając w to pierwszą wizytę w życiu. Dwukrotnie po receptę, ale też z potrzeby pogadania z kimś kompetentnym i życiowo doświadczonym, a co za tym idzie - chęci otrzymania jakiejś "recepty na życie", ale i po zmianę leków. Niestety mój partner zarzucił mi, że chodzę zbyt często (przy czym zaznaczę, że związek z mojej perspektywy toksyczny i przyczyniający się do mojej depresji - próbuję z niego wyjść) i zaczęłam się zastanawiać, że może rzeczywiście przesadzam i biednego psychiatrę zamęczam swoją osobą. Faktycznie chodziłam tam, bo miałam wrażenie, że ten lekarz to jedna z niewielu osób, które "ściągają mnie na ziemię" i swoimi trafnymi, czasami dość ostrymi (ale nie w negatywnym sensie) słowami naprostowywał moje myślenie, ale teraz nie potrafię się pozbyć myśli, że może przesadziłam.
×