
gosia17
Użytkownik-
Postów
617 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez gosia17
-
Ja zawsze po alkoholu na drugi dzień czułam się świetnie, byłam pełna energii, jedzenie smakowało, chęć do życia itp. A w tego sylwestra się napiłam na maksa i na drugi dzień miałam kaca moralnego, nie chciało mi się jeść i do dupy no ale jestem teraz w depresji i okres świąt i Nowego Roku nigdy nie był dla mnie przyjemny.
-
Prywatnie jest najwygodniej, większa swoboda doboru godzin spotkań, ale lepsza na NFZ niż wcale, ja moją terapeutkę do której chodziłam ostatnio 4 miesiące prywatnie poznałam na NFZ i to bardzo dobra terapeutka
-
byłam u wielu specjalistów i planuję podjąć następną psychoterapię, może coś z tego będzie, choć zmiana terapeuty nie jest łatwa
-
Cześć :) a myślałeś o psychoterapii?
-
plotkowanie przyprawa na C
-
- wyjechałam na miesiąc do pracy zagranice i dałam radę -uświadomiłam sobie, że mimo iż ludzie bardzo mnie skrzywdzili nie potrafię bez nich żyć na dłuższą metę (no chyba, że jestem w głębokiej depresji) -pojechałam w góry -3 miesiące względnej normalności psychicznej na co powoli traciłam nadzieję -3 ostanie miesiące tragedii depresyjnej -znalazłam to forum, jedyne miejsce, które ostatnimi czasy potrafi oderwać mnie od mojego chorego wnętrza
-
"JĘCZARNIA"-czyli muszę się komuś wyżalić!
gosia17 odpowiedział(a) na magdasz temat w Depresja i CHAD
Jest bardzo źle. Naprawdę chciałabym, żeby to cierpienie się w końcu skończyło. Najgorsze jest to, że wiem że chyba nigdy się nie zabiję (zabicie się nie jest łatwe pod względem technicznym no a poza tym trzeba się zdobyć na chwilę obłędu) i że będę musiała tak cierpieć jeszcze wiele długich lat. Nie wiem czy z czasem to cierpienie słabnie czy się nasila, chyba przez te wszystkie lata jest tak samo nieznośne. Piszę teraz te słowa i myślę, że w drugim pokoju są moje siostry, dla których to chciałam żyć i które nie mają pojęcia co siedzi w mojej głowie i jak bardzo można cierpieć. Cierpię z powodu wszystkich złych rzeczy, które mnie spotkały a jest ich tyle, że wystarczy na prześladowanie mnie przez resztę życia. -
moja historia, dla szukających ukojenia w śmierci.
gosia17 odpowiedział(a) na Łazarz temat w Depresja i CHAD
Właśnie jak to jest z tymi źrenicami, bo brałam wenlafaksynę w wakacje i jakoś nie zauważałam rozszerzenia źrenic potem na miesiąc odstawiłam lek i po powrocie do niego już 3 miesiące dzień w dzień źrenice jak 5 złotych -
enigmatic (enigmatyczny, zagadkowy)
-
Od kiedy pamiętam jedzenie nie stanowiło dla mnie normalnej czynności. Z perspektywy czasu widzę, że ma to związek z coraz większą świadomością a co za tym idzie z coraz większym smutkiem, poczuciem bycia inną, cierpieniem psychicznym. Nie wiem czy zaczęłam zajadać trudne do wytrzymania emocje, czy tyjąc broniłam się przed zainteresowaniem sąsiada, który co chwilę na mnie napadał, próbował całować i kładł się na mnie, czy w ten sposób radziłam sobie z brakiem normalnej mamy i relacji z nią czy tak przeżywałam alkoholizm ojca a może wzięło się to z powodu bycia przekarmianą i tego, że będąc karmiona przez rodziców to jedyne momenty, w których czułam się kochana. A może zaczęłam się głodzić, bo będąc przekarmianą miałam nadwagę i kolega w klasie mi dokuczał a jak się głodziłam to potem były napady na jedzenie. Przyczyna nie jest już chyba taka ważna, chociaż ja zawsze lubiłam wszystko analizować. Efekt był taki, że doszło do objadania się a co za tym idzie poznałam sposób. Nie wiem na co to sposób. Na danie sobie miłości, na czucie fizycznego bólu brzucha, żeby nie czuć bólu psychicznego, na chwilowe jedzeniowe szczęście, na zagłuszenie na pewno, pamiętam, że jak zmarł mój ojciec objadałam się przed i po pogrzebie. Przestałam się objadać pierwszy raz na dłużej jak wyjechałam z domu. A po kilku miesiącach od powrotu przyszła depresja i schudłam do 45 kg, chyba się wtedy nie objadałam, pamiętam, że nie czułam smaku ani zapachu jedzenia, ale i tak czekałam na każdy posiłek. Albo się objadałam albo wytrzymywałam i jadłam o zaplanowanej porze. Jak schudłam a potem trochę wyszłam z depresji to potrafiłam się kontrolować przez bodajże 4 lata. Ale w końcu miałam dość. Normalnie ludzie nie muszą się cały czas kontrolować. Widać, że problem nie leży w jedzeniu. Chyba jest we mnie tyle trudnych emocji, wspomnień, poczucia głębokiej depresji, że prędzej czy później muszę to zapchać. Tak, jak teraz, gdy będąc w głębokiej depresji od 3 miesięcy przyjechałam do domu, wszystko jest rozwalone, bo już nie muszę udawać, śpię jak popadnie, leki biorę jak popadnie, ubieram się, żeby tylko nie chodzić gołą i jem byle jak no i codziennie ciasto, żeby choć coś poczuć jakiś ból brzucha, żal do siebie, żeby na chwilę odwrócić myśli od myśli samobójczych, od lęki jak to dalej będzie i że już nie mogę grać na czas. Mam tak głęboką depresję, że czasami zastanawiam się czy to naprawdę jest tak źle czy to może jakiś koszmar. traktuję to jak formę dziennika, którego nie wzięłam ze sobą chciałabym jeszcze napisać o moim domu, bo jest naprawdę specyficzny chciałabym opisać całe moje życie, żeby ludzie mnie zrozumieli a może po to, żeby to wszystko jeszcze raz przeżyć i żeby nie musieć tego wiecznie zajadać mam ochotę pisać a to już coś, bo od 3 miesięcy chcę jedynie umrzeć tzn. chcę żyć, ale nie widzę szansy, żeby to zrobić i żeby być jeszcze kiedyś szczęśliwą
-
Nie dbam o siebie i o swoje przyjemności, bo w depresji nie odczuwam żadnej przyjemności z niczego. Wszystko robię z wysiłkiem, trochę z automatu, staram się przy tym za dużo nie myśleć, bo jak zacznę to już po robocie. Wiem, że każdy sobie musi radzić, ale nie każdy jest w takim stanie jak ja. Spowolnione myślenie, otępienie umysłowe, zidiocenie. Ból głowy od obudzenia się do pójścia spać, trądzik na twarzy i strasznie przetłuszczające się włosy, szczękościsk. Najlepsza część mojego dnia to noc, gdy śpię. Nie mam nadziei a teraz znika nadzieja na to, że kiedyś będzie nadzieja. Położyłabym się w ciepłym, miękkim łóżku i niech to się wszystko już skończy. Zachorowałam mając 19 lat i zanim się z tego wygrzebię to będę stara, samotna z wiecznym lękiem o to gdzie i za co będę żyć. Nie mam szansy na związek. Żadne z mojego rodzeństwa nigdy nikogo nie miało. Ta rodzina nigdy nie powinna zostać założona.
-
Cierpię z powodu przeszłości i z powodu tego, co jest teraz. Mój dom rodzinny jest "specyficzny": ojciec się zapił, mama piła po jego śmierci a poza tym od lat choruje na nerwicę lękowa, najstarszy brat jest alkoholikiem i ma chad, ja mam depresję i zaburzenia odżywiania a młodszy brat nerwicę i epizody depresyjne. Mam małe siostry, którymi moja mama nie potrafi się zając jak należy. Dzisiaj przyjechałam i siostra płakała, bo bolał ją ząb. Nikt jej do dentysty nie zaprowadzi, nie zadba o to. Ja też już nie mam siły zajmować się całym domem. Długie epizody depresji wyłączyły mnie z życia kilka razy. Zatrzymałam się podczas, gdy inni szli naprzód. Potem wracałam na studia do nowych zżytych już ludzi w dodatku z obniżonym nastrojem, bo w sumie depresja była tylko lekko zaleczona. Moje dzieciństwo to jedno cierpienie i samotność i poczucie bycia inną z powodu tego, jak było i jak jest w moim domu. W domu jest źle a na studiach podobnie. Nie mam nawet znajomych. Mam głęboką depresję i nie wyobrażam sobie, żebym w takim stanie nawiązała jakąkolwiek znajomość. Jestem samotna i bardzo nieszczęśliwa. Nie mam siły też patrzeć na nieszczęście mojego rodzeństwa. Chciałam żyć, żeby pomóc siostrom, ale kto wie czy i tak nie będą miały problemów przez brak ojca, specyficzną, niezbyt inteligentna i niewydolną życiowo matkę oraz chore rodzeństwo.
-
Nie wiem czy będzie lepiej. Zanim psychoterapia zacznie działać potrzeba miesięcy, zanim zmienię stancję i pracę też upłynie dobrych kilka miesięcy. A mnie jest bardzo ciężko tu i teraz. Codziennie cierpię. Ostatnio doszły straszne bóle głowy(budzę się z nimi rano i zasypiam wieczorem) i szczękościsk. Jutro jadę do domu na Święta i boję się tego. Nie wiem, jak ja w tym stanie sobie z tym wszystkim poradzę, rodzina dawno mnie nie widziała. A potem wrócę i będą zaliczenia, sesja, trzeba pisać licencjat. Ze wszystkim jestem do tyłu. Walczę o przeżycie każdego dnia o umycie się, zrobienie zakupów, to wszystko na co mnie stać i jest to wyczynem (przez ostatnie dwa dni gratulowałam sobie, że wstałam po . Wrócę po Nowym Roku, pogratuluję sobie przetrwania kolejnych dni i co. Dalej to samo. Mam dość i nie mam gdzie uciec.
-
Dziękuję i Tobie też wszystkiego najlepszego.
-
No jest nadzieja, że kiedyś będzie lepiej ;-) Tzn. trudno mi teraz w to uwierzyć, ale wykluczyć takiej ewentualności też nie mogę.
-
też nie umiem tańczyć ale wytłumaczyłam sobie, że po prostu nie umiem się wyluzować i to dlatego :) wiejskifilozof jesteś w jakimś ośrodku?
-
Dziękuję Wam za zainteresowanie. To bardzo miłe, doceniam, aż mi się jakoś milej zrobiło :)
-
Stancję pewnie zmienię, ale najwcześniej w czerwcu (o ile skończę licencjat i zostanę tutaj, bo marzy mi się wyjazd do Anglii, żeby podszkolić język :)). A z pracą skończę też za kilka miesięcy, bo starsza Pani wyjeżdża już na zawsze do Ameryki :) Potem dopiero w wakacje będę szukać jakiejś innej formy zarobku.
-
Ale co dokładnie? Życie bez pracy u starszej Pani a tym samym za marne grosze?
-
Próbowałam zmienić stancję w październiku, ale nie mogłam niczego znaleźć. Za dużo sobie wyobrażałam. Nie przemyślałam tego, bo zachciało mi się mieć psa. Żeby po prostu kogoś mieć i móc się czasem przytulić, mieć powód do wstania z łóżka, wychodzenia na spacer, opiekować się. A wyszło tak, że nie mam psa i zostałam na starej stancji. Pracy u starszej Pani nie mogę zmienić, bo ona jest dosyć elastyczna i tylko taka forma zarobku wchodzi w grę podczas studiowania. Bez pieniędzy za ta pracę sobie nie poradzę i tak teraz jest ciężko.
-
Leki odstawiłam za pierwszym razem w wakacje po pierwszym roku studiów, sama nie wiem dlaczego. W ostatnie wakacje znów odstawiłam leki, które przyjmowałam jakieś 3 miesiące. Zgubiłam receptę, po dwóch tygodniach poszłam do lekarza i stwierdził, że skoro czuję się tak samo to nie muszę ich brać, ucieszyłam się, że może mogę sobie radzić bez i nie dołować się skutkami ubocznymi. Nie traktuję terapii, jak zła koniecznego, zawszę lubiłam brać w niej udział, choć często nie było łatwo, terapeuci chwalili mnie za postępy i mówili, że jestem podatna na tę formę pomocy. Studia lubię, zawsze chciałam się uczyć angielskiego, ale jest ciężko ze względu na słabe relacje z innymi na uczelni i na moją nasiloną obecnie depresję. Zawsze chciałam być nauczycielem, ale mam coraz więcej wątpliwości. Z zaburzeniami odżywiania jest od ponad pół roku ok, więc nie są one teraz moim największym problemem. Odnośnie współlokatorów to dłuższa historia. Dwoje z nich strasznie brudzi w kuchni (jest to para z czego chłopak nigdy nie zamienił ze mną wiecej niż pół zdania w wakacje w ogóle nie sprzątał jak nie było jego dziewczyny, w nocy pracuje w dzień śpi, ostatnio się upił z kolega i jeździli po pijanemu samochodem) druga dziewczyna ma astmę i przyczepiła się mnie, że źle posprzątałam i został kurz na płytkach w toalecie i łaziły tam robale ( była zła, że nikt w domu nie sprząta, parą wyjechała na weekend więc cała złość poszła na mnie jako, że z tamtymi się zna dłużej i dziewczyny się przyjaźnią). Nie mogłam się nawet obronić, bo nie zwróciła uwagi normalnie tylko zaatakowała mnie podniesionym głosem oskarżając o kłamstwo. Ona często podnosi głos, myśli, ze ma rację i nie trudzi się słuchaniem argumentów drugiej strony.
-
Obecnie jestem w ciężkim stanie, więc nie wiem czy terapia to dobry pomysł. Ale jak nie spróbuję to na pewno nic się nigdy nie zmieni. Zmęczona jestem tym wszystkim. Taki chaos u mnie zawsze z tą terapią, ze studiami, z wagą, z mieszkaniem, z pieniędzmi, z wiarą, z relacjami. Nic nie jest pewne. Chciałabym, żeby kiedyś było normalnie, przewidywalnie, stabilnie, chciałabym się w końcu poczuć bezpiecznie.
-
Pierwsza moja styczność z terapią była jak miałam 19 lat jakoś w okresie okołomaturalnym. Były spotkania raz w tygodniu, było ich może 10 może mniej. Potem psychoterapeutka tu w Lublinie, spotkanie raz w miesiącu bodajże przez kilka miesięcy. Potem jakiś psycholog podczas pobytu na oddziale zamkniętym. Potem psychoterapia grupowa i indywidualna na oddziale otwartym (prawie pół roku). Potem powrót do terapeutki i spotkania jakoś raz na dwa tygodnie przez kilka miesięcy. Potem oddział otwarty psychoterapia grupowa i indywidualna (3 miesiące) potem przerwa kilka miesięcy i powrót do terapeutki, psychoterapia raz w tygodniu przez 4 miesiące (prawdziwa psychoterapia, lepiej się czułam, byłam otwarta, bo terapeutka mnie znała od 4 lat i byłam gotowa na pracę nad sobą, miałam chęć). Obecnie od miesiąca nie mam psychoterapii, bo nie stać mnie już na tę terapeutkę. Zostaje terapia na NFZ z nową osobą. Nie uśmiecha mi się to całe poznawanie, nie wiem czy terapeutka będzie mi odpowiadał, potrzeba czasu, żeby cokolwiek ruszyło. Nie mam wyjścia, mam nr do nowej terapeutki, postaram się w najbliższym czasie do niej odezwać. Skomplikowane to trochę, powinnam normalnie mieć cotygodniową terapię przez rok czy dwa. A zawsze jest tak, że jak już się przebrnie ten cały okres poznawania to albo trzeba wyjść ze szpitala albo mi się pogorszy, bo odstawię leki i trzeba do niego iść. Studiuję, wróciłam na studia po drugiej dziekance. Trudno mi się tam odnaleźć, bo ludzie są już ze sobą zżyci a poza tym mijam tych z poprzednich roczników i mam mieszane odczucia i wspomnienia. Poza tym przytyłam, bo mam zaburzenia odżywiania i wstydzę się tego, jak teraz wyglądam. To jeden z powodów, dla którego unikam ludzi z przeszłości, którzy znają mnie dużo szczuplejszą. Mieszkam na stancji z ludźmi z którymi nie mam ochoty rozmawiać, bo nie darzę ich zbytnią sympatią, ale czasem się wysilę, żeby nie uważali mnie za dziwoląga. Udzielam korepetycji raz w tygodniu i pomagam starszej Pani. O ile korepetycje są w porządku to praca z tą kobietą od początku wyczerpywała mnie psychicznie. Nie będę o tym pisać, bo trzeba byłoby wydać książkę. W każdym bądź razie specyficzna osoba a w dodatku starsza a starsi ludzie są czasem trudni w kontakcie.
-
Dobrostan dziękuję. Sąsiad dostał 2 lata w zawieszeniu a mnie przyznano 3tys. odszkodowania (w ciagu ostatnich dwóch lat spłacił połowę). Moja terapia zakończyła się miesiąc temu, chodziłam prywatnie, ale nie stać mnie obecnie. Chyba zacznę z nową terapeutką na NFZ, chociaż nie mam siły na poznawanie się, mówienie o tym samym i nie wiem, czy terapeutka będzie mi odpowiadać, no ale przynajmniej spróbuję. Od ludzi się odizolowałam, nie mam siły żyć więc tym bardziej spotykać się z kimkolwiek i pokazywać w jakim jestem stanie. Ludzie zdrowi budzą we mnie złość, smutek i zazdrość i wiem, że nie mogą zrozumieć, co przeżywam. Kontaktuję się telefonicznie z jedną koleżanką, cieszę się, że chociaż tyle.