Ja jakiś miesiąc temu miałem ślub znajomego, ze studiów a czułem się fatalnie wtedy i to bez przerwy. Tydzień przed to już zestresowany byłem cały czas, atak paniki co chwile. W końcu zadzwoniłem i powiedziałem, że mnie nie będzie, powiedziałem też dlaczego. Pierwszy raz znajomemu poeiwdziałem o chorobie. Przyjął ze zrozumieniem ale nie widziałem go od tego czasu więc do końca nie wiem jak będzie Z perspektywy czasu żałuje ale wiadomo teraz jak się czuje lepiej to mogę se myśleć... Nie wyobrażam sobie żebym w okresach złego samopoczucia był przymuszany do jakiś odwiedzin, spotkań. Chyba, że wiadomo mówimy o ślubach w rodzinie, dwóch świętach no i pogrzebach w rodzinie... U mnie w rodzinie wszyscy mieli depresje i nerwice ja matka brat. I obcowanie wśród nich jest bardzo wygodne bo spotykasz się ze zrozumieniem. Życie z kimś kto choroby nie rozumie jest sto razy gorsze. Pamiętam jak brat miał depresje albo matka. Ja byłem mały wtedy to ojciec nie tylko nie rozumiał choroby ale był cyniczny wobec niej, myślę, że dla matki i brata to było bardzo trudne bo nie było żadnych wymówek. To bardzo utrudniało im funkcjonowanie, ale jakoś przetrwali, chociaż podejście osoby, któa tego nie doświadczyła jest ciężko zmienić. Na szczęście kiedy ja się rozchorowałem rok temu to despoty w domu już nie było i dlatego uważam się za farciarza. Napisałem takie masło maślane hehe ale może ktoś coś wartościowego z tego wyciągnie