mateusz_, heh, post w sumie dawny, ale wyłowiłam go bo kiedyś byłam w podobnej sytuacji, właściwie to wiele razy - chodziłam do kina, do teatru sama, bo nie było chętnych. Powiedzmy sobie szczerze- chodzenie do takich miejsc samemu to nie to samo co w grupie znajomych, ale lepsze to niż siedzenie w domu. Nie ma we mnie charyzmy, tłumów nie przyciągam, w liceum prawie do nikogo się nie odzywałam. Teraz się odzywam, ale nieraz bez odzewu. Ciężko jest zmusić kogoś by ruszył w końcu swoje 4 litery z domu - myślę, że obok mojego braku charyzmy i dziadostwa, to drugą ważną przyczyną tego stanu rzeczy -jest dziadowskie lenistwo ludzi. Nauczyłam się że akurat w moim przypadku spontanicznie rzucone hasło "chodźmy do kina" nie działa. Dlatego wolę o wile wcześniej kogoś uprzedzić o jakimś wydarzeniu. Ostatnio tą metodą udało mi się uzbierać trochę ludzi - właśnie na nocny maraton filmowy. Część byłą zadowolona, część nie. Cieszę się jednak, że chociaż w tym gronie znalazła się jedna osoba, której spodobały się te filmy i że nie przeżywałam tak tragicznie jak kiedyś marudzenia całej reszty. Właśnie takie przejmowanie każdym słowem i gestem strasznie oddalało mnie od ludzi i na pewno ten problem nie jest jeszcze zupełnie za mną. Ale radzę nie zniechęcać się, na pewno się w końcu ktoś znajdzie kto nie będzie miał nic lepszego do roboty. Mi się chociaż dwa razy udało.