Zawsze fascynował mnie temat urojonych towarzyszy. Znam kilka osób, które takowych posiadają lub posiadały.
Ja mojego pierwszego dajmona odkryłam/powołałam do życia w dzieciństwie, a przestał mi być potrzebny dopiero wtedy, gdy osiągnęłam konkretny poziom akceptacji siebie oraz przeszłości i różnych przykrych doświadczeń. Miałam nawet jego zdjęcia, szkicowałam portrety, także wspólne
Pojawia się jeszcze czasami, gdy mam większy kryzys, ale to już nie to, co kiedyś. Przestał mnie już chyba interesować z charakteru, więc nasze drogi powoli się rozchodzą
Nie wiem, czy w przypadku autorki jest to tulpa czy dajmon, ale dopóki autorka ma świadomość, że to urojenie (a ma, skoro nazywa go urojeniem), dopóty "jej narzeczony" nikomu nie (z)robi krzywdy. Każdy ma swoją definicję szczęścia i ma prawo jej bronić, zwłaszcza gdy nikt na tym wprost nie cierpi.
Żyj i daj żyć innym
Powstało kilka filmów m.in. "Miłość Larsa", "Co kryje prawda", które pokazują, jak urojenia mogą pomagać w pracy z własną podświadomością i wypieranymi emocjami.
Są różne sposoby na przepracowanie swoich problemów i dramatów życiowych.
Kpiarzom polecam zaznajomić się z jungowskim animusem i animą, oraz koncepcją dajmona.